Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-03-2013, 17:55   #41
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Baron obserwował fajerwerki z okna mieszkania, częściowo ukryty za zasłoną. Ich przesłanie było dość jasne, jednak cel w którym zostały wystrzelone już nie do końca. W końcu czy którykolwiek mistrz mógł być wystarczającym głupcem by zdradzić swoją pozycję rzucając otwarcie wyzwanie pozostałym? Pułapka była pierwszym co nasuwało się na myśl w tej sytuacji, jednak z drugiej strony było to zbyt oczywiste, prostackie zagranie by stanowić prawdziwą pułapkę - chyba że samą jej istotą miało w założeniu być zlekceważenie tego, kto fajerwerki wystrzelił. Sam Generał nie miał zamiaru pośpieszyć na wezwanie, doskonale zdawał sobie sprawę że uwaga wszystkich pozostałych mistrzów będzie skierowana na ten obszar a zarówno jemu jak i jego mistrzowi zależało na anonimowości. W końcu istniała ogólna zasada że im z późniejszego okresu pochodziła bohaterska dusza tym była słabsza; jedyna nadzieja na odniesienie zwycięstwa w tej wojnie leżała w przechytrzeniu przeciwników oraz lepszej znajomości taktyk współczesnego pola walki. Stos zadrukowanych kartek urósł znacznie, zwłaszcza tych na których na współczesne plany miasta naniesiono plany dawniejsze dające porównanie jak zmieniło się miasto. Jeśli funkcjonowali w nim magowie to musieli ukrywać swoje labolatoria, by nie niepokojąc innych ludzi prowadzić swoje badania czy eksperymenty a właśnie takie miejsca jak porzucone odcinki kanałów czy częściowo zapomniane domy ukryte przed wścibskim okiem za pomocą magii nadawały się do tego idealnie.

Od pojawienia się sygnału minęło nieco czasu, a Barona korciło wykorzystać sytuację by rozejrzeć się w okolicy pola bitwy. Teoretycznie w mundurze policji powinien pozostać nierozpoznany, zwłaszcza że gdy tylko zacznie się rozróba na miejsce przybędą siły porządkowe jednak ryzyko takie zawsze istniało. Gdyby udało mu się odnaleźć mistrza pozbawionego ochrony swojego sługi mógłby go wyeliminować już teraz, jednak z drugiej strony powinien tutaj czekać na człowieka z którym przyszło mu w trakcie tej wojny współpracować. W końcu zdecydował się zaczekać, dochodząc do wniosku że lepiej nie narażać się na wykrycie; jeśli któryś z mistrzów lub sług zostanie wyeliminowany bez jego udziału to tym lepiej. Baron kochał walczyć, można powiedzieć że żył wojną i dla wojny jednak zawsze cechował go w tej materii rozsądek.

Cierpliwość opłaciła się, gdyż mężczyzna który przywołał do tego świata Barona faktycznie w końcu wrócił do mieszkania już od progu wołając sługę do siebie. Niespodzianka przygotowana przez tego człowieka nagrodziła jednak Generałowi, niewielki arsenał zgromadzony na tyle samochodu mógł mu pozwolić na prowadzenie naprawdę aktywnej walki bez martwienia się o broń. Szczególnie jednak zaciekawił go granatnik, wystarczyła chwila by zrozumieć zasadę jego działania oraz potencjalne możliwości zastosowania w walce - a te w połączeniu z okultystycznymi zdolnościami Barona były ogromne, wystarczyło tylko nieco nad bronią popracować. Nad zabraniem się do pracy od razu powstrzymały go jednak słowa jego mistrza

- Uwierz bądź nie, ale to jeszcze nie jest najlepsze. Załatwiłem coś jeszcze, ale to dopiero za chwile.
- Coś jeszcze lepszego? - odpowiedział z niejakim trudem odrywając wzrok od wspaniałości nowoczesnej broni - - Czyżby jakiś pojazd uzbrojony? Albo niech zgadnę... Helikopter?
- Helikopter? Nie byłby zbyt rozsądny w tej walce. Na myśli miałem hummera z wyrzutnią rakiet kierowanych. Niestety, przeciwpancernych, lecz zawsze coś. Jeżeli dobrze wykorzystałeś internet, to zapewne wiesz, na jakiej zasadzie to działa. - odparł, chwytając przy tym “jego” skrzynie. Zrzucił materiał, otworzył ją i wyjął z niej śliczne, drewniane M14 z zamontowanymi dwoma celownikami: ACOGiem i kolimatorowym tuż na nim. Broń była wyczyszczona niemalże idealnie. W ładownice włożył kilka magazynków.
- Czytać o czymś a faktycznie móc tego użyć to dwie różne rzeczy, jednak tak jak już mówiłem naprawdę szybko się uczę. Nie sądzę więc by obsługa hummera sprawiła mi większe trudności, podobnie jak każde inne urządzenie stworzone do transportu lub zabijania innych. Będę jednak potrzebował chwili by przygotować broń do nadchodzącego starcia, liczyć się bowiem musimy z tym że przyjdzie mi walczyć z innymi sługami - odpowiedział Baron jednocześnie dotykając granatu by naznaczyć go swoją magią.
- Pojazd sam w sobie i tak będzie raczej nieskuteczny. Nie walcząc z sługami czy nawet ludźmi. Urok rakiet przeciwpancernych. Ale zawsze to dodatkowy element zaskoczenia. Mam też plan jak ten element wykorzystać. Poznałem lokalizacje jednego z mistrzów. - po tych słowach skierował swe kroki do drzwi od samochodu, żeby po chwili znaleźć się za kółkiem.
- Gotowy? - zapytał jeszcze, odpalając silnik.
- Jaki byłby ze mnie żołnierz gdybym nie był zawsze gotowy? Co do rakiet to w wolnej chwili popracuję nieco nad nimi, sądzę że będę w stanie wzmocnić je nieco by były skuteczniejsze w walce z naszymi wrogami - odpowiedział Baron wsiadając na fotel pasażera - Wiesz coś więcej o tym mistrzu z którym przyjdzie nam walczyć? Lub co ważniejsze o jego słudze?

Baron miał tylko nadzieję, że jego mistrz nie mówi o okolicach Pałacu Kultury, gdyż i bez niego sam był w stanie się domyślić że znalazłby tam pewnie więcej niż jednego mistrza, a nie ruszył tam tylko dlatego, że jako strateg uznał to za głupi pomysł.Mistrz ruszył, obierając trase w doskonale znanym mu kierunku.

- Zajęli pozycje na obrzeżach miasta, w jakimś motelu. Mistrz jest Azjatą, prawdopodobnie Japończykiem. Nie wykonał jeszcze wielu ruchów, trafiłem na niego właściwie przez przypadek. Jego sługa wydaje się być typem czarodzieja, jednak pewności nie mam. Równie dobrze może po prostu wyglądać niepozornie.
- Japończyk? Miałem pod swoją komendą oddział artylerii japońskiej i wiem że to narodek wyjątkowo pracowity, zdyscyplinowany a jednocześnie nadmiernie okrutny. Martwi mnie też sługa czarodziej, nie wiem czy zdajesz sobie sprawę ale prawdopodobnie jako sługa w bezpośrednim starciu będę od niego słabszy
- Japończycy się zmienili. Kiedyś rzeczywiście byli groźnymi przeciwnikami. Honorowi, walczący do końca, nawet jeśli walka ta już nie miała sensu. Teraz? Świat się zmienił. Niewielu zostało samurajów. Wątpię, aby ten mag był szczególnym wyjątkiem. Co do walki z drugim sługą. Nie znam jego potencjału, tak samo, jak właściwie nie znam twojego. Jednak będziemy mieli efekt zaskoczenia, będziemy mogli sami wybrać pozycje do ataku zanim oni będą w ogóle wiedzieć o naszej obecności. No i co najważniejsze... potrafie wybiórczo tłumić magię. Może brzmieć to dziwnie, ale jest skuteczne. Bardzo skuteczne. Szczególnie na magów. Co prawda wątpię, abym pozbawił sługę możliwości używania zaklęć, ale na pewno nie będzie w pełni skuteczny.
- To bardzo użyteczna zdolność, zwłaszcza jeśli ktoś potrafi wykorzystać przewagę jaką ona daje... a sądzę, że ja jestem do tego zdolny. Jeśli zanegujesz choć na chwilę obronę mistrza płynącą z magii a ja trafię go w międzyczasie to nasze szanse wzrosną drastycznie. Sługa-mag zapewne będzie potrzebował dużych ilości mocy, a pozbawienie go sił płynących od mistrza uprości sprawę
- Pytanie brzmi, czy będziemy w stanie zrobić to już w trakcie walki. Osobiście, zamierzałem wykorzystać rakiete kierowaną żeby zniszczyć ściane ich kryjówki a następnie otworzyć ogień. Przy efekcie zaskoczenia chwila by minęła, zanim zdążyliby zrozumieć co się dzieje. Do tego czasu kanonada miałaby się zakończyć a my czekać w ukryciu. Dosyć optymistyczny plan.
- Nawet bardzo optymistyczny - odpowiedział wyraźnie chłodniejszym tonem Baron - Masz pewność że znajdują się w tej kryjówce? Mogę wzmocnić rakietę by wyrządziła większe zniszczenia jednak nic nam to nie da jeśli zwyczajnie będą gdzie indziej. Jednocześnie nawet jeśli otworzymy ogień nie oznacza to że uda nam się kogoś z nich trafić, a jednocześnie zdradzimy swoją pozycję już na starcie. Z tego co wiem rakiety dadzą nam przewagę zasięgu, więc mamy tak naprawdę dwie inne, znacznie lepsze opcje. Albo ty wykorzystasz wzmocnione rakiety by ostrzelać ich spoza zasięgu a ja będę oczekiwał ukryty w innym miejscu z karabiem snajperskim by spróbować zdjąć mistrza gdy ten będzie się ewakuował albo zrobimy w ten sposób w jaki sam planowałeś tego dokonać, jednak z tym zastrzeżeniem że ja sam ostrzelam ich kryjówkę najpierw rakietami a następnie bronią długą podczas gdy ty przygotowany na pozycji snajperskiej będziesz czekał by pokryć ich ogniem kierowanym gdy tylko się pojawią
- Mogę robić za przynętę. - odparł, skręcając przy tym w kierunku czegoś, co wyglądało zdecydowanie na baze wojskową. Dosyć opustoszałą zresztą. Mężczyzna sięgnął do schowka, wyjmując stamtąd wytłumiony pistolet.
- Czyli opcja z tobą ostrzeliwującym ich z dystansu? Nie chcę żebyś za bardzo wystawiał się na niebezpieczeństwo, jestem od ciebie wytrzymalszy a ktoś musi dostarczać mi many jeśli mam się utrzymywać w tym świecie i wygrać wojnę
- Nie jestem tak kruchy na jakiego wyglądam. - odparł z widoczną pewnością siebie.
- Teraz wystarczy tylko wziąć nasz pojazd. Nie jestem pewny, czy z placówki zniknęli wszyscy, którzy powinni. Jest możliwość, że nie.

Szlaban nie był opuszczony, więc bezproblemowo wjechali do środka. Kilka baraków, kilka innych budynków, duża ilość siatek maskujących a pod jedną z nich “on” - HMMV z zamontowanym TOWem. To wszystko wydawało się niechronione przez nic, poza murem z drutem kolczastym. Gdy tylko dotarli do bazy wojskowej Baron wysiadł pierwszy. Ludzka broń nie powinna wyrządzić mu krzywdy w przeciwieństwie do jego mistrza; dlatego ruszył też bez wahania w stronę przykrytej siatką maskującą ślicznotki. Widać było, że ktoś pojazd przygotował. Na masce leżały już kluczyki i krótki liścik: “daj mi w końcu spokój”. Zatankowany do pełna hummer tylko czekał, żeby ruszyć w bój. Mistrz natomiast rozejrzał się, podjechał bliżej nowej maszyny i opuścił starą.

- Trzeba przepakować broń. - oznajmił, otwierając tył vana.

Baron bez słowa otwarł tył vana i rozpoczął przepakowywanie broni. Większość zgromadzonego arsenału rzucił na tył, jedynie skrzynie swojego mistrza położył z przodu na siedzeniu pasażera; sam natomiast usiadł z tyłu obok zgromadzonej broni. Pod ręką miał RPG, na kolanach swoją torbę z rozmontowanym karabinem snajperskim.Mężczyzna przesiadł się do nowego pojazdu i odpalił silnik. Nawet nie martwił się vanem którego zostawiał. Szybko opuścił bazę, rzucając pistolet obok skrzyni. Jadąc, minęli kilka patroli wojska, jednak nikt ich nie zatrzymał. W końcu opuścili miasto a mistrz zatrzymał się w miare ustronnym miejscu.

- Możesz sprawdzić tą rakiete. - oznajmił.

Baron opuścił na chwilę pojazd by z bliska przyjrzeć się rakiecie. Była w założeniu swoim dość skuteczna jednak niewystarczająco, jeśli faktycznie miała spowodować zamieszanie w stopniu porządanym przez Generała musiała być znacznie mocniejsza, z tego też powodu wykorzystując swoją wiedzę okultystyczną połączoną z nowoczesną technologią obłożył ją swoim zaklęciem. Teraz prawie wszystko było gotowe do rozprawy z japończykiem i jego sługą... pozostała tylko jedna rzecz

- Dobrze by było rozejrzeć się nieco po najbliższej okolicy zanim rozpoczniemy starcie, pozwoli mi to w pełni wykorzystać moje zdolności
- Będzie na to czas. - odparł, ponownie odpalając pojazd.
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 01-04-2013, 18:43   #42
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
To było smutne. Nie było wielkiej eksplozji, nie było słupa ognia ku niebu, zbrakło nawet wielkiego huku.
Po prostu całe miasto nagle zostało pozbawione prądu.

Carl Adohs

Wszystko wskazywało na to, że czekanie na Bruno będzie złym wyborem. Podwładny Carla został wysłany dawno temu i chociaż nie należał do specjalnie inteligentnych, to powinien już wypełnić swoje zadanie. Skoro tego nie zrobił, to mogły być tylko dwa powody – albo zgłupiał jeszcze bardziej albo ktoś go zastrzelił. To drugie było całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę panoszącego się wszędzie wojsko oraz dźwięki strzałów. Mimo to, Carl postanowił kontynuować swój plan.
Jednak przeszkody spotkały go już na samym początku. Kiedy chciał opuścić ambasadę, ta okazała się obstawiona przez żołnierzy! Próby negocjacji nic nie dały, porucznik twardo stał przy swoim „nie możemy nikogo wypuścić, w Warszawie trwa stan wojenny. Musimy zagwarantować bezpieczeństwo ambasadom”. Razem z nim twardo przy tym zdaniu stała dobra czterdziestka żołnierzy i dwa Rosomaki, więc trzeba przyznać, że posiadał sporo argumentów.
Jednak czy Carl wygląda na kogoś, kto łatwo się poddaje? Używając vortalu, przedostał się do kanałów, stamtąd była już prosta droga pod adres z wizytówki. No, może nie tak prosta – niestety nikt nie pomyślał o tym, żeby kanały służyły do wygodnego poruszania się kiedy na ulicy grasuje armia, magowie, słudzy i cholera wie co jeszcze.
W końcu wydostał się na powierzchnie, całkiem blisko miejsca przeznaczenia. Wkradł się do małego parku z którego miał dobry widok na pokaźny wieżowiec, do którego zmierzał.
Cóż, wszystko wskazywało na to, że wojsko mści się za '39, ponieważ Carl był świadkiem desantowania się oddziału piechoty z Rosomaka. Cóż poradzić?



Jackie, Samuel Krasnowicz i Aleksander Wilk

Trzeba przyznać, że walka w kanałach obracała się na niekorzyść Aleksandra, naprawdę dużą niekorzyść. Jednak, wystarczyło, żeby dotrzymał do wsparcia!
W końcu Jackie wypuściła swego ogara, każąc mu wesprzeć swego mistrza. Basky nie zdążył się zbytnio zregenerować, jednak ruszył w wskazanym kierunku, wskakując do kanałów. W tym czasie ranna służąca postanowiła zadbać o siebie. Przebijając się po drodze przez oddział policji, dotarła lepiej niż chciała – do kliniki. Chociaż daleko było temu przybytkowi do szpitala, to jednak mogła śmiało wkroczyć do środka, wybić personel i zadbać o siebie. Gdyby była człowiekiem, zapewne byłoby to błogosławieństwo, tak skutki ludzkiej medycyny były... poniżej oczekiwanych. Lecz zawsze coś, czyż nie?
Ona także ruszyła w kierunku walki, jednak miała pewną przewagę nad Baskym. Raz, że ruszyła na powierzchni, unikając przeciwnika za pomocą zmieniania się w mgiełkę, dwa, że wyczuwała, gdzie jej mistrz jest.
A Aleksander walczył o życie – nadzwyczaj dzielnie zresztą. Ucinanie łbów w pozycji w jakiej się znajdował nie było zbyt skuteczne, tym bardziej, że homunkulusy przerzuciły się na ograniczanie jego ruchów zamiast zadawanie kolejnych ran. Jednak kolejne wbicia czerwonego sztyletu w ciałach sztucznych istot pozwalało mu regularnie regenerować siły witalne, co w tej sytuacji było nadzwyczajnie przydatne.
Jednak ważniejsza walka toczyła się tuż nad nim – o utworzenie dostępu do powietrza. Ledwo sufit trumny zaczął topnieć, to Samuel odtwarzał go. Ta walka trwała nadzwyczajnie długo, głównie dzięki temu, że Aleksander wysysał siły witalne z homunkulusów.
Pierwszym wsparciem jakie się pojawiło nie był Basky, lecz Jackie. Udało jej się dotrzeć szybciej i biegła w stronę Samuela. Zostały jej jakieś dwa zakręty do pokonania.
Wtedy wyczuła, że więź z jej mistrzem zniknęła.
Wybiegła naprzeciwko Samuela, jednak nigdzie nie mogła dostrzec swojego mistrza. Nie mogła go nawet wyczuć.
Ciężko, żeby mogła. W końcu Aleksander był martwy.

Kapłan, Inari Magare i Baron

Kapłan wycofał się wraz z swym mistrzem jak i dwunastką żołnierzy do motelu. Trzeba przyznać, że trochę to zajęło – głównie z tego powodu, że nie mieli żadnego transportu. W końcu jednak dotarli na miejsce, gdzie okazało się, że plany trzeba nieznacznie zmienić. Zamiast zadbać o bezpieczeństwo mistrza w przyszłości, Kapłan musiał zapewnić mu możliwość przeżycia do tej „przyszłości”. Rana okazała się znacznie poważniejsza niż z początku się wydawało. Konieczny okazał się być rytuał, dla którego poświęcił jednego z żołnierzy. Nie pomogło. Pech chciał, że dopiero trzeci poświęcony członek WP przyniósł oczekiwany efekt – uleczenie Inariego.
Jednak radość nie trwała długo. Kapłan już zabierał się do następnego rytuału, który miał być głównym, kiedy poczuł, jak coś tłumi jego energie magiczną. Cóż, dla niego to był jedynie dyskomfort, jednak Inari odczuł to mocniej. W wypadku walki z pewnością będzie to spora przeszkoda.
Jednak tłumienie magii dało sygnał. Kapłan na wszelki wypadek własnym ciałem zasłonił Inariego, co było strzałem w dziesiątkę.
Jakieś trzysta metrów dalej, za dosyć pustą polaną, skryty na skraju lasu stał HMMV. Ot, taki nieśmiały z zamontowaną wyrzutnią rakiet kierowanych TOW.


To właśnie z niej celował mężczyzna odziany w mundur. Rakieta opuściła z cichym sykiem lufę, następnie odpaliła silniki. Z gigantyczną prędkością poleciała w stronę motelu, uderzając w końcu w jedną z ścian. Eksplozja, zdecydowanie wzmocniona magicznie, zniszczyła cały budynek. Inari, skryty w ramionach Kapłana, nie odniósł żadnych szkód.
Jednak atak trzeba odeprzeć, czyż nie?

Terra i Geoffrey

Widok dziewczynki ujeżdżającej smoki to było coś doprawdy nietypowego. Tym bardziej, że smok ten poruszał się pod ziemią a dziewczynka była tak naprawdę matką wszechrzeczy. Przyzwana bestia starała się wytopić to, co jej kazano. Cóż, można powiedzieć - „close enough”. Między rannym sługą a kompletnie zdrowym różnicy mocy aż tak wielkiej nie było, a ten, który miał stać się celem, aktualnie i tak nie był w pełni zdrów.
Mowa rzecz jasna o Geoffreyu, który siedział w swoim wymiarze i próbował zapewnić sobie zdrowie jak i nowe zaklęcia. Podzielenie uwagi na dwie kwestie nie dało mu wielkich sukcesów w żadnej z nich. Co więcej, musiał opuścić swój własny wymiar – w końcu jego ciało wciąż było w zwykłym świecie, przydałoby się je chronić.


A było przed czym. Smok, wraz z ujeżdżającą go Gaią, wyskoczył spod ziemi, uderzając swym cielskiem w Geoffreya i doszczętnie niszcząc budynek ambasady niemieckiej. Żołnierzom natychmiastowo spadło morale i zaczęli unikać.
Dwójka sług została sam na sam.
 
Elas jest offline  
Stary 02-04-2013, 23:08   #43
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Jackie przebierała swymi zgrabnymi nóżkami przez kolejne korytarze, mając nadzieję że zdąży na czas. Lecz w pewnym momencie co jakby “pykło”.
- Huh... nie dobrze... naprawdę zjebanie... - Przygryzła wargę wpatrując się w starszego pana. - Ty go załatwiłeś słodziaku? Wiesz... potrzebuje many by zabijać, a on mi ją zapewniał. - Rozłożyła ręce usmiechając się słodko, choć smugi krwi na jej twarzy nieco odejmowały jej uroku. - What should i do... what should i do... - Dopowiedziała z mocnym angielskim akcentem, przejeżdżając językiem po zębach Bez przerwy wpatrywała się nieprzyjemnie w Samuela, lub może nawet pożądliwie?
- Więc to ty byłaś jego sługą? Cóż za niewinnie wyglądająca osóbka - przemówił staruch, lustrując dziewczynę od stóp do głów. - Wiesz, też jestem magiem. Ponadto jak mniemam znacznie zdolniejszym od twojego mistrza. Mam też dla ciebie pewną propozycję.
Samuel zrobił kilka kroków w kierunku Jackie, jakby się jej w ogóle nie obawiał.
- Od urodzenia miałem duże zasoby energii magicznej, jak również umiejętności jej manipulacji. Sądzę że mógłbym spróbować zasilić i ciebie jeśli zgodziłabyś się ze mną sprzymierzyć.
Czerwonowłosa uśmiechnęła się upiornie, po czym powoli postąpiła w kierunku Samuela. Tuż przed nim obróciła się jak baletnica, i objęła go za szyję.
- Zapewnij mi dużo zabawy, a nie mam nic przeciwko. - Wyszeptała mu na ucho, muskając je delikatnie ustami.
- Ależ oczywiście młoda damo. Tam gdzie zmierzam będzie tyle zabawy, że wystarczy dla wszystkich - odrzekł żyd, uśmiechając się pod brodą, gdy nagle woda obok dwójki zafalowała gdyż z trumny Aleksandra wyłoniło się kilka człekokształtnych istot niosących ciało byłego mistrza Jackie w kierunku czarnoksiężnika niczym kanibale swoją najnowszą zdobycz.
- Radziłbym młodej damie odwrócić wzrok - stwierdził Samuel, wyciągając spod płaszcza skalpel. Następnie zaś jeden z homunkulusów podniósł rękę martwego maga i odwinął jego rękaw, ukazując trzy niewykorzystane zaklęcia rozkazu. - To nie będzie miły widok.
Czerwonowłosa zamrugała zdziwiona, po czym puściła starca i odwróciła się na pięcie.
- O... Aleks... - Podszedła do niego powoli i zmaterializowała jedne z swych nożyków. Z chirurgiczną precyzją machnęła, na jego rękę i odkleiła starannie kawałek skóry z zaklęciami.
- Tak się składa że jestem chirurgiem... - Uśmiechnęła się słodko, po czym dodała.
- Po za tym widok krwi to miód na moje serce, love - z tym samym uśmieszkiem, oblizała nożyk i go zdematerializowała.
- Widzę że zdolna z ciebie osóbka. Z pewnością znajdę dla ciebie miejsce w swoich planach - to powiedziawszy staruszek pogrzebał trochę w torbie którą miał pod płaszczem. Zastukało kilka fiolek z nieznanymi substancjami i po chwili Samuel wyciągnął w kierunku Jackie obie dłonie. Jedną z otwartym słoikiem formaliny w której miała zanurzyć odcięty fragment skóry swojego byłego mistrza i drugą w której połyskiwała szklana kula. Dało się odnieść wrażenie że wymiana która miała zaraz nastąpić przypominała swoisty rodzaj kontraktu. - Nie zamierzam jednak ograniczać twojej swobody. Nie jestem twoim mistrzem, więc nie mogę wydawać ci rozkazów, jednak jeśli pragniesz stać po mojej stronie w tej wojnie, to to magiczne urządzenie pozwoli nam utrzymać między sobą kontakt niezależnie od odległości.
- Interesujące doprawdy... - Rzekła wkładając odcięty kawałek skóry do słoika, a w dłoń biorąc kryształową kulę. Zaczęła oglądać ją z każdej strony. - Naprawdę interesting... Mów mi Jackie... a jak mam się do ciebie zwracać przystojniaku? - Rzekła nie odklejając wzroku od kulki.
- Na imię mam Samuel, ale możesz się do mnie zwracać jak tylko chcesz - przedstawił się czarnoksiężnik, odwracajac się od swej rozmówczyni. - Idę teraz na spotkanie z moim sługą. Możesz mi towarzyszyć jeśli masz ochotę poznać swojego partnera.
Wspierający się na lasce staruch począł iść w kierunku wyjścia z kanałów. Zamierzał jednak opuścić to miejsce możliwie z dala od budynku otoczonego przez żołnierzy zakonu. Poinformował przy tym Hetmana, że ma zamiar spotkać się z nim u stóp bloku na szczycie którego Samuel zostawił swą służącą.
Czerwonowłosa złapała go pod rękę i rzekła: - Mogę wziąć sobie te noże? - Tutaj wskazała palcem na plądrujących ciało Aleksa Homunkulusów. - Proszę? - Jej usta zacisnęły się w dzióbek i oparła głowę na jego barku.
- Zawsze byłem zbyt uległy wobec kobiet - stwierdził Samuel, po czym pstryknął palcami, a jeden ze sztucznych ludzi podążających za dziwnie wyglądająca parą podał dziewczynie noże z których korzystał jej mistrz.
- Mam nadzieję że ci się spodobają i szybko ci się nie znudzą - rzekł staruch niczym dziadek ofiarujący swej wnuczce najdroższe buty od Armaniego.


Jackie dziko pochwyciła sztylety i zakręciła nimi parę sztuczek w swych bladych paluszkach.
- Dziękuję! - Pocałowała go w policzek, po czym schowała oba sztylety za pasek. Znów wzięła go pod ramię towarzysząc mu do jego celu.

* * *

Mniej więcej pół godziny później Samuel wraz z Jackie wyszli przez studzienkę ściekową kilka przecznic od miejsca gdzie czarnoksiężnik stoczył swój magiczny pojedynek w wrogim mistrzem. Na powitanie zaś wyszła im Anita, która rzuciwszy spojrzeniem na obejmująca starucha dziewczynę, natychmiast zrobiła zdziwioną minę.
- Co to za lafirynda? - zapytała bardziej z ciekawością niź zawiścią, jednakże jej głos wydawał się chłodniejszy niż zwykle.
- Sługa mistrza którego zabiłem - oświadczył Samuel.
- Co!? - służąca wydała z siebie zdumiony okrzyk i przybrała bojową pozę, zaś w jej dłoniach ni stąd ni zowąd pojawiły się dwa srebrne sztylety. - Więc trzyma teraz pana jako zakładnika, tak!? Niech pan pozwoli mi się rozprawić z tą bezwstydnicą!
- Nie. Obiecałem że teraz ja będę ja zaopatrywał w manę, więc będzie walczyć po naszej stronie - odpowiedział uspokajającym głosem staruch.
- A-ale ona nie jest pana sługą! Nie może jej pan kontrolować! Skąd wiadomo że nie wbije panu noża w plecy przy pierwszej okazji? - Anita podejrzliwym wzrokiem lustrowała Jackie, gotowa w każdej chwili by zaatakować dziewczynę.
- Oh my... cóż za pogodna dziewczyna. - Odwzajemniła spojrzenie czerwonowłosa, wpatrując się w nią jak w obrazek. Wydawało się że wpadła w oko Jackie.
- Dopóki mam manę od Samuela i ludzi do zabijania będę potulna jak baranek, zapewniam cię sweetheart. - Z tymi słowami wtuliła się w rękę Samuela. - Twoja kobieta czy wnuczka mój drogi? A może służka? - Zapytała starca półszeptem.
- To ostatnie - odpowiedział Samuel. - Anito, jesteś nieuprzejma. Życzę sobie byście się dobrze dogadywały. W tej wojnie silni sprzymierzeńcy są na wagę złota, a czuję że Hetman nie poradzi sobie w walce z tak potężnymi sługami jakich widzieliśmy.
Służąca przytaknęła i schowała swoją broń. Następnie zaś sztywnym i jakby niepewnym krokiem podeszła do nowo poznanej dziewczyny i wyciągnęła w jej kierunku dłoń.
- Jestem Anita Zalewska, miło mi cię poznać - wymuszony uśmiech i pulsująca na skroni żyłka wskazywały na to że wypowiada te słowa co najmniej niechętnie. - Mój ulubiony kolor to czerwony. Lubię classic rock, ciasto truskawkowe i magię. Nie cierpię nudnych ludzi i zwykłego życia.
Widać pokojówka spełniała wszystkie polecenia swego pana znacznie dosłowniej niż powinna.
Jackie odstąpiła od Samuela i uścisnęła dłoń Anity, kontakt z jej delikatną skórą nieco przyspieszył jej rytm serca. Uśmiechnęła się jednak szczerze w przeciwieństwie do służki.
- Jestem Jackie, także mi miło. Mój ulubiony kolor to szkarłat. Lubię heavy metal oraz muzykę klasyczną, earl greya, autopsję i przemoc. Nie cierpię wrzasków i zwykłego życia. - Puściła oczko jednocześnie, niezbyt chętnie zwolniła uścisk dłoni.
- Samuelu wspominałeś coś o partnerze... raczysz mi powiedzieć coś o nim? - Z tymi słowami zaczęła krążyć dookoła, szukając bóg wie czego, z złożonymi dłońmi za plecami.
Szlachcic nie przybył na koniu, unosząc się w powietrzu. Pojawił się idąc nonszalancko ulicą, a w dłoniach trzymając buławę zdobioną klejnotami. Hetman szedł spokojnie. Także i widok Samuela wraz z jego towarzyszką ...i rudą paskudą, z którą miał nieprzyjemność się potykać pół godziny temu, nie poruszył go za bardzo. Szlachcic wsunął buławę za pas i wyciągnął nagle szablisko, stając w postawie szermierczej i krzycząc.- Odstąp Samuelu od tej rudej niecnoty... Toż to sługa, którego ubić trzeba!
- TY!? - Warknęła czerwonowłosa, jednak po chwili uspokoiła się. - No nic... nie dość że ucieka to w dodatku dalton... To jest czerwony wać chamie. - Wypowiadając te słowa złapała się za kosmyk włosów i wystawiła go przed siebie. Kto by pomyślał że przyjdzie jej teraz współpracować z kimś kto o mało jej nie zabił... i vice versa zresztą.
-Czyli te kłaki to kubła z farbą wkładasz ? O tempora, o mores!...- westchnął Hetman zerkając w niebo w teatralnym geście.-Tak koszmarna, że woli się przebierać za błazna, niźli prawdziwą twarz światu pokazać... cóż... prawdziwe włosy.
Podrapał się po podbródku przyglądając dziewczynie.-A może ty łysinę i świerzb pod peruką ukrywasz?
Po czym nie czekając na odpowiedź, spytał.-Samuelu odpowiedz wartko, co ona tu robi... i w dodatku jeszcze żywa ?
Jackie słysząc komentarze na temat swoich pięknych włosów poczerwieniała ze złości tak że niemal jej twarz zlała się z ich kolorem. Nie powiedziała nic tylko fuknęła, i odwróciła się do hetmana bokiem. - One są naturalne... you simpleton... - Burknęła cicho pod nosem.
Czarnoksiężnik odchrząknął, po czym wskazał otwartą dłonią dziewczynę.
- Jackie jest od teraz naszym sprzymierzeńcem. Właśnie zabiłem jej mistrza, a jak sam wiesz sługi nie potrafią przetrwać bez energii magicznej. Dlatego zaoferowałem jej współpracę w zamian za utrzymanie jej przy życiu do końca tej wojny, więc póki co nie musimy się niczego obawiać z jej strony. Ponadto obawiam się że w obecnej sytuacji połączenie sił może być naszą jedyną opcją.
- Widziałam waszą walkę ze szczytu tego budynku - wtrąciła się niespodziewanie Anita. - Nie ma mowy żeby którekolwiek z was dało radę pokonać w pojedynkę tamtego sługę-czarodzieja.
-Układanie się z czartem... Nie popłaca w ostatecznym rozrachunku, ale...- rzekł szlachcic chowając szablę do pochwy.Po czym zwrócił się do Anity.-Nieładnie to tak, nie doceniać moich możliwości. Niemniej... cóż to za sługa-czarodziej, o którym wspomniałaś ?
- Nie wiem, ale widziałam jak podczas pojedynku z jakimś greckim hoplitą zniszczyli cały Zamek Królewski, a potem zniknęli. Jak to się nazywało... - Anita zająknęła się próbując sobie przypomnieć właściwe słowo.
- Bąbel Rzeczywistości - dokończył za nią Samuel. - Choć lepiej brzmi angielska nazwa, Reality Marble. Tylko najpotężniejsi magowie potrafią zamanifestować swój wewnętrzny świat. Wymaga to ogromnych pokładów energii magicznej i dziesiątków lat praktyk. Ale kiedy już się kogoś w nim zamknie, to ucieczka staje się dla niego prawie niemożliwa. Czy hoplita przeżył to starcie?
- Owszem - przytaknęła pokojówka. - Choć wyglądał jakby był na skraju śmierci. Widziałam jak wcześniej dał radę zranić tamtego czarodzieja przy pomocy swojej włóczni.
- A więc mamy do czynienia z przeciwnikiem którego słabością jest bezpośrednia walka - stwierdził staruch, gładząc się po brodzie. - To działa na naszą korzyść. Choć nie można lekceważyć potęgi starożytnych magów. Jestem stuprocentowo pewny, że ten sługa jest znacznie starszy od waszej dwójki - zakończył Samuel spoglądając na Hetmana i Jackie. - Podobnie zresztą jak tamten hoplita. Choć wątpię czy prędko go zobaczymy.
-Na razie powinniśmy się przyczaić i wylizać rany. I następnym razem nie zdawać się na przypadek w pojedynkach. Dobór miejsca i taktyki do przeciwnika, będzie nieocenioną przewagą.- odparł szlachcic po namyśle.
- Aye... jeżeli mamy cokolwiek zabić to trzeba odpocząć. Jak tam oko? - Zerknęła na Hetmana wcale nie pytając o to z poczucia winy czy zmartwienia, ze złośliwym uśmieszkiem na ustach.
Hetman pytanie dziewczyny zignorował po prostu, tak jak ją samą.
- Zgadzam się - przytaknął Samuel. - Mam także kilka eksperymentów do przeprowadzenia. Sądzę też że będę potrzebował co najmniej dnia przerwy aby odnowić moje zapasy energii magicznej.
- Hej, widziałam też twojego pupila! - zawołała nagle Anita, podchodząc do Jackie. - Niezły z niego słodziak. Myślisz, że mogłabyś go wysłać na Plac Zamkowy żeby wywęszył zapachy tamtej dwójki sług póki są jeszcze świeże?
- Basky come! - Z portalu obok dziewczyny wyłoniła się bestia, dziwnie zerkała na obecnych, szczególnie na Hetmana.
- NO! down boy... he’s our... “Friend” now. Sniff out some mongrels for mommy ok? And keep your distance if possible! - Mówiła do bestii przykucając, przed pyskiem. Ogar zamerdał ogonem, i liznął dziewczynę po twarzy. - Alright, go now! - Po słowach Jackie, Basky poleciał na plac zamkowy, wiedząc że ma tam isć tylko po “próbki” zapachu.
- Widzę to co on i na odwrót. Więc od razu bedę mogła się przyjrzeć naszym wrogom. - Wzruszyła ramionami na koniec wypowiedzi.
- Bardzo dobrze. W takim razie rozstała nam jeszcze jedna sprawa do załatwienia - Samuel skierował swe spojrzenie w kierunku studzienki ściekowej przez którą wyszli wraz z Jackie. Teraz zaś wyłonili się z niej biali ludzie niosący łupy jakie Samuel zdobył po wygranym pojedynku z Aleksandrem. Na całe szczęście zapadła już noc, więc nie było w pobliżu żadnych przechodniów których mógłby przestraszyć widok nagich stworów. - Hetmanie, mówiłeś że potrzebujesz broni. Czy pasuje ci może coś z tego? Jeśli tak to natychmiast rozpocznę ich zaklinanie aby dać ci przewagę w twoim następnym starciu.
-Ten karabinek... Może być przydatny.-rzekł w odpowiedzi szlachcic, biorąc broń i bez większego kłopoty wyjmując i wkładając do niej magazynek.
- No to ja wezmę to - rzekła Anita biorąc od jednego z homunkulusów zestaw noży do rzucania.[/i] - Ostrych zabawek nigdy za dużo.[/i]
- Świetnie - stwierdził Samuel, strzygąc wąsem w zadowoleniu. Ostatnie dwa rewolwery schował pod płaszczem, zaś sztuczni ludzie powrócili do kanałów gdzie ich miejsce, by dalej terroryzować każdego kogo spotkają i dostarczać swojemu mistrzowi rzetelnych informacji. - Nie chciałbym więcej kłopotać mojego przyjaciela, więc znajdziemy sobie jakiś tani motel na przenocowanie i jutrzejszy dzień przeznaczymy na zregenerowanie sił.
Staruch postąpił kilka kroków w stronę zaparkowanego cadillaca i wsiadł od strony pasażera, po czym otworzył drzwi kierowcy zapraszając Hetmana by usiadł za kółkiem.
- Wsiadajcie moi mili - rzekł do dwójki swych sprzymierzeńców. - Do świtu jeszcze daleko. Wiem że wy nie potrzebujecie snu, ale człowiek w moim wieku bez dobrego odpoczynku nie jest w stanie trzeźwo myśleć.
Szlachcic zajął miejsce za kierownicą pieszczotliwie przekręcając kluczyk w stacyjce. Tym hałaśliwym pudłom na kółkach daleko było do gracji koni, ale... miały swoje zalety.
- Uuu! Automobile z tych czasów mają tyle klasy! - Rzuciła podekscytowana Jackie wskakując do tyłu gdzie się rozsiadła z rozłożonymi rękoma na oparciu. Zaletą przejażdżki było jeszcze to że Anita pewnie bedzie siedzieć obok niej.
- Właściwie to fajnie że z nami jesteś - stwierdziła służąca, która po tym jak zajęła miejsce koło Jackie poczęła ostentacyjnie patrzeć przez szybę. Mogła to być oznaka zarówno zmęczenia, jak i tego że wciąż nie do końca ufała nowej towarzyszce. - Hetman to porządny gość, ale straszny z niego sztywniak. Mówienie do niego to jak rozmawianie z nauczycielem historii.
- Też jestem rada, po za tym jakoś mnie nie dziwi że ze szlachcica jest nudziarz. - Zachichotała jak damulka, przysłaniając usta dłonią.
-Panienka szlachcica nie widziała pewnie nigdy... Prawdziwi szlachcice, nie zadają się z tawernianymi dziewkami.- odgryzł się Hetman. Jackie zaś znów zarechotała, tym razem mniej kulturalnie, wystawiając swój nieprzyzwoicie długi język do Hetmana w lusterku samochodowym.
 

Ostatnio edytowane przez Tropby : 02-04-2013 o 23:12.
Tropby jest offline  
Stary 14-04-2013, 19:32   #44
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Gaia korzystając z ciała swej kochanej córki, wciąż pozostawała dominująca częścią tej drużyny w walce o świętego Grala. Jej mistrzyni a zarazem dziecko, musiało odpoczac, duch wszechstworzenia nie mógł pozwolić by Terra cierpiała z powodu postrzałowej rany.

Chinka o błyszczących oczach siedziała po turecku na głowie olbrzymiego gada. Jaszczur nie posiadał skrzydeł, jednak nadrabiał to swoją długością i możliwościa poruszania się pod powierzchnią ziemi. Jego łuski były czarne niczym węgiel, a z całego ciała wyrastały kolce swym kształtem przypominające gałęzie, co widoczne było przede wszystkim w okolicy pyska stworzenia, gdzie dwa rogi rozwidlały się i wiły niczym stare drzewo. Ślepia stworzenia wbitę były w malutka sylwetkę Gofreya, na która padał cien olbrzymiego legendarnego stwora. Zdawało sie że paszcza bestii mogła bez problemu rozgryźć czołg, czy nawet samolt, jednak pokaz zniszczenia ambasady jednym jedynym atakiem był wystarczającym dowodem na potęge stwora.


- Witaj synu. -odezwała się Gaia z grzbietu swego wierzchowca. - Widze iż poznałeś już Nidhögg'a. -przedstawiła jaszczura kobieta. Merlin zas zapewne obeznany z historią i legendami, mógł wiedzieć iz jest to imię jednego z najważniejszych stworzeń w mitologii Nordyckiej. Smok ten podobno żył pod korzeniami drzewa życia, żywiąc się nimi a jego życie zakończyć miał dopiero Ragnarok.

- Z kim mam przyjemność? Tak wiele mych dzieci mnie zdradziło iż nie pamiętam twarzy każdego z was.

Merlin z kolei... uśmiechnął się. Na razie jednak nie wykonał żadnych ruchów. Zmierzył Żmija wzrokiem, oceniając go na oko na 30 metrów.

- Imponujące. Prawdziwie imponujące. - ukłonił się delikatnie - Jam jest Merlin, król magii. - zawachał się przez moment, a następnie westchnął. - Ujawniłem swoje imię. Otrzymam twoje, czy też mam zgadywać? - przekrzywił głowę, zastanawiając się.

- Jestem matką twoją jak i innych stworzeń, tą z której zrodził się ten świat Merlinie. Jestem Gaia. -przedstawiła się kobieta swym donośnym głosem. - Ta od której wszelka magia pochodzi ale i ta która może zakończyć każdy żywot.

[Media]http://www.youtube.com/watch?v=QpWVkARyZU0[/Media]

Merlin westchnął delikatnie, ponownie. Jeśli dojdzie do walki, zanosiło się na ciężką konfrontację.

- A czy musimy walczyć? Nasza konfrontacja nie będzie należała do przyjemnych, także dla świata. - zastanowił się przez moment nad czymś, po czym uśmiechnął się - Ale byłoby nie miło z mojej strony nie zaprezentować choć części swej mocy, biorąc pod uwagę twojego chowańca. - Merlin odetchnął głęboko, i uderzył laską w ziemię. Za jego plecami otworzył się olbrzymi portal. A to co z niego wychynęło, stanowiło koszmar dla ludzkości.





Smoki. Dwa gigantyczne smoki, przy których sługa Gai wyglądał niczym karzeł. Straszliwe bestie liczyły sobie dwieście metrów długości, a w kłębie mierzyły ponad osiemdziesiąt.

- Dawno się nie widzieliśmy, mistrzu. - odezwał się niebieski głębokim głosem. Czerwony zaś prychnął - Aż za długo! Tęskniliśmy za bitwą! A złożyliśmy tobie przysięgę wierności. - uderzył łapą w podłoże wzbudzając małą falę uderzeniową. Merlin uśmiechnął się.

- Cierpliwości przyjaciele. Cierpliwości. - odwrócił się w stronę Gai. - Czy nasze spotkanie musi zakończyc się walką, Matko Ziemio? Będzie ona miała straszne skutki nie tylko dla nas, ale i dla świata który starasz się chronić.

Gaia z załozonymi na piersiach rękoma obserwowała dwa potężne gady które wyskoczyły z portalu prężąc swe cielsko. - Chłopcy, chłopcy... czy nie wiecie, że liczy się technika a nie rozmiar? -zapytała ze słodkim uśmieszkiem, po czym w języku smoków zwróciła się do dwóch gadów. - Przykro mi dzieci że musimy stanąć na przeciw siebie w tej bitwie, w nowym świecie wasze grzechy zostaną wam zapomniane nie martwcie się. -gdy z jej ust wypłynęły te przypominające warkoty odgłosy zwróciła się do Merlina.

- To jest wojna, bitwa o lepszy świat. Prędzej czy później i tak przyjdzie nam się zmierzyć. - stwierdziła wzdychając głośno, zaś Nordycki smok począł powoli zapadać się w ziemie z której się wyłonił, tak by kobieta mogła patrzeć na starca z niższej perspektywy.

Mag ukłonił się głęboko.

- Aye. To walka o lepszy świat, uformowany według naszych myśli. I stąd moja propozycja. - uśmiech znikł z jego twarzy, zastąpiony powagą - Dlaczego nie zniszczyć naszych wrogów, a następnie stoczyć walkę pomiędzy nami o los tego świata? Wątpię czy nasze cele były aż tak sprzeczne ze sobą.

- Merlinie jako mędrzec powinieneś wiedzieć, że odkładanie niczego na później nic nie da. Zresztą jeszcześ człowiekiem, a wy macie tendencję do zdrady. Juz raz porzuciliście mnie swoją matke jak i miłość wobec waszych braci. - Gaia spojrzała w niebo, które znajdowało się nad ruinami ambasady. Merlin natomiast mógł zauważyć pewne dziwne zjawisko, otóż malutkie świetliki co jakiś czas wychodziły z ciała jego przyzwanych sług i kierowały się w stronę Gai, by wniknąc w jej ciało po chwili. - Ludzie, mimo, że byli dziećmi które ukochałam najbardziej za to jak słabi ale i silni jednocześnie byli, odrzucili mnie. Merlinie na wojnie którą wygrać może tylko jedna ze stron nie ma sojuszy. Jest tylko ułuda i maski, czyli to czym zniszczyliście wasz piękny dom. -stwierdziła kobieta a z jej świecących oczu popłynęły dwie łzy, sunąc po policzku by zaraz spaść na głowę jeszczura na którym stała. - Przykro mi mój synu, zawsze będe Cię kochać, ale nie moge zapomnieć błędów twoich jak i twoich braci.

Merlin potrząsnąl głową.

- Szkoda. Nie znajdę w tym przyjemności. - westchnął, a kiedy ponownie uniósł głowę jego oczy były twarde.

- Ja tez synu, ja też. - westchnęła kobieta a jej klatka piersiowa urosła niczym balon, jak gdyby ktoś napełniał Gaię od środka ogromna ilością powietrza. - Ci którzy ośmieli się sprzeciwić swej matce, niechaj zgniją. - wyppowiedziała słowa zaklęcia i pochyliła się otwierając szeroko usta z których niczym pod ciśnieniem wypadły kłęby brunatnego dymu, które rozlewać się zaczęły dookoła amerlina i łap jego przyzwanych pomagierów. - Rot. -dodała krótka nazwe zaklęcia po czym wraz ze swym żmijem zniknęła pod ziemią, niczym zatapiając się w wodzie.

Problem z dużymi sojusznikami był jeden - wielkie cielsko łatwiej trafić, szczególnie gdy wrogiem jest dym, który może dotknąć ciało z każdej strony. Gdy brunatny opar opuścił gardło Gai wystarczyło by musnął pazura, łuski czy inną czesć smoka. Matka wszech rzeczy zas na swym wierzchowcu krażyła pod ziemią, czekając na ich reakcję. Spodziewała sie iż gady użyją swych skrzydeł by odeprzeć atak brunatnego oparu i szczerze liczyła na to, no chyba że ich reakcja będzie za wolna i opar zdaży dotknąć ich wcześniej.

Merlin zareagował natychmiast. Wystaczyła jedna myśl, a jego moc odepchnęła całe powietrze i opary w kierunku przeciwnym od niego i jego sojuszników. Włożył w to dużą ilość many, wystarczająco by nawet beton pękł pod naporem jego mocy. Smoki również nie pozostawały w miejscu, rozwijając skrzydła, i próbując odepchnąc opar ich machnięciami, jak rówież wznieść się w powietrze i uniknąć przyszłych ataków.

Czy brunatne opary mogą być czymś niebezpiecznym? Cóz, pewien sługa - nieszczęśliwie już martwy - z pewnością to potwierdzi. Przekonać się miały o tym także smoki. Smog zdążył dotrzeć do obu gadów, kiedy powietrze pod wpływem telekinezy miało zostać odrzucone. Cieżko powiedzieć co poszło nie tak, ale po chwili czerwona bestia została otoczona brunatnym smogiem, kiedy druga zanurzyła w nim “jedynie” łapy. Ognisty smok zaczął prychać, jednak ciężko było w tym dojrzeć jego dawną potęgę. Po chwili padł na ziemie, martwy.

Gaja próbowała zawrócić resztę dymu, tworząc coś na kształt tuby. Stety bądź niestety, uderzenie powietrza było za silne i ziemna tuba rozpadła się na malutkie kawałeczki.

Czerwony smok dyszał jeszcze chwile na ziemię, ale jego ciało rozpadało się niczym poddane przyspieszonemu upływowi czasu. Mięśnie rozpadały się, gnijąc na oczach maga, a kości obracały się w pył. Nawet narządy pękały, pokrywając się zółtymi bąblami. Wirus pochłaniał całe ciało smoka, rozprestrzeniając się z niezwykłą wręcz szybkością, po chwili jedynie pył i smród pozostały z majestatycznej bestii.

Merlin stał w spokoju, choć jego oczy płonęły. Wiele osób zapominało, że prócz ludzkiego posiadał również demoniczny rodowód. A demony były mściwe. Błekitny smok zareagował duż , o mniej spokojnie.

- Bælþrac! - ryknął, z wściekłością. - Matko stworzenia! Przemielę twe kości na proch! - ryknął, wydychąjąc strumień lodu, mając na celu zamrażenie ziemi na wiele metrów w głąb. Jeśli uda mu się to uczynić, Merlin planował uderzyć telekinezą w głąb, rozbijając lód, i masakrując Gaię odłamkami.

- Mój wierny przyjacielu będę potrzebowała twej pomocy. -szepneła skryta pod ziemią Gaia do swego wierzchowca, który zasyczał z aprobatą. Lodowy smok został zarażony, kwestią czasu było nim dołączy do swego brata. Gaie smuciło to iż zmuszona była odebrać życie kolejnym ze swych starych dzieci, jednak wybrały one służbę u niegodnych. Gaia zauważywszy że smok ma zamiar ziac w ziemię, złożyła ręce skupiając swoją moc, a z ziemi przed gadem wyrosła nagle oblrzymia sylwetka.


Kamienie i inne pierwiastki uformowały się w człekokształtną istotę. Nie można było tego nazwac golemem, bowiem nie miał on własnej woli, były to zwykłe skały którymi poruszała wola matki wszechrzeczy. Kobieta kierowała masami skalnymi tak, by potężne łapska golema złapały za paszcze smoka, i zamknęły ją w potężnym uścisku nim ten zdąży jeszcze zionąć, a gdyby to się nie udało, twór miał przyjąc na siebie lwią część tego ataku. Legendarny potwór nordyckiej mitologii natomiast otworzył szerzej oczy i uniósł do góry paszczę, czekając na ewentualny posiłek.

Smok zionął prosto w powstającą karykature golema. Trzeba przyznać, że wiele ona nie zrobiła - została zniszczona niemalże zaraz po stworzeniu. Energia magiczna w postaci zionięcia lodem podążała w dół ku ziemi, gdzie czekała na nią otwarta paszcza drugiego smoka.

Część ziemi jednak zamarzła. Uderzenie telekinezą nie przyniosło aż tak dużych skutków - chociaż ziemia była zamarznięta, to jednak wciąż była ziemią a nie lodem.

Żmij beknął cicho wydychając przy tym małą strużkę energii magicznej i uśmiechnął się lubieżnie po spożytym posiłku.

- Kochany jesteś. -skomentowała Gaia cmokają czoło swego wierzchowca, po czym zacisnęła jedną pięść. Ten gest sprawił, że Merlina otoczyły dwumetrowe kamienne figury, podobne do ich wiekszego kuzyna, który przed chwilą został zniszczony. Kamienne łapy tym razem jednak dzierżyły miecze i topory, wykonane z normalnej stali - wszak Gaia mogła dowolnie wpływac na pierwiastki ukryte w ziemi. Twory opuściły swój oręż w stronę maga, chcąc zgnieśc go na miazgę.

Merlin zmierzył konstrukty spojrzeniem.

- Ferhþ ofer andweorc. - Wyszeptał. Potężna fala energii telekintycznej uderzyła w przeciwników. W zamierzeniu zgniatając ich na proch. Tych zaś których przetrwali, Merlin planował zaatakować z pomocą swej laski. Smok tymczasem kontynuował atak na Gaię.

Walka dwóch smoków trwała dalej, tym razem jednak lodowa bestia zaczęła zdobywać przewagę. Ziemia zamarzała coraz bardziej, także w okolicy Gai i jej pupila. Jednak lodowa gadzina coraz bardziej zaczynała odczuwać skutki zostania zarażonym przez Rot.

W mniej-więcej tym samym czasie Geoffrey falą uderzeniową zmiażdżył posągi. Te jednak, niczym kinder niespodzianka, wypełnione były tajemniczym prezentem. Doprawdy gorącym - dokładniej rzecz biorąc to lawą. Część roztopionych skał zetknęła się także z czarodziejem i chociaz nie były w stanie go podpalić, to zadać rany - jak najbardziej.

Lodowy smok mógł na własne gadzie oczy zobaczyć iż choroba nie chciała ustapić, jego łuski na łapach gniły, a mięśnie powoli zaczynały wydzielać smród typowy dla rozkładających się tkanek. Zas wstrętna choroba niczym po filarach pieła się w górę nóg smoka, powoli zbliżając się do jego podbrzusza, by i tam zapuścić swe podstępne macki. Raz zarażona istota nie miała szans by uciec przed działaniem choroby, nie dało się jej zwalczyć, nie dało zatrzymać - tak jak śmierci samej w sobie.

Gaia uśmiechnęła sie lekko widząc, że Merlin nabrał się na sztuczkę z golemami, cóż widac pycha potrafiła zgubić. Miała nadzieje że gorąca lawa tylko podgrzeje jego temperament, bowiem rozłoszczony wróg często popełnia błędy.

Kobieta obawiała się jednak jednego. Merlin od początku pokazywał iż nie będzie się wachał szastać mocą, tak więc niedługo mógł objawić swoją najpoteżniejszą moc - Noble Phantasm. Jednak jaka mogłabyć ostateczna zagrywka króla magii. Cóż Gaia miała trzy pomysły na to jak mógłby on wykorzystac swoją potęgę z przeszłości.

Pierwsza opcją było potężne zaklęcie ofensywnę, pasowałoby to do słów o zniszczeniach na planecie. Wybuch magii, przywołanie spadającej gwiazdy, a może ognista burza, o której dowiedział się studiując zapiski jednego ze starych proroków. Takie zaklęcie jednak na pewno będzie wymagało chwili na przygotowanie, tak więc należałoby przygotować jakiś sposób by je przerwać.

Drugą z mocy jakie Gai przychodziły na myśl, było wezwanie rycerzy okrągłego stołu, wszak Merlin nie raz pomagał Arturowi. Ci potężni wojownicy mogliby być bardzo pomocni... o ile teren by im sprzyjał, tak wiec w tym wypadku główną przewaga jakiej potrzebowała kobieta, była dominacja pola bitwy.

Trzecią opcją która najbardziej martwiła Gaię - była niepewność. Wszak Noble Phantasm maga mógł równie dorze wzmocnić go, osłabić magię Gai czy nawet zamknąc ich na jakiejś odosobnionej arenie, tak więc tutaj ciezko było o kontrę. Jednak postanowiła najpierw wykonać zabezpieczenie na dwa pierwsze ruchy starca... przy pomocy tylko jednego zaklęcia. Mocy której Gaia jeszcze w czasie bitwy magów nie pokazała, a dokładniej nie użyła w pełni tego słowa znaczeniu.

Gaia skryta pod ziemią uniosła do góry dłonie, a moc dookoła jej ciała zafalowała, zdawało się iż coś porusza się w przymrożonej glebie.

- O planeto, pozwól że ukształtuje Cię raz jeszcze... -zaczęła wymawiać skupiona matka wszechrzeczym, zaś beton dookoła całej ambasady, jak i podłoże tego zniszczonego budynku zaczęło drgać. -... niechaj moje ręce stana się narzędziem, a ty gliną, która pozwoli mi zdominować tych którzy Cie zniszczyli. Największe z mych dzieł niechaj narodzi sie jeszcze raz, niech rozkwitnie ponownie. Rozkwitnij! -krzyknęła Gaia, aczkolwiek Merlin głosu spod ziemi słyszeć nie mógł, za to efekty zobaczyć trudno nie było. Beton i ziemia, wszystko pękło, wypuszczając korzenie, kwiaty i trawy. Drzewa które kryły się wewnątrz ziemi czekając na rozkwit, teraz w przyspieszonym tempie urosły, a zamiast ambasady i terenów jej przyległych nagle w Warszawie pojawił sie niezwykle bujny las. Wyrastające drzewa wyskakiwały zewsząd, nawet spod stóp maga czy jego powoli umierającego chowańca, a gdy tylko sie pojawiały, gałęzie, liany i trawy splatały się tworząc grube bicze, pędzące by schwytać czarodzieja, by go smagać i przygwoździć.


Musiał przyznać, zdolności Gai były prawdziwie imponujące. Nie spodziewał się że jej konstrukty będą wypełnione lawą. Stanowiło to bardziej drobną irytację, niż prawdziwe zagrożenie, nie mniej jednak... ciągle nic co wymagałoby drastycznych środków. Każdy sługa posiadał jakąś ostateczną zdolność. Jego była potężniejsza niż większość, choć w dalszym ciągu nie niepokonana. Mimo wszystko...

Jego tok myślowy przerwał las wyrastający ze wszystkich stron. Widać nie mógł sobie pozwolić na bycie sympatycznym ani chwili dłużej. Zaczerpnął głęboki oddech.

- Sé ærworuld sylfum dædweorc bealucræft! - jego głos, wsparty przez olbrzymią moc magiczną dosięgnął nawet uszu Gai. Nie mogąc zlokalizować swego przeciwnika, zaklęcie przybrało zasięg sfery, wciągając wszystkie istoty w promieniu 500 metrów do jego wymiaru.



Do reality marble zostały wciągnięte wszystkie żywe istoty w sporej odległości. Niestety, jeden z smoków już nie zaliczał się do tej grupy, konając z powodu trucizny, która w końcu objęła jego serce.

Jednak wróćmy do tego, co działo się wewnątrz tej potężnej umiejętności. Nowy świat był wypełniony latającymi wyspami, których znajdowały się tu dziesiątki. Każda była inna, Gaia wylądowała akurat na trawiastej, z jednym drzewkiem pośrodku. Jednak poza faktem bycia latającymi wyspami, łączyło je jeszcze coś - na każdej wylądowała jedna istota jak i... jeden Merlin. Jednak matka wszechrzeczy odczuła coś nazwyczaj przyjemnego w tej rzeczywistości - była ona wypełniona magią, które jej ciało pochłaniało. Jej smok natomiast, którego widziała w dalekiej oddali, zaczął... pożerać zaklęcie, osłabiając powłoke oddzielającą je od realnego świata.

Merlin odetchnął głęboko. Brakowało mu tego. Uczucia wszechmocy... Spojrzał na stojącą na przeciwko niego Matkę Ziemię.

- Witaj, w moim świecie. Życzę powodzenia! - uśmiechał się szeroko. Ogarnął spojrzeniem cały świat. Czekał na ruch Gai.

Stopy Gai dotknęły jednej z trawiastych wysp, gdy potęzne zaklęcie Merlina wyciągnęło ją z jej podziemnej kryjówki. Matka wszechrzeczy wciągnęła delikatnie powietrze do płuc, czując jak nawet ono smakuje magią.

- Tobie też Merlinie. Trzeba to zakończyć. -odparła na powitanie prężąc dumnie pierś.

Merlin nieświadomie swym potęznym czarem sprawił że i ona stała się potężniejsza, bowiem mag nie wiedział o jednym - kobieta nie wysysała many tylko ze sług i magów. Potrafiła pobrać swój posiłek ze wszystkiego.

[Media]http://www.youtube.com/watch?v=TiVIFMbwxOc[/Media]

Ze zwierząt.

Z roślin.

Z powietrza.

A nawet z zaklęć.

Im potężniejszy był czar, im więcej magicznej mocy kryło się w jego podstawach, tym potężniejsza dawka trafiała do Gai. Teraz zaś gdy znajdowała się w bąblu rzeczywistości, jej moc rosła z każda sekundą.

Smok Nordyckiego położenie, z otwartą paszczą wchłaniał w siebie magię jednej z wysp, chcąc przerwać bąbel zaklęcia, dokładnie tak jak rozkazała mu jego właścicielka przez swe myśli. Merlin nie będzie mógł się na nim raczej skupić, gdy Gaia miała zamiar sprawić by stary mag miał pełne ręce roboty. Dla tego kwestia wydostania się z tego świata była kwestią czasu... ale czy warto z niego uciekać? Póki co zdawało się że to kobieta ma przewagę, bowiem Merlin nie zdawał sobie sprawy z jednego ale to maleńskiego szczegółu, o którym słuchaczu dowiesz się za chwilę.

Gaia machnęła ręką a za jej plecami pojawił się portal, ten który widziała wcześniej Jackie, brama służąca do wzywania sojuszników.

Gdy stary duch tego świata, zdał sobie sprawę na czym polega moc przeciwnika, spodziewała się, iż będzie on próbował wciągnąc ją do świata, gdzie jej największy sojusznik -ziemia, nie będzie już tak pomocna. Dla tego też dokładnie wiedziała jakiego sprzymierzeńca wezwać. Z

Z portalu dobiegło rżenie, kopyta dotknęły trawy, a grzywa poruszyła się lekko od pędu z jakim skrzydlaty koń wystrzelił z bramy.



Pegaz podniebny wierzchowiec stanął obok swej Pani gotowy do walki i do działania. Jednak nim Gaia wskoczyła na jego grzbiet zrobiła jeszcze jedną rzecz. Zacisnęła dłonie i wezwała jedną ze swych słabszych mocy, która sprawiła, że dookoła niej pojawiły się trzy głazy, lewitujące dookoła jej ciała.



Jednak nie miała zamiaru strzelić nimi we wroga, dotknęła każdego po kolei dłonią, tak że dwa zamieniły się we włocznie, które chwyciła w dłonie, trzeci zaś miał lecieć obok pegaza, by w razie potrzeby ochronic go przed wrażymi pociskami.

Kobieta wskoczyła na grzbiet rumaka, który uniósł kopyta i rozłożył skrzydła, tak ze przez chwile widoczny był tylko jego majestat. A nastepnie Gaia wzbiła się w powietrze.

Merlin uśmiechnął się tylko. To był jego świat. Tutaj był niepokonany. Poruszył delikatnie ręką. W powietrzu dookoła Gai pojawiły się łańcuchy. Wystrzeliły one ze wszystkich stron, w zamierzeniu oplątując skrzydła pegaza i łamiąc je. Swoją główną uwagę jednak skupił na smoku. Jeśli zostawiłby go w spokoju, mógłby uszkodzić jego wymiar...


Z wyspy na której pozostawał smok wyskoczyły trzy potężne, wyglądające na stal, golemy. Patrzący nie mogli wiedzieć że w rzeczywistości zbudowane w dużo potężniejszego Adamantytu. Dwa z nich, bez żadnego uzbrojenia rzuciły się na smoka, by przytrzymać go w miejscu. W tym samym czasie, trzeci, nieco większy od pozostałych, rzucił się na niego z olbrzymim toporem, mając zamiar go zdekapitować jednym ciosem.

Zacznijmy od walki czwórki przywołańców. Rzecz jasna wszyscy są ciekawi, co sie dzieje w centralnym miejscu pola bitwy, istnym Schwerpunkt, w którym obie strony skupiają większość swoich sił. Jednak czasem mała bitwa na flance potrafi zadecydować o tym, co stanie się na całym froncie. Dwójka golemów-chwytaczy rzuciły się na smoka, niestety bądź stety, nieudolnie. Nidhögg po prostu odleciał, zaprzestając jedzenia wymiaru i zgrabnie uciekając przed adamantytowymi łapskami. Następnie wrócił do pożywiania się, jednak tym razem magią pochodzącą z uzbrojonego golema. Jego kły zamknęły się na pasie wrogiego przywołańca, a ten został nie tyle zniszczony co zniknął.

Wróćmy jednak do głównego miejsca zmagań między dwójką czarodziejów. Pegaz z Gaią na swym grzbiecie lawirował pomiędzy wyskakującymi łańcuchami, poszukując przy tym Merlina. Przeleciał między kilkoma wyspami, aż uniósł się nad tą, na której stał prawdziwy twórca tej strefy. Cisnęła w niego włócznią, ta jednak została odrzucona podmuchem telekinezy. Kamienna powłoka została z nich zdarta a diamentowe wnętrze trafiło... Gaie. Jednak nie mogło wiele zrobić z racji jej ochrony. Merlin natomiast skrył się w stalowej kopule.

Gaia westchneła, widać moc przeciwnika była tu o wiele większa niż tego się spodziewała. Pegaz zleciał kawałek niżej ,a kobieta zeskoczyła na wyspe na której krył się Merlin. Jej stopy uderzyły o trawę, co dla podkreślenia dramatyzmu wywołało mały wstrząs. Bowiem za dziewczynką, pojawiła się bestia, która swego czasu pożarła snajpera. Szczątki w jej otwartej paszczy, wydawały się być w takim samym stanie jak ostatnio, no może różnicą było to że jest ich więcej.

- Merlinie!- krzyknęła Gaia poteznym głosem, który przypominał ryk burzy i ruchy przedwiecznych gór. - Potezny z Ciebie wróg, tak więc i ja nie mogę ograniczać swej mocy. Jednak zanim to nastanie mam jedno pytanie. Jeżeli przegram co zrobisz z ciałem mej córy z którego teraz korzystam? -zapytała kobieta patrząc na stalową kopułę.

Merlin uśmiechnął się delikatnie, choć Gaia nie mogła tego zobaczyć.
- Pochowam je zgodnie z rytuałami starożytnych druidów brytyjskich, jako wyraz szacunku dla potęgi ziemi. Jeśli będzie żyła, puszczę ją wolno. Bez ciebie nie stanowi dla mnie zagrożenia. - wzruszył ramionami - Nie czerpię przyjemności z zabijania magów.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 15-04-2013, 20:20   #45
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Gaia kiwnęła głową. - Dobrze, takiemu komuś moge pokazać ten wspaniały cud. Patrz uważnie magu, bowiem to co teraz zobaczysz nazywa się prawdziwym stworzeniem, nie zaś ułuda jak ten wymiar.- Gaia nabrała cicho powietrza i nagle włożyła rekę w paszczę stwora stojącego za nią. Wyrwała z niej ludzka czaszkę, która zwisnęła w powietrzu tuż przed nią. - Pamiętasz swoją smierć Merlinie? -zapytała kobieta a czaszka odwróciła się, zas na jej tyle wygrawerowany był napis “Merlin” - Ja pamiętam. Pamiętam zgon każdego ze swych dzieci, pamiętam wszystko co złego wyrządziliście mi i sobie, dla tego tak niechętnie używam tej mocy. Siły która znowu sprawi Ci tyle bólu synu. -pstrykneła palcami a czaszka wróciła do paszczy stwora, zaś jej miejsca zastąpiła kolejna, trochę mniejsza. - A więc patrz i ucz się jak tworzyć dziecko. -wycedziła Gaia przez zacisnięte zeby, a z czaszki nagle poczęły wyrastac mięśnie, jak i reszta kości. W oczodołach pojawiły się oczy, a ciało rozroastało się do swych dawnych rozmiarów.


Gdy nagie ciało kobiety uformowało sie przed Gaią, pojawiło się na nim ubranie. Długi niebieski płaszcz, parasolka i ciepła czapka. Niebieskie włosy ułożyły się w zgrabną fryzurę, a palce zacisnęły się na parasolce.


- Witaj Merlinie. -odezwała się ożywiona kobieta. Zas stary mag mógł poczuć igiełkę wspomnieć w brzuchu. Znał głos i aparycje kobiety. Była to legendarna “Pani z Jeziora”, ta która uśmierciła wielkiego maga lata temu. - Nie widzieliśmy się od wielu lat. -odezwała się kobieta stając ramię w ramię z Gają, która to mocniej uchwyciła swoją drugą włocznię. - Jednak teraz znowu mamy szansę by stanąc twarzą w twarz.

Gaia zaś otarła pot z czoła, moc której użyła była męcząca. Jej Noble Phantasm, wbrew pozora nie przyzywał martwej osoby. On tworzył ją od podstaw. Gaia mogła stworzyć dowolnego ze swych sług, dając mu moce o któych za życia nie mógł nawet marzyć. Można by powiedzieć że Matka wszechrzeczy na chwilę stawała się potężna jak Grall, przyzywając na pole walki osobe dla której sama stawała się mistrzem.

- Zakończmy to Merlinie. - westchnęły obie kobiety naraz, a Gaia machnęła ręką posyłając w stronę stalowej kpuły fale uderzeniową, zaś Pani z Jeziora poczęła tworzyć nad soba potężne wodne włócznie które miały zaatakowac Merlina, gdy jego nos wychynie spod metalowej osłony.

W tym czasie cały czas trwała walka przywołańców, teraz jednak już tylko trzech. Smok zaatakował kolejnego z golemów, wyjadając część jego many. Metal zadrżał, wydając przy tym charakterystyczny dźwięk, jednak sama bestia przetrwała. Udało jej się przy tym uderzyć smoka w kostkę i prawie złapać, jednak zbrakło centymetrów.

Przejdźmy jednak do tego, co działo się w najważniejszym miejscu tego spotkania. Gaia stworzyła sobie pomocniczke, po czym wraz z nią wystosowała atak. Otoczony stalową kopułą Merlin teoretycznie był bezpieczny. Gdy poczuł wstrząs wywołany zaklęciem przeciwniczki, postanowił przejść do kontrataku. Kolejna kopuła, z tego samego materiału, otoczyła Gaie, Panią Jeziora jak i Pegaza. Jednak Merlin nie zdołał dokończyć zaklęcia. Przeciwnik zaatakował czymś, co miało za nic bariere w postaci metalu. Ba, stal wpadła w istny rezonans, powodując niewyobrażalny hałas. Chwilę później fala dotarła do Merlina i uderzyła prosto w niego, rzucając nim o ściane kopuły.

Merlin skrzywił się. Jedną myślą zatrzymał wibrację kopuły. Na wewnętrznych ścianach kopuły która otaczał Gaię pojawiły się runy. Anty-magiczne. Z automatu przekształcały one wszelkie czary, jak również manę wszelkich istot których dotknęły w anty-magiczne płomienie. Nie zadawały one obrażeń, tylko wypalały manę ze wszystkich pobliskich istot. Jednocześnie, do wnętrza kopuły wystrzeliły szpikulce pokryte tymi samymi runami. Była to jedna z ostatecznych zdolności przeciwko magom, posiadanym przez Merlina. Wedle jego wiedzy, nie zabije ona Gai, aczkolwiek powinna całkowicie pozbawić jej many. Jednocześnie, Merlin zaczął się śmiać.

- Swoją drogą, kochanie! - rzucił do Pani Jeziora - Jak podoba ci się w tym jeziorku do którego przykułem cię ostatnio? Wygodnie? - To był jeden z niewielu szczegółów które Merlin zmienił w swej historii, jeszcze za swojego życia. Nimue nigdy nie udało się go zabić. Zapieczętował ją w jeziorze po pierwszej próbie, zostawiając jej wyłącznie wieczną nudę i polerowanie excalibura jako obowiązki. Miał nadzieje ją sprowokować. Im potężniejsze zaklęcie zastosuje, tym większa ilość anty-magicznych płomieni powstanie w kopule. To samo w przypadku jakichkolwiek zaklęć, również tych Gai. Jednocześnie, zmienił strukturę metalu tworzącego kopułę. Zmienił się ze stali na adamantyt. Tak by zwiększyć jego odporność na wszelkie fizyczne ataki, i nie postawiając Gai wyjścia.

Gdy runy pojawiały się na scianach, Gaia zamrugała... przerażona. Jeżeli ktoś zablokuje jej magię, będzie skończona. A jej wątłe ciało nie miało szans w starciu z metalem, Gaia zaczęła panikować gdy nagle...

“- Mamo... ja to zrobię.”- w głowie ducha odezwała się Terra.

- Ale córeczko... - Gaia przerazona wypowiedziała słowa, ale dziewczynka nie chciała jej słuchać, sama odebrała swoje ciało.

Mistrz Gai ruszył na ścianę zaciskając pięść, a dziewczęcy głos zawiborwał w metalowej kopule gdy tak krzyknęła głośno biorąc szeroki zamach. Jej pięść gruchnęła w ścianę, która pękła niczym skorupka jaja, tworząc otwór na tyle duży by nawet zdrowy mężczyzna mógł bez problemu przez niego przejsć. Uśmiechnęła się, a nagle z jej ust chlusnęła krew, gdy dwa, kolce wbiły się w jej plecy.

- Terra! - głos Gai która przejeła ciało dziewczynki chroniąc ją przed smiercia rozgległ się na terenie chyba wszystkich wysepek. Jej oczy płonęły.

- MERLINIE! -ryknęła niczym najdziksza z katastrof, groźniej niż smok, głośniej niż huragan. Wybiegła z kopuły a Pani z Jeziora wystrzeliła za nią w postaci morskiej fali. Uderzając wodnym strumieniem w ochronę Merlina by wwiercić sie do środka. Gaia zas porzuciła wszystkie ograniczenia.

Wszystkie.

Całe jej ciało otoczyła sfera energii sejsmicznej a gdy uniosła dłonie do góry,z całego jej wątłego ciała wystrzeliła moc zdolna zmieść z powierzchni planety największe budowle. Moc prawdziwego trzęsienia ziemi.

Wróćmy jednak do fascynującej walki smoka z ostatnim golemem. Aktualnie kompletnie nikt zapewne o nich nie pamięta, jednak kto wie - może odmieni ona losy całej walki? Kto wie. Jednak z pewnością smokowi udało się zniszczyć oba golemy i wrócił do wcinania reality marble.

Ledwo Gaia wydostała się z swojego więzienia, a pojawili się strażnicy. Dziesiątka wojowników, pokrytymi runami nadzwyczajnie podobnymi do tych z metalowej kuli. Gaia pełna wściekłości użyła kolejnego zaklęcia. To, co użyła poprzednim razem, jednak znacznie potężniejsze. Wyprowadziła je dosłownie całym swoim ciałem, wkładając w to ponad połowe swojej many. Potężna fala ruszyła pomiędzy żołnierzami, objęła nawet całą wyspe. Dotarła także do Merlina, który jednak zdążył uniknać większość niszczycielskiej siły, wydostając się u dołu wyspy i tworząc sobie skrzydła. Odniósł nieco ran, ale to nic w porównaniu do tego, co by się stało, gdyby nie zdążył się ewakuować. Chwile później wysepka rozpadła sie.

Merlin uśmiechnął się delikatnie. Wzlatując w górę na skrzydłach, leczył swe rany. Ta walka okazywała się coraz ciekawsza. Biorąc pod uwagę jak bardzo Gaia pragnęła wydostać się z kuli, widać było, że zależy jej na manie bardziej niż na czymkolwiek innym. Nawet na życiu swego mistrza. Wzlatując niżej, utworzył dookoła w wymiarze dziesiątki magicznych oczu. Gdy tylko wypatrzył Gaię, utworzył dookoła niej dokładnie taką samą kulę jak wcześnie, z runami, i wystrzeliwującymi do środka szpikulcami. Jednocześnie obserwował Nimue. Wedle jego pamięci, nie mogła ona latać. Nie powinna stanowić zagrożenia, jeszcze przez moment. Jednocześnie, zwrócił swą uwagę na smoka. Golemy spełniły swe zadanie, uniemożliwiając mu zjadanie wymiaru. Postanowił uniemożliwić mu to dalej, tworząc kilka potężnych seraphinów, atakujących smoka ognistymi mieczami ze wszystkich stron. Były one niewiarygodnie ostre, zdolne do rozpołowienia bestii jednym ciosem, jeśli nie będzie ona ostrożna.

Gaia leciała w dół, widząc ze Merlin uciekł. Przed jej wzrokiem nie mogło ukryć się żadne stworzenie, dla tego od razu wiedziała który z starców jest prawdziwy, gdzie jest i co robi. Jej spojrzenie było wszech mocne. Kobieta leciała w dół czując jak walka wysysa z niej siły. Ale jeżeli teraz polegnie to jej cóka nie będzie miała szansy by przetrwać.

A przecież tyle jej obiecała, mała Kiyomi w końcu miała mieć rodzinę która ja ochroni. Miały raz żyć na polach nowego świata, niczym dwie najszczęśliwsze istoty.

”Córeczko tak króko jesteśmy ze soba, a tyle razem przeszłyśmy, ale tyle też mnie nauczyłaś, bo ja sprowadzam na Ciebie tylko ból. Miałam Cie chronić, a to ty musiałaś obronić mnie, przepraszam Cie i obiecuje, że się nie poddam i zaprowadzę do zwycięstwa.

Pod nogami Gai pojawiła się nagle kamienna deskorolka, a ona chwyciła jej koniec w jedna dłoń, druga zaciskając na włóczni, Merlin znowu chciał zamknąć ją w kuli, jednak na wojnie te same sztuczki nie czesto sie udawały.

- Zobaczymy czy to takie fajne córeczko. - mruknęła Gaia, gdy nagle ze szczątków wyspy poczęły wyrastac grube korzenie, tworząc istne marzenie dla wszystkich fanów deski i jej ewolucji. Korzenie skutecznie też chroniły przed zamknięciem kogokolwiek w stalowej kuli, wijąc się i stając na drodze, metalowym ścianą ,tak by Gaia która teraz sunęła na nich w zabójczym tempie, spokojnie lawirowała przed pojawiającymi się scianami, nie dając się zamknąć w żadnej z kul. Jej dłoń zacisnęła się na włóczni, którą cisnęła w Merlina gdy tylko go zobaczyła.

W tym czasie Pani Jeziora wylądowała na jednej z gałęzi które i jej umozliwiły dalszą walkę. Kobieta o niebieskich włosach spojrzała wilkiem na Merlina, a jej ciało przeminiło się nagle w wodę, tak że wystrzeliła w jego stronę, zas zamiast rąk uformowała wodne bicze, którymi chciała oplątac maga, by ten nie mógł uciec przed włocznia jej matki.

Wokół smoka tym razem pojawiły się serafiny, których ostrza na celu miały zniszczyć niesfornego przywołańca. Ten jednak skutecznie wymanewrował kolejne ataki, jednak nie miał szans wyprowadzić bezpiecznego ataku.

Wróćmy jednak do naszego schwerpunktu, gdzie toczyła się gigantyczna bitwa. W jednej chwili działo się naprawdę dużo. Gaia na deskorolce zdołała uniknąć zamknięcia w kuli, resztki wysepki zaczęły się odsuwać zdala od niej - razem z korzeniami zresztą, na których poruszała deskorolka. Chwile później akcja przyśpieszyła jeszcze bardziej. Dookoła obu “gości” w tym świecie pojawiły się anioły, których broń jak i zbroje pokryte były antymagicznymi runami. W tym samym momencie wodne bicze zdołały oplątać Merlina w pasie. Nie zdążył on jednak zrobić czegoś z tym fantem gdyż zaraz potem musiał uniknąć ciśniętej w jego stronę włóczni. Powiodło mu się to. Pani Jeziora próbowała ją chwycić, jednak nie udało jej się to.

W tym samym momencie anioły próbowały dopaść Gaie, jednak deskorolka okazała się zbyt szybka.

Merlin prychnął z irytacją, by po chwili uśmiechnąć się. Wiedział już co było słabością Gai. I wiedział jak ją wykorzystać. Jedna myśl, i każda powierzchnia której dotykały Gaia i Nimue pokryła się runami. Nie miały wyjścia, musiały przestać ich dotykać, albo spłonąć w płomieniach własnej many. Jednocześnie następną myślą otoczył zarówno ją, jak i Nimue z pomocą rozmaitych konstrukcji geometrycznych. Któraś musiała zamknąć ją w więzieniu, bez wątpienia. Jednocześnie ze wszystkich stron wystrzeliły łańcuchy, również pokryte runami. Nawet jeśli ta dwójka zdoła uniknąć jego więzień, nie zdoła uniknąć jednocześnie łańcuchów.

Tak unik był niemal niemożliwy... niemal. Gaia zamkneła oczy, rozłożyła ręce i skoczyła w przepasć jaka rozciągała się pod światem. Zdala od więzienia czy łańcuchów, a pod nią pojawił sie nagle portal.

- Antyczni błagam uratujcie swoja matkę. -szepneła cicho całkowicie zdając sie na to co odpowie na jej moc. A miała dużo szczęścia.

Z portalu wyłoniła się nagle głowa chińskiego smoka... który otworzył paszczę, i złapał w nią Gaię, tak że matka wszechrzeczy znajdowała się teraz na jego mokrym języku. Węzowy smok długościa przypominający gady które wcześniej przyzwał Merlin, wysunął się z portalu... zanim zas kolejny i kolejny. Cztery smoki o ogromnej długości pojawiły się w świecie stworzonym przez Maga. Jeden z nich zamknął paszcze, tak że Gaia była teraz ukryta w niej, by żaden anioł czy zaklęcie nie dostało się do chronionej odpornymi na magię łuskami gada, naturalnej jaskini jakimi były jego usta.

- Oto przybywamy na wezwanie! -zagrzmiał jeden ze smoków o długim sumim wąsie. - My czterej królowie smoków. Wschód, Zachód Północ i Południe, jesteśmy tu by zakończyć ten spór. By chronić nasza matkę! -zagrzmiał smok po czym ryknął.

Zaś jego ryk sprawił że na niebie pojawiły się czarne chmury. Byłysnęły pioruny, a wyładowania elekrtyczne poczęły spadac na serafinów, to nie była magia, to była zwykła natura.

- Bracia moim pokażmy mu że nawet królowie kochają swoja matkę! -ryknał wschód, a smoki niczym poruszając się w wodzie, ruszyły w stronę Merlina, ogonami roztrącając łańcuchy i anioły, zas pazury na ich krótkich łapkach, paszcze i błyskawice były gotowe by uderzyć w Króla Magi.

Pani z Jeziora natomiast dalej trzymała w swych objęciach Merlina, przyciągając sie do niego... chciała wchłonąc go w swe ciało by brak tlenu jak i wodne ciśnienie zrobiło swoje.

- Nie pozwolimy Ci wygrać Merlinie. stwierdziła niebieskowłosa patrząc na smoki. - Nasza matka stworzy świat dla nas wszystkich czy tego chcesz czy nie.

Smok nordycki natomiast zaczął odlatywać od serafinów w które uderzały błyskawice i grad wielkości piłek od golfa. Miał zamiar skończyć zjadanie wymiaru i uwolnić swoja matkę.

Moc tworzenia. Jest to rzecz naprawdę niebezpieczna, szczególnie u jednostek, których wola zwycięstwa może być zbyt duża. Bo czasem trzeba uważać czego się pragnie.

To, co zaczęło się dziać, było naprawdę sporym zamieszaniem. W jednej chwili powstało naprawdę wiele rzeczy.

Miecz pokryty runami, który miał odciąć Merlina od Pani Jeziora.

Wysoki na kilometr gigant, w którego centra schronił się pan tego wymiaru. Monstrum zdawało się kompletnie ignorować wszelkie prawa fizyki.

Smoki zostały otoczone smogiem, nadzwyczajnie podobnym do tego użytego przez Gaie.

Nimue została schwytana w pułapkę, kiedy dookoła jej pojawiły się płomienie o iście piekielnych temperaturach.

Nithogg natomiast zasługuje na nieco dłuższy opis. Trafiony kilkoma wiązkami czystej energii, otworzył paszcze żeby wydać krzyk umierającego. Jednak mana którą zdążył zgromadzić przez czas swej egzystencji nie mogła od tak wyparować, o nie. Wyzwalająca się mana nie potrafiła znaleźć ujście, wpadając w wiązki, które zabiły smoka.

Skutek zapewne jest przewidywalny, czyż nie?

Eksplozja.

I druga, znacznie większa, w umyśle Merlina, który nie mógł już utrzymać tego świata. Ilość czynników nagle okazała się zbyt wielka dla skupionego na kreacji czarodzieja.

Bańka prysła.

Martwe ciała istot leżały z powrotem na ulicach Warszawy, jedynie Gaia z Merlinem przeżyli, gotowi dalej toczyć swą walkę.

Merlin ponownie odetchnął głęboko powietrzem prawdziwego świata. Przesadził. Trzeba było postępować ostrożniej. Mimo to, udało mu się pozbyć się wszystkich sług Gai. I mówiąc o niej, mag odwrócił się w stronę Matki Ziemi.

- Zapewne nie ma szansy byśmy rozeszli się w pokoju? - zapytał spokojnie, gromadząc magię.

Stopy Gai ponownie dotknęły trawy, która wcześniej pokryła ruiny ambasady. Ciała jej wiernych dzieci leżały dookoła na ziemi, a ich dusze ulatywały tam gdzie było ich miejsce- do świata z których wezwała swoich pomocników by kiedyś znowu jej służyć. Gaia spojrzała na mówiącego Merlina.

Czy on robił sobie z niej żarty?

Zabił wspaniałe, wręcz legendarne stwory, jej dzieci i sprawił że jej najukochańsza córka była w tak strasznym stanie. Stary mag chyba nie zdawał sobie sprawy z tego jak strasznym duchem była matka wszech rzeczy. Odpowiedzią była jeden ludzki gest którego się nauczyła od tych których kiedyś tak kochała. Uniosła środkowy palec w stronę Merlina po czym... zniknęła. Wyskakując ze wsciekłością w oczach, niczym rozjuszona osta, z drzewa obok Merlina. Jej ciało skręciło się w obrocie gdy drobna nóżka wędrowała na spotkanie jgo twarzy, stopa otoczona mocą trzęsienia ziemi. Gaia nie miała zamiaru dyskutować. Kopnąć, złapać, uderzać, tak długo aż, kości starca nie będą wiedziały gdzie jest ich miejsce. Bo po za ciałem odziedziczyła po swej mistrzyni jeszcze jedno - jej umiejętności walki, a jak wiadomo chińczycy z niewiadomych powodów zawsze mieli do tego smykałkę.

Merlin westchnął głęboko. Matka ziemia nie wiedziała na kogo się porywa. W końcu, tytułu Króla Magów nie dostaje się za darmo. Mimo wszystko, jeśli nie zamierzała się wycofać, on nie miał zamiaru się wstrzymywać. Uniósł dłoń w kierunku Gai, która wyskoczyła z pobliskiego drzewa.

Wystrzelił z niej gigantyczny strumień światła, zmiatając wszystko co stało mu na drodze.

Gaia ruszyła do ataku, zeskakując z gałęzi. Zamiast minąć jedną z nich jednak odbiła się, dzięki czemu ominęła strumień niszczycielskiego, jasnego światła. Chwile później wpadła jednak w pułapke telekinezy, zatrzymana jakieś trzy metry nad ziemią. Niemalże natychmiastowo w tamto miejsce wystrzeliła salwa świetlistych kul, które eksplodowały. Jednak matki wszechrzeczy już tam nie było - w jakiś sposób zdołała się uwolnić z pułapki. Znalazła się tuż przy przeciwniku, gdzie doszło do wymiany ciosów - jednak nikt nie był w stanie trafić przeciwnika w taki sposób, by zadać mu rany.

Merlin prychnął z irytacją. Ponownie uniósł dłonie, wystrzeliwując z nich dwa strumienie światła. Jednocześnie, skupił całą moc swojej telekinezy na utrzymaniu Gai w miejscu. W teorii, nie powinna ona mieć najmniejszych szans na ucieczkę.

Telekineza...groźna moc, tym straszniejsza gdy władał nią mag tak wprawny w sztukach magicznych jak Merlin. Jednak Gaia, była oponentem który miał swoja obronę przed takimi sposobami unieruchomienia jej. Spod nóg matki ziemi, wystrzeliła kamienna kolumna, która miała wnieść ją ponad świetliste promienie, zaś w tym czasie drzewa otaczające starego maga, zaskrzypiały a ich korzenie wystrzeliły z ziemi, by schwytać, smagać i miażdżyć. Teraz to Gaia była w swoim świecie, ona miała tutaj wieksza kontrole niżeli Merlin.

Gaia wraz z Merlinem zaczęli się unosić - ta pierwsza na słupie ziemi, ten drugi za pomocą lewitacji. Geoffreya zaczęły chwytać korzenie, jednak w ostatniej chwili udało mu się wyrwać. Natomiast wystrzelone przez niego promienie trafiły w słup ziemi, niszcząc go i sprowadzając Gaie z powrotem na ziemie.

Merlin ponownie prychnął z irytacją. Wyglądało to jak gdyby los sam w sobie chciał uniemożliwić im dokończenie walki. Włożył w swoją telekinezę tak wiele mocy jak tylko mógł, trzymając Gaię w miejscu. Mogła ona czuć wystarczający nacisk by zaczęły jej powoli pękać kości. Jednocześnie, z wysokości, zaczął ponownie bombardować ją świetlnymi kulam. Dorzucił również promień czy dwa, tak na wszelki wypadek.

Gaia uniosła wzrok usmiechnięta. Cóż za brak rozwagi by przyciskać ją mocniej do ziemi! Kobieta bowiem po prostu zwyczajnie się w niej zapadła, telekineza nawet nadała jej w tym troche prędkości, gdy wyskoczyła z gałęzi na drzewie niedaleko unoszącego sie Merlina. - To koniec magu! - krzykneła a w jej wynurzające się z gałęzi dłoni widać było kamienną włócznie którą cisnęła w Merlina.

Seria świetlistych kul trafiła w ziemie, w której zniknęła Gaia. Chociaz powstało kilka ładnych dziur, to jednak matka wszechrzeczy pozostała nienaruszona. Ba, wyskoczyła ona w niebo, tworząc przy tym kolejną włócznie, którą cisnęła w przeciwnika. Ta została odrzucona bez większego problemu za pomocą uderzenia telekinezy.

Jednak to nie ona była prawdziwym atakiem. Merlin poczuł potężne uderzenie na wysokości karku, które posłało go na ziemie. Spadł na niego srebrny goryl! I to całkiem dosłownie!

Gdy zwierzę z rykiem upadło wraz z Merlinem na ziemię, od razu chciało zacisnąć swe potężne łapska na gardle starego maga, pomóc miały mu w tym korzenie drzew, by przytrzymać czarodzieja na tyle długo by Gaia, która spadała właśnie z nieba, mogła przywalić mu swoja wzmocnioną “Shockiem” pięścią w twarz, kończąc ten zaciekły pojedynek.


Merlin raz jeszcze prychnął z irytacją. Jakkolwiek zwierz był dość silny, był tylko zwierzęciem. I nic nie chroniło go przed mocą maga. Co ten wykorzystał, odziałowują telekinezą wewnątrz jego czaszki, i zgniatając jego mózg do rozmiarów ziarna grochu. Jednocześnie, zasłonił się jego ciałem przed ciosem Gai. W jego dłoni pojawił się laska, którą pchnął prosto w jej serce przy najbliższej okazji do ciosu. Telekinetyczne fale dookoła niego powstrzymywały korzenie, przynajmniej na dość długo by mógł on zadać cios.

Fale telekinezy zdołały powstrzymać korzenie, kiedy inna bezproblemowo pozbawiła życia goryla. Jego cielsko Merlin odrzucił nieco w bok i wstał, dumnie prostując się przed lecącą w jego kierunku Gaie. O dziwo oboje mieli bardzo podobny cel - znaleźć się na ziemi. Geoffrey kompletnie przypadkowo pomógł swojej przeciwniczce, która zniknęła pod ziemią tuż przed świetlistymi kulami. Gaia wyskoczyła spod ziemi, na co jednak stary mag był przygotowany. Laska spotkała się z pięścią, obie magicznie wzmocnione. Fala uderzeniowa rozniosła się po okolicy, ścinając obu sług z nóg. Znajdowali się tuż przy sobie, leżąc pomiędzy korzeniami.

Mag jedną myślą rzucił Gaią nad siebie, jednocześnie wykonując następne pchnięcie, tym razem miał nadzieję że śmiertelne. Kontrolował jej ruchy całą drogę, jednocześnie wkładając sporo wysiłku w uniemożliwienie jej ucieczki.

Gaia gdy tylko poczuła że siła chce poderwać ją do góry, sprawiła by korzenie spróbowały przytrzymać ją przy ziemi, jednocześnie wyrastając spod Merlina by przebić go na wylot.

Alea iacta est rzekł kiedyś Juliusz Cezar, a jego słowa nadzwyczaj pasują do tego wydarzenia. W starciu dwóch magów, Gaia okazała się silniejsza, znikając pod ziemią. Blokada Merlina nic nie dała kiedy wyskoczyła ona spod ziemi i wyprowadziła celny cios prosto w jego podbródek. Jednak to nie on był najgroźniejszą rzeczą w tym ataku, a fala uderzeniowa jaka przy nim powstała, uderzając prosto w umysł czarodzieja. Chwilę później Matka Wszechrzeczy w ciele małej Chinki wyprowadziła drugi cios, także wzmocniony magią. Tym razem trafił on w brzuch Merlina, nie pozwalając mu zareagować. Trzeci, wyprowadzony ponownie w głowę, zakończył walkę.

Gaia upadła na ziemię dysząc, zakrawione ciało, migotało przed nią na ziemi. Przeciwnik został pokonany. Matka wszechrzeczy podeszła do starca stając obok niego, by po chwili przykucnąć.

- Merlinie, to była straszna bitwa. Byłes godnym przeciwnikiem, nie sądziłam że spotkam w tej wojnie kogoś tak potężnego. Jednak dla dobra tego świata nie mogłam pozwolic byś wygrał.

Starożytny mag zaśmiał się cicho...

- Dla dobra świata... hmm? - zakaszlał - A czyż nie wszyscy tego chcemy? Czyż nie było to to czego ja chciałem? - zaśmiał się ponownie - Powrót Magii. Śmierć tym czasom stagnacji, braku wyobraźni. Nie uda mi się ich zobaczyć... szkoda. - uśmiechnął się w stronę Gai. - Mam nadzieję że uda ci się wygrać tę wojnę, Matko Wszechrzeczy. - powoli ulegając dezintergracji, uśmiech nie znikał z jego twarzy. - Życze ci więcej szczęścia niż miałem ja.

Merlin powoli zaczął zamieniać się w złoty pyłek, ulatujący ku niebu...

Gaia odetchnęła głęboko, prostując się znad zwłok przeciwnika. Powolnym krokiem ruszyła w stronę miasta, miała zamiar zaraz wniknąć w swe naturalne środowisko i odpocząć. To był ciężki bój.

- Córeczko nie martw się, nie dam Ci umrzeć. -wyszeptała jeszcze kobieta pod nosem.

~*~

Tymczasem

Zaprawdę jest to dość żałosne aby siedzieć ograniczonym przez brak opcji i pomysłów wyłącznie z powodu pojawienia się jakiegoś anonimowego wojska.

Carl nie mógł pojąć jak dopuścił do sytuacji tak...pustej. Nie znał nikogo poza jakimś losowym magiem a zarazem nie sądził aby ktokolwiek znał jego.

Był w drobnej sytuacji w której zadawł się być nieistotnym dla panującej wojny choć zarazem nie pragną bycia w niej zgubionym. Zabawa miała polegać na udziale w bitwie! Lecz zamiast tego siedzi na brudnej klapie od kanalizacji i zastanawia się, jak bardzo samobójczym byłoby masakrowanie wojska w celu zwrócenia uwagi na swoją osobistość.

Tym co rozwiało te zagubienie były chałasy, uderzenia i ogólna symbolika świadcząca o mającej miejsce walce. Carl nie był świadom, że to walka pomiędzy Geoffereyem, czy też Merlinem a Gaią. Z braku jakiegokolwiek zajęcia czy planu postanowił udać się tam za wszelką cenę.

Nawet jeżeli ślady znikną, będzie w stanie przyzwać swoje lisy aby pomogły mu wytropić miejsce zdarzenia.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172