Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2013, 21:55   #120
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY


Stryj był potwornie zmęczony, ale szczęśliwy. I choć szczęście to było doprawione nutką smutku i bólu, po śmierci kolegów z oddziału, to i tak Konstanty uśmiechnął się na widok odzyskującej przytomność Tuni. Wszyscy łącznie z nim stracili już nadzieję, że kiedykolwiek zobaczą ją jeszcze żywą. Teraz, gdy patrzył na jej umęczoną twarz wprost nie mógł w to uwierzyć. W sercu Stryja rozpalił się płomyk nadziei, że i jego ojciec nadal żyje i może kiedyś go jeszcze zobaczy.
Odłożywszy erkaem na ziemię podszedł do Tuni i przyklęknął przy niej.

- Tak się cieszę, że żyjesz. Bogu dzięki - powiedział chłopak wpatrując się w ranną koleżankę.

- Nie wszyscy na raz, panowie absztyfikanci, dajcie panience oddychać. - Dobiegł gdzieś z tyłu głos Beniaminka. Jego właściciel siedział pod pobliską brzozą z namaszczeniem czyszcząc karabin. Nie oderwał się od swojego rytuału, nawet nie podniósł wzroku, jednak z tonu głosu dało się wyczuć, jaką ulgę poczuł, gdy Tunia się obudziła.

Doktorek dopiero, gdy byli na miejscu zdał sobie sprawę, co zrobił. Nie wiedzieć skąd tyle siły fizycznej znalazł w sobie na te wszystkie poczynania, bo jednak same psychiczne powody były bardziej oczywiste. Zapewne był gotów zginąć w takiej akcji, to było natychmiastowe i nie podlegało żadnej analizie. Gdy tylko z ust Beniaminka usłyszał, że tam jest Tunia wiedział, że to on musi ją uratować, podjąć działania bezpośrednie.
Potem jak szli w bezpieczne miejsce, miał czas na rozmyślania. Jakiż to zbieg okoliczności, może to znak od Niego? Nieważne. Opatrzył Tunię najlepiej jak mógł w tych warunkach. Gdy tylko wróciła jej przytomność, ciepło się do niej uśmiechnął:

- Jak dobrze, że jesteś, Natalia! – powiedział, nie kryjąc radości. - Ty żyjesz, to my, wszyscy tu są, zobacz ... wskazał wzrokiem przyjaciół. - Co tu robiłaś? Dasz radę mówić, co się z tobą działo od tamtej piekielnej nocy?

- Chłopaki.... - Tunia uśmiechnęła się blado wciąż jeszcze patrząc niedowierzająco, a z jej oczu pociekły dwie łzy - czy ja śnię? Powiedzcie, że to naprawdę wy... - dotknęła dłonią policzek Doktorka, a potem przywarła do niego na chwilę w mocnym uścisku - Skąd wiedzieliście??? Ja już nadzieję straciłam, zresztą oni już wszystko wiedzieli, tylko pomęczyć chcieli. Nienawidzę ich, nienawidzę. - Tunia zaczęła trochę chaotycznie, ale po chwili omiotła spojrzeniem ich twarze i zaczęła opowieść. O tym jak uratowało ją żydowskie podziemie, jak długo nie mogła dojść do siebie i jak wyglądały miesiące w piwnicy.

- Uwierzycie? Kto by pomyślał, że ta kobieta ocali mi życie? Miałam spłacić ten dług, jako łączniczka, ale wpadłam w cholernej, zwykłej łapance. Jeszcze parę chwil temu stałam nad wykopanym rowem i miałam podzielić los innych więźniarek i skończyć z kulką w głowie, ale najpierw zdarzył się pierwszy cud i zabrano mnie tym samochodem na przesłuchanie, a potem... – wstrzymała na moment oddech - zdarzył się drugi cud i pojawiliście się wy.

Zrozumiała, co się stało i puściła tama wzruszenia. Po chwili Tunia beczała już jak mała dziewczynka, a tłamszone uczucia wreszcie znalazły ujście. Nawet zranione ucho nie bolało tak bardzo.

Beniaminek się nie odzywał, przez całą opowieść Tuni, mechanicznym ruchem polerował szynę montażową, która łączyła grzbiet karabinu z urządzeniem celowniczym. Słuchał jednak uważnie. Dwukrotnie przelotnie podniósł wzrok - raz gdy Tunia wspomniała o tajemniczej nieznajomej, która zabrała ją sprzed willi, drugi raz przy propozycji współpracy z żydowskim podziemiem.

- Jak wiedzieli wszystko? To znaczy, co? O nas? O podziemiu? O notesie? O czym? – Stryj, jak zawsze pełen młodzieńczej energii, dość napastliwie dopytywał się ciągle oszołomionej Tuni.

- Cco? - Natalia zmarszczyła czoło i pociągnęła nosem trochę skonsternowana - Wiedzieli o tym podziemiu żydowskim. Jezus Maria, przecież ja muszę ich ostrzec! - Tunia usiadła z wrażenia.

Doktorek nie ukrywał wzruszenia, gdy Tunia zaczęła mówić i oprzytomniała. Gdy zobaczył jej łzy, i jemu samemu zwilgotniały oczy. Serce nie przestawało walić, ale radość ze tego nieoczekiwanego spotkania narastała.

- Powoli, powoli - odrzekł Doktorek - trudno zrozumieć i ogarnąć to wszystko, co mówisz. Nieco uspokajającym tonem odzywał się Zygmunt.

- Stryj, wolniej, nie tyle pytań na raz. – Doktorek uśmiechnął się w stronę przyjaciela, Tunia nie zdoła chyba na nie od razu odpowiedzieć.

- Przepraszam - zmieszał się Stryj - Ja... ja po prostu jestem ogromnie szczęśliwy i ciekawy, co się wydarzyło. Przepraszam Tuniu.

Tunia nabrała głęboko powietrza spytała ocierając wierzchem dłoni oczy.

- Macie może chusteczkę? - i nie czekając na odpowiedź pytała dalej - A skąd wy tu w lesie? Co z Sybillą, udała się akcja? Zmężnieliście.... - dodała spoglądając na cały zespół.

Na te słowa Stryj posmutniał. Ożyły wspomnienia tamtej nocy. Chłopak ciągle obwiniał się o śmierć dziewczynki. Teraz wpatrywał się w poranioną twarz Natalii i przez myśl przeszło mu, jak wszyscy się zmieniali. Niedostrzegalnie dzień po dniu, zachodziły w nich nieodwracalne zmiany. Koszmar wojny i tego, co przeżywali odciskał na nich swoje mroczne piętno. Nawet, jeżeli wojna zakończyłaby się jutro rano, to oni nigdy już nie będą tymi samymi ludźmi, co przed jej rozpoczęciem. Stryj nie miał siły mówić o wydarzeniach tamtej nocy. Miał nadzieję, że ktoś zrobi to za niego. Śmierć Sybilli nadal ciążyła mu na sumieniu i żadne słowa pocieszenia, czy wyjaśnienia tego nie zmieniały.

- Sybilla nie żyje. - Powiedział Beniaminek wprost, mając dosyć przedłużającej się ciszy. Czuł jak ściska mu się gardło, ale szybko to przezwyciężył. - Dostała kulkę od strażnika, wieźliśmy ją do punktu medycznego, ale było już za późno. Umarła wolna... Jeśli to ma jakieś znaczenie.

Sprzęgło był zbyt zmęczony, by od początku wziąć udział w rozmowie. Myślał. Siedział z ponurą miną i wzrokiem wbitym w ziemię przed nim. Jego umysł przetwarzał dane. Nie trafili z pierwszym napadem - to była pułapka. Za to za drugim razem się udało. Tylko skąd Beniaminek wiedział, że Tunia jest w środku? Pewien amerykański superbohater... Megaman, Superman czy Gigaman po prostu prześwietliłby pojazd swoim wzrokiem, ale Beniaminkowi daleko było do niego. Aż tak dobrego oka z pewnością nie miał. Skąd wiedział?

-Dobrze cię widzieć ponownie - uśmiechnął się w końcu blado Sprżegło. Powstrzymując się przed wypowiedzeniem “żywą”, jako ostatnie słowo.

-Skąd wiedziałeś, że Tunia tam jest? - zapytał Baniaminka.

- Nie wiedziałem – szybko odpowiedział zapytany. - Wypatrzyłem w ostatniej chwili. Fart. Te oficerskie mercedesy są przeszklone jak akwaria - Mazur wzruszył ramionami. - Całe szczęście, w takiej furze rzadko wożą jeńców. Niewiele brakowało, a... Co tu dużo mówić, ktoś tam, u góry, ma oko na naszą Tunię.

Natalia z trudem przełknęła wiadomość o Sybilli. Chciała dowiedzieć się więcej, ale widziała po twarzach przyjaciół, że w willi zaszło coś, o czym nie chcą w tej chwili rozmawiać. I nie miała im za złe. Pewne... zdarzenia potrafią zranić bardziej niż kule. Ona tez nie przyznała im się do tego, że piwnica dziwnie zmieniała swój układ i nie dało się jej opuścić. Może z czasem...

- W takim razie to czysty przypadek, że właśnie tutaj jesteście? - Tunia musiała się upewnić - Mój Boże....gdyby nie to.... Dziękuję. Wam wszystkim.

Nim zdążyli odpowiedzieć rozkaz Gwiazdy poderwał ich na nogi.

- Koniec odpoczynku – dowódca przypomniał im, że nadal są za blisko miejsca wymiany ognia z wrogiem. – Zbieramy się. Panowie koledzy, pomóżcie koleżance.


* * *


Gwiazda narzucił ostre tempo, klucząc lasem i omijając główne drogi. Kilka razy słyszeli przelatujący nad puszczą szwabski samolot, ale tutaj, pomiędzy drzewami, byli bezpieczni. W drodze nie mieli czasu na pogadanki. Zmęczenie, prawie wyczerpanie bojem, robiło swoje. Większość marzyła już tylko o tym, by móc położyć się na dłuższy odpoczynek. Może nawet zjeść coś i wyspać.

Las szybko zaczął się zmieniać. Znaleźli się na terenach podmokłych. Na słynnych, kampinoskich bagnach. Miejscu, w którym partyzanci ukrywali się w ostateczności.



Zwolnili tempo, bo każdy błędny krok pośród podmokłych moczarów mógł skończyć się kąpielą w bagiennej wodzie, czy wręcz nawet czymś gorszym.

- Już blisko – pocieszył ich Gwiazda, kiedy noga któregoś ze zmęczonych podkomendnych zjechała ze ścieżki i ten chwilę musiał szarpać się, by uwolnić stopą i but z błocka.

W chwilę później znaleźli się na osłoniętej od góry gęstym listowiem, dość sporej wyspie pośród bagnisk. Punkt Wiga.

Pośród kilkunastu szałasów i drelichowych, zamaskowanych namiotów, krzątało się kilkudziesięciu partyzantów. To było największe zgrupowanie w Kampinosie. Ponad pół setki żołnierzy. Siła, przed którą drżały wszystkie niemieckie patrole i co mniejsze posterunki przy puszczy.

- Czołem poruczniku Gwiazda – przywitał ich wartownik pilnujący ścieżki na drzewnej platformie.

- Czołem, Kajtek.

- Dobra, panowie – Gwiazda zatrzymał się i spojrzał w kierunku namiotu, w którym zazwyczaj przebywał dowódca zgrupowania. – Idźcie do naszego szałasu. Odpocznijcie. Wyczyńcie sprzęt i czekajcie na dalsze rozkazy. Ja złoże raport Staremu.

Przed odejściem Gwiazda spojrzał prosto na Beniaminka.

- Póki dowództwo nie zdecyduje, co waszą koleżanką, odpowiadasz za nią osobiście.

Beniaminek pokiwał głową, że rozumie, mimo, że przecież już to sobie wyjaśnili z Gwiazdą.


* * *

Cicho śpiewana piosenka do wtóru gitarowego akompaniamentu unosiła się wraz z iskrami strzelającymi z ogniska do nieba.

Śpiewający, starszy już mężczyzna o posiwiałych skroniach – sierżant Jan Gołębiewski, zwany Gołębiem, składał w ten sposób dziewięciu zabitym przyjaciołom. Żołnierzom poległym podczas nieudanego ataku na domniemany kordon wiozący więźniów na rozstrzelanie. Także dla Szpuli i Rysia, których szwabskie kule przedwcześnie pozbawiły życia.

Tunia siedziała zmęczona pośród mężczyzn w mundurach, w skórzanych kurtkach, w zwykłych jesionkach i płaszczach czy nawet w grubych swetrach. Partyzanci sprawiali jednak wrażenie skutecznych i twardych i pewnie takimi byli. Przywitali dziewczynę prawie jak jedną ze swoich. Prawie.

W końcu pojawił się Gwiazda, który od dwóch godzin nie opuszczał namiotu dowództwa.

- Panowie koledzy – zaczął i zaraz zreflektował się. – I pani koleżanko. Sprawa została na razie zawieszona. W zasadzce ponieśliśmy poważne straty. To znak, że Szkopy dość poważnie mają zamiar zabrać się za nas po akcji Wieniec. Ale my, panowie koledzy, nie odpuścimy. Bo wrzesień trzydziestego dziewiątego jeszcze się nie skończył. Dla nas, ani dla nich. Będziemy walczyć. Zabijać wrogów, aż Hitler, ten mały wąsaty drań, nie odpuści. Dopóki szwabskie buciory nie przestaną zadeptywać naszej polskiej ziemi. Bo przysięgaliśmy. Wszyscy. I przysiąg dotrzymamy.

Nalał sobie kawy zbożowej z okopconego czajniczka postawionego na dwóch kamieniach. Przez chwilę delektował się jej smakiem.

- Dzisiaj odpoczniemy – powiedział po chwili smakując gorzkiego naparu. – A jutro popołudniem zaprowadzimy waszą koleżankę do Zielonego.

To było dość niespodziewane. Zielony był jednym z ważniejszych ludzi w lesie. Tylko nieliczni mieli szansę i honor stanąć z nim twarzą w twarz. Najczęściej po to, aby odebrać odznaczenie lub w równie uroczystym i ważnym celu.

- Dowództwo chce porozmawiać z waszą przyjaciółką o tym żydowskim podziemiu. A wy będziecie ochraniać … Tunię po drodze.

Wyjął paczkę papierosów w niemieckim opakowaniu. Poczęstował chętnych.

- Panowie koledzy – uśmiechnął się wstając od ogniska – I ty, koleżanko – widać było, że ich młody dowódca ma problem z zaakceptowaniem faktu, iż jego oddział powiększył się o dodatkową osobę. Dobrej nocy. Dzisiaj nasza drużyna zwolniona jest od obowiązku warty. Jutro w południe chcę byście byli gotowi do wymarszu. Musimy przejść dwadzieścia kilometrów, więc oszczędzajcie siły.


* * *

Następnego dnia, punktualnie przed południem, opuścili zgrupowanie Wilga na bagnach. Dwadzieścia kilometrów puszczą może nie było zbyt imponującą odległością, ale kiedy trzeba było kryć się zarówno przed Niemcami, jak i przed cywilami przejście takiego dystansu było celem na cały dzień spokojnego marszu.

Pogoda nadal była ładna. Dzień był słoneczny, ale chłodny. Mimo wszystko las wyglądał przepięknie, więc szli przez knieję w dość dobrych humorach.

- Po drodze zajdziemy do Bociana – wyjaśnił Gwiazda prowadzący ich uszczuplony oddział. – Zabierzmy zapasy dla Zająca. To u niego spotkamy się z Zielonym.

Znali Zająca. Ten niewysoki, wesoły człowiek – przed wojną leśniczy w pobliskich puszczach – był duszą towarzystwa i mistrzem gry na harmonijce. Każdy, kto usłyszał chociaż jedno wykonanie dowolnego utworu przez Zająca długo nie mógł wyjść z podziwu i tęsknoty za tymi zaczarowanymi tonami.

Bociana zresztą też znali. Tadeusz Bocian był mieszkańcem małej wioski na pograniczu Kampinosu. Od miesięcy, narażając się Szwabom, dostarczał żywność dla „leśnych ludzi”. Jeśli ktoś chciał przesłać list prywatną drogą, zawsze mógł liczyć na to, że kilka złotych Bociek się o to postara. Odwiedzali go warszawscy przemytnicy, którzy przez Karcelak potrafili skontaktować się z dowolną osobą w stolicy. Nigdy nie zdążyło się, by gryps od Bociana gdzieś się zawieruszył.

Po dwóch godzinach zbliżyli się do szerokiej, leśnej drogi prowadzącej do Grabnika.

Gwiazda zatrzymał się pod jednym z dwóch potężnych dębów, rosnących w puszczy.
Zrzucił plecak i usiadł na wystającym z ziemi korzeniu.

- Grabnik jest niecały kilometr stąd. Trzeba zrobić rozpoznanie. Jeśli wszystko będzie w porządku jeden asekuruje, dwóch bierze plecaki z zaopatrzeniem i wraca. Nie ma sensu, by zwracać uwagę na Boćka większą grupą. Trzech na ochotnika? Reszta odpoczywa tutaj.

Powiódł wzrokiem po swoich żołnierzach.
 
Armiel jest offline