Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2013, 13:20   #27
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Ivy myślała, że wyruszy do ruin miasta aniołów zaraz następnego dnia. Okazało się jednak, że jako kapitan i nieoficjalny szef wywiadu musi najpierw przyjąć raporty dotyczące całej okolicy Bastionu. Nie to, żeby wiele się działo, ale najpierw obowiązki i papierkologia, a dopiero później narażanie życia na misji (jak umierać, to tylko z porządkiem w dokumentach).

Jedyne niepokojące wieści docierały z Vegas, gdzie drony większe i mniejsze oraz wszelkiej maści nanoroboty uporczywie przeszukiwały wszystkie części miasta. Na szczęście (póki co) poszukiwania te miały charakter pokojowy względem innych stałych mieszkańców. Czego szukały? Tego nie trudno się domyślić.

Kobieta podniosła wzrok znad sterty raportów i spojrzała na Meggie, która opracowywała jakieś zestawienie na starym padzie. Syntetyczna osobowość od czasu incydentu z Goro zachowywała się aż do znudzenia poprawnie. Dostała już swój przydział obowiązków w Bastionie i pełniła obecnie obowiązki asystentki szefa bloku sanitarnego. Ponieważ miała rozległą wiedzę na temat anatomii ludzkiej oraz syntetycznej oraz świetnie radziła sobie z raportowaniem stanu zaopatrzenia, stara pani doktor Ross była niezmiernie zadowolona ze ślicznej i zdolnej pomocy, którą dostała.

Wszystko powoli się układało. Podobno nawet obcy raczył się obudzić. Choć Ivy nie miała ochoty zaglądać do niego osobiście, co wieczór kazała Marco składać sobie raporty z zachowania niejakiego Sveina. Szło dobrze, nic nie budziło podejrzeń, na dniach obcy powinien się do czegoś już przydać, a wtedy ona ze spokojnym sumieniem wyruszy na misję – tak przynajmniej sama siebie pocieszała.
Powoli zaczynała się dusić w Bastionie i nie chodziło tylko o specyficzny zapach, jaki unosił się na korytarzach w wyniku wiecznych problemów z klimatyzacją. Dusiła ją ograniczona przestrzeń. Żeby swobodnie myśleć, potrzebowała otwartego nieba. Oczywiście, ani George ani Megan nie umieli pojąć tego pragnienia. Również szeregowy Rocco przyglądał się przełożonej nieufnie, gdy oświadczyła mu, że tej nocy zamiast niego weźmie nocna wartę na zewnątrz. Czy to kolejny sprawdzian, jakiemu miała go poddać mściwa baba? Wiedział jednak, że nie może spytać o to wprost, dlatego tylko upewnił się, że dobrze zrozumiał rozkaz i odmaszerował. Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, a ostatnio w obiegu pojawił się nowy bimber...




Znów mogła je zobaczyć – rozgwieżdżone niebo nad pustynią. Piękne i tętniące spokojem.

Siedziała na swoim posterunku, owinięta w koc i zaopatrzona w noktowizor, strzelbę i krótkofalówkę. Chłodne, nocne powietrze leniwie przeczesywało jej włosy, bawiąc się kosmykami wokół twarzy.

Ivy przyglądała się odległemu miastu. Znów jego światła paliły się tak, jak dawniej. Wizualnie po ataku tytanów nie pozostało nawet śladu. Vegas zregenerowało się i zbroiło w zaciszu własnych, podziemnych korytarzy.

Okolica była spokojna, jak okiem sięgnąć, nie dało dostrzec się nawet najmniejszego stworzenia w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Tylko piasek i rozrzucone gdzieniegdzie wraki – wspomnienia starego świata.

Korzystając z tej ciszy kobieta zastanawiała się nad sobą, nad własnymi radościami i smutkami. Te pierwsze skupiały się generalnie wokół ustabilizowanego zdrowia wszystkich mieszkańców Bastionu oraz postaci Meggie i George’a. Choć wirtualne świadomości skupiły się teraz na sobie, oddając wzajemnej fascynacji i pozostawiając Ivy tym samym nieco poza obrębem zainteresowania, przyjemnie było patrzeć, jak te samotne byty odnalazły się pośród obcego gatunku.

To co martwiło Ivy, to jej własne relacje z Frostem. Chociaż nic konkretnie nie zostało powiedziane, ich relacje ostatnimi czasy miały charakter bardziej służbowy aniżeli serdeczny. Czyżby, domyślając się jej niektórych poczynań, komandor przestał traktować ją jak przyjaciółkę? A może to te wspomnienia, które poruszyło pojawienie się Sveina, męczyły jego siwą głowę? Nie potrafiła znaleźć jednoznacznej odpowiedzi.

Czas mijał, księżyc sunął powoli w kierunku linii horyzontu, a wszelkie rozważania prowadziły do jednego punktu – coś jeszcze trapiło Ivy. Coś, czego sama nie chciała odkryć przed sobą. Wciąż przed oczami stawała jej sylwetka samozwańczego anioła, który przysłużył się do ocalenia miasta. Który czekał na nią, chciał od niej czegoś a potem… to dostał. Cokolwiek sobie nie tłumaczyła, wszystko wskazywało na to, że zrobiła dokładnie to, czego obcy oczekiwał. Ta świadomość była frustrująca. Teraz bowiem z pewnością uważał się za boga. Szczególnie jeśli wiedział o Megan.

- Niech go szlag… - warknęła pod nosem, zakładając noktowizor i dokładnie przeczesując swój rejon, jakby wspomniany obcy, miał wyskoczyć zza jakiegoś kawałka złomu i zacząć się z niej naigrywać.

Kilka soczystych przekleństw uwolniło się z jej ust, gdy przypomniała sobie obraz podniebnej walki. To było... zajebiste. Tak… już wiedziała, na czym polegał jej problem z obiektem 24601. Zazdrościła mu. Chciała tak jak on posiadać siłę, by móc decydować o losach wielu, a nie ciągle tylko ratować własny, żałosny tyłek. Pewnie, gdyby to od niej zależało, w starym świecie już dawno miałaby setki wszczepów po osiągnięciu pełnoletności. Teraz jednak... walczyli o wyższą ideę - o przetrwanie i czystość ich gatunku. Nawet, jeśli z tym wiązała się ich słabość.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline