Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2013, 15:28   #130
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Nie był to pierwszy raz gdy Petru musiał podejmować ważną decyzję, pierwszy jednak gdy była AŻ TAK ważna. Pochylił głowę w zamyśleniu i podrapał się pazurem po policzku, ryjąc bruzdy w twardej skórze.

Z jednej strony serce mu się rwało do Nemertes, z drugiej jednak nie wiedział czy kobieta mu pomoże, a nawet czy w ogóle pozwoli się odnaleźć? Wszak za pierwszym razem gdyby nie to że praktycznie zaszarżował do jej kotlinki nigdy by się w niej nie znalazł. Kiedy poczuł wypełniającą ją wodę? Kiedy biegł w niej zanurzony po kolana! I czy można się było temu dziwić, skoro Nemertes jakoś musiała przetrwać w Naz'Raghul przez te wszystkie tysiąclecia?

Skuld? Tropiciel (ciągle wzdygał się na słowa "dziki mag") był pewien że druid pierwszy to zaproponuje ... tak się jednak nie stało, co niezmiernie zdumiewało Petru. Czy faktycznie droga tam była tak daleką i niebezpieczną że Ceth wolał szukać szczęścia gdzie indziej? Może tym należało się sugerować? A może to jakiś podstęp?

Zganił się w myślach i omal nie palnął się w łeb. A co z Palenque?

Co by nie robił, myśl o wpuszczeniu obcych do Miasta Światła sprawiała że czuł instynktowny niepokój i niechęć przed tym. To był jego dom od początku, i myśl o tym że osadzie z jego przyczyny a z rąk przybyszów coś mogłoby się stać, była wręcz nieznośna. I spoglądając na Rulfa nadal nie mógł się przemóc.

Do momentu gdy ujrzał worek ze strączkami, a wspomnienie zielonego dywanu nie ukazało się na powrót w jego myślach. To przechyliło szalę. Wieści od Eap Craitha o druidach ze Skuld i ich planach były zbyt ważne, tak samo jak nasiona, by mógł postąpić inaczej jak tylko skierować towarzyszy do Miasta Światła.

- Palenque - oznajmił zdecydowanym tonem - Jeśli tam nie uzyskamy pomocy dla Lu'cci, zaprowadzę Was do Nemertes, obiecuję.



Oczywiście, pytania się nie skończyły się wraz z decyzją i zebraniem się w drogę do Miasta Światła. Po prawdzie - dopiero się zaczęły. Przodował w nich Rulf.

"A jak daleko w ogóle jest to Pelanque?"
"Dużo tam jest ludzi? W sensie, czy są tam domy, czy to kompleks ziemianek podobnych do naszej?"
"Bezpiecznie jest tam aby na pewno?"
"No to daleko czy nie?"

Cierpliwie. To słowo doskonale opisywało sposób w jaki syn Pelora odpowiadał Skuldyjczykom.
- Palenque, Rulf - Petru czysto odruchowo poprawiał towarzyszy gdy ci mylili się w tej czy w innej kwestii. - Tak, daleko, tym bardziej że musimy za wszelką cenę uniknąć wykrycia i przynajmniej przez pierwszych kilka dni będziemy się poruszać tak ostrożnie jak tylko się da - skinął w kierunku Lu’ccie, której stan na pewno uniemożliwiał podróż o własnych siłach i której Ceth z miejsca przeznaczył Wichra jako wierzchowca ... swego rodzaju.



- Czy bezpiecznie? Tak, o ile w Naz’Raghul o jakimkolwiek miejscu tak można powiedzieć - jego słowa chyba nie do końca uspokoiły Skuldyjczyków.

Opowiedział niemal o wszystkim - o osadzie prażonej nieubłaganym, morderczym ... błogosławionym przez Pelora słońcem, ukrytej na wyżynie otoczonej górami. O pobożności i pracowitości mieszkańców, mozolących się nad trudem wyhodowania plonów na poletkach rozsianych wśród jałowych skał, wystarczających dla wykarmienia powoli rosnącej populacji wioski, przekraczającej już liczbę trzech setek dusz. O Radzie Starszych, która obarczona była trudnym zadaniem podejmowania decyzji niezbędnych dla przetrwania społeczności, czasami mając do wyboru jedynie mniejsze lub większe zło...

Szczególnie ciepło opowiadał o ojcu Valerianie, który przygarnął go przy rozdziale dzieci po zabitych uciekinierach. Kapłan Pelora dał mu szansę, sierocie o skórze twardej jak rzemień i paznokciach ostrych niczym brzytwa. Po prawdzie Petru traktował staruszka jak ojca i chęć znalezienia uznania w jego oczach była dla młodego tropiciela potężną motywacją, do czego nie wstydził się przyznać przed Skuldyjczykami.

- Vlad dowodzi gdy niebezpieczeństwo zagraża Miastu - tłumaczył gdy Aust podniósł wątpliwość mądrości kolektywnego podejmowania decyzji w przypadku ataku czy innego zdarzenia wymagającego szybkiego reagowania. - Poznacie go. Nie cierpi głupców ... szczęściem żaden z was nim nie jest.

Milczał jedynie gdy padało pytanie o obrony osady, niechętny do tego by kłamać, a jednocześnie niezdolny do przełamania instynktownej niechęci do zdradzania tak ważnych dla przetrwania informacji. A poza tym ...

Poza tym ciągle miał w pamięci wspomnienie nekrofila-kultysty odzianego w mundur skuldyjskiego żołnierza. I jego słowa.





Podróż do Palenque, tym akurat szlakiem - między Górami Popielnymi a Rozpadlinami - była męcząca i wcale nie wolna od niebezpieczeństw, to przez te okolice maszerowała wszak armia kultystów. Ale też w mnogości pozostawionych przez nią tropów Petru pokładał nadzieję zmylenia przywódców Grzeszników. Zawsze na czele, niemal węszył bezpieczną drogę, posuwając się do tego że szerokim łukiem omijał coraz mniej liczne i coraz bardziej wycieńczone grupki pogan, rozsiane za armią na podobieństwo pyłu zostawianego przez mknące w przestrzeni jądro komety. Tym razem on i Skuldyjczycy byli zwierzyną, nie łowcami. Widok nielicznych pozostałych krogeyn patrolujących pustkowie posyłał krople zimnego potu po jego plecach i dodawał motywacji by nie zostawiać za sobą mogących ich zdradzić trupów. Pokryty pyłem pełzł niczym jaszczurka szukając dogodnych miejsc do obserwacji i zdatnych do marszu dla całej drużyny.

Lu’ccie nie pchał się w oczy, woląc by znajome twarz oglądała i tym prędzej odzyskała spokój ducha. Tylko nocami siadał niedaleko i przyglądał się jej, zastanawiając się nad słowami Skuldyjczyków o “Źródle”. Nawet miał ochotę Cetha o to zapytać, ale ... nawet nie było wiadomo czy dziewczyna przeżyje długo. Czuł wściekłość widząc jej stan - nie mógł jej pomóc i całego opanowania potrzebował i nauk swego przybranego ojca by powściągnąć morderczą furię, która najprawdopodobniej byłaby przyczyną jego rychłej śmierci, biorąc pod uwagę pościg i liczbę kultystów-maruderów naokoło.

- Skąd znasz smoczą mowę? - Eap Craith zapytał raz w czasie jednej z przerw w marszu, gdy siedział ukryty w szczelinie w której Petru mozolił się z trudnym zadaniem okiełznania energii Splotu.
- Przypadkiem - po twarzy tropiciela czy też zaklinacza ściekały grube krople potu a powietrze naokoło niego falowało od żaru - Nie wiem dlaczego ale ojciec Valerian nalegał bym się jej nauczył, mówił że jej znajomość może mi się przydać...
Druid uśmiechnął się kpiąco.
- Och... - Petru zatkało i przez dłuższą chwilę nie wiedział co odpowiedzieć. Z determinacją zabrał się z powrotem za żmudne wypróbowywanie gestów i słów kształtujących energię Splotu.



Z Wichrem nieźle się dogadywał. Pies - czy cokolwiek czym istota była - miał bezbłędny instynkt albo nadnaturalnie czułe zmysły, a już na pewno intelekt wykraczający poza to co bogowie przewidzieli dla zwierząt. Przekonał się o tym pod wieczór pierwszego dnia marszu, gdy obchodził obozowisko w ruinach zniszczonej przed wiekami farmy.

Upewniał się że wszystko jest w porządku, niespokojny z jakiegoś powodu. Zmęczenie sprawiło że niemal przegapił niewyraźne kształty skradające się w ciemnościach. Trzy ogary cichcem podkradały się ku obozowi i tylko ich poruszeniom i swemu przenikliwemu wzrokowi zawdzięczał ich odkrycie...



Zamarł, nie wiedząc co czynić. Ogarów było zbyt wiele by mógł sobie z całą trójką poradzić bez ucieczki przynajmniej jednego z nich, a już jeden wystarczy by całą pomstę i wściekłość kultystów zaprząc do skutecznego pościgu.

To zadziwiające, jak niewiele hałasu czyniło tak wielkie stworzenie. Wicher pojawił się u boku Petru niemal bezszelestnie. Przypadł do ziemi, spojrzał na ogary, potem tropicielowi w ślepia.




Tropiciel wiedział że to głupota, ale wbrew wszystkiemu coś we wzroku bestii przymusiło go do podniesienia ręki. Wskazał nią Wichrowi kierunek, by ten zatoczył łuk i odciął ogarom drogę ucieczki. Pies podniósł się i pomknął - nisko i ostrożnie.

Petru z niedowierzeniem potrząsnął głową i samemu popełzł ku ogarom właśnie podchodzącym obozowisko pod wiatr. Właśnie znalazły się w takiej odległości że mogły dostrzec kontury ludzi pomiędzy resztkami zabudowań. Ich nozdrza rozdymały się czujnie, a odsłonięte kły błyszczały. Palenquiańczyk nie czekał.

Spadł na bestie jak manifestacja gniewu bożego. Żadna nie przegapiła jego szarży przypuszczonej z największą prędkością i zaciekłością, ale mimo wszystko jego atak zaskoczył je i wraz z falą grozy bijącej od syna Pelora sparaliżował na dwa-trzy uderzenia serca. Ciężki miecz spadł na czaszkę ogara aż kość trzasnęła. Ale nawet z naruszoną czaszką, obalony w piach pies zwinął się i na powrót poderwał na nogi.

Drugi już rzucał się na tropiciela, a trzeci odwrócił się i pomknął w mrok. Petru nie krzyknął ostrzegawczo, nie było potrzeby - ogary wściekle warczały, wystarczająco głośno by to zaalarmowało Skuldyjczyków. Pierwsza bestia wgryzła się w jego udo a druga już skakała ku jego gardłu.

Petru przerąbał kręgosłup ogara a w ułamek sekundy później runął na plecy gdy drugi wpadł na niego z całym impetem! Pozbawiony oddechu tropiciel uchwycił psa za gardło, a ten wił się, wyrywał i warczał jak istny demon z piekła rodem. Gorąca ślina pryskała na wyznawcę Pelora, a zębiska ze szczękiem zatrzaskiwały się przed jego twarzą. Petru raz po raz uderzał w naruszoną ciosem miecza czaszkę aż trzeszczała pod nieubłaganym bombardowaniem, ale bestia z piekielnie twardej ulepiona była gliny i walczyła zaciekle! Wreszcie Petru zacisnął nogi wokół cielska bestii i z rykiem furii przewrócił ją w pył a potem pazurami rozdarł gardło aż do kości. Zapłacił za to kolejną bruzdą wyrytą w przedramieniu, ale ogar w końcu znieruchomiał. Skuldyjczycy i Wicher nadbiegli niemal równocześnie - wilczur miał pysk splamiony krwią. Obwąchał rany tropiciela i machnął ogonem. Petru przytrzymał się go i chwiejnie podniósł.
- Było blisko - wydyszał i ze strachem spojrzał na rozdarte udo. Szczęśliwie kły ominęły tętnicę. - Dzięki niech będą Ojcu Słońce. Ukryjcie ciała - Poklepał Wichra po ogromnym, upstrzonym szkarłatem łbie i ignorując spojrzenia Skuldyjczyków pokuśtykał do obozu. Trzeba było czym prędzej opatrzyć rany...




 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline