Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2013, 21:30   #83
sheryane
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Wcześniej
Lou była przyzwyczajona do tego, że najczęściej eskortę zabierano ze sobą dla komfortu i poczucia bezpieczeństwa podróżujących. Prawdziwe, poważne ataki zdarzały się sporadycznie, a ich celem były co bogatsze przewozy. Zwykle już sam widok uzbrojonych osób wokół wozów z towarami wystarczał, by pojedynczy rabusie i drobni złodzieje trzymali się na dystans. Jeśli już jakaś banda zdecydowała się na napaść, raczej uciekała z kilkoma siniakami i drobnymi ranami, niż stanowiła dla całej karawany większe zagrożenie.

Tym razem było inaczej. Podróżowali w piątkę. Zostało ich troje. Napastnicy nie byli zwykłymi bandytami. Byli zorganizowaną grupą, która posługiwała się symbolem ośmiu sztyletów. Elfka nie miała jeszcze wówczas pojęcia, że to element szerzej zakrojonej akcji.

Kilka dni później wraz z Ultarem i Virmilem spotkała Wyrma Athanglasa. Zdawał się świetnie wiedzieć, co ich spotkało i w jakiej są sytuacji. Jego wiedza mogła im bardzo pomóc, a wypadało wytropić morderców. Przynajmniej zdaniem Lou, gdyż po rewelacjach, które przedstawił im łowca w jednej z chat, Ultar wolałby zwyczajnie uciec. Nie mogła go jednak za to winić. Miał głowę do interesów i smykałkę do handlu, nie był specjalnym osiłkiem. Virmil również nie specjalizował się w walce, pomijając podstawowe szkolenie kapłańskie. Z ich trójki ona walczyła najlepiej. To jednak nie wystarczyło, by ochronić pracodawców. Sami zresztą nie wyszli bez szwanku. Przyłączenie się do Athanglasa i jego kompanii było najrozsądniejszą opcją.

Fiołkowe oczy przesunęły się po zgromadzonych w chacie, oceniając ich sylwetki i próbując oszacować sprawność w walce. Było to dość trudne zadanie, bo sylwetka nie zawsze dawała jasny pogląd na umiejętności. Uśmiechnęła się do tych, którzy postanowili się przedstawić nowo przybyłym. Prawdą powszechnie znaną wśród znajomych Lou było, że dziewczyna każdemu dawała czystą kartę – niezależnie od pochodzenia, rasy, wyznania czy czegokolwiek, co mogło budować jakikolwiek stereotyp. Tego rodzaju absolutna tolerancja potrafiła ją wpędzić w niezłe tarapaty, ale uparcie nie zamierzała tego zmieniać.
Jestem Lou. Lou z domu Rannes. – przedstawiła się zdawkowo – Nie będę uciekać. Stawię im czoło. – wspomniała, niepomna pełnego dezaprobaty spojrzenia Ultara.
Choć głos miała przyjemny, to kompletnie pozbawiony typowej dla elfów melodyki.


Klingi zaśpiewały, gdy starły się w morderczym tańcu. Lou trafiła na godnego przeciwnika. Niemal dorównywał jej szybkością, a przy tym był silniejszy i większy od niej. Podobnie jak ona nosił tylko lekką, skórzaną zbroję, a jego jedyną bronią był długi miecz. Nawet jego styl był podobny, pozbawiony jednak wrodzonego, elfiego wdzięku. Doskakiwali do siebie i odskakiwali w bok, wyprowadzając kolejne cięcia, z których ledwie kilka sięgnęło celu. Elfka próbowała pokierować przeciwnikiem tak, by zbliżyć się do Ultara i Virmila. Widziała kątem oka, że są w gorszej sytuacji. Myślenie jest bardzo przydatną umiejętnością, ale czasem potrafi zbytnio rozproszyć. Przypłaciła swój plan długą raną na udzie – na szczęście dość płytką. Spowolniło ją to nieznacznie, ale nie zmieniło przeznaczenia napastnika. Ciało mężczyzny z łoskotem upadło na ziemię, a Rannes z mieszaniną ulgi i lęku stwierdziła, że to koniec walki. Ktoś jeszcze uciekał, ale i tak nie dogoniłaby go z taką raną. Szybko wytarła miecz o płaszcz martwego przeciwnika, starając się nie patrzeć w jego martwą twarz. Nie lubiła zabijać, nie cieszyło ją to, ale czasem tak po prostu trzeba było.

Ten krótki moment sprawił, że niemal przeoczyła całą sytuację z Jackiem. Z jednej strony dobrze zrobił, chcąc dopaść napastnika, z drugiej... Jeśli wybiliby wszystkich, to łowcy niewolników i tak zostaliby postawieni w stan gotowości, a ich grupa nie mogła sobie pozwolić na stratę kolejnej osoby właśnie teraz. A na dodatek, jeśli dobrze widziała, był dość mocno ranny. Pokręciła tylko głową, w duchu skłądając los Woodesa w ręce Tymory. Choć szczęście miewało kaprysy, krótka modlitwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

Lou wyprostowała się, gdy podeszła do niej Xen. Na wszelki wypadek nie schowała jeszcze broni. Drugą rękę wsparła o biodro, łapiąc oddech po ciężkim pojedynku.
Jest dobrze, dziękuję. Mam tylko zadrapanie. – wskazała jelcem na krwawą pręgę na udzie.
Ledwie wylizała się z poprzedniej walki, a już nabawiła się kolejnej rany. Nie narzekała jednak. Lubiła to. Dzięki temu czuła, że żyje. Dlatego też obdarzyła towarzyszkę lekkim uśmiechem. Może i nie było to do końca normalne, ale kto oczekiwałby od Lou pełni normalności? Odgarnęła z twarzy czarne i białe kosmyki włosów.
Myślę, że najgorzej jest z nimi... – wskazała ruchem głowy Wyrma, do którego już na szczęście podbiegła Dorien, oraz Ultara i Virmila.

Podeszła do mężczyzn, oceniając ich stan. Szkoda, że nie znała się na tym. Wiedziała tylko, że cała ta walka na pewno nie wpłynie pozytywnie na morale kupca.
Trzymaj ręce do góry i niech ci to ktoś opatrzy. – normalnie poprosiłaby o to Virmila, ale on był w gorszym stanie.
Pamiętała, że ojciec zawsze kazał jej tak robić, gdy się poraniła. Nawet jeśli zbytnio nie pomoże, to przynajmniej nie zaszkodzi. Z kapłanem było gorzej. Krew sączyła się z paskudnej rany w boku.
Wylecz to. Wylecz to natychmiast. – nakazała mu z troską i niepokojem w głosie, choć wiedziała, że jak on się uprze, to nawet ona nic nie wskóra – Wiesz, jaka może być z tego szpetna blizna? – mruknęła, odwołując się do poczucia estetyki kapłana Sune.

Stojąc nad Virmilem i oczekując, że jej posłucha, zwróciła się do Wyrma, choć słowa kierowała do całej grupy.
Chyba nie powinniśmy dłużej zwlekać. Musimy uderzyć pierwsi, jak tylko będziemy do tego zdolni. Szybka, sprawna akcja, tak by jak najdłużej ukryć naszą obecność. Tego potrzebujemy. – myślała na głos – Ale musimy poczekać aż wróci Jack... I oby nie wrócił z całą watahą tamtych.
~ O ile wróci... ~ dodała w myślach, zachowując to dla siebie, by nie podkopywać determinacji pozostałych.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline