Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-04-2013, 03:55   #52
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Widać nie tylko Marjolaine zdołała umknąć spod kurateli swej drogiej maman. Także i jej przyjaciółka znalazła jakiś wystarczający powód oraz dostatecznie sprytny sposób na „zgubienie się” w tłumie żałobników.

Wyglądała jak najlepsza i najdroższa płaczka jaką tylko można było wynająć dla podkreślenia ważkości pogrzebu. Przyodziana w nieskalaną czerń w każdym, nawet najdrobniejszym szczególe swej kreacji, zarówno sukni, kolczykach, co i z pewnością bielizny. Jedynie swoją krzykliwą, acz modną różową perukę zamieniła na bardziej stonowaną o barwie ciemnego fioletu. Odsunęła z twarzy woalkę, prezentując dzięki temu artystycznie i perfekcyjnie rozmazany od płaczu makijaż.. zapewne jeszcze przed pojawieniem się na samym pogrzebie.
Lorette zawsze potrafiła wykrzesać z siebie odpowiednio przesadzony smutek i przygnębienie. Łzy jak na zawołanie potrafiły zacząć spływać po zarumienionych policzkach. Jednak ten szczególny pogrzeb był konkurencją wśród młodych panienek, jak gdyby pomimo śmierci ślicznego markiza nadal chciały się najbardziej przypodobać jego duchowi poprzez jak największe opłakiwanie go. I wtedy wchodziły do działania sztuczne łzy. Używane przez aktorów fałszywki nadające oczom ten upragniony efekt szklenia się, zaczerwienienia, aż w końcu i potoku łez. Stosowane przez arystokratki, by oddzielić dziewczynki od kobiet. Byle smuteczek od udręczenia i cierpień złamanego serca.

I teraz, to żywe ucieleśnienie żałoby, spoglądało srogo na hrabiankę swymi oczami podkreślonymi czarnymi, bezkształtnymi konturami. Spoglądało z niezadowoleniem, którego powodem tym razem była inna niż dotąd zazdrość. Oraz obawa o swą pozycję najlepszej przyjaciółeczki Marjolaine. I to właśnie jasnowłosa panienka znalazła się w sytuacji, że musiała się tłumaczyć pod tym ostrym spojrzeniem oczu Lorette.

-Zaczepiła mnie i porozmawiałyśmy chwilę. To zaledwie moja znajoma...

Błąd. Źle dobrane słowa. Poznała to po gwałtownie ściągniętych brwiach drugiej hrabianki i wzroku, który nabrał na intensywności i teraz przypominał wpatrywanie się wygłodniałego sokoła w swoją ofiarę. Panieneczka dobrze znała podobny temu wyraz w wykonaniu swej maman.

-Non, nie jest moją przyjaciółką. Tak naprawdę.. to raczej jest znajomą Gilberta niż moją...

I kolejny błąd. Lorette należało wszystko mówić wprost i bez zbędnych niedomówień, które w jej umyśle z łatwością mogły zboczyć ku nieostrożnym ścieżkom. Tak jak teraz. Słysząc te słowa otworzyła szeroko oczy w zdumieniu, także i usteczka rozchyliła w niemym zdziwieniu gotowym do zamienienia się w krzyk obruszenia.
Hrabianka d'Niort także dostrzegła znaczenie, w jakie nieopacznie ułożyło się jej dotąd niewinne i perfekcyjne wytłumaczenie.

-Non, nie taką znajomą.. - burknęła lekko zawstydzona, zarówno tym o co posądziła jej narzeczonego Lorette, a jednocześnie.. tym, że tak naprawdę nie wiedziała co się działo między tamtą dwójką -Nic ich nie łączy...

Po zamilknięciu była jeszcze kilka, długich chwil obserwowana bacznie, gdy to przyjaciółka próbowała dostrzec w mimice Marjolaine jakichkolwiek poszlak mogących sugerować kłamstwo. Aczkolwiek ta przewyższała ją w sztuce aktorskiej, a i języczek miała bardziej giętki, więc nawet swe wątpliwości zdołała ukryć przez nadgorliwym spojrzeniem.
Płaczka odetchnęła z niemałą ulgą, najwyraźniej zrzucając ze swego serca pokaźnych rozmiarów ciężarów, co podkreśliła przyłożeniem dłoni do piersi.

-To dobrze. Bo już się obawiałam, że zaczęłaś się zadawać z kobietami takiego.. pokroju jak ona – widać Lorette nie miała dołączyć do grona gości bywających na przeuroczych balach Beatrice. Ujęła poufale swą przyjaciółkę pod ramię i powiedziała rozglądając się po okolicy -Piękny pogrzeb, non? Piękny i tak tragiczny. Nadal nie mogę się otrząsnąć z tego co się wtedy wydarzyło. Ani przyzwyczaić się, że.. nie ma go.. już.. z nami...

Głosik jej zadrżał na wspomnienie anielskiej wręcz postaci młodego markiza. Aż musiała chusteczką otrzeć z kącika oczu zabłąkaną łezkę, przy okazji jeszcze bardziej rozsmarowując pod okiem makijaż. Ale jakże zaraz gwałtownie i drastycznie zmienił się jej nastrój, niczym cisza przed burzą, która właśnie rozpętała się pod wpływem odpowiedniego bodźca.

-A widziałaś Madeleine? Widziałaś ją?! - syknęła wprost do ucha swej przyjaciółki, dodatkowo w swej złości ściskając mocniej jej ramię -Nawet się nie stara wyglądać na choćby zasmuconą! I pomyśleć, że to ona miała być jego narzeczoną. Przecież tutaj nie odróżnisz jej od reszty tych harpii udających rozpacz i płaczących sztucznymi łzami.

Z tym Marjolaine musiała się zgodzić. Nie zdołała wprawdzie dokładnie się przyjrzeć, nie miała też ku temu większej ochoty, ale Żmijka nie sprawiała wrażenia, jakby korzystała ze specjalnych specyfików mających jej nadać bardziej zbolały wygląd. Była smutna, tego się w końcu po niej spodziewano. Tylko ile w tym prawdy, a ile zakładania fałszywej maski dla przypodobania się królowi i szeregom arystokracji ustawiających się do niej z kondolencjami?

Hrabianka głęboko powątpiewała, aby za niedoszłym narzeczeństwem Madeleine i Etienna stały jakieś wyższe uczucia. Prędzej interesy oraz obustronna potrzeba zatrzymania tylko dla siebie takiego wyjątkowego skarbu, jakim dla niej był prześliczny markiz, a dla niego ona jako idealna laleczka. Zatem nie ma nic zaskakującego w tym, że nie pogrążyła się w zbyt dużej rozpaczy. Wszak skoro znów powróciła do stanu całkiem wolnego i trafiła raz jeszcze na targowisko próżności niezamężnych arystokratek, to musiała odpowiednio się prezentować dla swych kolejnych kawalerów. Oczywiście, ciężko będzie znaleźć inny towar na narzeczonego, który będzie tak słodkim ciasteczkiem jakim był markiz, ale przecież ktoś taki jak Madeleine nie może zostać starą panną, a do tego niedoszłą wdową, czyż nie? Zapewne niedługo zacznie się rozglądać za kolejnym kawalerem mogącym podnieść ją w dworskiej hierarchii.


.. i tak nie zasługiwała na niego! Biedny Etienne, ostatnie swe chwile musiał spędzić klęcząc przed tą żmiją..


Lorette kontynuowała swój monolog na przemian pełen jadu, gdy mówiła o Madeleine, a to znowu z ogarniającym jej serduszko współczuciem na przywoływane echa szlachcica. Ale pomimo tych ambiwalentnych uczuć mówiła wszystko przyciszonym głosem, aby nikt inny poza Marjolaine nie dosłyszał tego psioczenia na wybrankę nieboszczyka. Nawet jeśli był to gorący temat pogrzebu dla wielu zapłakanych rzewnie panienek, to jednak nie wypadało wypowiadać się w nim zbyt głośno. Jeszcze nie.

A potem przeniosła swą żarliwą uwagę na inne ploteczki, jakże skandaliczne w swej naturze. I przez to przywołujące taki rumieniec podekscytowania i oburzenia na policzkach hrabianki d'Chesnier. Podobno głównym bohaterem tych pogłosek był niejaki Gerard de Bréhan, młody baron, którego.. ptaszyna w ogóle nie kojarzyła. Ale to było oczywiste. Marjolaine nie interesowała się młodymi kawalerami w tak dużym stopniu co Lorette, planująca wspólną przyszłość z każdym z nich.
Zatem ten szlachetna, jak głosiły plotki, miał czelność zapałać gorącym uczuciem do byle służki. Gdyby tego jeszcze było mało, to planował nawet ją poślubić wbrew woli swych rodziców! Ah, byle służącą bez kropli błękitnej krwi! Samo to wystarczyło, by także zapałała do niej uczuciem równie gorącym, acz jakże nienawistnym i pełnym zazdrości. Bo jakże byle służka mogła zdobyć serce jakiegoś arystokraty, kiedy tutaj, teraz, młodziutka i niewinna hrabianka poszukiwała wybranka dla siebie?

Ah, Lorette, Lorette.. nic się ostatnimi czasu nie układało w jej świecie tak ja powinno. Ideały mężczyzny, wymarzony książę zmarł nim zdążył ją choćby dostrzec. Inni szlachcice są jej podbieranie przez jakieś proste służki. A na dodatek jej najdroższa przyjaciółka, mająca wszak być zimną i niedostępną jakiemukolwiek mężczyźnie, nagle znalazła sobie narzeczonego!
Chociaż tak naprawdę, to nie miała zbytniego wyboru...






***






Jakież bolesne rozczarowanie!
Pierścionek, kolia, bransoletka, śliczna spinka. Ba! Nawet kolejny wymysł jego lubieżnego umysłu ubrany w zachwycające świecidełka. Oto czego się Marjolaine spodziewała ( i co miała szczerą nadzieję zobaczyć ) wracając po pogrzebie do domu i pędem ruszając do ogrodu. Nie była jednak przygotowana na to, co faktycznie przyszykował dla niej ten łotr.

Pistolety wyglądały na ciężkie, na brzydkie, na nijak stworzone dla jej delikatnych dłoni. Nie pasowały jej do żadnej sukni, do żadnych rękawiczek! Jak Maur sobie wyobrażał, że ona miałaby z nich korzystać bez narażania na ryzyko swego dobrego gustu? Nawet jeśli nie do jej ubrań, to mógł chociaż dobrać te „podarunki” do ślicznych błękitnych oczu ptaszyny. Non? Albo chociaż do jej włosów, do tego płynnego złota spływającego puklami po ramionach i plecach..
A idealnym zaś byłoby, gdyby po prostu dał jej w prezencie coś całkiem innego. Coś bardzo błyszczącego i równie drogiego, kobiece szczęście zamknięte w drogocennym kamieniu. Aż z własnej woli rzuciłaby mu się na szyję w podzięce i sama ucałowałaby tego jego kłamliwe usta.

Ale to się nie zdarzyło. Póki co spod ronda kapelusza spoglądała niechętnie na wszystkie trzy pary pistoletów. Wiele emocji się w niej kotłowało, ale żadne z nich nie było bliskie zadowoleniu czy też chęci wpadnięcia w ramiona narzeczonego. Czuła się zraniona, zawiedziona, rozczarowana.. a zatem zdrowo zdenerwowana. Ugodziła ją ta jego niespodzianka, która w żaden sposób nie odpowiadała jej wyobrażeniom. Parszywiec rozbił jej marzenia na drobne kawałeczki i jeszcze śmiał się z tego cieszyć, jak gdyby zrobił coś dobrego!
Gniewnie splotła ręce na piersi i główkę w bok obróciła. A choć zmykając oczy skryła szklącą się w nich urazę jaką do niego żywiła za ten występek, to jej ciałko nadal pozostawało ucieleśnieniem gniewnej pretensji. I usteczka także, bowiem prychnęła z wyższością i przekonaniem -Nie powinnam i nie muszę potrafić. Mam od tego swoich ludzi.

-Spodziewałem się podobnej temu odpowiedzi, więc... przygotowałem zachętę dla ciebie moja droga ptaszyno.- Gilbert uśmiechnął się bezczelnie, wykonując dłonią gesty podobne magikom i sztukmistrzom jacy czasem występowali na dworach, a częściej przed gawiedzią na placach zabawiając publikę “czarnoksięskimi sztuczkami”. Jednak nie wyciągnął z rękawa, ni kolorowej chusty, ni kwiatów z krepiny.
A srebrny naszyjnik ozdobiony drobnymi brylancikami.






I z już sporymi czerwonymi rubinami, okolonymi srebrnymi płatkami na kształt kwiatków. Iskrzące się w promieniach słońca cudeńko jubilerskiej sztuki.-Czy to uznasz za... wystarczającą pokusę mademoiselle, by jednak spróbować swych talentów w tej sztuce strzeleckiej?

Tylko jej spojrzenie padło na podarunek, a panieneczka już zatonęła w pięknie szkarłatu każdego z rubinów. Poblask z migoczących w słońcu niewielkich brylancików wyrwał jej z piersi tchnienie uwielbienia. Całkiem wpadła w pułapkę działającego na nią wręcz hipnotycznie świecidełka, stając się tak bezbronną pod każdym zalśnieniem się czerwonej powierzchni.
-Ah, cudowny! - zakrzyknęła prawie podskakując w miejscu z podekscytowania. Wargi zaś, prawie tak czerwone jak odbijające się w jej oczach kamienie szlachetne, rozchyliły się w uśmiechu, gdy ostrożnie paluszkami sięgnęła ku naszyjnikowi.
-I pewnie będzie pięknie wyglądał na twej szyi jak tylko... ustrzelisz parę jabłek. Co w tym trudnego?-szeptał szlachcic pozwalając dziewczynie musnąć palcami ów skarb, acz trzymając go na granicy ich zasięgu. Gdy światło odbijało czerwonymi błyskami w rubinach, Maur mruczał.- A więc... mademoiselle, przystajesz na me warunki?
-Jestem hrabianką, nie wypada bym strzelała do czegokolwiek. Albo choćby zbliżała się do broni
– mruknęła w podobnym tonie co wcześniej, acz z odrobinę mniejszą nutką przekonania. Podarunki bywały wielce skuteczne w przełamywaniu oporów ptaszyny.
-Marjolaine, moja słodka ptaszyno, wypada jednak by ukochana Maura umiała się bronić, przed każdym... poza swym ukochanym.-mruczał szlachcic z jednej strony trzymając błyszczący naszyjnik, tak by zawsze był w zasięgu jej wzroku, z drugiej zaś... palce dłoni Gilberta muskały szyję hrabianki pieszczotliwie, przypominając o dotkliwym braku tej ozdoby na niej.-Nikt się wszak nie dowie, przecież jesteśmy sami... co kusi, do może bardziej lubieżnych negocjacji?
-A czy to nie Maur powinien chronić swoją wybrankę? I przed czym właściwie?
- burknęła nie dając mu za wygraną, choć nieco głosik jej zadrżał. Tak samo jak i dreszcz przeszył drobne ciałko, gdy niespodziewanie poczuła pieszczotę mężczyzny na swej skórze. Satyr przebrzydły! Wykorzystywać tak przeciwko niej jej własne słabości! Szczęście, że nie miał przy sobie talerzyka z ciastkiem.
Z zawziętością ułożyła dłonie na swych biodrach i spojrzała na niego podejrzliwie, jednak ten wyraz złagodniał nieco na widok błyskotki -Zamierzasz sprowadzić na mnie jakieś nieszczęście?
-Non, czemuż miałbym?
- mruknął Gilbert przybliżając się ku swej wybrance, a naszyjnik w jego dłoni kołysał się na boki, niczym w hipnotyzerskim pokazie. Także i reszta jego zachowania przypominała typowego sztukmistrza, odciągającego uwagę ofiary od swych niecnych zamiarów. Bowiem, gdy ona zerkała na naszyjnik, jej narzeczony odgarnął włosy znad jej karku i nachyliwszy ku niej swe oblicze pieszczotliwie i lubieżnie przesunął czubkiem języka po jej szyi.-Moim celem, jest pewna ślicznotka, która skusiła mnie do tego, by ją zdobyć dla siebie. I nic więcej.

Panienka zachichotała cicho słysząc jego słowa. A także czując jak ten satyr obłudny przesuwa swym językiem po jej porcelanowej skórze.. paskudnym i obrzydliwym językiem! Który jednak wstydliwie przywołał falę krótkiej przyjemności leniwym ciepłem rozchodzącą się po jej ciałku.
-Może.. może tylko jedno jabłko.. - wymruczała udobruchana jego działaniami oraz zapatrzona nieprzerwanie w kołyszący się nieco powyżej jej oczu naszyjnik. Była jak mały kociak obserwujący bacznie zabaweczkę, ku uciesze trzymającej ją człowieka, chociaż ona cieszyła tutaj jedynie oczy swego narzeczonego. I tak samo jak ciekawski kociak, tak samo i Marjolaine wyciągnęła rączki ku migoczącej w słońcu błyskotce. Muskała ją palcami delikatnie, wręcz z czułością, przesuwając opuszkami po drobnych płatkach ze srebra.

-Myślę, że pójdzie ci nieco lepiej.- szlachcic musnął wargami policzek hrabianki, obejmując ją w pasie i tuląc do siebie. -Nie boisz się Marjolaine, że któregoś dnia, chwycę cię w me ramiona i już... nie puszczę? Nie boisz się, że wtedy cię już zawsze będę trzymał w ramionach. Nie boisz się, że cię porwę do swego zamku?
-Czyżby nie podobał Ci się mój dworek? Niemało trudu włożyłam w zdobycie go od de Aveniera. A może powinnam Ci kiedyś pokazać me rodzinne Niort? Aż zapomniałbyś o swym mrocznym zamczysku
– mruknęła hrabianeczka żartobliwie i bez grymaszenia pozwoliła mu na tak zaborcze objęcie siebie, jak gdyby była jego własnością. A pozwoliła tylko dlatego, bowiem jej uwaga nazbyt skupiona była na świecidełku. Ah, cieszyło ją każde poruszenie się tych kwiatków zastygłych w srebrze, każdy poblask rubinów znajdujący swe odbicie w błękitnych tęczówkach -I czyż nie po to chcesz mnie nauczyć tego całego.. strzelania? Abym mogła się bronić przed takimi niegodziwcami jak Ty, chcącymi mnie porwać lub wyrządzić mi krzywdę?

-Przed innymi niegodziwcami... nie przede mną.
-mruknął szlachcic nie mogąc się oprzeć pokusie jej ust. Maur przycisnął do nich swe wargi, całując drapieżnie i zbyt zachłannie. Zapominając się całkiem tym pocałunku i dociskając jej drobne ciałko do swego. W tym czasie błyskotka zniknęła w rękawie szlachcica ukrywając swe piękno przed jej oczkami. Ale czyż nie było za późno. Zwiedziona błyszczącą przynętą, złotowłosa ptaszyna już znajdowała się całkiem w objęciach swego drapieżnika.-Ufam, że... skoro wpuściłaś mnie do swego łoża, to nie będziesz się broniła przed porwaniem z mej strony,non?
Gilbert objął całkiem Majrolaine, wędrując jedną dłonią po pośladkach, drugą muskając i rozluźniając tasiemki jej sukni.- I chętnie zobaczę wszystko, co mi zechcesz pokazać. Na przykład... jak korzystasz z kąpieli, non? Albo inne ciekawe... widoki.

Marjolaine mruknęła coś niewyraźnie. A może był to wyrwany z jej krtani głuchy jęk przyjemności od tych zachłannych pocałunków, które odwzajemniała zapamiętale. Oddawała się tej obezwładniającej pieszczocie jego ust oraz języka tańczącego lubieżnie z jej własnym, o wiele mniej śmiałym.

Jednak, jeśli chciał, aby to trwało dłużej, to nie powinien chwytać się dłońmi za jej hrabiowskie krągłości. Nie powinien dobierać się do wiązań jej sukni, bowiem obie te czynności szybko przywołały dziewczę do porządku. Drgnęła gwałtownie całym ciałkiem w próbie wyrwania się z objęć Maura, a także dłońmi pochwyciła jego ręce nazbyt sobie folgujące.

-Nie będzie żadnego porywania! - zacietrzewiła się słysząc jego wyuzdane pomysły. Zaś zniknięcie cudeńka sprawiło, że zrzedła jej minka, jakby wyrządził jej najstraszliwszą z możliwych krzywd -I jeśli nie chcesz mnie uczyć strzelania, to przynajmniej oddaj błyskotkę.
-Jak skończymy strzelać i ustrzelisz jabłuszko, ozdoba trafi na twoją szyję. I skąd wiesz, że cię nie porwę ? Nie wmówisz mi, że nie jesteś warta porywania.
- Gilbert musnął wargami czubek nosa dziewczęcia. Spoglądał w oczy hrabianki podejrzliwie, mówiąc.- A może, może, może... to ty chcesz mnie porwać do swej posiadłości, co? Najpierw skusić wyjazdem, a potem... zamknąć w odciętym skrzydle zamku i zmienić w swego kochanka na życzenie?
Uśmiechnął się bezczelnie mówiąc.- Teraz bronisz swych krągłości zajadle, ale czy zawsze tak będzie?
Maur nie dał jej czasu na buńczuczną odpowiedź, odrywając swe dłonie od jej ciała i podchodząc do stolika.- Pistolety te są nabite, poza ostatnią parą. Na końcu pokażę ci jak się ładuje, ale teraz... wybierz broń i cel w który zamierzasz strzelić.

Zazgrzytała gniewnie ząbkami, gdy Gilbert już się od niej odwrócił i odszedł na kilka kroków. Bezczelna kreatura, satyr obłudny i wąż złotousty. Zawsze drażnił ją swoją pewnością siebie, wprawiał we wrzenie jej błękitną krew tymi insynuacjami, jakoby ona, Marjolaine Amelie Pelletier d'Niort, miała kiedykolwiek poddać się jego urokowi. Niemądre gadanie, zupełnie niezgodne z rzeczywistością! Nie raczyła jednak nawet słówkiem na nie odpowiedzieć.

Podchodząc do niego szybkim ruchem dłoni pociągnęła za tasiemkę kapelusza, aby rozwiązać kokardę trzymającą go na jej jasnowłosej główce. Odłożyła go na stolik obok pistoletów, na które spoglądała z góry podejrzliwie oraz wielce nieufanie. Nie do końca wiedziała w jaki sposób miałaby dokonać wyboru. Ani się niczym nie wyróżniały, ani żaden z nich nie był ładniejszy od reszty, ani bardziej dopasowany do jej delikatnych dłoni.
Zatem po prostu tak stała i przyglądała się każdej z broni, wydymając przy tym usteczka w niemałym wysiłku. Długo trwało nim wreszcie paluszkiem wskazała na jeden z pistoletów, a towarzyszyło temu zerknięcia na narzeczonego, pełne dumy, zadowolenia i wyczekiwania. Zapewne spodziewała się, że na tym skończyła się jej rola i należy jej się pochwała za ten trud.
 
Tyaestyra jest offline