Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-04-2013, 03:49   #51
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-Obowiązki maman, obowiązki. Odnajdę Cię później – zaświergotała Marjolaine korzystając z szoku w jaki wprowadziła Antoninę wicehrabina. Pozwoliła też tej drugiej powoli i dyskretnie odciągać się od rodzicielki. Z własnej woli, jak gdyby nie nauczyła się jeszcze na własnej skórze, że rozmowy z tą Beatrice były dalekie od bezpiecznych! Naturalnie, na koncerciku u monsieur du Pontenac'a sama skusiła się na rozmowę z nią zaciekawiona relacji jakie łączyły ją z Maurem, ale ten jeden raz wystarczył i nie miała zamiaru powtórzyć więcej swego błędu. Jej zatargi na niewinność panieneczki nie były nawet w połowie tak przyjemne jak ataki ze strony Gilberta.. a mimo to znowu wpadała w jej pułapkę!

Ah, ileż musiała się poświęcać, ileż musiała przełykać wyrzeczeń, aby tylko nie pokazać się w tak licznym towarzystwie jako dziecko ciągle trzymające się maminej spódnicy. A wicehrabina pomimo swego upadku i dzięki swym.. wielce nieobyczajnym „balom”, miała zbyt wiele wpływów wśród szlachciców, by Marjolaine mogła sobie tak po prostu zignorować możliwość podsłuchania od niej soczystych ploteczek. Właśnie przez swą ciekawość mogła zatem porobić trochę dobrej miny do złej gry. Bo i czyż życie wśród arystokracji nie składało się głównie z fałszywych uśmiechów i równie nieprawdziwych przyjaźni? Wszystko oczywiście w odpowiednich granicach, których, jak miała nadzieję, Beatrice nie będzie zbyt nachalnie próbowała przekraczać. Krótka pogawędka i tyle.

-Bardzo sprytnie, mademoiselle. Na pochlebstwa z ust swej własnej córeczki maman też niegdyś reagowała podobnie, co było wielce użyteczne.. - mruknęła z nutką podziwu w głosie, gdy już wystarczająco zgubiły w czarnym, ponurym tłumie. Zaraz też westchnęła smętnie, idealnie wpasowując się w otaczający je nastrój -Niestety z wiekiem się uodporniła na mój urok..
-Należy zmieniać oręż moja droga. Nawet najbardziej tępy szermierz w końcu nauczy się unikać tego samego pchnięcia, jeśli stosowane je przeciwko niemu za każdym razem. Kluczem do wybicia przeciwnika z równowagi jest ciągła zmiana taktyki i uderzenie w miejsce którego się nie spodziewał. Na przykład...
- nachyliła się i cmoknęła znienacka jasnowłosą ptaszynę w policzek. Gest niby niewinny, częsty wśród bliskich przyjaciółek. Ale to była ta Beatrice i pocałunek tak miał ukryte podteksty, tak i czubek języka ukryty między wargami wicehrabianki niczym zdradziecki sztylet którym musnął skórę Marjolaine.-... tak jak teraz. Ale nie o tym chciałam porozmawiać, tylko o twym kwitnącym romansie. Łatwo utonąć w objęciach Gilberta, non? Łatwo się zapomnieć?

Marjolaine ostatnimi czasy tyle razy już wygrażała, wyrywała się i straszliwie złorzeczyła, gdy tylko Maur miał czelność okazywać jej nawet najdrobniejsze czułostki w swym lubieżnym wykonaniu, że takie reakcje prawie już weszły jej w krew jako instynkt obronny. Tak bezpośredni atak ze strony kogoś innego był nowością, na którą jednak zdołała odpowiedzieć z wdziękiem. Czyli wcale. Nie wypadało tak przy ludziach, wszak nawet przy przebrzydłym satyrze była uległa w towarzystwie. Ku swego skrytemu zadowoleniu, że nie musi ostentacyjnie walczyć o swą godność.

-Oui, bardzo łatwo. Ale to jeden z powodów, dzięki którym jest mym narzeczonym – odparła panieneczka z beztroskim uśmiechem, po czym rozejrzała się krótko po tłumie odprowadzającym markiza w jego ostatniej podróży -Wystarczy tylko, że wrócę do mego dworku i szybko sprawi, że zapomnę o ponurościach tego pogrzebu. To miłe.
-Tak, tak. Dotarły do mnie wieści o waszej zażyłości. Co wprawia mnie zresztą w zakłopotanie. Z jednej strony cieszy mnie wasze szczęście. Z drugiej... zazdroszczę jego tobie i jemu ciebie.
- rzekła z enigmatycznym uśmieszkiem Beatrice. Po czym dodała z rozmarzonym wzrokiem spoglądając na maman i koleżanki jej światowe matrony. Które to właśnie wykorzystały chwilę oddalenia hrabianki, by rzucić się na jej matkę niczym stado sępów próbujących wydrzeć od niej opowiadania o bezeceństwach, jakie niewątpliwie mają miejsce w dworku Marjolaine.- Ponoć ostatnio na balu dopuściliście wykorzystania okazji, na zabawy nie przewidziane w planach gospodyni, non? Była w to zamieszana jakaś pończoszka?
Kobieta uśmiechając się ironicznie dodała.- Acz.. czemuż akurat pończoszka i czemuż tak ostentacyjnie, na porożu. Czyżby to miało ukryć coś przed oczami tłumów, odwrócić uwagę... wszak łatwo zdjąć pończoszkę, nieprawdaż?
Marjolaine miała pewność, że ta kobieta, przejrzała ich małą mistyfikację. Niemniej wicehrabianka kontynuowała dalej.- Dlatego cieszy mnie że wasze pożycie niezbyt małżeńskie, kwitnie. Wszak dobrze jest wypróbować ogiera zanim założy mu się siodło na grzbiet. Ale o czym to ja...- nagle zmieniła temat, przechodząc do kolejnej sprawy.- … właśnie. Wizyta. Ponoć po owym skandalicznym balu, miałaś nagłą wizytę po nocy. Kogoś podwiozłaś, może ? To mnie bardziej ciekawi, niż owa pończoszka.
-Miałam? Doprawdy?
- jasnowłosa ptaszyna wniosła ku górze równie jasne brwi w niemałym zdziwieniu. Nie określiła przy tym jednoznacznie cóż takiego wprowadziło ją w zaskoczenie, czy wiedza Beatrice o jej nocnym gościu, czy może usłyszenie tak „niewiarygodnej” pogłoski -Powinnam chyba pogratulować wszystkim plotkującym kwoczkom. Od niedoszłych zaręczyn Madeleine nad wyraz prężnie zaczęły udzielać się w moim temacie..
-Oui. Urok nowości, choć... nie w tym problem moja droga. Otóż zapewne nie zauważyłaś swego dobrego przyjaciela Gilberta de Avenier wśród żałobników, non? Jest ku temu ważny powód, związany... z jego wizytą w swej dawnej posiadłości, a potem z prywatną audiencją u króla. Biedny Étienne. Kto by pomyślał, że po śmierci będzie sprawiał więcej kłopotów niż za życia. I że miał takie słabe serce
.- ironiczny uśmieszek na twarzy Beatrice sugerował, iż kobieta wie więcej niż mówi.
-Oh?Jakiż to zatem ważny powód skrywa markiz? Oprócz, oczywiście, nadmiernej chęci skorzystania z mej gościny? - Marjolaine wykazała cień zainteresowania słowami towarzyszki. W końcu zawsze przydatnym było posiadać o kimś informacje, którymi ta osoba niekoniecznie sama się chciała dzielić. Jeśli były wystarczająco pikantne, to mogłaby je wykorzystać przeciwko staruchowi, aby jeszcze podwyższyć jego zapłatę za pobyt w jej dworku.

-W tym rzecz moja droga... Powód niebezpieczny na tyle, by zniknąć z Paryża, na rozkaz króla. Powód na tyle ważny, by kryć się pod czyjąś spódnicą, gdy...- uśmiechnęła się ironicznie zerkając na muszkieterów królewskich, którzy będąc dyskretnie w pobliżu pilnowali bezpieczeństwa jego królewskiej.- … jest się szukanym przez osoby o wątpliwej reputacji, non?
Po czym Beatrice spojrzała na Marjolaine pytając.- A skoro już jesteśmy przy temacie spódnic, to jak tam twój energiczny narzeczony. Miewa się dobrze, entuzjazm względem ciebie mu nie opada, a zdrowie... dopisuje? Ostatnio bowiem pojawiła się jakaś plaga która zabija mężczyzn w sile wieku. I wygląda że dotyka tych, którzy mieli kontakty ożywione z naszym biednym nieboszczykiem.
-Był cały i zdrów kiedy go ostatnio widziałam dzisiejszego ranka. I zapewniam mademoiselle, że nic mu nie opada – odparła panieneczka ze spokojem, chociaż w duszy zaniepokoiła się wielce. Czyżby Gilbertowi coś groziło, nawet jeśli Étienne nie przyznawał się publicznie do natury kontaktów jakie z nim utrzymywał? Czy dlatego teraz spędzał swe dnie ( i noce szczególnie ) w jej dworku, aby skryć się przed tą „plagą”?
I najważniejsze... czemu wicehrabina tak bardzo interesowała się Maurem? Aż zanadto w opinii jego narzeczonej, w której aż się zagotowało po usłyszeniu tych pytań zadanych milutkim głosikiem. Co dokładnie łączyło jej lubieżnego satyra z tą obłudną kobietą?

-A markiz powinien mieć ważny, bardzo ważny powód, którym potrafiłby wytłumaczyć ściągnięcie mi na głowę bandytów – dodała po chwili, nie dając po sobie poznać tego wewnętrznego wybuchu zazdrości -Mimo to spodziewałam się, że będzie na pogrzebie. Ten powód naprawdę musi być wyjątkowy, skoro zmusił de Aveniera do opuszczenia takiego wydarzenia..
-Oui, bardzo poważny
.- stwierdziła z udawanym smutkiem Beatrice i nachyliwszy się szepnęła do uszka Marjolaine.- Wyraźne polecenie króla. Jego wysokość jest najwyraźniej zaniepokojony ostatnimi zgonami, tym bardziej, że... Étienne nalegał na spotkanie prywatne w apartamentach królewskich, dzień przed swym zgonem, ponoć w ważnej sprawi Co czyni jego atak serca dość podejrzanym zdarzeniem?

Wicehrabianka nie wiedziała, że biednego narzeczonego Madeleine otruto. Tylko Marjolaine znała prawdę. Miała sekret, ale... nie był to pikantny sekrecik, który można było podzielić się z przyjaciółkami przy kawałku ciasta i filiżance gorącej aromatycznej czekolady. To był sekret, który mógł zabić! Pomijając Guidittę. Tylko jej powiedziała o swym niesamowitym odkryciu w gabinecie markiza. Wprawdzie Włoszka nie była znana z trzymania nóg razem, ale wiedziała, kiedy trzymać usteczka zamknięte i nie dzielić się z innymi osobami tajemnicami Marjolaine.

-Ah! Czyżbyś podejrzewała.. że ktoś wspomógł serduszko naszego ślicznego i łagodnego Étienne'a, aby zdradziło go przy zaręczynach? - udała zatem zaskoczenie dyskretnymi insynuacjami kobiety, po czym zapytała już szczerze zaciekawiona -I gdzie w tym wszystkim jest monsieur de Avenier? Trudno mi sobie wyobrazić, aby ten stary pudel mógł mieć z tym coś wspólnego..
-Niewątpliwie, zgon Étienne’a był pewnie dla kogoś wygodny. I choć nie ma dowodów na to, by ktoś maczał palce w jego śmierci... poza... hmm... ale ty wtedy miałaś sekretne spotkanie Maurem i upajałaś się atutami swego kochanka, non ? Nadal jest... tak dobry?
- spytała Beatrice lubieżnie przesuwając czubkiem języka po swych wargach. Hrabianka nie wiedziała co kobieta w tej chwili myśli, ale przypuszczała że coś obscenicznego i lubieżnego zarazem.- A co do starego pudla, to on był jedną z pierwszych osób, którzy widzieli Bénédicta Deuponta tuż po śmierci. I... przypuszczam, że plotki na temat śmierci biednego Bénédicta nie są do końca zgodne z prawdą.

Nazwisko to było znane hrabiance, podobnie jak pogłoski o jego śmierci z rąk bandytów, którzy niedawno napadli na jego dworek. Niemniej nie wiedziała, jakie są koneksje wpływowego szlachcica Deuponta z Avenierem, poza towarzyskimi oczywiście. Zaś Lecroix uśmiechnęła się lubieżnie zadając pytanie, które... było dość zaskakujące i nieprzyzwoite.- Więc jak się sprawuje ogonek Gilberta w twojej norce?

Policzki Marjolaine przybrały odcień uroczej, czerwonawej barwy. Raz – bo ze wstydu i zażenowania tym pytaniem do niej skierowanym, w którym użyte przez Beatrice określenia nijak nie łagodziły dwuznacznego sensu. Wręcz czyniły go jeszcze bardziej.. perfidnym i sprośnym. Dwa – zarumieniła się też ze złości, która gotując się w błękitnej krwi nie mogła znaleźć należytego sobie ujścia. No bo co ona właściwie miała na myśli mówiąc „nadal”?
-Bardzo dobrze się sprawuje. Przekażę Gilbertowi Twe zainteresowanie naszym narzeczeństwem, mademoiselle – powiedziała w końcu dość lakonicznie i nieco chłodnawno.

Oh, już ona mu przekaże. A jak już przekaże, to będzie się domagała odpowiedzi. A jak już je usłyszy, co zapewne wcale nie uspokoi jej serduszka, to będzie się gniewać i wściekać na swoją ciekawość. Tak właśnie będzie. Już on zobaczy.

Póki co jednak starała się ze wszystkich sił nie dociekać zbytnio w znaczenie słów wicehrabianki, a także ignorować jej gesty dalekie od niewinnych. Było ciężko, ale nawet zdołała zaczepić się o jej własną wypowiedź – Zatem cóż takiego mnie ominęło na balu? Czyżby ktoś czyhał na biednego markiza, kiedy akurat nie patrzyłam?
-Oui. Ktoś musiał, non? Kariera Étienne’a była zbyt szybka i zbyt piękna by była prawdziwa. Na pewno kryło się za nią drugie dno. W które twój narzeczony może być zamieszany, albo świadomie, albo nieświadomie ... Jeśli jednak wbrew sobie został w to zamieszany, to znasz ten typ mężczyzn, non?
- rzekła ze znawstwem słyszanym w każdym wypowiedzianym słowie Beatrice, przesunęła palcami po swych piersiach.- Śmiali, nieustraszeni, bardzo... przyjemni kochankowie, ale też i bardzo, bardzo nieodpowiedzialni. Gilbert mógłby zacząć węszyć koło sprawy śmierci Étienne’a , a to...- spochmurniała dodając ciszej.- Nie wiem, czy to by było rozważne. Mam nadzieję, że powstrzymasz swego narzeczonego przed głupstwami. Bo to się może skończyć źle. Nie wiem wszystkiego, ale skoro król ukrył de Aveniera, skoro musiał ukrywać to sprawa może być bardzo poważna. A ponieważ żywię do was pewną... sympatię, to nie chciałabym, by coś wam się stało.
-Oui, wielce nierozważne.. - mruknęła Marjolaine, a jej śliczna twarzyczka przywołała nieco cienia. Topielce, księgi majątkowe, odwiedziny posiadłości nieboszczyka po zmroku.. oui, Maur już był nierozważny. Już nawet bez rozmowy z Beatrice miała złe przeczucia co do jego ciekawości oscylującej wokół Étienne’a. W biblioteczce mówił, że to z powodu jego interesów, czyż nie? Nie mogła mu się dziwić, wszak dbał wielce i powiększanie swego majątku. Jednak jeśli rzeczywiście coś mu groziło przez to wścibstwo, to panieneczka była wielce niezadowolona z jego lekkomyślności.

Bezwiednie wydęła delikatnie wargi pod wpływem swoich myśli -Czy monsieur Deupont'a też coś łączyło z naszym biednym nieboszczykiem?
-Oui. Bardzo się przyjaźnili. Zazdrośnicy kryjący się po kątach Luwru mówili nawet, że Étienne był jego protegowanym, acz...
- Beatrice zamilkła nad czymś wyraźnie się zastanawiając. Zatrzymała się, tym samy zmuszając hrabiankę do wstrzymania kroków.- ..nie sądzę, by sama protekcja Deupont'a była wystarczającym powodem sukcesów Étienne’a na dworze królewskim. Tu kryło się coś jeszcze. Więc nic dziwnego, że jego śmierć była tak... teatralna, non? Może nasz drogi Gilbert mógłby rzucić nieco światła na tą sprawę?
-Non, nie sądzę..
- bądź co bądź, jeśli Maur rzeczywiście ukrywał jakieś brudne sekreciki związane z tą sprawą, to ona pierwsza je pozna. Ona, Marjolaine, jego słodka narzeczona. Nie jakaś tam wścibska wicehrabianka o nieokreślonej z nim relacji.
-Prędzej drugi Gilbert, de Avenier, non? Wątpię, aby był bardzo wylewny, ale może coś zdołałoby mu się.. wymsknąć? Niestety, wczorajszego ranka najbardziej był skupiony na ucieczce z mego dworku na spotkanie z królem. Prawie się paliły pod nim jego pantofelki.. - zatrzymana przez swą towarzyszkę panieneczka, rozejrzała się leniwie, w poszukiwaniu czegoś lub kogoś dostatecznie interesującego, by móc zawiesić nań swe spojrzenie na dłużej. I wtedy padło ono na piórka tu i ówdzie falujące ponad tłumem żałobników.

Ten widok przywołał lekko figlarny uśmieszek, jedynie objawiający się w drobnym uniesieniu kącików jej warg -Albo może ktoś z jego muszkieterskiej eskorty nie ma talentu do trzymania dla siebie posłyszanych pogłosek. Lub tajemnicy, jaką jest kryjówka markiza.
-Masz kogoś konkretnego na myśli?
- ciekawość wicehrabiny została podrażniona tą sugestią, dając Marjolaine możliwość przerzucenia jej uwagi na nową ofiarę, a tym samym uwolnienie się od towarzystwa Lecroix. Lub wspólne osaczenie owej zwierzyny. Nieszczęsny Gaston Leowerres, nie wiedział jeszcze o oczkach dwóch wilczyc wpatrujących się w jego osobę.

-Ależ nie, jakżebym mogła... - hrabianeczka zatrzepotała niewinnie rzęsami, w próbie teatralnego zaprzeczenia swym knowaniom wobec przezabawnego muszkietera, jednego z jej ostatnich gości -Jedynie głośno myślę. Być może młody dowódca eskorty nieświadomie stałby się wielce rozmowny pod odpowiednim naciskiem kobiecego czaru, ne?
Ah, żalem ją przepełniało nasyłanie na niego Beatrice. Wszak swymi śmiałymi, acz drobnymi występkami w jej ogrodzie, nie zasłużył sobie na rolę celu tej damy wszetecznej. Acz, z drugiej strony, z pewnością wielce pochlebi mu bycie jej ofiarą i będzie mógł zaprezentować w końcu swą wartość. A sama Marjolaine straci rozkoszne towarzystwo. Jakaż wielka szkoda.
Machnęła lekko ręką, wzdychając przy tym -Oczywiście, mi nie wypada.
-Oui. To ten ciężar narzeczeństwa, który zwykle odrzucałaś,non?
- spytała z cynicznym uśmieszkiem Beatrice.- Chętnie poznałabym argumenty Maura, które skłoniły cię do zostania jego wybranką. Acz... zostawię to na inną rozmowę, moja droga.

Musnęła ustami policzek Marjolaine w pożegnaniu i ruszyła na podbój Gastona. Bo czyż mógł oprzeć się jej urokowi?
Oczywiście, że nie. Wystarczy, żeby zaledwie przesunęła koniuszkiem języka po swych nabrzmiałych zapewne słodyczą wargami, by już padł u jej stóp, wpadł do jej alkowy i na koniec opadł rozkosznie wyczerpany. Wpadnie wprost jej sidła, tak jak każdy inny mężczyzna. Każdemu miękły kolana, a jednocześnie twardniała męskość na widok tej ladaniczej sztuczki. Każdemu, zapewne też i Maurowi. A może jemu w szczególności?

Musiała zacisnąć mocno dłonie w piąstki, aby dreszcz nienawiści wobec oddalającej się wicehrabianki nie wstrząsnął zbyt wyraźnie jej drobnym ciałkiem. Pozwoliła sobie jedynie posłać delikatny grymas prosto w plecy tamtej. Który szybko zmienił się w wyraz szczerego zaskoczenia, wymieszanego ze śmiertelną obawą o swe życie, gdy poczuła gwałtowne pociągnięcie za ramię.




Marjolaine!
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 03-04-2013, 03:55   #52
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Widać nie tylko Marjolaine zdołała umknąć spod kurateli swej drogiej maman. Także i jej przyjaciółka znalazła jakiś wystarczający powód oraz dostatecznie sprytny sposób na „zgubienie się” w tłumie żałobników.

Wyglądała jak najlepsza i najdroższa płaczka jaką tylko można było wynająć dla podkreślenia ważkości pogrzebu. Przyodziana w nieskalaną czerń w każdym, nawet najdrobniejszym szczególe swej kreacji, zarówno sukni, kolczykach, co i z pewnością bielizny. Jedynie swoją krzykliwą, acz modną różową perukę zamieniła na bardziej stonowaną o barwie ciemnego fioletu. Odsunęła z twarzy woalkę, prezentując dzięki temu artystycznie i perfekcyjnie rozmazany od płaczu makijaż.. zapewne jeszcze przed pojawieniem się na samym pogrzebie.
Lorette zawsze potrafiła wykrzesać z siebie odpowiednio przesadzony smutek i przygnębienie. Łzy jak na zawołanie potrafiły zacząć spływać po zarumienionych policzkach. Jednak ten szczególny pogrzeb był konkurencją wśród młodych panienek, jak gdyby pomimo śmierci ślicznego markiza nadal chciały się najbardziej przypodobać jego duchowi poprzez jak największe opłakiwanie go. I wtedy wchodziły do działania sztuczne łzy. Używane przez aktorów fałszywki nadające oczom ten upragniony efekt szklenia się, zaczerwienienia, aż w końcu i potoku łez. Stosowane przez arystokratki, by oddzielić dziewczynki od kobiet. Byle smuteczek od udręczenia i cierpień złamanego serca.

I teraz, to żywe ucieleśnienie żałoby, spoglądało srogo na hrabiankę swymi oczami podkreślonymi czarnymi, bezkształtnymi konturami. Spoglądało z niezadowoleniem, którego powodem tym razem była inna niż dotąd zazdrość. Oraz obawa o swą pozycję najlepszej przyjaciółeczki Marjolaine. I to właśnie jasnowłosa panienka znalazła się w sytuacji, że musiała się tłumaczyć pod tym ostrym spojrzeniem oczu Lorette.

-Zaczepiła mnie i porozmawiałyśmy chwilę. To zaledwie moja znajoma...

Błąd. Źle dobrane słowa. Poznała to po gwałtownie ściągniętych brwiach drugiej hrabianki i wzroku, który nabrał na intensywności i teraz przypominał wpatrywanie się wygłodniałego sokoła w swoją ofiarę. Panieneczka dobrze znała podobny temu wyraz w wykonaniu swej maman.

-Non, nie jest moją przyjaciółką. Tak naprawdę.. to raczej jest znajomą Gilberta niż moją...

I kolejny błąd. Lorette należało wszystko mówić wprost i bez zbędnych niedomówień, które w jej umyśle z łatwością mogły zboczyć ku nieostrożnym ścieżkom. Tak jak teraz. Słysząc te słowa otworzyła szeroko oczy w zdumieniu, także i usteczka rozchyliła w niemym zdziwieniu gotowym do zamienienia się w krzyk obruszenia.
Hrabianka d'Niort także dostrzegła znaczenie, w jakie nieopacznie ułożyło się jej dotąd niewinne i perfekcyjne wytłumaczenie.

-Non, nie taką znajomą.. - burknęła lekko zawstydzona, zarówno tym o co posądziła jej narzeczonego Lorette, a jednocześnie.. tym, że tak naprawdę nie wiedziała co się działo między tamtą dwójką -Nic ich nie łączy...

Po zamilknięciu była jeszcze kilka, długich chwil obserwowana bacznie, gdy to przyjaciółka próbowała dostrzec w mimice Marjolaine jakichkolwiek poszlak mogących sugerować kłamstwo. Aczkolwiek ta przewyższała ją w sztuce aktorskiej, a i języczek miała bardziej giętki, więc nawet swe wątpliwości zdołała ukryć przez nadgorliwym spojrzeniem.
Płaczka odetchnęła z niemałą ulgą, najwyraźniej zrzucając ze swego serca pokaźnych rozmiarów ciężarów, co podkreśliła przyłożeniem dłoni do piersi.

-To dobrze. Bo już się obawiałam, że zaczęłaś się zadawać z kobietami takiego.. pokroju jak ona – widać Lorette nie miała dołączyć do grona gości bywających na przeuroczych balach Beatrice. Ujęła poufale swą przyjaciółkę pod ramię i powiedziała rozglądając się po okolicy -Piękny pogrzeb, non? Piękny i tak tragiczny. Nadal nie mogę się otrząsnąć z tego co się wtedy wydarzyło. Ani przyzwyczaić się, że.. nie ma go.. już.. z nami...

Głosik jej zadrżał na wspomnienie anielskiej wręcz postaci młodego markiza. Aż musiała chusteczką otrzeć z kącika oczu zabłąkaną łezkę, przy okazji jeszcze bardziej rozsmarowując pod okiem makijaż. Ale jakże zaraz gwałtownie i drastycznie zmienił się jej nastrój, niczym cisza przed burzą, która właśnie rozpętała się pod wpływem odpowiedniego bodźca.

-A widziałaś Madeleine? Widziałaś ją?! - syknęła wprost do ucha swej przyjaciółki, dodatkowo w swej złości ściskając mocniej jej ramię -Nawet się nie stara wyglądać na choćby zasmuconą! I pomyśleć, że to ona miała być jego narzeczoną. Przecież tutaj nie odróżnisz jej od reszty tych harpii udających rozpacz i płaczących sztucznymi łzami.

Z tym Marjolaine musiała się zgodzić. Nie zdołała wprawdzie dokładnie się przyjrzeć, nie miała też ku temu większej ochoty, ale Żmijka nie sprawiała wrażenia, jakby korzystała ze specjalnych specyfików mających jej nadać bardziej zbolały wygląd. Była smutna, tego się w końcu po niej spodziewano. Tylko ile w tym prawdy, a ile zakładania fałszywej maski dla przypodobania się królowi i szeregom arystokracji ustawiających się do niej z kondolencjami?

Hrabianka głęboko powątpiewała, aby za niedoszłym narzeczeństwem Madeleine i Etienna stały jakieś wyższe uczucia. Prędzej interesy oraz obustronna potrzeba zatrzymania tylko dla siebie takiego wyjątkowego skarbu, jakim dla niej był prześliczny markiz, a dla niego ona jako idealna laleczka. Zatem nie ma nic zaskakującego w tym, że nie pogrążyła się w zbyt dużej rozpaczy. Wszak skoro znów powróciła do stanu całkiem wolnego i trafiła raz jeszcze na targowisko próżności niezamężnych arystokratek, to musiała odpowiednio się prezentować dla swych kolejnych kawalerów. Oczywiście, ciężko będzie znaleźć inny towar na narzeczonego, który będzie tak słodkim ciasteczkiem jakim był markiz, ale przecież ktoś taki jak Madeleine nie może zostać starą panną, a do tego niedoszłą wdową, czyż nie? Zapewne niedługo zacznie się rozglądać za kolejnym kawalerem mogącym podnieść ją w dworskiej hierarchii.


.. i tak nie zasługiwała na niego! Biedny Etienne, ostatnie swe chwile musiał spędzić klęcząc przed tą żmiją..


Lorette kontynuowała swój monolog na przemian pełen jadu, gdy mówiła o Madeleine, a to znowu z ogarniającym jej serduszko współczuciem na przywoływane echa szlachcica. Ale pomimo tych ambiwalentnych uczuć mówiła wszystko przyciszonym głosem, aby nikt inny poza Marjolaine nie dosłyszał tego psioczenia na wybrankę nieboszczyka. Nawet jeśli był to gorący temat pogrzebu dla wielu zapłakanych rzewnie panienek, to jednak nie wypadało wypowiadać się w nim zbyt głośno. Jeszcze nie.

A potem przeniosła swą żarliwą uwagę na inne ploteczki, jakże skandaliczne w swej naturze. I przez to przywołujące taki rumieniec podekscytowania i oburzenia na policzkach hrabianki d'Chesnier. Podobno głównym bohaterem tych pogłosek był niejaki Gerard de Bréhan, młody baron, którego.. ptaszyna w ogóle nie kojarzyła. Ale to było oczywiste. Marjolaine nie interesowała się młodymi kawalerami w tak dużym stopniu co Lorette, planująca wspólną przyszłość z każdym z nich.
Zatem ten szlachetna, jak głosiły plotki, miał czelność zapałać gorącym uczuciem do byle służki. Gdyby tego jeszcze było mało, to planował nawet ją poślubić wbrew woli swych rodziców! Ah, byle służącą bez kropli błękitnej krwi! Samo to wystarczyło, by także zapałała do niej uczuciem równie gorącym, acz jakże nienawistnym i pełnym zazdrości. Bo jakże byle służka mogła zdobyć serce jakiegoś arystokraty, kiedy tutaj, teraz, młodziutka i niewinna hrabianka poszukiwała wybranka dla siebie?

Ah, Lorette, Lorette.. nic się ostatnimi czasu nie układało w jej świecie tak ja powinno. Ideały mężczyzny, wymarzony książę zmarł nim zdążył ją choćby dostrzec. Inni szlachcice są jej podbieranie przez jakieś proste służki. A na dodatek jej najdroższa przyjaciółka, mająca wszak być zimną i niedostępną jakiemukolwiek mężczyźnie, nagle znalazła sobie narzeczonego!
Chociaż tak naprawdę, to nie miała zbytniego wyboru...






***






Jakież bolesne rozczarowanie!
Pierścionek, kolia, bransoletka, śliczna spinka. Ba! Nawet kolejny wymysł jego lubieżnego umysłu ubrany w zachwycające świecidełka. Oto czego się Marjolaine spodziewała ( i co miała szczerą nadzieję zobaczyć ) wracając po pogrzebie do domu i pędem ruszając do ogrodu. Nie była jednak przygotowana na to, co faktycznie przyszykował dla niej ten łotr.

Pistolety wyglądały na ciężkie, na brzydkie, na nijak stworzone dla jej delikatnych dłoni. Nie pasowały jej do żadnej sukni, do żadnych rękawiczek! Jak Maur sobie wyobrażał, że ona miałaby z nich korzystać bez narażania na ryzyko swego dobrego gustu? Nawet jeśli nie do jej ubrań, to mógł chociaż dobrać te „podarunki” do ślicznych błękitnych oczu ptaszyny. Non? Albo chociaż do jej włosów, do tego płynnego złota spływającego puklami po ramionach i plecach..
A idealnym zaś byłoby, gdyby po prostu dał jej w prezencie coś całkiem innego. Coś bardzo błyszczącego i równie drogiego, kobiece szczęście zamknięte w drogocennym kamieniu. Aż z własnej woli rzuciłaby mu się na szyję w podzięce i sama ucałowałaby tego jego kłamliwe usta.

Ale to się nie zdarzyło. Póki co spod ronda kapelusza spoglądała niechętnie na wszystkie trzy pary pistoletów. Wiele emocji się w niej kotłowało, ale żadne z nich nie było bliskie zadowoleniu czy też chęci wpadnięcia w ramiona narzeczonego. Czuła się zraniona, zawiedziona, rozczarowana.. a zatem zdrowo zdenerwowana. Ugodziła ją ta jego niespodzianka, która w żaden sposób nie odpowiadała jej wyobrażeniom. Parszywiec rozbił jej marzenia na drobne kawałeczki i jeszcze śmiał się z tego cieszyć, jak gdyby zrobił coś dobrego!
Gniewnie splotła ręce na piersi i główkę w bok obróciła. A choć zmykając oczy skryła szklącą się w nich urazę jaką do niego żywiła za ten występek, to jej ciałko nadal pozostawało ucieleśnieniem gniewnej pretensji. I usteczka także, bowiem prychnęła z wyższością i przekonaniem -Nie powinnam i nie muszę potrafić. Mam od tego swoich ludzi.

-Spodziewałem się podobnej temu odpowiedzi, więc... przygotowałem zachętę dla ciebie moja droga ptaszyno.- Gilbert uśmiechnął się bezczelnie, wykonując dłonią gesty podobne magikom i sztukmistrzom jacy czasem występowali na dworach, a częściej przed gawiedzią na placach zabawiając publikę “czarnoksięskimi sztuczkami”. Jednak nie wyciągnął z rękawa, ni kolorowej chusty, ni kwiatów z krepiny.
A srebrny naszyjnik ozdobiony drobnymi brylancikami.






I z już sporymi czerwonymi rubinami, okolonymi srebrnymi płatkami na kształt kwiatków. Iskrzące się w promieniach słońca cudeńko jubilerskiej sztuki.-Czy to uznasz za... wystarczającą pokusę mademoiselle, by jednak spróbować swych talentów w tej sztuce strzeleckiej?

Tylko jej spojrzenie padło na podarunek, a panieneczka już zatonęła w pięknie szkarłatu każdego z rubinów. Poblask z migoczących w słońcu niewielkich brylancików wyrwał jej z piersi tchnienie uwielbienia. Całkiem wpadła w pułapkę działającego na nią wręcz hipnotycznie świecidełka, stając się tak bezbronną pod każdym zalśnieniem się czerwonej powierzchni.
-Ah, cudowny! - zakrzyknęła prawie podskakując w miejscu z podekscytowania. Wargi zaś, prawie tak czerwone jak odbijające się w jej oczach kamienie szlachetne, rozchyliły się w uśmiechu, gdy ostrożnie paluszkami sięgnęła ku naszyjnikowi.
-I pewnie będzie pięknie wyglądał na twej szyi jak tylko... ustrzelisz parę jabłek. Co w tym trudnego?-szeptał szlachcic pozwalając dziewczynie musnąć palcami ów skarb, acz trzymając go na granicy ich zasięgu. Gdy światło odbijało czerwonymi błyskami w rubinach, Maur mruczał.- A więc... mademoiselle, przystajesz na me warunki?
-Jestem hrabianką, nie wypada bym strzelała do czegokolwiek. Albo choćby zbliżała się do broni
– mruknęła w podobnym tonie co wcześniej, acz z odrobinę mniejszą nutką przekonania. Podarunki bywały wielce skuteczne w przełamywaniu oporów ptaszyny.
-Marjolaine, moja słodka ptaszyno, wypada jednak by ukochana Maura umiała się bronić, przed każdym... poza swym ukochanym.-mruczał szlachcic z jednej strony trzymając błyszczący naszyjnik, tak by zawsze był w zasięgu jej wzroku, z drugiej zaś... palce dłoni Gilberta muskały szyję hrabianki pieszczotliwie, przypominając o dotkliwym braku tej ozdoby na niej.-Nikt się wszak nie dowie, przecież jesteśmy sami... co kusi, do może bardziej lubieżnych negocjacji?
-A czy to nie Maur powinien chronić swoją wybrankę? I przed czym właściwie?
- burknęła nie dając mu za wygraną, choć nieco głosik jej zadrżał. Tak samo jak i dreszcz przeszył drobne ciałko, gdy niespodziewanie poczuła pieszczotę mężczyzny na swej skórze. Satyr przebrzydły! Wykorzystywać tak przeciwko niej jej własne słabości! Szczęście, że nie miał przy sobie talerzyka z ciastkiem.
Z zawziętością ułożyła dłonie na swych biodrach i spojrzała na niego podejrzliwie, jednak ten wyraz złagodniał nieco na widok błyskotki -Zamierzasz sprowadzić na mnie jakieś nieszczęście?
-Non, czemuż miałbym?
- mruknął Gilbert przybliżając się ku swej wybrance, a naszyjnik w jego dłoni kołysał się na boki, niczym w hipnotyzerskim pokazie. Także i reszta jego zachowania przypominała typowego sztukmistrza, odciągającego uwagę ofiary od swych niecnych zamiarów. Bowiem, gdy ona zerkała na naszyjnik, jej narzeczony odgarnął włosy znad jej karku i nachyliwszy ku niej swe oblicze pieszczotliwie i lubieżnie przesunął czubkiem języka po jej szyi.-Moim celem, jest pewna ślicznotka, która skusiła mnie do tego, by ją zdobyć dla siebie. I nic więcej.

Panienka zachichotała cicho słysząc jego słowa. A także czując jak ten satyr obłudny przesuwa swym językiem po jej porcelanowej skórze.. paskudnym i obrzydliwym językiem! Który jednak wstydliwie przywołał falę krótkiej przyjemności leniwym ciepłem rozchodzącą się po jej ciałku.
-Może.. może tylko jedno jabłko.. - wymruczała udobruchana jego działaniami oraz zapatrzona nieprzerwanie w kołyszący się nieco powyżej jej oczu naszyjnik. Była jak mały kociak obserwujący bacznie zabaweczkę, ku uciesze trzymającej ją człowieka, chociaż ona cieszyła tutaj jedynie oczy swego narzeczonego. I tak samo jak ciekawski kociak, tak samo i Marjolaine wyciągnęła rączki ku migoczącej w słońcu błyskotce. Muskała ją palcami delikatnie, wręcz z czułością, przesuwając opuszkami po drobnych płatkach ze srebra.

-Myślę, że pójdzie ci nieco lepiej.- szlachcic musnął wargami policzek hrabianki, obejmując ją w pasie i tuląc do siebie. -Nie boisz się Marjolaine, że któregoś dnia, chwycę cię w me ramiona i już... nie puszczę? Nie boisz się, że wtedy cię już zawsze będę trzymał w ramionach. Nie boisz się, że cię porwę do swego zamku?
-Czyżby nie podobał Ci się mój dworek? Niemało trudu włożyłam w zdobycie go od de Aveniera. A może powinnam Ci kiedyś pokazać me rodzinne Niort? Aż zapomniałbyś o swym mrocznym zamczysku
– mruknęła hrabianeczka żartobliwie i bez grymaszenia pozwoliła mu na tak zaborcze objęcie siebie, jak gdyby była jego własnością. A pozwoliła tylko dlatego, bowiem jej uwaga nazbyt skupiona była na świecidełku. Ah, cieszyło ją każde poruszenie się tych kwiatków zastygłych w srebrze, każdy poblask rubinów znajdujący swe odbicie w błękitnych tęczówkach -I czyż nie po to chcesz mnie nauczyć tego całego.. strzelania? Abym mogła się bronić przed takimi niegodziwcami jak Ty, chcącymi mnie porwać lub wyrządzić mi krzywdę?

-Przed innymi niegodziwcami... nie przede mną.
-mruknął szlachcic nie mogąc się oprzeć pokusie jej ust. Maur przycisnął do nich swe wargi, całując drapieżnie i zbyt zachłannie. Zapominając się całkiem tym pocałunku i dociskając jej drobne ciałko do swego. W tym czasie błyskotka zniknęła w rękawie szlachcica ukrywając swe piękno przed jej oczkami. Ale czyż nie było za późno. Zwiedziona błyszczącą przynętą, złotowłosa ptaszyna już znajdowała się całkiem w objęciach swego drapieżnika.-Ufam, że... skoro wpuściłaś mnie do swego łoża, to nie będziesz się broniła przed porwaniem z mej strony,non?
Gilbert objął całkiem Majrolaine, wędrując jedną dłonią po pośladkach, drugą muskając i rozluźniając tasiemki jej sukni.- I chętnie zobaczę wszystko, co mi zechcesz pokazać. Na przykład... jak korzystasz z kąpieli, non? Albo inne ciekawe... widoki.

Marjolaine mruknęła coś niewyraźnie. A może był to wyrwany z jej krtani głuchy jęk przyjemności od tych zachłannych pocałunków, które odwzajemniała zapamiętale. Oddawała się tej obezwładniającej pieszczocie jego ust oraz języka tańczącego lubieżnie z jej własnym, o wiele mniej śmiałym.

Jednak, jeśli chciał, aby to trwało dłużej, to nie powinien chwytać się dłońmi za jej hrabiowskie krągłości. Nie powinien dobierać się do wiązań jej sukni, bowiem obie te czynności szybko przywołały dziewczę do porządku. Drgnęła gwałtownie całym ciałkiem w próbie wyrwania się z objęć Maura, a także dłońmi pochwyciła jego ręce nazbyt sobie folgujące.

-Nie będzie żadnego porywania! - zacietrzewiła się słysząc jego wyuzdane pomysły. Zaś zniknięcie cudeńka sprawiło, że zrzedła jej minka, jakby wyrządził jej najstraszliwszą z możliwych krzywd -I jeśli nie chcesz mnie uczyć strzelania, to przynajmniej oddaj błyskotkę.
-Jak skończymy strzelać i ustrzelisz jabłuszko, ozdoba trafi na twoją szyję. I skąd wiesz, że cię nie porwę ? Nie wmówisz mi, że nie jesteś warta porywania.
- Gilbert musnął wargami czubek nosa dziewczęcia. Spoglądał w oczy hrabianki podejrzliwie, mówiąc.- A może, może, może... to ty chcesz mnie porwać do swej posiadłości, co? Najpierw skusić wyjazdem, a potem... zamknąć w odciętym skrzydle zamku i zmienić w swego kochanka na życzenie?
Uśmiechnął się bezczelnie mówiąc.- Teraz bronisz swych krągłości zajadle, ale czy zawsze tak będzie?
Maur nie dał jej czasu na buńczuczną odpowiedź, odrywając swe dłonie od jej ciała i podchodząc do stolika.- Pistolety te są nabite, poza ostatnią parą. Na końcu pokażę ci jak się ładuje, ale teraz... wybierz broń i cel w który zamierzasz strzelić.

Zazgrzytała gniewnie ząbkami, gdy Gilbert już się od niej odwrócił i odszedł na kilka kroków. Bezczelna kreatura, satyr obłudny i wąż złotousty. Zawsze drażnił ją swoją pewnością siebie, wprawiał we wrzenie jej błękitną krew tymi insynuacjami, jakoby ona, Marjolaine Amelie Pelletier d'Niort, miała kiedykolwiek poddać się jego urokowi. Niemądre gadanie, zupełnie niezgodne z rzeczywistością! Nie raczyła jednak nawet słówkiem na nie odpowiedzieć.

Podchodząc do niego szybkim ruchem dłoni pociągnęła za tasiemkę kapelusza, aby rozwiązać kokardę trzymającą go na jej jasnowłosej główce. Odłożyła go na stolik obok pistoletów, na które spoglądała z góry podejrzliwie oraz wielce nieufanie. Nie do końca wiedziała w jaki sposób miałaby dokonać wyboru. Ani się niczym nie wyróżniały, ani żaden z nich nie był ładniejszy od reszty, ani bardziej dopasowany do jej delikatnych dłoni.
Zatem po prostu tak stała i przyglądała się każdej z broni, wydymając przy tym usteczka w niemałym wysiłku. Długo trwało nim wreszcie paluszkiem wskazała na jeden z pistoletów, a towarzyszyło temu zerknięcia na narzeczonego, pełne dumy, zadowolenia i wyczekiwania. Zapewne spodziewała się, że na tym skończyła się jej rola i należy jej się pochwała za ten trud.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 03-04-2013, 04:06   #53
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-Śliczny...jest nieco ciężkawy, ale powinien leżeć zgrabnie w twej dłoni - rzekł Gilbert podając pistolet wybrance.- Uchwyć jedną dłonią w tym miejscu, na spuście kładąc paluszek. Wybrałem takie z cięższym spustem, ale jak opanujesz podstawy... zobaczysz, że są i delikatniejsze. Drugą dłonią ujmij tu pod rękojeścią, mocno... żebyś trzymała pistolet stabilnie.
Pokazał jej jak trzymać pistolet i tłumaczył dalej.- Po czym skieruj lufę w kierunku jabłka tak by była nieco powyżej niego. I naciśnij z całej siły spust, moja ty... amazonko.

Panieneczka zawiodła się nieco, że to nie był jeszcze koniec jej nauki. Jednakże pomimo tego zawodu i rozczarowania ( już kolejnych sprezentowanych jej dzisiaj przez narzeczonego ), hardo wykonywała jego polecenia. Nie czuła się najlepiej trzymając broń, a już tym bardziej nie nastrajała jej zbytnią radością myśl o strzelaniu z niej w cokolwiek. Nie było to godne damy, nie było godne jej paluszków, którymi trzymałaby broń nad wyraz ostrożnie, delikatnie i niechętnie, gdyby nie pomoc Maura w pokazywaniu jej jak mocnym powinien być uścisk.

Kiedy zaś pozostawił jej dłonie same sobie, aby oswoiła się z tymi.. wszystkimi.. częściami pistoletu o obcych jej nazwach, to skupienie Marjolaine szybko się rozproszyło. Broń wykonała malowniczy taniec pomiędzy jej paluszkami, zwinnie i chytrze unikając ponownego złapania przez zaskoczoną ptaszynę. Zakręciła się lekko w powietrzu nie pozwalając się schwytać, po czym z głuchym uderzeniem spadła na ziemię.

Hrabianka w milczeniu wpatrywała się, co tu kryć, dość tępo w ten dowód jej niepowodzenia. Leżącą tak otwarcie i śmiejącą jej się prosto w oczy klęskę. Niezadowolona splotła ręce na piersi i odwróciła twarzyczkę w bok, aby skryć rumieniec zażenowania wpływający jej na policzki. Pod noskiem zaś wymruczała mało pochlebną litanię o spartaczonym pistolecie i niemądrych pomysłach Maura.

Zaś Gilbert podszedł i objął szlachciankę tuląc ją do siebie i szepcząc czule wprost do jej ucha.- Nie przejmuj się pierwszą porażką moja ptaszyno. Pozwól że ci pomogę.
Cmoknął ją w policzek delikatnie, po czym uwolnił ją z uścisku, po to by podnieść broń i włożyć ją w jej dłoń. Stanął tuż za nią, obejmując ją w pasie i dociskając do siebie. Trzymał własną ręką dłoń hrabianki delikatnie pomagając jej utrzymać ten obcy dla niej przedmiot.
I szeptał jej do ucha unosząc wraz z nią broń do strzału. -Uspokój oddech, spoglądaj na cel. Nie pozwól, żeby coś cię rozpraszało.
Musnął jej uszko wargami szepcząc.- A gdy nakierujesz lufę broni na cel, powoli naciśnij spust.

I w tym jej pomógł naciskając jej palec na spuście. Broń huknęła, a jabłko w które celowali rozpadło się na kawałki.
Gilbert musnął wargami usteczka hrabianki mówiąc.- Widzisz... wystarczy się przemóc, moja śliczna.

Odgłos wystrzału przestraszył Marjolaine, tak samo jak i ptaki dotąd w beztroskim spokoju wyśpiewujące swoje arie na pobliskim drzewie.






One zerwały się do ucieczki, pokrzykując przy tym zapalczywie, a ona aż podskoczyła i wydała z siebie pisk zaskoczenia. Byłaby też prawie upuściła broń, już po raz kolejny, ale powstrzymała ją przed tym silna dłoń mężczyzny bardziej przyzwyczajona do trzymania tak niebezpiecznego i głośnego przedmiotu. Przygłuszył ją na kilka sekund, podzwaniając cicho echem huku w jej uszach, ale zdołała usłyszeć skierowane do niej słowa. Pokusiła się więc na uśmiech, krnąbrny w zamierzeniu, ale nieco drżący i blady w wykonaniu -Jak myślisz, Maurze, czy wielu szlachciców naucza swe narzeczone strzelania z pistoletu? A może to tylko Ty masz takie wymagania do swych wybranek?
-Pewnie tylko ja... i tylko wyjątkowe kobiety. Tylko te niebezpieczne.
- mruczał Gilbert pozwalając sobie całowanie policzka Marjolaine, gdy trzymał ją w swych objęciach.-Bo ty jesteś niebezpieczna moja ptaszyno.
Dłoń mężczyzny dotąd trzymająca ją w pasie niebezpiecznie zaczęła się przesuwać w dół, acz... nie tak szybko, by hrabianka nie mogła ją pochwycić i powstrzymać.- Bardzo... niebezpieczna. Tak łatwo popaść w niewolę twych chabrowych oczu. Zbyt łatwo...- usta szlachcica w swej wędrówce znów zahaczyły o kącik jej warg.

Puściła jedną dłonią pistolet, by sięgnąć nią ku śmiało, acz nieśpiesznie sobie poczynającej ręce mężczyzny. Nim ta choćby zdołała przekroczyć granicę brzuszka dziewczyna ściśniętego ciasno gorsetem, już została powstrzymana i przeciągnięta na wcięcie talii. Nie puściła jej jednak, a dalej trzymała, pilnując by nie zmieniła ponownie swego położenia. I sama zamykając się w jego uścisku.

-Zatem, skoro jestem tak niebezpieczna, Maurze.. - mruczała, rozbawiona nieco jego naiwnymi komplementami bardziej pasującymi do jakiegoś miałkiego paniczyka zaczytanego w poezji, niż do tej obłudnej bestii. Lekko też drgnęła unosząc ramiona pod dotykiem jego ust i szorstkiego zarostu łaskoczących jej skórę -.. to czyż nie jest wielce niemądrym jeszcze nauczanie mnie strzelania?
-Obawiam się... że mam słabość do tak niebezpiecznych kobiet, jak ty. A ty, mademoiselle? Jacyż to mężczyźni są twoją słabością?
-szeptał szlachcic muskając pieszczotliwie wargi hrabianki w zadziwiająco delikatnych pocałunkach. Przeklęty złotousty wąż co chwila zmieniał skórę, przeskakując z roli lubieżnego satyra, do bezczelnego prostaka by po chwili stać się czułym kochankiem. W każdej masce będąc równie pociągają... ehmm... wiarygodnym. I wyzwalając w hrabiance różne uczucia, ale zawsze intensywne.
-Żadni! Jesteście nazbyt nieokrzesani! - prychnęła butnie Marjolaine, jak gdyby jego pieszczoty wcale nie były źródłem ciepła rozgrzewającego ją od środka. Usteczka same rozchylały się, gdy tylko te jego, te lubieżne i pełne rozkoszny jednocześnie, zbliżały się do nich tak nęcąco. Drażnił się z nią tymi ulotnymi pocałunkami, bardziej muśnięciami niż faktycznym dotykaniem jej warg. Sprawiał tylko, że chciała więcej, niecierpliwie czekała, aż w końcu drapieżnie odbierze jej dech w piersiach.

-Ale nawet taki satyr i obłudnik jak Ty, potrafi zmiękczyć me serduszko cudną błyskotką. Odrobinę – uśmiechnęła się psotnie, starając się nie dać po sobie poznać tego gorącego pragnienia związanego z jego ustami. Przechylając lekko główkę zerknęła w kierunku owoców, po czym już ponownie dzisiejszego dnia zwróciła się do Gilberta z niewinnym oczekiwaniem, poprzedzonym tym razem czarującym zatrzepotaniem rzęs -Zastrzeliłam już jabłko.
-Czyli kobiety ? Czyżbyś zazdrosna była nie o mnie, a o... ochmistrzynię?
- spytał zaskoczonym tonem Gilbert. Spytał zbyt głośno i zbyt... teatralnie, by można mu było uwierzyć. Po czym kontynuował.- Ale wyrwę cię z jej szponów i … zdobędę tylko dla siebie.
I na dowód tego przycisnął usta do jej warg w długim namiętnym pocałunku, nieokrzesanym i dzikim... zupełnie potwierdzającym zarzuty Marjolaine wobec rodzaju męskiego. Co jednak nie zmieniało faktu, że hrabianka zupełnie uległa przyjemności płynącego z tego pocałunku i dłoni obejmujących ją i tulących do jej.. partnera, w interesach oczywiście.
Gilbert na chwilę uwolnił hrabiankę z okowów swych objęć i czaru pocałunku, oddalając się do stołu z pistoletami.- Jeszcze dwa jabłuszka i naszyjnik będzie twój. A jutro, jeden konny wyścig i ty będziesz moja... naga i zawstydzona.

Nadobna twarzyczka panieneczki zaprezentowała plecom Maura mało urodziwy i dalece odbiegający od wytworności grymas usteczek. Idealnym dopełnieniem go byłoby jeszcze wytknięcie języka w dziecięcej obrazie.
-Spotkałam na pogrzebie wicehrabinę Lecroix – zmieniła temat kwaśno, bo wszak przypominając sobie olbrzymią ciekawość tamtej, nazbyt oscylują wokół osoby narzeczonego Marjolaine. Opuściła z wolna rękę z pistoletem, który bez pomocy szlachcica zaczął jej straszliwie ciążyć w dłoni -Mamy od niej wyrazy.. nadmiernego zainteresowania naszym narzeczeństwem. Oraz równie wielkiej troski o Twe zdrowie, drogi Gilbercie.
Zwróciła się do niego przesłodzonym głosikiem mającym przedrzeźniać sposób mówienia Beatrice. Krył on jednak pod sobą istny jad. Objawił się on także w jej oczkach, w spojrzeniu oskarżycielsko wbitym w mężczyznę.

-Doprawdy, aż tak zainteresowana mną ? Kto by pomyślał.- rzekł szlachcic odbierając pistolet z dłoni hrabianki i odnosząc broń ku stolikowi.- A może... trochę jej nie w smak fakt, że wpadłem w sidła zastawione przez jasnowłosą hrabiankę. Choć tu rodzi się pytanie...- zerknął przez ramię na Marjolaine.- Czyżbyście były aż w tak dobrej komitywie, że obgadujecie mnie za moimi plecami?
Wybrał kolejny pistolet do użycia i ruszył z nim w kierunku panny D’Niort.- Jakoś nie potrafię wyobrazić sobie ciebie na przyjęciu wydawanym przez mademoiselle Lecroix.

-Non! To ona mnie zaczepiła. Słyszała o nocnej wizycie markiza w moim dworku i podpytywała o jej powody - wytłumaczyła pośpiesznie Marjolaine, jak gdyby bycie w dobrych relacjach z arystokratką Lecroix było czymś uwłaczającym. Ale tak właściwie, to dlaczego ona miała się jemu z czegokolwiek tłumaczyć? Czemu miała cokolwiek wyjaśniać? Przecież to on miał się przed nią usprawiedliwiać, zapewniać, że nie ma nic i nigdy nie było pomiędzy nim i wicehrabiną. Miał się kajać przed swoją narzeczoną, całować jej ręce i obiecywać, że zerwie z tamtą wszelkie relacje. Właśnie tak miało być, tak to sobie wyobrażała w przypływie zazdrości w czasie rozmowy z Beatrice.

Teraz jednak, stojąc już z mężczyzną twarzą w twarz.. jakoś nie potrafiła się zebrać na zapytanie go. Ani nawet na wygarnięcie mu, że na pewno jest kłamliwym łajdakiem i zdradza swoją narzeczoną z tamtą. Niezadowolona i trzymająca w sobie cały gotujący się w niej gniew, uciekła spojrzeniem w bok i wymamrotała -I wcale mi się nie podoba, że tak się interesuje..
-I jej się pewnie nie podoba, że masz mnie na własność, non? Że każdą noc spędzasz tuląc się do mnie. Że należę do ciebie, non?
- rzekł Gilbert muskając palcami policzek Marjolaine, po czym nachylił się szeptał jej wprost do ucha.- Że wzięłaś mnie w niewolę. I... od twego kaprysu zależy, czy mnie wypuścisz. Bo co będzie jeśli uznasz, że przyjemnie ci trzymać mnie w swojej alkowie? Że lubisz pocałunki, pieszczoty, że chcesz posmakować więcej i więcej tej rozkoszy... Co będzie, jeśli uznasz że nie chcesz zrywać zaręczyn i zatrzymasz mnie przy sobie?
-Czemu miałoby jej się nie podobać? Czyżby sama chciała Cię mieć na własność?
- syknęła ze złością, ale również wymijająco panieneczka. Całkiem zignorowała jego oczywistą zaczepkę, tyle razy już w końcu stosował podobne zagrywki igrając sobie z jej uczuciami wpychanymi głęboko i uparcie w odmęty zapomnienia. A w ten sposób, przez bliskość Maura i jego słowa, znowu wyłaziły one na światło dziennie, obnażając Marjolaine zdradzieckim rumieńcem na policzkach.
Mogła go jednak przekuć na oznakę zdenerwowania. Wszak to również czuła i aż spięła się cała pod dotykiem Maura. Ni na chwilę też nie przeniosła na niego spojrzenia -I skoro mam Cię na własność, skoro jestem tak niebezpieczną kobietą jak mówiłeś, to mogę Ci zabronić nocnej wizyty w posiadłości d'Rochers, non?

-Ale czemu? Czemu chcesz mi jej zabronić?- zdziwił się szlachcic wyraźnie wybity z rytmu tym pytaniem.-Czyżbyś spodziewała się, że Lecroix zastawiła ta na mnie pułapkę? Czyżbyś wiedziała coś, czego mi nie mówisz?
Delikatnie ujął podbródek hrabianki i skierował jej oblicze ku swemu.- I czemuż martwią cię zakusy wicehrabianki?
Gilbert uśmiechnął się delikatnie muskając czubek nosa wargami.- Oui, możesz mi zabronić, jeśli tego pragniesz... Musisz jednak wyrazić słowami swój kaprys. Musisz powiedzieć, że nie mam tam jechać. Że mam zostać z tobą, w Twoim dworku, pokoju, alkowie.. że mam zostać przy tobie, bo tego pragniesz, non?
-Uważam.. uważam, że niemądrym byłoby pojechanie tam. Nie powinieneś..
- mruknęła niemrawo jasnowłosa panieneczka. Widać po niej było, że pewne speszenie wzięło nad nią górę. Swoista wewnętrzna walka pomiędzy zdradliwą troską o narzeczonego ( którą on zapewne tylko by wykpił i wykorzystał przeciwko niej ), a milczeniem i rzuceniem go wprost w niebezpieczeństwa jakie na pewno czyhały na niego w posiadłości nieboszczyka. Nawet kiedy uniósł jej podbródek Marjolaine nadal uciekała spojrzeniem w bok. Raz tylko, przez krótki urywek sekundy, zerknęła na niego, ale równie szybko się spłoszyła.

-Podobno od śmierci markiza coś.. coś.. niedobrego wisi nad szlachcicami, którzy wcześniej mieli z nim kontakt. Dlatego nawet sam król postanowił ukryć gdzieś bezpiecznie de Aveniera... - delikatnie nadęła policzki wyraźnie niezadowolona z postawy Maura -A Ty z własnej woli i zapatrzenia w swoje interesy, chcesz się wkraść jak złodziej do majątku d'Rochers. To głupota.
A Gilbert cmoknął ją czule w ów policzek.- A ty chcesz mnie chronić chowając pod swoją suknią... chowając w majątku Niort? To urocze. Nie wiedziałem, że moja ptaszyna ma i oblicze aniołka, choć... barwa twych włosów była wskazówką.
Po czym usta musnął swymi wargami.- Skoro tak stawiasz sprawę, to... zostanę, aczkolwiek...-uśmiechnął się łobuzersko.- Porwę cię do mego łóżka w nocy i będę gorąco... dziękował za opiekę.
Spoglądał jej w oczy mówiąc.-Hmm...Widzisz, oplotłaś mnie swymi słówkami. Uwiodłaś tymi chabrowymi oczętami. Jesteś straszliwą kusicielką, non? Kto mógłby się tobie oprzeć?

-A... - zaskoczył ją. Była przygotowana na krzyki złości, obrażanie się i łzy wstrzymywane w gniewie. Wszystko z jej strony, oczywiście. Na pewno nie spodziewała się po nim takiej reakcji, takiej potulnej i szybkiej ugody. A ten słuchający się jej kaprysów łajdak jeden, wytrącił ją całkowicie z równowagi i sprawił, że kolejne słówka mające go przekonać do racji hrabianki, zamarły na czerwonawych wargach. Rozchyliła je zdziwiona, co mylnie mógł odebrać jako oddanie mu pocałunku. Czyżby Maur, ten prostak i obłudnik, zaczął nagle brać pod uwagę uczucia swej fałszywej narzeczonej? A może skłamał, aby nie zaczynać kłótni, i przy najbliższej okazji wymknie się na poszukiwania? Niezbyt mu wierzyła.

Stanowczo splotła ręce na piersi i oczy przymknęła, całą swą postawą sugerując, że mężczyzna co najmniej brednie opowiada i ona nie ma z tym nic wspólnego -Po prostu wyobraziłam sobie, jaką pomimo swej żałoby Madeleine miałaby radość, gdyby coś się stało i mojemu narzeczonemu. Nawet jeśli tylko fałszywemu. Nie mam zamiaru dawać jej tej satysfakcji.
-Madeleine... oczywiście.. wszystko byleby nie dać jej satysfakcji, non?
- mruknął Gilbert całując namiętnie usteczka szlachcianki i muśnięciami językiem zapraszając jej języczek ku wspólnym figlom. A pocałunku szepnął.- To może ją odwiedzimy, ty i ja... parka zakochanych w sobie narzeczonych, non?
Po chwili znalazł się tuż za nią, nabity pistolet upadł na ziemię. A Marjolaine poczuła dotyk chłodnego metalu na szyi.- Skoro i tak dziś w nocy zostaję przy twym boku... lub ty w moim łożu. To lekcję strzelania możemy przełożyć na później, non? Ale przecież nie pozbawię cię nagrody, wszak... potrzeba ci zachęty do nauki, non?

I jakże się tu na niego obrażać? Jakże zaciskać piąstki w gniewie, gdy na szyi pojawiła się błyskotka, którą tak ją kusił, łobuz jeden. Tylko on, tylko Maur mógł tak ją zaskakiwać, tak co chwilę strącać z ładnie poukładanego świata rządzącego się prostymi prawami w niepewność różnorakich emocji, które przy nim przeżywała.

Panieneczka popadła w zachwyt. Wprawdzie nie miała na podorędziu żadnego lusterka, w ogrodzie też dziwnym trafem jeszcze żadnych nie poustawiano, ale już sam słodki ciężar błyskotki na szyi sprawił, że wyobraźnia poniosła ją wystarczająco wysoko i daleko. W myślach już dobierała odpowiednie kreacje pod nowe świecidełko, widziała zazdrość i jad w oczach innych arystokratek, już planowała nawet spać w takiej ozdobie.

W swym podekscytowaniu, aż zapomniała o panowaniu nad swymi odruchami, i bezceremonialnie ucałowała w policzek nachylającego się ponad jej ramieniem mężczyznę. Właśnie tak, nie było co do tego wątpliwości. Całkiem sama wargami dotknęła w czułej pieszczocie jego szorstką od zarostu skórę. I szybko też otworzyła szeroko oczka w zdumieniu, jak gdyby została nagle uderzona świadomością swego czynu, tak bardzo, aż za bardzo poufałego wobec Maura. Ale widać ta informacja jeszcze do niej nie dotarła, bowiem zapytała tylko nieco drżącym głosikiem, prawie przy tym wypuszczając ze swych paluszków muskane klejnociki -Ah.. ale nie zdjąłeś go z szyi jakiegoś topielca, prawda?
-Non... ograbiłem grobowiec jakieś szlachcianki na starym cmentarzu.
- rzekł z poważną miną Gilbert, po czym wybuchnął śmiechem.- Oczywiście, że kupiłem moja ptaszyno.
Po czym przycisnął drapieżnie drobne ciałko ptaszyny do swego.- Takie klejnoty można jedynie odziedziczyć, bądź nabyć u najlepszych paryskich jubilerów
Dłoń Maura poufale zsunęła się z okolic talii panienki w dół, między jej uda. Ruch palców był mocny i sugestywny, a choć materiał stroju panienki chronił Marjolaine przed silniejszymi doznaniami, to czyż... nie pamiętała przyjemności tych palców z czasu jego niecnej napaści w powozie?
Druga ręka szlachcica zacisnęła się na torsie panienki, uniemożliwiając jej ucieczkę z objęć narzeczonego.
-Specjalnie dla ciebie moja ukochana... narzeczono.- mruczał szlachcic do jej ucha, muskając je czubkiem języka. -Czyż... nie wodzisz mnie za nos swoimi kaprysami i urokiem?
-Oui. I nareszcie zaczynasz reagować jak poprzedni moi kawalerowie. Nim się obejrzysz, a już będziesz mi wręczał klucze do swego zamku, najdroższy – zaświergotała radośnie panieneczka. Muskanie paluszkami błyszczącego cudeńka sztuki jubilerskiej przenosiło ją wprost do osobistej krainy szczęśliwości, w której nawet prostak, lubieżnik i czarna owca (.. albo może czarna koza? ) jak Maur, był idealnym dla niej księciem i kochankiem. Ale nie odpływała aż tak, by bezwolnie pozwalać mu na wszystkie niecności. Co to to nie, niech nie myśli, że jakaś błyskotka uczyni ją.. łatwą.

Dlatego chociaż jedną dłonią nadal bawiła się w zachwycie podarunkiem, to drugą sięgnęła stanowczo do ręki mężczyzny wędrującej zbyt nisko jak na jej gusta. W kompromisie przeniosła ją na swe bioderko, a przytulając policzek do jego policzka, zapytała -Chcesz posłuchać o pogrzebie? Chyba zebrała się tam prawie cała arystokracja z każdego, nawet najbrudniejszego zakamarka Francji. Zupełnie jakby to było pożegnanie samego króla, a nie jakiegoś śliczniutkiego markiza..
-Oui...Chętnie posłucham, co tam moja ptaszyna usłyszała, ale nie myśl... że zawsze będę taki grzeczny. Wszak jakiż byłby pożytek z narzeczonego dzikusa, jeśliby ten nie dobierał ci się do spódnicy, non?
- mruknął w odpowiedzi Maur, tym razem ustępując szlachciance i pieszczotliwie muskając dłonią jej biodro.

I oboje byli zadowoleni.
Marjolaine, gdyż dostała nowiutką błyskotkę i to za zaledwie ustrzelenie jakiegoś jabłka. Wprawdzie często musiała robić o wiele mniej, by wymóc na swych kawalerach podarunki, ale to był przecież Maur. I tak czuła się zwyciężczynią. A także mogła dać upust swemu szczebiotaniu o każdym szczególiku pogrzebu, zaczynając od kreacji co poniektórych arystokratek, przez wszelkie zasłyszane ploteczki, a kończąc na podekscytowaniu osobą króla.
A Gilbert był zadowolony... cóż, co właściwie mogło go przyprawić o taką emocje? Obejmowanie swej fałszywej narzeczonej w jej ogrodzie, bez choćby cienia szansy na dobranie się pod jej spódnicę i jeszcze wysłuchiwanie pogłosek przywiezionych z pogrzebu? Non.. prędzej rozkoszne chwile w alkowie z jakąś kobietą o pełnych kształtach. Albo dwoma. Lub nawet trzema. Na łożu podzwaniającym od błyszczących monet.

Cóż, zadowolenie hrabianeczki było w tym momencie ważniejsze. Tak jak i w każdym innym.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 09-04-2013, 16:51   #54
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Gilbert jak zwykle sprawiał kłopoty. Marjolaine właściwie nie powinna czuć się zaskoczona tym, co się działo w ogrodzie. Wszak kawaler d’Eon zawsze wpadał na dziwne pomysły i często wprawiał ją w gniew i zakłopotanie i... inne uczucia.
A potem... zwykle lądowała w jego ramionach, dawała się tulić, całować pieścić i była zupełnie zadowolona z tej sytuacji.
Doprawdy, życie Marjolaine stało się ciekawsze dzięki obecności tego mężczyzny w jej życiu. Nie zawsze co prawda fakt ten wywoływał uśmiech na jej twarzy, ale...

Jakoś nie miała czasu na kontemplowanie tego, że jej zgrabnie zaplanowane i wygodnie ułożone życie, zmieniało się w chaos podobny temu co opisywały tanie romansidła.
Podobny jedynie... bowiem w żadnym romansidle, główny bohater nie obłapiał tak lubieżnie, nie całował nie pieścił, wpierw nie wygłosiwszy pełnych pasji tyrad błagając w nich wybrankę o jej przychylność.
Żaden z tych romantycznych kochanków nie zagarniał swej wybranki jak łupu wojennego.
No... ale też żaden z nich nie był Maurem. Żaden nie tulił i nie całował, tak że Marjolaine odbierało oddech i żaden z nich wzbudzał takich emocji jak on.
Marne romansidła w których tak zaczytywała się Lorette nie dorastały do pięt rzeczywistości.
A inni jej wielbiciele, nie mogli się równać z Maurem. I to mimo, że każdy skarb, który otrzymywała od swego wybranka, musiała wywalczyć.

Tak ja dzisiaj.

Zyskała wszak błyskotkę. Naszyjnik, który teraz zdobił jej szyję i który nieco ją udobruchał po tym co musiała przejść.
Strzelanie! Co za niedorzeczny pomysł! Ona nie powinna się uczyć strzelać. W końcu nie po to miała gwardzistów, by samej naciskać spust.
I nie po to miała jego, by nocą zasypiać z pistoletem pod poduszką!

Skoro już jakoś zgodziła się na to, by spędzali razem noce (choć w zasadzie to on wdarł się do jej alkowy, tak jak przedtem do jej dworku, zajmując i jedno i drugie jak podbite terytorium), to nie po to by spokój ducha czerpać z dymiącego kawałka drewna i stali.
W dodatku zaczęła się martwić o jego bezpieczeństwo, ale to akurat była wina tej przeklętej intrygantki Lecroix.
I bynajmniej nie dlatego, że go kochała. O nie! Nie dlatego, że coś czuła do tego Maura, poza oczywistą irytacją na jego pomysły i sugestie.

Owszem... martwiła się nieco o jego zdrowie i życie.

Ale tylko dlatego, że był jej wspólnikiem. I dawał jej błyskotki. Co prawda musiała je niemal mu wyrywać z rąk, ale... i tak zdobywała nowe skarby do swej kolekcji. Jak ten błyszczący naszyjnik obecnie zdobiący jej szyję.

Więc była w dobrym humorze... przynajmniej do kolacji.

Gilbert nie zjawił się bowiem na posiłku. Gilbert zniknął ponoć... Ani chybi obłudnik pojechał do posiadłości tego nieboszczyka Étienne’a! Mimo, że mu zabroniła.

Kłamca, oszust, jak on mógł!

Nic dziwnego, że minka Marjolaine zrzekła, ku nieskrywanej radości maman, która niewątpliwie czuła nosem małżeński kryzys... cóż, przedmałżeński kryzys.
Antonina mimo wykrycia tego faktu, jakoś nie spieszyła się z dopytywaniem o powód nagłej markotności hrabianki. Bała się zapeszyć tę chwilę nieostrożnym słowem. Tyle razy wszak Marjolaine okazywała niezwykle szaleńczą i zaślepioną miłość do swego wybranka. I broniła go niczym lwica całkowicie zaskakując swą zapalczywością zarówno dostojną matronę i jak siebie samą.
Tak więc rozmowa przy kolacji upłynęła na rozmowie na neutralne tematy. Głównie dotyczące piękna pogrzebowej uroczystości i przede wszystkim plotkowaniu o paryskiej arystokracji i krytykowaniu kreacji różnych dam. Temat idealny na taki wieczór.



Oszust, kłamca... mogła to przewidzieć, że ją tak potraktuje. Hrabianka była rozgniewana faktem, zniknięcia jej narzeczonego. I odrobinę przerażona.
Oczywiście, widziała się oczami wyobraźni w miejscu Madeleine, przyjmującego kondolencje na pogrzebie...
Doprawdy przejmujący widok. Jedynym jednak problemem, był fakt że na pogrzebie Maura nie byłoby takich tłumów, a już na pewno nie byłoby jego królewskiej mości.
Non... To nie byłby pogrzeb godny jej obecności. No i przede wszystkim hrabianeczka nie godziła się na to, aby jej narzeczony zginął. Nie, nie, nie...

Chciała go mieć żywego, nie dlatego że żywiła wobec niego jakieś uczucia (co ciągle on insynuował wprawiając ją w zakłopotanie i irytację), ale dlatego że był jej narzeczonym. Należał do niej i był jej własnością.

A ona nie lubiła jak się jej odbiera zabawki.

Dlatego była zła na niego i na świat, jeśli okaże się, że coś mu się stało. Była rozsierdzona i dlatego pewnie zgodziła się na kąpiel, gdy usłyszała od sługi, że przygotowano ją dla niej. Ciepłą gorącą kąpiel z olejkami zapachowymi.
Tak, to mogło pomóc.
Zestresowana Marjolaine, że nie zwróciła uwagi na fakt, kto jej o tej kąpieli powiedział... a mianowicie jeden z najemników przysłanych przez Maura do obrony jej posiadłości i cnoty.

A kąpiel rzeczywiście była gotowa i zgodna z gustem Marjolaine. Duża wanna, pełna ciepłej wody i płatków róż i wonnych olejków. Tak jak lubiła.

Idealna okazja by się zrelaksować.

-Moja ptaszyno... -znajomym głos towarzyszył znajomej osobie. Zza parawanu wyszedł Gilbert d’Eon. Jej Gilbert. Właściwie nie wiedziała, czy ma się dąsać na niego za to, że znikł na resztę popołudnia i nie pojawił się na kolacji. Czy też może cieszyć, że najwyraźniej jej narzeczony ją posłuchał i został w Le Manoir de Dame Chance.

Jednak te sprawy na razie nie zajmowały myśli ptaszyny, której spojrzenie jakoś ciągle ześlizgiwało się z ozdobionym kpiącym uśmieszkiem oblicza narzeczonego.

Ześlizgiwało się niżej i niżej...


Po rozwiniętej klatce piersiowej i pięknej rzeźbie brzucha, na... ręcznik. Jedyny fragment materiału okrywający nagość jej narzeczonego.
W przeciwieństwie do poprzednich nocnych spotkań, komnata z wanną pełną wody była oświetlona kilkoma kandelabrami.
I muskulatura kocha... non... narzeczonego hrabianki, była doskonale wyeksponowana przez blask świec.
Ciało jej wybranka przypominało, teraz grecką rzeźbę która zeszła z postumentu ożywając ku jej uciesze.

Tyle że Marjolaine ucieszona nie była, choć zaczęła odczuwać dziwne ciepłe uczucia. Co gorsza jej oczka co chwilę zsuwały się na ten nieszczęsny kawałek materii.
“Bo i co się stanie, jak przeciąg zawieje i ten kawałek tkaniny opadnie?”- Piersi dziewczęcia mimo, że drobne i niewielkie, wydawały się chcieć rozerwać gorsecik je krępujący, gdy hrabianka oddychała intensywnie wpatrując się w ów kawałek tkaniny okrywający sekrety męskiego ciała. Niby wiedziała co tam jest, bowiem wiele nagich rzeźb i obrazów odkrywało tajniki męskiej natury w tym względzie. Niemniej co innego martwa natura, a co innego... natura jak najbardziej żywotna i w zasięgu ręki.

Sytuacja wydawała się arcy-komiczna... Bo gdyby on ją przyłapał tylko oplecioną ręcznikiem, to niewątpliwie by krzyczała i wrzeszczała, licząc że jej głosik wystarczy aby odstraszyć intruza.
Ale teraz sytuacja była odmienna, to Gilbert był nagi, a ona ubrana. I to ona była intruzem.
Tyle, że to był jej dom i jej kąpiel! A on nie miał prawa jej tego zabierać.
Poza tym ciągle była ta natrętna pokusa, by... zerwać z niego ten ręcznik. I strach przed tym co się stanie potem. Strach zmieszany z dużą dozą ekscytacji.



Kolejny przyjemny poranek, bo stresującym wieczorze. Może powinna się do tego przyzwyczaić, że jej narzeczony zapewniał jej silne doznania przed zaśnięciem? Może powinna się mu poddać i pozwolić, by zwyciężył? Byłoby to na pewno mniej męczące i zapewne bardziej przyjemne niż ciągła walka z jego pokusami.

Popijając słodką czekoladę i podjadając ciasteczka Marjolaine przygotowywała się psychicznie do boju.
Wyścig... Konny wyścig, który ten niecny obłudnik wyruszył zaplanować i przygotować.
I to było ekscytujące i niepokojące... Bo co, jeśli ona nie wygra. Jeśli będzie musiała stać przed nim godzinami, naga i bezbronna. I znosić jego lubieżne spojrzenie na swym nagim ciałku, co jednak jakoś nie wydawało się jej, aż tak straszne jak być powinno. No i co będzie jeśli on nie poprzestanie na patrzeniu, jeśli zacznie dotykać i całować.
Samo rozmyślanie o tym wywoływało drżenie ciała hrabianki. Kłopot w tym, że nie drżała ze strachu.

I wtedy właśnie została poinformowana, iż Giuditta Piscacci wpadła z wizytą. Zapewne po to by plotkować o wczorajszym pogrzebie, o pochodzie arystokracji, o królu... o tym wszystkim co Marjolaine z racji urodzenia mogła obejrzeć, a co było już poza zasięgiem Giuditty.
Jednakże po wkroczeniu do salonu, w którym hrabianka siedziała, Giuditta rozejrzała się nerwowo i dodała konspiracyjnym tonem. -Czy na pewno nikt nas tu nie będzie podsłuchiwał? Bowiem dowiedziałam się...- tu nastąpiła dramatyczna przerwa.-... co nieco o znaku, o którym mi mówiłaś.
No tak.. Jeszcze więcej stresów i strachów dla biednej hrabianki d'Niort.
Życie jest niesprawiedliwe !!
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 12-10-2014 o 17:23. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 12-06-2013, 08:59   #55
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Zgubiła go.
Niczym błyskotkę, pierścionek, jeden kolczyk z pary lub szpilkę podtrzymującą pukle jasnych włosów. Non, to kłamstwo. Wszak hrabianka d'Niort bacznie strzegła swych drogocennych drobiazgów, zawsze odkładając je do zdobionych pudełeczek zamykanych na niewielkie kluczyki. Jej malutkie skarby. Nie miały prawa się nigdzie zgubić.

Jego jednak zgubiła.
A szukała przecież w całym Le Manoir de Dame Chance! Przeszukała dokładnie swoją alkowę, zerknęła do garderoby i nawet pod łóżko sprawdzając, czy nie czai się na nią. Zajrzała nieśmiało także i do jego sypialni, a korzystając z okazji, że i tam go nie było, wtuliła na moment policzek w miękki, egzotyczny materiał zostawionej koszuli. Sprawdziła w stajniach, czy aby nie knuje czegoś dla zapewnienia sobie wygranej w ich małym wyścigu. Była nawet w kuchni, aby przekonać się, czy nie baraszkuje ze służkami w białych chmurach mąki. Nie było go tam, na jego szczęście i jej zaniepokojenie. Bo gdzie w takim razie był?

Czyżby odszedł? Zostawił ją? Czy powiedziała coś, co w końcu przelało jego czarę goryczy i cierpliwości? Czy doszedł do wniosku, że na nic się zdają te jego próby dobrania się pod jej spódnicę? A może aż tak zła była w tym całym strzelaniu, że zażenowany wymknął się później bez choćby pożegnania? To były ponure myśli, które męczyły i przytłaczały biedną hrabianeczkę, czyniąc ją zadziwiająco niezadowoloną. Zadziwiająco, bowiem zwykle ucieczki kawalerów przyjmowała z ulgą, a teraz jednak czuła się wyraźnie porzucona. A może nawet zdradzona?
Jeśli jego nagłe zniknięcie miało związek z posiadłością niedawno zmarłego markiza? Jeśli pomimo swych słodkich i jakże przekonujących zapewnień, jednak postanowił trzymać się swego planu bez względu na jej troskę o niego? Jeśli sobie zakpił z jej obaw i złamał słowo dane swej fałszywej narzeczonej?
Bycia oszukaną, była dla panieneczki jeszcze gorsza niż wizja zmierzenia się ze wstydem porzucenia. Brak pewności był drażniący, domagała się zatem odpowiedzi. A te spodziewała się uzyskać od jedynej osoby, która plany Maura mogła znać równie dobrze co on sam. A przynajmniej taką Marjolaine miała nadzieję.

Znalazła go.
Dokładnie tam, gdzie spodziewała się go zastać. Być może powodem był rozciągający się stąd widok, który obejmował dziedziniec jej dworku aż ku murom, bramie i częściowym fragmentom dzikiego, zielonego terenu ogrodu. Strategicznie idealne miejsce do pilnowania kto wchodzi do środka, kto kręci się na zewnątrz i kto chciałby zajrzeć przez bramę na włości hrabianki. A może w posiadłości d'Eon także przesiadywał na tamtejszych schodach, niczym grzeczny piesek strzegący domostwa swego pana, gotowy ujadać groźne na każdego intruza. Być może przyniósł ze sobą ten zwyczaj i tutaj.
Faktem było, że schodki prowadzące do Le Manoir de Dame Chance wyjątkowo przypadły do gustu Hugonowi. A dzięki temu, przynajmniej jego łatwo było odnaleźć. Bo i kogóż innego spokój mogłaby zakłócać w chwili tak jawnego zniknięcia jej narzeczonego, jeśli nie jego zaufanego chłopca na posyłki? Kto jak kto, ale to właśnie on powinien znać miejsce pobytu Gilberta, nawet jeśli to była ta nieszczęsna posiadłości zmarłego markiza. Musiała jedynie tę informację.. przekonująco z niego wyciągnąć. Z odpowiednią dozą dziewczęcego czaru, tak jak zawsze przecież. Wszak to właśnie dzięki swemu anielskiemu urokowi dowiadywała się o tak wielu sprawach od Maura, non? Non?

Postukując cicho obcasikami zeszła po schodach, które jeszcze ją oddzielały od dość aroganckiego młodziana. Przystanęła obok, dłonie splatając za plecami i w ciszy, bez choćby przywitania się, powiodła wzrokiem po swoim kawałku hrabiowskiej ziemi. Czekała, spodziewając się zapewne, że to jej przymusowy towarzysz uderzony nagle ją obecnością, zacznie śpiewać o wszystkich tajemnicach swego pana.
Jednak po chwili postanowiła przerwać to milczenie, niezadowolona, że Hugon sam z siebie nie potrafi odpowiedzieć na pytanie krążące po jej jasnowłosej główce. Odchrząknęła sobie wdzięcznie, po czym pochylając się sztywno ku niemu, zapytała na tyle uprzejmie, na ile pozwalała jej wzbierająca w niej niecierpliwość -Gdzie on jest?
-Kto?- spytał Hugon skłaniając się dwornie panience.- Kogóż ma mademoiselle na myśli?
Czekał w milczeniu na to, aż hrabianka wyjaśni bardziej powody swego nadąsania. Nie dopytywał się, ani wnikał jej w humory. Jak cichy i niezauważalny sługa. Jak cień swego pana.

Marjolaine nadęła usteczka. Zatem w ten sposób zamierzał się z nią bawić, żartując sobie i unikając odpowiedzi. Jakże umiejętnie udawał, że nie wie kogo jej chodzi. Sprytny chłopiec.
Zgromiła go krótko spojrzeniem, po czym żachnęła się – Bertranda, évidemment.
-Bertrand? Któż to taki?
- Hugon wydawał się zaskoczony jej odpowiedzią. Właściwie mocno zbity z tropu. Uśmiechnął się dodając.- Chyba nie zostaliśmy sobie przedstawieni, ów Bertrand i ja.
-To mój pies. Twoja konkurencja w strzeżeniu mnie i mego domostwa, choć.. on jest zabawniejszy. I pogłaskać można, i rozbawić potrafi, i natarczywego adoratora pogoni
– odparła z dość krnąbrnym, wesołym uśmieszkiem rozpromieniającym jej gniewną dotąd twarzyczkę. Ale szybko przypomniała sobie, że przecież nie przyszła tutaj podroczyć się z nim, jakkolwiek kuszącym to zawsze było pomysłem. Zatem zaraz pochmurność przesłoniła jej porcelanowe liczko, dłonie położyła buńczucznie na biodrach i rzekła stanowczo -Chce wiedzieć, gdzie zniknął chevalier.
-Panicz d’Eon ? Panienka nie wie?-
zdziwił się zaskoczony Hugon. Spojrzał prosto w oczy hrabianki próbując sprawdzić, aby nie dworuje sobie z niego.-Wydajecie się być ze sobą w wielkiej zażyłości. Panicz wydawał się panienką zainteresowany, bardziej niż innymi kobietami jakie spotkał na swej drodze.
-Oui... - mruknęła powoli i ostrożnie, zmieszana nieco jego pytaniem – Ale to nie oznacza, że chodzimy za sobą kroczek w kroczek przez całe dnie. Oboje mamy własne życie i obowiązki poza naszym narzeczeństwem, więc to pozostawia odrobinę miejsca na niewiedzę..
Przygryzła delikatnie dolną wargę, starając się ukryć niemądry uśmieszek wpełzający na jej usteczka. Odwzajemniła spojrzenie młodziana -Jak bardzo zdawał się być zainteresowany?
-Zdecydowanie za bardzo, jak na zwykły romans.
-rzekł w zastanowieniu Hugon, pocierając podbródek.-Nigdy o żadną się nie troszczył tak bardzo... Nigdy, żadnej nie uczył. No i... z żadnej nie obiecał ożenku. Z początku myślałem, że to żart... z jego, z twej... z waszej strony.
Wzruszył ramionami. -Ale... jestem tu. Panienka trzyma go na krótkiej smyczy. No i... szturmuje tylko drzwi twej alkowy, pani. To do niego niepodobne, zafascynować się jakąś kobietą.

Ptaszyna poczuła jak jej serduszko trzepocze i rozgrzewa się tym ciepełkiem płynącym ze słów młodziana. Tak niewieście i naiwne, godne tych wszystkich romantycznych bajeczek jakimi karmią się panienki w jej wieku. W tej radości przeszkadzały jedynie dwie drzazgi – natura Marjolaine pogardzająca takimi uniesieniami, oraz...
Uniosła rękę i w zawstydzeniu przesłoniła dłonią wargi.
-Ah.. zbyt dużo wiesz... - burknęła, znad smukłych palców spoglądając z wyrzutem na Hugona. Choć to pewnie z Gilbertem powinna się rozmówić, że dzieli się ze swymi ludźmi tak intymnymi szczegółami ich narzeczeńskiego pożycia jak odwiedzanie po nocach jej sypialni. Nawet, jeśli to szturmowanie drzwi nie kończy się w sposób wart chwalenia się przez mężczyznę. Jeśli ten oczywiście nie zmyśla jakichś lubieżności.
Już sama myśl, że mogłaby mieć główną rolę w jego fantazjach, przywołała lekki rumieniec na jej policzkach. Ale też zatrzepotała czarująco rzęsami, korzystając z takiej okazji do ponownego zapytania – Zatem pewnie wiesz też, gdzie się dzisiaj podziewa mój narzeczony? Non?
-Przeceniasz mnie pani. Po prostu zauważyłem pewne różnice między dawnymi podbojami,a obecnym. Ten wydaje się być poważniejszy.-
odparł Hugon skromnie. Po czym zerkając na zaczerwienione lico niewieście, dodał.- I niestety nie wiem, gdzie jest obecnie kawaler Gilbert d’Eon.

-Nie wiesz? - powtórzyła Marjolaine z niedowierzaniem. I mocnym zawodem dotyczącym jego niewiedzy, a jednocześnie podejrzeniami dotyczącymi możliwości, że młodzian zwyczajnie kryje niecności swego Pana przed nią. Pod jej własnym dachem! Niedoczekanie.
-A sądziłam, że jesteś jego najbardziej zaufanym człowiekiem. Czy nie tak? - pukle miękkich, jasnych włosów opadły delikatnie na jedno z ramion, gdy przechyliła główkę w zadumie. Pośpiesznie też jej dłoń ponownie zasłoniła wargi rozchylone w teatralnym zdziwieniu – A może wręcz przeciwnie i dlatego Cię do mnie przysłał?
-Panicz d’Eon nie zdradza wszystkich swych zamysłów podwładnym, zwłaszcza gdy...
- Hugon uśmiechnął się nieco ironicznie zerkając na hrabiankę.- ... w pobliżu jest osóbka potrafiąca, takie sekrety wykradać, non mademoiselle d’Niort?

Napięcie na twarzyczce Marjolaine złagodniało nieco, acz na jego miejsce wstąpiła niewiele lepsza emocja, bowiem cień przygnębienia zasnuł jej arystokratyczne rysy. Ze smutkiem szklącym się w błękitnych jak niebo nad nimi oczkach, odwróciła główkę z wyrzutem i zapytała -Czy to takie złe, Hugonie? Że martwię się o mego narzeczonego? Czy Ty byś się nie troszczył o damę swego serca słysząc o tak wielu.. niespodziewanych, wielce pechowych zdarzeniach w ostatnim czasie?
- Oczywiście że bym się troszczył. A i memu panu wielce leży na sercu twe bezpieczeństwo, skoro tu jestem.
- odparł ciepłym tonem Hugon. I zapewnił żarliwie.- A i pewnie panicz d’Eon ucieszy twoja troska o niego. Ale... zapewne albo nie chciał cię martwić, albo szykuje kolejną niespodziankę dla ciebie panienko, skoro nic mi nie powiedział.
Nic nie wiedział. Maur zapewne przewidział, że hrabianka znajdzie sposób na pozyskanie informacji od jego ludzi. I dlatego nie podzielił się z nimi jej planami.

Nie czuła się przekonana. Wprawdzie odrobinę połechtały ją słowa młodziana, przywołując uczucie ciepła podobne do tego mającego miejsce chwilę wcześniej, ale nie na tyle, by czuła się zadowolona z tej ciągłej niewiedzy dotyczącej natury niespodzianki Gilberta. Równie dobrze mogło to być zawiadomienie o jego ciele znalezionym w pałacu markiza, co i kolejna przepiękna błyskotka dla niej. Już druga tego samego dnia.
-Très bien! - zadecydowała równie żarliwie co Hugon. Ale zamiast podarować mu ulgę odejścia i pozostawienia swym własnym myślom pozbawionym jej kaprysów, Marjolaine z szelestem sukienki przysiadła na schodku. Po uprzednim sprawdzeniu jego czystości, oczywiście. Zaplotła ręce na piersi i wpatrując się bacznie w bramę, dodała stanowczym tonem -Zatem poczekam i sama go wypytam.

-Czy przywołać służbę z przekąskami i przynieść jakąś poduszką?- spytał usłużnie Hugon. Dobrze, że nie był Beatrice. Ta by spojrzała, krytycznie... Na swą hrabiankę, która na zimnym schodku czeka na swojego ukochanego. Nie martwiąc się jakie choróbsko mogło się przy okazji przypałętać. Ona by nie pytała, tylko od razu posłała po poduszki.
-Non, nie trzeba – odparła panieneczka, trochę się przy tym unosząc swą dumą. Tak po prawdzie, to opadnięcie na schodek swą wydelikaconą częścią ciała, nie było najlepszym posunięciem z jej strony. Bardziej przyzwyczajona do miękkich poduszeczek i wyściełanych aksamitami krzeseł, aż zbyt dotkliwie odczuwała teraz twardość i chłód kamienia, nawet poprzez liczne warstwy swej sukni. Gdyby to była jej ochmistrzyni, bądź jakakolwiek służka, to bez zawahania kazałaby sobie zapewnić odpowiedni luksus w czasie oczekiwania na przybycie narzeczonego. Ale jednak w towarzystwie Hugona miała opory przed otwartym okazywaniem swych kaprysów dotyczących wygórowanego poczucia komfortu.

Zatem siedziała i cierpiała w milczeniu, udając przed nim mniej zniechęconą tymi niewygodami niż było naprawdę. A determinacja była tym, co silnie podtrzymywało ją w tym przekonaniu. Chciała przyłapać narzeczonego na powrocie z jego tajemniczej eskapady. A jak już przyjdzie o twarzy pokrytej śladami po szmince innej kobiety, jak pojawi się śmierdzący arystokratycznymi trupami, to ona będzie pierwszą osobą, którą zobaczy i pierwszą, z którą będzie musiał się zmierzyć. Tak właśnie będzie. I ani twarde schody, ani deszcz, ani śnieg, ani noc jej w tym nie przeszkodzą.

Ale.. mógłby już przyjść. Ile właściwie miała czekać?
Schodek był twardy, widok mało interesujący, a i Hugon, pomimo swego chłopięcego uroku i bliskiego jej wieku, też nie był idealnym towarzyszem na spędzenie tutaj kilku godzin. Także i z czasem, sama idea grzecznego oczekiwania na przybycie jaśnie pana, zaczęła jej się wydawać co najmniej absurdalna. Nie była przecież jedną z tych usłużnych kobiet, które tylko czekały na wybranka serca i same niczym nie potrafiły się zająć.

Nie minęło więc nawet piętnaście minut, kiedy jej tak żarliwa przecież determinacja, zwyczajnie.. odeszła. Wtedy panieneczka podniosła się z godnością i jak gdyby nigdy nic, otrzepała sukieneczkę z niewidocznego pyłu. Następnie wymruczała coś niewyraźnie o jakże ważkich sprawach czekających na nią w domu.
Jeszcze biedactwo nie wiedziała, jak bezpieczniej byłoby dla niej zostać na tych zimnych schodkach.




***




Znalazła go. Znalazła.. nawet więcej niżby chciała. I niekoniecznie tam, gdzie spodziewała się go znaleźć. Sytuacja nie działała na jej korzyść.

Wpatrywała się w niego, jak złapane w pułapkę zwierzątko. Ale to nie jego oczy czy twarz przyciągały jej spojrzenie, oj nie. Najbezpieczniej było powiedzieć, że jej będąc w takim wielkim szoku, jej uwaga skupiła się na wyeksponowanym torsie Maura. Tak twardym, wilgotnym, z kropelkami wody sunącymi rozkosznie po skórze.. I to właśnie na jedną z nich się tępo zapatrzyła, tę najbardziej obłudną w swej wędrówce. To jak ześlizgiwała się po liniach jego mięśni było.. wręcz hipnotyczne. I godne pozazdroszczenia.

Jego ciało na pewno było gorące, wszak już kilka razy dotykała go dłońmi, gdy przychodził do jej sypialni taki półnagi. Czuła wtedy pod opuszkami palców to przenikające ją ciepło męskiej skóry, unoszenie się klatki piersiowej w oddechu, rytm bijącego serca. To było niemądre myślenie, jednak jakże przyjemnie byłoby stać się taką kropelką wody na torsie Gilberta.. Odnajdywać się w załamaniach jego mięśni, z zaciekawieniem przesuwać się wzdłuż blizn, tych dowodów jego barbarzyńskiej natury. Bo tak naprawdę, to nigdy nie miała okazji się dowiedzieć, gdzie się ich nabawił, non? Czy sam był tak gorącokrwisty i rwał się do szabli? Czy może jego klienci szukali gwałtownych sposobów do uniknięcia zapłaty za jego usługi? A może zazdrości mężowie w swym gniewnym szale próbowali usunąć z drogi dzikiego kochanka ich żon? Pochodzenie jego blizn było wielką niewiadomą dla panieneczki. Bo i tak bezpośrednia rozmowa o jego ciele mogłaby się stać.. zapewne zbyt dużą pokusą dla niego, aby przeciągnąć ją ku bardziej lubieżnym ścieżkom. Wolała nie ryzykować.

A kropelka coraz niżej zostawiała swój mokry ślad, akurat zsuwając się gładko po brzuchu mężczyzny. Nie pomna na wiadome niebezpieczeństwa, coraz bardziej zbliżała się do przekroczenia granicy jego intymności. Jeśli Maur w ogóle taką posiadał. I gdyby nie ręcznik, którym zadziwiająco przyzwoicie otulił swe biodra, to ciekawska zagłębiłaby się w te zapewne jeszcze gorętsze i bardziej twarde rejony męskiego ciała. Przerażające i fascynujące jednocześnie.

Ten widok, a raczej psikus bujnej wyobraźni, wyrwał głuche tchnienie, prawie niemy jęk spomiędzy warg panieneczki. Po chwili także zarumienia się, zdając sobie sprawę, że to jej przyglądanie się było o wiele zbyt jawne. I może trwało zbyt długo.
Z głośnym szczęknięciem zębów zamknęła usteczka, które przez całe trwanie tej wędrówki rozchylały się coraz bardziej. Szczęśliwie, że nie zaczęła się przy tym ślinić, bo potrzeba otarcia kącika warg tylko zwiększyłaby zażenowanie jakie obecnie czuła.
Zamrugała gwałtownie wybudzając się z tego nazbyt słodkiego snu na jawie. Jedynie po to, by wprowadzić w życie swój plan, który niewiele miał wspólnego ze skontrowaniem swych sił z Maurem. Nie miała też zamiaru tłumaczyć się ze swojego zachowania, które z pewnością przywołało na jego twarzy cyniczny uśmieszek. Nie mogła tego potwierdzić, wszak teraz ani myślała podnosić na niego spojrzenie, pośpiesznie wbite w posadzkę łazienki.

A gdy się odwracała do jej uszu doszły słowa.
-Uciekasz Marjolaine?- spytał cichym głosem Gilbert.- Rejterada nie pasuje do ciebie ptaszyno. Wszak stawiłaś czoło bandytom. Ja nie mogę być od nich straszniejszy, non?
-Ahh.. nnn.. non... nie uciekam
– zająknęła się improwizując w obliczu tak oczywistego zagrożenia ze strony drapieżnika jakim był Gilbert. A już w szczególności prawie nagi Gilbert. Z trudem przełknęła głośno ślinę -Tylko przypomniała..aaalam sobie.. że nie mam.. nie mam.. ochoty na kąpiel.
Oui, to było sprytne rozwiązanie, z którego mogła się czuć dumna. Teraz jedynie pozostała jej elegancka ucieczka, więc nacisnęła klamkę otwierając drzwi.

-Nie szkodzi moja droga ptaszyno. Z chęcią cię odprowadzę, wszak ja już jestem po kąpieli. A poza tym, twoje towarzystwie jest zawsze czymś miłym.- on się zbliżał, z każdym słowem Maur robił niewielki kroczek w jej kierunku. Z każdym słowem był coraz bliżej, półnagi i z kropelkami wody spływającymi po umięśnionym torsie. Podchodził ją jak doświadczony myśliwy zwierzynę.- Chyba poświęcisz swych kilka minut na rozmowę z narzeczonym?
-O.. o.. oczywiście. Jak się ubierzesz, bo.. bo.. inaczej się przeziębisz. Właśnie.. właśnie tak
– wymruczała niewyraźnie, coraz ciszej im bliżej słyszała kroki mężczyzny na podłodze. A każdy jeden odgłos jego stóp stawianych na posadzce przyprawiał hrabiankę o lodowate dreszcze, tak bardzo kontestujące z ciepłem i wilgocią unoszącymi się w powietrzu łazienki.

-Później! - krzyknęła w końcu w popłochu Marjolaine i sztywnym, przesadnie eleganckim krokiem wyszła z pomieszczenia. I z rozmachem zamknęła za sobą drzwi. Zostawiła za nimi nie tylko wiadome zagrożenie w postaci półnagiego narzeczonego, ale także cały swój spokój, dumę i opanowanie. Nawet jeśli i tam były one jedynie śliczną maską, założoną by ukryć swe niewieście przerażenie. Teraz, nie posiadając żadnej publiczności, w pełni zawładnęło ono ciałem i duszą panieneczki. Eksplodowało wręcz wypełniając ją niezrozumiałym strachem, jak gdyby stanął przed nią potwór z najgorszych koszmarów, a nie Gilbert w swym prawie pełnym majestacie skrytym jedynie maleńkością ręcznika. Acz czy aby na pewno, to tego potwora powinna się bardziej obawiać, miast obłudnych pragnień narzeczonego? Albo co gorsza – swych własnych wobec niego?

Nie potrafiła się odnaleźć w takiej sytuacji. Popadała w istny popłoch. Wystarczyło, że zaledwie wypuściła z dłoni klamkę, a pchana jeszcze tak świeżym wspomnieniem nagości Maura, zrobiła to co każda szanująca się arystokratka na jej miejscu – rzuciła się do ucieczki.

Stukot obcasików odbijał się echem wśród ścian korytarzy pałacyku. Biegła, jak gdyby goniły ją same czarty piekielne, co zapewne właśnie tak wyglądało w oczach zaskoczonej służki, prawie wywróconej przez rozpędzoną Marjolaine. Sunęła przed siebie nie zważając na nic i na nikogo, a kotłujące się zwały materiału jej sukienki upodobniały ją do białej, rozwścieczonej chmurki. Biegła przed siebie ani myśląc o zmęczeniu, ani o czymś tak nieznanym jej jak spoceniu się, ani też po prostu o tym, jak niegodnym błękitnej krwi było takie zachowanie. Toż to służba mogła biegać po domu, aby szybko spełnić zachcianki gospodyni! A przynajmniej tak było w opinii drogiej maman, wybudzonej gwałtownie ze swej popołudniowej drzemki.

Biegła, aż znalazła się w azylu swej sypialni i zatrzasnęła za sobą drzwi. Dopiero wtedy zdołała odetchnąć, choć bliskość półnagiego Maura ciągle była żywa w jej wyobraźni i dla jej zmysłów. Tak żywa, że tej nocy wyjątkowo przekręciła kluczyk, nie wpuszczając do środka żadnych niezdrowo pociągających ją potworów.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 12-06-2013, 09:08   #56
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Kawałeczek ciasta nabity na srebrny widelczyk zastygł w powietrzu na wysokości czerwonych usteczek, rozchylonych łakomie w pragnieniu sprawienia sobie rozkoszy tą odrobiną słodyczy. Ale ta prosta, niespełniona potrzeba zostawiła po sobie jedynie tęsknotę, zaś wargi zamiast posmakować w kremie, otworzyły się szerzej w wyrazie gwałtownego zaskoczenia. Także i błękitne oczęta stały się przeogromne w osłupieniu zupełnie nieoczekiwanym wtargnięciem Włoszki. W milczeniu sunęła wzrokiem za jej kształtną posturą płynącą nerwowo przez salonik, jak gdyby w niedowierzaniu widziała jaką psotną marę, zamiast swej drogiej przyjaciółeczki przynoszącą dary pogłosek.

Dopiero, kiedy minął pierwszy szok, a śpiewaczka przysiadła nieopodal Marjolaine na kanapie, ta zamknęła usteczka, niechętnie odsunęła widelczyk i odstawiła talerzyk na blat stolika.






Następnie rozejrzała się w poszukiwaniu jakichś niechcianych uszu mogących podkraść przeznaczone dla niej ploteczki. A to przecież było nie do pomyślenia! Z tego powodu przysunęła się bliziutko Giuditty i pochylając ku niej główkę, szepnęła w równie konspiracyjnym tonie -Możesz mówić. Słyszałaś coś o wężu?
-Mój przyjaciel jest dobrym znajomym pewnego drukarza o zacięciu artystycznym. Ów drukarz przygotowuje ozdobną papeterię dla różnych arystokratów, którzy lubią by ich papier listowy wyróżniał się.
- szepnęła konspiracyjnym tonem artystka również nachylając się ku hrabiance.- Wygląda na to, że nasz biedny markiz Étienne D’Rochers, którego niedawno pogrzeb się odbywał głównymi ulicami Paryża, zamawiał papier listowy ozdobiony takim wężem właśnie. Nie on jeden zresztą. Mój przyjaciel nie poznał co prawda wszystkich nazwisk, ale... pewnie cię zainteresuje jeszcze jedno.-Giuditta nachyliła się i szepnęła wprost do ucha Marjolaine.- Bénédict Deupont.
Marjolaine odruchowo wzdrygnęła się na sam dźwięk tego nazwiska. Kolejny nieboszczyk. Coś te węże jadowite się jakieś okazały. Ci którzy ozdobili papier listowy Uroborosem ginęli tajemniczymi śmierciami.

-Myślisz, że.. to jakiś wyjątkowo zły omen? Ten wąż? Spodziewałam się, że jeden zwyrodnialec wysyłała swym ofiarom listy oznaczone tą gadziną nim zabije każdego z adresatów. Ale skoro rzeczywiście jest więcej miłośników tego węża.. - to było zbyt wiele dla jej niewieściego umysłu. Jedyne intrygi na jakie była wystawiana, to komplikacje relacji międzyludzkich wśród szlachty, kwestie dziedzictwa oraz powiększania majątków, a czasem zwyczajowe planowanie zrzucenia kogoś z drabiny arystokratycznej hierarchii. Tajemnicze morderstwa nie były czymś, na czym znała się hrabianka d'Niort. I niekoniecznie chciała się zapoznać, choć ciekawość była silniejsza.
Przymarszczenie brwi i pewien grymas na twarzyczce świadczyły o niemałym wysiłku umysłowym, gdy próbowała połączyć wszystko w logiczną całość -Po co mieliby sobie wzajemnie przesyłać wieści tak zabójcze w skutkach?
-Tego to ja nie wiem moja droga.
- odparła Giuditta, biorąc w dłonie ciasteczko.- Wiem tyle, że ten wąż to jakiś... filozoficzny symbol... czegoś tam. I że jego miłośników było kilku, albo... kilkunastu. A skoro szlachcie mowa to... jak tam twój ogier? Podobno dokazywaliście na balu Henrietty de Ligonnes ? Jakiś intrygujący skandalik się wydarzył ?

-Żaden skandalik. Zaledwie jedna tłusta krowa za bardzo przymilała się do mojego narzeczonego. Jednak jej próby mizdrzenia się do niego nie były ani intrygujące, a i także dalekie od dostarczających rozrywki. Oraz wyjątkowo nieskuteczne, skoro to ja skończyłam wieczór z Gilbertem w pokoju, a nie ta ladacznica
– wyrzucała z siebie te gniewne słówka, z których aż spływał jad, jakby Marjolaine sama była takim wężem przeznaczonym dla tamtej kobiety lekkich obyczajów. Prychnęła pogardliwie -Mam nadzieję, że tamta żenująca porażka nauczy Réginę d‘Poitou, aby nie zbliżać się do mojej własności.
-A więc... jaki jest twój ogier w alkowie? Sądząc po plotkach jakie o was krążą, musi być narowisty.
-rzekła cicho Giuditta z trudem hamując ciekawość.- Ponoć zbezcześciliście rasem salę trofeów rodu de Ligonnes, oraz ulubiony sekretarzyk męża Henrietty, przy okazji gubiąc garderobę.

-Jest nieokrzesany. I niestrudzony. Dziki. Niezaspokojony. Drapieżny. Zwierzęcy. Gwałtowny. Nieustępliwy..
- chociaż początkowo wyrzucała z siebie te słowa dość rozeźlonym tonem, to im dalej się zapuszczała w opis zachowania Maura, tym coraz bardziej popadała w bezwolne rozmarzenie. Szczególnie, gdy mniej więcej przy wypowiadaniu „drapieżny”, napadło ją w myślach echo półnagiego mężczyzny z kropelkami wody spływającymi po załamaniach umięśnionej klatki piersiowej..
Wzdrygnęła się cała przez tą pobudzającą, zaskakującą wizję, z której przyjemne ciepło rozlało się po jej filigranowym ciałku i skupiło się na podbrzuszu. Pośpiesznie skrzyżowała ręce na piersi, powstrzymując dreszcz, po czym dodała wzburzona -Gdyby nie moja stanowczość, to rzeczywiście nie pozwalałby mi wychodzić z łóżka albo opuszczać alkowy. Ciężko mu przychodzą próby wytrzymania do ślubu.
-Do... ślubu ?
- wydukała zaskoczona Giuditta, zakrywając dłonią usta.- Myślałam, że miał być tylko twoim kaprysem. Kolejnym młodzianem, którego miałaś zwodzić słówkami, posmakować w chwilach kaprysu i porzucić, gdy już ci się znudzi. Ot, miłą odmianą tylko po pałacowych pudelkach.
Uśmiechnęła się dodając.- Kto by pomyślał, że zadurzysz się w swoim narzeczonym. Ale cóż poradzić, są wierzchowce z których nie chce się z siadać. Widać twój ogier już cię porwał. Opowiadaj, jak to jest gdy cię tuli, gdy całuje, gdy bierze w swe posiadanie...

-Tak jak w przypadku każdego innego mężczyzny, non? Na kształt drobinki w jego silnych ramionach, otulona jego męskim zapachem i niby duszona zaborczymi, namiętnymi pocałunkami.
. - odpowiedziała Marjolaine najpierw z zamiarem bycia lakoniczną, niekoniecznie chcąc się dzielić z przyjaciółką szczegółami swego niepokojącego pożycia. Skończyła jednak pomrukiem zadowolenia, a jej palce z czułością musnęły naszyjnik, który nie opuszczał jej szyi od wczoraj.
-I wcale nie ma, ani nie bierze mnie w posiadanie, jakkolwiek bardzo by tego chciał. A zaś dla mej maman byłoby to ziszczenie jej najgorszego koszmaru – dodała nieco bardziej przekornym tonem, co by Włoszka nie pomyślała, że popadła w jakieś niewieście romanse godne powieści o przystojnych piratach i umięśnionych ogrodnikach. Westchnęła ciężko -Możesz sobie wyobrazić, jaką radością wypełnia mnie, a już szczególnie Beatrice, posiadanie takiego duetu pod jednym dachem mego dworku.
-Oui, domyślam się. Mam też wrażenie że lubisz być tą drobinką w jego ramionach.
- zachichotał przekornie Giuditta przyglądając się uważnie swej rozmówczyni. -Więc co planujesz uczynić z tym ogierem w twej stajni. Bo przejażdżki na nim muszą być nie lada przeżyciem, non? Moja droga, nie z każdym mężczyzną będzie tak... niezwykle. Tylko wyjątkowe okazy tej płci zapierają dech w piersiach. Wy-ją-tko-we.

-Oh, zapewne nie mogę narzekać na nadmiar snu ostatnio. Jeszcze kilka dni i pojawią mi się cienie pod oczami.. - aż błękitne niczym niebo tęczówki zaszkliły się, kiedy popatrzyła na Giudittę z przerażeniem samą myślą zbezczeszczenia swej ślicznej twarzyczki takimi przywarami zmęczenia.
-A co do mych planów wobec Gilberta.. - ponownie nachyliła się do niej konspiracyjnie, jak gdyby szeptem przeznaczonym tylko dla uszu Włoszki chciała się podzielić swymi wielce lubieżnymi planami wobec Maura i tego co niezbyt chętnie trzymał skryte pod swymi egzotycznymi strojami. Niestety dla śpiewaczki, prawda nie była tak smakowita -To sądzisz, że powinnam powiedzieć mu o moim znalezisku w gabinecie markiza? Może wiedziałby coś o tej gadzinie, non?
-Ufasz wybrankowi swego serca. Temu dzikiemu, nieokrzesanemu i gwałtownemu ogierowi ?
-spytała cicho Giuditta.- Ufasz swemu narzeczonemu ? Jeśli tak, to mu powiedz.
Przez chwilę zamyślona Włoszka dodała.- Wygląda zresztą na takiego, co bronić się potrafi... także i obronić damę swego serca, przed bandytami.
Zachichotała.- Non, nie bronić. Twój narzeczony sam wygląda jak bandyta wkradający się do damskiej alkowy, by skraść jej pocałunki, cnotę i serce. Niekoniecznie w tej kolejności. A potem porywający w ciemną noc do swej kryjówki. Zazdroszczę ci Marjolaine, mnie już nikt nie porwie.
-A to dopiero zbieg okoliczności. Jednej z ostatnich nocy właśnie odkryłam, że radzę sobie też i z bandytami chcącymi nawiedzić mój dworek.- Marjolaine uśmiechnęła się z dumą, jak mała dziewczynka pokazująca swej rodzicielce namalowany przez siebie obrazek lub taneczne piruety zawracające w głowie -Bo słyszałaś o wymuszonej wizycie de Aveniera u mnie, non? I jak to ściągnął mi na głowę poszukujących go bandytów, a następnego dnia zaś grupkę muszkieterów? Bezczelny staruch.
-Non... Nie słyszałam. Opowiadaj, opowiadaj.
-zainteresowała się Giuditta ciekawa szczegółów owego sensacyjnego wydarzenia. To słuchanie nie przeszkadzało jej w ogałacaniu stoliczka z wystawionych na nim łakoci.

-Wracałam z Gilbertem z tamtego balu i akurat przejeżdżaliśmy przez las, kiedy o mało co jakiś włóczęga prawie wpadł pod koła mojej karety - zaczęła opowiadać Marjolaine, a pragnąc sobie nieco osłodzić mękę wspominania tamtych wydarzeń szargających jej nerwy, sięgnęła po talerzyk z wcześniej niedokończonym kawałkiem ciasta. Co samo w sobie było czymś nie do pomyślenia -A przynajmniej z początku sądziłam, że to włóczęga. Na takiego wyglądał. Ale okazało się, że to mój drogi przyjaciel, markiz de Avenier, którego podobno napadli bandyci. Aż zadziwiające, że zdołał im uciec, zważywszy na jego wiek – z zadowoleniem wpakowała sobie w usteczka niewielki kąsek słodyczy rozpływającej się na języku i wypełniającej rozkoszą brzuszek. Jednak coś zepsuło tą istną Idyllę hrabianeczki, wkradło się gdzieś w trakcie czajenia się na kolejny kawałeczek i dodało rozdrażnienie do radości z jedzenia.

-Nie powiedział nawet jednego „proszę”, żadnego „jestem zdany na Twą łaskę”, tylko bez pytania wpakował się do karety. A potem wręcz się wprosił do mojego domu! Już dawno nie miałam do czynienia z taką bezczelnością, a przecież jestem narzeczoną Maura! - mówiąc to z niemałym oburzeniem, gniewnie zacisnęła dłoń w piąstkę na trzymanym widelczyku -Został na noc, przyprowadzając za sobą grupkę bandytów. Chcieli bym ich wpuściła, bym go im wydała, bo podobno to on im coś skradł. Udało mi się ich przegonić, zaś następnego dnia przybyli muszkietery mający eskortować go do samego króla - rozdrażniona pochłonęła kolejny kąsek ciasta, by następnie w zdenerwowaniu pomachać w powietrzu widelczykiem -Najgorsze, że pomimo tylu nerwów i nadstawiania mojej główki, aby chronić perukę tego pudla, ja nic z tego nie dostałam! Nawet jednej błyskotki mogącej wynagrodzić mi moje trudy i nieprzespaną noc!
-Oui... Co za bezczelność i niewdzięczność ze strony Markiza.
-zgodziła Włoszka, ale po chwili zainteresowała się innymi sprawami.- Ach... Ależ jakaż to musiała być ekscytująca i pełna napięcia noc. Ja nie mogłabym później zasnąć. Chyba, że... utulona do snu w silnych męskich ramionach i obsypana pocałunkami.- zachichotała dziewczęca i przyłożywszy dłoń do swych piersi spytała.- Jak więc całuje twój narzeczony?

Panienka nie odpowiedziała od razu. Zamiast tego w zadumie poszukiwała odpowiedniego słowa mogącego określić naturę pocałunków Maura. Szukała na malowanych ścianach saloniku. Na podłodze wyłożonej najlepszej jakości drewnem. Na stoliczku zastawionym talerzykami z ciastami i etażerkami z ciastkami. I w głębinach gorącej czekolady.

-Obezwładniająco. I odurzająco – wymruczała powoli i ostrożnie, jakby nie do końca pewna swego wyboru. Aczkolwiek zaraz uśmiechnęła się stwierdzając w myślach, że rzeczywiście dobrze trafiła, bo co jak co, ale pod pocałunkami Gilberta rzeczywiście stawała się wiotka i bezbronna -Niestety, nauczył się to wykorzystywać przeciwko mnie.
Zamoczyła wargi w popijanej czekoladzie, a gdy ucieszona je oblizała, to zwróciła się do przyjaciółki z nagłym pomysłem -Powinnam was sobie kiedyś przedstawić. Jeśli.. oczywiście.. nie gustujesz w tego typu czarnych barankach -psotne nuty tańcowały w tonie jej głosu, ale nie można było nie dostrzec nieco podejrzliwego spojrzenia jakim zerknęła na kobietę -Nie chciałabym i w Tobie widzieć rywalkę, Giuditto.
-Moja droga, w moim wieku nie jestem już dla ciebie żadną rywalką.
- westchnęła smutno Włoszka i uśmiechnęła się ciepło.- Widzę, że twój czarny baranek cię zauroczył całkowicie. A inne pocałunki, czułaś już jego usta na szyi, piersiach... brzuchu ? Złożył ci już francuski pocałunek?
Zachichotała cicho zerkając na Marjolaine i nie kwapiąc się z wyjaśnieniami dodała.-Moja droga, pocałunki to tylko przedsionek rozkoszy, jakie może dać kobiecie, tak ognisty kochanek..

Hrabianeczka pokiwała głową zachęcając przyjaciółkę do dalszych opowiastek i podzielenia się tajnikami wykorzystywania mężczyzn do własnych przyjemności. Nie to, żeby się tym interesowała. Wszak sama miała swe własne sztuczki do manipulowania żądnymi kawalerami, nawet jeśli jej pragnienia zaczynały się i kończyły na podarunkach, zamiast na erotycznych uniesieniach. Jednakże wiedziała dobrze, że Włoszka czerpała niebywałą radość z nauczania swej młodej przyjaciółki uroków dorosłości. Ona zaś bardzo ładnie potrafiła udawać zainteresowanie, w czasie gdy jej własne myśli już wędrowały ku własnym ścieżkom, wcale nie tak odległym od rozmowy z Giudittą.
Bo czymże właściwie był ten „francuski pocałunek”? Oboje żyli we Francji, oboje mieli czystą krew francuską w żyłach ( chociaż Gilbert jakąś taką wymieszaną ) i wiele razu już miała możliwość, często przymuszoną, zasmakować w jego wargach. Czy to już był ten francuski pocałunek? Tylko czemu śpiewaczka miałaby się ekscytować tak prostą pieszczotą, a tym bardziej dopytywać się hrabianki? Wszak prawie cały Paryż już słyszał opowiastki o tym jak sobie z narzeczonym otwarcie i publicznie okazują uczucie. Nie było to żadnym sekretem. A może to był jakiś bardzo, bardzo wyjątkowy pocałunek, jakim mężczyzna mógł obdarzyć swą wybrankę na dowód swego oddania?
I tu w myślach Marjolaine zrodziło się niepokojące pytanie – czy Maur już złożył jej taki pocałunek na ustach, a jeśli nie, to dlaczego? Czyżby nie była warta tego „francuskiego pocałunku? Czyżby znaczył on zbyt wiele, a ona dla niego.. zbyt niewiele?

Pomysł bycia dla niego niczym więcej niż zaledwie fałszywą narzeczoną był.. przygnębiający. Tak samo i kolejna myśl, która szybko zaświtała w jej głowie. Czy ufała „wybrankowi swego serca”? Pozwoliła mu zostać w swym domu, wpuszczała go półnagiego do swej sypialni i spała potem wtulona w jego ramiona. To było dużo, ale czy ufała mu na tyle, żeby powiedzieć o swym znalezisku w salonie Etienna? To nie był właściwie sekret dotyczący jej samej, jednak nad śmiercią młodego szlachcica oraz nad słowami odczytanymi z nadpalonego listu wisiało coś bardzo ponurego. Ciężko jej było poruszać ten temat, z obawy o ściągnięcie na siebie jakiejś klątwy. Nie mogła też być pewna reakcji Maura na wieść o wężu, prawdopodobnym otruciu jego klienta czy tajemniczej intrygi oplatającej arystokrację. Nie było to coś, o czym gawędziło się beztrosko pomiędzy kolejnymi pocałunkami.
Czy mu ufała? Podobno ani razu jej jeszcze nie okłamał, podobno także ani razu nie zdradził. Jedynie bawił się nią, aby osiągnąć swoje cele. Zwykle dość zbereźne, jak na przykład wtedy w karocy, lub ten cały pomysł z wyścigiem, w którym miał wygrać...

Marjolaine otworzyła gwałtownie oczka. Oraz lekko usteczka, w którymi akurat przeżuwała kawałek ciasta.
Wyścig!




***




Po pośpiesznym pożegnaniu się z Giudittą, hrabianeczka skierowała się do swej biblioteczki. Zwykle nie było to pomieszczenie figurujące wysoko w jej ulubionych miejscach pałacyku, ale to już miała być tam jej druga wizyta w przeciągu zaledwie kilku dni. Ktoś mógłby pomyśleć, że Maur wpływa pozytywnie na nią i przy nim panieneczka rozwija się intelektualnie, skoro tak ochoczo biegnie chować się wśród ksiąg i regałów. Błędne to było myślenie. To z jego powodu zapuszczała się w te rejony swego domostwa, ale niewiele to miało wspólnego z zapoznawaniem się z twórczą płodnością wielkich pisarzy czy tam filozofów. Poprzednim razem skusił ją tajemnicami i chęcią zadziwiająco zwyczajnej rozmowy.. która i tak potem zmieniła się w typowe dla niego próby namieszania w jej serduszku.

Teraz zaś przyszła do biblioteki, bowiem na szali stała jej słodka niewinność, którą w razie przegranej Gilbert chciał już na zawsze uwiecznić na płótnie. Było to nie do przyjęcia, szczególnie gdyby narzeczony okazał się być mało umiejętny w machaniu pędzlem i przedstawiłby ją wyjątkowo szkaradnie.
Wprawdzie wierzyła w swe umiejętności jeździeckie i dopisujące sobie szczęście, szczególnie w przypadku wszelkich zakładów, ale chciała je odrobinę.. wspomóc. Zapewnić sobie to zwycięstwo, nawet jeśli miało to być nieco brudne zagranie z jej strony. Wszak nawet tego pałacyku nie wygrała grając uczciwie z de Avenierem.

Zostawił on jej w biblioteczce nie tylko nie małą kolekcję ksiąg, ale także map wszelakich. Chociaż.. „zostawił” to wyjątkowo grzeczne i eleganckie określenie tego, że zwyczajnie nie miał wyboru. Marjolaine wprowadziła się prawie od razu po swojej wygranej, nie dając biednemu pudelkowi możliwości na zabranie wszystkich swoich rzeczy. Nie to, żeby kiedykolwiek w nich grzebała, nazbyt się obawiała skażenia swego niewieściego umysłu jego obłudnymi sekretami, ale bywały wyjątki. Takie jak ten dzisiejszy.

Sprawdziła dokładnie, czy gdzieś pomiędzy regałami nie ukrywa się jej narzeczony, albo któryś z jego ludzi, albo jakaś jej służka, tak na wszelki wypadek. Niejako jedynie tego pierwsze mogła podejrzewać o zaszycie się tutaj i przeglądanie kolejnych ksiąg majątkowych. Ani Hugon ze swoimi towarzyszami nie sprawiali wrażenia miłośników literatury, ani jej roztrzepane służki. Ewentualnie przedstawiciele obu stron mogli wykorzystywać zwykle pustą biblioteczkę do wielce niegodnych zachowań z dala od oczu panieneczki. Na szczęście ich wszystkich nikt nie zagrażał jej planom.

Kucnęła przy starej, drewnianej skrzyni i uniosła ciężkie wieko. Błękitnym oczkom ptaszyny ukazało się wnętrze wypełnione do połowy mapami pozawijanymi w rulony. Przedstawiały one szczegółowo rozrysowane miejsca, w którym stary markiz, a także pewnie i te, do których jedynie tęsknie wzdychał wyobrażając sobie swe przyszłe podróże. Miasta we Francji, których nazwy Marjolaine kojarzyła, obce kraje, które brzmiały i wyglądały jak wyjęte z historyjki dla dzieci.




I włości, oczywiście. One też były rozrysowane z ogromną dbałością o szczegóły. Każdy las i łąka przynależące do jej ślicznego Le Manoir de Dame Chance, chociaż na mapie błędnie ciągle widniała nazwa jakiej używał poprzedni właściciel dworku. Powinna przy odrobinie czasu zwrócić się do jakiegoś.. artysty tworzącego mapy, aby rozrysował nową, właściwą tylko dla niej.

Teraz jednak musiała się zadowolić tym co miała. Po chwili poszukiwań więc wyciągnęła ze skrzyni odpowiedni rulon, po czym rozwiązała rzemyczek i rozłożyła mapę na blacie pobliskiego stoliczka. Wszystko było na tym płaskim krajobrazie jej ziemi. Każdy lasek, każda łączka, co ważniejsza ścieżka, strumyk i miejsca lubiane przez konkretną zwierzynę łowną. Nie było jednak zaznaczonych zwodniczych mokradeł ukrytych w cieniach drzew. Pozornie soczyście zielona trawka, która pod nieodpowiednio stawianymi krokami zrzucała swą maskę, stając się moczarami wciągającymi nieostrożnego przechodnia prosto w gęste błoto. Marjolaine osobiście tego doświadczyła i ani myślała powtarzać. Ale dzięki temu znalazła je, poznała, i teraz mogła wykorzystać przeciwko Gilbertowi w wyścigu. Wystarczyło zaledwie wyznaczyć trasę przez kawałek lasu z mokradłami. I nie wspomnieć mu o nich ani słówkiem. Bo i czyż mógłby podważać zdanie swej uroczej gospodyni? Wszak był na jej ziemiach i to ona ustalała warunki.

A wieczorem, także i jego piękny wierzchowiec będzie należał do niej.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 20-06-2013, 20:03   #57
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Mapy pachniały tym dziwnym zapachem starego papieru, który... hrabiance kojarzył się z czasami dzieciństwa i przesiadywaniem na kolanach papy. Szczęśliwe czasy...


Obecnie palec hrabianki krążył po mapie jej majątku w poszukiwaniu sposobu na jej fałszywego narzeczonego. Sposobu na wygrania zakładu.
Przecież nie może mu dać się malować i to nago.
Nie może przecież pozować mu bez ubrania ! Przecież... on by spoglądał tak dziko i drapieżnie na jej delikatne ciało, a i wątpiła by ograniczył się do patrzenie, lubieżnik jeden.
Poczułaby jego dłonie na plecach, pupie, piersiach!
Marjolaine zadrżała nie wiedząc, czy to wynik strachu czy ekscytacji. Może dlatego, że tej nocy... nie tulił jej do siebie? Może to wynik tego, że tą noc spędziła nie tuląc się do jego ciepłego ciała?

Wędrując palcem po mapie panieneczka westchnęła smętnie nad swym skomplikowanym z winy Gilberta życiem. Szkoda, że nie mogła jego wygrać. Trzymałaby go w... sypialni. I wypuszczała z szafy, gdy miałaby ochotę, na bycie obmacywaną, obdarowywaną błyskotkami i całowaną... tuloną do snu.
I mieć więcej przyjemności a mniej stresów z tego narzeczeństwa.
Kilka oddechów dla uspokojenia serduszka, które przyspieszyło podczas tych rozmyślań i znów do wędrówki palcem po mapie.

Wąwóz w lesie.

Duży i głęboki... dawał tyle możliwości, ale był ryzykowny. Trasa prowadziła w poprzek niego.
Mogła spróbować go przeskoczyć, ale mógł też tego spróbować jej narzeczony. Szkoda, że nie wiedziała jak dobrym jeźdźcem jest Gilbert. Nie wiedziała co on by wybrał.
Skok był ryzykownym, ale możliwym wyborem.
Niemniej Marjolaine zauważyła na mapce, dogodny i dość słabo widoczny zjazd do wąwozu z którego mogłaby skorzystać.Jeśli Maur nie zdobyłby się oczywiście na odwagę, by wąwóz przeskoczyć.
I ruszyłby naokoło. Wtedy przewaga naturalnie byłaby po stronie hrabianki.

Ale czy wąwóz sam z siebie wystarczy?

Marjolaine stukała paluszkiem po mapie przyglądając się kolejnemu obszarowi na nim. Musiała wszak znaleźć kolejną kartę do swego rękawa. Nie mogła dać wygrać Gilbertowi, prawda?
Ostatnie dni były stresujące przez tego łajdaka, jak choćby wczorajszy wieczór. Tak przerażający... choć.. niby czemu?
Wszak dobrze wiedziała, jak zbudowany jest mężczyzna. Tyle dzieł malarskich i rzeźb przedstawiało gołe postacie w tym męskie z dokładnie pokazanymi anatomicznymi szczegółami. Ba, nawet w jej biblioteczce wisiał obraz pokazujący nieco budowę męskiego ciała. No i miała też okazję przyjrzeć się nieco mężczyźnie który pozbawił ją dziewictwa... i jakoś nie czuła dużej ekscytacji na widok tego co on odsłonił.
Ale z Maurem było inaczej... Z nim wszystko było inne.

Bagienko... Na mapie przecinały nieduże bagienko, przecinane przez dziesiątki ścieżek i drużek. Można było się przez nie prześlizgnąć bezpiecznie i pozwolić Maurowi ugrzęznąć. Może nawet... całkiem.
Ach miło byłoby popatrzeć jak jest w tarapatach i łaskawie mu pomóc, w zamian... kolię, kolczyk... a może coś co ugodziło by w jego dumę. Ręcznik?
Wspomnienie ręcznika i torsu mężczyzny z wczorajszej nocy, uderzyło rumieńcem na jej liczko.
Skąd ten szalony pomysł? Na co jej ręcznik okrywający uda Gilberta? Non, non, non... Błyskotki, w końcu o co chodzi w tej całej znajomości, non?

O klejnoty zdobiące jej szyję, a nie podziw w jego oczach!

Tylko o to chodziło. Przez tego lubieżnika nabawiła się jakiegoś choróbska wywołującego gorączkę i szybkie bicie serca w jego obecności... Albo gdy myślała o nim... zbyt intensywnie.

Bagno było ryzykowne. Ścieżki tak dobrze widoczne na mapie, mogły nie być tak dobrze widoczne w naturze. Bagienko.. było ryzykowne. Ale przecież musiała wygrać, prawda?
Inaczej czekał ją przerażający los... Choć nie wydawał się tak przerażający, gdy przebywała w tej biblioteczce.

Palec hrabianki wędrował po mapie szukając kolejnej pułapki na Maura. Ale jak na złość znajdował tylko kolejne pola i wioski i...
… bród na rzece.

Uśmiechnęła się wesoło. Bród na rzece pozwalał skrócić wędrówkę przez wioski w kierunku mostu. Bród pozwoliłby na zwycięstwo, skoro ona wiedziała o nim, a Maur musiał wybrać drogę przez wioski.
Aż chichotała wyobrażając sobie rzednącą minę ukocha... narzeczonego, gdy zobaczy ją na mecie spokojnie czekającą na jego powrót.
Oczywiście była pewna, że w nagrodę obsypie ją pocałunkami i pochwałami... no i że da jej konia na własność. Ale może powinna zażądać coś jeszcze?

Oczywiście tą małą chwile triumfu mógł zakłócić mały detal. Właściwie taki drobiażdżek niczym ziarnko piasku, które jednak trafiwszy do pantofelka mogło być uciążliwe.
Jeśli woda w rzece będzie wysoko, to bród będzie nieprzejezdny. A Marjolaine pozostanie zawrócić w kierunku mostu posępnie wlokąc się ku pewnej przegranej.

Ach te wybory...



Mając już zaplanowaną trasę i podjęte decyzje Marjolaine pozostało odnaleźć narzeczonego.
A gdzież mógłby się znaleźć jej fałszywy narzeczony, jak nie przy stajniach?
Bo zapewne i on przygotował się do wyścigu, który miał mu dać jego narzeczoną drżącą i golutką niemal do łóżka!
Rzeczywiście tam był... tuż przy stajniach na ogrodzonym terenie sprawdzał swego konia.


Gniadą klacz arabskiej krwi, której szybkość sprawdzał popędzając jeno lekko od czasu do czasu.
Sprawdzał czy aby dość szybki, czy się nie męczy za szybko, czy jest w dobrej kondyji i zdrowiu.
Biegnący koń poruszał szybko i zwinnie. Nie biegał, a fruwał raczej dokoła swego właściciela.
Delikatne zwierzę, niemal uosobienie wiatru.
Oczka hrabianki niemal zabłyszczały na widok owej klaczy. Powinna należeć do niej. Już się widziała na jej grzbiecie. Delikatna hrabianka na delikatnej klaczy.
Choć kochała swoje fryzy, to rozumiała już czemu Gilbert był tak dumny ze swoich wierzchowców. Były pięknymi ozdobami.

Zerknęła na Gilberta d’Eon. Rozebrany do pasa mężczyzna pewną ręką trzymał uzdę zwierzęcia, opalony niczym dzikus. Pot rosił jego ciało, wędrując po pracujących mięśniach ciała. Narzeczony przypominał w tej chwili drapieżnika, może owego osławionego górskiego lwa z Nowego Świata, albo innego dużego kota. Silny, skupiony i niebezpieczny...

Powinien również należeć do niej... a co !

Nie potrafiła jednak zdecydować czy wolałaby go w roli czułego kochanka tulącego ją co wieczór i obdarowującego podarunkami co ranka. Czy też... tę jego groźniejszą i dziką wersję, tą chwytającą ją w ramiona, całującą i szepczącą sprośności... na które oczywiście się oburzała, ale też i rumieniła słysząc je.
Niemniej, Gilbert powinien należeć do niej. Był przecież jej narzeczonym, non?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 22-06-2013 o 19:25. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 08-08-2013, 08:51   #58
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Konie od zawsze były stałą częścią życia hrabianki d'Niort. Jej ojciec, świętej pamięci Bénédicte Pelletier d'Niort, był miłośnikiem tych szlachetnych zwierząt, a najbardziej ulubił sobie właśnie fryzy sprowadzane z odległych krajów wprost do swojej kolekcji. Często ku niezadowoleniu Antoniny, która preferowałaby wydawać rodzinny majątek na nowe stroje, błyskotki i ozdoby włości niż na „byle zwierzęta”. Przeważnie było to zwykłe przekomarzanie się, bo i przecież nigdy nie mogła narzekać na skromne życie. Co więcej, kłótnie o nowe nabytki Bénédicte często kończyły się na podarowaniu ukochanej drogocennej pamiątki zakupionej w podróży. Przepiękne naszyjniki i cudne suknie o niespotykanych krojach obcej mody skutecznie zmieniały jej nastawienie do wydatków męża. Wręcz w takich chwilach jeszcze goręcej zachęcała go do powiększania swego stadka wierzchowców.

Zatem ojciec panieneczki, ogarniany coraz to większą ekstazą szczęśliwości wraz ze zbliżaniem się dnia narodzin Marjolaine, sprezentował jej z tej okazji stadko fryzyjskich źrebaczków, których ilość odpowiadała ilości miesięcy, w czasie których wyczekiwał na sądny dzień pojawienia się jego córeczki. Ah, skromny upominek. Wszak większość dziewcząt w momencie przyjścia na świat dostaje w prezencie grupkę koni, prawda Prawda? Cóż, ona dostała. Dziewiątkę ślicznych czarnulków, z którymi miała przyjemność się oswajać już od swej maleńkości.





Bo i wprawdzie rosły one o wiele szybciej od ptaszyny, to Bénédicte już wtedy sadzał ją na tej straszliwej wysokości jaką był koński grzbiet. Niekoniecznie znajdowało to aprobatę Antoniny, która wolała chwalić się swoją śliczną córeczką przed przyjaciółkami, niczym nową porcelanową lalką. Także równie delikatną i kruchą, więc była bliska omdlenia, gdy jej najdroższy zabierał jej skarb na kolejne przejażdżki w siodle. Zbyt wyraźnie wyobraźnia hrabiny podsuwała jej wizję tych wszystkich paskudnych siniaków i zadrapań na jaśniutkiej skórze małej Marjolaine. Szczęśliwie, że jej mąż aż za dobrze znał teatralność i przesadyzm w jakie potrafiła popadać, więc nic sobie nie robił z tych prób trzymania ich dziecka pod wiecznym kloszem.

Gdy podrosła, do wieku i kształtów bardziej dziewczęcych niż dziecięcych, to ojciec nawet ją na polowania zabierał. Te typowo arystokratyczne gonitwy za zwierzem, w których to głównie myśliwi i służba z hordą psów zajmowali się właściwym polowaniem, wystrojonym szlachetkom zostawiając pogawędki między sobą oraz mętny dreszczyk emocji. Czasem, ci o co zręczniejszych i mniej wydelikaconych dłoniach, nawet próbowali swych sił w ustrzeleniu lecących kuropatw. Liczyła się tylko zdobycz, nie było ważne z czyjej ręki przyjdzie śmierć dzika, jelenia, niedźwiedzia. Liczyło się tylko podekscytowanie, a potem wyraz podziwu lśniący w oczach żon wyczekujących przy podwieczorku na swych zaradnych łowców. To była rozrywka podszywająca ważkość spotkać, męskie decyzje, interesy i sojusze zawierane na końskich grzbietach.
Ale nie dla Marjolaine. Nie interesowało ją własnoręczne zabijanie zwierząt ( na co zresztą ojciec i tak jej nie pozwalał ), nudziły arystokratyczne tyrady, które i tak najczęściej cichły, gdy tylko znajdowała się zbyt blisko. Nie były to sprawy mogące zainteresować damę, mówili. A i ona więcej przyjemności odnajdywała w swych przejażdżkach. I ucieraniu nosa co bardziej zuchwałemu baronowi lub hrabiemu zasiadającym na wierzchowcu równie tłustawym co on sam. Przyjaciołom i partnerom w interesach ojca, którzy już wtedy sobie ostrzyli zęby na małżeństwo z młodą dziedziczką majątku d’Niort.

A jaka śliczna panieneczka.
A co ona tu robi?
Prawdziwe męskie polowanie chciała obejrzeć?
A utrzyma się na koniu?
A nie potłucze się jak spadnie?

Kiedy oni grzecznie, niczym gęsi, jeden za drugim przekraczali rzekę po bezpiecznym mosteczku, ona popędzała swego wierzchowca do przebycia wody w bród. Tam gdzie oni objeżdżali naokoło powalone drzewa, ona przeskakiwała nad nimi bez cienia zawahania. Kiedy szlachetni panowie w swych drogich aksamitach i skórach spadali w błoto, bo ich rumaki płoszyły się nagle zerwanym do lotu ptakiem, ona pozwalała się delikatnie wybić z siodła stającemu dęba fryzowi. Aż w końcu, gdy oni opływali w kobiece zachwyty nad swymi umiejętnościami łowieckimi, ona wracała spocona, umorusana i szeroko uśmiechnięta ku przerażeniu swej maman i Beatrice. Bo to nie uchodzi. Bo co ludzie powiedzą. A bój się Boga, dziecko.

Ku jeszcze boleśniejszemu wbiciu ciernia w palec Antoniny, dzięki stanowczemu zapieraniu się Bénédicte , jazda konna ich córki wręcz dorównywała jej powabnym dygnięciom, urokliwemu tańcowi, czarującym uśmiechom czy nieskazitelnym manierom. Ah, może nawet przewyższała te ostatnie.

To był jej świat, w którego czystość i kobiecość zdołała przemycić tę jedną męską dyscyplinę.
To było jej terytorium, na które żadna inna znana jej szlachcianka nie miała chęci wkraczać. Jej triumf ponad obfitością biustu, szerokością bioder i wzrostowi o zbędnych wysokich obcasach.

A jednak ktoś wkroczył na jej teren. Bezczelnie wręcz wtargnął do jej świata i życia, i to nie tylko tego na końskim grzbiecie. Pojawił się nagle i zaczął się szarogęsić po jej pałacyku, mieszać w serduszku!

Tyle miała mu do powiedzenia. Tyle sekretów do wyjawienia, tyle niebezpiecznych informacji jakich ciężar chciała zrzucić ze swych drobnych barków. Tyle jego tajemnic do poznania.
O woskowym wężu pożerającym własny ogon. O Kręgu. O skrawkach listu jaki otrzymał markiz przed swoją śmiercią. O śmiertelnej w skutkach pułapce będącej przyczyną całej tragedii. O tym, że wiedziała o jego alchemicznych skłonności. O rozmowach z ciekawską vice hrabiną. O pogłoskach i domysłach podsuwanych jej przez Włoszkę. O niepewnościach i niedomówieniach. O tym, dlaczego to jego pierwszego uznano za podejrzanego tam na balu, przez co musiał zmyślić tę ich szaradę. O podekscytowaniu, ale także i lęku jakim napełnia ją posiadana wiedza. O przerażeniu na myśl, że mogłaby pójść w ślady Madeleine – narzeczonej, jeszcze nie żony, a już młodej wdowy. O tym, iż nie powinien tak nierozważnie poszukiwać swych pieniędzy zagubionych w głębinach groźnej intrygi.
Non, o tym akurat nie chciała mu powiedzieć. Gilbert miał w zwyczaju każde jej przejawy troski, nawet te rzucane mimochodem i całkiem przypadkiem, kwitować szyderstwem lub przesadnym zdziwieniami co do jej anielskości.

O jeszcze więcej spraw chciała go zapytać. Spraw nieważkich i kpiny godnych dla jej zdrowego rozsądku, a jakże ważkich dla roztrzepanego serduszka ptaszyny.
Czy porzuci ją, gdy ta cała narzeczeńska szopka nie będzie już mu do niczego potrzebna? Czy sprawi mu radość takie złamanie jej serd.. ah.. takie marnotrawienie jej czasu? Czy wszelkie wspomnienia z tego okresu rzuci w kąt, jak te wszystkie chwile spędzone z tak wieloma innymi kobietami? A może.. była dla niego choć trochę ważniejsza od tych ladacznic? Tak.. troszeczkę chociaż, tak jak on był tylko odrobinę (!) bardziej dla niej intrygujący niż reszta jej kawalerów? Czy pod tymi szelmowskimi uśmieszkami i ciągłymi lubieżnymi zaczepkami, zaczął się już nudzić porażkami w próbach zdobycia jej niewinnego skarbu? Czy w miarę bycia przez nią odpychanym, postrzegał ją za coraz bardziej zimną i niedostępną, zaś pociechy szukał w ramionach innych kobiety, gdy ona nie patrzyła? A czy jeśli pewnego dnia ( czy raczej nocy, co by przyzwoicie ciemno było ) ona mu ulegnie, to czy Maur będzie zawiedziony brakiem krwi na pościeli? Czy on, barbarzyńca i rozpustnik, przywiązywał do tego drobiazgu znaczenie podobne do jej maman, przypisującej dziewczęcemu wianuszkowi wartość większą niż najdroższe posagi? Czy mógłby nią wtedy wzgardzić, zarzucić kłamstwo i mamienie niezdobytą słodyczą, choć nigdy nie potwierdziła swego dziewictwa? I koniec końców – czemu nie podarował jej jeszcze tego sławetnego francuskiego pocałunku? A jeśli to zrobił, to co on miał właściwie oznaczać?

Tak wiele słów szukało ujścia na karminowych wargach. Czuła jak cisną się, walczą między sobą, by tylko się wyrwać i swych ciężarem rzucić na Maura. Ale musiała je przełykać, z wysiłkiem zastępować je milczeniem, uśmiechami lub złością na kolejne jego zakusy na swoją cześć. Nieświadomie ułatwiał jej to zamykając usta pocałunkami. Miała obawy przed powiedzeniem mu tego wszystkiego, bo zarówno bezlitośnie nawarstwiające się pytania, jak i posiadana wiedza wręcz tajemna, łączył jeden aspekt. Jeden problem, jedna zagadka ciężka do rozwiązania.
Czy ufała swojemu narzeczonemu?

Stała tuż za padokiem, rękoma wspierając się o drewniane sztachety tworzące okrąg ogrodzenia. Wiatr niosący za sobą nie niewątpliwy aromat mocno związany z końmi, swymi delikatnymi powiewami wplątywał się w jej jaśniutkie włosy, czasem przy pędzie przebiegającej obok klaczy zarzucając co niesforniejsze kosmyki na śliczną twarzyczkę. A spomiędzy nich, a także nieco spode łba, spoglądała błękitnymi oczkami na swoją własność: na należący do siebie kawałek ziemi ubijany końskimi kopytami, na pięknie rzeźbione ciało zwierzęcia poruszające się z gracją w biegu, które już niedługo miała wygrać do swojej kolekcji, w końcu też i na.. równie rozkoszny widok, jakim był zawsze wprawiający ją w zmieszanie półnagi Gilbert. A w tej sytuacji wyglądał wyjątkowo.. mieszająco w głowie. I także uważała go za swojego. Wszak według wszystkich praw w jakie wierzyła i jakie wyznawała ( a były to głównie jej własne kaprysy ), także i jego powinna posiadać tylko dla siebie. Mogłaby nawet się zadowolić posiadaniem go w wersji niekompletnej, to znaczy bez jakiejkolwiek koszuli, jedynie z odsłoniętą klatką piersiową. Chyba jakoś dałaby radę przełknąć ten „defekt” na swej własności...

Jej zaabsorbowanie myślami o twardych mięśniach narzeczonego napinającymi się pod opaloną skórą, odzwierciedlało się w czubku bucika niespokojnie i bezwiednie rozgrzebującym ziemię, w miejscu w którym stała.
-Nie trudź się tak, Maurze. To Ci nie pomoże wygrać – zawołała w końcu do niego, gdy klacz po raz kolejny przekłusowała nieopodal, swoją gracją mogąc zawstydzić niejednego z jej fryzów. Co sama panieneczka starała się odepchnąć od siebie, dodatkowo przyozdabiając słowa dość krnąbrnym uśmieszkiem.

Gilbert przerwał sprawdzanie wierzchowca i ruszył ku panience śmiałym krokiem. Dumny, władczy i z roziskrzonym spojrzeniem.
-A skąd ta pewność moja ptaszyno? Wszak nie powiesz mi chyba, że... nie warto walczyć o tak cudną zdobycz, jak widok twego nagiego ciała, non?- podszedł bardzo blisko szlachcianki prowadząc konia za uzdę..-Podoba ci się?
-Jest piękna..
- wymruczała w odpowiedzi, dopiero później dochodząc do wniosku, że mogła nadać temu więcej niechęci. Jednak będąc teraz i tutaj, w obliczu elegancji tego zwierzęcia, wyciągnęła doń rękę ponad ogrodzeniem, by dłonią sięgnąć ku chrapom, tej przyjemnie mięciutkiej w dotyku części końskiego pyska. Naturalnie, była to też jedyna część, której faktycznie można dosięgnąć bez stawania na palcach.
-Oczywiście, jak na klacz arabską, nie będącą jeszcze piękniejszym fryzem – była to tylko częściowo prawda, a w drugiej części zwykłe droczenie się. W promieniach słońca i lekko lśniąca od potu sierść nabierała w oczach dziewczęcia barwę.. czekolady. Nie tej gorzkiej i ciemnej, ale tej wymieszanej z mlekiem, rozpływającej się w ustach. Już samo to skojarzenie sprawiło, że zapałała miłością żarliwą do cudnej urody wierzchowca. A także lekkim pragnieniem, mogącym być zaspokojonym tylko przez filiżankę pełną gorącej słodkości.

-I mówię tylko, że na próżno męczysz ją i siebie. Tak po prawdzie to byłoby najlepiej, gdybyś już teraz mi ją podarował. Oszczędzisz sobie wstydu porażki, a mi marnowania czasu – dopowiedziała jeszcze z beztroską, wręcz niezachwianą pewnością siebie.
-Chcesz się na niej przejechać... tu i teraz? Na oklep jak Amazonki z mitów?- zapytał Gilbert nie komentując pełnych niezachwianej pewności słów hrabianki.
-Non! - żachnęła się Marjolaine, odpierając tę niewątpliwą pokusę -Nacieszę się nią po mojej wygranej.
Z czułością przetańczyła opuszkami palców po skórze konia, z rozradowanym uśmiechem małej dziewczynki obserwując, jak ten unosi wargę w poszukiwaniu przysmaku na jej dłoni -Dlatego ufam, że będziesz ostrożny i nie przysporzysz jej żadnych kontuzji. Ani sobie. To nie będzie jakaś byle ugrzeczniona przejażdżka po parku.
-Martwisz się o me zdrowie Marjolaine?
- rzekł uśmiechając się ciepło Gilbert.- To takie... słodkie.
Pochwycił ową dłoń hrabianki dotykającej klaczy i przycisnął wnętrze dłoni do swych ust. Maur musnął je wargami i przyłożył dłoń jej do policzka.- Ty też bądź ostrożna moja ptaszyno. Wszak delikatnym jesteś skarbem.
-Oui, jestem
– wymruczała panieneczka potulnie, bo uprzednim przyrumienieniu się delikatnie. Ta jej potulność była zadziwiająca wiele i w równym stopniu podejrzana. Zupełnie, jak gdyby już coś sobie knuła pod tą burzą jaśniutkich włosów, a o czym nie omieszkała napomknąć mężczyźnie, niewinnym głosikiem damy w opresji -Dlatego nie powinieneś za bardzo pędzić w trakcie naszego wyścigu. Bo inaczej też będę musiała się śpieszyć, spadnę i zrobię sobie krzywdę. A taka potłuczona to nawet do pozowania nie będę się nadawała.
-Oui, tylko tyle by wygrać. To wystarczy.
- rzekł z równie niewinnym uśmieszkiem i łobuzerskimi błyskami w oczach. Dłoń hrabianki, kierowana palcami Maura z sunęła się z policzka mężczyzny, na szyję i tors. Panieneczka czuła pod palcami, gorącą od słońca skórę i te mięśnie, twarde sprężyste... tak dobrze wyczuwalne podczas jego oddechu.

-Wczoraj tak szybko wyszłaś i nie zdołałem zaprezentować pewnych... możliwości.- rzekł z uśmiechem Gilbert.- A potem zamknęłaś się na klucz w sypialni. Dlaczego?
-Byłam zmęczona, należała mi się odrobina spokojnego snu. A z Tobą w mej sypialni nie mogę się nacieszyć w pełni przespaną nocą.. co pewnie niedługo zaczęłoby się odbijać na mojej urodzie!
- niemałe przerażenie wymalowało się na twarzyczce panieneczki. Mocno przesadzone i teatralne, a tym samym bardzo dobrze zakrywające to kłamstewko -Nie wspominając już o tym, że zapewne planowałeś mnie zmęczyć, żebym dzisiaj nie miała sił na wyścig!

Zacietrzewiła się odrobinę, jednak jej spojrzenie zamiast utkwić oskarżycielsko w tym szubrawcu, sunęło bezwolnie za jej dłonią. Nie wyrywała się zbytnio z jego uścisku, nie chciała mu dawać więcej powodów do postrzegania jej jako strachliwej ptaszyny. Tym bardziej, że to co robił było.. miłe. I gwałtownie przywodziło na myśl wczorajsze zdarzenie i tamtą szczęś... nieszczęsną kropelkę spływającą po skórze Maura.

-Liczę jednak, że tej nocy drzwi twej sypialni będą dla mnie otwarte.- odparł z bezczelnym uśmieszkiem Gilbert patrząc wprost w oblicze swej ptaszyny i bynajmniej nie przejmując się jej oskarżeniami... jak najbardziej wszak słusznymi. Hrabianka zaś dotarła w swej wędrówce po ciele szlachcica do mięśni brzucha, godnych jakiegoś barbarusa... a nie kulturalnie wychowanego markiza.- Wszak to czego teraz dotykasz, należy do ciebie będąc twym narzeczonym, non? Nie godzi się zostawiać swojej własności pod drzwiami.
-To.. zależy od tego, czy wygram, non?
- słodki szantaż, jakże to elegancka sztuka konwersacji pomiędzy ludźmi, a już szczególnie pomiędzy kobietą i mężczyzną, lub dzieckiem i rodzicem -Ale podoba mi się myśl, że wszystko czego dotknę staje się moją własnością. Brzmi.. pożytecznie.

Pomimo wesołego uśmiechu, w którym ukazała swe białe perełki ząbków, panieneczka także przełknęła dość nerwowo ślinę. Przyczyna tego była tak, gdzie dłoń Marjolaine, gdzie jej wzrok i gdzie.. ciało narzeczonego, tak twarde pod opuszkami palców i przypadkowymi muśnięciami paznokci. Ah, gdyby nie uścisk w jakim Gilbert trzymał jej rączkę to była pewna, że ta drżałaby dotykając jego skóry po tych rejonach ciała, zazwyczaj skrytych pod ubraniami. A przynajmniej przeważnie w dzień otulonych jakąś koszulą. W ciemnościach nocy zaś widoki nie były aż tak wyraźne jak teraz, chociaż to wcale nie czyniło sytuacji łatwiejszymi.
-Przywilejem narzeczonej jest dotykać swego wybranka, non? Przywilejem narzeczonej jest żądać pocałunków, pieszczot, komplementów... kiedy tylko ma na to ochotę. - druga dłoń ujęła podbródek hrabianki odchylając główkę dziewczęcia w górę... wprost ku obliczu Maura przybliżającego się ku jej ustom.

Poczuła owe wargi na swych, przyciśnięte w delikatnym zmysłowym pocałunku. Łobuz jeden... mówił o jej kaprysach, a spełniał swoje! Rozkoszując się zarówno dotykiem jej słodkich usteczek w pocałunku i pieszczotą jej delikatnej rączki na swym brzuchu. Powinna zaprotestować! Chyba.
Ale żeby móc protestować, musiałaby oderwać usta od jego warg. A teraz jedynie przymknęła oczy w błogim zadowoleniu, które to nieco zepsute zostało przez przymarszczone lekko brwi, wyraźnie świadczące o jakichś myślach bijących się w jej główce.
To że pomiędzy nimi był nieduży drewniany płot, komplikowało tylko sytuację. Płot dawał zwodnicze poczucie bezpieczeństwa hrabiance. Przecież nie mogło się stać nic stosownego, skoro... oddzielał ich od siebie, prawda?
Aczkolwiek dostrzegała tutaj zgoła odmienne zagrożenie niż zwyczajowe podchody Maura to jej spódnicy. Wyczuwała.. plan. Chytry wielce i idealnie pasujący do takiego osobnika. Plan polegający na zmęczeniu jej i rozkojarzeniu tymi pieszczotami, by sił ni głowy nie miała do wyścigu. Oh, szczwany! I pewno myślał, że ona się na tym nie pozna, że jego pocałunki weźmie za prosty wyraz.. uczucia? Pożądania prędzej, lub chęci pobawienia się ptaszyną. Już ona nie miała zamiaru dać się tak podejść!

Po dłuższej chwili, w czasie której toczyły ze sobą bitwę osobiste pragnienia hrabianki oraz jej jakże przebiegły ( w jej mniemaniu ) charakterek, zwycięstwo odniósł właśnie on. I z tego powodu zdołała cudem jakimś wyrwać się ze zwodniczo przyjemnych oplotów mężczyzny. Dodała do tego kilka gniewnych burknięć, że na nią nie zadziałają takie oczywiste sztuczki, a podkreśliła je jeszcze mrukliwym oświadczeniem.
Że sobie idzie.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 08-08-2013, 08:56   #59
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-Czy wszystko w porządku, mademoiselle? - zapytał Émilien głosem słusznie zalęknionym, z wyraźną nutą służalczości.
W Le Manor de Dame Chance pełnił stanowisko tutejszego masztalerza, z aspiracjami do podskoczenia do wyższej rangi. Póki co jednak był prawą ręką Gasparda, rodzinnego kawalkatora zajmującego się stadniną ich fryzów w Niort, który do dopieszczania grupki koni w osobistej posiadłości Marjolaine posłał swego najlepszego człowieka. Tylko czy to na pewno był zaszczyt, to co dotknęło Émiliena? Dotąd nie miał powodów, by poddawać to wątpliwości. Hrabianka wprawdzie bywała kapryśna, miała swoje humorki dotyczące choćby dokładnej długości grzyw jakie powinny mieć jej wierzchowce czy idealnej barwy świecidełek zdobiących uprzęże, ale nic bardzo drażliwego czy mogącego zagrozić jego stanowisku.

Dopiero kilka dni temu został postawiony przed swoim pierwszym wyborem, którego miał dokonać, a hardy błysk w błękitnych oczkach hrabianki świadczył o tym, że nie miał zbyt wiele miejsca na pomyłkę. Presja była niemała, w końcu to JEGO żywicielka miała ścigać się na wierzchowcu przygotowanym przez NIEGO. Nie była typem osoby, która przyczynę ewentualnej porażki dostrzegałaby w sobie samej. Tutaj na szali stała jego własna praca! Nic dziwnego, że kilka razy zmieniał swoją decyzję co do wyboru konia na tę okazję, potem po kilkadziesiąt razy sprawdzał każdą sprzączkę siodła, a teraz z czujnością obserwował chód zwierzęcia, aby w porę dostrzec wszelkie nieścisłości mogące mu.. non, jego pani zagrozić w wygranej.

-Oh, w jak najlepszym – głos słodki, łaskawy i pełen satysfakcji wypełniającej go ulgą, spłynął z góry ku jego uszom, że aż wzniósł spojrzenie na tego jasnowłosego anioła jakim jawiła się panienka d'Niort tak prostemu człowiekowi stojącemu właśnie nad przepaścią życia i śmierci. Bardzo metaforycznie rzecz jasna.

A widok jaki się przed nim rozciągał był godzien uwiecznienia na płótnie obrazu. Ucieleśnienie wdzięku, szyku i harmonii.
Kierowany wprawnymi ruchami dłoni dziewczątka, koń z elegancją poruszał się po padoku. Jego kopyta dotykały ziemi z niebywałą lekkością, jak gdyby zaraz miał rozłożyć skrzydła i wznieść się do lotu. Nie był to energiczny chód konia wyścigowego, bo i wszystkie rumaki rodziny d'Niort trenowane były sztuki ujeżdżania miast ścigania się z innymi. Bliższe im były pasaże, piaffy i piruety niż szaleńcze próby pokonania czasu i rywali w gonitwach, dlatego zawsze przyjemnością było podziwianie gracji tych fryzów w zaprzęgu karocy. Ale nie tylko wtedy, bowiem także i po płynnym chodzie tego konkretnego osobnika można było poznać lata ćwiczeń. Obojga, także i ujeżdżającej go Marjolaine.

Spójność i równowaga pomiędzy nimi była prawie perfekcyjna. Daleko wprawdzie panieneczce było do jeźdźców biorących udział w zawodach i turniejach, ale jak na wysoko urodzą damę odznaczała się niebywałą znajomością sztuki jeździeckiej. Wiedziała, jak należało ująć wodzę, by koń wykonywał zwroty, łuki, ósemeczki i kształty jakich tylko zapragnęła. Które miejsce na końskim boku było wystarczające wrażliwe, aby odczuć ucisk jej łydki ponaglającej go do szybszego chodu. Jak cmoknąć, by porozumiewawczo zastrzygł uszami. Gdzie poklepać po masywnej szyi i jakim tonem wyszeptać pieszczotliwe słowa pochwały.

Pod nieprzejednanie czarną sierścią konia dostrzegalne były subtelne zarysy mięśni poruszających się sprężyście w czasie tej krótkiej rozgrzewki. Tak głęboka barwa swym odcieniem przypominała krucze pióra, aż nawet zdawała się pochłaniać padające nań światło wiszącego wysoko słońca. Była nieskazitelna, nie zbezczeszczały jej żadne inne maści, a co słabszym i bardziej melancholijnym serduszkom przywodziła na myśl żałobne skojarzenia.
Pozaplatana misternie długa grzywa falowała po długiej szyi zwierzęcia w pędzie powietrza, podpięty ogon młócił zostawianą z tyłu przestrzeń i unoszący się kurz. Smukłe nogi rytmicznie wybijały tempo to kłusa, to galopu, w czasie których kopyta wyrzucały w powietrze grudki ziemi.

Cudne stworzenie.







Ale też i hrabianka zasiadające na jego grzbiecie była prześliczna. Tak wyjątkowa sytuacja w postaci wyścigu, a już szczególnie ścigania się konno ze swym narzeczonym, wymagała równie wyjątkowej kreacji. Nawet jeśli to nie był bal ani żadne wielkie wyjście wśród arystokratyczną śmietankę
On miał ją oglądać. Szczególnie od tyłu, gdy będzie go zostawiała w tyle.
W końcu wygląd był więcej niż połową sukcesu, non? A ona zamierzała wygrać za wszelką cenę.
Długa suknia zakrywała nogi wsparte elegancko na damskim siodle i miękko spływała po końskim zadzie. Czerń materiału była równie szlachetna i głęboka co umaszczenie zwierzęcia, odznaczała się jedynie ozdobnymi falbanami i odcieniami ciemnej zieleni dostrzegalnymi jedynie w promieniach słońca, pobłyskującymi niczym barwne rybie łuski.
Oh! Nawet i kapelusik do kompletu miała, czarny cylinderek z barwnym piórkiem.

Tak. Marjolaine Amelie Pelletier d'Niort była przygotowana do walki o swoją niewinność.





***





Że też nie pomyślała, aby przypilnować tego oszusta! Że też nie poprosiła Émiliena, aby doglądnął klacz pod kątem alchemicznych sztuczek, do jakich mógł się posunąć Maur do zapewnienia sobie wygranej. Zapewne wtedy przy padoku, miał z góry zaplanowane rozkojarzenie jej swoimi pocałunkami, by ani myślała sprawdzać jego wiarygodności i wątpliwej niewinności. Szczwany lis!
Bo przecież tylko w taki sposób mogła wyjaśnić to co się właśnie działo przed oczami: oszustwo, krętactwa, istna czarna magia! A działo się źle.

Nie trwało długo, nim po wyrównanej gonitwy od linii rozpoczynającej ich wyścig, Gilbert ze swoją klaczą wysunął się na znaczne prowadzenie. Niestety, okazał się być doskonałym jeźdźcem, który nawet dorównywał jej talentowi. Okazał się być wyzwaniem o wiele większym od szlachetek z jej dzieciństwa, i z racji stawki ich drobnego zakładu – o wiele straszniejszym także. Ogarniało ją to całkiem zrozumiałą wściekłością, ale także dumą. Bo i czyż nie trafił jej się mężczyzna lepszy od tych wszystkich wyleniałych pudli, nie tylko w kwestii samego wyglądu, ale też i niemałych umiejętności jeździeckich jakie skrywały te jego mięśnie? Niejako z tego powodu, pomiędzy tamtymi dwoma sprzecznymi uczuciami, rozpychało się łokciami jeszcze jedno w walce o zaprzątanie umysłu panieneczki.
Sylwetka półnagiego Maura pędzącego na swej klaczy, była.. niezwykle rozkoszną słodyczą dla oczu. I przez to rozpraszającą także. Pot perlił się na jego skórze, przez co jego ciało o tak egzotycznym, ciemnym odcieniu, lśniło w liżących je zachłannie promieniach słońca. Zwyczajowo przypominał barbarzyńcę. Przystojnego, aczkolwiek groźnego bandytę, któremu dałaby się porwać niejedna błękitnokrwista dama, w tym i sama Marjolaine. Choć to dopiero po odpowiednio długiej chwili wyrywania się, aby nie być nazbyt uległą.
Musiała przyznać, że gdyby ktoś odważył się uwiecznić ten widok na płótnie, to byłby on artystycznym grzeszkiem godnym zawieszenia w swej alkowie i spoglądania nań z rozmarzeniem w czasie leniwego odpoczynku w łóżku. A może prędzej jego miejsce powinno być w szafie głęboko pod jedwabiami i atłasami, lub w szufladzie gabineciku wypełnionej zapomnianymi papierzyskami? Rubasznym sekrecikiem przeznaczonym tylko dla jednych oczu w momentach wymagających lubieżnej przyjemności.

Potrząsnęła gwałtownie głową, nieprzerwanie kierując swego wierzchowca w ślad za rywalem.
Przebrzydły wąż! Koszula – o tym też powinna pamiętać! Odzienie mające zakryć ten jego tors przed przewianiem, w oficjalnej wersji. Zbyt dobrze wiedział jak ją rozkojarzyć, nawet jeśli nie robił tego zawsze świadomie. Też mogła zagrać taką kartą i ubrać się w wyzywającą suknię, dzięki której nie wiedziałby gdzie podziać swoje oczy, ale ich celem na pewno nie byłaby odległa wizja linii końcowej. Albo nawet lepiej byłoby suknię z głębokim wycięciem na plecach, aby to im chciał się przyglądać przez czas trwania wyścigu i ani myślał o choćby próbie wyprzedzenia. Acz chociaż nawet w najdrobniejszych zakładzikach i gierkach pragnęła wygrać, ale takie zagranie brzmiało zbyt.. tanio.
Oraz nieważnie teraz. Oto bowiem zbliżali się do pierwszej przeszkody. Jej pierwszej szansy na zdobycie prowadzenia.







Wąwóz był piękny, był też zdradliwy, o czym hrabianka doskonale wiedziała. Jak i wiedziała, którędy go objechać. Dotąd co prawda unikała tego miejsca. Wąwóz może był i ładny, ale był też dziki i pierwotny. Nieuporządkowany. Przed takimi miejscami straszyło się małe dziewczynki. W niczym nie przypominał ogrodów Luwru. Był... jak Maur. Przed nim też straszono, choć już nieco starsze dziewczątka i damy.

Nie sposób było poznać tego na mapie, ale już na miejscu nawet jeździecki amator potrafiłby ocenić, że była to przeszkoda nie do przeskoczenia. Koryto było zbyt szerokie, aby mógł je przekroczyć nawet najzwinniejszy wierzchowiec. Jedynym sposobem byłoby doprawienie mu skrzydeł, ale Marjolaine, z dość oczywistych powodów, nie miała takowych akurat pod ręką.

Ogarnęła ją nagła panika. Pierwsza przeszkoda, a już miała stracić na niej czas? W sytuacji, gdy jej rywal już na początku zdołał ją wyprzedzić, ona nie mogła sobie pozwolić tutaj na tracenie cennych chwil! Trasa wyścigu prowadziła w poprzek wąwozu, zatem zwyczajne przejechanie go byłoby najrozsądniejszym i przezornie bezpiecznym rozwiązaniem. Ale także nie pomogłoby jej w zdobyciu prowadzenia, szczególnie gdyby Gilbert odważyłby się na skok lub znalazłby jakąś inną drogę..

Prowadząc swego konia tuż nad krawędzią wąwozu, panieneczka spoglądała to w dół, to rozglądała się bacznie naokoło. Droga, droga.. pamiętała, że na mapie słabo była zaznaczona jedna ścieżka, niczym tajemnicze przejście. Zbawienne, gdyby okazało się być prawdziwym. Trudno było ocenić kiedy jakiś artysta przeniósł na papier te ziemie, wiele szczegółów mogło się już nie zgadzać, dróżki mogły być zarośnięte i nieprzejezdne. Co nie znaczyło, że nie mogłaby wydeptać własnej..

Ale tam! Nagle! Ledwie widoczne przejście pośród drzew skrywających je w swym cieniu. Nie było idealne, nie wydawało się być zbyt często używanym szlakiem.
Przyglądała się niepewnie trawie wyraźnie położonej pod czyimś krokami, zwierzęcia lub człowieka. A ta niepewność odzwierciedlała się też w bezwiednym kierowaniem konia w kółeczko w jednym miejscu, nim buńczucznie przygryzła dolną wargę i popędziła go ku nieznanemu. Najpierw nieśpiesznie, badając nowo odkryty zakątek, gotowa w każdym momencie zawrócić, aby poszukać nowej ścieżki. A potem szybciej, im ta stawała się pewniejsza. Wiła się w dół wężową naturą, aż wpadała wprost do gardzieli wąwozu. Tam to właśnie otoczony wystającymi splotami korzeni drzew, galopował fryz, a pęd powietrza zdawał się usuwać spod jego kopyt liście. Wzbijały się one wysoko, lawirowały leniwie ku niemu, aż znów opadały miękko na ziemię. A wtedy wierzchowca już tam nie było.

Otwarcie w stromych zboczach tej niewielkiej dolinki, pozwoliło mu wbiec z powrotem na górę, acz tym razem już po właściwej stronie. Marjolaine rzuciła tylko krótkie spojrzenie na przeciwległą krawędź. Nasłuchiwała też przez moment, czy nie słychać nigdzie w okolicy uderzeń kopyt arabskiej klaczy o runo leśne. Lub co gorsza – o płaskie dno wąwozu.
Nic. Zaledwie szum liści i serenady ptaków gdzieś wysoko ponad jasnowłosą głową. To ją zadowalało.

Nie widziała go przed sobą, nie widziała go także za sobą. Czy zdołał ją aż tak bardzo przegonić, aby zniknąć daleko za horyzontem? To było niemożliwe, jego klacz musiałaby nagle wyhodować sobie skrzydła, by pokonać wąwóz szybciej niż ona. Zatem musiał zdecydować się na objechanie go, co przywołało na wargi panieneczki uśmiech pełen złośliwej satysfakcji. Dawało to jej odrobinę czasu dla siebie, by zagrzać już sobie swoje pierwsze miejsce w wyścigu. Niezbyt dużo, wąwóz nie był aż tak duży, by mogła zacząć się rozleniwiać i zacząć bujać w obłokach. Nawet jeśli muskania wiatru był tak przyjemne na jej twarzy.
Zaledwie odrobina czasu, która minęło wręcz błyskawicznie.

Łobuzerski uśmiech.
Wilczy błysk w oczach.
Kilka sugestywnych słów rzuconych lekkim tonem. Opowiadających o jej ciele, piersiach, pośladkach, twarzyczce.
Zdołał się z nią zrównać po swej porażce w wąwozie i już na powrót próbował ją zbałamucić, sprawić by popełniła błąd. Zarumieniła się, a i owszem. Gilbert jak nikt inny potrafił przywoływać na jej policzki te czerwone oznaki zakłopotania. Jednak nie zadrżały jej dłonie przyodziane w rękawiczki z delikatnej skórki zajęczej. Ba! Nawet nie raczyła unieść na niego spojrzenia, zdając się hardo i nieprzerwanie zapatrzoną w swoją własną wygraną widoczną daleko przed nią. Jeśli swym odsłoniętym torsem chciał zastosować fortel podobny wczorajszemu, temu w łazience, to musiał posmakować na języku żółć nieudanego planu.
Unosząc wysoko podbródek Marjolaine spięła mocniej konia.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 08-08-2013, 09:02   #60
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Wiedziała, że był tuż za nią. Że dokładnie ją obserwował, aby móc w porę spostrzec wynalezione przez nią ścieżki wystarczające pewne dla końskich kopyt. Zapewne wierzył, że będzie mógł wykorzystać jej znajomość swych włości do przekradnięcia się przez gęstwinę mokradeł. Ona także liczyła na to, że jej ziemie okażą się łaskawe dla swej pani i z łatwością ją przepuszczą, z miejsca podsuną pod kopyta jej konia odpowiednią ścieżkę. Zaś intruza w postaci mężczyzny wciągną głęboko w swe gęste bagna. Na tyle przynajmniej, by hrabianka mogła bez problemu wygrać ich małą gonitwę.

Tyle tylko.. że okazały się one być większym wyzwaniem niż z początku myślała. Tym bardziej że to co było wyglądało na proste i łatwe dróżki poprzez bagnisko. Nie było tak łatwe do odnalezienia na miejscu. Owe ścieżki były zwodnicze, a wędrówki pomiędzy nimi kręte. Trzęsawiska były niebezpiecznym miejscem dla Gilberta, ale też i dla niej. Pełnym bajor i zdradliwych obszarów.








Nie istniała tutaj jedna właściwa ścieżka wijąca się pośród rozmokłej ziemi. To co z początku się taką wydawało, po bliższym sprawdzeniu końskim kopytem okazywało się być tylko ułudą, pod którą krył się całkiem nowy świat mułu i gwałtownie wzbijających się w powietrze bzyczących owadów.

Zadziwiająco szybko przestała słyszeć za sobą rżenie klaczy Maura. Musiał najwyraźniej zrezygnować z tak bezpośredniego podejścia do nieznanego mu, mocno grząskiego terenu. Objechanie tego miejsca było oczywiście możliwe, ale traciło się na tym czas. A tutaj wystarczyło jedynie odnaleźć odpowiednie szlaki mogące wędrowcowi pomóc w przekroczeniu bagien bez potrzeby zamoczenia się w nich. Brzmiało wystarczająco prosto. Na mapie też tak wyglądało.

Dotąd nieskazitelna czerń końskiej maści ubrudziła się to brązowym, to zgniło zielonkawym bagiennym błotem. Rąbek sukni nasiąkł stojącą wodą mokradeł, materiał stał się ciężki i z pewnością nie sposób go będzie już odratować. Już mogła sobie wyobrazić maman załamującą ręce nad stanem swej córeczki, ochmistrzynie zaciskającą wargi w wąską kreskę po zobaczeniu smug błota zostawianych na posadzce przez panieneczkę. I te zimne, oskarżycielskie spojrzenia rzucane wspólnie Maurowi, niechybnemu powodowi przez który ich hrabianeczka wygląda jak siedem nieszczęść.

Jej fryz rżał niespokojnie, gdy raz za razem jego kopyta zapadały się głęboko w zdradliwe bagniska.

Tu była ścieżka.
Dokładnie tutaj.
Pamiętała przecież!
Była tutaj, kiedy ostatni raz panieneczka tędy przejeżdżała.
Kiedy? Z kilka miesięcy temu.. może rok..

Stanowczym pociągnięciem wodzy przytrzymała konia w miejscu, choć muł trzymający mocno jego nogi i tak nie pozwalał na zbyt szybkie poruszanie się. Rozejrzała się wokoło, a w błękitnych oczkach pojawiła się lśniąca sugestia zwiastująca nadchodzącą rezygnację. Oraz skradającą się tuż za nią panikę. Zaś gdzieś w jasnowłosej główce, gdzieś tam z tyłu gdzie i zdrowy rozsądek czasem dawał o sobie znać, tam to właśnie tliła się pewna myśl. Nieśmiało i dość bojaźliwie, jak niewielki płomyczek na czubku zapałki, otoczony nieprzeniknionymi ciemnościami i straszony powiewami wiatru. W podobny sposób była przeganiana właśnie owa myśl, co się pojawiała to zaraz wychodziły jej naprzeciw nadzieja w ramię z czystą desperacją. Jedynie tej ciemności nie było, bo chociaż niezaprzeczalnie roztrzepany, to umysłu Marjolaine nie można było nazwać ciemnym.

Po długim czasie błądzenia i kierowania się jakimi złudnymi świetlikami bagiennymi, które tylko wciągały ją głębiej do swego ponurego labiryntu, prawda zdołała się przepchać łokciami i zamigotała jasno w głównie panienki.
Zgubiła się. To wszystko wyglądało o wiele prościej na płaskiej przestrzeni mapy, ścieżynki były tak dokładnie pozaznaczane! Czemuż nikt nie pomyślał o przeniesieniu ich na mokradła?! Czemuż nikt nie wpadł na pomysł postawienia chociaż jednego znaku, mogącego ją pokierować w odpowiednią stronę?!
Miała ochotę krzyczeć z bezsilność, przelać cały swój gniew na to paskudne miejsce, aby aż zrobiło się głupio tym wszystkim gnijącym bajorom i rozstąpiłyby się przed nią. A mogła dać głośny wyraz swemu zagubieniu, wszak Maura tu nie było, nie usłyszałby nawet. Tak samo jak i jej wołania o pomoc, gdyby zaczęła tutaj tonąć.

Aż ciarki przeszły jej po skórze.
Czy też się zgubił? A może samodzielnie odnalazł drogę przez bagniska, ani myśląc o wróceniu się i uratowaniu swej ptaszyny z wyraźnej opresji? A to drań! Tak ją tutaj porzucić! Oczywiście, gdyby to ona wydostała się pierwsza z mokradeł, a on gdzieś prawie tonął w tutejszych bagniskach, to ani by myślała mu pomagać. Bez wyrzutów sumienia wykorzystałaby okazję do wysforowania się daleko na przód ich wyścigu i może dopiero po dojechaniu na sam koniec, zaklepaniu dla siebie pierwszego miejsca, może dopiero wtedy wróciłaby mu pomóc. Może. Wiadomym jednak było, że w drugą stronę istniały inne zasady, a ona jako młoda dama, już z racji samego tytułu powinna mieć zapewniony ratunek i opiekę silnego, męskiego ramienia.

Głośne mlaśnięcie.
Cóż, inaczej tego nie można było nazwać. Ów odgłos najbliższy był właśnie temu. Mlaśnięciu.
Zatem głośne mlaśnięcie poświadczyło o własnej woli kruczoczarnego, czworonożnego zwierzęcia, a także o granicach cierpliwości, jakie ten potrafi osiągnąć stojąc wystarczająco długo nieruchomo we wciągającym go powoli błocie. Nie kierowany tym razem rączką zafrapowanego dziewczątka fryz uniósł z trudem jedną nogę, powoli wydostając ją z trzymającego mocno grzęzawiska. A potem kolejną. I jeszcze dwie ostatnie.





***





Nie wiedziała ile czasu zajęło jej wydostanie się z mokradeł. A tym bardziej nie był dla niej jasny sposób, w jaki zdołała uciec spomiędzy bagnistych toni i gęstwin zarośli. Odpowiedź sugerował nieco opłakany stan dziewczątka i jej konia, przywodzący na myśl przeciskanie się pomiędzy gałęziami oraz częste przekonywanie się, że to czy owe bajoro wypełnione zielonym szlamem, jest w rzeczywistości głębsze niż się z początku wydawało. Oboje będą potrzebowali solidnej kąpieli, aby zrzucić z siebie tę aparycję potworów z bagien, ale najważniejsze było, że zdołała się wydostać z tamtej pułapki.

Widziała Gilberta w oddali. Takiego.. takiego.. czystego, nawet jego klacz lśniła w słońcu tym swoim czekoladowym odcieniem, ani trochę nie zmąconym przeprawą przez bagniska. Widać i tym razem postanowił podejść ostrożnie do przeszkody, co wyszło mu na lepsze. Objechanie mokradeł było bezpieczniejsze niż próby przedarcia się przez ich stojącą wodę. Rozsądne rozwiązania, to musiała mu przyznać z irytacją zgrzytającą jej ząbkami.

Złość potrafiła być potężną siłą.
Ale przecież on jej o tym mówił, czyż nie? O tym, jak to w swym drobnym ciałku potrafi się zmienić w istny wulkan gniewu. O namiętności też wspomniał, ale to wolała puścić mimo uszu. Teraz to właśnie gniew wraz z narastającą desperacją kierowała poczynaniami Marjolaine. Nie chodziło już o samą wygraną, o piękną klacz którą mogła zdobyć. To było teraz sprawą drugorzędną. Liczyło się tylko to, aby nie stać się postacią na maurowym obrazie, aby ustrzec swą niewinność i nagość przed jego wszędobylskimi oczami. To była walka o swoją cześć, której nie zamierzała oddać w jego ręce. A przynajmniej nie na jego zasadach.
Ta myśl pchała ją szaleńczo do przodu, chociaż była już brudna, spocona i zaczynała odczuwać zmęczenie. Także i jej koń przejawiał jego pewne oznaki. Nie był już u szczytu swej energii z jaką rozpoczynał tę pełną brawury gonitwę, a przygoda na bagnach pozostawiła ślad nie tylko na jego dotąd pięknej sierści, ale zdawało się, że i w oczach pobłyskiwała pewna niechęć i zdegustowanie sytuacją.

Mimo tych wszystkich wyraźnych sprzeciwów, jakie wysyłały tej dwójce ich ciała, panieneczka pochylała się nad szyją rozpędzonego zwierzęcia. Wcześniejszą miękkość i płynność galopu zastąpiło szaleńcze wręcz tempo cwału, w którym koński bieg przypominał prędzej bitewną szarżę niż elegancję popołudniowej przejażdżki. Ale i z taką ta gonitwa przecież miała niewiele wspólnego. Zdawało się, że drobną sylwetkę panieneczki wiatr mógł z łatwością zdmuchnąć z siodła, szczególnie gdy w pędzie powietrza szarpał i unosił co bardziej obfitsze w materiał długości jej sukni. A jednak siedziała pewnie, kurczowo trzymając dłońmi wodze i wczepiając się też w długą grzywę swego rączego wierzchowca toczącego ślinę z pyska.

Nie liczyła na wyprzedzenie Maura, ani nawet na dogonienie go i późniejsze wysforowanie się na prowadzenie. Był zbyt daleko, a i ostatnio przeszkoda obeszła się z nim łagodniej niż z nią. Nie miała szansy pomimo ognia determinacji jaki ją trawił.
Ale znała skrót, mogący ją doprowadzić wprost do linii mety przed swym narzeczonym. Ryzykowna to była decyzja. Niepewna. Jej podjęcie mogło zarówno uśmiechnąć się do niej szczęściem, co i wręcz przeciwnie - odwrócić się od niej, skazać na porażkę. Nie miała jednak większego wyboru.

Toteż w czasie, gdy jej narzeczony ku polom i wioskom wiodącym ku linii końcowej ich wyścigu, Marjolaine zwróciła swego wierzchowca w kierunku pobliskiego lasu. Gęsto rosnące drzewa nie stanowiły takiego problemu jak wcześniejsze bagna, zarośla i gęstwiny przez które musiała się przebijać. Tutaj w cieniu koron parła nieprzerwanie do przodu, to zwalniając i wymijając poszczególne drzewa, to znowu przyśpieszając, kiedy trafiała na ścieżkę saren lub innych zwierząt. Nie była to zbyt duża knieja, ani tym bardziej dzika i rozległa puszcza. Dlatego niewiele czasu upłynęło, aż fryz w galopie wypadł na oblaną słońcem, soczyście zieloną łąkę w miejscu odległym od pierwotnej trasy wyścigu.

Ale po dojechaniu do rzeki hrabianka wybuchnęła radosnym śmiechem.






Stan wody był niski, bród był przejezdny. To był jeden z najpiękniejszych widoków jakie widziała w życiu. Zwiastował zwycięstwo.
Ale to nie znaczyło, że mogła osiąść na laurach i tracić czas. Należało szybko przekroczyć bród unikając potknięcia się konia na zdradliwych śliskich kamieniach.

Krew nie zdążyła jeszcze ostygnąć ani w końskich, ani w dziewczęcych żyłach. Nadal krążyła ogrzewając ciało po chwilach brawurowej jazdy. Dodawała wigoru, podsycała nierozważność.
Fryz wpadający z rozbiegu wprost do rzeki wzniecił w niej fale, które uderzyły o kamienie na brzegu i rozprysnęły się po najbliższej im okolicy. Woda pieniła się pod mocnymi i szybkimi uderzeniami kopyt. Rozbryzgiwały ją na boki, ale przede wszystkim też i w górę, dzięki czemu panieneczka nie była już tylko ubłocona. Teraz była ubłocona i przemoczona od stóp po końcówki jaśniutkich włosów. Ale chociaż później z całą pewnością z przerażeniem zajrzy w lustro, to teraz to się wcale nie liczyło. Teraz się uśmiechała szeroko, ze zmęczoną wesołością i podekscytowaniem wymieszanymi z ulgą. Wszak ta jej zmiana trasy mogła się skończyć w zgoła odmienny sposób. Wystarczyłoby, żeby poziom wody w rzece był wyższy, a musiałaby zawracać, w tym czasie Maur z pewnością zdołałby już dotrzeć do celu. Warto było zaryzykować.

Cztery kopyta z lekkim poślizgiem wspięły się na kamienie okalające przeciwległy brzeg, a potem stopniowo wchodziły wyżej, ku zielonej trawce łąki. Tam zwierzę otrzepało się, rozsiewając na boki chmarę kropli wody, delikatnie też potrząsając siedzącą na jego grzbiecie Marjolaine. A potem ruszył gwałtownie, biegł szybko przed siebie w stronę odległego, acz widocznego celu, istnej Ziemi Obiecanej jaką był most pozwalający na przebycie rzeki. Stanowił on linię końcową wyścigu. A był tak blisko, tuż tuż, już prawie..
Hrabianka tak mocno ściskała palcami wodze, że już ledwo je czuła. Puściła je jedynie jedną dłonią, gdy zmuszona została do odgarnięcia nagle przyklejonych do twarzy niesfornych, mokrych kosmyków.

Tętent kopyt na drewnianym mostku był najpiękniejszym odgłosem, jaki mogła teraz usłyszeć panieneczka. Były to istne fanfary jej osobistego triumfu ponad męskim gatunkiem, a jej wierzchowca ponad arabską rasą.
Pomimo tego, że puściła mu luźniej wodze, by mógł odetchnąć po szaleńczym biegu, on niecierpliwie przestępował z nogi na nogi i potrząsał głową, wyraźnie oczekując dalszych możliwości do pokazania swej miłości do rywalizacji. Zdradzał tym swój jakże ognisty temperament. Gdyby nie oblepiające jego sierść i ubranie panienki (wraz z nią samą także), to oboje prawie by lśnili z dumy ze zwycięstwa. Tak niewiele brakowało, wystarczyła jedna dodatkowa pomyłka, aby to Gilbert stał na jej miejscu. Z łatwością mogła sobie wyobrazić jego zuchwały uśmieszek na widok z wolna zbliżającej się jego narzeczonej. Przegranej.
Ha! Ale przecież to nie tak, że miała zamiaru mu wspominać o tym jak blisko był wygranej! Niech sobie nie myśli, że miała jakieś problemy z prześcignięciem go!

Parsknęła głośnym śmiechem, który z pewnym trudem wydobył się z jej zmęczonego ciałka. Następnie pochyliła się, a następnie przytuliła do końskiej grzywy. Snuła już swe łaskawe plany, w jaki sposób okaże swą wdzięczność tym, którym zawdzięczała to zwycięstwo...

Émilien dostanie dodatkową zapłatę za dokonanie właściwego wyboru. Taka będzie szczodra!
Jej fryz, ten bardzo konkretny fryz któremu nie straszne mokradła, ni woda, ni wąwozy, zasłużył sobie na dodatkową porcję owsa. Ah! Niech ona straci! Dodatkową porcję owsa, ale też jabłek i marchewek! Niech mu pozazdroszczą jego sąsiedzi w stajniach.
A sama Marjolaine? Wyjątkowo słodką nagrodą będzie widok Maura pozbawiony tej jego pewności siebie i krnąbrności. Ah, może nawet się zezłości, kiedy zobaczy ją tutaj? I zdziwi jednocześnie, a potem doceni jej talent jeździecki, przewyższający wszak jego? Nie mogła się doczekać tego widoku powoli rzednącej mu miny..

Rozmyślała także, czy godnym i właściwym było, aby zwyciężczyni wyścigu pokazała język przegranemu?
 
Tyaestyra jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172