Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-04-2013, 04:06   #53
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-Śliczny...jest nieco ciężkawy, ale powinien leżeć zgrabnie w twej dłoni - rzekł Gilbert podając pistolet wybrance.- Uchwyć jedną dłonią w tym miejscu, na spuście kładąc paluszek. Wybrałem takie z cięższym spustem, ale jak opanujesz podstawy... zobaczysz, że są i delikatniejsze. Drugą dłonią ujmij tu pod rękojeścią, mocno... żebyś trzymała pistolet stabilnie.
Pokazał jej jak trzymać pistolet i tłumaczył dalej.- Po czym skieruj lufę w kierunku jabłka tak by była nieco powyżej niego. I naciśnij z całej siły spust, moja ty... amazonko.

Panieneczka zawiodła się nieco, że to nie był jeszcze koniec jej nauki. Jednakże pomimo tego zawodu i rozczarowania ( już kolejnych sprezentowanych jej dzisiaj przez narzeczonego ), hardo wykonywała jego polecenia. Nie czuła się najlepiej trzymając broń, a już tym bardziej nie nastrajała jej zbytnią radością myśl o strzelaniu z niej w cokolwiek. Nie było to godne damy, nie było godne jej paluszków, którymi trzymałaby broń nad wyraz ostrożnie, delikatnie i niechętnie, gdyby nie pomoc Maura w pokazywaniu jej jak mocnym powinien być uścisk.

Kiedy zaś pozostawił jej dłonie same sobie, aby oswoiła się z tymi.. wszystkimi.. częściami pistoletu o obcych jej nazwach, to skupienie Marjolaine szybko się rozproszyło. Broń wykonała malowniczy taniec pomiędzy jej paluszkami, zwinnie i chytrze unikając ponownego złapania przez zaskoczoną ptaszynę. Zakręciła się lekko w powietrzu nie pozwalając się schwytać, po czym z głuchym uderzeniem spadła na ziemię.

Hrabianka w milczeniu wpatrywała się, co tu kryć, dość tępo w ten dowód jej niepowodzenia. Leżącą tak otwarcie i śmiejącą jej się prosto w oczy klęskę. Niezadowolona splotła ręce na piersi i odwróciła twarzyczkę w bok, aby skryć rumieniec zażenowania wpływający jej na policzki. Pod noskiem zaś wymruczała mało pochlebną litanię o spartaczonym pistolecie i niemądrych pomysłach Maura.

Zaś Gilbert podszedł i objął szlachciankę tuląc ją do siebie i szepcząc czule wprost do jej ucha.- Nie przejmuj się pierwszą porażką moja ptaszyno. Pozwól że ci pomogę.
Cmoknął ją w policzek delikatnie, po czym uwolnił ją z uścisku, po to by podnieść broń i włożyć ją w jej dłoń. Stanął tuż za nią, obejmując ją w pasie i dociskając do siebie. Trzymał własną ręką dłoń hrabianki delikatnie pomagając jej utrzymać ten obcy dla niej przedmiot.
I szeptał jej do ucha unosząc wraz z nią broń do strzału. -Uspokój oddech, spoglądaj na cel. Nie pozwól, żeby coś cię rozpraszało.
Musnął jej uszko wargami szepcząc.- A gdy nakierujesz lufę broni na cel, powoli naciśnij spust.

I w tym jej pomógł naciskając jej palec na spuście. Broń huknęła, a jabłko w które celowali rozpadło się na kawałki.
Gilbert musnął wargami usteczka hrabianki mówiąc.- Widzisz... wystarczy się przemóc, moja śliczna.

Odgłos wystrzału przestraszył Marjolaine, tak samo jak i ptaki dotąd w beztroskim spokoju wyśpiewujące swoje arie na pobliskim drzewie.






One zerwały się do ucieczki, pokrzykując przy tym zapalczywie, a ona aż podskoczyła i wydała z siebie pisk zaskoczenia. Byłaby też prawie upuściła broń, już po raz kolejny, ale powstrzymała ją przed tym silna dłoń mężczyzny bardziej przyzwyczajona do trzymania tak niebezpiecznego i głośnego przedmiotu. Przygłuszył ją na kilka sekund, podzwaniając cicho echem huku w jej uszach, ale zdołała usłyszeć skierowane do niej słowa. Pokusiła się więc na uśmiech, krnąbrny w zamierzeniu, ale nieco drżący i blady w wykonaniu -Jak myślisz, Maurze, czy wielu szlachciców naucza swe narzeczone strzelania z pistoletu? A może to tylko Ty masz takie wymagania do swych wybranek?
-Pewnie tylko ja... i tylko wyjątkowe kobiety. Tylko te niebezpieczne.
- mruczał Gilbert pozwalając sobie całowanie policzka Marjolaine, gdy trzymał ją w swych objęciach.-Bo ty jesteś niebezpieczna moja ptaszyno.
Dłoń mężczyzny dotąd trzymająca ją w pasie niebezpiecznie zaczęła się przesuwać w dół, acz... nie tak szybko, by hrabianka nie mogła ją pochwycić i powstrzymać.- Bardzo... niebezpieczna. Tak łatwo popaść w niewolę twych chabrowych oczu. Zbyt łatwo...- usta szlachcica w swej wędrówce znów zahaczyły o kącik jej warg.

Puściła jedną dłonią pistolet, by sięgnąć nią ku śmiało, acz nieśpiesznie sobie poczynającej ręce mężczyzny. Nim ta choćby zdołała przekroczyć granicę brzuszka dziewczyna ściśniętego ciasno gorsetem, już została powstrzymana i przeciągnięta na wcięcie talii. Nie puściła jej jednak, a dalej trzymała, pilnując by nie zmieniła ponownie swego położenia. I sama zamykając się w jego uścisku.

-Zatem, skoro jestem tak niebezpieczna, Maurze.. - mruczała, rozbawiona nieco jego naiwnymi komplementami bardziej pasującymi do jakiegoś miałkiego paniczyka zaczytanego w poezji, niż do tej obłudnej bestii. Lekko też drgnęła unosząc ramiona pod dotykiem jego ust i szorstkiego zarostu łaskoczących jej skórę -.. to czyż nie jest wielce niemądrym jeszcze nauczanie mnie strzelania?
-Obawiam się... że mam słabość do tak niebezpiecznych kobiet, jak ty. A ty, mademoiselle? Jacyż to mężczyźni są twoją słabością?
-szeptał szlachcic muskając pieszczotliwie wargi hrabianki w zadziwiająco delikatnych pocałunkach. Przeklęty złotousty wąż co chwila zmieniał skórę, przeskakując z roli lubieżnego satyra, do bezczelnego prostaka by po chwili stać się czułym kochankiem. W każdej masce będąc równie pociągają... ehmm... wiarygodnym. I wyzwalając w hrabiance różne uczucia, ale zawsze intensywne.
-Żadni! Jesteście nazbyt nieokrzesani! - prychnęła butnie Marjolaine, jak gdyby jego pieszczoty wcale nie były źródłem ciepła rozgrzewającego ją od środka. Usteczka same rozchylały się, gdy tylko te jego, te lubieżne i pełne rozkoszny jednocześnie, zbliżały się do nich tak nęcąco. Drażnił się z nią tymi ulotnymi pocałunkami, bardziej muśnięciami niż faktycznym dotykaniem jej warg. Sprawiał tylko, że chciała więcej, niecierpliwie czekała, aż w końcu drapieżnie odbierze jej dech w piersiach.

-Ale nawet taki satyr i obłudnik jak Ty, potrafi zmiękczyć me serduszko cudną błyskotką. Odrobinę – uśmiechnęła się psotnie, starając się nie dać po sobie poznać tego gorącego pragnienia związanego z jego ustami. Przechylając lekko główkę zerknęła w kierunku owoców, po czym już ponownie dzisiejszego dnia zwróciła się do Gilberta z niewinnym oczekiwaniem, poprzedzonym tym razem czarującym zatrzepotaniem rzęs -Zastrzeliłam już jabłko.
-Czyli kobiety ? Czyżbyś zazdrosna była nie o mnie, a o... ochmistrzynię?
- spytał zaskoczonym tonem Gilbert. Spytał zbyt głośno i zbyt... teatralnie, by można mu było uwierzyć. Po czym kontynuował.- Ale wyrwę cię z jej szponów i … zdobędę tylko dla siebie.
I na dowód tego przycisnął usta do jej warg w długim namiętnym pocałunku, nieokrzesanym i dzikim... zupełnie potwierdzającym zarzuty Marjolaine wobec rodzaju męskiego. Co jednak nie zmieniało faktu, że hrabianka zupełnie uległa przyjemności płynącego z tego pocałunku i dłoni obejmujących ją i tulących do jej.. partnera, w interesach oczywiście.
Gilbert na chwilę uwolnił hrabiankę z okowów swych objęć i czaru pocałunku, oddalając się do stołu z pistoletami.- Jeszcze dwa jabłuszka i naszyjnik będzie twój. A jutro, jeden konny wyścig i ty będziesz moja... naga i zawstydzona.

Nadobna twarzyczka panieneczki zaprezentowała plecom Maura mało urodziwy i dalece odbiegający od wytworności grymas usteczek. Idealnym dopełnieniem go byłoby jeszcze wytknięcie języka w dziecięcej obrazie.
-Spotkałam na pogrzebie wicehrabinę Lecroix – zmieniła temat kwaśno, bo wszak przypominając sobie olbrzymią ciekawość tamtej, nazbyt oscylują wokół osoby narzeczonego Marjolaine. Opuściła z wolna rękę z pistoletem, który bez pomocy szlachcica zaczął jej straszliwie ciążyć w dłoni -Mamy od niej wyrazy.. nadmiernego zainteresowania naszym narzeczeństwem. Oraz równie wielkiej troski o Twe zdrowie, drogi Gilbercie.
Zwróciła się do niego przesłodzonym głosikiem mającym przedrzeźniać sposób mówienia Beatrice. Krył on jednak pod sobą istny jad. Objawił się on także w jej oczkach, w spojrzeniu oskarżycielsko wbitym w mężczyznę.

-Doprawdy, aż tak zainteresowana mną ? Kto by pomyślał.- rzekł szlachcic odbierając pistolet z dłoni hrabianki i odnosząc broń ku stolikowi.- A może... trochę jej nie w smak fakt, że wpadłem w sidła zastawione przez jasnowłosą hrabiankę. Choć tu rodzi się pytanie...- zerknął przez ramię na Marjolaine.- Czyżbyście były aż w tak dobrej komitywie, że obgadujecie mnie za moimi plecami?
Wybrał kolejny pistolet do użycia i ruszył z nim w kierunku panny D’Niort.- Jakoś nie potrafię wyobrazić sobie ciebie na przyjęciu wydawanym przez mademoiselle Lecroix.

-Non! To ona mnie zaczepiła. Słyszała o nocnej wizycie markiza w moim dworku i podpytywała o jej powody - wytłumaczyła pośpiesznie Marjolaine, jak gdyby bycie w dobrych relacjach z arystokratką Lecroix było czymś uwłaczającym. Ale tak właściwie, to dlaczego ona miała się jemu z czegokolwiek tłumaczyć? Czemu miała cokolwiek wyjaśniać? Przecież to on miał się przed nią usprawiedliwiać, zapewniać, że nie ma nic i nigdy nie było pomiędzy nim i wicehrabiną. Miał się kajać przed swoją narzeczoną, całować jej ręce i obiecywać, że zerwie z tamtą wszelkie relacje. Właśnie tak miało być, tak to sobie wyobrażała w przypływie zazdrości w czasie rozmowy z Beatrice.

Teraz jednak, stojąc już z mężczyzną twarzą w twarz.. jakoś nie potrafiła się zebrać na zapytanie go. Ani nawet na wygarnięcie mu, że na pewno jest kłamliwym łajdakiem i zdradza swoją narzeczoną z tamtą. Niezadowolona i trzymająca w sobie cały gotujący się w niej gniew, uciekła spojrzeniem w bok i wymamrotała -I wcale mi się nie podoba, że tak się interesuje..
-I jej się pewnie nie podoba, że masz mnie na własność, non? Że każdą noc spędzasz tuląc się do mnie. Że należę do ciebie, non?
- rzekł Gilbert muskając palcami policzek Marjolaine, po czym nachylił się szeptał jej wprost do ucha.- Że wzięłaś mnie w niewolę. I... od twego kaprysu zależy, czy mnie wypuścisz. Bo co będzie jeśli uznasz, że przyjemnie ci trzymać mnie w swojej alkowie? Że lubisz pocałunki, pieszczoty, że chcesz posmakować więcej i więcej tej rozkoszy... Co będzie, jeśli uznasz że nie chcesz zrywać zaręczyn i zatrzymasz mnie przy sobie?
-Czemu miałoby jej się nie podobać? Czyżby sama chciała Cię mieć na własność?
- syknęła ze złością, ale również wymijająco panieneczka. Całkiem zignorowała jego oczywistą zaczepkę, tyle razy już w końcu stosował podobne zagrywki igrając sobie z jej uczuciami wpychanymi głęboko i uparcie w odmęty zapomnienia. A w ten sposób, przez bliskość Maura i jego słowa, znowu wyłaziły one na światło dziennie, obnażając Marjolaine zdradzieckim rumieńcem na policzkach.
Mogła go jednak przekuć na oznakę zdenerwowania. Wszak to również czuła i aż spięła się cała pod dotykiem Maura. Ni na chwilę też nie przeniosła na niego spojrzenia -I skoro mam Cię na własność, skoro jestem tak niebezpieczną kobietą jak mówiłeś, to mogę Ci zabronić nocnej wizyty w posiadłości d'Rochers, non?

-Ale czemu? Czemu chcesz mi jej zabronić?- zdziwił się szlachcic wyraźnie wybity z rytmu tym pytaniem.-Czyżbyś spodziewała się, że Lecroix zastawiła ta na mnie pułapkę? Czyżbyś wiedziała coś, czego mi nie mówisz?
Delikatnie ujął podbródek hrabianki i skierował jej oblicze ku swemu.- I czemuż martwią cię zakusy wicehrabianki?
Gilbert uśmiechnął się delikatnie muskając czubek nosa wargami.- Oui, możesz mi zabronić, jeśli tego pragniesz... Musisz jednak wyrazić słowami swój kaprys. Musisz powiedzieć, że nie mam tam jechać. Że mam zostać z tobą, w Twoim dworku, pokoju, alkowie.. że mam zostać przy tobie, bo tego pragniesz, non?
-Uważam.. uważam, że niemądrym byłoby pojechanie tam. Nie powinieneś..
- mruknęła niemrawo jasnowłosa panieneczka. Widać po niej było, że pewne speszenie wzięło nad nią górę. Swoista wewnętrzna walka pomiędzy zdradliwą troską o narzeczonego ( którą on zapewne tylko by wykpił i wykorzystał przeciwko niej ), a milczeniem i rzuceniem go wprost w niebezpieczeństwa jakie na pewno czyhały na niego w posiadłości nieboszczyka. Nawet kiedy uniósł jej podbródek Marjolaine nadal uciekała spojrzeniem w bok. Raz tylko, przez krótki urywek sekundy, zerknęła na niego, ale równie szybko się spłoszyła.

-Podobno od śmierci markiza coś.. coś.. niedobrego wisi nad szlachcicami, którzy wcześniej mieli z nim kontakt. Dlatego nawet sam król postanowił ukryć gdzieś bezpiecznie de Aveniera... - delikatnie nadęła policzki wyraźnie niezadowolona z postawy Maura -A Ty z własnej woli i zapatrzenia w swoje interesy, chcesz się wkraść jak złodziej do majątku d'Rochers. To głupota.
A Gilbert cmoknął ją czule w ów policzek.- A ty chcesz mnie chronić chowając pod swoją suknią... chowając w majątku Niort? To urocze. Nie wiedziałem, że moja ptaszyna ma i oblicze aniołka, choć... barwa twych włosów była wskazówką.
Po czym usta musnął swymi wargami.- Skoro tak stawiasz sprawę, to... zostanę, aczkolwiek...-uśmiechnął się łobuzersko.- Porwę cię do mego łóżka w nocy i będę gorąco... dziękował za opiekę.
Spoglądał jej w oczy mówiąc.-Hmm...Widzisz, oplotłaś mnie swymi słówkami. Uwiodłaś tymi chabrowymi oczętami. Jesteś straszliwą kusicielką, non? Kto mógłby się tobie oprzeć?

-A... - zaskoczył ją. Była przygotowana na krzyki złości, obrażanie się i łzy wstrzymywane w gniewie. Wszystko z jej strony, oczywiście. Na pewno nie spodziewała się po nim takiej reakcji, takiej potulnej i szybkiej ugody. A ten słuchający się jej kaprysów łajdak jeden, wytrącił ją całkowicie z równowagi i sprawił, że kolejne słówka mające go przekonać do racji hrabianki, zamarły na czerwonawych wargach. Rozchyliła je zdziwiona, co mylnie mógł odebrać jako oddanie mu pocałunku. Czyżby Maur, ten prostak i obłudnik, zaczął nagle brać pod uwagę uczucia swej fałszywej narzeczonej? A może skłamał, aby nie zaczynać kłótni, i przy najbliższej okazji wymknie się na poszukiwania? Niezbyt mu wierzyła.

Stanowczo splotła ręce na piersi i oczy przymknęła, całą swą postawą sugerując, że mężczyzna co najmniej brednie opowiada i ona nie ma z tym nic wspólnego -Po prostu wyobraziłam sobie, jaką pomimo swej żałoby Madeleine miałaby radość, gdyby coś się stało i mojemu narzeczonemu. Nawet jeśli tylko fałszywemu. Nie mam zamiaru dawać jej tej satysfakcji.
-Madeleine... oczywiście.. wszystko byleby nie dać jej satysfakcji, non?
- mruknął Gilbert całując namiętnie usteczka szlachcianki i muśnięciami językiem zapraszając jej języczek ku wspólnym figlom. A pocałunku szepnął.- To może ją odwiedzimy, ty i ja... parka zakochanych w sobie narzeczonych, non?
Po chwili znalazł się tuż za nią, nabity pistolet upadł na ziemię. A Marjolaine poczuła dotyk chłodnego metalu na szyi.- Skoro i tak dziś w nocy zostaję przy twym boku... lub ty w moim łożu. To lekcję strzelania możemy przełożyć na później, non? Ale przecież nie pozbawię cię nagrody, wszak... potrzeba ci zachęty do nauki, non?

I jakże się tu na niego obrażać? Jakże zaciskać piąstki w gniewie, gdy na szyi pojawiła się błyskotka, którą tak ją kusił, łobuz jeden. Tylko on, tylko Maur mógł tak ją zaskakiwać, tak co chwilę strącać z ładnie poukładanego świata rządzącego się prostymi prawami w niepewność różnorakich emocji, które przy nim przeżywała.

Panieneczka popadła w zachwyt. Wprawdzie nie miała na podorędziu żadnego lusterka, w ogrodzie też dziwnym trafem jeszcze żadnych nie poustawiano, ale już sam słodki ciężar błyskotki na szyi sprawił, że wyobraźnia poniosła ją wystarczająco wysoko i daleko. W myślach już dobierała odpowiednie kreacje pod nowe świecidełko, widziała zazdrość i jad w oczach innych arystokratek, już planowała nawet spać w takiej ozdobie.

W swym podekscytowaniu, aż zapomniała o panowaniu nad swymi odruchami, i bezceremonialnie ucałowała w policzek nachylającego się ponad jej ramieniem mężczyznę. Właśnie tak, nie było co do tego wątpliwości. Całkiem sama wargami dotknęła w czułej pieszczocie jego szorstką od zarostu skórę. I szybko też otworzyła szeroko oczka w zdumieniu, jak gdyby została nagle uderzona świadomością swego czynu, tak bardzo, aż za bardzo poufałego wobec Maura. Ale widać ta informacja jeszcze do niej nie dotarła, bowiem zapytała tylko nieco drżącym głosikiem, prawie przy tym wypuszczając ze swych paluszków muskane klejnociki -Ah.. ale nie zdjąłeś go z szyi jakiegoś topielca, prawda?
-Non... ograbiłem grobowiec jakieś szlachcianki na starym cmentarzu.
- rzekł z poważną miną Gilbert, po czym wybuchnął śmiechem.- Oczywiście, że kupiłem moja ptaszyno.
Po czym przycisnął drapieżnie drobne ciałko ptaszyny do swego.- Takie klejnoty można jedynie odziedziczyć, bądź nabyć u najlepszych paryskich jubilerów
Dłoń Maura poufale zsunęła się z okolic talii panienki w dół, między jej uda. Ruch palców był mocny i sugestywny, a choć materiał stroju panienki chronił Marjolaine przed silniejszymi doznaniami, to czyż... nie pamiętała przyjemności tych palców z czasu jego niecnej napaści w powozie?
Druga ręka szlachcica zacisnęła się na torsie panienki, uniemożliwiając jej ucieczkę z objęć narzeczonego.
-Specjalnie dla ciebie moja ukochana... narzeczono.- mruczał szlachcic do jej ucha, muskając je czubkiem języka. -Czyż... nie wodzisz mnie za nos swoimi kaprysami i urokiem?
-Oui. I nareszcie zaczynasz reagować jak poprzedni moi kawalerowie. Nim się obejrzysz, a już będziesz mi wręczał klucze do swego zamku, najdroższy – zaświergotała radośnie panieneczka. Muskanie paluszkami błyszczącego cudeńka sztuki jubilerskiej przenosiło ją wprost do osobistej krainy szczęśliwości, w której nawet prostak, lubieżnik i czarna owca (.. albo może czarna koza? ) jak Maur, był idealnym dla niej księciem i kochankiem. Ale nie odpływała aż tak, by bezwolnie pozwalać mu na wszystkie niecności. Co to to nie, niech nie myśli, że jakaś błyskotka uczyni ją.. łatwą.

Dlatego chociaż jedną dłonią nadal bawiła się w zachwycie podarunkiem, to drugą sięgnęła stanowczo do ręki mężczyzny wędrującej zbyt nisko jak na jej gusta. W kompromisie przeniosła ją na swe bioderko, a przytulając policzek do jego policzka, zapytała -Chcesz posłuchać o pogrzebie? Chyba zebrała się tam prawie cała arystokracja z każdego, nawet najbrudniejszego zakamarka Francji. Zupełnie jakby to było pożegnanie samego króla, a nie jakiegoś śliczniutkiego markiza..
-Oui...Chętnie posłucham, co tam moja ptaszyna usłyszała, ale nie myśl... że zawsze będę taki grzeczny. Wszak jakiż byłby pożytek z narzeczonego dzikusa, jeśliby ten nie dobierał ci się do spódnicy, non?
- mruknął w odpowiedzi Maur, tym razem ustępując szlachciance i pieszczotliwie muskając dłonią jej biodro.

I oboje byli zadowoleni.
Marjolaine, gdyż dostała nowiutką błyskotkę i to za zaledwie ustrzelenie jakiegoś jabłka. Wprawdzie często musiała robić o wiele mniej, by wymóc na swych kawalerach podarunki, ale to był przecież Maur. I tak czuła się zwyciężczynią. A także mogła dać upust swemu szczebiotaniu o każdym szczególiku pogrzebu, zaczynając od kreacji co poniektórych arystokratek, przez wszelkie zasłyszane ploteczki, a kończąc na podekscytowaniu osobą króla.
A Gilbert był zadowolony... cóż, co właściwie mogło go przyprawić o taką emocje? Obejmowanie swej fałszywej narzeczonej w jej ogrodzie, bez choćby cienia szansy na dobranie się pod jej spódnicę i jeszcze wysłuchiwanie pogłosek przywiezionych z pogrzebu? Non.. prędzej rozkoszne chwile w alkowie z jakąś kobietą o pełnych kształtach. Albo dwoma. Lub nawet trzema. Na łożu podzwaniającym od błyszczących monet.

Cóż, zadowolenie hrabianeczki było w tym momencie ważniejsze. Tak jak i w każdym innym.
 
Tyaestyra jest offline