Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-04-2013, 09:16   #124
Lilith
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
- A panienka jeździ konno? - Jeż zwrócił się do Shannon, która skwapliwie przytaknęła. - Mam tu taką trochę złośliwą chabetę, którą przydałoby się rozruszać. Co panna na to?
- A gdzież ona? Pokażecie? - Shanon rozejrzała się ciekawie po obejściu.
Gwizdnął krótko na palcach, a zza węgła chałupy wychynął natychmiast jakiś chudy, jak szczapa podrostek i przygnał w te pędy do Jeża, kiedy ten tylko na niego kiwnął. Gospodarz wyszedł kilka kroków na spotkanie chłopaka. Młody nadstawił ucha, by po chwili pognać z powrotem na tyły domostwa. Nie czekali długo. Za moment pojawił się znów, tym razem truchtem prowadząc za uzdę niezbyt imponująco prezentującego się konika. Zwierzę nerwowo przestępujące z nogi na nogę wyciągnęło szyję w stronę przybyszów, wciągając powietrze rozdętymi chrapami i podrzucając trochę zapuszczoną grzywą.
- Dzięki - mruknęła, kiedy chłopak wręczył jej wodze. - Znalazłbyś coś, czym można by go było lekko przekupić? - powiedziała, bacząc na nieufnie zezującego na nią konika. - Jakaś marchewka, jabłko, albo suchy chleb?
- Już się robi, panienko.
Sannon wydało się, że młodemu obce jest pojęcie chodzenia i przemieszcza się głównie biegiem, lub pełnym galopem.
- Osiodłać, czy na oklep? - zapytał Jeż, kiedy chłopak wrócił z końskimi przysmakami za pazuchą i wręczył je dziewczynie.

Postanowiła nie nadwyrężać na razie patykowatych nóg chłopaka. W końcu, sądząc po zachowaniu konia, nawet nie była pewna czy pozwoli jej się do siebie zbliżyć. W pierwszej chwili, kiedy przysunęła dłoń do jego nozdrzy położył uszy po sobie, jednak ciekawość wzięła górę nad nerwami. Chrapnął, badając nowy zapach. Zastrzygł uszami i wyraźnie odprężając się, począł intensywniej węszyć, rozdmuchując jej włosy. Leciutko dmuchnęła mu w chrapy, a on odpowiedział cichym rżeniem. Przyjął bez protestu kilka pieszczot. Jednak na wszelki wypadek poczęstowała go jeszcze kilkoma suchymi skórkami chleba i marchewką, które schrupał ze smakiem. Przesunęła rękoma wzdłuż grzbietu konika. Raz kozie śmierć. Uchwyciła się grzywy, wsparła drugą rękę na lekko sterczącej łopatce, skoczyła i...

Cholerny habit!
Zawisła brzuchem w poprzek końskiego grzbietu. Zakonna długa szata, jakoś chyba nie była przystosowana do jazdy konnej. Stanowczo za wąska. Shane nie mogła podnieść nogi, by dosiąść konia. A raczej mogła. Gdyby podciągnęła habit, gdzieś tak do połowy uda mniej więcej. Zaś biorąc pod uwagę braki w garderobie... Jazda kłusem sprawiłaby pewne kłopoty, zaś o galopie mogłaby najwyżej pomarzyć. Chyba że w całkiem odludnym miejscu, ale nie w samym środku wioski. Zdecydowanie nie miała zamiaru zapewniać tutejszym mieszkańcom tak interesujących widoków. Pozostało jej w miarę szybko przyjąć nieco bardziej dystyngowaną pozycję jeździecką. Jazda po damsku bez siodła? Kiepski pomysł. Zwłaszcza na niepewnym koniku. Ale co tam! Wykonanie kilku kółeczek po podwórcu nie wydawało się zbyt ryzykowne. Spacer po podwórzu poszedł nad wyraz gładko. Zwierzę sprawiało wrażenie spokojnego, a to przekonało Shane, że komitywa z konikiem została ostatecznie zawiązana. Sołtys najwyraźniej grubo przesadził, przedstawiając go jako złośliwą chabetę. Nie było się czym przejmować.
- Zaraz wrócę - powiedziała do Jeża i skierowała konika w stronę bramy. Pomachała Kevinowi i lekko pchnęła piętą bok wierzchowca.
Szkapa obejrzała się i spojrzała na Shane, jakby nie była pewna, czy jeździec wie, co robi, ale posłusznie przyspieszyła. Pokłusowały drogą między gospodarstwami w stronę otwartych łąk za wsią. Mijała właśnie jeden z ostatnich opłotków. I wtedy stało się.

Nawet ją przestraszył niespodziewany jazgot dobiegający zza płotu. Konik stanął dęba omal nie zrzucając jej z grzbietu i kwicząc uskoczył przed małym, paskudnym, szczekliwym bydlęciem, które wyskoczyło zza płotu prosto pod jego nogi.
Shane chwyciła za szyję wierzchowca, w ostatniej chwili ratując się przed widowiskowym upadkiem. Nie zdołała go jednak okiełznać. Spłoszony koń skoczył w bok. Wodze wypadły dziewczynie z rąk. Gdyby jeszcze habit nie krępował jej ruchu nóg może udałoby się jej zapanować nad oszalałym stworzeniem, które cwałując na oślep umykało przed ścigającym go wciąż małym... parszywym... jazgoczącym WSZARZEM!
Uczepionej grzywy, niemal leżącej na końskim karku dziewczynie, migały przed oczyma obrazy mijanych fragmentów krajobrazu. Szczekanie powoli cichło za jej plecami, lecz to jakoś nie miało wpływu na tempo poruszania się czworonoga, na grzbiecie którego tkwiła.

Dziękowała w duchu Jedynemu, że szkapa nie poniosła jej w las. Tam z pewnością rozbiłaby sobie głowę o jakąś gałąź. Co wcale nie znaczyło, że nie ma wszelkich powodów by się obawiać, iż skręci sobie kark w inny, równie bezsensowny sposób. Całą uwagę, siły i zręczność skoncentrowała na staraniach utrzymania się na kościstym grzbiecie. Przesadzili jeden, potem kolejny rów, za którym konik potknął się, lecz wbrew nadziei Shan nie zwolnił choćby na jotę. A potem ni z tego, ni z owego zobaczyła nagle przed sobą gładką taflę ciemnej, jak nocne niebo wody. Świat zatrzymał się bez najmniejszego ostrzeżenia, a ona, niczym pocisk wyrzucony z katapulty przefrunęła nad końską głową. Nie wiadomo jakim cudem, przez ułamek sekundy widziała pełne kpiny spojrzenie przekrwionych oczu, a po chwili, przy akompaniamencie radosnego rżenia z głośnym pluskiem wylądowała w jednym z czarnych stawów. Dech jej zaparło. Nie tyle z powodu impetu uderzenia, co lodowatego zimna. Niemal porażało mięśnie.
Kilkoma desperackimi rzutami ramion, wyrwała się z ciemnej głębi ku światłu na powierzchni. Prychając, plując wodą i chwytając hausty powietrza wydostała się na brzeg.

Przeklinała głupiego kundla, strachliwą szkapę i swojego pecha.
Tutejsi ze spokojem by to jeziorko mogli wykorzystać jako lodówkę. Woda w górach, tam, gdzie kąpali się z Kevinem, była w porównaniu z tą wprost ciepła. Jakby spłynęła podziemnymi tunelami wprost z lodowca na szczytach gór.
Błyskawicznie zdjęła z siebie ociekający wodą habit i koszulę czując, jak zęby mimo woli zaczynają jej szczękać z zimna. Wydawało jej się, że wegetujące na brzegu zarośla, choć niezbyt gęste, dostatecznie osłaniają ją przed wzrokiem pracujących na pobliskich polach mieszkańców osady. Dokładnie wyżęła odzież. Dobrą chwilę zmagała się z sobą, zanim znów włożyła na wyziębione ciało, wciąż mokrą koszulę. Musiała złapać dowcipne konisko, zanim zakosztuje wolności. Rozejrzała się, dzwoniąc zębami. Stało spokojnie jakieś kilkadziesiąt metrów dalej przy kępie zarośli. Dobrze, że teren był tu w miarę równy i płaski. Przynajmniej nie musiała błąkać się, ani tropić go po śladach.

Jak gdyby nigdy nic się nie stało pozwolił jej do siebie podejść i złapać za zwisające smętnie wodze. Patrzył tylko spokojnie tymi swoimi wielkimi, błyszczącymi oczyma, mieląc w pysku jakieś zielsko.
- No chodź... - powiedziała cicho, wyciągając w jego kierunku mokrą marchewkę.
Słońce stało jeszcze dość wysoko, koszula powoli obsychała na niej w jego ciepłych promieniach i nawet zęby przestały już trzaskać o siebie po dość szybkim, rozgrzewającym marszu. Przez chwilę więc zatrzymali się jeszcze nad brzegiem najbliższego stawu.
Wypełniająca go woda, sama w sobie była krystalicznie czysta. Doskonale widać to było bliżej brzegu, szczególnie tam gdzie na ciemnej skale dna zalegały niewielkie wysepki o wiele jaśniejszego piasku. W przezroczystej niczym szkło wodzie usiłowała odszukać wzrokiem jakieś pływające stworzenia, ale nie zdołała dostrzec nawet małej rybki. Usłyszała jedynie dwie czy trzy żaby, kumkające na brzegu i dostrzegła kilka owadów o długich nogach pływających po powierzchni wody na płyciznach. Nawet roślinność wodna była tu uboga i dość mizerna. Ograniczała się do kilku placków porostów najróżniejszych odcieniach zieleni i pędów długich, acz rachitycznych roślinek uczepionych korzonkami większych łach piasku. Dalej dno opadało gwałtownie i nie wiadomo, czy za sprawą ciemnej barwy skał, czy też głębokości, woda wydawała się nabierać koloru nieprzeniknionej czerni.

Być może coś by jeszcze zauważyła, gdyby poświęciła na to więcej czasu, ale każdy podmuch wiatru wywoływał gęsią skórkę, zaś wizja zapalenia płuc, lub też czegoś innego, zdecydowanie jej nie odpowiadała. Jej wiara w poziom tutejszej medycyny była zatrważająco niska.
Poczuła szturchnięcie w ramię i ciepły oddech na karku. Konik oparł pysk o jej ramię i gapił się przez chwilę w taflę wody, chyba nie bardzo rozumiejąc czemu Shannon wciąż tu sterczy. Pogłaskała miękkie chrapy.
- Chcesz do domu? - spytała. - Dobra, ale obiecaj mi, że będziesz już grzeczny. Na dziś koniec z dowcipami. Domagam się jakiegoś minimum szacunku - oświadczyła stanowczo, poklepując końską szyję. Po chwili siedziała już na grzbiecie konika.
Dodać trzeba - ciepłym grzbiecie.
Konik, na szczęście, nie zniechęcił się dotykiem mokrego materiału i nie rozstał się w gwałtowny sposób z osobą, która wdrapała się na jego grzbiet. Spokojny i posłuszny jak jagniątko pozwolił sobą powodować niedoszłej topielicy. Może kierowany litością? Pomyśleć by można, iż wynagrodzić jej chciał dotychczasowe, dość grubiańskie traktowanie.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline