Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-03-2013, 23:16   #121
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Po swoim pożegnaniu z Kevinem, Shannon i domownikami Arivald opuścił gospodarstwo i czym prędzej udał się na obrzeża wioski, by rozejrzeć się po okolicznych polach i łąkach. Szukał ziół leczniczych, które mogły pomóc na najczęściej spotykane dolegliwości, takie jak niestrawność, biegunki, odparzenia, wzmacniających układ odpornościowy podczas przebiegu chorób w rodzaju grypy, czy kataru, neutralizujących owadzi jad, a także roślin używanych do dezynfekcji i przyspieszających gojenie się ran. Zbierał też te, o których wiedział, że były silnie trujące, jak tojady, szalenie, czy jałowce. Nie miał co prawda zamiaru ich używać o ile nie będzie to absolutnie konieczne, jednakże w odpowiednich okolicznościach mogły im kiedyś uratować życie.
Miał też nadzieję, że na którymś z pól natknie się na chłopa lub wieśniaczkę, którzy mogliby pomóc mu w poszukiwaniach. Nawet jeśli sami nie znali się na ziołolecznictwie, to zawsze mogli mu przynajmniej wskazać gdzie rosną rośliny o opisanych przez niego kształtach i kolorach. Interesowała go także reakcja miejscowych na widok mnichów. Czy widywali ich tu często? Jak się do nich odnosili i czy byli skorzy pomagać im w pracy?

Arivald wspiął się na pobliskie wzniesienie, żeby zlustrować okolicę. Z nowej perspektywy dostrzegł niebieską strugę wypływającą spomiędzy drzew na skraju lasu i po zatoczeniu łuku do niego wracającą. Zauważył też, że tuż przy lesie stoi jedna z zagród, właściwie sama chałupa z kurnikiem i obórką. Wypatrzył tam niewielki ogródek, który wyglądał obiecująco - coś mu mówiło, że rosną w nim nie tylko warzywa. W obejściu krzątała się jakaś kobieta.
Medyk rzucił jeszcze raz okiem na okolicę, by upewnić się, że nikogo innego nie ma w pobliżu, po czym z wolna zaczął schodzić z pagórka i zbliżać się do chałupy. Nie chciał zaskoczyć kobiety, więc szedł tak, aby zauważyła go już z oddali, zaś gdy stanął przed zdziwioną wieśniaczką, natychmiast przywitał ją symbolem Jedynego zakreślonym na piersi.
- Witaj, dobra kobieto. Piękny mamy dzisiaj dzień, nieprawdaż? - zapytał, spoglądając radośnie w niebo i majestatycznie zawieszonego na nim sokoła, a po chwili wrócił spojrzeniem na wieśniaczkę. - Zwę się Arivald. Czy to pani ogródek?
Medyk zakończył wskazując końcem swej laski na ogrodzenie.
Kobieta przerwała pracę i powoli wyprostowała się. Była stara, chuda i wysoka. Długie, siwe włosy luźno opadały na ramiona i beztrosko igrały z wiatrem. Miała spokojne, śmiałe spojrzenie i ku niejakiemu zdziwieniu Ariego, wcale nie wyglądała na zaskoczoną jego obecnością. Nie odpowiedziała gestem na pozdrowienie. Zamiast tego, lekko skrzywiła się i niemal niezauważalnie pokręciła głową, jakby wyrażała dezaprobatę.
- Tak - odezwała się po chwili. - To mój ogródek. Mam dziwne wrażenie, że to nie marchewka ani kalarepka sprawiły, że o niego pytasz - kobieta utkwiła w Arivaldzie badawcze spojrzenie.
- A owszem - odpowiedział bez pośpiechu Ari. - Widzi pani, z zawodu jestem zielarzem i nie mogłem przeoczyć kilku interesujących roślin w pani ogródku. Widzi pani, niedługo mam zamiar wyruszyć w daleką podróż wraz z dwójką moich przyjaciół i chcę się dobrze do niej przygotować. Więc byłbym niezmiernie wdzięczny gdyby mogła mi pani wskazać gdzie w okolicy mogę znaleźć dziko rosnące lecznicze zioła.
- Wszędzie i nigdzie - odparła kobieta. - Jeśli ty albo któryś z twoich przyjaciół cierpi na jakąś dolegliwość, to po prostu powiedz. Jeśli jednak potrzebujesz jakichś mikstur na zapas, to i tak musiałbyś ususzyć zioła albo przygotować z nich maści. Prościej będzie, jak sobie coś wybierzesz z moich zbiorów. Ale zanim ci na to pozwolę, muszę sprawdzić, czy jesteś tego wart. Co ty na to? - zakończyła kobieta, spoglądając na Ariego spod zmrużonych powiek.
- Ależ oczywiście - odrzekł medyk z pewnym siebie uśmiechem. - Właściwie to od dziecka lubiłem wszelkiego rodzaju sprawdziany. To jest, o ile tylko nie będzie to test sprawności fizycznej. Z tymi szło mi zawsze najgorzej.
- Bez obaw - mruknęła stara. - Na początek powiedz mi, co tu rośnie i do czego służy.
Arivald spojrzał na oddzielony od reszty ogródka kawałek ziemi, na którym kobieta uprawiała zioła. Było tam pięć małych grządek. Wszystkie rośliny wyglądały znajomo. Nazw niektórych medyk nie był pewien, ale kojarzył, do czego służą. Przynajmniej tak mu się wydawało. Wymieniał nazwy i opisywał zastosowanie. Kobieta nie dawała nic poznać po sobie, dopóki nie skończył.
 

Ostatnio edytowane przez Tropby : 29-03-2013 o 18:23.
Tropby jest offline  
Stary 01-04-2013, 21:33   #122
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Shannon i Kevin opuścili zagrodę, której mieszkańcy pogrążyli się w smutku. Wszędobylskich malców już nie było. Nieopodal w cieniu samotnej brzozy stał Jeż. Wsparty na ciupadze spoglądał w dal, ćmiąc fajkę. Kiedy przybysze zbliżyli się, pyknął raz i drugi, po czym wyjął fajkę z zębów i wskazał malejącą sylwetkę Arivalda, nurkującego w morzu traw.

- Nie zauważył mnie - rzekł. - Szybki to był dobry chłopak - westchnął Jeż zmieniając temat. Przybysze zastanawiali się, czy wilgoć w oczach mężczyzny to sprawka wiatru. - Ale nie ma co teraz o tym gadać, z pewnością jesteście strudzeni i głodni. Ruszajmy do mnie. Czego on tam szuka? Wołać go, czy dojdzie później? - Jeż spojrzał ponownie w kierunku medyka.
- Bardziej zgłodnieje, to wróci - uśmiechnął się Kevin. - A on jest zainteresowany wszystkim. Rośliny, zwierzęta, ludzie również. Ale przede wszystkim rośliny. To medyk - dodał.

Shane przysłaniając oczy przed słońcem przez chwilę obserwowała buszującego po łące Ariwalda. Zastanawiała się czy popołudnie to aby dobra pora na zbieranie ziół. Zawsze wydawało jej się, że lepiej to robić wczesnym rankiem. Skoro jednak Ari zapragnął akurat teraz sprawdzić, co w trawie piszczy, nie miała zamiaru protestować. Być może myliła się.

Ruszyli drogą odciśniętą kołami wozów w kierunku największej zagrody. Sołtys opowiadał o sobie. Przybysze dowiedzieli się, że Jeż jest siódmym synem siódmego syna. Widać było wyraźnie, że przypisuje temu faktowi jakieś mistyczne znaczenie. Shannon skojarzyła, że coś podobnego było opisane w jednym z przeczytanych w bibliotece romansideł. Osobie tak urodzonej szczęście miało rzekomo sprzyjać bardziej, niż zwykłym śmiertelnikom. Przekonana o tym postać przegrała cały swój majątek w kości.
Oprócz tego, że był sołtysem, Jeż był także kowalem i do tego zawodu przyuczał jednego ze swoich synów. Dom sołtysa wieczorami zapełniał się ludźmi z wioski, którzy przesiadywali tam do późna, popijając piwo lub gorzałkę, rozmawiali o swoich sprawach, a czasami także grali, śpiewali i tańczyli. Zaznaczył jednak, że w związku z przyniesioną przez przybyszów wieścią o Szybkim dziś wieczór te ostatnie rozrywki byłyby raczej niestosowne. Mówił też, że wioska żyje z hodowli owiec i niewielkich upraw, a jedyni goście, jacy się sporadycznie zdarzają, to badacze zainteresowani zobaczeniem stawów, albo wędrowcy, którzy chcą móc pochwalić się, że byli na krańcu świata. Wreszcie, gdy się nagadał o sobie, zagaił przybyszów kim są i do której grupy odwiedzających się zaliczają.

- Wędrujemy z naszym przyjacielem, Arivaldem - powiedział Kevin. - Chcieliśmy zbadać góry, ale mieliśmy mały wypadek i z trudem uszliśmy z życiem. Nasz dobytek wylądował gdzieś na dnie przepaści, ale nam szczęście udało się wydostać i dotarliśmy do klasztoru.
Shannon ponownie trochę zmroziło. Zanim spotkają się wieczorem u Jeża, trzeba będzie podzielić się z Arivaldem tą rewelacją i wspólnie ustalić, co o sobie powiedzieć mieszkańcom wioski. Żeby tylko znów nie wkopali się w jakąś biedę.
- Co takiego jest w tych stawach? To od nich pochodzi nazwa osady, prawda?- zagadnęła z zainteresowaniem. - Już z daleka zauważyłam, że mają dziwnie ciemną barwę.
Jeż wzruszył ramionami.
- Nie wiadomo. Są bardzo głębokie. Ich dna mają kształt leja z dziurą po środku. Przy brzegu woda bywa nawet przyjemna, można się trochę pochlapać. Tylko trzeba uważać, żeby się nie pośliznąć na śliskim, skalistym dnie. A oto i jesteśmy na miejscu - sołtys z nieskrywaną dumą wskazał swoją zagrodę.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
Stary 01-04-2013, 22:04   #123
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Obejście było duże, co najmniej trzykrotnie większe, niż w poprzednio odwiedzonej zagrodzie. Krzątało się tu też więcej osób - wśród długowłosych kobiet znajdowało się także kilku mężczyzn i chłopców. Z kuźni dobiegały odgłosy kucia, w które co chwilę wplatały się głosy zwierząt: rżenie koni, kwik świń, gdakanie, gęganie i gulganie ptactwa. Wiatr przyniósł zapach obornika i beczenie owiec wypasanych na wzgórzach.
Największe wrażenie robiła chałupa, która była niemal dworem. Zbudowana z grubych, przetykanych mchem bali, kładzionych na kamiennej podmurówce i pokryta strzechą, górowała nad zabudowaniami. Przed wejściem do domu znajdowała się weranda utworzona przez przedłużenie i wypłaszczenie spadzistego wyżej dachu. Stało tam kilka pięknie rzeźbionych stołów z ławami i stołkami przy nich. Duże, dwuskrzydłowe drzwi, otwarte obecnie na oścież, zamiast do sieni prowadziły do dużej izby będącej funkcjonalnym przedłużeniem werandy. Rozstawiono tutaj identyczne stoły, a dodatkowo pod ścianami znajdowały się nakryte skórami ławy.
Ze względu na ładną pogodę Jeż zaprosił przybyszów na werandę. Wkrótce przed nimi pojawił się gar parującej zupy, gomółka sera, olbrzymi bochen chleba i garniec piwa. Podobnie nakryto jeszcze dwa stoły, bo na obiad zeszli się niemal wszyscy z całego obejścia - nawet dzieci, wśród których podróżni rozpoznali niektóre twarze. Przez pewien czas było dość cicho, nie licząc odgłosów siorbania, skrobania i podobnych. Języki zaczęły się rozwiązywać w miarę, jak zaspokajano pierwszy głód. Ludzie byli serdeczni i bezpośredni, prostym językiem rozmawiali o codziennych problemach. Jeż próbował podpytać Kevina i Shannon o wieści z szerokiego świata, ale ze zrozumiałych względów wiele się nie dowiedział. W końcu uciszył zgromadzonych i poprosił przybyszów, żeby opowiedzieli wszystko, co wiedzą o okolicznościach i miejscu śmierci Szybkiego. Wysłuchawszy ich relacji zamyślił się głęboko.
- Zawiadom Mądrą - zwrócił się do jednego z siedzących przy stole malców - Niech przyjdzie dziś wieczorem tutaj. Ona najprędzej wyrozumie, gdzie to się mogło stać. A reszta wracać do roboty, dosyć leniuchowania! - sołtys na wpół żartobliwym tonem pogonił towarzystwo, które z mniejszą lub większą werwą, ale zareagowało na polecenie.
- Głowa rodziny cieszy się należytym posłuchem - powiedział Kevin z lekkim uśmiechem. - Czy skoro zostaliśmy sami - zmienił temat - moglibyśmy pomówić o interesach? Jak już mówiłem, straciliśmy niemal cały ekwipunek. Jest pan, Jeżu, kowalem, i jestem pewien, że jakiś nóż można u pana kupić.
- Pewnie, coś niecoś się znajdzie, zaczekajcie. I nie żałujcie sobie piwa.
Sołtys poszedł do kuźni, a po chwili wrócił do stołu ze skórzanym zawiniątkiem, który, zrobiwszy uprzednio miejsce na blacie, rozwinął przed gośćmi. Był to wąski i długi płat skóry z powszywanymi od wewnątrz kieszeniami, w których umieszczono zestaw noży w taki sposób, że rękojeści wystawały powyżej kieszeni, zaś spod każdej z nich wystawała końcówka ostrza. Było tam ich ze dwa tuziny. Różniły się głównie materiałem, z którego wykonano rękojeść oraz kształtem i zakończeniem ostrza, a także - w mniejszym stopniu - długością i szerokością.
- Proszę - rzekł Jeż. - Nie wiem, czego dokładnie potrzebujesz, ale coś się powinno nadać.
- Wziąłbym na razie dwa - powiedział Kevin. - Jeden dobry do rozmaitych prac obozowych, a drugi, nie ukrywajmy się, przeznaczony do walki. Czasy są niebezpieczne i niekiedy tęga pała nie spełni oczekiwań. Który z tych noży jest na tyle dobrze wyważony, żeby nim rzucać? - spytał.
Na wzmiankę o walce sołtys rzucił niespokojne spojrzenie.
- Do rzucania powinien się nadać ten albo ten. Nie wiem, który lepszy. Wypróbuj. Tylko mi inwentarza nie kolnij.
Kevin zważył w dłoniach oba noże. Dość podobne z wyglądu - porządne, ciężkie ostrza, drewniane rękojeści. I wagę miały podobną.
Rozejrzał się za potencjalnym celem.
W rogu podwórza, tuż obok niewielkiej szopy, stał pieniek do rąbania drewna, a obok leżał stosik pieńków, czekających na swoją kolej.
Pierwszy nóż minął minimalnie cel, natomiast drugi...
- Idealnie - powiedział, bardziej do siebie, niż do Jeża.
Podszedł do pieńka i wyrwał dość głęboko wbity nóż, a potem zabrał ten drugi.
- Bardzo dobrze leży w dłoni - powiedział, siadając naprzeciw kowala.
- Miecze masz również, Jeżu? - spytał, oglądając pozostałe noże.
Kowal przez dłuższą chwilę w milczeniu przyglądał się pytającemu. W końcu pokręcił głową.
- Nikomu u nas miecza nie trza - powiedział. - Umieć to bym i umiał wykuć, jeno z tydzień by mi na to zeszło. No i sam wiesz, że szlachta krzywo na takich patrzy, co z mieczami paradują. Nawet strażnicy nad miecze przekładają coś mniej śmiertelnego. Maczugi na ten przykład.
- Tęga pała cuda zdziała - mruknął Kevin. - A łuki czy proce? - spytał.
- Łuku u nas nie uświadczysz - odparł Jeż. - Szybki tylko z łukiem na polowania chadzał. No a proce to dostać można. Z tym też polować można.
- Ano, zda się - Kevin skinął głową. - Gdy człek po bezdrożach wędruje, to czasami warto by coś samemu upolować. No i to bym jeszcze wziął. - Wskazał na długi, myśliwski nóż.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-04-2013, 09:16   #124
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
- A panienka jeździ konno? - Jeż zwrócił się do Shannon, która skwapliwie przytaknęła. - Mam tu taką trochę złośliwą chabetę, którą przydałoby się rozruszać. Co panna na to?
- A gdzież ona? Pokażecie? - Shanon rozejrzała się ciekawie po obejściu.
Gwizdnął krótko na palcach, a zza węgła chałupy wychynął natychmiast jakiś chudy, jak szczapa podrostek i przygnał w te pędy do Jeża, kiedy ten tylko na niego kiwnął. Gospodarz wyszedł kilka kroków na spotkanie chłopaka. Młody nadstawił ucha, by po chwili pognać z powrotem na tyły domostwa. Nie czekali długo. Za moment pojawił się znów, tym razem truchtem prowadząc za uzdę niezbyt imponująco prezentującego się konika. Zwierzę nerwowo przestępujące z nogi na nogę wyciągnęło szyję w stronę przybyszów, wciągając powietrze rozdętymi chrapami i podrzucając trochę zapuszczoną grzywą.
- Dzięki - mruknęła, kiedy chłopak wręczył jej wodze. - Znalazłbyś coś, czym można by go było lekko przekupić? - powiedziała, bacząc na nieufnie zezującego na nią konika. - Jakaś marchewka, jabłko, albo suchy chleb?
- Już się robi, panienko.
Sannon wydało się, że młodemu obce jest pojęcie chodzenia i przemieszcza się głównie biegiem, lub pełnym galopem.
- Osiodłać, czy na oklep? - zapytał Jeż, kiedy chłopak wrócił z końskimi przysmakami za pazuchą i wręczył je dziewczynie.

Postanowiła nie nadwyrężać na razie patykowatych nóg chłopaka. W końcu, sądząc po zachowaniu konia, nawet nie była pewna czy pozwoli jej się do siebie zbliżyć. W pierwszej chwili, kiedy przysunęła dłoń do jego nozdrzy położył uszy po sobie, jednak ciekawość wzięła górę nad nerwami. Chrapnął, badając nowy zapach. Zastrzygł uszami i wyraźnie odprężając się, począł intensywniej węszyć, rozdmuchując jej włosy. Leciutko dmuchnęła mu w chrapy, a on odpowiedział cichym rżeniem. Przyjął bez protestu kilka pieszczot. Jednak na wszelki wypadek poczęstowała go jeszcze kilkoma suchymi skórkami chleba i marchewką, które schrupał ze smakiem. Przesunęła rękoma wzdłuż grzbietu konika. Raz kozie śmierć. Uchwyciła się grzywy, wsparła drugą rękę na lekko sterczącej łopatce, skoczyła i...

Cholerny habit!
Zawisła brzuchem w poprzek końskiego grzbietu. Zakonna długa szata, jakoś chyba nie była przystosowana do jazdy konnej. Stanowczo za wąska. Shane nie mogła podnieść nogi, by dosiąść konia. A raczej mogła. Gdyby podciągnęła habit, gdzieś tak do połowy uda mniej więcej. Zaś biorąc pod uwagę braki w garderobie... Jazda kłusem sprawiłaby pewne kłopoty, zaś o galopie mogłaby najwyżej pomarzyć. Chyba że w całkiem odludnym miejscu, ale nie w samym środku wioski. Zdecydowanie nie miała zamiaru zapewniać tutejszym mieszkańcom tak interesujących widoków. Pozostało jej w miarę szybko przyjąć nieco bardziej dystyngowaną pozycję jeździecką. Jazda po damsku bez siodła? Kiepski pomysł. Zwłaszcza na niepewnym koniku. Ale co tam! Wykonanie kilku kółeczek po podwórcu nie wydawało się zbyt ryzykowne. Spacer po podwórzu poszedł nad wyraz gładko. Zwierzę sprawiało wrażenie spokojnego, a to przekonało Shane, że komitywa z konikiem została ostatecznie zawiązana. Sołtys najwyraźniej grubo przesadził, przedstawiając go jako złośliwą chabetę. Nie było się czym przejmować.
- Zaraz wrócę - powiedziała do Jeża i skierowała konika w stronę bramy. Pomachała Kevinowi i lekko pchnęła piętą bok wierzchowca.
Szkapa obejrzała się i spojrzała na Shane, jakby nie była pewna, czy jeździec wie, co robi, ale posłusznie przyspieszyła. Pokłusowały drogą między gospodarstwami w stronę otwartych łąk za wsią. Mijała właśnie jeden z ostatnich opłotków. I wtedy stało się.

Nawet ją przestraszył niespodziewany jazgot dobiegający zza płotu. Konik stanął dęba omal nie zrzucając jej z grzbietu i kwicząc uskoczył przed małym, paskudnym, szczekliwym bydlęciem, które wyskoczyło zza płotu prosto pod jego nogi.
Shane chwyciła za szyję wierzchowca, w ostatniej chwili ratując się przed widowiskowym upadkiem. Nie zdołała go jednak okiełznać. Spłoszony koń skoczył w bok. Wodze wypadły dziewczynie z rąk. Gdyby jeszcze habit nie krępował jej ruchu nóg może udałoby się jej zapanować nad oszalałym stworzeniem, które cwałując na oślep umykało przed ścigającym go wciąż małym... parszywym... jazgoczącym WSZARZEM!
Uczepionej grzywy, niemal leżącej na końskim karku dziewczynie, migały przed oczyma obrazy mijanych fragmentów krajobrazu. Szczekanie powoli cichło za jej plecami, lecz to jakoś nie miało wpływu na tempo poruszania się czworonoga, na grzbiecie którego tkwiła.

Dziękowała w duchu Jedynemu, że szkapa nie poniosła jej w las. Tam z pewnością rozbiłaby sobie głowę o jakąś gałąź. Co wcale nie znaczyło, że nie ma wszelkich powodów by się obawiać, iż skręci sobie kark w inny, równie bezsensowny sposób. Całą uwagę, siły i zręczność skoncentrowała na staraniach utrzymania się na kościstym grzbiecie. Przesadzili jeden, potem kolejny rów, za którym konik potknął się, lecz wbrew nadziei Shan nie zwolnił choćby na jotę. A potem ni z tego, ni z owego zobaczyła nagle przed sobą gładką taflę ciemnej, jak nocne niebo wody. Świat zatrzymał się bez najmniejszego ostrzeżenia, a ona, niczym pocisk wyrzucony z katapulty przefrunęła nad końską głową. Nie wiadomo jakim cudem, przez ułamek sekundy widziała pełne kpiny spojrzenie przekrwionych oczu, a po chwili, przy akompaniamencie radosnego rżenia z głośnym pluskiem wylądowała w jednym z czarnych stawów. Dech jej zaparło. Nie tyle z powodu impetu uderzenia, co lodowatego zimna. Niemal porażało mięśnie.
Kilkoma desperackimi rzutami ramion, wyrwała się z ciemnej głębi ku światłu na powierzchni. Prychając, plując wodą i chwytając hausty powietrza wydostała się na brzeg.

Przeklinała głupiego kundla, strachliwą szkapę i swojego pecha.
Tutejsi ze spokojem by to jeziorko mogli wykorzystać jako lodówkę. Woda w górach, tam, gdzie kąpali się z Kevinem, była w porównaniu z tą wprost ciepła. Jakby spłynęła podziemnymi tunelami wprost z lodowca na szczytach gór.
Błyskawicznie zdjęła z siebie ociekający wodą habit i koszulę czując, jak zęby mimo woli zaczynają jej szczękać z zimna. Wydawało jej się, że wegetujące na brzegu zarośla, choć niezbyt gęste, dostatecznie osłaniają ją przed wzrokiem pracujących na pobliskich polach mieszkańców osady. Dokładnie wyżęła odzież. Dobrą chwilę zmagała się z sobą, zanim znów włożyła na wyziębione ciało, wciąż mokrą koszulę. Musiała złapać dowcipne konisko, zanim zakosztuje wolności. Rozejrzała się, dzwoniąc zębami. Stało spokojnie jakieś kilkadziesiąt metrów dalej przy kępie zarośli. Dobrze, że teren był tu w miarę równy i płaski. Przynajmniej nie musiała błąkać się, ani tropić go po śladach.

Jak gdyby nigdy nic się nie stało pozwolił jej do siebie podejść i złapać za zwisające smętnie wodze. Patrzył tylko spokojnie tymi swoimi wielkimi, błyszczącymi oczyma, mieląc w pysku jakieś zielsko.
- No chodź... - powiedziała cicho, wyciągając w jego kierunku mokrą marchewkę.
Słońce stało jeszcze dość wysoko, koszula powoli obsychała na niej w jego ciepłych promieniach i nawet zęby przestały już trzaskać o siebie po dość szybkim, rozgrzewającym marszu. Przez chwilę więc zatrzymali się jeszcze nad brzegiem najbliższego stawu.
Wypełniająca go woda, sama w sobie była krystalicznie czysta. Doskonale widać to było bliżej brzegu, szczególnie tam gdzie na ciemnej skale dna zalegały niewielkie wysepki o wiele jaśniejszego piasku. W przezroczystej niczym szkło wodzie usiłowała odszukać wzrokiem jakieś pływające stworzenia, ale nie zdołała dostrzec nawet małej rybki. Usłyszała jedynie dwie czy trzy żaby, kumkające na brzegu i dostrzegła kilka owadów o długich nogach pływających po powierzchni wody na płyciznach. Nawet roślinność wodna była tu uboga i dość mizerna. Ograniczała się do kilku placków porostów najróżniejszych odcieniach zieleni i pędów długich, acz rachitycznych roślinek uczepionych korzonkami większych łach piasku. Dalej dno opadało gwałtownie i nie wiadomo, czy za sprawą ciemnej barwy skał, czy też głębokości, woda wydawała się nabierać koloru nieprzeniknionej czerni.

Być może coś by jeszcze zauważyła, gdyby poświęciła na to więcej czasu, ale każdy podmuch wiatru wywoływał gęsią skórkę, zaś wizja zapalenia płuc, lub też czegoś innego, zdecydowanie jej nie odpowiadała. Jej wiara w poziom tutejszej medycyny była zatrważająco niska.
Poczuła szturchnięcie w ramię i ciepły oddech na karku. Konik oparł pysk o jej ramię i gapił się przez chwilę w taflę wody, chyba nie bardzo rozumiejąc czemu Shannon wciąż tu sterczy. Pogłaskała miękkie chrapy.
- Chcesz do domu? - spytała. - Dobra, ale obiecaj mi, że będziesz już grzeczny. Na dziś koniec z dowcipami. Domagam się jakiegoś minimum szacunku - oświadczyła stanowczo, poklepując końską szyję. Po chwili siedziała już na grzbiecie konika.
Dodać trzeba - ciepłym grzbiecie.
Konik, na szczęście, nie zniechęcił się dotykiem mokrego materiału i nie rozstał się w gwałtowny sposób z osobą, która wdrapała się na jego grzbiet. Spokojny i posłuszny jak jagniątko pozwolił sobą powodować niedoszłej topielicy. Może kierowany litością? Pomyśleć by można, iż wynagrodzić jej chciał dotychczasowe, dość grubiańskie traktowanie.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
Stary 07-04-2013, 12:32   #125
 
dzemeuksis's Avatar
 
Reputacja: 1 dzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputację
- Nieźle - mruknęła - poza tym kwiatkiem w środku. To nie bodziszek, tylko poziewnik. Chodź - powiedziała, po czym weszła do chaty.
Niewiele myśląc Ari skorzystał z zaproszenia. Chałupa miała jedną, przestronną, wysoko sklepioną izbę. Belki u powały obwieszone były niezliczonymi gatunkami ziół, których zapach, choć ładny, to tak intensywny, że medyk poczuł kręcenie w nosie. Pod jedną ze ścian stał szeroki regał zastawiony glinianymi słoiczkami, miseczkami, moździerzami, garnuszkami, tygielkami, imbryczkami - jednym słowem wszystkim, co potrzebne do przygotowywania i przechowywania ziołowych mikstur. W części kuchennej znajdowała się ponadto kadź z woskiem, nad którą suszyło się kilka świec.

Kobieta wskazała Arivaldowi zydelek i poczęstowała gorącą herbatką z rumianku, mięty i miodu. Przesłuchanie trwało dalej, jednak nie było już tak jednostronne. Ari został wprawdzie zasypany gradem pytań dotyczących sposobów wykorzystania rozmaitych ziół, jednak Mądra - bo tak kazała siebie nazywać staruszka - uzupełniała odpowiedzi medyka. Dopiero po pewnym czasie Ari zorientował się, że na wiele z zadanych mu pytań Mądra nie znała odpowiedzi. Nagle olśniony przerwał w pół odpowiedź na jedno z pytań i wypalił:
- Ty sama tego nie wiesz! - Odpowiedział mu serdeczny chichot.
- A i owszem. Nie przepuszczę żadnej okazji, żeby nauczyć się czegoś nowego o ziołach. Ale ty też sporo się dzisiaj ode mnie nauczyłeś, więc nie masz powodu czuć się wykorzystany.
Ari wiedział, że to prawda. Tego popołudnia odświeżył w sobie spore pokłady częściowo zapomnianej wiedzy, a poznał drugie tyle. Gdy o tym myślał rozległo się stukanie do drzwi.

- Wejść - mocnym głosem powiedziała Mądra.
Do chaty wszedł młody chłopak, który chciał coś powiedzieć, ale ujrzawszy Arivalda na chwilę zapomniał języka w gębie. Otrząsnąwszy się, przekazał Mądrej prośbę sołtysa, by stawiła się wieczorem u niego w celu ustalenia miejsca, gdzie zginął Szybki. Po uzyskaniu potwierdzenia zniknął za drzwiami.
- To wy przynieśliście wieści o Szybkim? - ni to spytała, ni stwierdziła Mądra. - Dobrze. Rosa będzie mogła w końcu zacząć nowe życie - dodała bardziej do siebie, niż do Ariego. - No nic, młody człowieku, przygotuję ci małe co nieco i przyniosę wieczorem do Jeża.

Arivald powoli dopił swoją herbatę. Nie spieszyło mu się z opuszczeniem chatki starowinki, gdy w końcu znalazł kogoś z kim miał szansę porozmawiać na znane sobie tematy. Nie zamierzał jednak nadwyrężać gościnności Mądrej.
- Bardzo dziękuję za pani towarzystwo - medyk nie wiedział nawet kiedy przeszedł na mniej oficjalny ton w trakcie rozmów ze staruszką. - Żałuję, że nie mogę zostać na dłużej, ale moi przyjaciele pewnie już na mnie czekają.
Po tych słowach Arivald wstał od stołu, zasuwając za sobą krzesło i wziął z powrotem do rąk oparty o ścianę kij.
- Dziękuję za herbatę - powiedział jeszcze starowince na do wiedzenia i opuścił chatkę.
 
dzemeuksis jest offline  
Stary 26-04-2013, 20:54   #126
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Przydałyby mi się spodnie - stwierdziła Shane, ostrożnie zsuwając się z konika. - Nie uśmiecha mi się biegać pół dnia w mokrym habicie. Dobrze, że jest jeszcze w miarę ciepło. Przynajmniej koszula zdążyła już trochę przeschnąć - dodała obciągając skraj rzeczonej części garderoby, by przypadkiem kogoś nie zgorszyć niecodziennym widokiem. - Nieźle mnie załatwił.
- Wjechaliście do stawu? - spytał Kevin, do tej chwili bez słowa obserwujący przemoczoną “narzeczoną”.
- Wrzucił mnie, skubaniec - odparła gmerając w końskiej grzywie. - Nawet sobie nie wyobrażasz, co to była za kąpiel. Ta woda ma chyba temperaturę bliską zamarzania. Dziwne.
- Można to zawsze wykorzystać jako lodówkę. Przydaje się w upalne lato - uśmiechnął się Kevin.
- To samo przyszło mi na myśl, zaraz jak się stamtąd wygramoliłam - potwierdziła Shane rozczesując palcami jeszcze mokre włosy i starając się je wysuszyć na wietrze.
- Dobrze, że nie zamarzłaś. - Kevin obrzucił wzrokiem dziewczynę, uwzględniając przede wszystkim miejsce, gdzie znajdowały się płuca. Zapalenie płuc... to by się mogło źle skończyć. Nawet zwykłe przeziębienie mogłoby być groźne.
Shane odruchowo zerknęła w dół. Poprawiła koszulę i profilaktycznie założyła ręce na piersi.
Jeż, przymusowy obserwator i słuchacz ich rozmowy, od jakiegoś czasu przyglądający się krytycznie dziewczynie, rozejrzał się po obejściu i zawołał do krzątającej się tam kobiety.
- Jagoda!
Całkiem możliwe, że swojej małżonki, bo i wiek, i zachowanie wskazywały na bliską zażyłość, ale i wzajemne poszanowanie. Kobieta otaksowała dziewczynę wzrokiem, skinęła głową i uśmiechnąwszy się łaskawie do Shane, zniknęła w domu.
- Jeżu, czy przechowujecie tam żywność? - spytał Kevin.
- W stawach? - spytał zdziwiony Jeż. - Nie.
- A kąpiel jeszcze nikomu nie zaszkodziła? - Kevin zadał kolejne pytanie.
Shane zastrzygła uszami. Nie życzyła sobie złapać jakiegoś draństwa od tego moczenia się w podejrzanych cieczach.
- A gdzie tam. Nikt się nie wyrywa do kąpieli tam akurat. Jak już komuś zależy na bieżącej wodzie, to idzie nad rzeczkę - odparł kowal.
- Za zimna czy z innych powodów? - zagadnęła Shane.
- Zimna. - Jeż aż się wstrząsnął na samą myśl o kąpieli w jednym z czarnych stawów.
- Nadawałyby się do chłodzenia napitków - uśmiechnęła się dziewczyna. - A gdyby tak zatopić tam zawoskowane garnce z żywnością, to pewnie całe lato by przetrzymały?
Nim Jeż zdążył odpowiedzieć, z chaty wyszła Jagoda z niewielkim zawiniątkiem pod pachą.
- Pójdźcie panienko Shannon - zawołała, wcisnęła jej zawiniątko i skierowała w stronę drewutni. - Chociaż gacie przywdziejcie, coby pomiędzy chłopami nieobyczajnie na pół goło nie latać - dodała ciszej nieco.
Po paru chwilach Shane wróciła, z czymś na kształt uśmiechu na ustach, w stroju wzbogaconym o parę dość obszernych pantalonów sięgających dobry kawałek poza kolana i widocznych nieco spod nie dość długiej, wciąż jeszcze wilgotnej koszuli.
- Od biedy można by z tego namiot zrobić, ale przyznaję, że mi o wiele cieplej - mruknęła do Kevina.
Kewin stłumił uśmiech i odpowiedział skinieniem głowy.
- Jeżu... Wracając do tych noży... - Kevin położył obok siebie wybrane noże. - Ile jestem za to winien?
- Osiem miedziaków - odparł kowal. - Prawie jak darmo - podkreślił.
Shannon nadęła policzki i przewróciła oczami.
- No nie wiem Kevin - zwróciła się do niego, z powątpiewaniem kręcąc głową. - Naprawdę tak bardzo potrzebujemy tych noży? - zapytała wzdychając.
- No wiesz... I bez nich da się przeżyć. - Kevin skinął głową.
- Osiem to dla nas za dużo - westchnęła ciężko. - Nie opuścilibyście Jeżu? Tak naprawdę moglibyśmy dać za nie - uniosła oczy ku niebu, zastanawiając się - najwyżej trzy. Nie. Dwa i ani jednego więcej - powiedziała zdecydowanie.
- Dwa? - Dla odmiany Jeż uniósł oczy do góry, z wyrazem świętego oburzenia wymalowanym na twarzy. - Najlepsza stal w promieniu wielu dni. - Stuknął palcem w ostrze jednego z noży. Metal zadźwięczał. - Sześć. Cena tylko dla was.
- Nie Kev. - Oparła ręce na biodrach i przygryzając wargi wbiła wzrok w ziemię. Kalkulowała intensywnie. - Nie stać nas. Daleka droga przed nami. Co powiecie na trzy, Jeżu? - Z nadzieją w głosie zwróciła się do gospodarza.
- Pięć. Ostateczna cena - powiedział kowal.
- Spotkajmy się w połowie drogi - zaproponowała, podając rękę Jeżowi. - Cztery.
- Stoi! - Jeż napluł na dłoń i wyciągnął rękę do dziewczyny. - Przybite. - Dłonie targujących zetknęły się z lekkim klaśnięciem.
Kevin uśmiechnął się, opanował jednak chęć pogłaskania nowych nabytków.
- Macie gdzieś w wiosce jakiegoś rymarza czy kaletnika? - spytał. - Szewca może? Kogoś, kto zrobiłby pochwy do tych noży? Nie wypada biegać z nożem w zębach. I, gdyby się dało... Shane sporządziła sobie solidnego dębczaka. Można załatwić jakieś okucie końców tego drąga? To chyba nie byłoby to zbyt trudne? I kosztowne?
- Drąg dam zaraz młodemu, to obrobi, jak trza, w kwadrans. A skórę zeszyć, to każdy potrafi. Dorzucicie jeszcze dwa miedziaki, to zara odmierzym i na wieczór będzie gotowe.
- Pas jeszcze, prawdę mówiąc, by się przydał - powiedział Kevin, skinąwszy głową na znak, że nie będzie się targować. - Nijak na sznurku spodnie nosić.
- Jeden się znajdzie, cobym mógł odstąpić, ale trochę wytarty już. Poza tym porządny. Oddam za miedziaka.
- Nie o urodę chodzi, tylko o przydatność - odparł Kevin z uśmiechem.
 
Kerm jest offline  
Stary 26-04-2013, 21:00   #127
 
dzemeuksis's Avatar
 
Reputacja: 1 dzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputację
Późnym popołudniem mieszkańcy wioski zaczęli się schodzić do domu sołtysa. W większości byli to mężczyźni, ale kobiet też nie brakowało. Wszystkie miały piękne, długie włosy, czasem splecione w warkocze, czasem upięte, a czasem luźno spływające na plecy. Niektórzy przyjeżdżali konno, albo wozami, inni pieszo. Wielu miało ze sobą jakiś gościniec w postaci wędlin, serów, warzyw, antałka z czymś chlupoczącym w środku, albo garnuszka z czymś na ciepło. Na podwórzu, werandzie i wewnątrz domu zrobiło się gwarno i tłoczno. Jakiś starzec grał na gęślach rzewne melodie. W wyznaczonym miejscu podwórza zapłonęło małe ognisko. Było ciepło i przyjemnie.

Gdy zjawiła się Mądra, sołtys zgromadził przybyszów przy jednym stole i tam też zaprosił kobietę, którą mieszkańcy wioski wyraźnie darzyli nabożnym wręcz szacunkiem. Początkowo to Jeż zadawał pytania odnośnie szczegółów podróży do klasztoru z miejsca, gdzie wędrowcy znaleźli Szybkiego, a Mądra tylko słuchała. Gdy skończył, zadała jeszcze kilka pytań, po czym powiedziała, że wie, gdzie to jest i jak tam trafić. Wystarczy pójść w górę rzeczki płynącej obok wioski do miejsca, w którym bierze ona swój początek w strumieniu, wzdłuż którego przybysze wędrowali przez pewien czas. Miejsce to położone jest jakieś pół dnia drogi powyżej znanego im wodospadu. Stamtąd już powinno dać się jakoś odnaleźć ruiny.
 
dzemeuksis jest offline  
Stary 26-04-2013, 21:31   #128
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
- Widzę że niezła z niej osobistość - zauważył Arivald, który zwrócił się do Shane i Kevina, gdy tylko mieszkańcy wioski skończyli zadawać im pytania. - Ta cała Mądra zaprosiła mnie dzisiaj na herbatkę, gdy powiedziałem jej że szukam okolicznych ziół. Muszę przyznać, że miła z niej staruszka i z pewnością nie bez powodu dostała swój przydomek. Powiedziała, że przyszykuje coś dla mnie na naszą wyprawę, więc może w końcu przestanę być doktorem jedynie na papierze.
Grzejąc stopy przy ognisku Arivald pomyślał sobie, że dawno temu w ich świecie takie kobiety, jak Mądra, zwykle palono na stosie, bądź w najlepszym razie poddawano ostracyzmowi i kazano im trzymać się z daleka od wioski. No chyba, że akurat mały Timmy ciężko się rozchorował i potrzebował pomocy medycznej. Może więc mimo wszystko ten świat nie był wcale gorszy od tego, z którego przybyli? Przynajmniej tutaj szacunek otrzymywali ci ludzie, którzy naprawdę sobie na niego zasłużyli.
- A wam jak poszła rozmowa z sołtysem? - zapytał medyk po długiej pauzie, dalej jednak wpatrując się w tańczące płomienie ogniska.
- Szkoda, że nie przyszedłeś wcześniej - powiedział Kevin. - Shane korzystała z uroków konnej jazdy, a ja kupowałem noże. Ale nie chciałem brać nic dla ciebie, bo taki nożyk musi dobrze leżeć w dłoni. No i nie bardzo widziałem, do czego byłoby ci potrzebne ostrze.
- Wystarczy mi zwykły kozik - stwierdził Ari, wzruszając ramionami. - Niektóre zioła dają lepszy efekt, gdy są pocięte, a nie zmiażdżone. Poza tym dobrze mieć w zapasie jakieś bardziej sterylne narzędzia, których nie używamy na co dzień, w razie gdyby... coś się komuś stało.
- Kozik da się załatwić, ale sterylność? - Kevin dopiero po paru sekundach przypomniał sobie, co znaczy to słowo. - Nie jesteś w stanie utrzymać sterylności. Nie tutaj.
- Tutaj do sterylizacji zostaje tylko wrzątek, spirytus i ogień - mruknęła Shannon. - Ostatecznie lepsze to, niż nic. Dobra stal zawsze się przyda.
Medyk przytaknął w odpowiedzi, po czym przeniósł wzrok na swych kompanów.
- Macie rację, o odpowiednie warunku sanitarne będzie ciężko. Co nie znaczy, że nie zamierzam spróbować. Zresztą, to wy i tak najczęściej się brudzicie - skomentował Ari z delikatnym uśmiechem, podkreślając tym samym swój pedantyzm.
- A tak w ogóle, to co powiedzieliście Jeżowi? Odnośnie, no wiecie... - Arivald ściszył głos tak, że tylko dwójka jego towarzyszy mogła go słyszeć. - ... naszej małej tajemnicy? Ja staruszce powiedziałem tylko, że razem podróżujemy, więc przydałoby się trochę uściślić naszą bajeczkę, jeśli mamy ich zaprowadzić aż do ruin.
- Już mu powiedzieliśmy o tym wypadku, jaki nas spotkał w górach - odparł Kevin. - I o tym, że w przepaści przepadł cały nasz dobytek. No, prawie cały. A co do tych ruin, to nie wiem czy będziemy im potrzebni - dodał. - Sam słyszałeś, że mniej więcej wiedzą, gdzie to jest.
- Tak by było najlepiej - zgodził się Arivald. - Nie, żebyśmy nie mieli innych spraw na głowie. W Smoczym Leżu z pewnością łatwiej będzie zdobyć jakiś ekwipunek, jak również informacje o urządzeniu, którego potrzebujemy, aby wrócić do domu. Tak więc, im krócej będziemy tu potrzebni, tym lepiej.
 
Tropby jest offline  
Stary 28-04-2013, 20:33   #129
 
dzemeuksis's Avatar
 
Reputacja: 1 dzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputację
W pewnym momencie przybysze usłyszeli zdumiony okrzyk:
- Hej, kogo ja tu widzę! - wędrowcy zobaczyli przeciskającego się ku nim Dzięcioła z nieodłącznym uśmiechem. - Shane, Kevin, Ari... a gdzie ten czwarty? I dlaczego, na miłość Jedynego, nie powiedzieliście mi w klasztorze o Szybkim, tylko postanowiliście tłuc się tutaj do nas?!
- Dzięcioł! - ucieszył się Kevin. - Czuliśmy się w obowiązku sami dostarczyć te informacje - wyjaśnił. - My go znaleźliśmy. Nie wypadało przez pośrednika przekazywać takich wieści. A Rond został w klasztorze - dodał.
- Witaj Dzięciole! - szczerze ucieszyła się Shane. - Rond chyba poczuł powołanie - dodała, kręcąc nosem. - A jeśli chodzi o Szybkiego, to nie byliśmy wcale pewni czy to właśnie jego znaleźliśmy.
Arivald uniósł rękę na powitanie znajomego.
- Ja go znalazłem - oznajmił, uśmiechając się przy tym blado na wspomnienie swej przygody ze studnią. - Jeśli to on, to bez wątpienia leżał tam już długi czas. Co najmniej kilka lat, biorąc pod uwagę, że zostały z niego same kości. Jednak, aby dokładniej określić wiek, potrzebowałbym...
Medyk w porę ugryzł się w język, po czym odchrząknął, by szybko zmienić temat.
- Ale chyba już dość nagadaliśmy się o smutnych sprawach. Powiedz no Dzięciole, często urządzacie takie wspólne kolacje?
Kevin uśmiechnął się lekko. Ari zmienił temat na wygodniejszy, najwyraźniej nie mając zamiaru opowiadać, w jaki sposób znalazł szkielet.
- Hahaha, chłopy to się tu schodzą co wieczór. W każdym razie ci najbardziej miłujący gorzałkę. Ale inni też przychodzą. Co można robić innego w takim miejscu, jak to? - Dzięcioł spytał retorycznie, po czym zwrócił się do Shannon - Hej, Shane, słyszałem że przegoniłaś trochę puchaczową chabetę? Pasują do siebie, co? - zagaił i klasnął się ze śmiechem w udo.
Shannon wykrzywiła usta w kwaśnym uśmiechu.
- To raczej ona mnie przegoniła - sprostowała.
Dzięcioł chciał chyba jeszcze coś powiedzieć, ale głos uwiązł mu w gardle. Jednocześnie wszechobecny gwar rozmów ścichł nagle, niczym zdmuchnięta świeca. Wszystkie twarze zwróciły się ku bramie, od strony której nadchodziła rodzina Szybkiego. Wśród przybyłych znajdowała się Rosa. Była łysa. Obok niej z rączką zamkniętą w dłoni matki, dreptała maleńka dziewczynka.

Po otrząśnięciu się z szoku wywołanego zmianą wyglądu Rosy wieśniacy zaczęli podchodzić do niej i do ojca Szybkiego, by złożyć wyrazy współczucia. Stary wyglądał na pogodzonego z sytuacją, a na obliczu Rosy smutek mieszał się z ulgą. Wymieniwszy uściski dłoni i zamieniwszy kilka słów z Jeżem, ojciec Szybkiego dotarł do stołu, przy którym znajdowali się przybysze.
- Jeszcze raz dziękuję wam za fatygę. Jeż powiedział, że wie jak trafić do miejsca, w którym znaleźliście ciało. Jutro chłopaki ruszą po niego. Jeśli okaże się, że sprowadzenie ciała nie ma sensu, urządzą przynajmniej Szybkiemu godny pochówek. Gdyby ktoś z was chciał się tam udać razem z nimi, to niech stawi się o świcie w zagrodzie. Nie zrozumcie mnie źle, nie ma takiej potrzeby, znajdą sami to miejsce, ale zdawało mi się, że mówiliście coś o tym, że chcecie tam wrócić. Pozostałych zapraszamy nieco później na spokojne śniadanie. Żona naszykowała trochę przyodziewku i innych rzeczy, o które prosiliście.

W czasie, gdy rozmawiali z ojcem Szybkiego, Shannon zauważyła młodego mężczyznę o ostro zakończonym i lekko zadartym nosie, który dłużej, niż inni rozmawiał z Rosą. Młoda wdowa przeprosiła go w końcu i podeszła do patrzącej na nich Shannon.
 
dzemeuksis jest offline  
Stary 28-04-2013, 21:46   #130
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
- Witaj - powiedziała. - Nawet nie wiesz, co dla mnie znaczą wieści, które przynieśliście. Przez ostatnie trzy lata żyłam w zawieszeniu. Po kilku miesiącach straciłam niemal całą nadzieję na powrót Szybkiego, a mimo to nie mogłam jej całkiem porzucić. Ciężko mi też było otrząsnąć się i zacząć nowe życie. Dopóki nieznany był los Szybiego, dopóty mieszkańcy wioski krzywo patrzyliby na to. Zresztą gdzie miałabym się podziać? Wszak rodzina Szybkiego chyba wyrzekłaby się mnie w takim przypadku. Nie wiem, co bym zrobiła, jak to wszystko wytrzymała, gdyby nie malutka - Rosa pogładziła główkę stojącej obok dziewczynki. - Nawet moja rodzina przestała do mnie pisać po zaginięciu Szybkiego. Chyba się wystraszyli, że będę chciała do nich wrócić...
- Bali się, że spadnie im na barki utrzymanie ciebie i twojej córki? - zapytała zniesmaczona Shane. - Jak ma na imię? - dodała, gestem zapraszając obydwie, by przysiadły się do niej.
- To niepodobne do nich, ale z jakiego innego powodu przestaliby pisać? Mała nie ma jeszcze imienia. Nadajemy je dzieciom na obrzędzie Postrzyżyn, gdy ukończą sześć wiosen. - Shannon miała wrażenie, że “gdy” zabrzmiało trochę jak “jeśli”. Przykre uczucie. Zważywszy zwłaszcza, że dotyczyło tak słodkiego dzieciaczka. Uśmiechnęła się jednak do małej i zmierzwiła jej fryzurkę.




- Chodź do cioci, mały kurczaczku. - Ujęła dziewczynkę pod paszki i posadziła sobie na kolanach. - Pojeździmy na koniku? Patataj, patataj, patataj - zanuciła bujając malucha na kolanach. - Lubisz piosenki?
Dziewczynka, początkowo trochę zawstydzona, pokiwała nieśmiało główką.
Shan ponownie zanuciła cicho, nie przerywając huśtania dziecka na kolanach.
“Miała baba koguta, koguta, koguta
Wsadziła go do buta, do buta, siedź!
O mój miły kogucie, kogucie, kogucie
Jakże ci tam w tym bucie, w tym bucie jest?
Miała baba indora, indora, indora
Wsadziła go do wora, do wora, siedź!
O mój miły indorze, indorze, indorze
Jakże ci tam w tym worze, w tym worze jest?
Miała baba kokoszkę, kokoszkę, kokoszkę
Wsadziła ją w pończoszkę, w pończoszkę, siedź!
Moja miła kokoszko, kokoszko, kokoszko
Jakże ci tam w pończoszce, w pończoszce jest?”

Po chwili maleńka bawiła się w najlepsze chichocząc cichutko i klaszcząc w łapki.
- A teraz, skoro wszystko już jest jasne, co zamierzasz zrobić? - zapytała Rosę Shan.
- Nie wiem. Prawdę mówiąc nic mnie tu już specjalnie nie trzyma. Najchętniej wróciłabym w rodzinne strony. Ale przecież w ciemno nie wyruszę.
- Twoja rodzina mieszka daleko od Czarnych Stawów? - zainteresowała się Shane.
- W Barcianej. To mała wieś, niecały dzień drogi na południe od Smoczego Leża.
- To nie aż tak znowu strasznie daleko, ale fakt, samej z dzieckiem bym cię w taką drogę nie chciała wysyłać żadną miarą. Niczego obiecać nie mogę, bo i nie wiadomo jak Jedyny nam drogi ułoży, ale gdybyśmy zahaczyli o Barcianą, to moglibyśmy jakieś wieści przekazać... - Shane lekko zawiesiła głos w oczekiwaniu na reakcję Rosy. - A może i wywiedzieć się, co przyczyną było, że tak ni z tego, ni z owego umilkli.

Shane sądziła, iż taka propozycja była tu jak najbardziej na miejscu. Nie mogli zabrać Rosy i jej córki z sobą. Nie mieli żadnej gwarancji, że jej rodzina ją przyjmie, a wlec się z powrotem do Czarnych Stawów ze Smoczego Leża, by odstawić je z powrotem do domu także nie mogli. Nie miało sensu wyciągać ich z w miarę bezpiecznego miejsca, by potem z maluchem na karku tułała się po świecie, który znała ledwo odrobinę lepiej od nich. Trzy lata udało jej się przetrwać, to jeszcze trochę tu wytrzyma. Przynajmniej do nadejścia jakichś konkretnych wieści o rodzinie.

- Naprawdę? Byłabym bardzo wdzięczna... - odparła wzruszona Rosa. - Jeśli będziecie w Smoczym Leżu, to w pierwszy dzień tygodnia wypatrujcie mojego ojca na targu. O tej porze roku sprzedaje tam miód.
- Gdy tylko tam zawitamy, będziemy się za nim rozglądać - obiecała. - Mam nadzieję, że nikt Cię stąd nie wyrzuca? - spytała na wszelki wypadek. - Dobrze Cię traktują w rodzinie męża?
Rosa skinęła głową.
- Bardzo dobrze. Ale bez Szybkiego nie są mi już tak bliscy.
- To zrozumiałe - potwierdziła Shane. - Teściowie nie zastąpią rodzonej matki i ojca. Ale jeśli wyjedziesz z Czarnych Stawów, pewnie i tak będzie im was brakować. Ta kruszyna - pogłaskała dziewczynkę po płowej główce - to w końcu cząstka ich syna. Jedyne, co im po nim pozostało.
- To prawda, ale nie sądzę, żeby próbowali mnie zatrzymać, jeśli bym zdecydowała się wyjechać.
- Chyba nie polubiłaś tego miejsca... - uśmiechnęła się smutno do Rosy. - Nie na tyle, by wiązać się z nim na stałe. Uznasz to za wścibstwo, jeśli zapytam, jak to się stało, że poznałaś Szybkiego i wyjechałaś za nim na ten koniec świata?
- Poznaliśmy się na targu w Smoczym Leżu. Pomagałam ojcu sprzedawać miód, a Szybki tuż obok handlował owczymi serami i wełną. Wpadliśmy sobie nawzajem w oko i tak się zaczęło.
- Romantycznie - Shannon mrugnęła i tym razem uśmiechnęła się o wiele weselej. - Był dobrym mężem? - zapytała, zanim rozważyła, czy takie pytanie będzie w tej chwili stosowne. Jednak nie zmieniła zdania i postanowiła nie zmieniać także tematu. Zawsze uważała, że takich chwilach jak ta, za dużo mówi się “o niczym”, a za mało o tych, którzy odeszli.
- Był dokładnie taki, jakim go sobie wyobraziłam, kiedy ujrzałam go po raz pierwszy - powiedziała cicho Rosa patrząc gdzieś w dal.
Shannon mimo woli westchnęła głośniej, niż zamierzała.
- Wierzę, że ułożysz sobie życie od nowa. Jeśli spotkasz kogoś odpowiedniego. No i oczywiście, jeśli będziesz tego chciała - dodała. - Chociaż każdy, kto przypadnie ci do serca będzie musiał się zmierzyć z twoimi wspomnieniami po Szybkim. To nie będzie łatwe zadanie. W Czarnych Stawach nie znalazł się nikt taki?
- To nawet nie o to chodzi, bo paru przystojnych i miłych kawalerów jeszcze zostało. Po prostu to miejsce zbyt mocno kojarzy mi się z Szybkim. Wszystko mi go przypomina, gdzie nie spojrzę, to wracają jakieś wspomnienia z nim związane. Myślę, że wyjazd jest najlepszym wyjściem.
- Rozumiem - przyznała Shan. - Nawet nie wiesz, jak mi przykro, że to właśnie nam przypadło przynieść ci tak smutne wieści. Strasznie mi żal twoich włosów. Były piękne.
- To ostatnia rzecz, którą mogę zrobić dla Szybkiego. A odrosną szybciej, nim się obejrzysz - Rosa uśmiechnęła się lekko do Shannon. - A co do tego, że przynieśliście smutne wieści, to nie ma powodu, żeby było wam przykro. Wszyscy jesteśmy bardzo wdzięczni. Z tego, co słyszałam, to znaleźliście ciało mojego męża w jakiejś głuszy. Co tam robiliście?
Shan miała wrażenie, że już przy każdej rozmowie, wcześniej czy później, jak topielec, będzie wypływał ten niewygodny temat.
- Mieliśmy zamiar zbadać tutejsze góry. Mało ciekawy temat - wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok od Rosy. - Skończyło się na tym, że straciliśmy prawie wszystko, prócz życia. Pogrzebaliśmy tam przyjaciela, który podróżował z nami. Nie powinien był wybierać się z nami. - W oczach Shannon zaszkliły się łzy szczerego żalu. - Nie wytrzymał trudów. Tak to jest, jak się człowiekowi chce po bezdrożach włóczyć - westchnęła otrząsnąwszy się ze wspomnień. - Może to Jedyny nas wyratował, żebyśmy Szybkiego znaleźli?
Dziewczyna na chwilę zatopiła się we własnych myślach.
- Musimy wracać. Małej kleją się oczka - rzekła po chwili. - Przyjdziecie jutro do nas? - spytała wstając. - Mamy dla was coś z tego, o co prosiliście.
Rosa wzięła zasypiające dziecko na ręce i ruszyła w kierunku pozostawionej przed bramą furmanki. Nim doszła, zaczepił ją ten sam mężczyzna, z którym wcześniej rozmawiała. W trakcie wieczoru przybysze dowiedzieli się, że to jest Lis - jeden z synów Jeża, który pilnował zaprzęgu pozostawionego u stóp góry Skryptorium, podczas bytności tam Dzięcioła. Lis zamienił z Rosą kilka słów, po czym wskazał w kierunku bramy i coś powiedział. Jego twarz wyrażała pytanie, czy też raczej oczekiwanie na odpowiedź. Zanim się jej doczekał, podeszło do nich kilka osób z rodziny Szybkiego. Widząc to Lis machnął ręką na pożegnanie i odszedł. Pozostali wsiedli na wóz i odjechali.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172