- Dziadostwo, nie kompani. - Jack przeklął i Glima, który zostawił drużynę, zamiast pomóc w wytropieniu łowców i uwolnieniu krasnoluda, i Drakonię, która przecież lepiej od niego widziała w ciemnościach. No i ona też wypięła się na wszystko i zamiast wziąć udział w pościgu została z tamtymi.
Niech to szlag.
Uderzył boki konia piętami. Wierzchowiec przyspieszył, a Jack, pochylony nad karkiem konia, baczył tylko, by nie zgubić śladów i nie zostać zmiecionym na ziemię przez jakiś zbyt nisko rosnący konar.
Jazda, na szczęście - bo zbytnią przyjemnością nie była - nie trwała długo.
Najwyraźniej szlak, którym można było się poruszać konno, kończył się na małej polance, skoro uciekinier raczył zostawić tu swego wierzchowca i ruszyć dalej pieszo. Jack nie miał zamiaru próbować być mądrzejszym, niż uciekający ławca, który z pewnością znał teren o niebo lepiej, niż on. Po co ryzykować życie, narażając się na upadek z konia i złamanie karku.
Jack zeskoczył z konia, rzucił wodze na najbliższy krzew i podążył za śladami w postaci połamanych gałązek. Drań nie wyruszył o wiele szybciej, więc nie mógł zajść zbyt daleko.
No i nie zaszedł. Po paru minutach Jack ujrzał uciekiniera, który najwyraźniej zmierzał do obozu łowców niewolników. A to mogło pokrzyżować wszelkie plany.
Uniósł kuszę.
Strzał... i ciche przekleństwo wyrwało się z ust Jacka. Bełt wbił się w pień tuż obok głowy łowcy. Ten nie był na tyle głupi by nie wiedzieć, co oznacza takie tępe stuknięcie. Obrócił się błyskawicznie i również strzelił.
Co nagle, to po diable.
Widać łowca nie znał tego powiedzenia, lub też zapomniał o nim. W każdym razie jego bełt również rozminął się z celem. Widząc mierne efekty swego strzału łowca ponownie rzucił się do ucieczki.
- Sukinsyn! - mruknął Jack. Uniósł rękę i wykonał palcami skomplikowany gest. - Radioj malforto!
Z dłoni Jacka wystrzelił świecący promień, który trafił prosto w plecy uciekającego. Ten zaplątał się nagle we własne nogi i oparł się o drzewo - całkiem jakby nagle odebrało mu siły.
- Mam cię! - syknął Jack, biegiem ruszając w stronę łowcy.
Plan był prosty. Obezwładnić drania, przeszukać i pozbawić nie tylko broni, ale i wszelkiego dobytku, a potem, pod groźbą miecza, zaciągnąć na polanę, przywiązać do grzbietu wierzchowca i zaciągnąć do chaty, na przesłuchanie.
Gdyby czasem łowca stawiał opór... Cóż. Trup jest mniej rozmowny, ale i mniej kłopotliwy. Najwyżej wylądowałby w krzakach. |