- No żesz kurwa twoja mać! - Estalijczyk zaklął szpetnie, o dziwo nie w swoim ojczystym języku, tylko słowami godnymi żołnierza imperialnej armii. Widać tak było szybciej i dobitniej.
Ramirez stał nad zwłokami usieczonego mutanta. Na truchło kapała krew, ściekając zbroczem miecza i odrywając się ociężale od jego sztychu. Co ciekawe krew była zwyczajna, czerwona. Zawsze sądził, że plugastwa stworzone z Chaosu mają krew o barwie smoły, niczym orkowie i gobliny. Może nie wszyscy im podobni byli od narodzin źli. Może... może kiedyś byli zwykłymi chłopami, kupcami wiozącymi swój towar na targ, albo najemnikami przemierzającymi świat dla przygód i złota. A potem stali się tacy... jak ten.
De Ayolas pokręcił z niedowierzaniem głową, próbując sobie wyobrazić stwora, który jeszcze przed chwilą dysząc nienawiścią do wszystkiego, co inne próbował go zabić, jako kochającego rodzinę ojca i męża. To było... takie nierealne, że nie mogło być prawdziwe. Jakże łatwiej było traktować mutanty jako pozbawione uczuć bestie, którym jeno zimną stal i gorąc płomienia winno się dawać. I zabić jak najszybciej, zanim one zabiją ciebie.
Narastający ból w zranionym ramieniu przywołał go do rzeczywistości. Potrzebował pomocy cyrulika i to szybko. Co prawda od urodzenia potrafił posługiwać się równie dobrze prawą, jak i lewą ręką, ale zaniedbana rana potrafiła się mścić. A dla Estalijczyka ważniejsze było zachowanie sprawności od kolekcjonowania wojennych blizn i ułomności.
Nim znajdzie osobę potrafiącą zaopatrzyć ranę będzie musiał wystarczyć prowizoryczny opatrunek. Musiał skupić się na zatamowaniu krwawienia, właściwy opatrunek pozostawi fachowcowi. Dzięki lekcjom anatomii wiedział co nieco o witalnych miejscach, nie wyłączając z tej listy tętnic i głównych żył układu krwionośnego. Po chwili męczenia się z zapięciem klamry zdjął pas i owinął go dookoła zranionego ramienia, tuż powyżej bicepsu. Pomagając sobie zębami ściągnął pętlę i poprawił prawą ręką. Krwawienie wyraźnie zmniejszyło się. Będzie musiało wystarczyć na jakiś czas.
Zabrał swój oręż, to samo zrobił ze skromnym dobytkiem w jukach leżących przy drzwiach stajni. Z niemałym trudem zgarnął oba muszkiety pod pachę i możliwie szybko udał się w kierunku świątyni. Jeśli tam nie uzyska pomocy, to tylko Myrmidia jedna raczy wiedzieć, gdzie takowej szukać.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |