|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
30-03-2013, 22:42 | #131 |
Reputacja: 1 | - I pozamiatane. - mruknął zadowolony Maurer widząc padającego wodza zwierzoludzi. Garłacz to jednak dobra rzecz. Szkoda, że ładuje się tak wolno. Właśnie przekładał bezużyteczna broń przez ramie, kiedy ktoś zdzielił go maczugą. Maurer odwrócił się do mutanta i widząc, że ma przed sobą kurdupla zwyczajnie dał mu w pysk. Lewy sierpowy wylądował na szczęce poczwary, dając wojakowi chwilę czasu na sięgnięcie po Scyzoryk. Jak tylko ten znalazł się w jego dłoniach, Franc natarł na paskudę z zamiarem odcięcia jej głowy. Nie uszło jego uwadze pojawienie się plugawego (wedle Franca wszyscy byli plugawi) czarownika. Jak tylko łeb tej żałosnej pokraki zleci z ramion, zajmie się czaromiotem. Jak mówiło pewne przysłowie "z mieczem w plecach, nawet najlepszy czarodziej, traci na animuszu". |
30-03-2013, 23:05 | #132 |
Reputacja: 1 | Wąsacz obserwował wszystko przez jedną z okiennic przybytku. Pozostał po prostu w holu rezygnując już z planu podążenia za karczmarzem. Korzystając z okazji wziął z kontuaru recepcji butelkę wina i wypił hausta. Musiał zasięgnąć języka, ale przez ten cały rozgardiasz nie dało się swobodnie prowadzić kulturalnych dyskusji. Nie tracąc jednak czasu i tego, że nikt w tym momencie go nie obserwuje jak gdyby nigdy nic dokładnie przejrzał zawartość wszelkich szuflad w recepcji zabierając na przedzie wszelkie klucze. Klucze zawsze się przydadzą. Pomyślał również o podpaleniu, ale widząc postępy zwierzoludzi to ciężko by było zwalić winę na tamte miernoty. |
30-03-2013, 23:11 | #133 |
Administrator Reputacja: 1 | Raz się trafia, innym razem nie. A chybienia nie oznaczały, że należy nagle zmienić metodę walki. Detlef błyskawicznie przeładował kuszę, a potem przez moment zawahał się, przed oddaniem kolejnego strzału. Pojawienie się maga, który na wszystkie strony rzucał kulami ognia nieco zmieniły obraz bitwy. Problem polegał na tym, że mag ów nie bardzo celował, posyłając w świat owe ogniste pociski. Czy to jednak oznaczało, że należy go wyeliminować? Może jednak warto było chwilę poczekać i najpierw pozbyć się mutantów? Detlef starannie wycelował i strzelił do kolejnego napastnika. |
01-04-2013, 16:50 | #134 |
Reputacja: 1 | Już go miał! Bestia zachwiała, trafiona kolejny raz. Mimo, że wielka, to para mu wyraźnie w łapy nie poszła, bo kolejny cios nawet nie wzruszył twardym khazadem, z rechotem krążącym wokół potwora. Pojawił się na zewnątrz jakiś czaromiot, ale jego Imrak zlekceważył. Nie wszystko na raz. Pierwsze było to bydle obok. I już je miał, planując już jak obciąć mu łapy, by jeszcze żył i na to patrzył, gdy rozległ się strzał. A chwilę potem krasnolud poczuł ból. Mocno stłumiony przez adrenalinę, ale przecież widział, jak krew mu zalewa oczy. Wyzwalając nienawiść. Nie był głupi, doskonale zdawał sobie sprawę, że to nie zwierzaki strzelają. Odwrócił się i obnażył zęby we wściekłym grymasie. Dym z lufy garłacza doskonale był widoczny. Franc już obracał się do jakiegoś zwierzoczłowieka. Khazad wiedział swoje. Długonogim nigdy nie należy ufać. Krew ściekająca po twarzy nadawała mu upiornego wyglądu, gdy uniósł zakrwawiony topór i ruszył prosto na Franca, unosząc broń. Warknął coś do siebie. Oczy zaszły mu czerwienią nienawiści i wcale nie była to tylko krew. |
02-04-2013, 08:48 | #135 |
Reputacja: 1 | Trup to trup. Zebedeusz wytarł ostrze swojego miecza o truchło trupa i zwrócił swoją uwagę ku szalejącemu Piromancie. Wzrokiem szukał Inkwizytora, ciekaw cóż zamierza on zrobić. Żak jednak nie zamierzał stać bezczynnie i czekać aż dostanie jakąś zbłąkaną kulą ognia. Pokręcił głową i ruszył na dalsze polowanie. Kolejny zwierzoczłek miał stać się jego celem, jego ofiarą. Uśmiechnął się pod nosem, choć ten bolał go po spotkaniu z ochroniarzem tej damulki. W ogóle całe ciało go bolało, ale teraz to nie było ważne. Miał misję i musiał się jej podjąć.
__________________ Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-) |
03-04-2013, 15:05 | #136 |
Reputacja: 1 | - No żesz kurwa twoja mać! - Estalijczyk zaklął szpetnie, o dziwo nie w swoim ojczystym języku, tylko słowami godnymi żołnierza imperialnej armii. Widać tak było szybciej i dobitniej. Ramirez stał nad zwłokami usieczonego mutanta. Na truchło kapała krew, ściekając zbroczem miecza i odrywając się ociężale od jego sztychu. Co ciekawe krew była zwyczajna, czerwona. Zawsze sądził, że plugastwa stworzone z Chaosu mają krew o barwie smoły, niczym orkowie i gobliny. Może nie wszyscy im podobni byli od narodzin źli. Może... może kiedyś byli zwykłymi chłopami, kupcami wiozącymi swój towar na targ, albo najemnikami przemierzającymi świat dla przygód i złota. A potem stali się tacy... jak ten. De Ayolas pokręcił z niedowierzaniem głową, próbując sobie wyobrazić stwora, który jeszcze przed chwilą dysząc nienawiścią do wszystkiego, co inne próbował go zabić, jako kochającego rodzinę ojca i męża. To było... takie nierealne, że nie mogło być prawdziwe. Jakże łatwiej było traktować mutanty jako pozbawione uczuć bestie, którym jeno zimną stal i gorąc płomienia winno się dawać. I zabić jak najszybciej, zanim one zabiją ciebie. Narastający ból w zranionym ramieniu przywołał go do rzeczywistości. Potrzebował pomocy cyrulika i to szybko. Co prawda od urodzenia potrafił posługiwać się równie dobrze prawą, jak i lewą ręką, ale zaniedbana rana potrafiła się mścić. A dla Estalijczyka ważniejsze było zachowanie sprawności od kolekcjonowania wojennych blizn i ułomności. Nim znajdzie osobę potrafiącą zaopatrzyć ranę będzie musiał wystarczyć prowizoryczny opatrunek. Musiał skupić się na zatamowaniu krwawienia, właściwy opatrunek pozostawi fachowcowi. Dzięki lekcjom anatomii wiedział co nieco o witalnych miejscach, nie wyłączając z tej listy tętnic i głównych żył układu krwionośnego. Po chwili męczenia się z zapięciem klamry zdjął pas i owinął go dookoła zranionego ramienia, tuż powyżej bicepsu. Pomagając sobie zębami ściągnął pętlę i poprawił prawą ręką. Krwawienie wyraźnie zmniejszyło się. Będzie musiało wystarczyć na jakiś czas. Zabrał swój oręż, to samo zrobił ze skromnym dobytkiem w jukach leżących przy drzwiach stajni. Z niemałym trudem zgarnął oba muszkiety pod pachę i możliwie szybko udał się w kierunku świątyni. Jeśli tam nie uzyska pomocy, to tylko Myrmidia jedna raczy wiedzieć, gdzie takowej szukać.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |
03-04-2013, 20:16 | #137 |
Reputacja: 1 | Detlef tym razem nie trafił. Tym razem Myrmidia nie poniosła bełtu w taki sposób, jak szlachcic sobie to wyobraził. Raz się trafią, raz nie… tym razem się nie udało. A do tego teraz i on sam oberwał. Podobnie jak Ramirez, został trafiony kamieniem. Uderzenie było bolesne, aczkolwiek w żaden sposób nie eliminowało go z walki. Zebedeusz obrał ze swój cel kolejnego zwierzoczłeka. Już niewielu pozostało ich na placu boju. Część płonęła po kolejnych kulistych ogniach czarodzieja ognia. Część ginęła pod orężem khazadów. Część już zaczynała uciekać z wioski wyczuwając swój koniec. Jednego z nich złapać chciał Lienz. Pech chciał, że szczęście ponownie go opuściło. Wymierzony atak, minął zwierzoczłeka, próbował go jeszcze walnąć z pięści, ale również chybił. Ta chwila okazała się brzemienna w skutkach. Jeśli Zebedeusz przeżyję, długo dziś zdobyte rany, będą mu przypominać o nim. Teraz chyba tylko dzięki interwencji bogów, którzy jakimś cudem zerknęli na tą zapomnianą wioskę, jego ręka po tak głębokim cięciu, nie odpadła od reszty ciała. Na kolejny atak zwierzoczłek się już jednak nie zdobył i ponownie ruszył do ucieczki. Gringor i Gringar próbowali pomścić śmierć brata bliźniaka. Wychodziło im to doskonale, ale koniec końców teraz Gringar będzie musiał pomścić już śmierć dwóch braci. Gringor poległ! Już tak niewielu przeciwników zostało, ale w walce już tak jest, że wystarczy jedno celne trafienie, a giniesz… Ramirez biegł w kierunku świątyni. Tyle znał się na leczeniu ran, że mógł wiedzieć o tym, że to co uczynił z ramieniem było tylko prowizorycznym rozwiązaniem. Bardzo prowizorycznym. Potrzebował pomocy, wciąż jej potrzebował. Czerwona, krawa, plama na ramieniu wciąż się powiększała. De Ayolas słabnął, ale dotarł do celu bezpiecznie. Tam nie spotkał się z niczym więcej, jak tylko paniką, na widok jego przeciętego bicepsa. - Ojojojo! Tylko modlitwa do Shallyi! Tylko magiczne napary! Tylko to i to prędko! Ino, ino my tego tu nie mamy - kapłan, ze strachem w oczach, przekazał estalijczykowi. - Dociskajcie tą ranę! Ściskajcie ile sił, tylko to przedłuży mu życie - wykrzyczał do panikujących kobiet. Gdyby była inna sytuacja, to Ramirez mógł czuć się jak w raju, otoczonym tyloma kobietami. Rzeczywistość była jednak inna. Franc, po pokonaniu teoretycznie najgroźniejszego stwora, znalazł się, o dziwo, między młotem, a kowadłem. Teoretycznie w porównaniu do niego, obaj byli karyplami, ale ataku tego drugiego, groźniejszego, Imraka, do końca się nie spodziewał. Najpierw jednak ten, który go już zranić próbował, ten który prawdziwym wrogiem powinien być, zwierzoczłek. Nim Franc go naprostował, mutant zdołał jeszcze raz użyć swej maczugi. Sierp, a następnie Scyzoryk, dekapitowały jednak paskudę. Już miał się wojak odwracać, w kierunku czaromiota, gdy usłyszał nacierającego, wściekle sapiącego Imraka. Wiedząc, że czasu na rozmowy nie ma, uniósł swój Scyzoryk i odskoczył przed pierwszym natarciem khazada. Na domiar złego Skurwiel przypomniał sobie, kto jest jego panem. Gdy tylko Franc odwrócił się, czworonogi dziabnął go w zad. Przyczepił się i nie chciał puścić. Ciężko ranny khazad nacierał wściekle. Topór ciął powietrze na lewo i prawo w zastraszającej prędkości. Nawet zaprawiony w boju żołnierz miał problem, by powstrzymywać te zaślepione furią ataki. Przyczepiony do jego tyłka Skurwiel, latał to w jedną stronę, to w drugą, po każdym uniku Franca. W końcu jeden z nich musiał dojść. W trakcie jednego z bloków, atak sięgnął lewej ręki Maurera. Rana była dość głęboka. *** W tym samym czasie czarodziej ‘dopalał’ ostatki zwierzoludzi, a także ostatki akolitów. Pozostali zdawali się nie być jego celem, ale co będzie, gdy tamte się skończą? Nie wiadomo… Naglę stało się jednak coś nieoczekiwanego, miast spowić się w ogniu i wypuścić kolejną śmiercionośną kulę, w czarodzieja uderzył błyskawica. Jedna błyskawica, potem kolejna i jeszcze parę, a wszystkich było dziewięć. Jeszcze dziwniejszym było to, że każda z błyskawic była innego koloru. Starszy mężczyzna zastygł, dosłownie zastygł. Jego zmieniło się w skorupę. Skorupę, której po chwili urosła głowa i zrodził się z niej stwór, w którego ręce pojawił się długi, żelazny, kostur. Dziwny stwór…. Z wyglądu przypominał on idealnie czarną, kościaną zbroję, wewnątrz której znajdowało się bezwładne, zdeformowane ciało maga, z całą pewnością martwe ciało. Podłużna, owadzia głowa potwora wyposażona była w trzy pary połyskujących krwawą czerwienią ślepiów. W dłoniach trzymał on długi kostur, ozdobiony symbolami Chaosu. Można powiedzieć, że całe szczęście, ale demon w pierwszej kolejności, ruszył w kierunku przebywającego w swoim namiocie inkwizytora. Poruszał się powoli, z obrzydliwym klekotem, który towarzyszył każdemu, nawet najmniejszemu, ruchowi. Imkwizytor, chyba wyczuł tą olbrzymią moc, bo nawet on wybiegł z namiotu. Gestem ręki nakazał pozostałym dwóm akolitom, atak. Sam też ruszył. Broniący go akolici nie powinni stanowić jednak wyzwania. A czy on będzie? *** Wąsacz, poza wspomnianymi kluczami, nie znalazł nic ciekawego. Właściciele inne interesujące rzeczy musieli trzymać w swym pokoju, a nie na dole, przy wejściu. Jeden z kluczy był jednak schowany w innym miejscu, niż pozostałe. Karczmarz z rodziną wciąż się krzątał na górze. Tak samo jak na zewnątrz krzątali się obrońcy wioski, a i teraz zaczął się krzątać jakiś demon. |
04-04-2013, 16:13 | #138 |
Administrator Reputacja: 1 | Jatki to były proste. Zwierzołaki - posiekane, ostrzelane, popalone ogniem - padały jak muchy. Nie same jednak. Obrońcy i wieśniacy również tracili życie. Czaromiot, nie wiedzieć czemu po równi częstujący kulami ognia tak napastników, jak i akolitów, zamienił się w jakiegoś demona. A - jakby tego było mało - Franc i Imrak zaczęli toczyć pojedynek. Całkiem jakby nie mieli nic innego do roboty. A może nie zauważyli demona? W każdym razie Detlef nie miał zamiaru wchodzić między dwóch idiotów i próbować ich rozdzielać. Co to, to nie. Wszak najbardziej prawdopodobną opcją było to, że zamiast posłuchać głosu rozsądku zjednoczą się na moment, by zatłuc tego, co im przeszkadza w szlachetnym zadaniu utrupienia adwersarza. Popierając jedyną słuszną opcję - wykończyć demona, a potem dopiero załatwiać inne porachunki - Detlef starannie wymierzył, szykując się do strzału w owadziogłowego, klekoczącego stwora. Może łowca da sobie radę z tą paskudą, a może nie. W każdym razie lepiej było go wspomóc, niż później na własną rękę walczyć z tym czymś, w co zamienił się mag. |
07-04-2013, 11:30 | #139 |
Reputacja: 1 | Imrak sapał, prychał i nacierał, wściekle młócąc bronią. Nie zważał na otoczenie, gdzie ginęli ludzie, uciekali zwierzoludzie a jakaś płonąca paskuda rujnowała wioskę. Nie obchodziło go to nawet w najmniejszej mierze, liczył się teraz tylko on i Franc, zdradziecki długonogi, na którym chciał wziąć zemstę. Krwawą zemstę. Jego topór musiał poczuć krew! I poczuł. Krasnolud zawarczał jeszcze wścieklej, gdy ostrze zagłębiło się w ciele człowieka i chwilę później odskoczył poza zasięg Scyzoryka. Splunął na ziemię krwawą śliną i wolną ręką otarł krew z twarzy. Skurwiel gdzieś poleciał na bok, odrzucony przez Franca. - To co? Jesteśmy kwita i leziem na tę paskudę dam, czy tniemy się dalej? Wyszczerzone, krwawe zęby khazada sugerowały, że podobać będzie mu się każda z tych opcji. |
07-04-2013, 15:26 | #140 |
Reputacja: 1 | Franc był bardzo niemile zaskoczony atakiem rozwścieczonego nie wiadomo czym kurdupla. Jeszcze bardziej zawiodła go postawa Skurwiela. Nie o to chodziło mu, gdy mówił, że pchlarz ma go osłaniać. Tym niemniej alkohol wciąż krążył jego żyłach a to, o dziwo, pozwalało mu w miarę trzeźwo myśleć. - Dokończymy później! - Odwarknął Imrakowi i sięgnął do kieszeni. Wciąż miał ze sobą mikstury leczące, które powinny postawić go na nogi. Szybko wlał jedną z nich do ryja. Skrzywił się paskudnie, bo smakował jak końskie szczyny, w dodatku nie schłodzone. Przepił gorzałą i w podobny sposób spożył pozostałe dwie. Khazad pociął go solidnie a Maurer potrzebował być w pełni sił, aby poradzić sobie z przerośniętym robakiem. Tak przygotowany chwycił mocniej Scyzoryk i ruszył na potwora. Łbów miało toto tylko jeden. Akurat tyle i ile Franc zwykle był obcinać. |