Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-04-2013, 17:49   #15
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Kolejne dwa dni minęły już spokojniej. Clara nie rzucała się w oczy, robiąc nie wiadomo co, za to jej brat, parę godzin dziennie spędzał na podwórku, strzelając z łuku do słomianych tarcz, które wyciągnął z garażu. Trzeba było mu przyznać, że miał świetnego cela, strzelał szybko i pewnie. Widać było u niego wielką wprawę.
Adam zajmował się domem, jednak obyło się już bez wspólnych posiłków, jak się okazała Kamilowi bardzo zależało na integralnych posiłkach, jednak pod jego nieobecność, lokaj mógł trochę odpocząć od pracy w kuchni.
Cela wspinała się, biegała po lesie i starała sie o nic nie dopytywać. Odpowiedzi były niepokojące, a co gorsza prowokowały do stawiania nowych pytań. Jeszcze bardziej niepokojącyh. Ruch ją uspokajał. Pozwalał złapać dystans. Wysłała wiadomości do wszystkich znajomych, zapewniając o tym, że jest bezpieczna. Potem przestała sprawdzać portale i komuniakatory. Musiała się ogarnąć. Zdystansować.
Trzeciego dnia Jason miał już wstać z łóżka i rzeczywiście tak zrobił. Jednak nigdzie nie było go widać. Alan mówił, że pewnie musiał rozruszać kości, bo od leżenia był bliski, jak powiedział Moore: “ocipienia”, co by pasowało do tego, że przez ostatnie dwa dni był dość nerwowy.
W nocy, kładąc się do snu, Ocelia usłyszała ciężki stukot na schodach, a potem szuranie na korytarzu, które skończyło się stuknięciem, gdzieś pod jej drzwiami.
Wstała i podeszła do drzwi. Jason w końcu wrócił i przyniósł łupy? Jej kotka u ciotki na wsi regularnie znosiła pod jej łóżko nieżywe myszy. Cela miała nadzieję, że tym razem nie będzie to mysie truchło.. ani żaden inny trup.
Za drzwiami, na przytarganej zapewne z salonu kanapie, leżał Husky, przekręcając się ciągle. Obicia były dość twarde, a oparcia miał metalowe obwódki, zaś poduszek wziąć zapomniał.
- Co tu robisz? - zapytała.
Spojrzał na nią zdziwiony.
- Mmm... nic. Śpię. Czemu ty nie śpisz?
- Bo ktoś mi się rozbija pod drzwiami? - odpowiedziała pytaniem na pytanie - Twój pokój jest pietro niżej, jak pamiętam. Takie podrapane drzwi.
- No jest... ale ten... pomyślałem, że dotrzymam ci towarzystwa. W pewien sposób - powiedział podnosząc się do pozycji siedzącej. Podrapał się po głowie niezręcznie. - Możliwe, że się troszkę stęskniłem...
Cela zasłoniła na moment twarz dłońmi, w geście ponurej rezygnacji.
- Dobranoc - powiedziała wracając do sypialni i zamykając za sobą drzwi na ozdobny klucz.
Później nie dawał o sobie znać, ale do rana został. Dopiero wtedy na górę wszedł też Alan, obudził Celę pukając do drzwi i wywalając Jasona spod drzwi.
- Ocelio? Jesteś tam? Dziś wielki dzień!
- A gdzie miałabym być.. - mruknęła, wpuszczając go do środka - Dzień dobry, panie Alanie. Chce mnie pan zabrać do burdelu?
- Eeeem - uśmiechnął się niezręcznie. - Ciekawie skonstruowane pytanie... taki jest plan, chociaż ogółem, dostaliśmy nowe informacje i mamy nieco lepszy, bardziej sprytny plan. Ale w sumie, co nie jest sprytniejsze od wejścia i zabicia wszystkich? Chyba tylko walnięcie atomówiki - dodał wzruszając wesoło ramionami. - To co? Pomożesz nam uratować parę żyć? Że się tak heroicznie wyrażę.
- Czy mogę najpierw zjeść śniadanie, czy od razu musiamy iść? Chodźmy na dół, przedstawi mi pan ten nowy plan.
- Powinnaś zjeść... to prawda. Musisz być pełna energii. Może zjedz trochę koksu - powiedział przepuszczając ją.
- Koks mi nie służy.. - pokręciła głową, schodząc do kuchni.
Pokroiła sobie jakieś owoce, dosypała płatki i zalała jogurtem. Usiadła na blacie i wcisnęła przycisk ekspresu od kawy.
- No dobrze.. - westchnęła - proszę mówić.
- No cóż... sposoby w jaki pozyskują swoich niewolników są dość proste. Albo ich wyłapują, najlepiej poza granicami kraju i sprowadzają tu, albo są im dostarczani przez łowców. W skrócie... ja odegram łowcę, który cię złapał i sprowadził do Rana by sprzedać - skrzywił się, bojąc się reakcji. - To ta łatwiejsza część...
- Spoko, spoko... - odpowiedziała Cela z ustami pełnymi płatków - Ale to było odwrotnie... Kobieta była łowcą. Opowiadasz mi Powrót Jedi, prawda? Wprowadzę cię na łańcuchu, a potem ich wszystkich rozniesiemy na strzępy...i uwolnimy więźniów. Zawsze trzeba uwalniać.
- Ja nie jestem mutantem, a oni tylko ich biorą na “pracowników”. Poza tym najpierw trzeba będzie zająć się Ranem. Weźmiemy go na zakładnika, to jakoś pójdzie... pytanie tylko ile będzie miał ochrony u siebie przy biurze. Nie jestem w walce wręcz tak dobry jak Jason, a on z nami nie wejdzie, bo go rozpoznają.
- Skąd będą wiedzieli, kto ma mutacje, kto nie? Po mnie nic nie widać.. skaner DNA mają na weśjciu? - zapytała, krojąc więcej mango.
- Dysponują tym samym mechanizmem, co policjanci, wiesz, ci w maskach. Poza tym widać po włosach, czasem. Też coś.
- No nie wiem... nie wyglądam na mutanata, w każdym razie... nie jesteś zbyt sprawnym łowcą, jak widać. Dobrze, a Jason co?
- Postanowiłem go odsunąć od tego. Mógłby się za bardzo rozemocjonować spotkaniem z Ranem. Ale na wszelki wypadek będzie czekał blisko i jeśli nie wyrobimy się w pół godziny, to się wprosi.
- No dobrze.. ale co ja bym tam miała robić, poza byciem przepustką?
- Ran ma zwyczaj... testowania nowych nabytków. Jeśli oddalisz się z nim na chwilę, podczas gdy on zostawi mnie samego ze strażą osobistą, będę miał szansę zająć się nimi a ty nim. Na pewno znajdziesz coś czym mogłabyś mu przypieprzyć. Z tego co wiemy, biuro i pokój prywatny ma oddzielone jedną parą drzwi, a oba są na oddzielnym piętrze, więc powinno się udać bez zbędnego hałasu.
Zastanowiła się.
- Może pan Adam ma coś nasennego, do automatycznej iniekcji? To mi powinno pójść łatwiej, niż walenie go po głowie.
Westchnął
- Pewnie ma, ale gość zasłużył na gonga w twarz...
- Pewnie i zasłużył, ale ja trenowałam lekkoatletykę i parkour, nie boks.- wzruszyła ramionami - Jak go nie ogłuszę za pierwszym razem, to się odwinie i mi przywali.. i tyle będzie z naszego planu.
- Powinnaś mieć trochę pary w łapach, po tych parkourach, ale może i to lepszy pomysł... zróbmy tak. Tylko wiesz... żeby ci zaufał na tyle, że... musisz udawać chętną - powiedział krzywiąc się. - Są i tacy mutanci, którzy godzą się z losem. Tak jak niektórzy niewolnicy starożytnego Rzymu... ale obiecuję, że nic ci się nie stanie. Serio - dodał szczerze.
Skuliła odruchowo ramiona. Póki zostawali w fazie luźnych skojarzeń, miała nawet trochę zabawy z całej sytuacji. Teraz, kiedy zaczęli dochodzić do konkretów.. nie było już tak wesoło.
- Pewnie i mam parę w ręce, ale nie bardzo sobie wyobrażam.. no, nie waliłam nikogo po pysku wcześniej. Dobrze, mogę się do niego lepić. Nawet tak wolę, niż miałby mnie ciągnąć, czy coś.. - skrzywiła się.
- Wytrzymaj z nim chwilę w pokoju, a ja szybko dołączę. Zapewne broni nie uda się wnieść,
ale to nie będzie aż taki problem. Mam nadzieję...
- Dobrze, spróbujmy - zgodziła się Cela. - Ale jak usłyszy wrzaski swoich ochroniarzy, to będzie chciał tam iść.. jednak nalegam na iniektor.
- Słuszna uwaga... w tym pokoju, w którym leżał Jason, są takie rzeczy. Znajdziesz na pewno. Pojedziemy pod wieczór - pokiwał głową, w zamyśleniu. - Brzmi całkiem prosto...
- W porządku - Cela zeskoczyła z blatu i dopiła kawę - Idę pobiegać. Potem poszukam tego iniektora.
Wyszła z kuchni i przez drzwi tarasowe wybiegała do ogrodu.
Jesień w końcu, z lekkim opóźnieniem, się rozpoczęła. Ciągle wiał mały wiatr, czasem dostający lepszego kopa, którym zdmuchiwał coraz to więcej pożółkłych liści i uschniętych igieł z drzew i krzewów. Ciemne chmury, nie dopuszczały słońca na czyste niebo, zapowiadając całkiem poważną burzę.
Daleko, na drugim końcu ogrodu, za ogrodzeniem z metalowych, ostrych prętów, tam gdzie była wyrwa między żywopłotem, ktoś stał. Cela ku swojemu własnemu zdziwienia, dostrzegła z tak daleko, zgarbioną, krępą sylwetkę, ukrytą w mroku, jedynie jego, lub jej ostre, świecące ślepia, patrzyły na Ocelię wilkiem, spomiędzy wyrwy w krzakach, otaczających ogrodzenie.
Nie zdażyła przeskoczyć połotu, bo wiatr zaatakował ją ostrym podmuchem, wrzucając włosy na twarz. Nie znosiła tego. Siegnęła do kieszeni polara, szukając gumki, ale nic nie znalazła. Splotła je więc tylko i wcisnęła za kołnierz bluzy - choć na chwilę powinno to rowiązać problem.
I wtedy zobaczyła oczy wpartujące się w nią zza ogrodzenia. Podeszła bliżej, żeby ropoznać osobę, nie zastanawiając się nawet, że pewnie rozsądniejsze byłoby wszczęcie alarmu.
Kimkolwiek posiadacz nienaturalnie jasnych oczu był, gdy tylko spostrzegł zbliżającą się Ocelię, rzucił się biegiem w stronę lasu, szybko znikając dziewczynie z oczu, dzięki krzakom przy ogrodzeniu. Zanim zniknął wydawało się jej, że dostrzegła dziwny uśmiech, niezwykle dużych i czerwonych ust...
Ocelia - nie namyślając się wiele - przesadziła ogrodzenie jednym susem i pobiegła w stronę, gdzie przybysz zniknął.
Biegła nie widząc jednak nikogo, nie słysząc nic, chociaż to jej szybkie susy, mogły zagłuszać ewentualne kroki nieznajomego. Mogła próbować dalej go znaleźć, ale to mogło być niebezpieczne...
Adrenalina jej podskoczyła, przyśpieszyła, a potem zatrzymała się w miejscu, nasłuchując. Nie widziała nikogo, ale powinna usłyszeć jego kroki...
Usłyszała, ale nieco coś innego, niż chrzęst liści pod stopami. Dźwięk przypominał jakby ktoś walił kijem w drzewa.
Poszła w stronę źródła dźwięku, rozglądając się dookoła.
Stukanie narastało, a po chwili, gdy Ocelia zaczynała się zbliżać, usłyszała miękki głos
- “Nie powinnam była tyle płakać - powiedziała Alicja. - Spotyka mnie za to teraz taka kara, że mogę utopić się w swoich łzach.” - Usłyszała gdy stukot ustał.
Podeszła bliżej, zaciekawiona, kto zabawia się w cytowanie Alicji w Krainie Czarów w środku lasu. W LARPa grają?
- ”Ale ja nie chciałabym mieć do czynienia z wariatami” - usłyszała znowu, wyraźniejszy, miły dla ucha głos.
- “O, na to nie ma już rady. Wszyscy mamy tu bzika. Ja mam, ty masz.” - Chodząc między gęsto ustawionymi drzewami, smaganymi wiatrem, Ocelia naszedł nagle okropny odór, niesiony jednym z podmuchów.
- “A skąd pomysł, że i ja mam bzika?”
- “Bo inaczej byś tu nie przyszła” - mówił jeden i ten sam głos, udając dialog.
Cela miała dziwne wrażenie, że widzi czyjąś sylwetkę, pod jednym z dalszych drzew, a na jego gałęziach, coś było rozwieszone... jakby liny.
Zmarszczyła nos, zatrzymując się. Zapach był paskudny, jak rozkładające się mięso, dusił i prowokował wymioty. Mózg dostał nagle kopa, skojarzenia przyśpieszyły i pojawiało się wspomnienie Jasona, cuchnącego bardzo podobnie.
Odwróciła się na pięcie i rzuciła biegiem, z powrotem w stronę rezydencji.
Kimkolwiek był ten kto się ukrywał nie gonił jej, pozwalając bezpiecznie, choć nie bez oglądania się za siebie, przeskoczyć przez ogrodzenie, by zdobyć namiastkę poczucia bezpieczeństwa.
Akurat w stronę Ocelii szedł Jason.
- Co się stało? Gdzie byłaś? Poczułem, że coś jest nie tak - rzucił podchodząc do niej, tuż przed tym, gdy usłyszeli grom pioruna, gdzieś w oddali. Pochmurne niebo zaczęło się łamać, a deszcz padać.
- Ktoś jest w lesie - powiedziała - Nie czujesz? Śmierdzi straszliwie i buduje coś na kształt .. nie wiem.. pajęczyny, czy małpiego gaju na drzewach.
- Nie wiem... twój zapach tłumi inne. Deszcz też nie pomaga... - mruknął, podchodząc do ogrodzenia. - Rozejrzę się, a ty zawołaj Alana. Niech weźmie łuk.
Pokiwała głową, wskazując kierunek i poszła szukać Alana.
Leżał na kanapie w salonie, czytając jakąś książkę.
- Jason cię znalazł? - Spytał podnosząc na chwilę wzrok, znad stronic.
- Sama się znalazłam. Ktoś jest w lesie, weź łuk i chodź. Szybko.
- Tutaj? - Podniósł się odkładając książkę. - Dobra, już idę... - dodał szybko, biegnąc na górę, zapewne po broń.
Wrócił prędko, przewieszając kołczan przez plecy.
- Husky oczywiście nie poczekał?
- Tędy - pokazała, kiwając głową - Już pobiegł. Strasznie ten ktoś cuchnie.
- Też masz lepszy węch, jak Jason? Trochę tęsknię za moim wzrokiem... - powiedział nie na temat, przeskakując ogrodzenie. Nałożył strzałę na cięciwe. Ruszył przodem. - Pokazuj gdzie dokładnie.
- Lepszy węch, lepiej widzę, zwłaszcza w ciemnościach... Jason twierdzi, ze mój zpach przytłumia mu inne - wytłumaczyła, przedzierając się szybko przez las - Bo on ma zdecydowanie lepszy węch niż ja.
Gdzieś spomiędzy drzew ponownie rozległ się ten sam głos, co wcześniej. Alan wycelował, ale nie mógł dostrzec celu.
- “Mój Boże, jakie wszystko jest dzisiaj dziwne. A wczoraj żyło się jeszcze zupełnie normalnie. Czy aby nocą nie zmieniono mnie w kogoś innego? Bo, prawdę mówiąc, czuję się zupełnie inaczej. Ale jak nie jestem sobą... to kim?”
- Wyłaź! - Warknął Alan. - Wyjdź, a może nie będę musiał cię krzywdzić! To prywatny teren!
- Zajdę go od lewej strony - powiedziała cicho Cela i nie czekając na odpowiedź Alana zniknęła między drzewami.
- Może i racja... to nie ładnie tak się ukrywać... - mruknął nieznajomy, wychodząc Hughes’owi na widok.
- Co do... - powiedział cicho, nie opuszczając łuku.
Ocelia mogła przyjrzeć się przybyszowi z boku. Był całkiem nagi, jednak całe jego ciało, pokryte było zielonymi łuskami, błyszczącymi się od kropel deszczu. Miał kikut ogona, który wyglądał jakby był w trakcie powolnej regeneracji. Był całkowicie pozbawiony włosów, a od kiedy Cela widziała go po raz ostatni, urósł.
Romek spojrzał na dziewczynę, żółtym okiem. Drugie było niedawno wycięte i rana jeszcze się nie zagoiła dobrze.
- To dziwne, że cię znalazłem, prawda?
- Znasz go?! - Warknął Alan, rzucając jej krótkie spojrzenie i przestepując z nogi na nogę, nerwowo. - Zabić?!
Cela podeszła do chłopaka.. mutanta, wyciągnęła dłoń i dotknęła łusek pokrywajacych ramię.
- Dalej swędzi? - zapytała miękko, przez ścisnięte gardło - Kto ci to zrobił... Bałam się.. Skąd?
- Nieee... teraz czuję się bezpiecznie, silnie. Postąpiło bardzo szybko... próbowali pchnąć mnie nożem i ostrze się złamało. Teraz jest dobrze. Lepiej niż było - odpowiedział odwracając się w jej stronę i nie zwracając uwagi na Alana.
- Skąd się tu wziąłeś? Nie aresztowali cię?
- Aresztowali... ale nas napadli. Ci co na marszu. Coś mnie tu wiodło. Nie potrafię wytłumaczyć - pokręcił okrągła głową. Alan powoli upuścił łuk.
- Biorąc pod uwagę to, że żyjesz... nie spotkałeś wysokiego gościa, z czarno-białymi włosami? - Spytał Hughes.
- Nie - odpowiedział prędko.
Zbyt prędko, jak się Celi wydawało.
- Romek? Jesteś pewien? On jest z nami...- dopytała.
- Na pewno. Tylko jakichś gości upartych, którzy aż tu za mną leźli. Ale wydaje mi się, że ich odstraszyłem.
- Jakich, kurwa, gości?! - Warknął Alan, znowu podnosząc łuk.
Cela rozejrzała się niespokojnie dookoła.
- Husky! - zawołała głośno. - Chodź do nas!
- To dziwne imię... - mruknął Romek.
Po krótkiej chwili dobiegł do nich Jason, wyskakując zza drzew, za plecami Romka. Paznokcie, znowu zamienił w swoje długie, czarne szpony.
- Strzelaj kurna! - Warknął do Alana.
- Zwariowałeś? - oburzyła się Cela - To mój przyjaciel.
- Co?! - Zdziwił się podchodząc do Ocelii i jej przyjaciela. - Od kiedy przyjaźnisz się z kimś, kto zdziera z ludzi twarze i rozwiesza ich bebechy na gałęziach?! Jeszcze żył, jak go znalazłem! - Wrzasnął Romkowi w prosto w twarz, stając blisko niego.
- Co ty gadasz? - zdenerwowała się Cela, wchodząc między mężczyzn i rozdzielając ich - Husky, cofnij się i schowaj szpony. Już!
Posłusznie wykonał jej polecenie, nie spuszczając Romka z oczu.
- Potrzeba dużej wprawy w torturach, by ofiara nie zmarła przy czymś takim...
- Musiałem jakoś odstraszyć resztę - chłopak wzruszył potężnymi ramionami.
- Torturowałeś ludzi? - dopytała, patrząc na Romka.
- To nie tak... - zarzekł się. - Napadł mnie i się musiałem bronić.. był szybszy od reszty. Znacznie. Zrobiłem z niego przykład i chyba ich odpędziłem.
- A... a te ...sznury na drzewach to jego flaki, tak? Bardzo pomysłowe.. - powiedziała nie kryjąc nawet sarkazmu. Czy każdemu mutantowi musi odpierdzielać przez sam fakt, że staje sie mutantem?
- Posłuchajcie, wy dwaj - powiedziała, pokazując palcem na Jasona i Romka. Głos zaczął się jej trząść. - Jak myślicie, czemu mutanci mają złą passę? Nikt ich nie lubi, niektórzy chcą ich usiec, inni rozszarpać, albo wysłać do gett? No, dlaczego?
Spojrzała na nich pytająco, ale nie dała czasu na reakcję.
- Bo tacy geniusze jak wy dwaj latają jak palanty i rozpiździają wszystko, co się rusza! Jason, ja nawet rozumiem, 300 lat bycia mutantem i tortury moga spaczyć.. no wpływają na umysł. Ale ty, Romek? Zawsze byłeś normalny! A teraz co, ikebana z flaków i Alicja w krainie czarów? Popierdzieliło was do reszty?! - wrzeszczała na nich - a może po prostu w przestrzeń - nie dopuszczając nikogo do głosu.
- Chyba tak... - odpowiedział po prostu Romek. Jason najwyraźniej się trochę uspokoił, zwieszając głowę. Alan w końcu opuścił łuk. Spojrzał w górę, skąd padał na nich coraz gęstszy deszcz.
- Nie powinniśmy tu tak stać, skoro kogoś za sobą ciągnął... - powiedział.
- W sumie.. - Cela też się nieco uspokoiła, a deszcz wpływający jej za kołnierz nie zachęcał do spacerów - Chodźmy. Pan Adam obejrzy twoje oko, Romek.
- Zaraz?! On też?! - Ryknął zdziwiony Alan. - Przecież ktoś go ściga! I to psychol!
- Podobnie jak Jason. - spojrzała na Alana. - Jeśli chcesz, żebym się z tobą bawiła w handel żywym towarem, to pomożesz Romkowi. Koniec dyskusji. Wracamy.
Alan warknął coś pod nosem, kręcąc głową.
- Dobra! Niech będzie! Ale bierzesz za niego odpowiedzialność.
- Wracajcie... ja posprzątam to, co tam jest... - powiedział Moore, przebijając się przez grzmot z nieba.
- Dziękuję... - powiedział Romek, skinając Alanowi głową.
- Jej dziękuj... ja bym ci wbił wtrzałę w te drugie oko... - mruknął pod nosem w odpowiedzi, kierując się do rezydencji.
- Ciebie też tyczy moja wczesniejsza wypowiedź, Alanie - syknęła Cela - Ex-mutanci też mają powściągnąć swoje mordercze instynkty. Czy to jasne? Wracamy, bo przemokłam. A mam tylko jeden polar.
Hughes postąpił krok w przód, w stronę Celi, wykrzywiając twarz w wściekłym grymasie, chciał coś powiedzieć, nagle jednak przybrał bardziej spokojną postwę. Westchnął ciężko, patrząc na nią spode łba.
- Dobra... jasne - powiedział odwracając się na pięcie.
- Chodź, Romek, idziemy - mruknęła Cela i skierowała się w stronę rezydencji - Szybko ci idzie ta mutacja..
- Chyba już bardziej nie postąpi... - rozłożył ręce przyglądając się swojemu ciału. - A ty? Jak to jest u ciebie?
- U mnie.. nic sie nie dzieje. Nowego, znaczy. Podobno zarażam innych swoimi emocjami, ale jakoś tego nie widzę za dobrze. Fizycznie nic. Za to ty.. jesteś większy. Wiesz? Wcześniej sięgałam ci trochę nad ramię.
- Nie wiem... może i tak. Ostatnio strasznie dziwnie się czuję, chociaż... dobrze. Dziwnie, ale dobrze - uśmiechnął się ustami, niema pozbawionymi warg.
- Dziwnie, czyli jak? - dopytała - Ja się...staram ogarnąć to wszystko. Ale kiepsko mi idzie - dodała ciszej.
- Czasami czuję, jakby ktoś inny siedział mi w głowie... nie potrafię nad sobą zapanować. Kim są ci ludzie? - Spytał spoglądając na Alana.
- On - wskazała brodą na Jasona - Ma to samo.. nie potrafi nad sobą panować. Lubi, żeby go nazywać Husky, chyba sam widzisz dlaczego.
- Pan Alan.. miał mutację, ale mu przeszła. Teraz jest w pełni człowiekiem.
- Serio? - Spytał zdziwiony. - Tak po prostu?
- Podobno. Po prostu mu się cofnęło, z czasem.
- A długo niby żyje?
- W setki lat to idzie... chyba. Alan! Ile masz lat? - zawołała do mężczyzny na przodzie.
- Milion! Kto by liczył?! - Odkrzyknął.
- Jest na mnie zły, bo mu nie pozwoliłam ciebie zastrzelić - wyjaśniła Cela Romkowi - Pan Kamil, elephantman, żyje juz chyba z 500 lat. Husky też, ale on nie liczy tak dobrze.
- Nieźle... mają jakiś plan? W sensie wiedzą coś o tym, co się dzieje? Coś chcą zrobić? Bo ta chata, wygląda jakby należałą do kogoś, kto może coś zrobić.
- Mam jechać do Johanesburga.. za jakieś 10 dni. Walczą z ROPa. Jak pan Kamil wróci, wszystko ci wyjaśni. Będziesz tu .. pasował, Romek.
- Myślisz? - Spytał patrząc na nią z uśmiechem. - To jednak dziwne... nieprawdaż? Wszystko to...
- Nie, nie dziwne. Przerażające. Nie tęsknisz do rodziców? Do młodej? Do szkoły? Znajomych?
Zamyślił się na chwilę. Odpowiedź przyszła mu z dziwnym trudem.
- Jak się nad tym zastanowić... to tak. Ale ostatnio za bardzo przejmowałem się tym, żeby w ogóle przeżyć...
- Rozumiem. Ja zastanawiałam się tylko, jak wrócić.. ale chyba nie mam powrotu.
Przeszli przez ogrodzenie. Alan ruszył przodem.
- Znajdę ci jakieś ubrania... typie!
- Dziękuję! - Odkrzyknął. - Myślisz, że będę mógł wam jakoś pomóc?
- Może spróbujemy go sprzedać zamiast mnie? - zaproponowała Cela - Zdecydowanie wygląda na mutanta. Romek, nie masz nic przeciwko temu, żeby Alan udał, że cię złapał i chce sprzedać do burdeli? Musimy dorwać właściciela tego przybytku.
- Coo? - Spojrzał na swoje, puste, obrośnięte łuskami krocze. - Znaczy... nie żeby co... dalej mam... tylko w środku, ale nie wiem czy się nadaję do tego typu zadania... - powiedział zawstydzony.
- Romek, błagam... - Cela przewróciła oczami - Nikt od ciebie nie wymaga żadnych usług... Wyjdziecie tam i tyle. A ty wyglądasz bardzo...mutantowato.
- Alan? Jak myślisz? - zawołała za mężczyzną.
- Co? - Krzyknął odwracając się.
- Może zabierzesz Romka do burdelu zamiast mnie, co? - odkrzyknęła.
- Nie jest zbyt atrakcyjny... jeśli mogę wyrazić swoje skromne zdanie!
- Ale na pewno się lepiej bije niż ja - nie ustępowała Cela.
Podszedł do nich.
- Ale najwyższa pora, żebyś się tego nauczyła... jesteś bardzo zwinna więc przyjdzie ci to łatwiej niż ci się wydaje... zaufaj instynktom. On wcześniej chyba, też nie był zabijaką? A teraz coś umie, prawda? - Spojrzał niechętnie na chłopaka. - Spokojnie, dla ciebie też znajdziemy robotę, ale nie jako przynętę.
- Nie mam pewności, czy chcę.. - powiedziała Cela - A raczej nie, mam pewność. Nie uznaję przemocy jako spsobu rozwiazywania konfliktów. Mieliśmy warsztaty na ten temat, pamiętasz Romek? Pomogę wam, w miarę moich umiejętnosci, ale nie zamierzam nikogo bić.
- A samoobrona? Jason nie zawsze będzie w stanie cię uratować.
Cela podniosła ręce w geście rezygnacji.
- Chodźcie do środka - powiedziała - nie musimy dyskutować w tym deszczu.
Weszli do rezydencji.
- Zaraz wrócę - mruknęła Cela i poszła do swojego pokoju przebrać się w suche rzeczy.
Wycierając włosy ręcznikiem zastanawiała się nad słowami Alana.
Teoretycznie powinna się umieć bronić. Teoretycznie. Już raz przecież, tam na dachu, uderzyła tę kobietę. Choć to właściwie nie była samoobrona.. Dziewczyna miała jednak głęboką pewność, że nie chciała by tego powtarzać. A jeżeli uderzy kogoś tak, że ta osoba.. umrze? Będzie zabójczynią. To było trudne do przełknięcia. Oczywiście, nie chciała też, żeby Jason musiał ją ratować. W ogóle nie chciała z nikim walczyć. Cóż.. w razie czego ucieknie, po prostu. To jej zawsze się udawało.
Wciagnęła jeansy i koszulkę i wróciła do salonu. Przynajmniej Romkowi nic nie jest. Znaczy - technicznie - jest, ale żyje. Choć tyle. Pierwsza dobra wiadomość od dawna.
Alan wręczył chłopakowi jakieś ubrania. Sztruksowe spodnie, czarną koszulkę i bluzę z kapturem. Musiał sobie poradzić bez skarpet czy butów, bo miał bardzo niekształtne stopy.
- Jak Jason wróci z lasu ze sprzątania, to zaproponuję by Romek... bardzo śliczne imię tak w ogóle - Hughes skinął głową mutantowi. - By... by wraz z Jasonem stanowił “plan B” - powiedział gdy Ocelia do nich dołączyła. Alan siedział na kanapie, naprzeciwko fotelu, na którym rozsiadł się Romek. Łuk był oparty o bok siedziska byłego mutanta.
Cela przysiadła na oparciu fotela i objęła Romka.
- Cieszę się, że jesteś cały - powiedziała, przytulając się do jego ramienia.
- Taaak... ja też - powiedział uśmiechając się do niej.
- Uhm - mruknął Alan. - Aż żałuję, że Clara sobie pojechała... - powiedział wstając. - Jak Jason wróci, powiedzcie mu, żeby do mnie przyszedł. Będę u siebie - dodał wychodząc.
- Teraz ja cię mam pilnować, wiesz? - Cela uśmiechnęla się do Romka - A nawet mi kuszy nie zostawił... O czym gadaliście?
- Z kim? - Spytał odprowadzając Alana wzrokiem.
- No z Alanem... Tak siedzieliście w pełnym napięcia milczeniu?
- Ach... pytał mnie skąd cię znam, ilu i od kiedy mnie goniło... ilu zabiłem i takie tam... ogółem: “co tam u ciebie?” - odpowiedział wzruszając ramionami.
- Nic specjalnego .. - też wzruszyła ramionami - Ukrywam się tu, goni mnie jeden mutant, co przejmuje cechy tych, co ich zabił, jestem podejrzana za zdradę stanu i drugie, co zapomniałam.. no, i o brak rejestracji, oczywiście. Szuka mnie też policja, nie moge wrócić ani na stancję, ani do ciotki.. większość moich znajomych nie żyje, a reszta sądzi, że ja wymyśliłam marsz.. pewnie we współpracy z ROPa. Co tam jeszcze z nowości... idę dziś wieczorem do burdelu, Alan bedzie udawał, ze mnie chce sprzedać. A potem jade na rzeź do Johanesburga. No i chyba nie podejdę do matury. Korepetycji z matmy już nie potrzebuje.
Westchnęła.
- Wszystko się popierdzieliło, Romek. - podsumowała cicho.
- Ano... - pokiwał głową. - A kim właściwie są ci tutaj... że mutant i nie mutant to wiem, ale... to jakiś ruch oporu?
- Na to wygląda.. też pracują, żeby cos z tymi mutacjami zrobić. Lockbell to ich znajomy.. krewny, chyba nawet brat, pana Adama. Obejrzał ci oko?
- Niee... kto to? Jeszcze nie spotkałem.
- Poszukam go - powiedziała wstając.
Utalentowanego w dziedzinie medycyny lokaja, znalazła w kuchni, gdzie jadł jabłko, pochylony nad opasłą książka.
- Alan przemknął i warknął coś o gościu... coś czym powinienem się martwić Ocelio? - Spytał nie odrywając wzroku od stronic.
- Nie, panie Adamie, to mój znajomy ze szkoły, Romek. Późno ujawniła mu się mutacja i teraz jest w trakcie zmiany. Ktoś mu wbił nóż w oko. Zobaczy pan? Bardzo proszę.
- Nóż... a ma go jeszcze w środku? - Spytał zakładając zakładkę i kończąc jabłko. Wyrzucił ogryzek do kosza pod jednym ze zlewów. Ruszył za Ocelią.
- Nie, nie ma już. Dziekuję.
- To pół biedy... żebym dostał grosza, za każdego pacjenta, który zmarł podczas wyjmowania czegoś z jego łba... - pokręcił głową, wchodząc do salonu. - Ach! Co jest?! - Krzyknął cofając się o krok, widząc Romka. - A ty w co się zmutowałeś? Smoka?!
- Nie wiem... - odpowiedział chłopak wzruszając ramionami.
Lokaj pokręcił głową, wskazując gestem, by poszedł za nim.
- Chodź... zobaczę co z tym okiem, ale już widzę, że raczej sobie nim nie popatrzysz. Ważne żeby infekcja nie wlazła.
Cela usiadła na fotelu zwolnionym przez Romka, przerzucając nogi przez jeden podłokietnik, a plecy opierając o drugi. Zdecydowanie nie planowała oglądać grzebania w niczym oku.
Deszcz nie dundnił o okna drzwi tarasowych, dzięki daszkowi osłaniającym cały taras, spływały jednak z niego gęste strumienie wody, przybierającej na sile ulewy. Raz po raz gdzieś waliły pioruny.
Jason wrócił po około dziesięciu minutach, od kiedy Adam zniknął z Romkiem. Wszedł do domu, cały przemoczony, oblepiony ziemią i liścmi. Na szczęście nie pachniał juchą, którą sprzątał w lesie, już pewnie pięc razy woda zdążyła ją z niego zmyć. Zamknął za sobą drzwi, dysząc ciężko, oparł głowę o szybę, ściągając z trudem przemoczony, ubłocony płaszcz, który upadł z plaśnięciem na ziemię. Jego bluza, spodnie i w ogóle reszta ubrania, szczególnie szmaciane trampki, nie były bardziej suche.
- To jak... oddychać pod wodą... - wysapał uśmiechając się i siadając ciężko na ziemi, pod drzwiami.
- Przebierz się - powiedziała Cela, wyrwana jego wejściem że swoich rozmyślań. Romek zmienił się, nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Z jednej strony wiedziała, że to ten sam chłopak, ale z drugiej... wydawał się obcy. Odległy. Nie chwytał jej żartów, a jego myśli krążyły bardzo daleko. Czy ona też tak się zmieni po mutacji? Czy zmieni się jej ciało? Psychika? Na razie tylko włosy, no i więcej spała, ale to równie dobrze mógł być stres... Spojrzała znowu na Jasona.
- Idź potem do Alana - powiedziała. - Husky- zatrzymała go jeszcze - Ile tam było ciał?
- Jeden rozwieszony na gałęziach... trochę głębiej jeszcze dwóch i ślady innych, ale chyba uciekli - powiedział chwytając płaszcz i wstając z ziemi, przecierając brudną twarz, ubłoconą ręką. - Szlag... - mruknął patrząc na dłoń. - Coś jeszcze? - Spytał smętnie.
- Troje ludzi - dopytała tężejąc - Zabił ? Jak to możliwe... Romek nigdy... Mówił, że czuje się, jakby ktoś przejmował jego ciało. Mutacja jest jak wirus, choroba?
- Szczerze? - Powiedział po chwili milczenia. - Pan Kamil żyje już trochę, poświęcił masę czasu, masę pieniędzy na badania, na naukowców z najlepszym sprzętem, który powinien być dostępny dla publicznego użytku dopiero za dziesięć lat, ale wszystko, wciąż idzie na marne... wszystko wskazuje na to, że wszystkie mutacje, są całkowicie... naturalne i przepisane dla danych genów do początku. W zasadzie nie powinno się tego nazywać mutacjami, bo mutacja to odstępstwo od normalnego genu, ale biorąc pod uwagę to ile jest “mutantów” i to w jaki sposób jest skonstruowane DNA to... to wychodzi na to, że jest to całkiem normalne - rozgadał się, kończąc z ulgą i uśmiechem. Spojrzał na Ocelię, rozkładając ręce. - Przykro mi, ale to nie jest wirus. To nie jest choroba i z tego, co wiem, nie jest to uleczalne. Alan... powiedział, że uważa, że to co go spotkało, to znaczy odwrócenie jego stanu było dopiero chorobą. To, że już nie jest taki jak kiedyś, jest jego mutacją - dodał jeszcze do swojego małego wywodu, wzruszając ramionami.
- Nie jest normalne, że ktoś, ot tak, morduje troje ludzi i przyjmuje to... jakby się nic nie stało. To nie jest normalne. - westchnęła - Idź do Alana.
- Oczywiście... - mruknął, skinając głową i wychodząc, chlupiąc butami.
Cela wyciągnęła się na powrót na fotelu. To wszystko zdecydowanie nie było normalne. Ale wiedziała jedno - nie pozwoli sobie spaczyć umysłu.
Burza na zewnątrz nie chciała się uspokoić, ale bardzo chętnie przybierała na sile, do potężnego deszczu, dokładając coraz to częstsze i jaśniejsze pioruny, silniejszy z każdą chwilą wiatr, który wiał prawie bez przerwy. Wyglądało to dość niebezpieczne i pewne było, że przynajmniej paręnaście drzew w lesie się złamie.
Do salonu wszedł Adam.
- Położyłem twojego przyjaciela spać. Wydawał się być dość zmęczony. Ty też mogłabyś odpocząć przed wieczorem... masz ledwie parę godzin - powiedział prosto z mostu.
- Tak.. chyba tak - powiedziała - Ale bym jeszcze chciała omówić szczegóły z panem Alanem.. jak będziemy jechać może. Choć on mówi, że wszystko się samo ułoży. Nie wiem, jak.
Wstała z fotela.
- Jak jego oko? Nie ma infekcji? Czy Alan mówił, że będzie nam.. mi potrzebny iniektor, ze środkiem usypiającym lub zwiotczającym?
- Tak... wspomniał - powiedział grzebiąc w kieszeni. Wręczył Ocelii opakowanie tabletek. - Znam jednak pana Rana. Lubi pić. Jeśli uda ci się z nim być na osobności... jak na filmach. Starczy jedna, połówka jeśli ma krócej spać. Działa prawie natychmiast.
- Panie Adamie - potrząsnęła głową - Potrzebuję strzykawkę, najlepiej taką automatyczną .. nie będę z nim pić.
Mruknął coś pod nosem, wyjmując zza pazuchy małe opakowanie.
- Tak też myślałem... masz co trzeba. Specjalnie przygotowałem. Miej jednak na uwadze, że na wejściu was przeszukają i o ile tabletki mogą przejść, to strzykawek nie byłbym pewien... chociaż ty potrafiłabyś przekonać, że ty możesz z tym wejść. Jak uważasz - skończył wzruszając ramionami.
- Łatwo wpadam we wstrząs anafilaktyczny - wyjaśniła Ocelia. - Uboczny efekt mutacji.
- Och... niepokojące - podrapał się po podbródku. - No cóż... uważaj na siebie. Będę czekał na wasz powrót - dodał kierując się ku wyjściu.
- Dziekuję! - rzuciła za nim - A Romek? - dopytała jeszcze.
- Pojedzie z wami! Jak się wybudzi - odpowiedział machając ręką machinalnie.
Cela wróciła do swojego pokoju i wyciągnęła sie na łóżku. Próbowała zasnąć, ale tym razem sen nie przychodził, jak na złość. Denerwowała się. Romkiem i tym całym wieczornym..planem. Kręciła się, przewracając z jednego boku na drugi i wsłuchując w odgłosy burzy.
W końcu zdecydowała, że musi poszukać innego spsobu na uspokojenie się. Podeszła do okna i przez chwile wpatrywała się w smagane wiatrem drzewa. Potem otworzyła okiennice i ostrożnie stanęła na parapecie. Krople deszczu uderzyły w jej twarz. Znała ten budynek jak własną kieszeń i mogła chodzić po nim z zamkniętymi oczami. Wyciagnęła rekę do góry, uchwyciła gzyms i oderwała nogi od parapetu. Tym razem nie wspinała się - po prostu trawersowała ścianę.
Po godzinie, kompletnie przemoczona, wróciła do pokoju. Pod oknem, na parkiecie, zebrała się spora kałuża.
Cela omineła ją, zamknęła okno i zrzuciła na podłogę mokre ubrania. Weszła do łóżka, nie wycierając się nawet i prawie od razu zasnęła.
Kiedy sie obudziła, było już ciemno. Ubrała się i zeszła do kuchni napić się kawy.
Nie ona jedna wpadła na ten pomysł. Alan ubrany w brązową kamizelkę i spodnie moro, położył na blacie kowbojski kapelusz i pił już swoją drugą kawę, w ciągu godziny. Jason siedział na stole obok niego, wyjadając z miski suche chrupki w kształcie kości, które strasznie głośno się łamały, gdy rozgryzał je potężnymi zębami. Naprzeciwko nich, oparty o lodówkę stał Romek.
- Nie jesteś taki zły chłopczyku... ale w lesie trochę ci odjebało - powiedział Alan, z lekkim uśmiechem.
- Dzięki i... no i nie zaprzeczę. Wciąż czuję się z tym wszystkim strasznie nieswojo, zupełnie jak ktoś inny, a mimo to, to uczucie jest...
- Cudne - dokończył za niego Jason, gdy Romek szukał odpowiedniego słowa.
- Tak... tak - pokiwał głową, uśmiechając sie do niego w odpowiedzi.
- Przerażacie mnie - stwierdziła Cela. - Trzeba was będzie zamknąć w piwnicy.
- Tam trzymamy pyskate małolaty - powiedział Alan, schodząc z blatu i odkładając pusty kubek do zmywarki. Wyjął piwo z lodówki, podał Jasonowi, który zębami pozbył się kapsla. - Dzięki... Wyruszamy za godzinkę. Pytania, sugestie? - Rzucił do dziewczyny.
- Masz uroczy kapelusz... czy też dostanę taki?
- Ja gram Krokodyla Dunde’ego. Ty masz się ładnie ubrać... czy coś. Ran to jebany zbok, łatwo ci go będzie zaciągnąć na stronę, żeby mógł przetestować nowy nabytek, a wtedy CAP! - Klasnął w dłonie.
- Super...- mruknęła Cela - zapowiada się świetna zabawa. Oczywiście nie masz nic przeciwko temu, żebym sie z nim byzknęła?
- Cóż... jeśli chcesz mieć coś w stylu Super AIDS to proszę bardzo... - odpowiedział wzruszając ramionami.
Jason chrząknął. Dość głośno.
- Nie polecam również... - mruknął ponuro.
- Grunt, to dobre zabezpiecznie - poinformowała ich Cela - Pamiętasz Romek, co nam opowiadali ci od seks.. tego, życia w rodzine, znaczy, na warsztatach?
- Dziś w szkołach uczą jak się jebać?! - Spytał zdziwiony Alan. - W Johannesburgu do tego zmuszają! Piękny kraj... - pokręcił głową, przewracając oczami.
- Pamiętam... ale ja się głównie śmiałem na tych lekcjach. Krzysiek ciąle gadał jakieś durnoty do mnie - odpowiedział chłopak, ignorując Hughes’a, uśmiechająć się kącikiem ust.
- Przynajmniej tobie zostały resztki poczucia humoru - dziewczyna uśmiechnęła się do Romka - Resztki. Dobra, idę się przebrać. Ale nie liczcie na zbyt wiele.. a z butów mam tylko adidasy.
- Mhm... - mruknął Alan. - Przygotuję wóz. Mamy minivana jeszcze, prawda? - Spytał Jasona’a, który odpowiedział mu kiwając głową odprowadzając dziewczynę wzrokiem.
Cela dopiła kawę i wróciła do siebie na górę. Wysypała rzeczy z torby na łóżko i zaczęła je przeglądać. Wybór nie był duży - pakowała się przecież na wyjazd do ciotki na wieś. Tenisowa sukienka zaplątała się, chyba przypadkiem, razem z podkoszulkami. Założyła ją i zasymulowała kilka zagrań a potem przez chwilę - ciągle ją ten widok fascynował - patrzyła jak włosy zmieniają kolor na biały, dopasowując się do sukienki.

Rozczesała włosy i upięła wysoko, puszczając wolno tylko kilka kosmyków. Wyciągnęła kosmetyki, podkład, trochę pudru, rozjaśniła spojrzenie, podkreśliła oczy i usta. Iniektor włożyła do kieszonki, na wierzch narzuciła niebieską, sportową bluzę - prawdę mówiąc, nie miała wielkiego wyboru. Dodatkowo jeansy nie pasowały do całości, a legginsy - były ciągle mokre, do tego czarne. Wciągnęła więc tylko niskie skarpetki i addidasy.
Obejrzała się w lustrze i zeszła na powrót na dół.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline