Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-04-2013, 20:16   #137
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Detlef tym razem nie trafił. Tym razem Myrmidia nie poniosła bełtu w taki sposób, jak szlachcic sobie to wyobraził. Raz się trafią, raz nie… tym razem się nie udało. A do tego teraz i on sam oberwał. Podobnie jak Ramirez, został trafiony kamieniem. Uderzenie było bolesne, aczkolwiek w żaden sposób nie eliminowało go z walki.

Zebedeusz obrał ze swój cel kolejnego zwierzoczłeka. Już niewielu pozostało ich na placu boju. Część płonęła po kolejnych kulistych ogniach czarodzieja ognia. Część ginęła pod orężem khazadów. Część już zaczynała uciekać z wioski wyczuwając swój koniec. Jednego z nich złapać chciał Lienz. Pech chciał, że szczęście ponownie go opuściło. Wymierzony atak, minął zwierzoczłeka, próbował go jeszcze walnąć z pięści, ale również chybił. Ta chwila okazała się brzemienna w skutkach. Jeśli Zebedeusz przeżyję, długo dziś zdobyte rany, będą mu przypominać o nim. Teraz chyba tylko dzięki interwencji bogów, którzy jakimś cudem zerknęli na tą zapomnianą wioskę, jego ręka po tak głębokim cięciu, nie odpadła od reszty ciała. Na kolejny atak zwierzoczłek się już jednak nie zdobył i ponownie ruszył do ucieczki.

Gringor i Gringar próbowali pomścić śmierć brata bliźniaka. Wychodziło im to doskonale, ale koniec końców teraz Gringar będzie musiał pomścić już śmierć dwóch braci. Gringor poległ! Już tak niewielu przeciwników zostało, ale w walce już tak jest, że wystarczy jedno celne trafienie, a giniesz…

Ramirez biegł w kierunku świątyni. Tyle znał się na leczeniu ran, że mógł wiedzieć o tym, że to co uczynił z ramieniem było tylko prowizorycznym rozwiązaniem. Bardzo prowizorycznym. Potrzebował pomocy, wciąż jej potrzebował. Czerwona, krawa, plama na ramieniu wciąż się powiększała. De Ayolas słabnął, ale dotarł do celu bezpiecznie. Tam nie spotkał się z niczym więcej, jak tylko paniką, na widok jego przeciętego bicepsa.
- Ojojojo! Tylko modlitwa do Shallyi! Tylko magiczne napary! Tylko to i to prędko! Ino, ino my tego tu nie mamy - kapłan, ze strachem w oczach, przekazał estalijczykowi. - Dociskajcie tą ranę! Ściskajcie ile sił, tylko to przedłuży mu życie - wykrzyczał do panikujących kobiet. Gdyby była inna sytuacja, to Ramirez mógł czuć się jak w raju, otoczonym tyloma kobietami. Rzeczywistość była jednak inna.

Franc, po pokonaniu teoretycznie najgroźniejszego stwora, znalazł się, o dziwo, między młotem, a kowadłem. Teoretycznie w porównaniu do niego, obaj byli karyplami, ale ataku tego drugiego, groźniejszego, Imraka, do końca się nie spodziewał. Najpierw jednak ten, który go już zranić próbował, ten który prawdziwym wrogiem powinien być, zwierzoczłek. Nim Franc go naprostował, mutant zdołał jeszcze raz użyć swej maczugi. Sierp, a następnie Scyzoryk, dekapitowały jednak paskudę. Już miał się wojak odwracać, w kierunku czaromiota, gdy usłyszał nacierającego, wściekle sapiącego Imraka. Wiedząc, że czasu na rozmowy nie ma, uniósł swój Scyzoryk i odskoczył przed pierwszym natarciem khazada. Na domiar złego Skurwiel przypomniał sobie, kto jest jego panem. Gdy tylko Franc odwrócił się, czworonogi dziabnął go w zad. Przyczepił się i nie chciał puścić.

Ciężko ranny khazad nacierał wściekle. Topór ciął powietrze na lewo i prawo w zastraszającej prędkości. Nawet zaprawiony w boju żołnierz miał problem, by powstrzymywać te zaślepione furią ataki. Przyczepiony do jego tyłka Skurwiel, latał to w jedną stronę, to w drugą, po każdym uniku Franca. W końcu jeden z nich musiał dojść. W trakcie jednego z bloków, atak sięgnął lewej ręki Maurera. Rana była dość głęboka.

***

W tym samym czasie czarodziej ‘dopalał’ ostatki zwierzoludzi, a także ostatki akolitów. Pozostali zdawali się nie być jego celem, ale co będzie, gdy tamte się skończą? Nie wiadomo… Naglę stało się jednak coś nieoczekiwanego, miast spowić się w ogniu i wypuścić kolejną śmiercionośną kulę, w czarodzieja uderzył błyskawica. Jedna błyskawica, potem kolejna i jeszcze parę, a wszystkich było dziewięć. Jeszcze dziwniejszym było to, że każda z błyskawic była innego koloru.

Starszy mężczyzna zastygł, dosłownie zastygł. Jego zmieniło się w skorupę. Skorupę, której po chwili urosła głowa i zrodził się z niej stwór, w którego ręce pojawił się długi, żelazny, kostur. Dziwny stwór…. Z wyglądu przypominał on idealnie czarną, kościaną zbroję, wewnątrz której znajdowało się bezwładne, zdeformowane ciało maga, z całą pewnością martwe ciało. Podłużna, owadzia głowa potwora wyposażona była w trzy pary połyskujących krwawą czerwienią ślepiów. W dłoniach trzymał on długi kostur, ozdobiony symbolami Chaosu.

Można powiedzieć, że całe szczęście, ale demon w pierwszej kolejności, ruszył w kierunku przebywającego w swoim namiocie inkwizytora. Poruszał się powoli, z obrzydliwym klekotem, który towarzyszył każdemu, nawet najmniejszemu, ruchowi.

Imkwizytor, chyba wyczuł tą olbrzymią moc, bo nawet on wybiegł z namiotu. Gestem ręki nakazał pozostałym dwóm akolitom, atak. Sam też ruszył. Broniący go akolici nie powinni stanowić jednak wyzwania. A czy on będzie?


***


Wąsacz, poza wspomnianymi kluczami, nie znalazł nic ciekawego. Właściciele inne interesujące rzeczy musieli trzymać w swym pokoju, a nie na dole, przy wejściu. Jeden z kluczy był jednak schowany w innym miejscu, niż pozostałe. Karczmarz z rodziną wciąż się krzątał na górze. Tak samo jak na zewnątrz krzątali się obrońcy wioski, a i teraz zaczął się krzątać jakiś demon.
 
AJT jest offline