Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2013, 13:14   #85
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
[MEDIA]https://sites.google.com/site/lmetacube/Diablo%202%20-%20Outtake%202%20%28Wilderness%29.mp3[/MEDIA]

Brand Gallan | Drakonia Arethei | Jack Woodes
Las był cichy.
Zupełnie to nie zgadzało się z tym, czym właśnie zajmował się Woodes: kiedy tylko zauważył, że na siodle konia nie było nikogo, pojawił się kolejny problem. Co prawda rana krwawiła, ale ryzykowali czymś o wiele poważniejszym: jeśli strażnicy obozu łowców niewolników dowiedzieliby się, że w pobliżu znajduje się ktoś, kto może im zagrażać, zapewne nie zawahaliby się wypuścić pogoni, żeby ustalić, gdzie tak naprawdę są podróżnicy i co sprowadza ich do obozu. Koniec końców, mało ludzi chciało dostać się do obozu. Zazwyczaj było odwrotnie.
Później tylko przybyło problemów. Kiedy tamten zorientował się, że Woodes wyruszył za nim w pościg, natychmiast zaczął uciekać. A trzeba było przyznać, że jak na człowieka o wcale korpulentnej posturze, blond włosy łowca potrafił biec.
I wcale nie pomogło to, że Woodes postanowił strzelić z kuszy za uciekinierem.
A potem, cóż, potem wszystko się zdarzyło nagle i niespodziewanie.
Woodes, doskoczywszy wreszcie do ściganego łowcy, na powitanie dostał po twarzy kułakiem, za którym chowały się kolejne ciosy nożem. Na szczęście, zarówno kułak jak i ciosy nie stanowiły dla niego poważnego zagrożenia. Zaklęcie miało działać przez jeszcze parę chwil, dość, by unieszklodliwić szamoczącego się bezsilnie draba.
Nagle, usłyszał przelatujące obok swojej głowy strzały - a może były to bełty? W każdym razie, zrozumiał, że znowu nie jest sam. W mroku mógł tylko zobaczyć, jak szarżowały na niego jeszcze dwie postacie, dwa rosłe kształty wyrastające w mroku. Kim byli? Niewiele światła Księżyca docierało pod gałęzie drzew.
Rzeczy wydawały się wymykać spod kontroli. Zanim natarli na Woodesa, ten usłyszał słowa wypowiadanego zaklęcia i szczęk cięciwy bełtu wystrzeliwanego z kuszy. Byli to Arethei i Gallan, którzy zapewnie podążali zanim od czasu, kiedy opuścił leśną enklawę.
Czarodziej, uformowawszy lśniącą kulę, dokończył inkantację, po czym zapieczętował sekwencję gestem. Z lekkim podmuchem, kula popłynęła w pędzie do większego z nich, po czym do uszu Woodesa doszedł dźwięk łamanego żebra i wrzask bólu i wściekłości.
Można było pomyśleć, że kimkolwiek są ci, którzy tutaj przybyli, natychmiast rzucą się albo na niego, albo na diablicę i niziołka, który już się sposobił do recytacji kolejnego zaklęcia.
Zrobił jednak coś zupelnie innego. Zanim Woodes zdążył zareagować, mniejszy z oprychów doskoczył do leżącego na ziemi blondyna i sprawnym ruchem wbił swój sztylet w jego gardło. Zerwał coś z jego szyi. Amulet?
Nie zdążył jednak uciec z tym zbyt daleko. Woodes zdążył wypuścić kolejny bełt ze swojej kuszy. Człowiek padł w pół kroku.


Zapalono pochodnię, dobijano rannych.
- Dobra robota, Woodes - rzekła wreszcie Drakonia Arethei, spoglądając na ostrze swojego sztyletu, które było teraz zakrwawione. - Chcieliśmy podążyć za tobą, jednak wyjechałeś z tej głupiej chaty, jakby od tego zależało twoje życie.
- Może zależało - rzekł, gładząc się po brodzie, Gallan. - Kto wie, co mogłoby się stać, jeśli dotarłby do obozu.
Arethei wzruszyła tylko ramionami.
- Chcieliśmy przyjść wcześniej, ale, jak widać, zjawiliśmy się w samą chwilę. Podejrzewaliśmy, że w lesie może być ich więcej. I, proszę, proszę, nie myliliśmy się.
- Znaleźliśmy jeszcze dwóch innych, zanim postanowiliśmy zbadać, dokąd pojechałeś - rzekł Gallan, oglądając leżące przed nimi trzy trupy.
- Kto wie, czy już nie dowiedzieli się o naszym przyjściu do obozu
- dodała Arethei, wytarłszy swój sztylet o spodnie martwego mężczyzny. - W gruncie rzeczy, to prawie na pewno wiedzą o nas w obozie. I... Co to był za naszyjnik, który ukradł ten głupiec?
Woodes spojrzał. Miał go w swojej dłoni. Nie był to żaden naszyjnik. Była to prosta sakwa, do której wojownik zdążył już zajrzeć. Nie było tam niczego, żadnych kosztowności czy złota, niczego, poza jedną rzeczą, którą Woodes miał przed swoimi oczami.
Był to srebrny klucz zwykłej wielkości, który jednak wyróżniał się jedną, dość specyficzną rzeczą: u jego szczytu znajdował się mały grawerunek, co do którego nie było żadnych wątpliwości, czym był.
Był to relief ludzkiej czaszki.


Dorien Nitram | Lou Rannes | Ultar Bechel | Wyrm Athanglas | Vermil Lanterion | Xendra Nua’vill
Drakonia gdzieś zniknęła, tak samo Gallan. Dokąd odeszli - póki co, nie było wiadomo. Pewne było jednak, że prędko nie wrócą. Wydawało się, że ulotnili się wraz z odjeżdżającym na koniu Woodesem. Zapewne zamierzali dołączyć do pościgu. Kto tam ich jednak wiedział.
Niedawno podróżowali w całkiem pokaźnej grupie, której sporą część stanowili uzbrojeni mężczyźni, najemnicy służący okolicznym wioskom. Teraz zaś wiele z tych, którzy wcześniej mieli im przyjść z pomocą w walce z łowcami niewolników, leżała trupem na polanie lub w środku starej chaty. Niewykluczone było, że niektórzy mogli po prostu pragnąć odejść, nie czując się zbyt bezpiecznie, choć z drugiej strony, same okolice także przestały być bezpieczne.
Kupiec klął, z początku głośno i dobitnie, później, kiedy zajął się nim Vermil, już jakby mniej i bardziej z rozpędu. Niedługo to jednak trwało.
Vermil skończył modły do swojej bogini i rozejrzał się wokoło, a później spojrzał także na swoje rany. Można było powiedzieć, że nie było najlepiej, ale też mogło być dużo, dużo gorzej. A to coś.
Dorien kończyła opatrywać Athanglasa, którego rany były o wiele poważniejsze w momencie zadania ich.
Wreszcie, kapłanka zadała pytanie, które zapewne zamierzała zadać już wcześniej:
- Czym był ten... Naszyjnik? - zapytała niepewnie.
Wyrm usiadł Milczał. Rana uleczona przez zaklęcia kapłanki nie była już tak poważna, jednak duża, czerwona plama na jego ubraniu nadal robiła wrażenie. Zapewne był po prostu wyczerpany po walce i zdradzie ludzi, których dotychczas uważał za swoich przyjaciół. Dlatego nie od razu przemówił.
Ciszę w końcu przerwał Ultar.
- Więc to byli oni? - rzekł rozdrażnionym tonem. - Bractwo Ośmiu Sztyletów? Banda sukinsynów, która czyha na nasze karki?
Vermil przerwał na chwilę opatrywanie swojej rany i westchnął z dezaprobatą.
- Raczej nie - odparł Lanterion. - Właściwie, to wszystkie poszlaki wskazują po prostu na łowców niewolników.
- Łowców niewolników przebierających się za najemników?

Vermil wzruszył tylko ramionami.
- Pewnie mieli posłużyć jako wtyka mająca na celu unieszkodliwienie grupy Athanglasa - głos Lanteriona był spokojny. - Wiemy, że ludzie Wyrma zabijali łowców niewolników. Co dziwnego jest w tym, że ktoś w końcu postanowił się na nich zasadzić?
Bechel zawahał się. I w tym momencie przemówił Wyrm.
- Wybacz, - jego głos, pomimo, że dało się w nim odczuć ból, pozostał tak samo spokojny, jak przedtem - jednak sądzę, że Ultar ma więcej racji. To całkiem możliwe, że łowcy niewolników mogą pracować dla Bractwa.
- Sprawdziłem zwłoki. Nie mają tatuaży i niczego, co znaleźliśmy wtedy, na Szlaku Kupieckim.
- Mogli działać z ich polecenia -
poprawił Ultar.
Wyrm skinął głową.
- Problem polega na tym, - rzekł - że w ogóle nas zaatakowali. Bycie łowcą niewolników nie jest czymś dziwnym, szczególnie na południe od Cormyru i wokół wybrzeża Morza Upadłych Gwiazd. Wszyscy znają ryzyko. Jeśli spróbujesz złapać w arkan kogoś, kto jest lepszy od ciebie, w najlepszym razie cię powieszą. Ile było takich, którzy przyjechali do małych wsi na łatwy zysk, by tylko potem znaleźć się w worku na dnie jeziora?
Bechel i Lanterion przytaknęli.
- Łowcy niewolników nie mszczą się. Zawsze można przecież zwerbować jakiegoś draba z Pros albo Elversult...
- ...albo Westgate.
- Otóż właśnie. Jaki w tym zysk?

Nitram zawahała się, po czym przemówiła:
- To naszyjnik, prawda? Przyszli tutaj dlatego, ponieważ miałeś naszyjnik.
- To tylko sakwa
- odrzekł Wyrm. - Znajdował się w niej klucz. Mam nadzieję, że twoi przyjaciele odzyskają go.
- Klucz? -
zapytał Ultar z niedowierzaniem. - Wszystko to rozbija się o zwykły klucz?
Wyrm zmarszczył brwi i pokręcił głową.


- Nie jestem pewien, czym tak naprawdę jest ten klucz. Ostatnim jego właścicielem był pewien czarodziej. A może był to zaklinacz? Nie mam pojęcia o magii, jednak wiem na pewno, że zanim umarł bynajmniej z przyczyn naturalnych, zdążył zabić moich przyjaciół. Były to jeszcze czasy, kiedy nie mieliśmy pojęcia o Bractwie ani o zabójstwach na szlaku. Takie rzeczy po prostu się nie działy.
Byliśmy wtedy bohaterami wioski: obroniliśmy naszych przyjaciół przed łowcami niewolników i zabiliśmy potężnego czarodzieja, zupełnie jak w legendach. Co prawda pół królestwa i jakiejś wolnej córki króla nie stało, ale piwo zupełnie wystarczyło.
Fakt jednak pozostał. Wcześniej, Ostoja nie była wsią, do której zaglądano często, poza być może obwoźnymi kramarzami przyjeżdżających ze Szlaku Kupieckiego.
Naturalnie, kiedy pierwszy raz zobaczyliśmy klucz, pomyśleliśmy, że pasuje do jakiegoś kufra w ich obozie, który złupiliśmy w imię sprawiedliwości ludu. Jak się domyślacie, nie pasował.
Nie minął nawet miesiąc od czasu, kiedy odnaleźliśmy klucz, a zaczęły się dziać wyjątkowo paskudne rzeczy. Łowcy niewolników to nawet nie połowa zmartwień. W okolicy nigdy nie widziano ogra. A teraz ponoć w okolicznej jaskini jest banda ogrów.
Klucz niewątpliwie jest przeklęty... Lub ktoś mógłby uczynić z niego lepszy użytek niż ja. Zatem ktoś, kto wie, że go mam.
- Co chcesz przez to powiedzieć? -
zapytał Vermil, nie rozumiejąc, do czego zmierzał Wyrm.
- Te napaści nie są przypadkowe - odparł. - Powiedziałeś, że w karawanie szukano czegoś. Być może było to coś podobnego?
- Jedyne klucze, jakie kiedykolwiek posiadałem, prowadziły do wychodka -
rzekł ironicznie Ultar. - I jestem pewien, że niczego takiego nie mieliśmy w karawanie. Poza tym, - ciągnął Bechel - jeśli to, o co im chodziło, to był rzeczywiście klucz, to dlaczego go po prostu nie wyrzuciłeś do jeziora? Kto chce być ścigany przez cholernych czarodziejów i zabójców na ich usługach?
- Miałem powody -
uśmiechnął się Wyrm.
- Więc ścigają tych, którzy mają klucze? - przerwała szybko Bechelowi Dorien, który już otwierał usta do ciętej riposty.
- Lub artefakty o podobnej sile - rzekł Lanterion. - To w każdym razie wynikałoby z opowieści Wyrma.
- Po co?
- zapytała naiwnie Nitram.
- Zapewne się dowiemy. Tak czy inaczej - Wyrm spojrzał sugestywnie na leżące w plamie krwi zwłoki człowieka, którego zabiła Rannes.


Gdzie indziej
- Ciszej... - pogładził się po wyjątkowo długiej i niechlujnie utrzymywanej brodzie mężczyzna. - Słyszałeś coś?
- Jedyne, co słyszę, to głos twojej matki, jak ją biorą w namiocie na rogu
- zaśmiał się chrapliwie krostowaty strażnik obozu, zaraz u jego boku.
W odpowiedzi usłyszał tylko wyjątkowo szpetne przekleństwo.
Obóz zasypiał. Zasypiano z różnych powodów. Łowcy niewolników, znużeni dziennym procederem, zasypiali snem sprawiedliwych po dobrze wykonanej robocie. Niewolnicy zasypiali po to, by choć na chwilę zapomnieć zdarzenia minionego dnia.
Ostatecznie, porywanie niewolników i przygotowanie obozu było wyczerpującą pracą. Na ten moment, kiedy Księżyc wychodził na bezchmurne niebo, w obozie znajdowało się ponad sto ludzi, choć ktokolwiek, kto przeszedłby się po obozie po tej porze, nie miałby najmniejszego pojęcia, że jest to w gruncie rzeczy obóz łowców niewolników. Pozostałości zamku, który kiedyś tutaj stał, nie powiedzałyby nikomu niczego konkretnego: ot, jakaś karawana rozłożyła się w środku głuszy pośród dawno nieodwiedzanych ruin. Zostało zaledwie parę kruszejących pod własnym ciężarem ścian i łuków. Tutaj mógł być równie dobrze i dziedziniec nieistniejącego już od dawna zamku, jak i jego przedmurze. Ciężko było powiedzieć. Co ważniejsze jednak, nikogo to nie obchodziło.
To, co było ważne dla przywódcy, było tylko to, że murszejące lochy, do których prowadziła przemyślnie ukryta pod listowiem klapa, mogły nadal spełniać swoje zadanie: więzić kogokolwiek i nie wypuszczać. Co prawda, większość podziemnych kazamatów zawaliła się lub, co gorsza, zawalając się odkryła przejście do jeszcze niższych poziomów. Te przejścia skrzętnie zaślepiono kamieniami, śmieciami i czymkolwiek się dało, by tylko strażnicy lochów mogli zapomnieć o tym, dokąd mogły te wejścia prowadzić, ba, że te przejścia w ogóle istniały. Dotychczas, cokolwiek, co mogło przyjść z dołu, wolało raczej pozostać tam, gdzie było wcześniej. Łowcy niewolników byli radzi takiemu obrotowi spraw. Nikt nie chciał sprawdzać, czy w istocie coś mogło przyjść.
Znużeni rutyną procederu strażnicy grali w kości, używając kubków, czy raczej pojemników z wyprawionej i mocno zniszczonej bydlęcej skóry. Powszechnie nudzono się. Od czasu założenia obozu, nie zawitał tutaj nikt. Głównie dlatego, że Szlak Kupiecki był zaraz pod nosem, a po Szlaku kroczyli stateczni właściciele ziemscy albo kupcy korzenni. Nikt, kto chciałby zbaczać z ubitego traktu i zagłębiać się w okoliczne lasy i pola.
Krostowaty zbir oparł swoją głowę na czteropalcej ręce i zmrużył oczy, zasłuchany w monotonny szum wiatru, opadających liści i trzask ogniska. Do obozu nie zachodził nikt. Interes dodatkowo nakręcał fakt, że na szlaku pojawiało się coraz mniej ludzi - i nie tylko ludzi zresztą. Ten stan rzeczy był spowodowany plotkami o rzekomych zabójcach odzianych na czarno napadających na karawany. Czy coś takiego rzeczywiście miało miejsce - o tym strażnicy nie mieli żadnego pojęcia.
- Trzy szóstki, dwójka i piątka - rzekł brodacz, zdejmując skórzany kubek z kości. - Bogowie spoglądają na mnie łaskawym okiem - uśmiechnął się chytrze.
Krostowaty włożył w jego dłoń złotą monetę, lwa Cormyru.
Mieli grać całą noc. Ostatecznie, nikogo się nie spodziewali.


Dorien Nitram | Lou Rannes | Ultar Bechel | Wyrm Athanglas | Vermil Lanterion | Xendra Nua’vill
– Chyba nie powinniśmy dłużej zwlekać. Musimy uderzyć pierwsi, jak tylko będziemy do tego zdolni. Szybka, sprawna akcja, tak by jak najdłużej ukryć naszą obecność. Tego potrzebujemy - rzekła Rannes.
- Jedyne, co nam pozostaje, to wejść przez podziemia zamku - rzekła Dorien z przekonaniem.
- Wejść do lochu, który prowadzi do Podmroku? - obruszył się Ultar. - Nie wiem, o czym myślisz, Nitram, ale...
- Jeśli nie zamierzamy wejść do obozu przez podziemia, to pozostaje nam tylko powierzchnia. Nikt nie wie, czy strażnicy obozu już o nas nie wiedzą
- odparł Lanterion poważnie. - Chyba, że znasz jakąś trzecią drogę. Chętnie o niej bym posłuchał.
Bechel westchnął.
- A co z magiem? -
zapytał niecierpliwie. - I diablicą? Bez mała jesteśmy otoczeni przez postacie z legend, o kapłanach nie mówiąc. Dlaczego czarodziej nie mógłby się wziąć do roboty i, dajmy na to, spopielić naszych wrogów? Tak działa magia, prawda?
- Magia - odparł Vermil, urażony - jest subtelną sztuką polegająca na precyzyjnym manipulowaniu siłami, których nie wszyscy mogą pojąć. Nie zawsze można pozwolić sobie na zachwianie równowagi, poza tym...
- Tak, wiem -
przerwał mu Ultar. - Zły układ planet. Więc nie możemy zrobić nic. Nic, poza szalonym wyborem pomiędzy pewną śmiercią a... O, wybacz. Tamto drugie to też pewna śmierć.
- Jeśli znasz jakąś trzecią drogę -
rzekł Vermil z uśmiechem - to chętnie o niej posłucham.
 
Irrlicht jest offline