WÄ…tek: [Autorski] Znaki
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2013, 17:54   #9
Vilir
 
Vilir's Avatar
 
Reputacja: 1 Vilir jest godny podziwuVilir jest godny podziwuVilir jest godny podziwuVilir jest godny podziwuVilir jest godny podziwuVilir jest godny podziwuVilir jest godny podziwuVilir jest godny podziwuVilir jest godny podziwuVilir jest godny podziwuVilir jest godny podziwu
Robert szedł coraz szybszym krokiem. Droga, którą szedł strasznie się dłużyła. Ciągle mijał nowe uliczki, ale nie był w stanie powiedzieć jakie. Teraz go to nie obchodziło. Chciał dotrzeć do domu jak najszybciej i to co go otacza nie miało teraz znaczenia. Wreszcie dotarł do ulicy na której mieszkał. W tle słyszał muzykę z pobliskiej karczmy. Przed domem zatrzymał się na chwile i spojrzał na niego. Dom był jednopiętrowy. Wykonany z drogiego drewna był dość duży i niedawno malowany więc jego jasnobrązowa barwa połyskiwała w świetle księżyca.

Robert wszedł do domu i usłyszał szczekanie psa. Jego głos nigdy nie sprawił Robertowi takiej przyjemności. Zawsze drażniący krzyk brzmiał teraz tak pięknie, że Robert nie mógł znaleźć dźwięku, który by mu dorównywał.

- Strasznie późno wróciłeś. Zaczynałem się o ciebie martwić. – W głosie słychać było pogardę i sarkazm. Pojawił się przed nim William, jego starszy brat. Był on przeciętnym mężczyzną pod względem wzrostu i wagi o zielonych oczach i krótkich czarnych włosach.
Robert poczuł ulgę.
- Miałem pewien problem z dwójką najemników. Może coś o tym wiesz ? – Spytał Williama.
- Tacy wysocy i dobrze zbudowani? – w jego głosie znów było słychać pogardę.
- Tak dokładnie tacy – powiedział Robert. Wiedział że jego brat pewnie sobie z tego zażartuje, ale i tak mu odpowiedział.
- Nie, a czemu pytasz – powiedział William i głośno się zaśmiał.
Williama bawiło wszystko. Nieważne czy chodziło o picie w karczmie czy śmierć babci, bo i tak było to zabawne.
- Idę spać – rzucił ponuro Robert. Wiedział że William dobrze się bawi, a nie chciał sprawić mu przyjemności.
- Poczekaj chwilę bracie – powiedział zadowolony z siebie William – musisz poprzenosić moje towary do sklepu.
- Co... Przecież to twój sklep, daj mi spokój jestem zmęczony – Robert miał dość tej rozmowy i chciał ją przerwać, ale brat nie dawał za wygraną
- Wciąż jesteś na moim utrzymaniu czy może masz jakąś pracę? – Zapytał William z satysfakcją w głosie.
- Gdzie sÄ… te pieprzone towary?
- Tam gdzie zawsze braciszku – powiedział dumnie William. Wygrał i nie miał zamiaru się z tym chować.


Robert usłyszał gwizdanie i kroki zbliżające się w jego kierunku. Podniósł głowę z poduszki i spojrzał na drzwi. Otworzyły się, a w ich progu stanął ogolony i uśmiechnięty William.
- Zawsze czujny – spojrzał na Roberta i roześmiał się. – Wstawaj idziemy do karczmy.
- A sklep? – powiedział wciąż zaspany Robert.
- Dziś go nie otworze – rzucił bez uczuciowo William i machnął ręką. – Jeśli ktoś ma pilną sprawę to przyjedzie jutro.
Robert patrzył na niego robiąc się coraz bardziej rozzłoszczony, zaś William uśmiechał się coraz bardziej. Po pewnej chwili patrzenia na brata Robert uspokoił się. Wiedział, że złość i krzyk tylko rozbawią Williama, i że na pewno zrobi to po raz kolejny gdy będzie miał okazję. - Przez twój sklep nie spałem pół nocy, a jutro o świcie wyjeżdżam więc muszę odpocząć – powiedział Robert najspokojniej jak umiał, ale uśmiech nie zszedł z twarzy jego brata więc wstał z łóżka i zaczął się ubierać wiedząc iż pójście do karczmy go nie ominie.
- Odpoczniesz pijąc, może uda ci się mnie upić – powiedział William śmiejąc się głośno. Jednak tym razem miał ku temu powód. Potrafił wypić o wiele więcej nisz Robert. nie chodziło tu o to że Roberta powalić mogła mało ilość alkoholu, wręcz przeciwnie potrafił wypić go dużo, ale nie tyle co William, którego ciężko było powalić beczkom tak szlachetnego trunku jakim jak piwo.

W karczmie byli dość długo. W zasadzie to Robert spędził tam cały dzień, a przynajmniej cały dzień który pamięta. Obudził się wieczorem. W pokoju dziennym William wraz ze swoją żoną jedli kolację. Robert postanowił im nie przeszkadzać. Wziął mapę miasta i oglądał ją przez jakiś czas patrząc na drogę, która dzieliła jego dom od południowej bramy. Postanowił iść drogą dłuższą, która prowadziła przez bezpieczniejsze dzielnice. Po ostatnich wydarzeniach wolał nie używać skrótów. Przed pójściem spać czytał jeszcze książkę o wojnie między dwoma królestwami, którą postanowił zabrać ze sobą na misję.


Robert wstał kilka godzin przed świtem by spakować najpotrzebniejsze rzeczy i przestudiować swoją drogę do południowej bramy. Założył na siebie dużą szaro-srebrną zbroję, przez którą nie powinien przebić się żaden miecz i naramienniki w kolorze miedzianego brązu. Założył na siebie czarny płaszcz i wziął w rękę swój młot. Zdawał sobie sprawę, że misja, którą mu powierzono musi być bardzo ważna skoro bierze w niej udział 7 członków organizacji i honor nie pozwalał mu w niej zawieść. Kiedy opuścił dom zobaczył przed nim swojego uśmiechniętego brata, obok którego stał duży brązowy wierzchowiec.
- Wabi się Terly – powiedział William – Jest wypożyczony więc postaraj się by wrócił do miasta żywy.
Robert wsiadł na konia i ruszył do południowej bramy. Miał nadzieję, że członkowie organizacji już tam są i że podróż do alchemika przebiegnie bez przeszkód.
 
Vilir jest offline