Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2013, 23:06   #13
Yannar
 
Yannar's Avatar
 
Reputacja: 1 Yannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znany
Atmosfera w Pałacu wyraźnie wskazywała na to, że stało się coś złego. Nie minęło wiele czasu, Lukrecja ledwie zdążyła podnieść się na nogi, gdy po schodach zbiegły kolejne dwie osoby, w dodatku takie, których nie spodziewała się zobaczyć w Watykanie - roznegliżowane młódki. Negliż był zresztą eufemizmem, obie były nagie i jedynie przyciskały do podskakujących na stopniach piersi zwiewne fatałaszki.

-Ruszać się, ciężka zaraza - huknął nagle na piętrze silny, męski głos. -Łapać te dziwki! Nikt nie ma prawa opuszczać Pałacu. Nikt! - za słowami zaś, a jakże, pośpieszyły odgłosy kroków i znowu na schodach pojawili się ludzie. Tym razem straż pałacowa, w dwóch osobach, raczej młodych i o niepewnych spojrzeniach. Najwyraźniej nie przywykli do obowiązku łapania ladacznic. Jeden z nich stanął jak wryty na widok kardynała z siostrą. Przez chwilę szukał jakiś słów, a kiedy znalazł takie, które uznał za stosowne, oznajmił.

-Pałac został zamknięty i nikt nie może go opuścić, nawet eminencja kardynał- a po chwili, chyba dotarło do niego, że trochę nie zgadza się jego ranga z poleceniami wydawanymi purpuratowi. -Ale chyba lepiej będzie, jeśli przyprowadzę tutaj Paolo Orsiniego.


Ta bieganina zadziałała na nią jak rozstrojona viola di gamba. Jakaś nuta niepokoju szarpała jej trzewia, mimo że całość nie obiegała od... harmonii, choć w tym przypadku pałacowa rozpusta nie była jej książkowym przykładem. Nagość czy też rozwiązłość była raczej na porządku dziennym, który czasem tylko był skrywany przed nieporządanym wzrokiem. Dygnitarze jednak na codzień lekko tylko mitygowali się przed uciechami, skrzętnie korzystając z wszystkich udogodnień i przyjemności jakie niosły ze sobą ich stanowiska. Nie zaskoczyły ją więc dwie nagie dziewczyny, jednak jej czujnej intuicji nie umknęła ledwo wyczuwalna nutka niepokoju. Nowe środowisko, nieznane twarze tym razem tknięte czymś nieopisywalnym, napełniały ją niepokojem bardziej niż kiedy wchodziła na papieskie przyjęcie. Za chwilę zapanował jakiś chaos złapała się mocniej ręki brata przyciskając się do niego całym bokiem i kuląc głowę. Dwóch gołowąsów z halabardami wyrosło jej jakby z samej piekielnej czeluści. Zabawny ton jaki przybrali usiłując nadać sobie powagi, lekko ją rozbawił i uśmiechnęła się porozumiewawczo do brata rozluźniając chwyt jego ręki.

- A cóż to się stało, że zostaliśmy więźniami watykańskimi? Kto wydał rozkaz zamykania bram pałacowych? Usiłowała przybrać stanowczy ton marszcząc jednocześnie czoło i napinając brwi, by stworzyć wrażenie groźniejszej niźli była.

-Książę Walencji i głównodowodzący armii papieskich, Cesare Borgia - to już była formułka, którą łatwo było żołnierzowi wymówić.

- A powód owego zamieszania? Czyż to tajemnica jakowaś? Zmarszczyła się jeszcze groźniej fukając już wyraźnie na młokosów.

-To już powinien wytłumaczyć Orsini - zająknął się żołnierz i na wszelki wypadek, żeby nie dać szans Lukrecji na zadawanie dalszych pytań, szybkim krokiem ruszył na górę. Jego towarzysz poszedł zaś w jego kroki i szybko zaczął schodzić w dół.

-Czyż nie mówiłem, że lepiej nie zostawać dłużej w tym miejscu, niż to potrzebne? - złośliwie zapytał Giovanni.

- W domu to ja mogę tylko dokończyć żywota. Jeśli miły nam jest powrót do Florencji, to naszą powinnością jest być właśnie tu bracie. Powinieneś to wiedzieć. Spojrzała na niego z obawą, czy stracił rozum, czy się z nią może droczy. Jeszcze tylko nie powiem Ci, czy nawet w tych okolicznościach, czy pomimo ich.

Wzajemne docinki nie mogły jednak trwać, bowiem po schodach, które w tym tempie zbyt szybko się wysłużą, zszedł mężczyzna, który co prawda ubrany był jak najwytworniejszy szlachcic, ale nosił się i wyglądał jak pospolity zbir. Był barczysty, włosy ścięte miał krótko, a prawą część jego twarzy, od żuchwy aż po ucho zdobiła blizna. Lukrecja miała wrażenie, że widziała go podczas uczty w ogrodach i zdaje się, że był jednym z kondotierów Borgii.

-Kardynał de’Medici - skłonił głowę, ale na tym się uprzejmość kończyła -wraz ze swą siostrą. Czy mogę zapytać, cóż tak zacni goście robią na schodach?

Źrenice jej ciemno brązowych oczu stały się wielkie jak watykańskie sadzawki. Skłoniła się grzecznie, gdy rozpoznał jej tożsamość. Cóż miała odpowiedzieć? Że wracają chcąc dopilnować swoich spraw? czy że nie wiedzą co mają ze sobą zrobić? a może to, że zwyczajnie... cokolwiek przychodziło jej na myśl, wydawało się zbyt banalne by to wyjawić.

-Na schodach zazwyczaj się wchodzi lub schodzi. Zdaje się, że my należymy do tych pierwszych. Ani drgnęła bawiąc się słownie z tym niezbyt mądrze zadanym pytaniem. Czekała na równie interesującą ripostę ze strony tego przedziwnego draba, obciągniętego drogimi tkaninami a pewnie i zaszczytami. Tyle, że zabawę przerwał jej brat.

-Jako kardynał nie podlegam wojskowej hierarchii i nie muszę odpowiadać na wasze pytania, mości Orsini - rzekł sucho. -Ale żeby ulżyć waszej ciekawości - korzystaliśmy ze schodów, aby dostać się do apartamentów Cesarego Borgii. Byliśmy zaproszeni.

-Ale uczta trwała już od dawna - zauważył, w swym mniemaniu chytrze, Paolo.

-Ale się jeszcze nie skończyła, prawda?

-Cóż... chyba jednak tak. Lepiej będzie, jeśli pójdą państwo ze mną. Kardynałowie Farnese i Grimani będą zapewne chcieli zamienić parę słów - gestem dłoni kondotier zaprosił Medyceuszy na górę. Nawet jeśli brat Lukrecji nie miał ochoty być przepytywanym przez najemnika, to odmówić purpuratom już nie mógł.


Apartamenty Borgii były zamknięte, a drzwi, zza których dobiegał gwar, pilnowało dwóch strażników. Orsiniego i Giovanniego wraz z siostrą wpuścili bez słowa. To zaś, co zobaczyła Lukrecja w środku, przekraczało zwykłe hedonistyczne zapędy ludzi władzy. Stoły, a na nich porozrzucane w nieładzie jedzenie i poprzewracane dzbanki z winem. Zapędzone w jeden kąt kilkadziesiąt nagich kobiet, w drugim zaś kącie zgromadzona służba. Goście, z minami wyrażającymi często szok i zdziwienie, siedzili w małych grupkach. Kondotierzy ze swymi ludźmi uwijali się jak w ukropie, aby zaprowadzić jako taki porządek w tej ludzkiej ciżbie.

-Proszę znaleźć sobie jakieś miejsce, na przykład przy naszych francuskich gościach - zaproponował Orsini. -Wkrótce któryś z eminencji na pewno wszystko wyjaśni.

Farnese, lub Grimani. Alessandro Farnese był skarbnikiem Kościoła, ale co dla Lukrecji było ważniejsze, swoje wykształcenie obierał na uniwersytecie w Pizie i... na dworze jej ojca. Domenico Grimani był nawet lepszy. Kojarzyła go co prawda z trudem, ale kardynał Grimani, obecny patriarcha Akwilei, kształcił się we florenckiej akademii, która należała, a jakże, do Medyceuszy. Jeden i drugi purpurat zawdzięczali swą wiedzę i umiejętności Lorenzo Wspaniałemu. Ten drugi zaś właśnie kończył rozmawiać z Roberto Tavanim, którego Lukrecja miała już okazję poznać.

-Co tu się mogło dziać?- zapytał szeptem Giovanni, starając się, by tylko jego siostra go dosłyszała.

-Nie mam pojęcia. Wydaje mi się, że najlepszym wyjściem będzie zachowanie zimnej krwi i jak najchłodniejsze podejście. Nie dajmy się sprowokować. Każda nasza ujawniona emocja będzie działała na niekorzyść. Mi będzie łatwiej udawać kretynkę. Postaraj się o jak najmniej konkretów w swoich wypowiedziach. Wycedziła do brata przez zacisnięte zęby, poruszając ustami tak nieznacznie, by zachować ich wymianę zdań w tajemnicy. Powinna czuć niepokój, obawy, jednak podskórnie przeczuwała, że lepszy jest nieznany obrót wydarzeń niż żadny Szansa na uzyskanie swoich celów stawała się coraz bliższa, dlatego przez jej żyły przebiegła pierwsza dawka adrenaliny. Skupiła się cała w sobie bacznie obserwując całe otoczenie. Przymrużyła źrenice i jak kot oczekiwała przyczajona.

-No to się musimy na chłodno dowiedzieć - stwierdził Medici i ruszył pewnym krokiem ku Grimaniemu.

-Kardynale Domenico, Paolo Orsini powiedział nam, że potrafisz wyjaśnić, co się tutaj stało - rozpoczął.

-W dużym skrócie... - odparł purpurat, rzucając okiem po otoczeniu zawierającym duże ilości nagich kobiet. -Doszło do próby zamachu na papieża.

-Jak to? - zdziwił się szczerze de’Medici, nawet jeśli nie pasowało to do ustaleń o zachowaniu zimnej krwi.

-Jedna z... tancerek - dodał po dłuższym namyśle Grimani -próbowała zadźgać Jego Świątobliwość.



Lukrecja stała w nieznacznej odległości od rozmawiających. Uczono ją od małego, że kobiecie nie przystoi zabierać głosu w męskich rozmowach. Czekała jednak sposobności, by zaznaczyć swoją obecność. W możliwie dystyngowany sposób, jak przystało na jej pozycję społeczną, płeć i chwilę, która nie była standardowa . Świeżbiło ją by upomnieć ich o moralnych aspektach takich zabaw, ale cóż mogła. Jedynie ugryźć się w język.

- Nie sądzę, by to był jej własny koncept. Nie wytrzymała naporu myśli jakie kłębiły się w jej głowie po usłyszeniu powyższego.
Wypowiedziawszy je podeszła bliżej ku nim. Musiał stać za nią ktoś silniejszy, wpływowy. Nawet jeśli znajdzie się wśród tych dam wątpliwej reputacji zamachowca, to nie rozwiąże problemu. Ręka, która prawdziwie podniosła ostrze na Jego Świątobliwość pozostanie nadal aktywna.

-Tak, tak... tak samo myśli książe Cesare - zgodził się Domenico. -Może zatem widzieliście państwo coś dziwnego? Albo kogoś? - spytał wprost.

-Owszem. Dodała i na samą myśl rozmasowała sobie bolące miejsce po uderzeniu Kiedy wchodziłam z bratem schodami, wpadł na mnie wąsaty mężczyzna. Był dość skromnie ubrany. Nie wyglądał na jednego z gości dzisiejszych uroczystości. Raczej na służbę. Miała dodać coś więcej, ale zawiesiła głos oczekując następnych pytań.

-Wpadł? Toż to nie do pomyślenia. Gdzieże służba ma oczy? - zdziwił się kardynał.

-Wpadł, bo gdzieś wyraźnie się spieszył - odparł Giovanni. -Potem jeszcze widzieliśmy biegnące... tancerki.

-Tancerki? Lukrecja podniosła swoją jedną brew w bardzo charakterystyczny dla niej sposób. No tak... tancerki... Zamilkła śmiejąc się w duchu.

Grimani na chwilę zgubił wątek. Ciekawe czy wcześnie też się przy pannach negocjowalnego afektu też tak krygował.

-A czy mogę spytać, co sprawiło, że kardynał wraz z siostrą opuścili bal a potem wrócili w progi watykańskiego pałacu? - zapytał w końcu, odznaczając się sprytem i subtelnością godną wygłodniałej hieny.

-Oczywiście, że tak, patriarcho - bez zająknięcia odparł de’Medici. -Obowiązki. Nie spodziewaliśmy się, że uczta przeciągnie się do tak późnych godzin. Dostałem pilne wezwanie by wysłuchać francuskiego posła.

-Sprawa jednak po wysłuchaniu okazała się błaha i niewarta uwagi. Wróciliśmy zatem by skierować się ku ważniejszym powinnościom. Wtrąciła by uwiarygodnić słowa brata.

-No tak, no tak...Cóż, dziękuję bardzo za te kilka zdań. Muszę porozmawiać jeszcze z innymi osobami, ale możliwe, że jeszcze wrócę do kardynała - stwierdził Domenico. -Pani Lukrecjo - skłonił jeszcze głowę i faktycznie skierował swe kroki do kolejnych gości.

-Don Domenico...- Skłoniła się mu z gracją. Zadowolenie z siebie, z tego krótkiego ale konkretnego dialogu pomieszało się z oczekiwaniem na dalszy rozwój wydarzeń. Usunęła się w cień brata, tak by wszystko było dobrze poukładaną całością.

***
Pisane wspólnie z Zap *dziękuję!*
 
__________________
Błędy uczą nieufności do świata i do siebie. *T. Konwicki*

Ostatnio edytowane przez Yannar : 15-04-2013 o 21:18.
Yannar jest offline