Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-04-2013, 19:15   #11
 
Maura's Avatar
 
Reputacja: 1 Maura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodze
Cesare Borgia szybko i łatwo przywdziewał maskę przywódcy, gdy nie było w pobliżu nikogo wyższego rangą. Jak przystało na kondotiera przystąpił do wydawania rozkazów.

-Michelotto, Vitelli, zbierzcie służbę i przepytajcie. Baglioni, tobie powierzam przesłuchanie dziwek. Da Fermo, weź swoich ludzi i powiadom straże miejskie co się stało. Tylko dyskretnie, niech się dowiedzą, czy się kto nie kręcił pod Pałacem, ale niech nie mielą ozorem dlaczego pytają – krótkie, żołnierskie wytyczne. -Szanowni kardynałowie, wierzę, że poświęcicie swój czas na rozmowę z gośćmi. Może ktoś przypomni sobie coś istotnego, gdy już ochłonie z pierwszego szoku.

A gdy już wszystkie słowa zostały wypowiedziane, sam, bez słowa, udał się na korytarz. Straż zamknęła za nim drzwi, a milczącą pieczę nad salą przejęli pozostali Borgiowie: Lukrecja i Gioffre.

(...)

Drzwi pokoiku otworzyły się kolejny raz. Będącej w szoku Carminie zajęło chwilę, nim zorientowała się, kto wszedł - Cesare. Krok miał sprężysty, postawę władczą, jakby wydarzenia sprzed paru chwil w ogóle nim nie wstrząsnęły. Nim się odezwał, wziął głęboki wdech i przemówił cicho i krótko.

-Co widziałaś?

Machnęła ręką, że wszystko. Ucztę, zabawy, tańce, atak, ucieczkę. Pokazała mu obraz, na którym wyrazistym szkicem pojawiły się już wszystkie postacie, niektóre nawet obleczone w kolory. Jej policzki pokryły się rumieńcem, czy od oglądanych scen, czy z innego powodu... Czy pytał w konkretnym celu? Nie widziała, by brał udział w zabawach, tak samo, jak i Marco Visconti, na którego czasem zerkała. Czy upewniał się? A może chodziło mu o niedoszłą zabójczynię? Carmina miała dobrą pamięć, plastyczną i żywą. Na obrazie Cesare mógł ujrzeć wiernie oddane sceny i osoby.

-Cała sala... imponujące - stwierdził. -Czy ktoś na sali zachowywał się według ciebie dziwnie? - dopytywał rzeczowo, lecz spokojnie. Samemu zaś przyglądał się płótnu, jakby szukał na nim jakichś odpowiedzi.

Nie była purytanką, ale pytanie o dziwne zachowanie nieco ją zbiło z tropu.

- No cóż... - mruknęła zarumieniona. Raczej nie chodziło mu o kurtyzany, zbierające kasztany, kopulujące pary, kardynała, pijącego wino spomiędzy piersi dziewki i amory Francuzów na stole... to pewnie było normalne. - Nie spodziewałam się, że nastąpi atak. I ten kontratak Viscontiego i Michelotto... Musiał przerazić nie tylko mnie, bo nawet służba uciekała, a ten w brązowym odzieniu pierwszy..- wskazała narysowanego na obrazie mężczyznę, stojącego przy drzwiach. - A panienki omal się nie zadeptały...

-Ten w brązowym? - podłapał. -Jakiś sługa?

- Pojęcia nie mam, plątał się koło służby.... - przygryzła wargę, patrząc na scenę na obrazie, a potem przenosząc wzrok na ścianę i otwory w niej. Naprawdę,starała się być spokojna, choć wszystko w niej skręcało się z niepokoju, nerwów i przeżytego wzruszenia. Nieczęsto się maluje orgiastyczne uczty, na których ktoś próbuje dokonać zamachu. Prawdę mówiąc, robiła to pierwszy raz w życiu. Na szczęście nie była delikatną florencką damą, a młodą, zdrową dziewczyną z Toskanii, toteż na omdlenia jej nie zbierało. Spojrzała z wahaniem na Cesare.

- Czy... czy mogę już udać się do domu, signore? Jesli zechcesz, zabiorę obraz i wykończę u siebie.

Cóż, jej kotka pewnie obraziła się śmiertelnie z powodu braku kolacji. A stara Giuliana, sąsiadka, mająca naglądać na pracownię, śpi snem sprawiedliwej plotkary...

-Faktycznie, godzina jest już późna, a i okoliczności nie sprzyjają abyś została -zgodził się Borgia. -Czy kazać ci przygotować powóz?

Skinęła głową, nagle poczuła się bowiem zmęczona i smutna. To nie tak miało być, by stali teraz z Cesarem w mrocznym pokoju, za którego ścianą po szaleństwach nastał czas na mrok i gniew. Spojrzała na swoją dłoń, nadal trzymającą pędzel. Odłożyła go ostrożnie do gliniaka.

- Będę wdzięczna...

Valentino, mimo chaosu, który zapanował w Pałacu Apostolskim, znalazł służących, którym mógłby powierzyć odwiezienie swojego gościa. Powóz przyprowadzono przed główne wejście, lecz Cesare nie mógł osobiście odprowadzić do niego Carminy. Tej nocy czekała go jeszcze cała masa obowiązków.

Jazda powozem była czymś innym, niż przedzieraniem się pieszo przez zatłoczone uliczki. Carmina trzymała nieco sztywno pakunek z obrazem, który zabrała z pałacu, patrząc ze znużeniem przez okienko, zasłonięte częściowo aksamitną firanką. Zwykle lubiła Wieczne Miasto o tej porze, gdy kamienne mury oddawały ciepło, nagromadzone za dnia, a uliczki wypełniał rozochocony tłum. Teraz jednak była zbyt zmęczona, by dostrzegać piękne detale czy barwy. Kiedy powóz stanął w uliczce, którą wskazała woźnicy, wyszła na zewnątrz, nieomal trąc oczy ze znużenia. Trzymając obraz pod pachą, zapakowany w płótna i owiązany sznurkiem, ruszyła ku schodkom na pięterko starej kamienicy, w łagodny mrok, woniejący kotami, kwiatami kapryfolium i przypaloną kapustą. Pewnie Giuliana znowu gotowała...


Po omacku znalazła klucz pod doniczką z przekwitniętymi cebulami hiacyntów, otworzyła drzwi, słysząc znajome skrzypienie i nagle coś z miauknięciem otarło sie o jej nogi.
- Och, Damo... - mruknęła, odstawiając obraz i biorąc kotkę na ręce - Żebyś ty wiedziała, co mnie dzisiaj spotkało...
 
__________________
Nie ma zmartwienia.

Ostatnio edytowane przez Maura : 02-04-2013 o 19:17.
Maura jest offline  
Stary 03-04-2013, 19:54   #12
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Zaproszenie na ucztę, którego nie można było odrzucić. Zaproszenie na ucztę, której nie można było zapomnieć.
Jedzenie było wyborne,acz niezbyt wyszukane. Towarzystwo wyborowe, acz próżno wśród nich szukać wzorów cnót. Jeśli się tacy znaleźli, to Roberto ich nie dostrzegł i po prawdzie nie szukał.
Zresztą... co mieliby robić, na uczcie której celem nie było zaspokajanie podniebień.



Przybycie “Cór Rzymu”, zaskoczyło Roberto tak samo jak innych gości. Tancerki utalentowanymi artystkami z pewnością nie były. Ale swój brak gracji i znajomości dworskich tańców nadrabiały innymi zaletami. Między innymi urodą, uśmiechem... a przede wszystkim bezpruderyjnością.
Bez cienia zażenowania zrzucały z siebie szatki i bez oporów dawały się obłapiać i całować.
Kurtyzany, ladacznice wszelkiego rodzaju zabawiały gości jego świętobliwości Aleksandra VI-go.
Całość powoli zmieniała się orgię, mężczyźni brali kobiety na kolana i jęli pieścić ich nagie piersi i szyje.
Niewielu wzbraniało się przed uciechami, więc czemuż Roberto miał być wyjątkiem?
Więc na jego kolanach wylądowała śliczna naga blondyneczka.



O zgrabnym ciele, kształtnej pupie i bujnych piersiach oraz... całkowicie pozbawiona oporów. Pozwalała całować swe piersi i pozwalała dłoni Roberto zapuszczać się między jej uda. Pojękując cicho dawała dowód kunsztu jego palców i nie bacząc na obecność gości bezwstydnie szeroko rozchylała swe uda.
Na kolejny pomysł jego świętobliwości Tavani nie zwrócił bacznej uwagi. Poniżanie gminu nigdy go nie bawiło.
Nie pozwolił więc swej ślicznotce opuścić swych kolan, nie pozwolił jej uciec, nie pozwolił łowić kasztanów...


Napaść na papieża. Napaść głupia i nieskuteczna przerwała te swawole i zburzyła przyjemny nastrój gościom. Roberto na widok ataku zrzucił z kolan kochankę, którą pieszczotami pobudzał już od chwili i ruszył w kierunku papieża i niedoszłej zabójczyni. Głupiej i żałosnej w sumie dziewki, która zamierzała pozbawić życia najpotężniejszą osobę w mieście i jedną z najpotężniejszych na świecie.
Czy zdawała sobie sprawę z tego, że była jedynie narzędziem?
Zapewne tak. Niemniej wydawała się nie wiedzieć, iż bez względu na wynik jej ataku śmierć jej była pisana.
Niedoszła zabójczyni nie była fanatyczką widzącą w Borgii wcielenie diabła, nie była też mścicielką za prawdziwe lub wyimaginowane krzywdy.
Była przestraszoną i płaczącą z bólu kobietą, którą wykorzystano w niecnych celach.
Roberto było jej żal... Cesare jednak skrócił jej męki zapewne z powodów innych niż litość.
Tavani nie wnikał na razie, czy tym powodem był gniew zaślepiający rozum, czy może były i inne motywy.
Szlachcic przybył na przyjęcie nieuzbrojony, bo też i zdobionego puginału za oręż nie można było uznać.
Nie mógł więc być poważnie traktowany jako eskorta papieska, więc i tego nie oferował
Takoż i Wenecjanin nie angażował się w chaos jaki się rozpętał wokół niego...
Podszedł spokojnym krokiem do owej jasnowłosej kurtyzany, której uroda tak umilała mu to przyjęcie.
-Lepiej się sikoreczko trzymaj blisko mnie. Kto wie, kogo ci siepacze obiją w poszukiwaniu wyimaginowanych wspólniczek i wspólników niedoszłej zabójczyni.- rzekł jej cicho do ucha.
Była przerażona sytuacją, co Roberto nie dziwiło. Ten atak widelczykiem, był niemal policzek wymierzony wszechwładnemu papieżowi. Ten atak zmienił orgię przyjemności w orgię gniewu.
W dodatku mniejsze zniewagi niż ta wywoływały rozlew krwi.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 06-04-2013, 23:06   #13
 
Yannar's Avatar
 
Reputacja: 1 Yannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znany
Atmosfera w Pałacu wyraźnie wskazywała na to, że stało się coś złego. Nie minęło wiele czasu, Lukrecja ledwie zdążyła podnieść się na nogi, gdy po schodach zbiegły kolejne dwie osoby, w dodatku takie, których nie spodziewała się zobaczyć w Watykanie - roznegliżowane młódki. Negliż był zresztą eufemizmem, obie były nagie i jedynie przyciskały do podskakujących na stopniach piersi zwiewne fatałaszki.

-Ruszać się, ciężka zaraza - huknął nagle na piętrze silny, męski głos. -Łapać te dziwki! Nikt nie ma prawa opuszczać Pałacu. Nikt! - za słowami zaś, a jakże, pośpieszyły odgłosy kroków i znowu na schodach pojawili się ludzie. Tym razem straż pałacowa, w dwóch osobach, raczej młodych i o niepewnych spojrzeniach. Najwyraźniej nie przywykli do obowiązku łapania ladacznic. Jeden z nich stanął jak wryty na widok kardynała z siostrą. Przez chwilę szukał jakiś słów, a kiedy znalazł takie, które uznał za stosowne, oznajmił.

-Pałac został zamknięty i nikt nie może go opuścić, nawet eminencja kardynał- a po chwili, chyba dotarło do niego, że trochę nie zgadza się jego ranga z poleceniami wydawanymi purpuratowi. -Ale chyba lepiej będzie, jeśli przyprowadzę tutaj Paolo Orsiniego.


Ta bieganina zadziałała na nią jak rozstrojona viola di gamba. Jakaś nuta niepokoju szarpała jej trzewia, mimo że całość nie obiegała od... harmonii, choć w tym przypadku pałacowa rozpusta nie była jej książkowym przykładem. Nagość czy też rozwiązłość była raczej na porządku dziennym, który czasem tylko był skrywany przed nieporządanym wzrokiem. Dygnitarze jednak na codzień lekko tylko mitygowali się przed uciechami, skrzętnie korzystając z wszystkich udogodnień i przyjemności jakie niosły ze sobą ich stanowiska. Nie zaskoczyły ją więc dwie nagie dziewczyny, jednak jej czujnej intuicji nie umknęła ledwo wyczuwalna nutka niepokoju. Nowe środowisko, nieznane twarze tym razem tknięte czymś nieopisywalnym, napełniały ją niepokojem bardziej niż kiedy wchodziła na papieskie przyjęcie. Za chwilę zapanował jakiś chaos złapała się mocniej ręki brata przyciskając się do niego całym bokiem i kuląc głowę. Dwóch gołowąsów z halabardami wyrosło jej jakby z samej piekielnej czeluści. Zabawny ton jaki przybrali usiłując nadać sobie powagi, lekko ją rozbawił i uśmiechnęła się porozumiewawczo do brata rozluźniając chwyt jego ręki.

- A cóż to się stało, że zostaliśmy więźniami watykańskimi? Kto wydał rozkaz zamykania bram pałacowych? Usiłowała przybrać stanowczy ton marszcząc jednocześnie czoło i napinając brwi, by stworzyć wrażenie groźniejszej niźli była.

-Książę Walencji i głównodowodzący armii papieskich, Cesare Borgia - to już była formułka, którą łatwo było żołnierzowi wymówić.

- A powód owego zamieszania? Czyż to tajemnica jakowaś? Zmarszczyła się jeszcze groźniej fukając już wyraźnie na młokosów.

-To już powinien wytłumaczyć Orsini - zająknął się żołnierz i na wszelki wypadek, żeby nie dać szans Lukrecji na zadawanie dalszych pytań, szybkim krokiem ruszył na górę. Jego towarzysz poszedł zaś w jego kroki i szybko zaczął schodzić w dół.

-Czyż nie mówiłem, że lepiej nie zostawać dłużej w tym miejscu, niż to potrzebne? - złośliwie zapytał Giovanni.

- W domu to ja mogę tylko dokończyć żywota. Jeśli miły nam jest powrót do Florencji, to naszą powinnością jest być właśnie tu bracie. Powinieneś to wiedzieć. Spojrzała na niego z obawą, czy stracił rozum, czy się z nią może droczy. Jeszcze tylko nie powiem Ci, czy nawet w tych okolicznościach, czy pomimo ich.

Wzajemne docinki nie mogły jednak trwać, bowiem po schodach, które w tym tempie zbyt szybko się wysłużą, zszedł mężczyzna, który co prawda ubrany był jak najwytworniejszy szlachcic, ale nosił się i wyglądał jak pospolity zbir. Był barczysty, włosy ścięte miał krótko, a prawą część jego twarzy, od żuchwy aż po ucho zdobiła blizna. Lukrecja miała wrażenie, że widziała go podczas uczty w ogrodach i zdaje się, że był jednym z kondotierów Borgii.

-Kardynał de’Medici - skłonił głowę, ale na tym się uprzejmość kończyła -wraz ze swą siostrą. Czy mogę zapytać, cóż tak zacni goście robią na schodach?

Źrenice jej ciemno brązowych oczu stały się wielkie jak watykańskie sadzawki. Skłoniła się grzecznie, gdy rozpoznał jej tożsamość. Cóż miała odpowiedzieć? Że wracają chcąc dopilnować swoich spraw? czy że nie wiedzą co mają ze sobą zrobić? a może to, że zwyczajnie... cokolwiek przychodziło jej na myśl, wydawało się zbyt banalne by to wyjawić.

-Na schodach zazwyczaj się wchodzi lub schodzi. Zdaje się, że my należymy do tych pierwszych. Ani drgnęła bawiąc się słownie z tym niezbyt mądrze zadanym pytaniem. Czekała na równie interesującą ripostę ze strony tego przedziwnego draba, obciągniętego drogimi tkaninami a pewnie i zaszczytami. Tyle, że zabawę przerwał jej brat.

-Jako kardynał nie podlegam wojskowej hierarchii i nie muszę odpowiadać na wasze pytania, mości Orsini - rzekł sucho. -Ale żeby ulżyć waszej ciekawości - korzystaliśmy ze schodów, aby dostać się do apartamentów Cesarego Borgii. Byliśmy zaproszeni.

-Ale uczta trwała już od dawna - zauważył, w swym mniemaniu chytrze, Paolo.

-Ale się jeszcze nie skończyła, prawda?

-Cóż... chyba jednak tak. Lepiej będzie, jeśli pójdą państwo ze mną. Kardynałowie Farnese i Grimani będą zapewne chcieli zamienić parę słów - gestem dłoni kondotier zaprosił Medyceuszy na górę. Nawet jeśli brat Lukrecji nie miał ochoty być przepytywanym przez najemnika, to odmówić purpuratom już nie mógł.


Apartamenty Borgii były zamknięte, a drzwi, zza których dobiegał gwar, pilnowało dwóch strażników. Orsiniego i Giovanniego wraz z siostrą wpuścili bez słowa. To zaś, co zobaczyła Lukrecja w środku, przekraczało zwykłe hedonistyczne zapędy ludzi władzy. Stoły, a na nich porozrzucane w nieładzie jedzenie i poprzewracane dzbanki z winem. Zapędzone w jeden kąt kilkadziesiąt nagich kobiet, w drugim zaś kącie zgromadzona służba. Goście, z minami wyrażającymi często szok i zdziwienie, siedzili w małych grupkach. Kondotierzy ze swymi ludźmi uwijali się jak w ukropie, aby zaprowadzić jako taki porządek w tej ludzkiej ciżbie.

-Proszę znaleźć sobie jakieś miejsce, na przykład przy naszych francuskich gościach - zaproponował Orsini. -Wkrótce któryś z eminencji na pewno wszystko wyjaśni.

Farnese, lub Grimani. Alessandro Farnese był skarbnikiem Kościoła, ale co dla Lukrecji było ważniejsze, swoje wykształcenie obierał na uniwersytecie w Pizie i... na dworze jej ojca. Domenico Grimani był nawet lepszy. Kojarzyła go co prawda z trudem, ale kardynał Grimani, obecny patriarcha Akwilei, kształcił się we florenckiej akademii, która należała, a jakże, do Medyceuszy. Jeden i drugi purpurat zawdzięczali swą wiedzę i umiejętności Lorenzo Wspaniałemu. Ten drugi zaś właśnie kończył rozmawiać z Roberto Tavanim, którego Lukrecja miała już okazję poznać.

-Co tu się mogło dziać?- zapytał szeptem Giovanni, starając się, by tylko jego siostra go dosłyszała.

-Nie mam pojęcia. Wydaje mi się, że najlepszym wyjściem będzie zachowanie zimnej krwi i jak najchłodniejsze podejście. Nie dajmy się sprowokować. Każda nasza ujawniona emocja będzie działała na niekorzyść. Mi będzie łatwiej udawać kretynkę. Postaraj się o jak najmniej konkretów w swoich wypowiedziach. Wycedziła do brata przez zacisnięte zęby, poruszając ustami tak nieznacznie, by zachować ich wymianę zdań w tajemnicy. Powinna czuć niepokój, obawy, jednak podskórnie przeczuwała, że lepszy jest nieznany obrót wydarzeń niż żadny Szansa na uzyskanie swoich celów stawała się coraz bliższa, dlatego przez jej żyły przebiegła pierwsza dawka adrenaliny. Skupiła się cała w sobie bacznie obserwując całe otoczenie. Przymrużyła źrenice i jak kot oczekiwała przyczajona.

-No to się musimy na chłodno dowiedzieć - stwierdził Medici i ruszył pewnym krokiem ku Grimaniemu.

-Kardynale Domenico, Paolo Orsini powiedział nam, że potrafisz wyjaśnić, co się tutaj stało - rozpoczął.

-W dużym skrócie... - odparł purpurat, rzucając okiem po otoczeniu zawierającym duże ilości nagich kobiet. -Doszło do próby zamachu na papieża.

-Jak to? - zdziwił się szczerze de’Medici, nawet jeśli nie pasowało to do ustaleń o zachowaniu zimnej krwi.

-Jedna z... tancerek - dodał po dłuższym namyśle Grimani -próbowała zadźgać Jego Świątobliwość.



Lukrecja stała w nieznacznej odległości od rozmawiających. Uczono ją od małego, że kobiecie nie przystoi zabierać głosu w męskich rozmowach. Czekała jednak sposobności, by zaznaczyć swoją obecność. W możliwie dystyngowany sposób, jak przystało na jej pozycję społeczną, płeć i chwilę, która nie była standardowa . Świeżbiło ją by upomnieć ich o moralnych aspektach takich zabaw, ale cóż mogła. Jedynie ugryźć się w język.

- Nie sądzę, by to był jej własny koncept. Nie wytrzymała naporu myśli jakie kłębiły się w jej głowie po usłyszeniu powyższego.
Wypowiedziawszy je podeszła bliżej ku nim. Musiał stać za nią ktoś silniejszy, wpływowy. Nawet jeśli znajdzie się wśród tych dam wątpliwej reputacji zamachowca, to nie rozwiąże problemu. Ręka, która prawdziwie podniosła ostrze na Jego Świątobliwość pozostanie nadal aktywna.

-Tak, tak... tak samo myśli książe Cesare - zgodził się Domenico. -Może zatem widzieliście państwo coś dziwnego? Albo kogoś? - spytał wprost.

-Owszem. Dodała i na samą myśl rozmasowała sobie bolące miejsce po uderzeniu Kiedy wchodziłam z bratem schodami, wpadł na mnie wąsaty mężczyzna. Był dość skromnie ubrany. Nie wyglądał na jednego z gości dzisiejszych uroczystości. Raczej na służbę. Miała dodać coś więcej, ale zawiesiła głos oczekując następnych pytań.

-Wpadł? Toż to nie do pomyślenia. Gdzieże służba ma oczy? - zdziwił się kardynał.

-Wpadł, bo gdzieś wyraźnie się spieszył - odparł Giovanni. -Potem jeszcze widzieliśmy biegnące... tancerki.

-Tancerki? Lukrecja podniosła swoją jedną brew w bardzo charakterystyczny dla niej sposób. No tak... tancerki... Zamilkła śmiejąc się w duchu.

Grimani na chwilę zgubił wątek. Ciekawe czy wcześnie też się przy pannach negocjowalnego afektu też tak krygował.

-A czy mogę spytać, co sprawiło, że kardynał wraz z siostrą opuścili bal a potem wrócili w progi watykańskiego pałacu? - zapytał w końcu, odznaczając się sprytem i subtelnością godną wygłodniałej hieny.

-Oczywiście, że tak, patriarcho - bez zająknięcia odparł de’Medici. -Obowiązki. Nie spodziewaliśmy się, że uczta przeciągnie się do tak późnych godzin. Dostałem pilne wezwanie by wysłuchać francuskiego posła.

-Sprawa jednak po wysłuchaniu okazała się błaha i niewarta uwagi. Wróciliśmy zatem by skierować się ku ważniejszym powinnościom. Wtrąciła by uwiarygodnić słowa brata.

-No tak, no tak...Cóż, dziękuję bardzo za te kilka zdań. Muszę porozmawiać jeszcze z innymi osobami, ale możliwe, że jeszcze wrócę do kardynała - stwierdził Domenico. -Pani Lukrecjo - skłonił jeszcze głowę i faktycznie skierował swe kroki do kolejnych gości.

-Don Domenico...- Skłoniła się mu z gracją. Zadowolenie z siebie, z tego krótkiego ale konkretnego dialogu pomieszało się z oczekiwaniem na dalszy rozwój wydarzeń. Usunęła się w cień brata, tak by wszystko było dobrze poukładaną całością.

***
Pisane wspólnie z Zap *dziękuję!*
 
__________________
Błędy uczą nieufności do świata i do siebie. *T. Konwicki*

Ostatnio edytowane przez Yannar : 15-04-2013 o 21:18.
Yannar jest offline  
Stary 08-04-2013, 16:04   #14
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
post wspólny z Yannar

I trwało tak to przepytywanie w najlepsze. Kardynałowie pytali szlachtę, kondotierzy wypytywali służbę, inni jeszcze kondotierzy i żołnierze wyganiali gdzieś nierządnice pod obstawą. Aż w końcu do apartamentów powrócił sam Cesare Borgia, który nie tracąc czasu kazał sobie krótko zrelacjonować, czy osoby którym powydawał wcześniej rozkazy czegoś się dowiedziały. Najwyraźniej usłyszał coś, co go zaintrygowało, bowiem przysiadł przy stole, naprzeciwko francuskich posłów i Roberto Tavaniego i zawołał w kierunku Medyceuszy.
-Kardynale. Pani Lukrecjo. Czy moglibyśmy zamienić słowo? - poprosił. De’Medici z siostrą nie mieli specjalnego wyboru, toteż po chwili siedzieli już przy księciu Walencji.
-Jak rozumiem, rozmowy z przedstawicielem korony Francuskiej nie przebiegły pomyślnie? - zapytał na wstępie, wzrok kierując na chwilę ku ubranym w błękity gościom z północy.
Walencjusz uchodził w jej oczach za bufona. Nie pierwszego z resztą w tym gronie. Łykała jego słowa, jak łyka się gorzką pigułkę z tą różnicą, że nie drgnął ani jeden mięsień jej twarzy. Łagodny uśmiech i skinienia głową zdawały się potwierdzać ton rozmowy między Cesare, a gośćmi. Tliła się w niej nikła nadzieja, że ten sztuczny stan nie będzie trwał długo. Z tego stanu wyrwało ją pytanie skierowane do brata.
-Przedstawił się z ważnymi wiadomościami, które okazały się marną próbą uzyskania dla siebie pożyczki. Posłannictwo było przykrywką jego własnego bankructwa. Nie pierwszy to już poseł w Wiecznym Mieście, który na kobiety i hazard przetrawił całe swoje uposażenie. Nawet nie ma za co do kraju wrócić. -Zawiesiła zdanie jak przecięte nożem... już miała dodać “Ot i męski rozum.” ale obawiała się reakcji na nie. -A w naszych czasach podróżowanie stało się coraz bardziej niebezpieczne i kosztowne. -Skończyła szybko uciętą myśl, kierując słowa na inne problemy.
-Coś panom wiadomo o innych francuskich posłach w mieście? - mimochodem Valentino zwrócił się do francuzów.
- Tylko tych od króla posłanych, można za posłów uważać. A reszta, to pewnie lichwiarze, którzy żerują na nieszczęściu szlachetnie urodzonych. Być może Giovanni di Lorenzo de' Medici miał paść ofiarą ich obietnic. Wszak w desperacji człek potrafi podjąć nierozważne kroki-rzekł w odpowiedzi Roberto.
-To słuszne słowa, panie...? - powiedział kardynał de’Medici.
-Tavani, Roberto Tavani.-przypomniał swe imię szlachcic.-Posłaniec wenecki.
-Właśnie dlatego, że ten rzekomy poseł nie miał nic ważnego do powiedzenia, przybyłem tutaj - zakończył Giovanni.
-I w drodze, na schodach jeśli słusznie mnie poinformowano, widzieliście państwo jakiegoś służącego? - dociekał dalej Cesare.
Lukrecja poczuła się wywołana do tablicy. -Widzieliśmy to niewłaściwe słowo. Biegnąc w dół pewien wąsaty jegomość wpadł na mnie z takim impetem, że równowagę straciłam. Krótko wtrąciła swoje kobiece trzy grosze.
-Wąsaty jegomość...-powtórzył.-Czy pamięta pani w co był ubrany?
-To nie były suknie wysokiej jakości. Zdał się być pospolitym służącym. Pomyślałam w pierwszej chwili, że pobiegł kogoś powiadomić. Teraz jednak nabieram podejrzeń Skwitowała.- Tkaniny były brązowej barwy. Tyle zapamiętałam.
-Brązowe szaty... To by się zgadzało - choć nie raczył już Borgia dodać z czym. -Teraz wypadałoby jeszcze tego służącego znaleźć.
-Zapewne napaść na jego świętobliwość była skrupulatnie zaplanowane, więc i ucieczka owego niegodziwca była częścią owego planu. Konkludując pewnie zdołał już opuścić pałac i skryć wśród uliczek Wiecznego Miasta.-wtrącił Roberto hiobowym tonem głosu i z marsową miną na obliczu. Był niemalże pewien, że ów spiskowiec nie czekał, aż straże pałacowe zaczną go szukać. Potarł podbródek dodając.- Można by rozwiesić jego podobizny w mieście i nagrodę za wydanie żywego wyznaczyć.
-Słuszna uwaga panie Tavani, bardzo słuszna - zgodził się Cesare. -I nawet chyba wiem, kto mógłby taką podobiznę przygotować. Czy czułaby się pani na siłach opisać tamtego sługę? - zwrócił się ku Lukrecji
-Poczytuję to jako swój obowiązek złożony służbie Papieżowi i Bogu. -Szybko potwierdziła skłaniając głowę w ugrzecznionej pozie. Wiedziała, że jest nienaturalna, jednak zupełnie na miejscu...
-To bardzo dobrze, cieszy mnie taka postawa rodu Medyceuszy - uśmiechnął się Borgia. -Nie będę już zatem zabierał więcej czasu. Mam nadzieję, że niezbędne teraz czynności przebiegną szybko i będziecie szanowni państwo wrócić do swych domostw - wyraził swą nadzieję, po czym wstał i skierował się do swej siostry i brata, by coś z nimi omówić.

Lukrecja odetchnęła, kiedy jego kroki zabrzmiały na pałacowych posadzkach. Ostatkiem sił powstrzymała zimne, nienawistne spojrzenie jakie na ułamek sekundy posłała jego plecom. Odwróciła się w stronię nowo-poznanego szlachcica. Choć jedna z niewielu rozpoznawanych tu twarzy. Może przychylna? Przyjazna? Chciała to wybadać rozpoczynając uprzejmą rozmowę.
-Czy udało się Waszmości załatwić swoje sprawy na przyjęciu?- zagadnęła go.
-Niezupełnie .Jego świętobliwość został zaatakowany zanim zdołałem uzyskać audiencję-wyjaśnił krótko Roberto zerkając za siebie, na młodą blondynką owiniętą obrusem. Bardzo ładną, lecz obecnie przerażoną i zapłakaną, a przez to stanowiącą obraz nędzy i rozpaczy.- Niemniej, można powiedzieć żem spełnił chrześcijańską powinność.
Niemalże udławiła się własnym oddechem, na myśl, jak to też ten dzielny szlachcic zerkający na boki na kobiece wdzięki, mógł też spełnić ten obowiązek! Ba, zwizualizowała to sobie i kąciki ust samoczynnie uniosły się w uśmiechu.
-Jeśli nie uda Ci się nic wskórać, zapraszam po przyjęciu. Adres Medyceuszy nie jest tajemnicą w tym mieście, a wspólnymi siłami więcej się udaje niż w pojedynkę.-Była o tym aż nadto przekonana.
-Niewątpliwie skorzystam.- odparł Roberto kłaniając się dwornie. Po czym przyjrzał się kobiecie i spytał.-Nie spodziewałem się jednak pani spotkać cię tutaj. Jak się okazało przyjęcia papieskie bywają czasem... cóż...dość..-szukanie odpowiedniego słowa na określenie owej niedoszłej orgii zajęło Roberto chwilę.-... kontrowersyjne. I nie pasują do chyba do ciebie pani.
-Nie każdej niewieście jest dany spokój domowych pieleszy. Życie bywa okrutne i są wśród nas i takie, które muszą ster życia chwycić w swoje słabe dłonie, by wichura i szkwał nie zmiotły ich w niebyt.- Ujął ją tym dobieraniem słów. Spojrzała na niego jakby cieplej.
-Spokój domowych pieleszy nie jest ekscytujący w swej naturze. Ujęcie steru życia... może dostarczyć większej satysfakcji, niż spokojne oczekiwanie w porcie.-stwierdził Wenecjanin uśmiechając się lekko i spoglądając na Lukrecję.- Czyż ludy południa nie są nacjami obdarzonymi przez Boga Najwyższego pasją, która każe życie przeżyć jak najmocniej? Nie możemy jak Germanie obrastać w tłuszcz marnując dni na tylko trwanie.
-Trudno nie przyznać racji. -Spojrzała na niego z uznaniem.-Choć to męska rzecz chwytać byka za rogi, a kobieca budować mu ciepło, rodzinę i wpierać w poczynaniach. Może kiedyś i nam, delikatnym z natury istotom będzie dane czasem realizować i krew przodków, co w ciele mocy dużo niesie i temperamenty, jakimi choćby i Wenecja i Florencja jest obdarzona.-Zrobiła wyraźny ukłon w stronę jego rodzinnego miasta.
-A ty pani? Marzysz o domku, dzieciach, spokojnym życiu na prowincji?-rzekł Roberto podchodząc bliżej i patrząc w oczy kobiety, jakby chciał wyczytać z nich prawdę.-Czy też gorąca krew w twych żyłach, woła o więcej?
-Gdybym przestawiała historię swojego rodu i przodków, urągałabym Twojej inteligencji i obyczajności. Wiesz tedy, że krew we mnie jest gęsta i do władzy przywykła. Że wśród duchów moich poprzedników niejeden był mężem stanu i wieńcem laurowym skronie zdobił. Jakże mi cichy domek tedy pisany? Los nasz teraz trudne chwile przechodzi, to też publiczną tajemnicą jest. -Jej oczy bezczelnie patrzyły w jego źrenice, zrobiła też krok bliżej niego tak, że oddech jej i ciepło mógł wyczuć.
Roberto bezczelnie nachylił twarz w jej kierunku, uniósł prawicę i palcem wskazującym delikatnie musnął kącik ust Lukrecji.-Nie o ród twój pytam, lecz o ciebie signora. Nie ukrywaj swych planów i marzeń, za maską przodków czy też losu.
Tavani uśmiechnął się szerzej.-Mój ród może i nie tak szlachetny jak twój pani, lecz też miał swoich bohaterów. Niemniej mój los, jest moim losem. A nie spuścizną po ojcu i matce.
Rozchyliła usta poddając się jego dotykowi. Potrafiła być równie bezczelna, co on .Podjęła grę, bo z wytrawnym graczem przyjemnie się ją toczy.
-Chcesz li przy pierwszym spotkaniu wszystkie tajemnice zobaczyć. Zostaw sobie prawo do przeżycia kilku miłych niespodzianek, a mnie prawo do okrywania swoich sekretów w miarę upływu czasu. Nie wątpię w szlachetność twego pochodzenia Signiore. A los przodków nie jest moim, jednak ich wybory życiowe, zawody czy dążenia we krwi mej płyną i tu gdzieś część ich temperamentu determinuje mój, czyż nie mam racji? I jak oni nie dawali się biernie życiu, tak i ja nie zamierzam być tu marionetką w obcych rękach. A choć moje ręce kowalstwem się nie parają, tak swój los chcę kuć samodzielnie albo choćby na tyle ile mi okoliczności pozwolą. -Skwitowała ukradkiem przekładając dłoń na krótką chwilę na jego przedramię.
Niewątpliwie zaskoczyła go swym zachowaniem. Niemniej palce dłoni szlachcica zaczęły muskać delikatnie policzek kobiety zsuwając ostrożnie się na szyję, gdy mówił.-Stawiasz mnie pani przed ciężkim brzemieniem. Wszak zmaganie się z pokusami tak ponętnymi jest niemalże heroicznym wysiłkiem. Niemniej... uszanuję twój kaprys, gdyż w słowach twych kryje się wiele mądrości. Zamierzasz zostać w pałacu, czy też mogę zaoferować ci moją eskortę do domostwa twego ?
-Męskość niczym stal być winna, a jak wiadomo ta w ogniu się hartuje. Zaliż nie ma większej próby dla niej niż te charakteru? Tedy wiedz, że widzę w Tobie nie tylko lisi spryt, ale i ten rodzaj mądrości życiowej, który jest dla mnie wart głębszego wejrzenia. Jestem tu z moim bratem i w jego towarzystwie zapewne wracać będę. Jeśli jednak zechcesz nam obojgu towarzyszyć będę temu rada. Nie czuję się bezpiecznie w tym mieście, zwłaszcza po tym co tu zaszło. - Spojrzała na niego z nieukrywanym lękiem. Odsłoniła się na chwilę, przez to mgnienie była sobą.
-Nie jest pewien pani czy twemu bratu będzie odpowiadało towarzystwo mej podopiecznej.-rzekł zerkając na otuloną suknem, smętną blondynkę nie mającą śmiałości wtrącać się w rozmowy lepiej urodzonych od siebie. Uśmiechnął się.- Jeśli jednak brat twój ma rozliczną eskortę, tedy powierzę jej twe bezpieczeństwo. Jeśli nie, pewnie ośmielę się porwać ciebie. A choć zapewne groźnym drapieżcą jestem. To natura zagrożenia tego jest odmienna od tego, której się obawiasz.
Kontynuując wypowiedź objął Lukrecję ramieniem.- Niemniej pod dom twój cię odeskortuję, całą i zdrową... Tego możesz być pewna.
.-Jeśli się zgodzę na Twoja osobistą eskortę co się stanie z tą - Lukrecja delikatnie skinęła głową w stronę półnagiej, drżącej dziewczyny.-... podopieczną. -Miała poważne wątpliwości jak rozumieć obecność tej dziewczyny w jej towarzystwie.-Skoro nie możemy połączyć sił, lepiej i rozsądniej będzie - Jej ton wyraźnie odcinał się od chęci towarzystwa tej damy, choć nieobce jej było współczucie, jednak łatwo było zszargać sobie opinię, której na dobrą sprawię w Rzymie nie miała choć wątle ugruntowanej.
- Moja podopieczna... trafi do domostwa w którym się zatrzymałem. Bo i trzeba wziąć odpowiedzialność, za to co się uratowało.-odparł szlachcic i spojrzał na dziewczynę.- Mego wierzchowca w papieskiej stajni, pilnuje mój sługa. On ją odprowadzi.
-Zatem towarzystwo mojego brata nie będzie tedy przeszkodą. Zechciej brać go pod uwagę przy Twojej misji, bo wkraść się w moje łaski nietrudna sprawa, a w jego decydująca. - Przez jej twarz przebiegł cień uśmiechu, rzecz można że uśmieszek, psotnik, figiel niewielki. Bo tym prostym manewrem pozbyła się towarzystwa dziewczyny, a nie straciła towarzystwa brata w drodze do domu. O ile rzymską willę można było nazwać domem w zastępstwie florenckich pałaców.
Roberto przytulił ją drapieżnie do siebie. Przycisnął jak kochanicę, tak blisko że ich usta prawie się stykały. Rzekł żartobliwie, choć oczy zdawały mu się błyszczeć jak u wilka.-Uważaj pani, żebym nie wkradł się twe łaski za bardzo. Może jam obywatel wenecki, ale okolica w której dorastałem była dzika i drapieżna. I takiż ja bywam... także w alkowie.
-Aż tak źle jest, że się sam musisz z tą swoistą forpocztą obnosić. -Odpowiedziała idąc w sukurs jego postawie.
-Za obowiązek uznałem, ostrzec ciebie... Byłoby to nieuczciwie, gdybym...-jej usta nęciły, jej postawa nęciła za bardzo, by się Roberto był w stanie opierać tej pokusie. Dłonią pieszczotliwie wodząc po szyi arystokratki, nachylił się i ucałował namiętnie usta jej smakując słodycz jej warg. Przycisnął ją mocniej do siebie, drapieżnie... i zapomniał na chwilę o całym świecie. Na chwilę jednako... oderwał usta i mruknął cicho.-Ostatecznie można być mędrcem godnym Arystotelesa, a i tak głupcem przy kobiecie... Bo jedno jej spojrzenie i uśmiech zmieniają w niewolnika jej ust.
-Czuję się ostrzeżona. - Posłała mu wymowny uśmiech, bo co znaczą słowa jeśli mowa ciała je obnaża? Poddała się pocałunkowi, by potem przyjąć dystans godny potędze lodowej góry. -Czyż mogę przyjąć twe słowa jako deklarację oddania się mi w słodkie panowanie? Czy ulecą rankiem wraz z rześkim powietrzem rzymskiej wiosny? -Nadal igrała z nim w najlepsze.
-Uznaj to raczej pani, za swe pierwsze zwycięstwo nade mną.- odparł ironicznym tonem szlachcic przesuwając delikatnie dłonią po jej piersi.-Pierwsza zwycięska dla ciebie bitwa, w interesującej wojnie która rysuje się na horyzoncie.
-Ostatnie słowa miały paść z moich ust. Teraz nie wiem, kto w czyjej głowie dren zapuścił... -Odsunęła się od niego. Dłoń zbliżyła się tam , gdzie nie powinna. Przez ten gest poczuła się obnażona i to publicznie, a to od razu zwinęło ją nieco i zaniepokoiło. Nie chciała być tą jedną z tysięcy tu podobnych.- Pora już na spoczynek się udać. Jeśli nie zdecydujesz się dołączyć do mnie i brata, bądź pewien, że rada ujrzę Cię z wizytą w naszych rzymskich progach. -Skłoniła się mu dwornie z bezpiecznej odległości.
-Odeskortuję cię pani ... i twego brata również, acz... Potem muszę udać się do mego domostwa. Tak ważne wydarzenie jak napaść na papieża, musi być utrwalone na pergaminie, póki jeszcze jest świeże. I wieść ta musi być przesłana do Wenecji.-odparł Roberto skłaniając się w odpowiedzi.
To zrozumiałe. -Krótko ujęła swe myśli aprobując takie rozwiązanie.
-Czyżbym cię przeraził swym zachowaniem? Wybacz... Namiętności przynależne mężczyznom, czasem wymykają się z więzów dobrego wychowania.-dodał Roberto podając dłoń kobiecie.
-Wybacz, mam inne obyczaje niż rzymskie...- Zarumieniła się spuszczając wzrok. Byłoby jej o wiele łatwiej, gdyby je miała. Zwłaszcza w swoim obecnym położeniu.
-Pokora nie pasuje do tak pięknego lica signora.- rzekł Roberto ujmując podbródek kobiety i unosząc jej twarz ku swemu obliczu. Spojrzał jej w oczy.-Intrygująca jest z ciebie niewiasta, Lukrecjo... Wybacz mi tą bezpośredniość.
-Czy zatem pasuje mi zostać kowalem własnego losu?- Uniosła ku niemu oczy i śmielej już patrzyła.-Komuś kto miesza w sobie pokorę i wolę walki? czym oby nie skazana na upadek? Ale nie odpowiadaj mi proszę...-Zawiesiła głos - Może wspólnymi siłami .... wparciem wzajemnym obdarzeni, Ty swoją misję przeciw niewiernym zrealizujesz, a ja odzyskam blask swego rodu. Pora już... pora na spoczynek.
Roberto znów się nachylił, znów śmiało dotknął jej ust. Jednak tym razem pocałunek był delikatny pieszczotliwy, jakby zamiast odpowiadać, tym gestem rozpędzić chciał jej rozterki.
Po tym cmoknięciu ruszył wraz z nią ku stajniom, by przekazać pod opiekę swego sługi idącą za nimi biedaczkę. A potem dopilnować bezpiecznego powrotu Lukrecji i jej brata do ich domostwa.
Nie miała oczekiwań co do dnia , który właśnie dobiegał ku swojej przystani. Jak leniwe fale odpływu, po burzliwych wydarzeniach, kończył się dla niej łaskawie przez nowo poznanego mężczyznę. Rumieniła się jak przyłapana młódka na czymś niestosownym , ale i cieszyła choć nie bez nuty lęku . W głowie jak w gwarnej karczmie kołatało się setki pytań o nową znajomość, niestety tym czasem zostawionych bez odpowiedzi . Skierowała się do swojego brata i namówiła, do wspólnego powrotu.


Dla Roberto ta noc okazała się ciężka. Najpierw eskortowanie dwójki Medyceuszy do ich willi. Potem powrót do swego domostwa. Sprawdzenie, czy Giuseppe wykonał polecenia swego pana. Ladacznica mogła być wszak przydatna na wiele sposobów, zwłaszcza że była wdzięczna za uratowanie skóry. Giuseppe miał jej znaleźć jakiś kąt do spania oraz jakiś ubiór. I dopilnować jej spokoju. Może i płacenie ciałem za jedzenie nie było dla niej czymś niezwykłym, ale po ostatnich wydarzeniach ta dziewka potrzebowała czasu by dojść do siebie. A wtedy… stanie się zapewne bardzo użyteczna dla Tavaniego.
Zanotował też swoje spostrzeżenia dotyczących wydarzeń, tak świeże jeszcze w pamięci. Słowa te pergaminie tworzyły chaotyczne zapiski, pozbawione myśli przewodniej. Nie nadawały się na list. Ale ten wkrótce powinien napisać do swych przyjaciół w Wenecji.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 09-04-2013, 19:43   #15
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Carminy di Betto (fragment pisany z Maurą)

Było jeszcze wcześnie, gdy pod kamienicę w której mieszkała di Betto podjechał powóz, w dodatku taki, który dobrze pamiętała z minionej nocy. Takim samym wracała z Watykanu. Wysiadł z niego uzbrojony mężczyzna, o smagłej, ogolonej twarzy, z trochę tylko zbyt szerokim nosem i włosami, którym nie zaszkodziłoby spotkanie z grzebieniem.
Kamienica, ściśnięta bocznymi kolumienkami niczym gorsetem, ze starą klatką schodową i balustradą z rdzewiejących, ale elegancko wykutych prętów, była jak podstarzała, ziewająca zalotnica. Z jednego okna wyglądała powiewająca firanka, niczym negliż, z drugiego łypnęły na wojaka oczy starszej pani, która z emocji wychyliła się ciut za daleko, prezentując imponujący, choć zwiędły biust, okryty zszarzałym szlafrokiem. Na beczce pod gałązkami kapryfolium siedziała ładna, białoruda kotka, przyglądając się mężczyźnie z chłodną ciekawością. Z kamienicy po sąsiedzku, gdzie mieściła się mała piekarenka, dobiegały fałszywe, ale entuzjastyczne tony popularnej piosenki, śpiewanej ochrypłym basem.

-E se io muoio da partigiano,
o bella, ciao! bella, ciao! bella, ciao, ciao, ciao!
E se io muoio da partigiano,
tu mi devi seppelliiiiiir...


- Pan do kogo? - Giuliana Rossi, jędzowata, pobożna i wszechstronnie zorientowana dama zamrugała rzęsami, strojąc zwiędłą twarz w pełen nadziei uśmiech, jeszcze bardziej wychylając się z okna.
- Dama? - firanka w niższym oknie o zielonych okiennicach uchyliła się i wyjrzała rozczochrana, jasna głowa i różowy dekolt, okryty tylko peniuarem, głowa zadarła się ku górze, skąd dobiegał głos jędzy - Giuliano, widziałaś moją Damę, uciekła mi rano...
Carmina ucichła, patrząc zdumiona na powóz i na stojącego przed kamieniczką wojaka.
-Szukam panny Carminy di Betto, malarki. Gdzie ją mogę znaleźć? - zawołał mężczyzna, do nikogo konkretnego, ale licząc na jakąś odpowiedź.
Mina Giuliany skwaśniała, niczym śmietanka w gorące południe. Kobieta wsunęła siwiejący lok za ucho i mocniej okryła sie połami szlafroka.
- To i znalazłeś waść, drzeć się nie było trzeba. A Dama ZNOWU wspinała sie po kapryfolium. Niszczy moje kwiatki, Carmino. Liczę, że weźniesz to pod uwagę przy płaceniu za czynsz...
I łypnęła okiem na wojaka. Nie myślała odejśc i stracić widowisko.
- Zaraz zejdę! I otworzę! - pośpiesznie zawołała blondynka, po czym zniknęła za firanką. Kiedy po minucie była już na dole, otwierając drzwi, jej negliż znikł, zastąpiony szarą, prostą suknią domową. Ale włosy nadal były rozczochrane.
-Przepraszam, że o tak wczesnej porze pannę niepokoję, lecz takie otrzymałem rozkazy - przeprosił brunet. -Cesare Borgia, dowódca wojsk papieskich chciałby się z panną widzieć - a jeszcze po chwili dodał - obawiam się, że sprawa jest nagląca.
Carmina zamrugała oczyma; były to ciepłe, brązowe oczy o barwie orzechów, kontrastujące z kolorem pszenicznych włosów dziewczyny. Tysiąc myśli. Cesare? Dopiero co pożegnała go wczoraj... obraz stał nadal w sypialni, zawiązany w płótna, nawet go nie ruszyła... nie mogło chodzić o obraz...
- Tylko się ubiorę... - spojrzała na swoje bose stopy w domowych chodakach i zarumieniła się.
-Borgia sugerował też, że powinna panna wziąć ze sobą coś do... szkicowania - znalazł odpowiednie słowo.
Potrzebowała tylko kilku minut, sukni nie zmieniła, dopięła tylko do niej biały, koronkowy kołnierz, wciągnęła pończochy, wzuła ciżemki i spróbowała coś zrobić z włosami, lecz z irytacją tylko splotła je w warkocz, zupełnie wiejski. Szlag... Nie sądziła, że może negocjować lub odmawiać. Nie w sytuacji wczorajszego zamachu...
- Giuliano, zaopiekuj się Damą! - krzyknęła, zamykając drzwi. Zaburczało jej w brzuchu - nie zdążyła nawet zjeść śniadania. Pod pachą niosła szkicownik w grubej oprawie, o miękkich, welinowych kartach, w sakwie na ramieniu komplet grubych ołówków, sepii i ochry, nożyk do ostrzenia, białe wapno i drzewny węgiel w otulinie. Spojrzała na wojaka, wyciągając doń dłoń na powitanie.
- Carmina di Betto, panie. Jestem gotowa.
Mężczyzna uderzył się otwartą dłonią w czoło. -Ależ oczywiście, prostak ze mnie - rzucił cicho pod nosem. -Giulio Orsini, kondotier na usługach Ojca Świętego - przedstawił się i pokłonił, całując wyciągniętą dłoń.
Po paru minutach Carmina siedziała już w powozie sunącym przez rzymskie uliczki w kierunku Watykanu. Orsini nie umiał, albo nie chciał wytłumaczyć, dlaczego została „zaproszona”, ale z łatwością można było się domyślić, że rozchodziło się o wydarzenia zeszłej nocy. Ale przecież opowiedziała już wszystko co widziała, trudno jej zatem było zgadnąć, czego chciał Cesare. No, ale przecież wkrótce się dowie.

do Marco Viscontiego (fragment pisany z Kellym)

Stanie na warcie to bardzo niewdzięczna robota. Nuda w połączeniu z odpowiedzialnością. No i jeszcze do tego nogi cierpną, jak tak człowiek bezczynnie stoi. Marco mógł tylko nasłuchiwać, jak atmosfera w Pałacu się uspokaja, jak późną nocą zebrani przez Cesare goście dostali pozwolenie by się rozejść i zmęczeni opuszczali apartamenty. Wreszcie, po godzinach straży, przyszedł by go zluzować Oliverotto, władca Fermo, wraz z jakimś swoim przybocznym.
-Szalona noc, czyż nie? – zagadnął. Da Fermo ignorował zazwyczaj formalności i procedury w kontaktach z innymi, chociaż samemu wymagał by formalności dopełniać wobec niego.
- Szalona pewnie będzie jeszcze bardziej nad rankiem, kiedy Michelotto zacznie wszystkich przesłuchiwać - odparł Visconti, trzymający ciągle wyciągnięta szpadę. - Dobrze, że już jesteś, póki co wszystko wydaje się pod kontrolą. Bez względu czy owa nierządnica działała samodzielnie, czy miała wspólników, Jego Świątobliwość czuje się dobrze oraz podrzemuje od jakiegoś czasu. Sam słyszysz, jak chrapie. Skoro zaś tak, także pójdę sie przespać, bowiem pewnie Valentino będzie chciał przedyskutować parę spraw ze swoimi oficerami.
-W Rzymie już co gorliwsi komendanci myślą, jak łapać spiskowców, to my przecież nie możemy być gorsi - zgodził się Oliverotto. -Valentino pewnie zerwie nas wszystkich z rana skuteczniej od koguta. Dziwka na pewno nie działała na własną rękę. Nigdy tak nie działają. Zawsze jest jakiś opiekun - najwyraźniej kondotier był specjalistą w dziedzinie kurtyzan.
- Może, pytanie, czy tylko jako alfons, czy jako bandyta. Cesare rozkochał wiele dziewcząt, niektóre udawały się ponoć do klasztoru, kiedy je porzucił, nie zdziwiłbym się, gdyby któraś postanowiła pomstę. dobra pogdybać możemy. Idę się przedrzemać na jakiejś ławie. Poślę też służącego po jakiś nowy przyodziewek, żeby jak nas obudzą, można było szybko wskoczyć pod trochę studziennej wody oraz przywdziać coś, co się nie lepi - Visconti bowiem, przeciwnie do wielu innych, nie lubił śmierdzieć. Inni kondotierzy zresztą poznali już ową słabość do względnej czystości. Kiedy walka to walka, ale podczas postojów Pizańczyk lubił zażywać kąpieli, kiedy zaś była możność, także pływać. Pewnie było to efektem wychowania nad morzem, gdzie właściwie niemal wszyscy chłopcy uwielbiali taplanie się czy w rzece, czy też w Morzu Liguryjskim nawet.


Zmęczenie i wino sprawiły, że Marco nie obudził się skoro świt. Szczerze mówiąc wcale się nie obudził, a raczej został obudzony przez służącego, który przyniósł mu świeże ubrania. Gdy świadomość wygrała wreszcie nierówną walkę z porannym rozkojarzeniem, Visconti mógł ocenić, że słońcu już bliżej do zenitu, niż horyzontu. Przystąpił zatem do porannej toalety. Nie zdążył już jednak nawet solidnie wyschnąć, nim przybył do niego da Fermo, rzucając prosto z mostu.
-Czas się zbierać, Valentino nas oczekuje. Słyszałem, że zbiera dzisiaj sporą gromadkę.

do Lukrecji Medycejskiej

To była bardzo dziwna i bardzo długa noc, dlatego też po powrocie do domostwa Lukrecję szybko zmorzył sen. Nawet jeśli w głowie myśli kołatały jak szalone i domagały się uwagi, to ciało ciążyło ku łóżku i nieświadomości. Poranek powinien przynieść wytchnienie i chwilę czasu, by wszystko to, co się zaobserwowało uporządkować. Albo i nie. Mogło się przecież tak zdarzyć, że sen błogi zostanie przerwany przedwcześnie i myśli rozpierzchną się w porannym niewyspaniu. I tak właśnie stało się, gdy Lukrecję rano przebudził jej mąż.
-Doprawdy żono nie wiem co wczoraj robiłaś ze swym bratem i jest to pewnie nie moja sprawa, ale pod domem stoi watykański powóz z jakimś posłańcem. Mówi, że jest komendantem jakiegoś Baglioniego, mówi ci to nazwisko cokolwiek? -w głosie Jacopo pobrzmiewał nie tyle niepokój o swą lepszą połowicę, co o własny, nienaruszony spokój. Lukrecji zaś miano to mówiło niewiele. Owszem, nawet je kojarzyła, tylko miała problem z przyporządkowaniem mu twarzy. Szczególnie kiedy była niedospana i najwyraźniej musiała wstać i przygotować się na przyjęcie owego posłańca.


Komendant był młody, lecz wyraz jego twarzy nie był tak tępy jak dwóch gwardzistów, którzy zeszłej nocy na pałacowych schodach zaskoczyli ją i brata. Blond włosy opadały mu do ramion, co w połączeniu z gładkim licem ujmowało mu trochę męskości. Nie zdawał się jednak wrażeniem takim przejmować, szczególnie, że natura pobłogosławiła go wzrostem, pozwalającym patrzeć na większość mężczyzn z góry.
-Pani, racz wybaczyć niezapowiedzianą wizytę, w dodatku o tak wczesnej porze. Jestem wdzięczny, że przyjęła mnie pani w tak krótkim czasie – rozpoczął dwornie i z należnym ukłonem. -Jestem podkomendnym kondotiera Gian Paola Baglioniego, wiernego sługi papieża i jego syna, a miano me brzmi Giafranco Savoy – dopełnił formalności. -Rozkazano mi nie wracać do Watykanu nim pani ze sobą tam nie zawiozę. Czy mogę tedy liczyć na pani współpracę?
Rzecz jasna współpraca współpracą, ale Lukrecja chciała wiedzieć czym sobie na tak wczesne wizyty w ogóle zasłużyła. Savoy gotów jednak był rozwiać te niejasności.
-Wczorajsze wydarzenia wymusiły na księciu Walencji natychmiastowe działania. Mnie wiadomo tylko tyle, że pani obecność w Watykanie bardzo by mu teraz pomogła.
A gdyby mu pomogła, to byłby wdzięczny, choć to pozostawiono w sferze oczywistych domysłów. Niebezpieczeństwo, którego z pewnością doszukiwałby się zaraz jej brat, było raczej niewielkie. No bo po pierwsze, nie mogła stracić twarzy odwiedzając samotnie Watykan. W końcu to samo serce Kościoła, nawet jeśli w praktyce często nie dało się go odróżnić od burdelu. Zaś gdyby Borgiowie życzyli jej źle, to nie przyjeżdżaliby po nią powozem pod jej własny dom. Decyzja o wyruszeniu mogła być zatem tylko jedna.

do Roberto Tavaniego

Ostatecznie list został odwleczony na następny dzień. Wszystko zdąży sobie uporządkować a i przez jedną dobę nie zdoła niczego zapomnieć, szczególnie że winem aż tak bardzo się nie opił. Giuseppe ze swych zadań wywiązał się należycie, to i nic przed udanie się na spoczynek nie przeszkadzało. Przeszkodziło jednak w solidnym wyspaniu się to, że ten sam pracowity Giuseppe, obudził swego pana porą nadto wczesną w obliczu późnego zaśnięcia. Aby przed słuszną krytyką choć trochę się ustrzec, gdy tylko dobudził Tavaniego od razu oznajmił:
-Kardynał Michiel pilnie chce się z wami widzieć panie. Mówi, że to pilne – sztuka władania słowem nie leżała wśród silnych stron sługi, to i potworki zdaniowe czasem mu się zdarzały. Sens jednak przekazany został jak należy. Czego to jednak purpurat mógł nagle chcieć, kiedy zeszłej nocy dość miał czasu, by wszystko przedłożyć.

-Co się do ciężkiej choroby wczoraj działo w Pałacu Apostolskim? – zaczął gniewnie patriarcha Konstantynopola. -Miałem opuszczać miasto, gdy dotarła do mnie wieść, że Borgia chce mnie widzieć. Jeśli coś wiesz Tavani, to lepiej dla ciebie, byś mi po drodze wszystko powiedział – Giovanni miał już swoje lata, a i od młodości pisane mu były kapłańskie szaty, a nie żołnierska zbroja, lecz lata spędzone w roli inspektora papieskich armii nadały mu stosownej, wojskowej maniery gdy był poirytowany. Nie było nawet sensu teraz składać protestów, albo wzbraniać się przed opuszczeniem domu. Jedyne co Roberto mógł zrobić, to w drodze wysondować, czego to Borgia mógł chcieć od swego weneckiego kardynała.

do wszystkich

Zaproszenia Cesare na poranne spotkanie nie były bynajmniej indywidualne. Jego apartamenty, wczoraj jeszcze będące sceną śmierci niedoszłej morderczyni, dziś był już uprzątnięte i gościły kilka zebranych osób. Obecni byli kondotierzy Vitelozzo Vitelli, Gian Paolo Baglioni, Oliverotto da Fermo, Mario Visconti i Giulio Orsini; kardynałowie Giovanni Michiel i Alessandro Farnese, a także poseł wenecki Roberto Tavani. W towarzystwie tym szczególnie wyróżniały się trzy osoby. Agostino Chigi, bardzo wpływowy rzymski bankier, ubrany jak przystało na jego fach i pozycję bogato i elegancko, choć jego barwne szaty mogły niektórych razić krzykliwością. Lukrecja Medycejska, córka samego Lorenzo Wspaniałego, siostra kardynała Giovanniego i żona Jacopo Salviatiego. Oraz Carmina di Betto, znana w Rzymie jako nauczycielka malarstwa i kobieta żyjąca wbrew konwenansom.
-Nie jest raczej zagadką dla żadnego z was – rozpoczął Cesare Borgia – dlaczego zostaliście tutaj wezwani. Nawet jeśli jeden wróg papiestwa gnije we francuskim lochu, inni czyhają na jego życie. Moim obowiązkiem jest chronić mego ojca, lecz nie jestem w stanie zrobić tego sam. Wczoraj udało się powstrzymać rękę dzierżącą nóż, lecz głowa który ten plan umyśliła znajduje się na wolności. Nie wszystkie też osoby będące wczoraj na uczcie udało się zatrzymać i przesłuchać – mówiąc to, spojrzał na Orsiniego.
-Choć kazałem pozamykać wszystkie wyjścia z pałacu, gdy tylko doszły mnie wieści co się tutaj działo, to mam świadków, którzy widzieli jak jednej z kurtyzan udało się uciec przez mury ogrodu, a dwóch służących umknęło przez kuchnię – zdał krótko. -Resztę moi ludzie wyłapali na korytarzach i poprowadzili na przesłuchania.
-Właśnie... Vitelozzo, Baglioni, czego się dowiedzieliście – Borgia przeniósł swą na uwagę na kolejnych kondotierów.
-Na uczcie trzeba było wielu sług, część została najęta specjalnie na tę okazję – odparł Vitelli. -Ci, którzy służą w pałacu od dawna wydają się równie zaskoczeni wydarzeniami, co i my. Ale co do tych nowych... są problematyczni. Mało którzy znają się nawzajem, nie pisnęli niczego ciekawego, ale Michelotto wciąż... wypytuje tych, których trzeba było łapać na korytarzach. Są najbardziej podejrzani, bo tylko winni uciekają z miejsca zbrodni.
-Dziwki za to były bardziej pomocne – włączył się w dyskusję Baglioni. -Wiemy skąd jest morderczyni, wiemy gdzie zarabiała. Nazywała się Isa. Panienki zarzekają się, że nic nie wiedziały o jej planach. Ja bym im tam wierzył.
- A to dlaczego? – spytał papieski syn.
-Bo je dokładnie przepytałem. A kurewskie więzi nie są jakieś szczególnie silne.
-Co o tym myślicie, kardynale Michiel? Służycie już czwartemu papieżowi, wiecie o watykańskich intrygach więcej, niż ktokolwiek inny – Borgia zapytał patriarchę Antiochii, który zdawał się tym pytaniem na początku zdziwiony.
-Cóż, cóż... – zaczął, szukając słów.-Nie można ukryć tego, że Ojciec Święty ma wrogów, nie tylko Sforzów, których ostatnie porażki wprost wynikają z ich opozycji wobec Tronu Piotrowego. Próba morderstwa była przygotowana słabo i świadczyła o desperacji, lub braku czasu. Może to więc Sforzowie, ale może i Malatesta, czy Manfredi, którzy sprzeciwiają się zwrócić papieżowi ziemie, które jemu przynależą – gdybał. -Zastanawiać się można długo, ale po pierwsze trzeba odnaleźć uciekinierów i szukać śladów, które prowadzą od morderczyni. Jeśli to uciekinierzy byli w spisku umoczeni, to też jako pionki. Świadkowie, co to mieli szybko donieść o powodzeniu, bądź niepowodzeniu operacji. Tylko jak ich szybko złapać, kiedy Rzym ogromny, a szczur ukryć się może w byle kanale.
-I o tym pomyślałem – zapewnił Cesare. -Zeszłego wieczoru pan Tavani bardzo słusznie zaproponował sporządzenie listu gończego z podobizną. A tak się składa, że nadobne damy, które dziś goszczę, to odpowiednio świadek naoczny i utalentowana malarka – zwrócił uwagę zebranych ku Lukrecji i Carminie.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 29-04-2013 o 20:51.
Zapatashura jest offline  
Stary 13-04-2013, 17:21   #16
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ranek… Świeca przy jego biurku zgasła


Roberto był zmęczony, a barki jego były zesztywniałe. Dziwna sytuacja, zważywszy że miał przecież w domostwie ładną ladacznicę, nad którą roztoczył opiekę. I która mogła mu umilić noc…
Ale tylko w teorii, kurtyzana była roztrzęsioną i rozpłakaną dziewką. Raczej nie byłaby w stanie sprawić przyjemności mężczyźnie. Chyba że jako nieruchome ciało z szeroko rozłożonymi nogami. Mało satysfakcjonujące perspektywa dla Roberto.
Uporządkowanie spraw i wędrówka po nocy do swego domostwa, sprawiły że Tavani późno położył się spać.



I zdecydowanie za wcześnie wstał.
Kardynałowie jednak nie lubią czekać. Pozostało więc podążyć na spotkanie z patriarchą Konstantynopola, który był w znacznie lepszej formie niż Wenecjanin. Zapewne dlatego, że wcześniej ulotnił się z owej uroczystości.
Michel niczym dowódca wydawał rozkazy, niczym król żądał odpowiedzi jasnej i klarownej. I natychmiast.
Tych jednak Roberto nie miał. Jedynie domysły. I tymi właśnie podzielił się z kapłanem.
-Wiele... Cezare urządził orgię na cześć jego świątobliwości, której to opis pominę- uśmiechnął się ironicznie Roberto, potarł podbródek.- Najważniejszym z wczorajszych wydarzeń jest próba zamachu na życie papieża, całkiem partacka próba zważywszy, że dokonana przez ladacznicę za pomocą widelca.
-Zamach? -
zdziwił się purpurat. -W samym środku Watykanu?
-Dość nieudolny zamach, zważywszy, że użyto ku temu dziewki wszetecznej w widelec uzbrojonej-
potwierdził Roberto zastanawiając się nad owymi zdarzeniami.
-Widelec trudno za broń uznać. Nie jest to aby wyolbrzymione wydarzenie? Zamachy można zawsze wykorzystać jako pretekst do odwetu - powątpiewał kardynał.
-Papież wielce wziął sobie do serca ów zamach. A Cezare jeszcze bardziej - odparł Roberto spokojnym tonem głosu.- Ale być może ekscelencja domyśla się innych ważkich powodów. Bo może, któraś z wczorajszych rozmów waszej ekscelencji z Borgiami jest powodem tego wezwania?
-Szczerze mówiąc, o niczym ważnym z Hiszpanem nie rozmawiałem. Albo więc Borgia oczekuje jakiejś rady od starego kardynała... albo mnie o coś podejrzewa
-stwierdził Michiel.
-Chyba nie ma powodu podejrzewać waszej ekscelencji o tak podstępne działania -zamyślił się Roberto.- A już na pewno, o tak partackie działania. Niemniej, jeśli mogę coś poradzić, warto by powiadomić wpływowych przyjaciół o zaproszeniu Borgii, tak na wszelki wypadek.
-Tak jakbym miał w Rzymie wpływowych przyjaciół - westchnął Giovanni. -Zamach na papieża postawił już pewnie na nogi wszystkie straże, a wyjazd z Rzymu na pewno jest utrudniony. Mam obowiązki poza miastem, a teraz jedynie marnuję czas
-denerwował się. -Lepiej, żeby spotkanie trwało krótko... Widziałeś na przyjęciu coś dziwnego poza tą jedną rozpustnicą?
-Dobrze urodzone rozpustnice i dużo lubieżników
- stwierdził po zastanowieniu Roberto.- Z purpuratów jeno Alessandro Farnese i Domenico Grimani.
-Ci, którym Borgia ufa na tyle, by trzymać ich blisko, a jednocześnie nie na tyle, by nie potrzebował na nich haka -
skomentował purpurat. -W takim razie dowiemy się czegoś na miejscu. Niech papież nie myśli, że Wenecji nie zależy na jego dobru.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 14-04-2013, 12:40   #17
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Zaproszenia Cesare na poranne spotkanie nie były bynajmniej indywidualne. Jego apartamenty, wczoraj jeszcze będące sceną śmierci niedoszłej morderczyni, dziś był już uprzątnięte i gościły kilka zebranych osób. Obecni byli kondotierzy Vitelozzo Vitelli, Gian Paolo Baglioni, Oliverotto da Fermo, Mario Visconti i Giulio Orsini; kardynałowie Giovanni Michiel i Alessandro Farnese, a także poseł wenecki Roberto Tavani. W towarzystwie tym szczególnie wyróżniały się trzy osoby. Agostino Chigi, bardzo wpływowy rzymski bankier, ubrany jak przystało na jego fach i pozycję bogato i elegancko, choć jego barwne szaty mogły niektórych razić krzykliwością. Lukrecja Medycejska, córka samego Lorenzo Wspaniałego, siostra kardynała Giovanniego i żona Jacopo Salviatiego. Oraz Carmina di Betto, znana w Rzymie jako nauczycielka malarstwa i kobieta żyjąca wbrew konwenansom.

-Nie jest raczej zagadką dla żadnego z was – rozpoczął Cesare Borgia – dlaczego zostaliście tutaj wezwani. Nawet jeśli jeden wróg papiestwa gnije we francuskim lochu, inni czyhają na jego życie. Moim obowiązkiem jest chronić mego ojca, lecz nie jestem w stanie zrobić tego sam. Wczoraj udało się powstrzymać rękę dzierżącą nóż, lecz głowa który ten plan umyśliła znajduje się na wolności. Nie wszystkie też osoby będące wczoraj na uczcie udało się zatrzymać i przesłuchać – mówiąc to, spojrzał na Orsiniego.

-Choć kazałem pozamykać wszystkie wyjścia z pałacu, gdy tylko doszły mnie wieści co się tutaj działo, to mam świadków, którzy widzieli jak jednej z kurtyzan udało się uciec przez mury ogrodu, a dwóch służących umknęło przez kuchnię – zdał krótko. -Resztę moi ludzie wyłapali na korytarzach i poprowadzili na przesłuchania.

-Właśnie... Vitelozzo, Baglioni, czego się dowiedzieliście – Borgia przeniósł swą na uwagę na kolejnych kondotierów.

-Na uczcie trzeba było wielu sług, część została najęta specjalnie na tę okazję – odparł Vitelli. -Ci, którzy służą w pałacu od dawna wydają się równie zaskoczeni wydarzeniami, co i my. Ale co do tych nowych... są problematyczni. Mało którzy znają się nawzajem, nie pisnęli niczego ciekawego, ale Michelotto wciąż... wypytuje tych, których trzeba było łapać na korytarzach. Są najbardziej podejrzani, bo tylko winni uciekają z miejsca zbrodni.

-Dziwki za to były bardziej pomocne – włączył się w dyskusję Baglioni. -Wiemy skąd jest morderczyni, wiemy gdzie zarabiała. Nazywała się Isa. Panienki zarzekają się, że nic nie wiedziały o jej planach. Ja bym im tam wierzył.

- A to dlaczego? – spytał papieski syn.

-Bo je dokładnie przepytałem. A kurewskie więzi nie są jakieś szczególnie silne.

-Co o tym myślicie, kardynale Michiel? Służycie już czwartemu papieżowi, wiecie o watykańskich intrygach więcej, niż ktokolwiek inny – Borgia zapytał patriarchę Antiochii, który zdawał się tym pytaniem na początku zdziwiony.

-Cóż, cóż... – zaczął, szukając słów.-Nie można ukryć tego, że Ojciec Święty ma wrogów, nie tylko Sforzów, których ostatnie porażki wprost wynikają z ich opozycji wobec Tronu Piotrowego. Próba morderstwa była przygotowana słabo i świadczyła o desperacji, lub braku czasu. Może to więc Sforzowie, ale może i Malatesta, czy Manfredi, którzy sprzeciwiają się zwrócić papieżowi ziemie, które jemu przynależą – gdybał. -Zastanawiać się można długo, ale po pierwsze trzeba odnaleźć uciekinierów i szukać śladów, które prowadzą od morderczyni. Jeśli to uciekinierzy byli w spisku umoczeni, to też jako pionki. Świadkowie, co to mieli szybko donieść o powodzeniu, bądź niepowodzeniu operacji. Tylko jak ich szybko złapać, kiedy Rzym ogromny, a szczur ukryć się może w byle kanale.

-I o tym pomyślałem – zapewnił Cesare. -Zeszłego wieczoru pan Tavani bardzo słusznie zaproponował sporządzenie listu gończego z podobizną. A tak się składa, że nadobne damy, które dziś goszczę, to odpowiednio świadek naoczny i utalentowana malarka – zwrócił uwagę zebranych ku Lukrecji i Carminie.

- Aha, więc dlatego przybyły - skonstatowal Visconti wewnątrz swoich myśli. Pani Lukrecji niespecjalnie kojarzył, znaczy oczywiście wiedział kim jest oraz dostrzegł ją wśród innych gosci balu, ale nie miał przyjemności, czy też nieprzyjemnosci być jej przedstawionym. Poza pochodzeniem wspaniałym oraz obecnie średnio fortunnym oraz niespecjalnie udanym mężem, nie plotkowano o niej na tyle, by doszlo to do Pizańczyka. Świadczyło to, iż byla albo względnie przyzwoita, albo też niezwykle przebiegła. Natomiast poznał podczas przyjęcia pannę di Betto, która zrobiła na nim bardzo dobre wrażenie, zarowno swoim obyciem, jak też jakąś bezpośredniością, która jednak nie odzierała jej ze swoistej melancholii oraz wdzięku. Cieszył się jej obecnościa identycznie, jak dziwił. Co do pomysłu weneckiego posła, niewątpliwie dobry, chociaż pewnie wielu mieszkanców wskaże dowolną osobę nieco podobną, byleby zainkasować nagrodę.
- Proponowałbym oprócz owego listu gończego spenetrować środowisko owej Isy. Pewnie pozostałe wiedzą, gdzie mieszkała, czy kto jest jest ... - chciał powiedzieć alfonsem, ale powstrzymał się ze względu na panie - ...jej zwierzchnikiem ustalającym spotkania. Czy miała takiego albo jakąś bliską rodzinę? Jeśli ktoś ją przekupił, by tego dokonała, musiał się z nią spotkać, coś zaproponować, może długo namawiać. Bowiem chyba nie liczyła, że wykona swoje oraz ucieknie. Może widział kogoś takiego ktokolwiek spośród jej otoczenia. Może rzekła coś komuś? Ponadto moglibyśmy owym bliskim owej kobiety pokazać wizerunek uciekiniera. Może ktoś widział go, jak ją odwiedzał. Prawdopodobnie wszystko to miało miejsce bardzo niedawno, po tym, jak ktoś się dowiedział, że owa kobieta została wynajęta na służenie podczas uczty. Czyli jeszcze trzeba by się dowiedzieć, kiedy jej powiedziano, że ma przyjśc do pałacu. Sprawdzenie otoczenia mogłoby przynieść jakiś trop. Niewątpliwie wasza książęca mość ma kogoś, znającego Rzym doskonale, kto mógłby sprawdzić owe działanie, lub wesprzeć swoją znajomością miasta oraz mieszkańców tych, których wasza książęca mość do tego wyznaczy - Visconti przedstawił propozycję księciu Walencji. Sam pochodząc spoza miasta nie mógłby się tego podjąć, ale ktoś miejscowy, jak najbardziej. Zresztą nawet on dałby radę, gdyby miał do tego odpowiednie wsparcie.
-Czy są obecnie w mieście osobistości na tyle potężne i na tyle wrogie, by zorganizować napaść na życie jego Świętobliwości, a potem...- Roberto przez chwilę milczał, zapewne by dodać wagi swym słowom.-... czekać w swym domostwie na wyniki swych zbrodniczych planów ? I czyż nie byłoby mądrze, mieć ich na oku ? A nuż w ich otoczeniu znajdą się poszukiwane osoby.
Skinął zgadzając się całkowicie. Wprawdzie wrogowie Borgiów sami byli kutymi na cztery nogi szelmami oraz potrafili sie pilnować, to jednak ktoś coś mógł przypadkiem zdradzić albo objawić.
- Doskonały pomysł, jeśli wasza książęca mość ma jakichś ludzi - rzekł Pizańczyk - sobie życzliwych na takich dworach - nie nazwał ich wprost szpiclami - warto by im dostarczyć wizerunek owej osoby, może pamiętają kogoś takiego. Może też cokolwiek zwróciło niedawno ich jakąś uwagę.

przy udziale Zapatashury oraz Abishaia
 
Kelly jest offline  
Stary 15-04-2013, 16:48   #18
 
Maura's Avatar
 
Reputacja: 1 Maura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodze
//wspólne dzieło Maura&Kelly&Yannar&GM//

Lukrecja dziwiła się, że tak tęgie głowy, jakie zgromadziły się dziś w tejże oto sali, ufały tak słabym poszlakom. Podstawowe założenia, że oddana służba jest rzeczywiście oddana, a przyjaciele dworu są realnymi przyjaciółmi były szyte grubymi nićmi. Nic dziwnego, że w Rzymie a nawet i samym Watykanie łatwo było stracić życie, tym bardziej Lukrecja obiecała sobie uważać na bezpieczeństwo swoje i bliskich. Stała spokojnie z boku i opanowywała drżenie rąk. Długi sznur pereł doskonale spełnił swoją rolę, przesuwała jedną za drugą w dłoniach tak wolno jak to tylko było możliwe. Koiło to skołatane nerwy. Pojawiła się dziś w skromym stroju by nie budzić zbytniej ciekawości. Wolała być zupełnie obok wydarzeń niż stać się obiektem niepotrzebnych zainteresowań. Z szeptów pomiędzy służbą dowiedziała się, że razem z ową uroczą młodą dziewczyną obie były naocznymi świadkami mogącymi pomóc rozwiązać zagadkę. Kobieta, bo przecież już nie podlotek, wydawała się jej pełna jakiegoś światła. Przyglądała się jej z nieskrywaną sympatią, licząc na to, że wśród męskiej dominacji znajdzie w tym obcym mieście siostrzaną duszę. Czuła, że jej skojarzenia są mocno na wyrost i dopiero poddane weryfikacji będą mogły się materializować. Tak po ludzku czuła się tu samotna. Cóż że z trudem obdarzała ludzi zaufaniem. Wycofywała je równie powolnie co przyznawała. Nie zauważyła nawet, że myśli krążące wokół jedynej współzaproszonej na to niecodzienne spotkanie, odciągnęły ją zupełnie od wypowiadanych treści. Przywowała się do porządku, by nie okazać Cesare lekceważenia. To mogło zbyt wiele kosztować. Na dźwięk słowa “damy” skłoniła się tylko w stronę wypięknionego mówcy. Próżno było nie dostrzegać emfazy z jaką się wysławiał. Przymrużyła oczy. Zamienił się w wielkiego, kolorowego kapłona, który wygrzebując robaki z tłustej gleby, nieustannie stroił i poprawiał piórka. Bieganie po mieście z portretem poszukiwanych było liczeniem na łut szczęścia. Mądrzej by było zacząć szukać od zupełnie innej strony. Tyle, że watykański dwór był jej obcy. Nieświadomość wszystkich zakulisowych układów była tu kluczowa. A jej brakowało tej wiedzy. Tak bardzo brakowało. Czekała w milczeniu aż wyznaczą jej rolę w tym swoistym teatrze. Kobiecie nie przystawało być reżyserem tej sztuki. Zwłaszcza tej.


Carmina nieco zagubionym wzrokiem przyglądała się zebranym, na kolanach dzierżąc swoje szkicowniki i małą, skórzaną sakwę. Jej myśli uciekały do dawnych czasów, gdy jako mała dziewczynka uczyła się malować.Tak samo dziwiły ją wtedy barwy, twarze, świat..



Bankier Chigi wyglądał jak duża, krzykliwie kolorowa papuga. Naliczyła na nim co najmniej sześć różnych odcieni i gdy pozostali rozmawiali, Carmina w myślach rozrabiała farby, by malować w wyobraźni ten barwny strój. Cieszył ją widok Viscontiego, wspomnienia z ogrodów wróciły i w komnacie zrobiło się mniej ponuro. Spojrzała na twarz Cesare. Oprócz niej w komnacie była jeszcze jedna kobieta; ładna, nieco wyniosła, ciemnowłosa. Miała na sobie perły; Carmina przyglądała się im otwarcie i ciekawie. Pewnie prawdziwe. Jakby dodać weneckiej żółci do błękitu i bieli, a potem nieco szarego... tu i ówdzie różowego... perły jak żywe. Carmina w swojej szarej, grzecznej sukni z koronkowym kołnierzem, w znoszonych ciżemkach, z jasnymi włosami,splecionymi w luźny warkocz, niczym pszenne pole i z ciepłym, nieco zagubionym spojrzeniem uniosła głowę, patrząc na Cesare, gdy padły słowa o portrecie.

- Mam namalować brązowego wąsacza? Powinnam to zrobić szybko, nim zapomnę twarz. Pani Lukrecja może korygować moją pracę wskazówkami - odezwała się miękko, z toskańskim akcentem, jak zawsze bezpośrednia, bez żadnej maniery.
- Wprawdzie na malarstwie się nie znam - powiedział Viconti - ale propozycja panny di Betto wydaje się mieć istotną wagę. Im bardziej portret bedzie odzwierciedlał dokładnie rzeczywistość. Wszelkie brodawki, pryszcze, moze blizny, ukształtowanie twarzy oraz cokolwiek może bardzo pomóc podczas poszukiwań.

- Mam wstępny szkic postaci - odparła Carmina, nieco się rumieniąc na wspomnienie, jak ów szkic powstawał - tylko Cesare i ona znali tajemnicę sekretnego obrazu - Widziałam go wcześniej w pałacu... mam pamięć do twarzy.

Nie umiała kłamać, ale należało jakoś wyjaśnić, skąd zna ową wąsatą gębę i dlaczego będzie wspomagać Lukrecję swoimi zdolnościami malarskimi. Za żadne skarby nie chciałaby się przyznać, że była tajnym świadkiem kasztanowej orgii.
- Hm, siniorina di Betto, ale jak rozumiem, jest to szkic na tyle wstępny, że współpraca pani di Medici mogłaby wnieść dodatkowe, istotne szczegóły? - upewnił się uśmiechając się do pełnej wdzięku malarki.

- O tak, widziałam go tylko z daleka...a pani Lukrecja ponoć twarzą w twarz. Wierzysz, panie, że z twarzy można wyczytać charakter czlowieka? - obróciła ku niemu swoją całkiem ładną, ale niewyrafinowaną twarz, z lekkimi oazami piegów na zadartym nosku i oczyma, jak brązowe orzechy.
- Ciekawe pytanie - zastanowił się Pizańczyk. - Chyba taaak ... wierzę, aczkolwiek wierzę także, że są osoby potrafiące przywdziewać zręczna maske niczym aktor teatralny. Niekiedy takie maski stają się wręcz dodatkową skórą. Ale skąd takie pytanie, siniorina? Można jednak liczyć, że ów wybiegający mężczyzna jednak był pod taką presją, że odkryjemy jego prawdziwe oblicze. Aczkolwiek obawiam się czego innego, że mógł dokleić sobie jakieś sztuczne wąsiska czy cokolwiek innego. Cóż, zobaczymy. Śledztwo przypomina chyba strzelanie w miejsca najprawdopodobniejsze oraz szukanie tam jakichkolwiek tropów. Wizerunek owego człowieka jest jest jednym spośród tropów najważnieszych, a rola obydwu pań bardzo istotna - skłonił się obydwu damom.

- Pańska twarz byłaby przyjemna do malowania, przyjemniejsza, niż wąsatego uciekiniera - odparła z lekkim uśmiechem, mimo powagi sytuacji - Mój padre mawiał: ładny nos, oczy i broda, to męska uroda. Przepraszam za żarty. Mogę zacząć malować nawet teraz, jeśli signore Cesare pozwoli. Mam ze sobą wszystkie przybory, ten żołnierz, sztywny jak kołek, co przyszedł po mnie rano, przezornie kazał mi zabrać malarskie narzędzia - poklepała sakwę.

-Co o tym uważacie, kardynale? O podobiźnie, znaczy się - uściślił Borgia, bowiem rozmowy zaczynały się powoli rozbiegać, jak to często się działo w większych grupach osób.

-Czas jest bardzo istotną kwestią - podkreślił Michiel. -Boję się nawet, czy już nie jest za późno. Podobiznę trzeba przede wszystkim dostarczyć do bram. Jeśli owy mężczyzna wymknie się z miasta, jest dla nas stracony. Wtedy możemy szukać prowodyra tylko po omacku. Zgadzam się też z panem Viscontim. Ktoś powinien równolegle szukać śladów wokół martwej ladacznicy. Nawet jeśli inne panny, które wieczorem dostarczały rozrywki swymi występami niewiele o niej wiedziały, to nie znaczy przecież, że rodziny gdzieś w Rzymie nie ma. A co już szepczą wrogowie Ojca Świętego w swoich salonach, to wiedzą jeno oni, diabeł i Duch Święty - podsumował krótko.
 
__________________
Nie ma zmartwienia.
Maura jest offline  
Stary 15-04-2013, 21:42   #19
 
Yannar's Avatar
 
Reputacja: 1 Yannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znany
post wspólny


Dziwnym trafem wśród rozmawiających dominowali obywatele jej stron. Toskański akcent Carminy medyceuszka rozpoznała błyskawicznie uśmiechając się do swojego odkrycia. Trudno było nie zaintrygować się jej osobą, która tak nietypowy los obrała. Jakże ona radzi sobie samodzielnie wśród tak nieprzyjaznego środowiska? Jak się utrzymuje? Jakimi ludźmi otacza? Czy ktoś stoi za nią? Miliony znaków zapytania rozbłyskiwały w jej umyśle, jak iskry tańczą na pomiędzy krzesiwem i hubką. Jej prostota była rozbrajająca i zupełnie nieadekwatna do miejsca. Łatwo zatem było przeoczyć jej postać wśród tłumów tych odrealnionych postaci. Carmina dzięki takiej aparycji pewnie wiele widziała. I wiele wiedziała. Lukrecja podeszła do niej bliżej i odczekała dyskretnie w pobliżu. Kiedy tamta zakończyła miło gawędzić z Viscontim, nachyliła się do niej by szepnąć kładąc na jej ramieniu dłoń w ledwo wyczuwalny sposób.
-Chętnie pomogę.

Zupełnie nieznany medyceuszce Pizańczyk wydawał się budować z dziewczyną nić porozumienia. Najwyraźniej tych dwoje znalazło wspólny język a wzajemnie okazywana sympatia nie stanowiła tajemnicy dla obserwatorów. Zwróciła na niego uwagę chyba po raz pierwszy. Miała tę skazę, że jej wzrok przyciągali strzeliści mężczyźni, więc siłą rzeczy ci średniego wzrostu jakoś ginęli jej w tłumie. Dopiero powyższy dialog sprawił, że skupiła swój wzrok na nim na dłużej. Przyglądała się jego mimice, gestykulacji i doborze słów a nawet ubiorowi by stworzyć portret jego charakteru. Ciągle jednak nie potrafiła go ocenić ani pozytywnie, ani negatywnie. Lukrecja pozostawiła szybko te rozważania na rzecz samego Cesare. Błyszczał jak wypełniony słońcem miedziany talerz umiejscowiony na ciemnej ścianie. Skupiał nieznaną jej siłą uwagę przybyłych w sposób tak koncentryczny, iż nie jedna soczewka pękła by z zazdrości. Nabyta od innych energia aż kipiała z jego źrenic. Nawet sprężystość jego kroków oddawała ową tajemniczą właściwość. Jednak budził w niej obrzydzenie, które skrzętnie trzeba było ukryć. Jakaż to szkoda, że choć nie sepleni. Uśmiechnęła się po raz kolejny do siebie. Sytuacja spisku coraz mniej ją interesowała. Dystans jaki obrała sprawiał, że z trudem powstrzymywała ziewanie. Tliła się w niej nadzieja, że dyskusja szybko się skończy a ona usiądzie przy Carminie by zobaczyć jakim talentem malarskim Stwórca obdarzył tę śmiałą kobietę.


Roberto był lekko niewyspany, toteż nie wtrącał się w rozmowy, ani też nie przyglądał za bardzo pozostałym osobom. Był Wenecjaninem dopiero co przybyłym do miasta, nie miał kontaktów ani znajomości wśród tutejszego półświatka, czy też wśród gminu. Miał tylko jedną jasnowłosą ladacznicę, którą zachował dla siebie. I która mogła wiedzieć wiele, albo nic. Ale wszak nie zdążył jej przesłuchać. Pozwolił więc godniejszym od siebie i bogatszym w monety i sługi dyskutować o planach ujęcia spiskowców.



-Nie ma zatem co zwlekać - stwierdził Borgia. -Nie będziemy Paniom przeszkadzać w tej ważnej pracy. Panno di Betto, jako że malowała panna te pokoje, nie muszę jej nigdzie prowadzić. Doskonale wiesz, gdzie będziesz mieć spokój i dobre światło do pracy. Jeśli raczyła by pani jej towarzyszyć, pani Lukrecjo - okazja by panie spędziły chwilę czasu sam na sam pojawiła się błyskawicznie. -A my, póki jesteśmy w tym gronie musimy omówić jeszcze jedną sprawę. Jeżeli jest ktoś w Rzymie, kto mógłby rzucić światło na tę sprawę, to zapewne nie zaryzykuje tego jeno z dobroci serca i bogobojności. Potrzeba nagrody.
-Mieliśmy już okazję to przedyskutować, książe - potwierdził Farnese -wraz z szanownym panem Chigi.
-Mój bank, zawsze przychylny Kościołowi - podjął bankier, odzywając się w tej grupie po raz pierwszy; miał bardzo cichy głos, jakby nawykły do tego, że ludzie i tak go słuchają bez konieczności przekrzykiwania kogokolwiek -gotów jest wesprzeć watykański skarbiec złotem. Czyny niecne nierzadko podparte są chciwością, czemu zatem nie moglibyśmy wykorzystać ludzkiej chciwości do naszych celów?
-Ha, jak dziwki usłyszą o nagrodzie, to same przetrząsną swój burdelik w poszukiwaniu dowodów - ze śmiechem stwierdził Baglioni, lecz radość szybko w nim wygasła. Wszak złoto, które otrzyma dziwka, to złoto, którego nie otrzyma Baglioni. Z chwilą, gdy nagroda zostanie ogłoszona publicznie, szanse na jej otrzymanie zmaleją w obliczu konkurencji.
-Miejmy taką nadzieję Gian Paolo. Miejmy taką nadzieję - rzekł Borgia. -Korzystając z tego, że chwilowo czekamy na wynik prac pań de’Medici i di Betto, pozwolę sobie porozmawiać na osobności z kardynałem Farnese i panem Chigi. Pieniądze to nużący temat, a panowie z pewnością znajdą w swoim gronie lepszy - zakończył i skierował się z dwójką dostojników do wyjścia. Tyle, że mógł nie mieć do końca racji. W sali zapanowała nerwowa cisza, której nikt nie kwapił się jakoś przełamywać. W końcu, gdy zaczęło się to przeciągać na tyle długo, że stało się nie do wytrzymania, ciszę przerwał Roberto Tavani, pytając o samopoczucie papieża. Nie był to temat neutralny, który mógłby rozluźnić atmosferę, ale przynajmniej był adekwatny. Da Fermo wraz z kardynałem Farnese zapewniali, że papież jest w dobrym zdrowiu, lecz nie można się było przecież spodziewać, że próbę zamachu zignoruje. Nie ignorował przecież poprzednich, knutych przez della Rovere, czy też przez Sforzów. Tylko jakoś nikt nie chciał zwrócić uwagi na to, że zarówno kardynał della Rovere, jak i spiskowcy Sforzów pozostawali na wolności. Jak zatem można było zagwarantować, że i głowa spisku z zeszłej nocy nie umknie przed karą?




Carmina z przyjemnością opuściła komnatę, zabierając ze sobą donnę Lukrecję. Pałac Apostolski rzeczywiście znała jak własną kieszeń. I to znała tak, jak nigdy nie pozna oficjalny gość. Gdy jej ojciec, tu nazywany PinturicchUiem, dostał od papieża zlecenie na dekorację sześciu sal i dodanie wieży do pałacu Mikołaja I, miała piętnaście lat. Drobna, jasnowłosa dziewczynka szybko stała się ulubienicą służby, wyłudzała od kucharek orzechy i pomagała ojcu malować freski. Tu dorastała w ciągu trzech lat pobytu, tu straciła i niewinność - przy czynnym udziale Cesare - i wiarę - to uczyniła juz sama, podglądając życie Watykanu. Teraz prowadziła Lukrecję kilkoma korytarzami, skręciła za aksamitną kotarą, wspięła się schodkami, by znaleźć w południowym skrzydle pałacu, tam, gdzie bogate komnaty ustępowały miejsca tym mniej uczęszczanym. I oto był; jej pokoik, gdzie nocowała niegdyś z ojcem, o dziwo niemal nie zmieniony, nadal pod oliwkowej barwy ścianą stało skromne łoże, w rogu stół, u okna fotel o zszarzałym, aksamitnym siedzisku. Za oknem gałęzie magnolii pokrywały plamy blasku. Carmina przysiadła na łożu, wskazując Lukrecji fotel. Jej orzechowe oczy były zarazem smutne jak i zaciekawione, pogładziła swój notes i postawiła sakwę u nóg.
- Witam w moim świecie - powiedziała cicho.


Lukrecja szła w znacznej bliskości za plecami Carminy. Plecy dziewczyny kołysały się wraz z biodrami, kiedy przemierzała pałacowe korytarze ale szczególnie, gdy ta znajdowała się na schodach. Dla mężczyzny widok mógłby być kuszący, mimo że młoda malarka zachowywała nadzwyczajną skromność Nie to bowiem budziło zmysły, co było lubieżnie pokazane, ale to co mądra kobieta skrywała jako tajemnicę. Nie ta bowiem zawładnie na dłużej męskim umysłem, która sama pod strzałę podbiega, ale ta która da się złowić dopiero temu z najwytrawniejszych łowczych. Na tych rozważaniach minęła jej droga do tego tajemniczego, skromnego pokoju. Kilka niezbędnych sprzętów nie dodawało wnętrzu pompatycznej urody, raczej jakiś rzadki rodzaj uroku. Wyczuła sentyment w głosie Carminy, kiedy ta zaprosiła ją do środka. Usiadła wygodnie w fotelu patrząc jej prosto w oczy. Wysłane spojrzenie było pełne ciepła i ciekawości. Udało się znaleźć z dala od krzykliwych mężczyzn, w ciszy i spokoju mogły się bliżej poznać. Wyznaczone zadanie raczej było dla niej okazją niż celem. Medyceuszka poczuła jak przez jej ciało przelewa się fala spokoju. Rozluźniła napięte mięśnie pleców i prostując szyję odpowiedziała równie cicho.
-Czuję się zaszczycona. Od jakiegoś czasu obserwuję Cię i podziwiam. Skąd w tak młodej osobie tyle odwagi? Skąd siła by przeciwstawić się światu i iść skromnie po swoje? Posłała jej delikatny uśmiech, jak komplement wieńczy gładkie słowa, tak mimika jej twarzy gładziła wypowiadane słowa.


Carmina wzruszyła ramionami - nie z lekceważeniem, z zakłopotaniem tylko.
- Pochodzę ze wsi, nie nauczono mnie wielkich manier. Miałam być mamma, jak wszystkie kobiety u nas, byłam najmłodsza z rodzeństwa. I najbardziej krnąbrna. Taki duch niespokojny... Malowałam od małego brzdąca, ojciec przymykał oko na ten upór, a matka płakała. Dla niej jestem kobietą upadłą
Wyjęła szkicownik w grubej oprawie, o miękkich, welinowych kartach, z sakwy na ramieniu komplet grubych ołówków, sepii i ochry, nożyk do ostrzenia, białe wapno i drzewny węgiel w otulinie. Spokojne ruchy, ciepłe spojrzenie. Usmiechnęła się do Lukrecji.
- Mam małą szkołę malowania dla tak samo krnąbrnych panien, trochę zamówień wpada dzięki znajomym, trochę za portrety... jakoś sobie radzę.To popatrz na razie na wstępny szkic, będziemy uzgadniać szczegóły.
Grubym ołówkiem o szarym graficie zaczęła rysować na kartce notesu zarys męskiej twarzy.


- Niespokojne duchy potrafią odmienić losy całego kraju. Medyceuszka wodziła wzrokiem za ruchem dłoni sprawnie wypuszczającej spod grafitowego stożka kształty twarzy poszukiwanego mężczyzny. Nawet jeśli nie bardzo mają na to ochotę. Dodała z nieskrywanym smutkiem w głosie. Taki indywidualizm z reguły kończył się albo pomnikami albo stosem. Światło wkradające się przez jedno z wąskich okien padało wprost zebrane w warkocz włosy dziewczyny tworząc wokół jej głowy świetlistą aurę wraz z ogonem przypominającym ten od komety. Szara suknia tworzyła kontrast dla tego pięknego zjawiska. Lukrecja zastygła zauroczona tym widokiem. Gdyby tylko była w swojej Florencji mogłaby objąć ją swoim patronatem, a tak cóż... pozostawało Carminie dobrze życzyć, by okrutny los z nią akurat obchodził się łaskawie... lub modlić się za tą młodą malarkę, ale akurat w siłę swojej modlitwy powątpiewała. Stwórca wielokrotnie pokazywał jej, że jej pragnienia nie są Jego pragnieniami.
-A więc radzisz sobie. Brawo. Jeśli sława twojego talentu rozejdzie się między arystokracją, za kilka lat powinnaś mieć reguralne dochody. Spojrzała na coraz gęściej utkaną siatkę kresek tworzoną na papierze. [i]Nie miałam okazji się mu dłużej przyglądać niż mgnienie oka. W głowie utkwiły mi jego wielkie ciemne wąsiska... i krzaczaste brwi.


- Wąsiska. Brwi. Brązowa szata. Twarz pociągła, nos rzymski, szczęka wydatna, grdyka cofnięta. Ramiona zgarbione...- rysowała szybko, starannie, z wprawą, przenoszącą na kartę wyrazisty rys ni to smutnej, ni zaciętej, jakby chłopskiej twarzy. Skończywszy szkic, zaczęła rozjaśniać kredą, cieniować sepią, opuszkiem palca rozcierając kontury, wzmacniając tło... - Na tej uczcie signore Cesare podesłał mi dwa dobre kontrakty, oby doszły do skutku. Starczy na czynsz za kamienicę i szkołę, a może nawet na naprawę dachu. Mam ozdobić jeden salon bogatemu kupcowi, a drugi przyśle mi swoją córkę, by ją trochę malować nauczyć. Snobizm jest w cenie. Choć przyznam ci się, że najbardziej lubię malować twarze, jest w nich coś magicznego, prawda? Ty masz piękną twarz, pani. - wyciągnęła dłoń i dotknęła policzka i łuku brwiowego Lukrecji palcami. - [i]Twój mąż musi być szczęśliwy, mając tak urodziwą żonę.[\i]-
Odsunęła notes, pokazując szkic Lukrecji. - Podobny?


Kontakt skóry policzka z jej dłonią był zaskakujący i... miły. Lukrecja trzymała chłodny dystans do ludzi, więc nikt nie przekraczał tak swobodnie bariery wokół niej. Chyba do tej pory musiała rozsiewać jakieś lodowe iskry. Coś się w niej zmieniało, topniało. Wczoraj ktoś ją całował, dziś młoda dziewczyna ot tak wyciągnęła ku niej dłoń. Proste ludzkie gesty a jakże odległe od florenckich doświadczeń. Rzym, Watykan były co prawda położone na południe, ale gdzież im tam było do typowej południowej swobody obyczajów, widać jednak było już tu pewien luz, którego musiała się nauczyć. Widząć, że praca dobiega końca, wstała nad Carminą i spoglądała na gotowy już prawie portret przez jedno z jej ramion.
- Tak... lepiej bym go nie opisała. Miał taki błysk w oku. To było... nieco przerażające. Zmieniła ton na mniej oficjalny z lekką nutą rozbawienia. Mój mąż? Roześmiała się gardłowo. Jedyne co widzi to pośladki karczmarek lub odkryte walory pijanych dziewek. Ależ Carmino! Romantyczna miłość jest tylko w pieśniach bardów, życie niesie ze sobą twarde prawa i twarde warunki. Przypuszczam, że od dnia zaręczyn jest mu wszystko jedno jak wyglądam. Każde dobre małżeństwo to układ, spisany przez dwa rody. Nijak szukać w nim adoracji czy zachwytów. Im szybciej się z tym pogodzisz, tym mniej rozczarowań poczujesz.
Położyła dłoń na jej ramieniu i nachyliła się ku szkicowi.
- Myślę, że nie przesunęłabym ani jednej kreski. To im wystarczy do poszukiwań.


Carmina nieco szerzej otworzyła oczy na szczere wyzwanie donny Lukrecji. W brązowych tęczówkach zamigotalow spółczucie, wstała, pakując przybory malarskie i zamykając notes.
- A więc pokażmy efekt naszej pracy signore Cesarowi. Proszę mnie kiedyś odwiedzić w pracowni, pani Lukrecjo. Od Via Aurelia za kościółkiem santa Domenica w lewo, uliczka nazywa się Via Virginia. Pytać o szkołę malarską dla panien.

Ruszyła ku drzwiom, na moment obejrzawszy się za okno, w słońce. A potem znikła w korytarzu, wzywając Lukrecję do siebie...




***
Praca z nieocenionym udziałem Maury, wspierającym MG, "niedoprzeoczenia" Abishai
 
__________________
Błędy uczą nieufności do świata i do siebie. *T. Konwicki*

Ostatnio edytowane przez Yannar : 15-04-2013 o 22:55.
Yannar jest offline  
Stary 17-04-2013, 19:53   #20
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Nieprzyjemną atmosferę przerwały splecione w czasie powroty Cesare i jego finansowych doradców, oraz pań di Betto i de’Medici. Przygotowana podobizna uciekiniera okazała się naprawdę bardzo precyzyjną i solidną robotą. Borgia przyglądał się jej przez jakiś czas, może licząc na to, że sam rozpozna człowieka na niej widocznego? W końcu rzekł.
-Nie ma po co dłużej mitrężyć czasu. Da Fermo, przekazuję w twoje ręce ten portret. Dasz go swojemu najlepszemu jeźdźcowi. Ma objechać wszystkie miejskie bramy i pokazać go wartownikom. Chcę wiedzieć, czy ten jegomość opóścił już miasto, czy nie. A jeśli twój człowiek zgubi, albo podrze tę podobiznę, to lepiej niech sam opuści Rzym i nie wraca - wydał rozkaz. -Pozostaje kwestia nierządnicy. Przeszukiwanie zamtuzów to żaden honor, więc daję wam szansę, by któryś zgłosił się sam. Jaśli nie ma chętnych, trudno. Sam kogoś tam wyślę - Cesare zwrócił się do swych kondotierów.
-Mogę się tego podjąć. Nie jestem z miasta, więc ani mnie rozpoznają jako stronnika papieskiego, ani też mej sławie nie zaszkodzi taka wizyta. Gdyż jako takiej w mieście nie zdołałem sobie jeszcze wyrobić.- wtrącił Roberto uznając, że to zadanie nie jest ani zbyt trudne, ani niebezpieczne. Zresztą to okazja na poznanie miasta od niecodziennej strony, oraz na zdobycie przychylności Borgiów.
Tego niespodziewanego złoszenia, ze strony weneckiego posła Marco nie przewidział, ale stanowczo ucieszyło go. Stanowczo burdele nie stanowiły mocnej strony jego życiorysu oraz nie planował tego zmianiać. Może nie był świętoszkiem, ale trochę jakiejś godności oraz dumy przedstawiciela Viscontich pozostały wewnątrz jego serca. Przynajmniej tak sobie to tłumaczył, gdyż znacznie prawdopodobniejszym powodem unikania zamtuzów był widok facetów, którzy złapali francuską chorobę. Takie widoki napuchniętych jaj oraz fioletowego, pokrytego ranami fiuta sprawiają, że ochota na ostre zabawy przy wesołych dziewczynkach spod mostu stanowczo przechodzą. Toteż nie znał tego środowiska, ani chciał poznać. Zdecydowanie wolał przyczynić się jakoś do wsparcia owego śledztwa w inny sposób. Aczkolwiek doskonale zdawał sobie sprawę, że swoją propozycją signior Tawani uprzedził paru kondotierów, którzy nie mieliby nic przeciwko dogłębnym penetracjom dziwkarskiego społeczeństwa, przy czym zarówno słowo “dogłębnym”, jak “penetracjom” należałoby rozumieć pod obydwoma względami.
Najwyraźniej kondotierzy, jak jeden mąż, zdecydowali milczeć, kiedy niepytany o zdanie wenecki poseł sam zaproponował, że robotę wykona za nich. Wymieniali jedynie spojrzenia i czekali na werdykt swojego zwierzchnika.
-Skoro tak sprawa wygląda - ciszę po chwili przerwał Cesare. -Pan Tavani może rację w swych słowa. Baglioni, twoi ludzie przesłuchiwali dziwki, najlepiej zatem będzie, jeśli to oni wszystkiego dopilnują i zapewnią bezpieczeństwo naszemu włoskiemu gościowi.
Lord Baglioni nie protestował, skłonił jedynie głowę na znak zgody.
-W takim razie wszystko zostało na tym spotkaniu ustalone. Są panowie i panie wolni - oznajmił Borgia. -A co do pana, panie Tavani. Czy chce pan zabrać się do swego zadania natychmiast?
-Nie miałem żadnych poważnych planów na dziś... Ale wpierw chętnie zjadłbym jakiś posiłek. Zostałem zerwany z łoża wcześnie rano i to w dodatku o pustym brzuchu- stwierdził w odpowiedzi Roberto.
-I to da się zorganizować - stwierdził Cesare. -Czas zatem, aby każdy przystąpił do swych spraw. Dziękuję wszystkim wam, za szybkie przybycie, pomoc i rady. Ojciec Święty wam tego nie zapomni.
 
Zapatashura jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172