Imrak sapał, prychał i nacierał, wściekle młócąc bronią. Nie zważał na otoczenie, gdzie ginęli ludzie, uciekali zwierzoludzie a jakaś płonąca paskuda rujnowała wioskę. Nie obchodziło go to nawet w najmniejszej mierze, liczył się teraz tylko on i Franc, zdradziecki długonogi, na którym chciał wziąć zemstę. Krwawą zemstę. Jego topór musiał poczuć krew!
I poczuł.
Krasnolud zawarczał jeszcze wścieklej, gdy ostrze zagłębiło się w ciele człowieka i chwilę później odskoczył poza zasięg Scyzoryka. Splunął na ziemię krwawą śliną i wolną ręką otarł krew z twarzy. Skurwiel gdzieś poleciał na bok, odrzucony przez Franca. - To co? Jesteśmy kwita i leziem na tę paskudę dam, czy tniemy się dalej?
Wyszczerzone, krwawe zęby khazada sugerowały, że podobać będzie mu się każda z tych opcji. |