Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2013, 17:05   #123
Pinhead
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Post wspólny cz. 2

Mieli zadanie do wykonania. Ich leśni towarzysze broni bez tych zapasów zmuszeni byliby walczyć o pustych żołądkach. Oni sami zresztą też. Już bywały takie momenty, że jedli jagody i grzyby czy chleb z kory brzozowej. Ale wtedy było cieplej i las oferował więcej. Im bliżej zimy, tym mniej przyjaznym domem stawała się puszcza. A kiedy przyjdzie zima ... strach było pomyśleć.
Wybrali drogę skrajem lasu, ale aby obejść cały Grabnik musieliby przejść i tak kawałek otwartej przestrzeni, bo była to wieś leżąca na pograniczu Kampinosu. Od południowej krawędzi opasywały ją już grunty orne, słabo jednak wykorzystywane zarówno przed wojną, jak i teraz. Tą część sobie odpuścili. Wystarczy im przecież rzut okiem. Nic więcej. Z bezpiecznej kryjówki pomiędzy drzewami.
Wszędzie było to samo. Domy wyglądały na opuszczone. Chociaż drzwi zdawały się być pozamykane. I okna też. I właśnie w jednym z tych okien zarówno Stryj jak i Doktorek zobaczyli przez chwilę jakieś ukradkowe poruszenie. Jakby ktoś zerknął na zewnątrz, a potem szybko skrył się na powrót za firanką.

Nagle ciszę wsi przerwał dziwny,, jękliwy dźwięk. Po kilki sekundach dotarło do nich, że dźwięk ten to nic innego jak meczenie kozy uwiązanej pewnie gdzieś przy którymś z domostw. Koza meczała przez dłuższą chwilę a potem ucichła.
Po kilku minutach obserwacji z ukrycia, nie zauważyli niczego nietypowego - żadnych ukrytych snajperów, niemieckich żołnierzy, ciężarówek czy motocykli. Tylko ludzi pochowanych po domach, jak im się wydawało. Od ziemi ciągnęło chłodem, mimo że słońce nadal stało wysoko. Jeśli chcieli wyrobić się w danym przez Gwiazdę czasie, musieli szybko podejmować decyzję co robić. Bo coś wyraźnie działo się we wsi. Coś niedobrego. Jakieś kłopoty i ... strach, tak chyba strach, wisiały w powietrzu.

- Dobra, nie będziemy tu sterczeć w nieskończoność. Nie ma czasu. Zdecydował Zygmunt, wiedział, że już stracili sporo czasu, a zadanie trzeba wykonać, no i ... wyjaśnić co u licha tu się dzieje. - Idziemy z powrotem pod dom Bociana. Zajmujecie pozycje różne, kilkadziesiąt metrów od siebie, ale tak żeby widzieć dom Bociana oraz każdy z was teren w przeciwnych kierunkach. Ja ruszę pierwszy, wy zostajecie w ukryciu z bronią w gotowości. Jak dam znać wchodzi Sprzęgło, Ty Stryj jesteś ostatni. Załatwimy to szybko i sprawnie i wracamy do naszych.
Zdecydowanym tonem, na jaki było go stać odezwał się Zygmunt.

Atmosfera we wsi była okropna. Działo się tutaj coś niedobrego, a rekonesans jaki wykonali niczego nie wyjaśnił. Strach mieszkańców ukrytych po domach szybko przeszedł na partyzantów. Stryj z lękiem przytaknął na wydany rozkaz. Niestety jego wątpliwości nie zostały przez to rozwiane. O wiele bardziej wolałby się wycofać i sprawdzić co się działo z jego przyjaciółmi. Chłopak miał dziwne przeczucie, że oba zdarzenia są ze sobą powiązane. Mimo to ruszył w lewą stronę, by przygotować się do osłaniania Zygmunta.

Ostrożnie, powoli, zgarbieni i przykucnięci wyszli na otwartą przestrzeń pomiędzy puszczą, a domem Bocianów. Stryj i Sprzęgło zajęli dobre pozycje ogniowe, z których mogli asekurować działania tymczasowego dowódcy.
Dokotrek ruszył pierwszy. Jeden szybki skok przez krzywy płotek i już był w obejściu, gdzie szopa i drewutnia skryły igo przed potencjalnym wzrokiem innych mieszkańców wioski.

Drzwi do domostwa były otwarte. Wiatr poruszał nimi lekko, ale nie dął na tyle silnie, by drzwi uderzały o futrynę. Ot, po prostu, kiwały się tak, raz lekko w przód, raz lekko w tył, jakby pchnięte przed chwilą czyjąś ręką.
Kiedy Doktorek znalazł się prawie przy wejściu poczuł nieprzyjemną woń. Nieprzyjemny fetor zepsutych zębów dochodzący chyba z otwartej chaty Bocianów.
Koza uwiązana gdzieś w głębi wioski znów zameczała przeraźliwie. Gdyby to była noc efekt byłby bez wątpienie dużo bardziej przerażający, ale nawet w dzień ten zwierzęcy odgłos przyprawiał o szybsze bicie serca. Z miejsca, w którym stał Doktorek wyraźnie widział szyby w oknach domostwa. Od środka jedną z nich brudziło coś brązowawwego. Coś, co od razu przywodziło na myśl przelaną krew. Rozbryzgniętą na szybę.

Gdy tylko ogarną sytuację z miejsca w którym był, dał gest ręką pozwalający i przywołujący kolegę z drużyny. Sam ruszył powoli do środka, bacznie zwracał uwagę na szczegóły, smród był okropny, wykrzywiał nie tylko usta ale i całe ciało ... - Nie dobrze, nie dobrze. Pod nosem wyszeptał to co pomyślał gdy dostrzegł znaki na szybach ... właściwie to czuł że Bociana żywego nie spotkają, chciał tak na prawdę przekonać się o tym, zebrać możliwe ślady i fakty i wracać do głównej grupy. Bał się że coś złego się tu czai.
Doktorek wszedł do środka powoli. czując, że zaraz żołądek mu się przenicuje. W sieni zobaczył ... ludzkie ramię. Samo ramię, bez reszty ciała. Okrwawione, leżące na odrapanych deskach podłogowych. Zgięte, zesztywniałe palce wyglądały, jak przerośnięty, włochaty krocionóg lub groteskowy pająk.
- Uugggh! Prawie zwymiotował. Szczątki ludzkiego ciała, które nie raz widział na zajęciach z anatomii, teraz owszem robiły na nim wrażenie. Jego obawy się sprawdzały, najtrudniejsza jednak była forma w jakiej ten człowiek zginął... Pochylił się, zmusił się do tego aby sprawdzić temperaturę ręki, jej sztywność aby cokolwiek ocenić kiedy została “odłączona” od reszty ciała, kiedy ustało krążenie które zapewnia normalne funkcjonowanie członków ciała. Odważył się i ruszył dalej ...
Zgon oszacował na godziny poranne. Wczesny świt. Końcówka nocy. Ramię zostało oderżnięte jakimś ostrym przedmiotem o nierównych krawędziach, jak na przykład piła.

Zajrzał do głównej izby i szybko cofnął nagle pobladłą twarz.
Byli tam. Obaj Bocianowie. Ojciec i syn. A raczej to co z nich zostało. Okrwawione kawałki ciał, porozrzucane wszędzie mniejsze lub większe fragmenty. Ściany, podłoga i nawet bielony sufit zabryzgany był zeschniętą krwią. Do ogólnego bałaganu dochodziły jeszcze porozwalane meble i domowe utensylia. Wszystko wyglądało tak, jak po ataku jakiegoś wielkiego, rozszalałego drapieżnika.
Doktorek ujrzał głowę starego Bociana. Wystawała z garnka postawionego na przypiecku.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline