Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-04-2013, 01:32   #121
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Gwiazda, Beniaminek, Tunia - cz I


Kiedy wyznaczeni “na ochotnika” AK-owcy zebrali się do wymarszu Gwiazda usiadł na zwalonym pniu jakiegoś drzewa i spojrzał w ścianę lasu. Drzewa złociły się i pyszniły pełną paletą jesiennych drzew. Las był cichy i spokojny. Gdzieś daleko dzięcioł wystukiwał szaleńczy rytm, zaskrzeczał jakiś ptak. Mieli chwilę czasu na odpoczynek, co cieszyło Beniaminka. Tunię zresztą też. W pożyczonych od jakiegoś partyzanta butach, nieco za nią przydużych, jej nogi szybko się męczyły. No, ale buty, w których ją aresztowano zamieniono na jakieś rozpadające się łapcie, kompletnie nie nadające do lasu. Musiała więc zacisnąć zęby i dziękować losowi, że w zgrupowaniu znalazł się młody żołnierz o niezbyt dużej stopie.

- Cicho - powiedział Gwiazda po kwadransie. - Może nawet za cicho, co?

Beniaminek spojrzał w bok. Chyba coś zobaczył. Kogoś? Jakaś postać przeskoczyła pomiędzy drzewami jakieś sto, sto dwadzieścia metrów od polany, na której oczekiwali na powrót reszty oddziału. Beniaminem nie potrafił powiedzieć nic więcej, poza tym, że postać ubrana jest raczej “pow wojskowemu” i wyraźnie skrada się w ich stronę. Chociaż Niemiec to to nie był. Kolor stroju się nie zgadzał.

O! Kolejny i kolejny! Przynajmniej trzech następnych ludzi zachodziło ich z lewej i prawej.

- Nie odwracać się. Obchodzą nas z mojej trzeciej i dziewiątej. Dwóch albo trzech z każdej strony. Nie Niemcy. - powiedział Beniaminek cicho, tonem niezobowiązującej pogawędki. Mimochodem zwolnił zatrzask kabury pistoletu i posłał Gwieździe przelotne pytające spojrzenie.

Gwiazda też chyba zauważył intruzów, bo szybkim ruchem, ciągnąc za sobą Tunię, legł na ziemi. Nie była to idealna kryjówka. Ale mogli zniknąć z oczu podchodzącym za zwalonym pniem, na którym jeszcze przed chwilą siedział Gwiazda.

Beniaminek szybko doskoczył za tą samą osłonę, bo poza nierównościami terenu czy pniem rozłożystego dębu, nic więcej nie stwarzało szansy na ukrycie się przed kulami. Skoro Gwiazda uznał skradających się za zagrożenie, weteran nie powinien ryzykować więcej, niż to potrzeba.

Niemniej jednak obaj z Gwiazdą wiedzieli, że mają dość kiepskie położenie i oflankowanie ich pozycji dla średnio rozgarniętego żołnierza to tylko kwestia czasu. Na razie mieli wolny fragment za plecami i istniała szansa odskoczenia w las. Ryzykowna, gdyby intruzi chcieli otworzyć ogień, bo aby dopaść do linii krzewów i drzew trzeba było albo przebiec albo przeczołgać się przez jakieś trzydzieści metrów otwartej przestrzeni.

- Mają nas, jak na widelcu - mruknął zły na siebie Gwiazda. - Na razie zachowajmy spokój. Nie wiemy, co to za ludzie. Może to nasi - dodał z powątpiewaniem. - Może zwiewają przed obławą. Albo coś.

Beniaminek skinął głową. Spokojnie przygotował karabin do strzału, kaburę lugera pozostawił otwartą. mechanicznie odtworzył w głowie lokację dodatkowych magazynków po kieszeniach. Czekał.

Tunia przywarła do ziemi. Nie była wprawnym strzelcem, ani tym bardziej znała się na walce w lesie, wolała nie przeszkadzać mężczyznom. Patrzyła na nich czujnie i była gotowa na wszystko co zadecydują.

- Strzel blisko jednego z nich, ale tak by nie zranić - polecił Beniaminkowi Gwiazda, wiedząc, że dla strzelca wyborowego taka sztuczka to drobnostka.

Beniaminek uniósł lufę o ledwie zauważalne milimetry i wcisną spust. Kula wyrwała solidny kawał mięsa z nisko zwieszonego konaru pod którym pospiesznie przemykał najdalej wysunięty członek obcego oddziału, obryzgując go fontanną drewnianych drzazg i kory.

- Kim jesteście?! - wykrzyknął Gwiazda, kiedy przebrzmiał strzał Beniaminka.

Tamci przypadli do ziemi, pochowali się za drzewami i w wykrotach.

- Kim jesteście?! - wykrzyknął ponownie Gwiazda, gdy nie doczekał się odpowiedzi.

- A wy?! - odkrzyknął ktoś z lasu mocnym, męskim głosem.

- To my zadaliśmy to pytanie pierwsi! - nie dał za wygraną Gwiazda jednocześnie szukając wzrokiem kolejnych intruzów.

- Przynajmniej ośmiu, może i dziecięciu, albo i dwunastu - szepnął dowódca do Tuni i Beniaminka w oczekiwaniu na odpowiedź. - Po lewej, na wprost i po prawej. Dobrze zorganizowani. Nie wychylajcie się.

- Ale nas jest więcej! - odkrzyknął właściciel męskiego głosu.

Gwiazda spojrzał w stronę Baniaminka, jakby w starszym wiekiem mężczyźnie upatrywał jakiejś pomocy.

- To się może szybko zmienić, widzę cię za tą brzozą. - Beniaminek nie był typem dyplomaty, ale w pewnych sytuacjach umiał być aż nazbyt przekonujący. Namierzał źródło głosu od momentu, gdy rozbrzmiał po raz pierwszy. - Wojsko Polskie, Armia Krajowa, kurwie wasze macie. Pytamy ostatni raz: Coście za jedni?
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 07-04-2013, 08:40   #122
 
Szamexus's Avatar
 
Reputacja: 1 Szamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znany
Doktorek, Stryj, Sprzęgło cz.1

Wahali się dość długo. W końcu Gwiazda westchnął ciężko i wskazał dwóch dodatkowych żołnierzy.

- Stryj i Sprzęgło. Idziecie z Doktorkiem. Doktorek, dowodzisz. Bierzecie jedzenie i zapasy. Przekazujecie Bocianowi co tam wam dali chłopaki i wracacie. Jeśli Bociek ma jakąś korespondencję z miasta, weźcie. Nie traćcie tam zbyt dużo czasu. Ruszamy za czterdzieści minut.

Z rozkazem nie było sensu dyskutować. Nawet jeśli Gwiazda wykorzystał sytuację i zaoszczędził odrobinę wysiłku. Z drugiej strony zawsze lepiej było spotkać się z Bocianem. Bo gospodarz był swój chłop. Można było dostać szklaneczkę czegoś własnej roboty “na rozgrzewkę”, czy nawet pęto lub dwa nadprogramowej kiełbasy. Smacznej. Dobrze ususzonej nad jałowcowym dymem.

Ruszyli więc szybko w stronę Grabnika. Małej wsi na skraju Kampinosu. Kilka domów w sporych odległościach od większego zgrupowania kilku kolejnych domostw stanowiących serce wsi. Tadeusz Bocian - przedwcześnie owdowiały mężczyzna mieszkający tylko z głuchym synem Jurkiem - zamieszkiwał niewielki dom na skraju lasu. Na tyle blisko linii drzew, że zachowując odpowiednią czujność partyzanci mogli podejść pod domostwo niespostrzeżenie nie zwracając niepotrzebnej uwagi na swój kontakt.

Szli w milczeniu, raźno przebierając nogami. Wiedzieli, że z powrotem będą zmuszeni targać ze sobą kilogramowe worki z zapasami, więc spieszyli się, by zaoszczędzić czas.

W końcu dotarli na skraj lasu i zobaczyli charakterystyczne, pomalowane na pomarańczowy kolor, domostwo Bociana. Dym unosił się z komina, ale na obejściu nie ujrzeli nikogo. Okiennice były otworzone. Nasłuchiwali przez chwilę, ale wieś była cicha. Może nawet zbyt cicha. Czyżby Szkopy? Bezpiecznie ukryci między pniami drzew obserwowali Grabnik, ale nie dostrzegli nikogo, ani niczego. Ani przed domem Bociana, ani dalej, gdzie jakieś sto kroków od samotnego domostwa zaczynała się właściwa wieś.

Stryj nie kwapił się do kolejnej misji. Był zmęczony fizycznie i psychicznie. Marzył o długim odpoczynku i gorącej kąpieli. Wojna jednak pozbyła ich takich luksusów. Musieli walczyć. Codziennie walczyć o życie i wolność dla siebie, bliskich i kraju.

Gdy Gwiazda wskazał Konstantego, jako przymusowego ochotnika, chłopak ze spuszczoną głową ruszył za Doktorkiem.

Gdy znaleźli się w obrębie wsi, uwagę wszystkich zwróciła cisza. Cisza, która nie wróżyła nic dobrego. I takie też przeczucia miał Konstanty.

- To podejrzane - rzekł do kompanów - Może obejdziemy wieś z drugiej strony i sprawdzimy, co i jak. Szkopy mogą tutaj być i dlatego tak tutaj cicho. Wręcz grobowo - mruknął już pod nosem.

Gdzieś z oddali wydawało im się, ze usłyszeli pojedynczy strzał. Nie byli do końca pewni, ale wydawało się, że dochodzi z kierunku, gdzie zostawili resztę drużyny.

- O Boże - szepnął Stryj - Słyszeliście?

-Szlag by to...
- zaklął pod nosem Albert.

-Może posłuchajmy czy będzie kolejny? Chyba nie daliby się tak zaskoczyć, że padłby tylko jeden strzał - powiedział mając nadzieję, że tak właśnie jest.

Nic. Cisza. Żadnych więcej strzałów. We wsi też panował ten upiorny spokój. Działał coraz bardziej na nerwy trójce partyzantów.

-To... Chyba... Idziemy, nie?

- Chyba tak
- odparł nieśmiało Stryj - Ale może jednak obejdziemy wieś i sprawdzimy? - dodał.

Zygmunt podobnie jak koledzy był zaniepokojony strzałem. Po raz kolejny sytuacja w której ma rozkaz, a z drugiej strony niepokój, niepewność o pozostawionych przyjaciół w. Znowu wybór, oby tym razem odpowiedni ... Brzemię dowodzenia zdecydowanie doskwierało, ale nie miał zamiaru tego pokazywać.
- Tak, zróbmy szybko rekonesans, tylko spokojnie i po cichu. Robimy obchód. Zgodził się Doktorek.
 
__________________
Pro 3:3 bt "(3) Niech miłość i wierność cię strzeże; przymocuj je sobie do szyi, na tablicy serca je zapisz"
Szamexus jest offline  
Stary 07-04-2013, 17:05   #123
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Post wspólny cz. 2

Mieli zadanie do wykonania. Ich leśni towarzysze broni bez tych zapasów zmuszeni byliby walczyć o pustych żołądkach. Oni sami zresztą też. Już bywały takie momenty, że jedli jagody i grzyby czy chleb z kory brzozowej. Ale wtedy było cieplej i las oferował więcej. Im bliżej zimy, tym mniej przyjaznym domem stawała się puszcza. A kiedy przyjdzie zima ... strach było pomyśleć.
Wybrali drogę skrajem lasu, ale aby obejść cały Grabnik musieliby przejść i tak kawałek otwartej przestrzeni, bo była to wieś leżąca na pograniczu Kampinosu. Od południowej krawędzi opasywały ją już grunty orne, słabo jednak wykorzystywane zarówno przed wojną, jak i teraz. Tą część sobie odpuścili. Wystarczy im przecież rzut okiem. Nic więcej. Z bezpiecznej kryjówki pomiędzy drzewami.
Wszędzie było to samo. Domy wyglądały na opuszczone. Chociaż drzwi zdawały się być pozamykane. I okna też. I właśnie w jednym z tych okien zarówno Stryj jak i Doktorek zobaczyli przez chwilę jakieś ukradkowe poruszenie. Jakby ktoś zerknął na zewnątrz, a potem szybko skrył się na powrót za firanką.

Nagle ciszę wsi przerwał dziwny,, jękliwy dźwięk. Po kilki sekundach dotarło do nich, że dźwięk ten to nic innego jak meczenie kozy uwiązanej pewnie gdzieś przy którymś z domostw. Koza meczała przez dłuższą chwilę a potem ucichła.
Po kilku minutach obserwacji z ukrycia, nie zauważyli niczego nietypowego - żadnych ukrytych snajperów, niemieckich żołnierzy, ciężarówek czy motocykli. Tylko ludzi pochowanych po domach, jak im się wydawało. Od ziemi ciągnęło chłodem, mimo że słońce nadal stało wysoko. Jeśli chcieli wyrobić się w danym przez Gwiazdę czasie, musieli szybko podejmować decyzję co robić. Bo coś wyraźnie działo się we wsi. Coś niedobrego. Jakieś kłopoty i ... strach, tak chyba strach, wisiały w powietrzu.

- Dobra, nie będziemy tu sterczeć w nieskończoność. Nie ma czasu. Zdecydował Zygmunt, wiedział, że już stracili sporo czasu, a zadanie trzeba wykonać, no i ... wyjaśnić co u licha tu się dzieje. - Idziemy z powrotem pod dom Bociana. Zajmujecie pozycje różne, kilkadziesiąt metrów od siebie, ale tak żeby widzieć dom Bociana oraz każdy z was teren w przeciwnych kierunkach. Ja ruszę pierwszy, wy zostajecie w ukryciu z bronią w gotowości. Jak dam znać wchodzi Sprzęgło, Ty Stryj jesteś ostatni. Załatwimy to szybko i sprawnie i wracamy do naszych.
Zdecydowanym tonem, na jaki było go stać odezwał się Zygmunt.

Atmosfera we wsi była okropna. Działo się tutaj coś niedobrego, a rekonesans jaki wykonali niczego nie wyjaśnił. Strach mieszkańców ukrytych po domach szybko przeszedł na partyzantów. Stryj z lękiem przytaknął na wydany rozkaz. Niestety jego wątpliwości nie zostały przez to rozwiane. O wiele bardziej wolałby się wycofać i sprawdzić co się działo z jego przyjaciółmi. Chłopak miał dziwne przeczucie, że oba zdarzenia są ze sobą powiązane. Mimo to ruszył w lewą stronę, by przygotować się do osłaniania Zygmunta.

Ostrożnie, powoli, zgarbieni i przykucnięci wyszli na otwartą przestrzeń pomiędzy puszczą, a domem Bocianów. Stryj i Sprzęgło zajęli dobre pozycje ogniowe, z których mogli asekurować działania tymczasowego dowódcy.
Dokotrek ruszył pierwszy. Jeden szybki skok przez krzywy płotek i już był w obejściu, gdzie szopa i drewutnia skryły igo przed potencjalnym wzrokiem innych mieszkańców wioski.

Drzwi do domostwa były otwarte. Wiatr poruszał nimi lekko, ale nie dął na tyle silnie, by drzwi uderzały o futrynę. Ot, po prostu, kiwały się tak, raz lekko w przód, raz lekko w tył, jakby pchnięte przed chwilą czyjąś ręką.
Kiedy Doktorek znalazł się prawie przy wejściu poczuł nieprzyjemną woń. Nieprzyjemny fetor zepsutych zębów dochodzący chyba z otwartej chaty Bocianów.
Koza uwiązana gdzieś w głębi wioski znów zameczała przeraźliwie. Gdyby to była noc efekt byłby bez wątpienie dużo bardziej przerażający, ale nawet w dzień ten zwierzęcy odgłos przyprawiał o szybsze bicie serca. Z miejsca, w którym stał Doktorek wyraźnie widział szyby w oknach domostwa. Od środka jedną z nich brudziło coś brązowawwego. Coś, co od razu przywodziło na myśl przelaną krew. Rozbryzgniętą na szybę.

Gdy tylko ogarną sytuację z miejsca w którym był, dał gest ręką pozwalający i przywołujący kolegę z drużyny. Sam ruszył powoli do środka, bacznie zwracał uwagę na szczegóły, smród był okropny, wykrzywiał nie tylko usta ale i całe ciało ... - Nie dobrze, nie dobrze. Pod nosem wyszeptał to co pomyślał gdy dostrzegł znaki na szybach ... właściwie to czuł że Bociana żywego nie spotkają, chciał tak na prawdę przekonać się o tym, zebrać możliwe ślady i fakty i wracać do głównej grupy. Bał się że coś złego się tu czai.
Doktorek wszedł do środka powoli. czując, że zaraz żołądek mu się przenicuje. W sieni zobaczył ... ludzkie ramię. Samo ramię, bez reszty ciała. Okrwawione, leżące na odrapanych deskach podłogowych. Zgięte, zesztywniałe palce wyglądały, jak przerośnięty, włochaty krocionóg lub groteskowy pająk.
- Uugggh! Prawie zwymiotował. Szczątki ludzkiego ciała, które nie raz widział na zajęciach z anatomii, teraz owszem robiły na nim wrażenie. Jego obawy się sprawdzały, najtrudniejsza jednak była forma w jakiej ten człowiek zginął... Pochylił się, zmusił się do tego aby sprawdzić temperaturę ręki, jej sztywność aby cokolwiek ocenić kiedy została “odłączona” od reszty ciała, kiedy ustało krążenie które zapewnia normalne funkcjonowanie członków ciała. Odważył się i ruszył dalej ...
Zgon oszacował na godziny poranne. Wczesny świt. Końcówka nocy. Ramię zostało oderżnięte jakimś ostrym przedmiotem o nierównych krawędziach, jak na przykład piła.

Zajrzał do głównej izby i szybko cofnął nagle pobladłą twarz.
Byli tam. Obaj Bocianowie. Ojciec i syn. A raczej to co z nich zostało. Okrwawione kawałki ciał, porozrzucane wszędzie mniejsze lub większe fragmenty. Ściany, podłoga i nawet bielony sufit zabryzgany był zeschniętą krwią. Do ogólnego bałaganu dochodziły jeszcze porozwalane meble i domowe utensylia. Wszystko wyglądało tak, jak po ataku jakiegoś wielkiego, rozszalałego drapieżnika.
Doktorek ujrzał głowę starego Bociana. Wystawała z garnka postawionego na przypiecku.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 07-04-2013, 20:40   #124
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
To co zobaczył nie pozwoliło mu nie zareagować. Teraz już nie dał rady ... zwymiotował, widok i zapach był okropny, tym bardziej że wiedział czyje to szczątki, ci ludzi byli po ich stronie, pomagali narażając własne życie .. i je oddali za idee, wartości i cele które dzielili ... ale na Boga dlaczego tak! ... Rozejrzał się ... to było coś więcej niż zwykłe zabójstwo, niż morderstwo, to był jakiś straszny, bezduszny, ohydny mord!
- Sprzęgło! - Krzyknął - Choć, o Boże! wołaj Stryja, to co miało się zdarzyć już się zdarzyło...
Przełknął gorzką, palącą od kwasu żołądkowego ślinię i uważnie rozglądał się po izbie... nie szukał czegoś konkretnego, ale podświadomie szukał znaków... śladów... które mogą coś im “podpowiedzieć”. Gdy pojawił się Sprzęgło, natychmiast rzucił do kolegi - Bierzemy prowiant i spadamy... Zawołałeś Stryja? - Zadał pytanie nie czekając na odpowiedź.
Sam ruszył do zbierania szczątków ciał, szybko, zrzucał kawałki rąk, nóg w jeden kąt izby. Wreszcie przełamał się, nie chciał zrzucać tego na kogoś z kolegów, wziął gar z głową Bociana ... ujął oburącz ją i rzucił do kupy.
- Spalimy to przeklęte miejsce. Szybko, ruchy! - Krzyknął wręcz... na siebie,... na kolegów dodając motywacji do działania. - Zbieramy co trzeba i wyjazd!
Jednak kolejne torsje na pewno potwierdzały to jak bardzo przeżywał te wydarzenia... nikt tu za pewne nie był “twardzielem”.

-A niechby ich...-zaczął Sprzęgło, lecz natychmiast wyszedł. Może dlatego, że nie mógł patrzeć, a może dlatego, że chciał zawołać Stryja.
Jakby nie było, wrócił po kilku chwilach.
-Zabierajmy się stąd-mruknął na poły do siebie, na poły do pozostałych starając się podpalić najbardziej podatne na to miejsca w domku. Usilnie starał się nie patrzeć na resztki gospodarzy i skupić jedynie na podpalaniu.

Nie bardzo chciało im się oglądać ślady tej masakry w środku. Owszem, byli już przyzwyczajeni do widoku trupów. Sami mieli po kilku ludzi na sumieniu. Widzieli rany, nawet takie po wybuchu granatu czy pchnięciu bagnetem. Ale czegoś takiego żaden z całej trójki jeszcze na oczy nie widział. Szał. Bezrozumna, dzika furia.
Ale czy faktycznie bezrozumna.

Doktorek za długo nie oglądał miejsca zbrodni. Ale jego wiedza w konfrontacji z samymi ranami powiedziała mu coś, czego wiedzieć do końca naprawdę nie chciał. To nie była piła. Ślady po ranach wyglądały jak ciosy szponami lub pazurami. Bardziej poszarpane, niż pocięte czy rozcięte. Obrzydliwe, nierówne, zadawane z ogromną siłą, zdolną kruszyć kości i odrywać kończyny. Do tego doszły ślady kłów i - tego do końca Doktorek nie był pewien - ale chyba również... zwierzęcych kłów. Świeże, jesienne powietrze, pozwoliło mu troszkę ochłonąć. Zaczerpnąć tlenu i odpędzić drżenie nóg.


Jeden rzut oka i Sprzęgło wiedział, że ktokolwiek zamordował rodzinę Bocianów. zrobił to... metodycznie. Dostrzegał zimny wzór w ułożeniu szczątków, nawet w rozbryzgach krwi na ścianach. Jak jakieś ...pismo. Im bardziej obłąkańcze wydawały się inżynierowi te przemyślenia, tym bardziej si,ę w nich utwierdzał. Ktokolwiek wyrżnął ich sojuszników. kierował się przy tym chorą i analityczną inteligencją.
Szybko odszukał zapasy nafty do lamp i zaczął rozchlapywać tam, gdzie istniała największa szansa wzniecenia pożaru. Po chwili w środku wystrzeliły łapczywie płomienie. Ogień, z początku nieśmiało, potem coraz żarłoczniej, jął pochłaniać kolejne fragmenty chaty, otulił ognistą kurtyną ciała pomordowanych właścicieli.

Stryj otarł pot z czoła. Trzy worki przygotowanych dla nich zapasów znalazł za piecem. Na jednym z nich zastygły ślady krwi, ale zapasy były nietknięte. W workach były głownie kartofle, ale także rzepa, brukiew, główki kapusty i zapewne jakieś mięso. Każdy z worów ważył swoje - przynajmniej z dwadzieścia pięć kilogramów może nawet i więcej. Aby go nieść, trzeba było przerzucić sobie ciężar przez plecy i podtrzymywać oboma rękami. W takim ułożeniu ciało dość szybko się męczyło no i nie było szansy na obronę w razie zagrożenia.

Doktorek szedł, worek ciężki jak cholera, jednak w głowie przewalały się myśli. Co u licha zabiło rodzinę Bocianów. Miał złe przeczucia, a raczej wyobrażenia bo zobaczył jak ciała były zmasakrowane. Jakie nawet dzikie zwierze mogłoby to zrobić, w domu. Nie... to niemożliwe, i choć nie był w stanie zaproponować nawet sobie samemu racjonalnej odpowiedzi starał się nie dopuszczać absurdalnych albo fantastycznych możliwości. Obejrzał się za siebie, chata płonęła... miał nadzieję, że tylko ona spłonie, a z nią może to coś...

Sprzęgło wychodził z płonącej chaty powoli. Jego mimowolne odkrycie całkowicie zmieniło punkt widzenia. To już nie były szczątki ludzi. To był wzór. Mazaki na ścianach nie były już rozbryzgami krwi. Były pismem, a pismo było wzorem.
O ile na fragmenty ciał mógł napatrzeć się tylko przed rozpoczęciem sprzątania przez Doktorka, o tyle czerwonego atramentu nie starł.
Pomieszczenie nie napawało go już tak wielkim obrzydzeniem. Nawet ciężki odór stał się jakby mniej dokuczliwy. O nie. Teraz było to studium przypadku logicznego.
Gdyby nie zauważył tego zbyt późno, z pewnością przyjrzałby się temu nieco dokładniej.
Obecnie wychodząc był jakby nieobecny, zaś na wszelkie prawidłowości patrzył z dużym zainteresowaniem.
Zaczął żałować spalenia chaty tak wcześnie, ale stało się. Na szybko starał się rozrysować w notesiku rozmieszczenie szczątków na podstawie zapamiętanej prawidłowości. Zajął się tym na samym początku, gdyż szacował, iż powinno mu to pójść szybko. Później przeszedł do zapisywania znaczków również na podstawie zapamiętanej prawidłowości. Zaznaczał jedynie najważniejsze rzeczy, dzięki którym będzie w stanie odtworzyć z pamięci to, co teraz tkwiło w jego głowie.
Gdy skończył chwycił wyniesiony na szybko worek i podążył za Doktorkiem oraz Stryjem.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 09-04-2013, 09:13   #125
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
- Wojsko Polskie,Gwardia Ludowa. Porucznik Zawieja.
- Podporucznik Gwiazda - odkrzyknął ich dowódca. - To nasz teren! Czego tutaj szukacie?

- Tak samo nasz jak i wasz! - odkrzyknął Zawieja hardo. - Ludzie z pobliskiej wioski poprosili nas o pomoc.

- Z Grabnika? - w głosie Gwiazdy dało się słyszeć wyraźną obawę.

- Tak!

- Co z tym Grabnikiem. Czemu poprosili was, nie nas.

- Widocznie oni bardziej ludowcy niż narodowcy - wtrącił się do dyskusji inny, zdecydowanie młodszy głos.

Tunia zamarła. Znała ten głos, lub przynajmiej tak się jej wydawało. Jeden z ludzi, którzy uwolnili ją i babcię z niemieckiej ciężarówki. Ten sam, który chciał ją zostawić. Była tego prawie pewna.

- Znam ten głos - szepnęła - ten człowiek pomagał uwolnić mnie i babcię z transportu. - a głośno powiedziała - Witaj Władek, nie sądziłam, że jeszcze się spotkamy. Chciałeś mnie i babcię wtedy zostawić nad rzeką, ale Andrzej mi pomógł. Pamiętasz?

Przez chwilę panowało milczenie. Potem ktoś odkrzyknął.

- Tak. Taka mała, wystraszona myszka. Co ty, dziewczyno, robisz w lesie. Z tą całą burżuą?!

- To może spotkamy się bliżej, a nie będziemy się drzeć na pół lasu? - zaproponowała Tunia.

- To niech wyjdą z bronią w górze, panowie szlachta.

- Najpierw ty - odkrzyknął Gwiazda.

- Spokojnie Władek! - uciszył podkomendnego Zawieja. - Wychodzę. Tylko bez żadnych głupot. W końcy Czy GL czy AK wszystkim nam zależy na bicu Szkopów, nie siebie. Dobrze gadam!?

Tunia spojrzała na towarzyszy czekając na ich odpowiedź. W końcu to oni tu dowodzili, ale jej usta w milczeniu układały się do potwierdzenia.

Beniaminek niechętnie wzruszył ramionami.

- Ufam tej swołoczy tak rzadko, jak to możliwe, ale chyba nie mamy wielu opcji. Wychodzimy? - spojrzał na Gwiazdę, jakby w nadziei, że ten jednak nakaże im zbrojną konfrontację pod jakimkolwiek pretekstem.


Dowódca jednak pokiwał głową.

Sam wyszedł pierwszy. Z rękami wyciągniętymi przed siebie.

Z lasu wyłonił się niski, postawny mężczyzna w mundurze z opaską na ramieniu.



- Porucznik Zawieja - przedstawił się wyciągając rękę do Gwiazdy.

Ich dowódca oddał uścisk i również się przedstawił.

Nim zdążyli wejść na jakikolwiek poziom konwersacji po tej wymianie nieco sztywnych i formalnych uprzejmości, jeden z ludzi Zawiei - chudzielec o sumiastym wąsie wykrzyknął nagle pokazując coś palcem za plecami Gwiazdy i jego drużyny.

- Poruczniku! Pali się.

Gwiazda odwrócił się, ale Baniaminek pozostał czujny, węsząc podstęp zdradzieckich komunistów.

- To w Grabniku - powiedział z całym przekonaniem Gwiazda.

Nie musiał dodawać niczego więcej. Chłopaki mogli być w poważnych tarapatach.

- Tam są nasi ludzie - widać było, że Gwiazda zaryzykował obdarzyć Zawieję ograniczoną dawką zaufania.

Zawieja zmrużył gęste, kędzierzawe brwi.

- Idziemy - rzucił nie wiadomo do nich, czy do swoich ludzi.

Grabnik mógł płonąć, mogły zalewać go wody potopu, mogła się nad nim pojawić Matka Boska Jasnogórska - co nie znaczyło, że Beniaminek zacznie przyjmować rozkazy od czerwonego. Mazur wyczekal na jakieś potwierdzenie ze strony Gwiazdy, dopiero potem biegiem ruszył w kierunku wioski.

- Idziemy zobaczyć, co z naszymi - rozkazał Gwiazda po chwili wahania.

Dzięki Bogu - pomyślała Tunia. Osobiście nie rozumiała tych całych uprzedzeń i jednej i drugiej strony. Wróg był ten sam, a jakie kto miał poglądy na to jak miałaby wyglądać wyzwolona Polska? To można było odłożyć na później. Na razie dość mieli innych zmartwień. Koguty, kurczę pieczone.

Ruszyła mężnie za swoimi “chłopcami” i starała się dotrzymać tempa, choć za duże buty mocno jej to utrudniały. Pomyślała z tęsknotą o jakiejś grubej skarpecie, a spod oka z ciekawością przyglądała się obcym bojownikom o wolność.

Wladek szedł obok nich. Razem z dziewięcioma innymi zołnierzami Gwadrii Ludowej. Byli uzbrojeni znośnie, ale widać było, że brakuje im zapasów i chyba prowadzą trudniejsze życie w lesie. Mundury i ubrania mieli połatane, powycierane, buty znoszone i zabłocone. jeden czy dwóch prawie rozpadające się.

Wiekszość patrzyła na AK-owców nieufnie, szczególnie na Beniaminka, któremu chyba nie bardzo udawało się ukryć emocji, jakie wzbudzało w nim towarzystwo socjalistów.

Władek też wyglądał nieco inaczej, niż zapamiętała go Tunia. Troszkę zmężniał i był brudniejszy.



Spoglądał na Tunię z zaciekawieniem, ale i pewną rezerwą w oczach. Widać było, ze i on nie przepada za “prawicowcami”.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 09-04-2013, 22:21   #126
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Stryj, Sprzęgło, Doktorek




Worki z żywnością ciążyły z każdym przebytym metrem. Kolejny krok i kolejny. Ciężar rósł i rósł. Ileż, do cholery, mogą ważyć takie wory z rzepą i ziemniakami?

Mimo październikowego chłodu ich czoła zrosił pot. Za nimi domostwo Bociana płonęło już w najlepsze.

Leśna ścieżka, pełna wykrotów i wybojów, jawiła się niczym tor przeszkód. A płuca płonęły żywym ogniem z każdym przebytym metrem. Jak chata nieszczęśliwych Bocianów.


Beniaminek, Tunia




Szybki marsz, jaki narzucili Gwardziści nawet im odpowiadał. Gdzieś tam, w Grabniku coś się paliło. W Grabniku, gdzie poszli ich przyjaciele. Co prawda nie słyszeli strzałów, niemniej jednak niepokój rósł z każdym przebytym krokiem.

Ujrzeli ich w tej samej chwili, co ludzie Zawiei.

Stryj, Sprzęgło i Doktorek targali przerzucone prze plecy wielkie wory wypełnione jedzeniem. Na szczęście przygnieceni ciężarem dobytku nie zareagowali na tyle szybko i sprawnie na ludzi z GL. Co prawda, na przyszłość, musieli wyciągnąć z tego nauczkę. Bo gdyby zamiast ludowców byli naziści? To byłoby po chłopakach.

- Są z nami – uprzedził Gwiazda, nie wiadomo kogo – czy ludzi z zaopatrzeniem, czy Zawiei.




WSZYSCY




Dziesięciu żołnierzy z Gwardii Ludowej przyglądało się z pożądliwością w oczach w worki z jedzeniem.

- Poruczniku Gwiazda – powiedział niespodziewanie Zawieja. – Ja w sprawie waszych apanaży. Podzielcie się.

Widać było, że Gwardziści potrzebują tych zapasów. Tak samo, jak potrzebowali ich żołnierze ze zgrupowania, którym dowodził kapitan Zając.

- Nie ma mowy, poruczniku – pokręcił głową Gwiazda. – Mamy swoje rozkazy.

- Jeden worek – negocjował z uporem wąsaty dowódca ludowców.

- Nie ma mowy – Gwiazda nie zamierzał odpuścić.
Po żołnierzach z Gwardii Ludowej przeszedł gniewny pomruk. Dało się słyszeć kilka niewybrednych komentarzy pod kierunkiem „zaborczych kapitalistów” i „pazernych paniczyków”. Sytuacja stawała się napięta. Żołnierzy AK było dwukrotnie mniej, a dysponowali posobnym uzbrojeniem, co drugi oddział partyzantów.

- Weźmiecie prowiant we wsi – zaproponował Gwiazda chyba zdając sobie sprawę z tego, że może dojść do niepotrzebnego rozlewu krwi i walki, której wyniku łatwo nie dało się przewidzieć.

- Wieś się pali.

- Tylko jedna chata – powiedział Doktorek, który w końcu złapał oddech po wysiłku.

- Tylko jedna – uśmiechnął się Zawieja szelmowsko. – A nie, no to wszystko w porządku, jak tylko jedna chata. To na pewno reszta zrzuci się na jakiś wywczas dla leśnych ludzi.

- Co się tam stało? – Gwiazda wykorzystał okazję, by odciągnąć myśli Gwardzisty od zapasów dla zgrupowania.

- Nasz informator nie żyje – Doktorek na wszelki wypadek postanowił nawet po śmierci nie zdradzać tożsamości Bociana.

- Szkopy?

- Trudno powiedzieć.

- Przynajmniej napełnijcie nam chlebaki – Zawieja nie dał się zbić z pantałyku. Gdzieś od strony Grabnika dało się słyszeć ludzkie okrzyki. Widać było, że miejscowi wzięli się pewnie za gaszenie pożaru.

Gwiazda spojrzał na starszą od siebie, wąsatą twarz porucznika ludowców. Przez chwilę szacował go wzrokiem, jakby wahając się.

- Stryj, Doktorek, Sprzęgło – Gwiazda spojrzał na podkomendnych. – Rozsupłajcie worki.

A potem znów spojrzał na Zawieję.

- Bierzcie. Byle nie za dużo.

- Dobry z pana człowiek, poruczniku – Zawieja wyciągnął dłoń w stronę AK-owca.

Po chwili wahania Gwiazda uścisnął prawicę ludowca.

Kilka minut później, uszczupleni o część zapasów żołnierze AK rozstali się z partyzantami z GL. Na kilku umorusanych twarzach widać było coś na kształt wdzięczności. Ale znaczna część ludowców wyglądała na niezadowoloną z obrotu sprawy. Podobnie zresztą jak Beniaminek. Stary wiarus walczył przeciwko bolszewikom w bitwie warszawskiej i doskonale wiedział, że idee niesione od wschodu są jeszcze gorsze niż te, przyniesione w cieniu swastyki.



* * *


Słonce stało dość nisko, kiedy Gwiazda w końcu pozwolił im na dłuższy odpoczynek.

Puszcza wokół nich była cicha i na swój sposób piękna.

Pajęczyny babiego lata migotały w październikowym słońcu.


- Dobrze. Teraz mówcie, co się stało w Grabniku – powiedział Gwiazda.

Więc Doktorek zaczął składać raport, nie omijając najmniejszego szczegółu. Gwiazda zacisnął zęby, a Tunia wyraźnie zbladła.

- Szwaby – powiedział z pełnym przekonaniem Beniaminek, kiedy już po raz kolejny upewnił się, że żaden ludowiec nie śledził ich marszruty. – Chcą nas zastraszyć. Nas i naszych sprzymierzeńców.

Przez chwilę zastanowili się nad słowami Mazura. Gwiazda wydawał się być przekonany. Nawet Stryj i Doktorek zaczęli się zastanawiać, czy przypadkiem strzelec wyborowy nie trafił w sedno. Tylko Sprzęgło miał wątpliwości. Zbrodnia w Grabnik, jego zdaniem, musiała mieć inne podłoże, ale wymykało się na razie jego analizie, jakie to mogło być podłoże. Miał za mało danych do agregacji.

- Dobrze – Gwiazda wstał z miejsca. – Bierzemy się za worki i ruszamy. Zaraz będziemy na miejscu.


* * *

- Stój, kto idzie?! – nerwowy głos zatrzymał ich na wąskiej ścieżce wspinającej się na wysoką, piaszczystą skarpę. Za nią właśnie w ziemiankach, kryło się zgrupowanie Zająca. Znali się z widzenia. Nie raz obie grupy partyzantów łączyły siły przed jakąś większą akcją.

- Gwiazda – rzucił dowódca i po krótkiej wymianie haseł i odzewów wspięli się ścieżką na szczyt wzniesienia, za którym znajdował się partyzancki obóz.

Od razu widać było, że coś jest nie tak. Na ich spotkanie wyszedł sam Zając. Brodaty i zarośnięty w towarzystwie Dzika i Wiktora – dwóch swoich najbardziej zaufanych ludzi.

- Gwiazda – Zając potarł swoją brodą. – Mamy kłopot. Zielony nie dotarł.

- Jak to, nie dotarł?

- Normalnie. Nim zrobi się ciemno, mamy zamiar wysłać zwiad.

- Możemy iść, panie kapitanie.

Zając spojrzał na zmęczonych ludzi, których przyprowadził ze sobą Gwiazda.

- Nie – pokręcił głową dowódca zgrupowania. – Idź do Mareczka. Przekaż mu zapasy. Zjedzcie coś. Odsapnijcie. Rozmówimy się, jak wrócimy.

- W pobliżu kręcą się ci z Gwardii Ludowej, kapitanie – zameldował Gwiazda. – A w Grabniku ktoś zamordował w okrutny sposób Bociana.

- Cholera – kapitan potarł zarośniętą twarz w zakłopotaniu i zmęczeniu. – Czy zwłoki… były rozszarpane.

Gwiazda spojrzał w stronę ludzi, których wyznaczył na doniesienie zapasów. Cała trójka skinęła głową jednocześnie.

- To nie pierwszy raz. Co więcej, tak samo wymordowano jedną z naszych drużyn. Sierżanta Kosa i jego chłopaków. Wszystkich, co do jednego. Mamy przypuszczenie, że hitlerowcy wytresowali kilka psów do polowań na partyzantów.

W dalszej rozmowie przeszkodził im wysoki, chudy partyzant z sierżanckim wąsem pod nosem.

- Kapitanie – zasalutował przepisowo nowo przybyły. – Sierżant Żagiel melduje zwiad gotowy do wymarszu.

- Idziemy.

Zając spojrzał na nich poważnym wzrokiem.

- Wrócimy jeszcze przed zmrokiem. Wtedy pogadamy.

- Tak jest, panie kapitanie – odpowiedział regulaminowo Gwiazda.

- Idziemy do Mareczka i odpoczywamy – przekazał rozkazy swoim ludziom.


* * *

Powoli robiło się zimniej i ciemniej. Partyzanci ze zgrupowania kapitana Zająca rozpalili kilka małych ognisk. Nad obozowiskiem rozeszła się przyjemna woń pieczonych ziemniaków i cebuli – żołnierze dobrze spożytkowali przyniesione przez kolegów zapasy. Znalazło się nawet kilka jajek i w ten sposób powstała pożywna jajecznica, którą dostał każdy w obozie.

Pośród obozowej braci Tunia ze zdziwieniem ujrzała jeszcze jedną kobietę. Dziewczynę w podobnym do niej wieku.

Obie dziewczyny szybko ze sobą porozmawiały. Dziewczyna nazywała się Anna, chociaż wszyscy wołali na nią Luśka, i była łączniczką oddziału z Warszawą. Przenosiła meldunki z i do stolicy udając szmuglerkę jedzenia ze podwarszawskich wiosek. Okazało się nawet, że obie dziewczyny uczyły się przed wojną w jednej szkole, chociaż Luśka była trzy lata starsza, więc chodziła do innej klasy.

Im ciemniej się robiło, tym częściej ludzie popatrywali pomiędzy drzewa – wypatrując i nasłuchując powrotu Zająca i jego ludzi.

Kiedy zrobiło się naprawdę ciemno i gwiazdy zamigotały na wyjątkowo czystym niebie do ich ogniska podszedł porucznik Wiktor – jeden z zastępców Zająca.

- Gwiazda – porucznik z drugiego zgrupowania przykucnął przy nich. – Idziemy na Otulinę.

Znali tą miejscowość tylko z nazwy. Nigdy ich zgrupowanie nie zapuszczało się tak daleko na zachód.

- Stamtąd miał przyjechać pułkownik Zielony – wyjaśnił Wiktor. – Pytanie do ciebie i twoich ludzi. Idziecie z nami, czy pilnujecie obozu. Zdecydujcie. Wyruszamy za kwadrans o ile kapitan nie wróci.

Gdzieś pośród drzew zahuczała sowa. Tunię przeniknął dziwny dreszcz. Miała wrażenie, że ktoś obserwuje ją spośród pogrążonego w ciemnościach lasu.

Ktoś albo … coś.
 
Armiel jest offline  
Stary 17-04-2013, 20:00   #127
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
- Pójdziemy. - Powiedział Beniaminek, gdy tylko Gwiazda odszedł. Mimo, że tutaj Mazur nie był ich przełożonym, deklaracja zabrzmiała bardziej jak rozkaz niż propozycja. Przez chwilę odprowadzał wzrokiem młodego dowódcę, po czym podjął ściszonym głosem. - Nie chciałem mówić przy Gwieździe, ale coś mi śmierdzi z tymi rozszarpanymi ciałami. Boję się że Niemcy użyli czegoś nowego... czegoś co wyhodowali w tej willi w Warszawie, lub podobnym miejscu. Być może jesteśmy jedynymi ludźmi w batalionie, którzy mieli z tym do czynienia.

Sprzęgło skinął głową.
-Kapitan Zając mówił o psach. To nie były psy - wyjął notatnik z odtworzonymi wzorami z chaty na tyle, na ile zapamiętał je tuż przed opuszczeniem chaty, kiedy to naniósł jedynie elementy pozwalające na odtworzenie tego, co zdołał na tamtą chwilę zapamiętać.

-Tam były... Wzory. Tak, są wszędzie. Kości ręki ludzkiej tworzą ciąg Fibonacciego, a złoty podział jest stosunkiem, do którego świat dąży. Widząc wzór z łatwością można powiedzieć czego dotyczy. Jeden z nich pokazuje rozwój organizmów symbiotycznych, inny to model logistyczny. Można wyznaczyć wszystko. Rozpoznałbym wzór rozszarpania przez psy. One zachowują się w charakterystyczny sposób. Również te tresowane. Są wyuczone. Przy odpowiedniej ilości danych byłbym w stanie określić rasę psa na podstawie zmiennych takich jak wysokość i ciężar powodujący inny sposób przyłożenia sił. Zestawiając z prawdopodobieństwem wystąpienia rasy w danym miejscu mogę jednoznacznie wyznaczyć rasę. Mając to jestem w stanie oszacować jego wiek. Widząc w chacie to, co tam było jestem pewien, że to nie jest pies. Nie pasuje do schematu - zamilkł patrząc po pozostałych.

-To nie pasuje do żadnego znanego mi schematu i nie byłoby tak źle, gdyby we wzorze nie znajdował się czynnik wyższej inteligencji... Wyższej niż u zwierząt, ale... różnica jest niewielka. Tylko kilka zmiennych. To nie pasuje do ogólnego schematu. Wyjaśnię - rzekł chwytając patyk, którym zaczął pisać wzory po odsłoniętej ziemi.

-Przeciętny człowiek wykazuje pewne zachowania. Im bardziej przeciętny, tym lepiej można przewidzieć jego działania, bo lepiej podchodzi pod ogólny wzór. Wnętrze chaty Bociana wskazuje na inteligentnego nie-człowieka albo człowieka-psychopatę. Fragmenty ciała poukładane były w pewną prawidłowość - puścił w obieg swoje notatki z miejscami, w których zaznaczone były owe prawidłowości.

-A krew na ścianach to jakby... Ma cechy charakterystyczne dla pisma. To, co zapamiętałem jest na następnych stronach. Tyle złych wiadomości z moich przemyśleń. Czas na dobre. Wyobraźcie sobie rurę. Zwykłą, taką, w której płynie woda. Nagle w pewnym momencie pęka w jednym punkcie. Dookoła leci pełno kropel wody. Nie można przewidzieć gdzie upadnie kolejna kropla, bo nie mamy wystarczających danych, za dużo zmiennych, by utworzyć precyzyjny wzór, ale na podstawie tych, które już spadły można ustalić ich źródło z pewnym prawdopodobieństwem. Jeśli zabójstwa, o których wspomniał Zając pochodzą od jednego sprawcy posiadającego jeden punkt wypadowy, to mogę stworzyć mapę. Będzie wyglądała jak mapa topograficzna, z tym że zamiast obiektów najwyższych i najniższych są najbardziej i najmniej prawdopodobne. To pozwoli dopaść psychopatę - stwierdził Albert.

- Sprzęgło jak zwykle pięknie literacko przedstawił plan - Tunia uśmiechnęła się lekko, ale zaraz spoważniała. - Myślicie, że to może mieć coś wspólnego z tym co odkryliście w willi? - spytała spoglądając na chłopaków.

- Tego się obawiam. W willi trafiłem na pewne dokumenty. Teczkę, którą Doktorek ze Stryjem wynieśli potem kanałami. Nie miałem wiele czasu by się przyjrzeć, a potem sprawę przejął sztab. W tych dokumentach, hmm.. Szwaby pracowały nad czymś dziwnym, widziałem zdjęcia latających blaszanych dysków, chodzących zwłoki w oficerskich mundurach, jakieś okultystyczne badziewia, myślę, że większość to fotomontaże ale... sami pamiętacie ten budynek. Z tych dokumentów wyglądało, jakby próbowali wprowadzić w życie pomysły rodem z odpustowych czytadeł. - Beniaminek mówił jakby mimochodem, zdawał się pogrążony we własnych myślach. Jego umysł powoli przekładał wykład Sprzęgła z akademickiej matematyki na chłopski rozum. - Czyli najprawdopodobniej człowiek. Człowiek zachowujący się jak zwierzę? - Podsumował wykład, zwracając się ni to do Sprzęgła, ni do siebie, starając się przetłumaczyć samemu sobie, co właściwie usłyszał. Przetrzymał notatki trochę dłużej przyglądając się im badawczo. Następne zdanie wymamrotał chyba nie do końca świadomy, że mówi je na głos:
- Jak wilkołak, czy coś?

- O Boże! - Tunia zakrztusiła się z wrażenia - to pewnie jakieś szalone eksperymenty biologiczne. Może nie trzeba było od razu palić tej chaty?

Wilga chciał zaprzeczyć. Tam była chłodna logika niewłaściwa zezwierzęceniu, jednak zanim to zrobił przybył Wiktor.

- Podjeliście decyzję? - Wiktor wynurzył się z mroku. - Jeśli idziecie, weźcie wodę w manierki z kociołka i ruszamy. Czeka nas szybki marsz. noc jest jasna. Powinniśmy dojść do Otuliny w godzinę. Ale trzeba będzie mocno wyciągać nogi. To jak? Ruszamy, panowie?

- Będziemy musieli wciągać nogi, boś się guzdrał jak pensjonarka na bal. Mchem z nudów obrastamy. - Beniaminek wyszczerzył żółte zęby w uśmiechu i podniósł się z ziemi.

Faktycznie, narzucili ostre tempo. Dla Tuni był to pierwszy nocny marsz przez puszczę, więc czuła się naprawdę niepewnie. Dla reszty jej dawnego oddziału takie nocne podchody były codziennością partyzanckiego życia. Czymś już normalnym. Czymś, do czego można przywyknąć, choć raczej nie można polubić.Jak śpiewali w swoich licznych pieśniach - puszcza była ich domem.
Jednak ta noc była jakaś inna. Towarzyszyło im jakieś wewnętrzne napięcie, jakiś niechciany lęk budzący się w zakamarkach dusz. Srebrzysty księżyc w trzeciej kwadrze świecił jasno. Nad ziemią unosiła się lekka mgiełka i było dość mroźnie. Szybki marsz wydeptanymi przez zwierzęta ścieżkami i piaszczystymi leśnymi duktami znanymi tylko nielicznym bywalcom Kampinosu rozgrzewał jednak krew w żyłach i nie musieli martwić się tym, że zmarzną.
Im bardziej oddalili się od obozowiska, tym marsz stawał się ostrożniejszy, a przez to wolniejszy. Najpewniej zbliżali się do Otuliny.

W pewnym momencie porucznik Wiktor zatrzymał swoją i ich grupę.

Gdzieś, przed nimi, wyraźnie słychać było silniki samochodów, szczekanie psów i inne odgłosy świadczące o tym, że we wsi znajduje się spora grupa Niemców.

- Jerzy - Wiktor przywołał jednego ze swoich podkomendnych. - Weź dwóch ludzi i szybko sprawdzicie, co się dzieje.

- Tak jest - niewysoki partyzant, którego oczy lśniły w mroku potwierdził rozkaz i po chwili trzy osoby oddaliły się od oddziału.

Reszta partyzantów miała chwilę, by złapać oddech.

Jerzy wrócił szybciej, niż się spodziewali.

- Mają Zająca - wydyszał. - Niemcy. Pakują ich na ciężarówki, razem chyba z mieszkańcami Otuliny.

- Ilu? - rzeczowo zapytał Wiktor.

- Przynajmniej trzydziestu żołnierzy. Mają też kilka psów, dlatego nie podchodziliśmy za blisko.

Szybko przeliczyli szansę. Ich grupa liczyła w sumie o połowę mniej ludzi.

- Mają Zielonego? - zapytał Wiktor Jerzego.

- Nie mam pojęcia. Nie widziałem nikogo z naszych, poza Zającem. Mogą odjechać w każdej chwili, poruczniku - nerwowo powiedział Jerzy.

- Cholera - zaklął Wiktor. - Mało nas, a w ciemności łatwo zastrzelić nie tych, co trzeba.

Przeniósł wzrok na młodszego od siebie Gwiazdę.

- Duże ryzyko. A ty, kolego, co sądzisz?

Zapytany odruchowo spojrzał na Beniaminka, którego w takich sprawach traktował jako autorytet i doradcę. Niewypowiedziane pytanie zawisło w powietrzu.
Czuła, że ta noc, jej pierwsza noc w lesie na akcji nie będzie zwykłym spacerkiem. Jakby samo jej przebywanie w pewnych miejscach przyciągało kłopoty i tych przeklętych szwabów. Z napięciem czekała na decyzję Beniaminka.
Muszę do diabła nauczyć się lepiej strzelać - pomyślała.

- Dotarliśmy w samą porę. Lepiej zaryzykować dwóch-trzech zabitych naszymi kulami, niż wszystkich w jakiejś gestapowskiej mordowni. Mamy przewagę zaskoczenia i lepiej ruszamy się po lesie. Dwóch Niemców na głowę. A to tylko do momentu, w którym paru naszych się nie uwolni. Jak znam Zająca sam położy trzech choćby zębami. Powinniśmy zaryzykować.

Wszyscy lubili Zająca. Gwiazda kiwnął glową. Wiktor poklepał go po ramieniu.
- Panowie - wydał rozkaz. - Nie ma czasu do stracenia. Broń sprawdzimy w drodze. Ruszamy. Dowódcy nakreślą drużynom sytuację w marszu.

Tunia szybko sprawdziła broń. Magazynek był pełny, ale zimny metal w dłoni przyprawiał ją o gęsią skórkę. Miała zabijać. Ludzi? Wrogów. Tak to sobie musiała poukładać w głowie, inaczej dłoń mogłaby jej zadrżeć. Strzelaj do wrogów Tunia - mówiła sobie w myślach - do tych potworów, którzy bez pardonu pakowali kulki w głowy tych wszystkich kobiet w lasach pod Warszawą. Obrazy minionych wspomnień pojawiły się jak krótki film w głowie. Krew...rozbryzgująca tkanka mózgowa, wyraz oczu ofiar, zimne spojrzenia katów. I już się nie wahała. Z zaciętymi ustami oczekiwała rozkazów Beniaminka.

Planował podejść najbliżej jak się da od zawietrznej, żeby utrudnić psom zwęszenie ich, a potem ostrzelać możliwie wszyscy jednocześnie, by zyskać jak najwięcej na przewadze zaskoczenia.
Chciał w pewnej odległości ustawić dwóch trzech dobrych strzelców, którzy “zaopiekują” się uciekinierami.
Wszystko to przy założeniu, że logistyka pakowania więźniów zajmie im na tyle, że AK-owcy zdążą zdybać ich we wsi, jeśli nie, to rzucą się biegiem do pierwszego miejsca, gdzie można zrobić zasadzkę.

Tymczasem Albert na szybko spróbuje oszacować ich przybliżony przedział czasowy, jaki mieli, a następnie weźmie z niego minimum.
Postara się też obliczyć najlepsze pozycje strzeleckie w miejscu zasadzki.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 18-04-2013, 21:29   #128
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY


OTULINA, PUSZCZA KAMPINOWSKA
NOC Z 10 na 11 PAŹDZIERNIKA 1942 R.


Ruszyli, pełni złych przeczuć, pełni obaw w sercach. Tak zawsze było przed walką. Nie ważne ile kto lat służył, kiedy trzeba było wyciągnąć broń i zabijać lub zginąć, niewielu było takich, którzy czuliby coś więcej, niż strach.

Noc była jasna, co działało zarówno na ich korzyść jak i przeciwko nim. Łatwiej było zorientować się w sytuacji, ale jednocześnie też wróg łatwiej mógł trafić w cel. Obosieczny miecz wiszący nad każdym żołnierzem niezależnie, po której stronie stał.


Przez chwilę biegnący do walki partyzanci słyszeli tylko dudnienie swojej własnej krwi w uszach, szczęk broni uderzającej o ubrania, dyszące oddechy biegnących obok nich przyjaciół i towarzyszy broni. W takiej chwili czuć było, że każde uderzenie serca, każdy łapany oddech mogą być tym ostatnim.

W końcu usłyszeli coś więcej. Pracujące na jałowym biegu silniki dużych samochodów, okrzyki w znienawidzonym języku oraz szczekanie psów.

Obie drużyny zwolniły. Rozkazy zostały wydane. Role podzielone. Ruszyli do walki. Prosto z marszu. Ledwie tylko udało im się przykucnąć za jakimś płotem, skryć za jakimś przydrożnym drzewem, zapaść w krzakach rozterkotał się pierwszy karabin wypluwając w stronę ledwie widocznych Niemców grad ołowiu. A potem w małej wsi Otulina, na skraju Kampinosu, rozpętała się potyczka.

W takich chwilach, jak ta wojna nie jest sprawiedliwa. Partyzanci liczyli na element zaskoczenia, ale Niemieckie siły, na które kampinoskie wilki wyszczerzyły kły nie były potulnymi brytanami. Zaczęła się krwawa rzeź, którą oświetlał srebrzysty blask księżyca, migoczące na nieboskłonie, odległe i obojętne gwiazdy oraz – co rusz, rozbłyski wystrzałów. Okrzyki bólu mieszały się z jakże straszliwymi „Mein Gott” czy też „Jezu Maria”. Słychać też czasami było inne słowa, z których najczęstszym była „Mamo!” - wykrzykiwane w obu językach.


* * *

PUSZCZA KAMPINOWSKA, DWA DNI PO POTYCZCE W OTULINIE
13 PAŹDZIERNIKA 1942 R.



- Podaj mu wody – Gwiazda oddychał ciężko wręczając drżącą ręką manierkę jedną ze swoich podwładnych. Ten posłuchał go i przyłożył pojemnik do ust rannego.

- Powoli. Nie za dużo na raz, bo mu zaszkodzi.

- Spychają nas w stronę Wisły, skurkowańcy – powrócił zwiadowca.

To był trzeci dzień obławy i pętla nad oddziałem powoli zaciskała się. Wszyscy mieli tego świadomość.

- Zaraz zrobi się ciemno – powiedział Gwiazda zmęczonym głosem. – Zanosi się na burzę. Może wtedy uda nam się przeciąć linię obławy. Jak się znajdziemy na niemieckich tyłach, może uda nam się wyjść z tego cało.

Czy ich dowódca wierzył w to, czy tylko łudził ich obietnicą bez pokrycia, budził fałszywą nadzieję.

- Uda nam się. Jak w Otulinie.

Mimowolnie powrócili wspomnieniami do tych wydarzeń.


* * *

OTULINA, PUSZCZA KAMPINOWSKA
NOC Z 10 na 11 PAŹDZIERNIKA 1942 R.


Pierwsza faza ataku wyszła nadspodziewanie dobrze. Kilku Niemców znalazło się w krzyżowym ogniu partyzantów i padło tam, gdzie dosięgły ich kule. Dwa lub trzy niezorganizowane ogniska oporu wroga, naprędce utworzone przez nazistów w jednym z domostw, za stertą drzewa na opał i za jedną z ciężarówek również zostały szybko rozbite, chociaż Władek stracił przy tym dwóch ze swoich ludzi, a trzeciego niemiecka seria wyłączyła z walki. Dwa celnie rzucone granaty zmusiły szwabów do rzucenia broni, ale nikt nie zamierzał brać jeńców.

Trzecie ognisko oporu zostało wyeliminowane przez Gwiazdę i jego ludzi, kiedy uciekający w popłochu w stronę lasu Niemcy wyszli flankującym wieś partyzantom prosto pod lufy.

Zwycięzcy szybko uwolnili jeńców – dwóch najważniejszych z nich Zająca i Zielonego również. Poza tym kolejnych czterech ludzi z obstawy pułkownika Zielonego i z oddziału Zająca.

Nim jednak zdążyli się przegrupować i wycofać niespodziewanie ktoś ostrzelał ich z boku, a od strony leśnej drogi dało się słyszeć silnik jakiegoś pojazdu – najpewniej czołgu. Na walkę z pancernym kolosem nikt nie był przygotowany.

- W las – padły komendy i pod gradem, na szczęście niezbyt celnych kul, partyzanci opuścili Otulinę, karząc przed tym również zwiewać cywilom.

Potem była pospieszna ucieczka przez las. Byle jak najdalej od pogoni! Od Otuliny. Z rannym Zielonym, który oberwał przypadkowy postrzał podczas odwrotu.


* * *

PUSZCZA KAMPINOWSKA, DWA DNI PO POTYCZCE W OTULINIE
13 PAŹDZIERNIKA 1942 R.


- Za pół godziny ruszamy – powiedział Wiktor patrząc na ocalonych z obławy zmęczonym, przekrwionym z niewyspania wzrokiem. Rozdzielimy się na małe grupki. Dwu, trzy osobowe.
Szwaby chcą nas zepchnąć w stronę Wisły. Spróbujemy ich ominąć, ukryć się i przedostać pod Krzywą Górę. Na tamtych bagnach powinniśmy ich zgubić.

- Gwiazda, pułkownik Zielony chce z tobą pogadać.

Porucznik poprawił bandaż na ramieniu, w które zarobił przypadkowy, na szczęście niegroźny postrzał i ruszył w stronę leżącego pod rozłożystym drzewem Zielonego.

- Beniaminek – rzucił do swojego zastępcy. – Podziel naszych na zespoły.

Mieli szczęście. Wszyscy wyszli z Otuliny oraz z późniejszej obławy bez większych strat. Tunia, Doktorek i Sprzęgło byli cali. Podobnie Beniaminek. Tylko Stryj oberwał w nogę. Mimo, że rana nie była poważna, to i tak spowalniała młodego AK-owca.

Najbardziej oberwał pułkownik Zielony. Szwabski pocisk przestrzelił mu płuco i dowódca był bliki śmierci.

Śmierci, której napatrzyli się w nocy, gdy walczyli w Otulinie, wystarczająco wiele.


* * *

PUSZCZA KAMPINOWSKA
NOC Z 10 na 11 PAŹDZIERNIKA 1942 R.
PO STARCIU W OTULINIE



Zgubili pościg i dotarli do obozu Zająca bez trudu. Ale tam czekała na nich koszmarna niespodzianka. Wszyscy pozostawieni w obozie partyzanci leżeli martwi. Ośmiu mężczyzn i jedna kobieta. Ich leśne stroje znaczyły plamy czerniejącej już krwi. Prawie czarnej w blasku księżyca.

- Musimy iść! – Władek powiedział to przez ściśnięte gardło.

- Ciała są pokłute bagnetami. Niektórym poderznięto gardła. Żadnych kul – Zając chodził z kamienną twarzą pomiędzy trupami przyjaciół. Widać było jednak, że z trudem zachowuje zimną krew. Że oczy lśnią mu łzawo w mrokach.

- Niemcy – pozostawieni jako tylna straż partyzanci z oddziału Wiktora przynieśli złe wieści.

- Pomodlimy się za zabitych w marszu – zdecydował Zając.

Z ciężkim sercem opuścili zniszczony obóz, zabierając na odchodnym co tylko się dało i mogło przydać w codziennym życiu w puszczy lub w walce z wrogiem.

- Kto to mógł zrobić? – nieliczni zastanawiali się na głos nad tym, nad czym reszta bała się zastanawiać.

Godzinę później mieli już inne problemy. Okazało się, że Niemców jest wszędzie pełno. A dowiedzieli się o tym, kiedy ariergarda wyszła prosto na zastawioną przez Szwabów pułapkę przy drodze. W krótkiej wymianie ognia stracili dwóch ludzi i oberwał Zielony.

Ale zabili pięciu Niemców, którzy zastawili pułapkę na szczycie niskiego wzniesienia.

- SS- mani – stwierdził jeden z ludzi Wiktora niepotrzebnie.

Ale ci spośród AK-wców próbujących odbić Sybillę z willi w Warszawie wiedzieli swoje. Poznali bez trudu charakterystyczne lampasy na mundurach leśnych szwabów. To była ta sama formacja, która strzegła rezydencji.


* * *

PUSZCZA KAMPINOWSKA, DWA DNI PO POTYCZCE W OTULINIE
13 PAŹDZIERNIKA 1942 R.


Zaczęło robić się ciemno, kiedy wrócił Gwiazda. W ręku trzymał kilka kartek papieru.

- Nim spróbujemy uratować swoje skóry, chciałem tylko powiedzieć, że to był dla mnie zaszczyt walczyć z panami i dowodzić panami przez cały ten czas. Pułkownik Zielony kazał mi powiedzieć, że każdy z panów został mianowany do odznaczenia Krzyżem Walecznych za dzielną służbę Rzeczypospolitej Polskiej i ofiary ponoszone na polu walki. Odpowiednie rozkazy zostaną przekazane Naczelnemu Dowódcy. Ponadto szeregowi Tunia, Sprzęgło, Doktorek i Stryj zostaliście rozkazem pułkownika Zielonego mianowani kapralami, a kapral Beniaminek mianowany do stopnia plutonowego. Szczerze pani i panom gratuluję.

Po krótkich uściskach dłoni Gwiazda spojrzał na nich poważnie.

- Teraz reszta rozkazów. Tunia – tutaj masz zapisany adres w Warszawie. Musisz wydostać się z lasu i skontaktować ze wskazaną osobą. Jeden z panów będzie pani towarzyszył. Proszę samemu wybrać, który

- Kapral Stryj będzie mi towarzyszył przy pułkowniku Zielonym. Jest ranny i potrzebuje pomocy medycznej. Jeśli uda nam się przedrzeć przez obławę, widzimy się przy Krzywej Górze.

Gwiazda uśmiechnął się smutno i spojrzał na każde z nich z osobna.

- Powodzenia.

To mówiąc ruszył w stronę noszy pułkownika Zielonego.

- Kapralu – rzucił do Stryja i młodzieniec poderwał się z miejsca kuśtykając za dowódcą.

Gdzieś z dość bliska dało się już słyszeć ujadanie psów. Niemcy zacieśniali pętlę wokół rozbitej i zmęczonej garstki partyzantów. Ta noc miała zdecydować o losie kilkorga z nich, o czym jeszcze jednak nie wiedzieli.

- Dobra nasza – zaśmiał się cicho Zając. – Będzie padało.

Miał rację. Pierwsze krople zimnego, jesiennego deszczu, zaczęły spadać z ciemnych chmur na puszczę.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 25-04-2013 o 16:08. Powód: Poprawa czytelności posta
Armiel jest offline  
Stary 25-04-2013, 16:04   #129
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Jednym uchem słuchał Gwiazdy z namaszczeniem udzielającego odznaczeń i awansów. Poświęcił jednak trochę wysiłku woli by udać, że słucha - wymagały tego kultura, dyscyplina i szacunek. Osobiście oddałby awans i Krzyż Walecznych za miesiąc urlopu w górach. Potyczka w Otulinie wciąż huczała mu w uszach a w nogach nadal odczuwał skutki forsownego marszu przez Grabnik, jednak nic nie wskazywało by ta noc miała się szybko skończyć. Po części oficjalnej przemówienia, pojawiły się kolejne rozkazy.

Tunia spojrzała na zmęczone twarze chłopaków.
- Nie lubię pożegnań - powiedziała w końcu - Który z was chciałby mnie eskortować do Warszawy?

Beniaminek bardzo chciał dać któremuś z młodszych kolegów możliwość zabłyśnięcia przed damą, ale pełna wzruszenia i napięcia cisza w końcu zaczęła działać mu na nerwy.
- Zgaduję, że chcieliby wszyscy, ale kapral Stryj jest ranny, kapral Doktorek to jednoosobowa jednostka medyczna, w tym lesie na wagę złota, a bez kaprala Sprzęgła te dwa młodociane bęcwały nie wyjdą cało z obławy. - uśmiechnął się, zarzucając chlebak na ramię. - Nie mówiąc już o tym, że moje stare kości mogą nie przetrzymać zimy w lesie. Powodzenia panowie, obyśmy spotkali się w wolnej Polsce.

Odwrócił się, by odejść, jednak zatrzymał się w pół ruchu.

- Acha jeszcze jedno. Kapralu Doktrorek... - zdjął z ramienia swój karabin z lunetą i z namaszczeniem podał młodszemu AKowcowi. - Dużo się nauczyłeś, rób z niego dobry użytek. Albo oddaj któremuś z chłopaków. Tu masz jeszcze dwa magazynki. Bywajcie.

Rozstawał się z karabinem jak z własnym dzieckiem, jednak w mieście tylko by mu przeszkadzał, a nie mógł znieść myśli o zostawienia tego dziełka militarnej sztuki w jakiejś przypadkowej dziurze na skraju puszczy. Dwa pistolety z zapasem amunicji były wszystkim czego potrzebowali. Beniaminek zachował i pieczołowicie pielęgnował zdobytą w Warszawie parabelkę z tłumikiem, drugim pistoletem był VIS, który służył mu jeszcze w trakcie kampanii wrześniowej. Prosta, zadbana, niezwodna broń - wystarczająca, by wymknąć chyłkiem z pierścienia obławy i niezastąpiona w miejskiej dżungli do której zmierzali. Opuszczając oddział zaopatrzył się jeszcze w parę przydziałowych kromek chleba i dwa granaty - ot tak dla spokoju ducha.

*

- Mamy trochę więcej opcji niż chłopaki. - zwrócił się do Tuni, gdy opuszczali tymczasowe obozowisko. - Nie będziemy uciekać wgłąb puszczy. Myślę, że droga która będzie teraz najmniej pilnowana prowadzi na południowy zachód - poza las, do okolic głównej drogi i dalej na przedmieścia Sochaczewa. W razie problemów z twoim niemieckim możesz śmiało udawać uciekającego AKowcom jeńca. Nie wiem czy to kupią, ale powinno ich zdezorientować wystarczająco długo, żebym zdążył zająć pozycję i wystrzelać ich wytłumioną parabelką. W mieście znajdziemy jakieś mniej rzucające się w oczy ciuchy i pojedziemy do Warszawy z jakimś dostawcą albo pociągiem. Jest tam komórka AK, ale nie wiem ile czasu zajmie im załatwienie nam jakichś lewych ausweisów... tak czy siak, warto spróbować. - Mówił szybko, patrząc gdzieś w przestrzeń, nie czekał na jakieś potwierdzenie, czy komentarz ze strony towarzyszki podróży. Chyba po prostu dzielił się tym, co na bieżąco powstawało w jego głowie. - Nieco to okrężna droga, ale nie widzę przedzierania się przez las do samej stolicy z obławą na plecach. Jeśli uda się zdobyć jakieś dokumenty, będziemy mogli pojechać nawet koleją. W najbardziej optymistycznym wariancie moglibyśmy dotrzeć na miejsce kontaktu już jutro wieczorem.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 25-04-2013 o 16:11.
Gryf jest offline  
Stary 25-04-2013, 20:13   #130
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Krwawa jatka w Otulinie oszołomiła Tunię. Widziała już strzelaniny uliczne i akcje, w których ginęli ludzie. Ale to co tam zobaczyła….. to była już prawdziwa wojna. Serie z automatów, pojedyncze strzały, huk, wrzaski polskie i niemieckie.

- Polnische Banditen!!!!

- Zdychać niemieckie ścierwa!!

- Aaaaaa…. Jezuuuuuuuu…..

- Hilfeeeeeeeee……..



Miała ochotę zatkać uszy obiema rękami i nie patrzeć, a jednak jak automat słuchała i patrzyła przed siebie.
Chaos, kompletny chaos, który wydawał się trwać całą nieskończoność.
Tunia nie wystawiała się na kule, strzelała zza zasłony drzew i tylko wtedy kiedy była pewna, że przypadkiem kogoś nie zastrzeli. Może nie była to tak odważna postawa, jak pozostałych partyzantów, ale inne zachowanie prowadziłoby do niechybnej śmierci.

Kiedy walka nagle zakończyła się chciała wrzeszczeć z radości. Że się udało. Po raz kolejny. Ale zdawała sobie sprawę, że nie obyło się bez strat, że zginęło kilku wartościowych żołnierzy. Dlatego w milczeniu pomagała uwolnić jeńców i rozejrzała się co stało się z jej towarzyszami.

Strzały od strony leśnej drogi zaskoczyły ich. Tak jak i przybycie czołgu. Czołgu!

Zwiewali jak zwierzyna w głąb lasu chowając się w osłonie zieleni. Natalia biegła ile sił w nogach, tak długo jak tylko starczyło jej sił. Znowu musiała walczyć o życie.

***



W kwestii taktyki planowanej ucieczki całkowicie zdała się na Beniaminka. Nie znała ani lasu ani życia tutaj, tak, jak zdążyli je poznać chłopcy. Chłopcy…. Tak jakoś właśnie o nich myślała od jakiegoś czasu. Jej dobrzy druhowie, dzielni i nagle tacy bliscy.

Nie umiała się z nimi pożegnać, dlatego była wdzięczna kiedy Beniaminek przerwał niezręczne milczenie i postanowił pójść razem z nią.

Pomysł był dobry. Ucieczka w kierunku Sochaczewa pozwoliłaby im oddalić się od pierścienia obławy. No i dawała dobry punkt wypadowy do Warszawy. Wetknęła za pazuchę przydziałowy chleb i jabłko, poprawiła wiązanie w butach i ruszyła za dowódcą. Szybko skinęła głową kiedy przedstawiał jej plan.

- Wszystko jasne Szefie, w razie problemów będę udawała niemiecką uciekinierkę. – bała się, jak zwykle zresztą, bo strach w czasie wojny był po prostu codziennością, a z drugiej strony cieszyła się na powrót do miasta. Las nie był miejscem dla niej. Tęskniła, mimo tego, że na każdym kroku czaił się wróg.

Porzuciła wątek myślowy, któremu oddała się przez chwilę i skupiła na tym jak zachowywał się Beniaminek. Postanowiła naśladować jego ruchy. Tylko dzięki jego doświadczeniu mieli jakąś szansę wydostania się poza zasięg niemieckiej obławy.

- W Sochaczewie mogę spróbować skontaktować się z … przyjacielem. Mógłby nam przywieźć ciuchy na zmianę i może jakoś wesprzeć – powiedziała cicho do Beniaminka – Zresztą tym będziemy się martwić wtedy, kiedy uda nam się wydostać z lasu. – dodała po chwili. Liczyła na pomoc Witka, mając nadzieję, że jest w Warszawie, nadal nietknięty. Musiała też jakoś dostarczyć wiadomość Izabeli. Że nie zawaliła i nie złamała obietnicy.


Dalszą drogę pokonywali z milczeniu, kontaktując się wzrokowo i czujnie rozglądając dookoła.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172