Estalijczyk przewrócił oczami z niedowierzaniem. Zaiste dziura to musiała być straszna, jeśli kapłan nie potrafił udzielić pomocy rannemu. Niemal zaczął współczuć brzemiennym kobietom, które zapewne musiały sobie radzić same z połogiem...
Niemal, bowiem zakręciło mu się w głowie i musiał usiąść, wywołując kolejną falę westchnień i jęków przerażonych niewiast. Ramirez uśmiechnął się blado i poczał grzebać w przytarganym ze sobą tobołku. Po chwili wydobył zeń niewielki flakon wykonany z matowego, topornie rżniętego szkła o zielonkawym zabarwieniu. De Ayolas zębami wyciągnął korek i powąchał utrzymywaną przezeń zawartość. Aż skrzywił się z obrzydzenia. Prawda - niewiele osób deklarowało się jako miłośnicy zapachu kociej uryny, bagiennego smrodu i innych afrodyzjaków tego typu. - Myrmidia ayude me... - łyknął większą część lepkiej cieczy - ekhe... por favor... khem - zakrztusił się. Pozostałe kilka kropel wylał prosto w ranę, z której wciąż wypływała krew. Gdzieś słyszał, że to pomagało zatamować krwawienie. Zamknął na chwilę oczy, czując palenie w przełyku i dziwne ciepło w żołądku.
Oby pomogło.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |