Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2013, 16:04   #14
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
post wspólny z Yannar

I trwało tak to przepytywanie w najlepsze. Kardynałowie pytali szlachtę, kondotierzy wypytywali służbę, inni jeszcze kondotierzy i żołnierze wyganiali gdzieś nierządnice pod obstawą. Aż w końcu do apartamentów powrócił sam Cesare Borgia, który nie tracąc czasu kazał sobie krótko zrelacjonować, czy osoby którym powydawał wcześniej rozkazy czegoś się dowiedziały. Najwyraźniej usłyszał coś, co go zaintrygowało, bowiem przysiadł przy stole, naprzeciwko francuskich posłów i Roberto Tavaniego i zawołał w kierunku Medyceuszy.
-Kardynale. Pani Lukrecjo. Czy moglibyśmy zamienić słowo? - poprosił. De’Medici z siostrą nie mieli specjalnego wyboru, toteż po chwili siedzieli już przy księciu Walencji.
-Jak rozumiem, rozmowy z przedstawicielem korony Francuskiej nie przebiegły pomyślnie? - zapytał na wstępie, wzrok kierując na chwilę ku ubranym w błękity gościom z północy.
Walencjusz uchodził w jej oczach za bufona. Nie pierwszego z resztą w tym gronie. Łykała jego słowa, jak łyka się gorzką pigułkę z tą różnicą, że nie drgnął ani jeden mięsień jej twarzy. Łagodny uśmiech i skinienia głową zdawały się potwierdzać ton rozmowy między Cesare, a gośćmi. Tliła się w niej nikła nadzieja, że ten sztuczny stan nie będzie trwał długo. Z tego stanu wyrwało ją pytanie skierowane do brata.
-Przedstawił się z ważnymi wiadomościami, które okazały się marną próbą uzyskania dla siebie pożyczki. Posłannictwo było przykrywką jego własnego bankructwa. Nie pierwszy to już poseł w Wiecznym Mieście, który na kobiety i hazard przetrawił całe swoje uposażenie. Nawet nie ma za co do kraju wrócić. -Zawiesiła zdanie jak przecięte nożem... już miała dodać “Ot i męski rozum.” ale obawiała się reakcji na nie. -A w naszych czasach podróżowanie stało się coraz bardziej niebezpieczne i kosztowne. -Skończyła szybko uciętą myśl, kierując słowa na inne problemy.
-Coś panom wiadomo o innych francuskich posłach w mieście? - mimochodem Valentino zwrócił się do francuzów.
- Tylko tych od króla posłanych, można za posłów uważać. A reszta, to pewnie lichwiarze, którzy żerują na nieszczęściu szlachetnie urodzonych. Być może Giovanni di Lorenzo de' Medici miał paść ofiarą ich obietnic. Wszak w desperacji człek potrafi podjąć nierozważne kroki-rzekł w odpowiedzi Roberto.
-To słuszne słowa, panie...? - powiedział kardynał de’Medici.
-Tavani, Roberto Tavani.-przypomniał swe imię szlachcic.-Posłaniec wenecki.
-Właśnie dlatego, że ten rzekomy poseł nie miał nic ważnego do powiedzenia, przybyłem tutaj - zakończył Giovanni.
-I w drodze, na schodach jeśli słusznie mnie poinformowano, widzieliście państwo jakiegoś służącego? - dociekał dalej Cesare.
Lukrecja poczuła się wywołana do tablicy. -Widzieliśmy to niewłaściwe słowo. Biegnąc w dół pewien wąsaty jegomość wpadł na mnie z takim impetem, że równowagę straciłam. Krótko wtrąciła swoje kobiece trzy grosze.
-Wąsaty jegomość...-powtórzył.-Czy pamięta pani w co był ubrany?
-To nie były suknie wysokiej jakości. Zdał się być pospolitym służącym. Pomyślałam w pierwszej chwili, że pobiegł kogoś powiadomić. Teraz jednak nabieram podejrzeń Skwitowała.- Tkaniny były brązowej barwy. Tyle zapamiętałam.
-Brązowe szaty... To by się zgadzało - choć nie raczył już Borgia dodać z czym. -Teraz wypadałoby jeszcze tego służącego znaleźć.
-Zapewne napaść na jego świętobliwość była skrupulatnie zaplanowane, więc i ucieczka owego niegodziwca była częścią owego planu. Konkludując pewnie zdołał już opuścić pałac i skryć wśród uliczek Wiecznego Miasta.-wtrącił Roberto hiobowym tonem głosu i z marsową miną na obliczu. Był niemalże pewien, że ów spiskowiec nie czekał, aż straże pałacowe zaczną go szukać. Potarł podbródek dodając.- Można by rozwiesić jego podobizny w mieście i nagrodę za wydanie żywego wyznaczyć.
-Słuszna uwaga panie Tavani, bardzo słuszna - zgodził się Cesare. -I nawet chyba wiem, kto mógłby taką podobiznę przygotować. Czy czułaby się pani na siłach opisać tamtego sługę? - zwrócił się ku Lukrecji
-Poczytuję to jako swój obowiązek złożony służbie Papieżowi i Bogu. -Szybko potwierdziła skłaniając głowę w ugrzecznionej pozie. Wiedziała, że jest nienaturalna, jednak zupełnie na miejscu...
-To bardzo dobrze, cieszy mnie taka postawa rodu Medyceuszy - uśmiechnął się Borgia. -Nie będę już zatem zabierał więcej czasu. Mam nadzieję, że niezbędne teraz czynności przebiegną szybko i będziecie szanowni państwo wrócić do swych domostw - wyraził swą nadzieję, po czym wstał i skierował się do swej siostry i brata, by coś z nimi omówić.

Lukrecja odetchnęła, kiedy jego kroki zabrzmiały na pałacowych posadzkach. Ostatkiem sił powstrzymała zimne, nienawistne spojrzenie jakie na ułamek sekundy posłała jego plecom. Odwróciła się w stronię nowo-poznanego szlachcica. Choć jedna z niewielu rozpoznawanych tu twarzy. Może przychylna? Przyjazna? Chciała to wybadać rozpoczynając uprzejmą rozmowę.
-Czy udało się Waszmości załatwić swoje sprawy na przyjęciu?- zagadnęła go.
-Niezupełnie .Jego świętobliwość został zaatakowany zanim zdołałem uzyskać audiencję-wyjaśnił krótko Roberto zerkając za siebie, na młodą blondynką owiniętą obrusem. Bardzo ładną, lecz obecnie przerażoną i zapłakaną, a przez to stanowiącą obraz nędzy i rozpaczy.- Niemniej, można powiedzieć żem spełnił chrześcijańską powinność.
Niemalże udławiła się własnym oddechem, na myśl, jak to też ten dzielny szlachcic zerkający na boki na kobiece wdzięki, mógł też spełnić ten obowiązek! Ba, zwizualizowała to sobie i kąciki ust samoczynnie uniosły się w uśmiechu.
-Jeśli nie uda Ci się nic wskórać, zapraszam po przyjęciu. Adres Medyceuszy nie jest tajemnicą w tym mieście, a wspólnymi siłami więcej się udaje niż w pojedynkę.-Była o tym aż nadto przekonana.
-Niewątpliwie skorzystam.- odparł Roberto kłaniając się dwornie. Po czym przyjrzał się kobiecie i spytał.-Nie spodziewałem się jednak pani spotkać cię tutaj. Jak się okazało przyjęcia papieskie bywają czasem... cóż...dość..-szukanie odpowiedniego słowa na określenie owej niedoszłej orgii zajęło Roberto chwilę.-... kontrowersyjne. I nie pasują do chyba do ciebie pani.
-Nie każdej niewieście jest dany spokój domowych pieleszy. Życie bywa okrutne i są wśród nas i takie, które muszą ster życia chwycić w swoje słabe dłonie, by wichura i szkwał nie zmiotły ich w niebyt.- Ujął ją tym dobieraniem słów. Spojrzała na niego jakby cieplej.
-Spokój domowych pieleszy nie jest ekscytujący w swej naturze. Ujęcie steru życia... może dostarczyć większej satysfakcji, niż spokojne oczekiwanie w porcie.-stwierdził Wenecjanin uśmiechając się lekko i spoglądając na Lukrecję.- Czyż ludy południa nie są nacjami obdarzonymi przez Boga Najwyższego pasją, która każe życie przeżyć jak najmocniej? Nie możemy jak Germanie obrastać w tłuszcz marnując dni na tylko trwanie.
-Trudno nie przyznać racji. -Spojrzała na niego z uznaniem.-Choć to męska rzecz chwytać byka za rogi, a kobieca budować mu ciepło, rodzinę i wpierać w poczynaniach. Może kiedyś i nam, delikatnym z natury istotom będzie dane czasem realizować i krew przodków, co w ciele mocy dużo niesie i temperamenty, jakimi choćby i Wenecja i Florencja jest obdarzona.-Zrobiła wyraźny ukłon w stronę jego rodzinnego miasta.
-A ty pani? Marzysz o domku, dzieciach, spokojnym życiu na prowincji?-rzekł Roberto podchodząc bliżej i patrząc w oczy kobiety, jakby chciał wyczytać z nich prawdę.-Czy też gorąca krew w twych żyłach, woła o więcej?
-Gdybym przestawiała historię swojego rodu i przodków, urągałabym Twojej inteligencji i obyczajności. Wiesz tedy, że krew we mnie jest gęsta i do władzy przywykła. Że wśród duchów moich poprzedników niejeden był mężem stanu i wieńcem laurowym skronie zdobił. Jakże mi cichy domek tedy pisany? Los nasz teraz trudne chwile przechodzi, to też publiczną tajemnicą jest. -Jej oczy bezczelnie patrzyły w jego źrenice, zrobiła też krok bliżej niego tak, że oddech jej i ciepło mógł wyczuć.
Roberto bezczelnie nachylił twarz w jej kierunku, uniósł prawicę i palcem wskazującym delikatnie musnął kącik ust Lukrecji.-Nie o ród twój pytam, lecz o ciebie signora. Nie ukrywaj swych planów i marzeń, za maską przodków czy też losu.
Tavani uśmiechnął się szerzej.-Mój ród może i nie tak szlachetny jak twój pani, lecz też miał swoich bohaterów. Niemniej mój los, jest moim losem. A nie spuścizną po ojcu i matce.
Rozchyliła usta poddając się jego dotykowi. Potrafiła być równie bezczelna, co on .Podjęła grę, bo z wytrawnym graczem przyjemnie się ją toczy.
-Chcesz li przy pierwszym spotkaniu wszystkie tajemnice zobaczyć. Zostaw sobie prawo do przeżycia kilku miłych niespodzianek, a mnie prawo do okrywania swoich sekretów w miarę upływu czasu. Nie wątpię w szlachetność twego pochodzenia Signiore. A los przodków nie jest moim, jednak ich wybory życiowe, zawody czy dążenia we krwi mej płyną i tu gdzieś część ich temperamentu determinuje mój, czyż nie mam racji? I jak oni nie dawali się biernie życiu, tak i ja nie zamierzam być tu marionetką w obcych rękach. A choć moje ręce kowalstwem się nie parają, tak swój los chcę kuć samodzielnie albo choćby na tyle ile mi okoliczności pozwolą. -Skwitowała ukradkiem przekładając dłoń na krótką chwilę na jego przedramię.
Niewątpliwie zaskoczyła go swym zachowaniem. Niemniej palce dłoni szlachcica zaczęły muskać delikatnie policzek kobiety zsuwając ostrożnie się na szyję, gdy mówił.-Stawiasz mnie pani przed ciężkim brzemieniem. Wszak zmaganie się z pokusami tak ponętnymi jest niemalże heroicznym wysiłkiem. Niemniej... uszanuję twój kaprys, gdyż w słowach twych kryje się wiele mądrości. Zamierzasz zostać w pałacu, czy też mogę zaoferować ci moją eskortę do domostwa twego ?
-Męskość niczym stal być winna, a jak wiadomo ta w ogniu się hartuje. Zaliż nie ma większej próby dla niej niż te charakteru? Tedy wiedz, że widzę w Tobie nie tylko lisi spryt, ale i ten rodzaj mądrości życiowej, który jest dla mnie wart głębszego wejrzenia. Jestem tu z moim bratem i w jego towarzystwie zapewne wracać będę. Jeśli jednak zechcesz nam obojgu towarzyszyć będę temu rada. Nie czuję się bezpiecznie w tym mieście, zwłaszcza po tym co tu zaszło. - Spojrzała na niego z nieukrywanym lękiem. Odsłoniła się na chwilę, przez to mgnienie była sobą.
-Nie jest pewien pani czy twemu bratu będzie odpowiadało towarzystwo mej podopiecznej.-rzekł zerkając na otuloną suknem, smętną blondynkę nie mającą śmiałości wtrącać się w rozmowy lepiej urodzonych od siebie. Uśmiechnął się.- Jeśli jednak brat twój ma rozliczną eskortę, tedy powierzę jej twe bezpieczeństwo. Jeśli nie, pewnie ośmielę się porwać ciebie. A choć zapewne groźnym drapieżcą jestem. To natura zagrożenia tego jest odmienna od tego, której się obawiasz.
Kontynuując wypowiedź objął Lukrecję ramieniem.- Niemniej pod dom twój cię odeskortuję, całą i zdrową... Tego możesz być pewna.
.-Jeśli się zgodzę na Twoja osobistą eskortę co się stanie z tą - Lukrecja delikatnie skinęła głową w stronę półnagiej, drżącej dziewczyny.-... podopieczną. -Miała poważne wątpliwości jak rozumieć obecność tej dziewczyny w jej towarzystwie.-Skoro nie możemy połączyć sił, lepiej i rozsądniej będzie - Jej ton wyraźnie odcinał się od chęci towarzystwa tej damy, choć nieobce jej było współczucie, jednak łatwo było zszargać sobie opinię, której na dobrą sprawię w Rzymie nie miała choć wątle ugruntowanej.
- Moja podopieczna... trafi do domostwa w którym się zatrzymałem. Bo i trzeba wziąć odpowiedzialność, za to co się uratowało.-odparł szlachcic i spojrzał na dziewczynę.- Mego wierzchowca w papieskiej stajni, pilnuje mój sługa. On ją odprowadzi.
-Zatem towarzystwo mojego brata nie będzie tedy przeszkodą. Zechciej brać go pod uwagę przy Twojej misji, bo wkraść się w moje łaski nietrudna sprawa, a w jego decydująca. - Przez jej twarz przebiegł cień uśmiechu, rzecz można że uśmieszek, psotnik, figiel niewielki. Bo tym prostym manewrem pozbyła się towarzystwa dziewczyny, a nie straciła towarzystwa brata w drodze do domu. O ile rzymską willę można było nazwać domem w zastępstwie florenckich pałaców.
Roberto przytulił ją drapieżnie do siebie. Przycisnął jak kochanicę, tak blisko że ich usta prawie się stykały. Rzekł żartobliwie, choć oczy zdawały mu się błyszczeć jak u wilka.-Uważaj pani, żebym nie wkradł się twe łaski za bardzo. Może jam obywatel wenecki, ale okolica w której dorastałem była dzika i drapieżna. I takiż ja bywam... także w alkowie.
-Aż tak źle jest, że się sam musisz z tą swoistą forpocztą obnosić. -Odpowiedziała idąc w sukurs jego postawie.
-Za obowiązek uznałem, ostrzec ciebie... Byłoby to nieuczciwie, gdybym...-jej usta nęciły, jej postawa nęciła za bardzo, by się Roberto był w stanie opierać tej pokusie. Dłonią pieszczotliwie wodząc po szyi arystokratki, nachylił się i ucałował namiętnie usta jej smakując słodycz jej warg. Przycisnął ją mocniej do siebie, drapieżnie... i zapomniał na chwilę o całym świecie. Na chwilę jednako... oderwał usta i mruknął cicho.-Ostatecznie można być mędrcem godnym Arystotelesa, a i tak głupcem przy kobiecie... Bo jedno jej spojrzenie i uśmiech zmieniają w niewolnika jej ust.
-Czuję się ostrzeżona. - Posłała mu wymowny uśmiech, bo co znaczą słowa jeśli mowa ciała je obnaża? Poddała się pocałunkowi, by potem przyjąć dystans godny potędze lodowej góry. -Czyż mogę przyjąć twe słowa jako deklarację oddania się mi w słodkie panowanie? Czy ulecą rankiem wraz z rześkim powietrzem rzymskiej wiosny? -Nadal igrała z nim w najlepsze.
-Uznaj to raczej pani, za swe pierwsze zwycięstwo nade mną.- odparł ironicznym tonem szlachcic przesuwając delikatnie dłonią po jej piersi.-Pierwsza zwycięska dla ciebie bitwa, w interesującej wojnie która rysuje się na horyzoncie.
-Ostatnie słowa miały paść z moich ust. Teraz nie wiem, kto w czyjej głowie dren zapuścił... -Odsunęła się od niego. Dłoń zbliżyła się tam , gdzie nie powinna. Przez ten gest poczuła się obnażona i to publicznie, a to od razu zwinęło ją nieco i zaniepokoiło. Nie chciała być tą jedną z tysięcy tu podobnych.- Pora już na spoczynek się udać. Jeśli nie zdecydujesz się dołączyć do mnie i brata, bądź pewien, że rada ujrzę Cię z wizytą w naszych rzymskich progach. -Skłoniła się mu dwornie z bezpiecznej odległości.
-Odeskortuję cię pani ... i twego brata również, acz... Potem muszę udać się do mego domostwa. Tak ważne wydarzenie jak napaść na papieża, musi być utrwalone na pergaminie, póki jeszcze jest świeże. I wieść ta musi być przesłana do Wenecji.-odparł Roberto skłaniając się w odpowiedzi.
To zrozumiałe. -Krótko ujęła swe myśli aprobując takie rozwiązanie.
-Czyżbym cię przeraził swym zachowaniem? Wybacz... Namiętności przynależne mężczyznom, czasem wymykają się z więzów dobrego wychowania.-dodał Roberto podając dłoń kobiecie.
-Wybacz, mam inne obyczaje niż rzymskie...- Zarumieniła się spuszczając wzrok. Byłoby jej o wiele łatwiej, gdyby je miała. Zwłaszcza w swoim obecnym położeniu.
-Pokora nie pasuje do tak pięknego lica signora.- rzekł Roberto ujmując podbródek kobiety i unosząc jej twarz ku swemu obliczu. Spojrzał jej w oczy.-Intrygująca jest z ciebie niewiasta, Lukrecjo... Wybacz mi tą bezpośredniość.
-Czy zatem pasuje mi zostać kowalem własnego losu?- Uniosła ku niemu oczy i śmielej już patrzyła.-Komuś kto miesza w sobie pokorę i wolę walki? czym oby nie skazana na upadek? Ale nie odpowiadaj mi proszę...-Zawiesiła głos - Może wspólnymi siłami .... wparciem wzajemnym obdarzeni, Ty swoją misję przeciw niewiernym zrealizujesz, a ja odzyskam blask swego rodu. Pora już... pora na spoczynek.
Roberto znów się nachylił, znów śmiało dotknął jej ust. Jednak tym razem pocałunek był delikatny pieszczotliwy, jakby zamiast odpowiadać, tym gestem rozpędzić chciał jej rozterki.
Po tym cmoknięciu ruszył wraz z nią ku stajniom, by przekazać pod opiekę swego sługi idącą za nimi biedaczkę. A potem dopilnować bezpiecznego powrotu Lukrecji i jej brata do ich domostwa.
Nie miała oczekiwań co do dnia , który właśnie dobiegał ku swojej przystani. Jak leniwe fale odpływu, po burzliwych wydarzeniach, kończył się dla niej łaskawie przez nowo poznanego mężczyznę. Rumieniła się jak przyłapana młódka na czymś niestosownym , ale i cieszyła choć nie bez nuty lęku . W głowie jak w gwarnej karczmie kołatało się setki pytań o nową znajomość, niestety tym czasem zostawionych bez odpowiedzi . Skierowała się do swojego brata i namówiła, do wspólnego powrotu.


Dla Roberto ta noc okazała się ciężka. Najpierw eskortowanie dwójki Medyceuszy do ich willi. Potem powrót do swego domostwa. Sprawdzenie, czy Giuseppe wykonał polecenia swego pana. Ladacznica mogła być wszak przydatna na wiele sposobów, zwłaszcza że była wdzięczna za uratowanie skóry. Giuseppe miał jej znaleźć jakiś kąt do spania oraz jakiś ubiór. I dopilnować jej spokoju. Może i płacenie ciałem za jedzenie nie było dla niej czymś niezwykłym, ale po ostatnich wydarzeniach ta dziewka potrzebowała czasu by dojść do siebie. A wtedy… stanie się zapewne bardzo użyteczna dla Tavaniego.
Zanotował też swoje spostrzeżenia dotyczących wydarzeń, tak świeże jeszcze w pamięci. Słowa te pergaminie tworzyły chaotyczne zapiski, pozbawione myśli przewodniej. Nie nadawały się na list. Ale ten wkrótce powinien napisać do swych przyjaciół w Wenecji.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline