Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2013, 17:05   #16
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Jason i Romek czekali przy wyjściu, na podjeździe Alan wykręcał białym minivanem, dostatecznie dużym, by z tyłu pomieściło się trochę ponad dziesięć osób.
- Gotowa? Wątpliwości? Pytania? - Rzucił Moore gdy zeszła na dół.
- Nie. Tak. Mnóstwo - pewność siebie dziewczyny gdzieś się ulotniła, im bliżej całej “akcji” tym więcej napięcia się pojawiało. - Czyli tak: wchodzimy, jak idę.. z tym, Alan rozbija obstawę, a ja obezwładniam Rona. Tak? A co potem?
- Zaraz, powoli. Wchodzisz z Alanem, zaprowadzają was do biura Rana. Nie Rona. On cię... wycenia i będzie chciał przetestować w swoim pokoiku. Wtedy go ucapisz, mniej więcej wtedy kiedy Alan ewentualnych ochroniarzy w biurze. Bierzecie go jako zakładnika, by uwolnić paru niewolników, albo po prostu odciągnąć uwagę od głównego wejścia. Ja i Romek tamtędy wejdziemy i od tyłu załatwimy kogo trzeba. Potem z górki - sprostował Jason.
- Doobra.. - odpowiedziała powoli, wsiadając do vana.
Z przodu, za kierownicą siedział Alan. Jason i Romek wzięli drugi samochód, który był już ostatnim w garażu pana Kamila i najmniej krzykliwym, najbardziej wpasowującym się w dzisiejsze realia.
Hughes jechał powoli, kierując się na obrzeża drugiego końca miasta, więc jazda zajęła im sporo czasu. Cela nie odzywała się, wpatrując w pustawe miasto. W końcu zaczęli krążyć po małych uliczkach, na których ściśnięte stały stare bloki i opuszczone budynki. Minęli starą fabrykę, której niestabilna brama, została spięta zardzewiałym łańcuchem. Na murach roiło się od grafiti, a na podwórzu od cegieł i potłuczonego szkła. Tutaj się zatrzymał.
- Oni tu poczekają. Przesiądź się do tyłu i... załóż to - powiedział wyjmując ze schowka parę kajdanek. - Wersja jest taka... zgarnąłem cię z przytułku dla ćpunów miesiąc temu, doprowadziłem do porządku i wytresowałem dzięki małym dawkom hery. Masz nic nie mówić niepytana, zamglony wzrok, uśmieszek... takie typu rzeczy. Okej? To pomoże zyskać na wiarygodności. Budynek jest zaraz za zakrętem.
- Ej no, miałam przecież być współpracująca i się do niego lepić - zaprotestowała, patrząc na kajdanki - Po co te.. atrybuty? Jak coś się zadzieje, to nie będę się miała jak bronić - dodała, szukając wzrokiem chłopaków.
- Zdejmę je, jak na to pozwolą. Będziesz współpracująca, bo będziesz wytresowana - wytłumaczył.
- Nie podoba mi się to.. coraz bardziej - mruknęła. Wzięła jednak kajdanki i zapięła je sobie, możliwie luźno, na przegubach. Sprawdziła, czy da radę wyciągnąć iniektor z kieszonki - udawało się, z tym, ze musiała przesuwać obie ręce razem. Czuła się dość głupio. I to uczucie stawało się dominujące, przytłumiając niepokój.
Usiadła z tylu, opierając skute ręce na nagich kolanach.
- Masz dla mnie inne niespodzianki? - zapytała - Coś jeszcze powinnam wiedzieć?
- Absolutnie nienawidzi Jasona. Lubi whiskey i haszysz. Ma obsesje na punkcie swojego wyglądu, parę komplementów by zdobyć uznanie nie zaszkodzi - powiedział ruszając. - Lubi uległych mutantów, nienawidzi tych o buntowniczej naturze... mamy teczkę z jego profilem psychologicznym, jeśli będziesz zainteresowana, po tym jak już go zabijemy.
- Nie planuję nikogo zabijać - mruknęła - A czytanie o profilach psychologicznych trupów mnie nie interesuje. Dobra, mam go komplementować, nie szarpać się i nie wspominać o Jasonie. Idziemy?
- Poczekaj tu, aż nie zagadam ze strażnikiem - powiedział ponownie zatrzymując samochód.
Z tyłu było tylko jedno, dość małe okno na zewnątrz, skąd jednak Ocelia mogła nieźle się przyjrzeć budynkowi. Wielki, prostokątny kloc, absolutnie nieatrakcyjny i nie wyróżniający się niczym spośród reszty slumsowych bloków w tej okolicy. No może poza bardziej zadbanym stanem okien i dobudowanym garażem z boku. Nie był też tak wysoki jak reszta, dzięki czemu dobrze się skrywał pomiędzy dwoma, wielopiętrowymi budynkami, zamkniętymi z racji okropnego stanu. Nikt ich nie odkupywał by zbudować coś nowego, bo cała dzielnica odstraszała od robienia interesów innych niż ciemne.
Drzwi nie były takie jak na filmach, gdzie pojawiały się takie miejsca, bez klapki, przez którą patrzyła para oczu, oceniając czy warto odsuwać sto rygli i zamków, przed gościem. Mocne drzwi, jak do każdej klatki schodowej. Zielone.
Tuż przy krawężniku, na starej ławeczce siedział typowy polski dres, pijąc piwo i paląc szluga, rozwalony na ławce. Wóz zatrzymał się trochę przed nim. Alan podszedł do niego powoli, zdejmując kapelusz. Cela nie słyszała o czym rozmawiali, głosy były stłumione, przez zamknięte drzwi i wiejący mocniej wiatr. Nie umknęło jej jednak, że skinhead się gromko zaśmiał, pociągnął ostatniego bucha, zgniótł puszkę w łapie i rzucił ją gdzieś w bok na zniszczony chodnik, z brakującymi, lub połamanymi płytkami, gdzie już walało się sporo takich pozostałości po piwsku. Odetchnęła kilka razy głęboko, próbując się uspokoić. Nie było dobrze... ochroniarz wstał przewyższając Alana wzrostem i posturą. Jeśli tacy byli ochroniarze Rana, to można było mieć poważne wątpliwości, co do tego, czy da sobie z nimi radę. Alan otworzył podwójne, tylne drzwi i bez słowa pociągnął dziewczynę za łańcuch kajdan. Wstała, uśmiechając się. Stojący obok niego mężczyzna zagwizdał wesoło.
- No, no, no, no, no... takie coś, to się szefowi spodoba - pokiwał głową wodząc po niej wzrokiem. Głos miał taki, jak mu podobni, grubiański i przesiąknięty agresywną pewnością siebie.
- Jasne, że się spodoba, prawda skarbie? - Spytał Alan, chwytając ją drugą ręką za podbródek i uśmiechając się słodko. Stłumiła syknięcie, bo chwycił dość mocno, a za łańcuch pociągnął jeszcze mocniej, przez co wypadła z samochodu, tylko dzięki Hughes’owi zachowując równowagę, z której ją wyprowadził.
Wypadła z samochodu prosto na Alana, chichocząc, jakby zrobił coś zabawnego. Złapła go dłońmi za pasek od spodni, przytrzymując się i starając złapac równowagę.
- To ten twój znajomy? - zapytała wskazując brodą na ochroniarza.
- Nie słodka... to jego pracownik - odpowiedział stając za jej plecami. - Idziemy? - Spytał ochroniarza.
- Jasne... - mruknął odrywając wzrok od Ocelii. Podał rękę Alanowi. - Krzychu tak w ogóle.
- Miles - uścisnął mocno jego rękę i ruszył za nim, lekko popychając dziewczynę.
- To znasz pana Rana? - Spytał Krzysiek podchodząc do drzwi.
- Wiele o nim słyszałem, gdy jeszcze pracowałem w Afryce, a ostatnio... parę rozmów telefonicznych. No w sumie dwie... - odpowiedział wzruszając ramionami.
Krzychu zastukał mocno w drzwi.
- E! Damian! Otwieraj! To chyba ten gość, co pan Ran mówił! - Krzyknął, jakby Alana w ogóle tu nie było. Nikt nie odpowiadał. - Pewnie akurat poszedł do klopa... ma jakieś problemy debil - pokręcił głową, odwracając się do nich. - Jak to ma na imię? - Spytał Alana, patrząc na Ocelię.
- Dla ciebie będzie Lena, Krzychu - odpowiedziała, tasując wzrokiem jego sylwetkę.
Zaśmiał się, co brzmiało dość... ohydnie.
- Jejku... lubi cię - mruknął Alan.
- Niewiele mamy tu takich... większość po prostu leży i klienci mniej płacą, ale są i... klejnoty. Niestety pan Ran, rzadko pozwala nam się nimi zająć.
Drzwi w końcu się otworzyły i stanął za nimi wysoki, ubrany w same jeansy, które zresztą lekko mu opadały, odsłaniając kawałek czarnych majtek. Był strasznie blady i chudy, jednak na całej klatce, pokrytej brudem i bliznami, malowały się mięśni.
- Co jest Psie? Gdzie Damian? - Spytał Krzych wchodząc do środka, Alan wszedł zaraz za Celą rozglądając się uważnie.
Parter spotkał się najwyraźniej z poważnym remontem od czasu pierwotnej budowy. Na drugim końcu pustego korytarza, znajdowały się betonowe schody na górę, a po bokach, trzy drzwi, dwa po lewej i jedno po prawej, zaraz przy wejściu.
- Chyba go przycisnęło i poszedł do Harlu pojebać - odpowiedział niemrawo Pies, wzruszając ospale ramionami. - To wziąłem za niego wartę.
- Ale z ciebie kumpel! - Klepnął go w plecy, co prawie zwaliło chłopaka z nóg. Zamknął drzwi i usiadł na stołku przy nich, o który oparta była stara strzelba. - Dobra panie...
- Miles - przypomniał Alan z uśmiechem.
- Miles. Tak. Ma pan broń? Coś z tych rzeczy? Zapomniałem spytać przed wejściem... pańska własność przyciąga uwagę - dodał drapiąc się po nierównym zaroście.
- Nic z tych rzeczy - pokręcił głową.
- Ufam panu... - Krzysiek uśmiechnął się do niego, kierując wzrok na Ocelię. - Ale ją muszę przeszukać. Nie wiadomo, co takie rzeczy noszą przy sobie.
- Ale Miles.. - odwróciła się do mężczyzny - Obiecywałeś mi coś innego. pan Krzychu jest bardzo miły, ale.. No, nic o tym nie mówiłeś.
- Taaak... noo taaak - powiedział przeciągając słowa i drapiąc się po karku. - Nie żeby co, ale... myślę, że Ran chciałby pierwszy położyć na niej ręce. Nawet ja jej nie dotykałem w ten sposób... Zapewniam, że nic przy sobie złego nie ma.
- Na “niej”? “Jej”? Mówisz jak o ludziach, o tych których łapiesz jak ryby? - Krzysiek uniósł brew. - No dobra... masz coś złego? - Łypnął na dziewczynę, a uśmieszek zniknął z jego twarzy.
- Mam złego pana Milesa..- położyła ręce na piersi ochroniarza - Nie zaspokaja moich potrzeb.. - zsunęła ręce niżej - Nie sądzi pan, panie Krzychu, że to nie w porządku? My też mamy swoje potrzeby. A on na nic mi nie pozwala. To jest bardzo złe.
Uśmiechnął się na nowo, szczerząc nierówne zęby.
- Oj złe... w takim razie tu ci się spodoba. Będziesz na drugim piętrze coś mi mówi... tylko. Jakie to ma mutacje? - Mruknął patrząc na jej piersi i zaciskając nerwowo ręce.
- Całkiem przyjemne, dla oka i nie tylko. Włosy zmieniają jej kolor w zależności od tego, co czego przylegają czy jakoś tak no i... jest cholernie zwinna. Znacznie przewy... no bardziej niż ludzie - odpowiedział Hughes.
- Hah! Nieźle! Nie lubię jak za bardzo się zmieniają, wiesz? - Odstąpił krok od dziewczyny, wzdychając. - Ręce mnie za bardzo korcą, żeby zajebać... zbyt odrażające by przerżnąć.
- Mnie wszystkie mutki za bardzo brzydzą, by je tak dotykać w ten sposób... nie wiem czemu - wzruszył ramionami.
- A ja lubię im pokazać kto tu rządzi... - spojrzał z góry, władczo na Ocelię. - A skoro o tym mowa, to chodźmy w końcu do pana Rana. Może pójdzie przodem? - Spytał Alana, wskazując Ocelii schody na końcu korytarza. - Na górę.
Ruszyła we wskazanym kierunku, rozglądając się dyskretnie dookoła i zapamiętując rozkład pomieszczeń.
Pierwsze drzwi po prawej były lekko uchylone i było zza nich słychać ciężkie, nieregularne sapanie. Krzysiek domknął drzwi, gdy je mijał. Kolejne, po lewej stronie, były bardzo solidne i zamknięte na trzy zamki, trzeci pokój, do którego drzwi były otwarte na ościerz, stanowiły pokój ochrony, czy jak by nie nazwać tutejszych pracowników pokroju Krzycha. Dwa rzędy piętrowych łóżek, mocno zaniedbanych, parę szafek osobistych, dwa komputery, kącik z siłownią oraz wspólny stół do jedzenia.
- Tutaj jeszcze nie ma nic interesującego - powiedział Krzysiek, do idącego za nim Alana.
- Pan Ran ma biuro na trzecim piętrze, tak? - Spytał w odpowiedzi, jakby nie chciał, by po słowach ochroniarza, pozostałą pustka.
- Tak. Biuro a za drzwiami swoje kwatery, ale tam wchodzą tylko jego ulubione zabawki. Na pierwszym mamy Harl, na drugim osobiste pokoje najlepszych zabawek.
Weszli powoli na górę, a Krzysiek cieszył się widokiem Ocelii z dołu.
Schody od razu zakręcały prowadząc wyżej, jednak skin powstrzymał chwilowo Alana.
- Harl to takie nasze określenie na harem - za wielkich, dwuskrzydowych drzwi, dobiegały rozliczne krzyki i jęki bólu, bądź rozkoszy, wraz z dźwiękiem tłuczonego szkła, gromkich śmiechów i głośnej muzyki, która mimo ostrego brzmienia nie była w stanie zagłuszyć reszty dźwięków.
- Tu leżą, stoją, siedzą, albo umierają różne, gorsze zabawki niż twoja Miles. Płacisz raz i wchodzisz. Wybierasz sobie jakąś, niekoniecznie jeszcze niezajętą i robisz swoje. Pięć stów za godzinę. To piętro dla mniej wybrednych i bogatych.
Cela zacisnęła szczęki, dziękując w duchu, że idzie przodem. Nie potrafiła zapanować nad twarzą, gdyby ktoś teraz na nią spojrzał, pewnie zobaczył by wściekłość i obrzydzenie. Zacisnęła pięści, starając się nie zgubić kroku.
- Nieźle... a ile ich tu jest? - Spytał Alan, kiwając głową z uznaniem.
- Ciężko powiedzieć... codziennie ktoś zdycha. Rekord dniowy to dziesięć, ale to był naprawdę posrany dzień... zaraz po tym marszu. Sporo wyłapali na nim i sprzedali, to od razu się zjechała klientela. Większość takich tam to były młode... ale coś mi się wydaje, że parę nawet nie miało mutacji - zaśmiał się. - Myślę, że teraz będzie tak z piętnaście, bo wczoraj też parę przećpało. Tylko dwóch facetów, ale o dziwo oni trzymają się krócej od kobiet, wiesz? - Powiedział, jakby była to niezwykła ciekawostka.
- Dziwne... jakoś inaczej ich traktujecie?
- Nie... ruszaj - powiedział już do Ocelii, idąc na następne piętro. - Jednak jak się gościowi rozjeżdża dupę, to bardziej na tym cierpi niż laska, nie? - Spytał śmiejąc się z tego, co uznał za żart. Alan udał krótki chichot.
Ocelia ruszyła natychmiast - nie wiedziała, czy jeśli ochroniarz spróbuje ją pchnąć, będzie potrafiła opanować chęć przywalenia mu.
Następne piętro, było labiryntem korytarzy, a wszystkie drzwi tutaj prowadziły do kompaktowych pokoików. Tutaj również dobiegały ich różne odgłosy, jednak nie tak szaleńcze, jak poniżej. Ktoś jęczał, stękał, krzyczał szaleńczo w seksualnej ekstazie. Z jednego z pokoi wyleciał mężczyzna, padając na kolana. W rękach trzymał koszulę, całe jego ciało lśniło od potu. Jeden z ochroniarzy kręcących się po piętrze, pomógł mu wstać. Mężczyzna był już starszym mężczyzną, z brzuszkiem i siwą, owłosioną, obwisłą klatką piersiową. Poprawił strzępione, rzadkie włosy, przyjmując pomoc rosłego ochroniarza.
- Ten chłopak jest szalony... - wydyszał z uśmiechem.
- Nasz najlepszy samiec, panie Korol - odpowiedział długowłosy pomocnik. Mężczyzna złożył koszulę sapiąc.
- Teraz to już na pewno nie spróbuję żadnej z waszych samic... a sobie obiecywałem! - Powiedział wesoło, udając złość.
- Jeśli się panu podsunie, to pan nie odmówi. Odprowadzić pana? - Spytał uprzejmie ochroniarz.
Krzysiek znowu stanął, zmuszając resztę do tego.
Ocelia odwróciła się nieco, stając twarzą do ściany. Chciała odciąć się od rozgrywających się wkoło scen, zatkać uszy, nie patrzeć. Oddychała szybciej niż zwykle, walcząc z mdłościami. Czuła, ze zaczyna ogarniać ją panika. Nie wyjdą stąd.. na pewno nie wyjdą żywi. Dziewczyna nie wiedziała, czy da radę się przemóc i dotknąć Rana po tym wszystkim, czego była świadkiem.
- Nie dzięki... znam już wyjście, nie?
- Na tym piętrze mamy już bardziej ekskluzywny towar. Są karmieni, myci, nie szprycujemy ich, bo ci którzy są tutaj... znają swoje miejsce.
- O takich ciężko... - Alan pokręcił głową, zachowując absolutny spokój.
- Ano... ale o nich już dbamy. Może dwa razy miałem okazję którejś skosztować, a wydałem na to kasę, z dwóch miesięcy pracy. A pan Ran dobrze płaci.
- Mam nadzieję, że Lena trafi tutaj i komuś posłuży dobrze - powiedział Hughes, patrząc na Krzycha, a on odpowiedział mu spojrzeniem. Mimo iż Alan był prawie tak wysoki jak Jason, to przy ochroniarzu wydawał się znacznie drobniejszy.
- Gdyby miało być inaczej, dalibyśmy ci kasę, nie wpuścili na piętro, o ile nie chciałbyś jej wydać, a to byśmy wkopali do Karlu - skinął głową na Ocelię. - Po co marnować czas na mało wartościowych handlarzy, do których się pan na szczęście nie zalicza. Mam dość ROPowców. Mają się za nie wiadomo kogo. Czyściciele, czy coś... idioci! Mutki to nie ludzie i koniec gadki, po co im ta cała propaganda, którą tłoczą im do głów?
Ruszyli dalej.
- ROPA jest starsza niż większości ludzi się zdają. Może dlatego. Nawyk ze starych czasów.
- Tak... słyszałem nieco więcej o ich historii - Krzysiek wydawał się wiedzieć znacznie więcej niż przeciętny człowiek, o podobnej jemu aparycji. Mówił też znacznie bardziej... ładnie niż przeciętny wyrzutek społeczny spod polskiego bloku. Ran chyba nie gromadził do ochrony zwykłych opryszków z okolicy.
- Zresztą... kogo to obchodzi? Jak chcą zabijać, to niech zabijają, nie? - Powiedział Alan, jakby to było coś zupełnie oczywistego.
- No jasne! A niech cioty się przejmują losem mutków i tym jaka ROPA zła... ja to mam... no - pokiwał głową, uśmiechając się.
Dotarli na trzecie, ostatnie piętro.
Przed drzwiami stało dwóch, ubranych w garnitury mężczyzn, niższych od Alana. Jeden miał dość długie, ale stojące, gęste, brązowe włosy i oczy psychopaty. Jedną dłoń skrył w skórzanej rękawiczce. Brakowało mu czubka nosa, przez co widać było przepołowioną, dawno zrośniętą, resztę, z cienką żyłką pośrodku. Jego towarzysz, nieco wyższy, był ogolony z boku i tyłu, zostawiając niskie włosy, tylko na czubku głowy. Również miał blizny na twarzy, które jednak były znacznie bardziej... precyzyjne. Jedna przebiegała pośrodku podbródka, a dwie pozostałe, obok, jednak nie były tak proste, ich kąty były ostrzejsze, ale wszystkie ciągnęły się aż do połowy karku. Całe dłonie miał pokryte w tatuażach, które pewnie ciągnęły się też po rękach.
- Siema - Krzysiek skinął im głową i podał obu dłoń. - Handlarz do pana Rana. Lepszy towar.
- Spoko... chwila - spytał ten z trzema bliznami, zapukał ostrożnie.
- Wejść! - Usłyszeli po dłuższej chwili, spokojny głos.
Ochroniarz wemknął się do środka szybko, zamykając drzwi za sobą.
- Jak tam Zgon? Długo już trzymasz wartę? - Spytał Krzysiek.
- Będą ze trzy godziny... głupio zrobiłem, bo wczoraj do późno w Harlu siedziałem - odpowiedział niezwykle ludzko, iście grobowym głosem.
- Co? Ćpałeś? - Spytał z uśmiechem.
- No... zapomniałem się trochę. Chyba jedną zarżnąłem - odpowiedział uśmiechając się niewinnie.
- Haha! Chyba? Skąd ja to znam - Krzychu podłubał w zębach.
Drzwi się otworzyły, stanął w nich drugi z ochroniarzy, schodząc z drogi, by inni mogli wejść.
- Pan Ran zaprasza - mruknął.
- To ja spadam. Miło było poznać panie Miles - Krzysiek uścisnął dłoń Alanowi.
- Nawzajem.
Zgon zamknął za sobą drzwi, stając przy drzwiach, po drugiej stronie ustawił się drugi ochroniarz.
Pomieszczenie było dość ciemne, jedynym źródłem światła, była lampka na biurku. Mimo to wyraźnie było widać liczne plakaty na ścianach, głównie zespołów metalowych, ale także parę obrazów martwej natury. Farby, czy tapety w ogóle nie było widać, pod tym wszystkim. Widać było, że pomieszczenie jest czysto biurowe, bo znajdowało się w nim w zasadzie tylko biurko, na którym stał jeszcze najnowszy, najlepszy komputer. Za nim zaś siedział wysoki... a raczej długi mężczyzna, z czarnymi, prostymi włosami sięgającymi za klatkę piersiową. Miał wąskie, ciemne, głęboko osadzone oczy, którymi spode łba, lustrował gości. Jego twarz wyrażała coś w stylu... znużonego gniewu, który najwyraźniej odmalował się na stałe na nim, wpływając na ponure, groźne rysy twarzy. Nosił czarny garnitur oraz taki sam krawat, a pod spodem szarą koszulę.
- Pan Miles Jengs, tak? - Spytał delikatnym głosem.
- Tak. Rozmawialiśmy przez telefon i jednak postanowiłem się zjawić - odpowiedział kiwając głową.
- Cieszę się. Ostatnio zwolniło się miejsce, na drugim piętrze... zakładam, że ktoś pana oprowadził - splótł palce i oparł na nich brodę.
- Tak. Krzysiek - odpowiedział krótko.
- Ach... ten idiota. Dobrze, a więc wie pan jakie zasady gdzie obowiązują? - Spytał, znając odpowiedź. Przechodził przez to wiele, wiele razy.
- Tak - powtórzył się znów. Takie krótkie odpowiedzi, chyba Ranowi odpowiadały. Uśmiechnął się delikatnie.
- Świetnie. A więc cena... Nie lubię rozmawiać o tym przez telefon, jak mówiłem... proszę zdjąć jej kajdanki - powiedział jakby dopiero teraz dostrzegł, to że Ocelia jest skrępowana. Za bardzo nie zwracał na nią uwagę.
Alan wyjął kluczyk z kieszeni i szybko przekręcił go w zamkach. Włożył kajdanki do kieszeni.
- Cena... tak jak mówiłem, obracałem się na zupełnie innym rynku... ceny tutaj są raczej wyższe od tych w Johannesburgu. Musiałem się trochę natrudzić by ją znaleźć, a potem wykosztować by doprowadzić do porządku.
- Domyślam się... widziałem już te dziewczyny z melin ćpunów i tym podobnych miejsc - spojrzał Ocelii prosto w oczy, pustym spojrzeniem. - Jak to masz na imię? Pamiętasz coś o sobie? Wiesz, co tu robisz?
Wytrzymała jego spojrzenie przez ułamek sekundy, a potem uciekła wzrokiem.
- Lena. - potarła nadgarstki - Dziekuję, że kazał mnie pan rozkuć. Pan Miles.. pomógł mi wyjść z trudnej sytuacji.
- Domyślam się... - mruknął, przekrzywiając głowę, obserwując resztę jej ciała, bardzo powoli i dokładnie. - Powiedz Lenko... ile byś za siebie dała? Hmm?
- Nie..nie wiem. Ale umiem robić wiele rzeczy - zahaczyła go spojrzeniem - I lubię. Mam zdjąć bluzę?
Uśmiechnął się, drapiąc po podbródku.
- Nie... jeszcze nie - w końcu odwrócił wzrok. - Panie Miles... muszę przyznać, że zaciekawił mnie pan tymi mutacjami... chętnie bym zobaczył jak się sprawdzają bym mógł wycenić wartość. Gdy sprawdzę, na osobności, podam swoją cenę, pan swoją, jeśli nie dojdziemy do porozumienia, obiecuję zapłacić chociaż za jeden raz. Jestem koneserem, nie zrobię jej nic złego - spojrzał znów na nią, wzdychając i tracąc uśmiech.
- Niech pan robi z nią, co chce. Jak mówiłem, nie dotykałem jej tak, a należy do tych spragnionych.
Ran wstał z miejsca, poluzował krawat i rozpiął górny guzik koszuli. Podszedł powoli do Ocelii, ledwo wydając dźwięk, stąpając po starych deskach. Pogłaskał dziewczynę po policzku, tyłem dłoni, bardzo powoli i delikatnie. Przymknęła oczy, przyjmując dotyk. W środku cała trzęsła się z wściekłości.
- Jeśli pan chce, może pan poczekać tutaj, lub pójść na któreś z piętr... na koszt firmy.
- Nie, dziękuję. Jak wspominałem nie gustuję w mutkach. Poczekam tutaj - odpowiedział uprzejmie Alan.
- Dobrze. Zgon, Siergiej, dotrzymajcie panu towarzystwa, dobrze? - Spytał obu mężczyzn, nie odrywając od Ocelii wzroku, zjechał dłonią do karku, ostrożnie go obejmując prawą dłonią. Skinął na drzwi z boku. - Chodźmy...
- Czy mam już zdjąć bluzę? - spytała ponownie, pozwalając się prowadzić.
Puścił ją przodem, wpuszczając do dużego pokoju, z łóżkiem będącym w stanie pomieścić wiele osób. Przy jednej ścianie znajdował się bar, a za ladą półki pełne różnych trunków, o dziwo rozłożonych kolorami, nie gatunkami. Nad łóżkiem, na suficie, wisiało lustro, pełno było tu też szaf i komód. Wystrój jednak sugerował jedną funkcję tego pomieszczenia, wliczając w to dziwny zestaw uprzęży i haków, po stronie pokoju, odległej od łóżka.
Ran zamknął za sobą drzwi.
- Nie śpiesz się tak... trzeba znaleźć odpowiedni zestaw różnych zachowań - powiedział niejasno. - Musisz się nauczyć wielu rzeczy... jesteś taka młoda.- Podszedł do łóżka, zrzucając marynarkę i zdejmując krawat. - Nie będziesz zwykłą dziwką. Masz nie tylko dać dupy, czy na kimś trochę pojeździć. Masz być zdolna do nich mówić, udawać kogo zechcą. Jeśli ktoś wejdzie i zacznie z ciebie zdzierać ubranie, to tak... zdejmij bluzkę od razu, ale musisz wiedzieć czego chcą - mówił rozpinając powoli koszulę.
- Nalej mi czegoś. Sobie też jeśli chcesz.
Pokiwała głową i podeszła do barku.
- A pan - zapytała - pan czego chce?
- Wszystkiego... - odpowiedział uśmiechając się błogo. - Absolutnie wszystkiego. Pan Miles wspomniał, że musisz czasem brać. Zerwiesz i nie będziesz brała o ile klient nie będzie tego wymagał, jasne? - To raczej nie było pytanie. Mówił, jakby była już jego własnością.
Pokiwała głową.
- Drink, czy coś konkretnego? - zapytała.
- Cokolwiek... - mruknął siadając na łóżku w samych spodniach. Był silnie zbudowany, brakowało mu postury osiłka, miał jednak w pewien sposób... finezyjną budowę. Wyciągnął z kieszeni komórkę, klikając coś na klawiaturze.
Cela stanęła bokiem do niego, nalewając alkohol do wysokiej szklanki. Kiedy była pewna, że wzrok ma utkwiony w komórkę, wrzuciła do alkoholu dwie tabletki otrzymane od Adama. Potem powoli, płynnym ruchem, dolała soku, wyjęła kolorowe mieszadełko z palmą i wymieszała napój.
Wzięła drugą wysoką szklankę i nalała sobie coli.
Podeszła do mężczyzny.
- Proszę - wyciągnęła dłoń z alkoholem.
Wziął szklankę bez słowa, wpatrzony w telefon, wstał pijąc szybko. Odstawił szkło na pobliską półkę, komórkę rzucił na łóżko.
- Dobrze... a teraz... - nagle spoliczkował ją tyłem prawej dłoni, tak mocno, że przez chwilę wydawało się jej, że straciła ząb. Krzyknęła, z bólu i zaskoczenia, padając na ziemię. Szklanka z colą poleciała gdzieś w bok. Dopadł do niej szybko, siadając okrakiem. Chwycił jedną ręką za kark, a drugą ścisnął jej pierś aż do ostrego, piekącego bólu.
- A teraz musisz się nauczyć, że nigdy! Przenigdy! Nie można stawiać mi oporu! Tylko jeden z was był na tyle bezczelny i nie skończył dobrze! - Krzyczał mocno, zaciskając obie ręce coraz mocniej.
- Przepraszam - wykrztusiła, nieruchomiejąc pod nim. Ból stawał się trudny do zniesienia, zaczęły jej płynąć łzy.
Zwolnił nagle oba uściski i zaczął się śmiać, patrząc na jej włosy.
- Haha! Rzeczywiście się zmieniają! - Rzucił rozbawiony niczym dziecko.
- Tak - też spróbowała się uśmiechnąć, choć w środku wypełniało ją lodowate przerażenie, ściskające wszystkie narządy - nie miała wątpliwości, że mężczyzna jest szalony - Najbardziej od ubrania.
Chrząknął krzywiąc się.
- Coś... kwaśno mi w mordzie... - mruknął, kiedy nagle przewrócił oczami i padł na ziemię w jednej, krótkiej chwili, przygniatając Celę.
Odetchnęła głębiej, próbując opanować szczękanie zębów. Był zbyt ciężki i bezwładny, żeby go zepchnąć , ale miała nadzieję, że uda się jej wysunąć spod niego i rzeczywiście się to udało. Ran leżał oddychając płytko, na plecach miał cztery, bardzo długie blizny, pozostałości po głębokich ranach, jakby napadł go niedźwiedź, bądź wilk. Bądź Jason, pomyślała dziewczyna, podnosząc się na nogi. Sprawdziła językiem zęby, a potem dotknęła policzka - piekł żywym ogniem i zdawał się puchnąć, w buzi czuła krew, ale na szczęście chyba ze śluzówki przeciętej zębem, nie dziąsła. Poza tym wszystko było ok. Pieprzony dupek, spojrzała na mężczyznę - może powinna go związać?
Z drugiego pomieszczenia, nie słyszała nic, więc Alan pewnie, jeszcze się niczym nie zajął. Albo mu się nie udało?
Podeszła do komody z boku i zaczęła sprawdzać szuflady. Jeśli ma tam wrócić, to potrzebuje czegoś do obrony. Była zdeterminowana, za wiele zobaczyła, żeby czuć skrupuły.
W jednej z szuflad znalazła coś, co nadawało się idealnie. Sześciostrzałowy, naładowany rewolwer z bardzo długą lufą. Cały się błyszczał, był bardzo zadbany, a na kolbie znajdował się napis, wyryty eleganckim gotykiem: “Uno”.
Cela przyjrzała się broni. Nie widziała, czy jest naładowana, czy nie. Pamiętała z filmów, ze pistolety się najpierw odbezpiecza, ale nie wiedziała, w jaki sposób. Naboi w pudełku nie było obok. Podniosła broń za kolbę, pilnując, żeby nie celować w swoją stronę. Alan na pewno będzie wiedział, jak tego używać. Podeszła do drzwi i ostrożnie je uchyliła, zaglądając do biura.
Gdy tylko się zbliżyła, usłyszała brzęk tłuczonego szkła i zdziwionego przekleństwo. Potem dźwięki szamotaniny, kolejne wulgaryzmy, trzask, brzdęk, odgłos łamanej kości i nagle wszystko ustało, w może pół minuty. Biuro pogrążone było w ciemnościach. Gdyby otworzyć drzwi z pokoju Rana,dostałoby się tu więcej światła.
Oczy nie chciały się jej przyzwyczaić do ciemności, nic nie widziała. Ścisnęła pistolet w dłoni, zadbała o to, żeby być maksymalnie schowaną za futryna i szeroko otworzyła drzwi do biura, wypuszczając więcej światła.
Na podłodze leżał Zgon i Siergiej, skuci kajdankami, prawa ręka pierwszego, przykuta byłą do lewego nadgarstka drugiego z ochroniarzy. Lampka na biurku miała zbitą żarówkę, z oka Zgona wystawała końcówka długopisa, a rozcięta niemal na pół głowa drugiego, leżała pod zakrwawionym kaloryferem. Alan wyszedł powoli zza biurka, gdzie przykucnął. Ręce miał we krwi, która paroma kroplami, uraczyła też jego twarz.
- Co z nim? - Spytał szybko.
- Śpi - powiedziała Cela, podając mężczyźnie rewolwer.
Alan sprawdził czy jest naładowany.
- Jedna kula... super - usiadł na biurku, przyglądając się zwłokom przy kaloryferze. - Mamy dziesięć minut zanim Jason i twój koleżka tu wejdą. Do tego czasu musimy zająć się ochroniarzami na drugim piętrze... w tym Harlu... będzie ciężko. Tam mogą bardzo szybko wszystkich wyrżnąć, a w osobistych pokojach, łatwiej nam będzie kogoś uwolnić. Nie wiesz ile będzie spał? - Spytał, myśląc na głos.
- Nie.. zabieramy go? jako zakładnika?
- Zabieramy, ale może być ciężko go taszczyć, na drugim piętrze jest mało ochroniarzy. Jego wykorzystamy w Harlu - Alan wstał i wszedł do pokoju. Stanął nad Ranem i nie mogąc się powstrzymać, kopnął go w żebra. - Jeszcze ma blizny! Skurwysyn! - Dołożył jeszcze parę kopniaków, by w końcu go podnieść. - Chętnie bym go zrzucił ze schodów. Pójdziesz po kajdanki? - Poprosił rzucając jej klucz.
Złapała kluczki i przeszła do biura. Zdjęła kajdanki z rąk nieżywych ochroniarzy i wróciła do Alana.
- Wyjdę oknem - oznajmiła mu - Wprowadziłam cię, ale nie będę tamtędy wracać.
Założył kajdanki Ranowi, krępując mu lewą rękę, z prawą nogą. Dość niewygodne dla Rana i Alana też żeby go nieść, ale nie przejął się tym i pociągnął go za włosy, do schodów, gdzie porzucił go jak worek ziemniaków.
- Jeśli... dobra. Jak uważasz. Jeśli nie wrócimy to... wymyśl coś - powiedział z przekąsem.
- Coś wymyślę.. - powiedziała, zaciskając wargi - Tu jest jego komórka - pokazała na łóżko - Powodzenia.
- Taa... nawzajem - mruknął biorąc telefon i pakując sobie do kieszeni. Ruszył na dół, chwilowo zostawiając Rana przy schodach.
Cela podeszła do okna w .. sypialni, otworzyła je i spojrzała w dól, a potem w górę, szacując, która droga będzie prostsza. W pokoju były tylko dwa okna, oba wychodziły na przód budynku. Na dole na ławeczce siedział Krzych, paląc fajkę. Zejść na dół byłoby banalnie prosto, po różnych starych gzymsach i kiczowatych ozdobach, niskiego bloku. Mimo wieku, były raczej dość stabilne. Wejście na dach byłoby bardziej kłopotliwe bo musiałaby się wybić z wąskiego parapetu okna i spróbować chwycić krawędzi dachu, od której jeszcze kawałek ją dzielił. Z dachu mogłaby się dostać na pobliskie, wyższe bloki, gdyby udał jej się daleki skok, a potem chwycenie się czegoś. Wszystko to wymagało sporego ryzyka i umiejętności, które ostatnio dziwnie się jej polepszyły.
Zejście na dół wydawało się najprostszym rozwiązaniem, ale nie wiedziała jak Krzycho zareaguje na jej nagłe pojawianie się. Nie da rady go powalić, a on pewnie nie pozwoli jej odejść, ot tak. Dodatkowo, jeśli ją zobaczy to zaalarmuje innych, utrudniając pracę chłopakom.
Mogła strawersowac ścianę, ale nie wiedziała, co było za rogiem budynku. Droga na dach - choć teoretycznie najtrudniejsza - wydawała się najlepszym rozwiązaniem.
Wspięła się na parapet, stanęła twarzą do ściany budynku, przytrzymując się futryny okna. Zasprężynowała na nogach, sprawdzając wytrzymałość parapetu. Wyciągnęła ręce do góry i mocno wybiła się z ugiętych nóg, starając się dosięgnąć dłońmi krawędzi dachu.
Skok wyszedł jej wręcz nienaturalnie dobrze i choć nie bez stresu i małego poślizgu, udało jej się wejść na górę.
Podniosła się na nogi, oglądając obtarte kolana - wspinanie się bez spodni było mało rozsądne. Obeszła dach dookoła, patrząc w dół - chciała sprawdzić, czy jest miejsce, gdzie można zejść, nie spadając nikomu na głowę. Alternatywą był skok na pobliski budynek - niestety, był nieco wyższy od tego, na którym stała, co podnosiło trudność.
Na dole po drugiej stronie budynku, znajdował się kolejny ochroniarz, kręcił się w pobliżu, nudząc się wyraźnie. Po bokach, po których zejście było już bardziej kłopotliwe, nie było nikogo, ale wąskie uliczki i tak wychodziły tam gdzie był, albo Krzych, albo drugi z ochroniarzy. Teoretycznie skok na sąsiednie bloki, był możliwy, bez skręcania sobie karku, bo miałaby się czego chwycić, gdyby doleciała dość wysoko. Potem jednak pozostawała wspinaczka na górę, niezbyt prosta, szczególnie biorąc pod uwagę słaby stan budynku.
Uznała, że większe szanse będzie miała w starciu z materią nieożywioną. Wypatrzyła miejsce na boku sąsiedniego budynku, które powinno dać jej oparcie, jeśli do niego doleci. Cofnęła się kilka kroków, żeby nabrać rozpędu - pobiegła w stronę krawędzi dachu i skoczyła. Doleciała chwytając się jedną ręką kratki, za którą znajdowała się stara, przepalona dawno żarówka, drugą uchwyciła się drutu przeciwpiorunowego, nogami stając na parapecie okna, na samym skraju boku budynku. Stary parapet po chwili skruszył się lekko pod jej nogami, wpadła w mały poślizg, przez co mocniej szarpnęła kratkę, która odpadła od ściany. Uchwyciła się mocniej drutu, prawie, że na nim wisząc, nie miała gdzie postawić lewej stopy, podłoże pod jej prawą i tak było mało stabilne.
Przycisnęła się całym ciałem do ściany budynku, próbując ustabilizować pozycję. Dosunęła prawą stopę bliżej okna i spróbowała oprzeć na niej ciężar ciała, żeby odciążyć ręce, które od trzymania cienkiego, twardego kabla, mocno zapiekły. Udało się jej jednak oprzeć na nodze.
Spojrzała w górę, szukając kolejnych punktów, których mogłaby się uchwycić. Wspinaczka po samej linie byłaby trudna i bolesna dla dłoni, ale drut wydawał się być najstabilniejszą częścią budynku, nadającym się tylko do rozbiórki. Było wiele więcej obiektów, których można było się uchwycić, ale nie wyglądały zachęcająco.
Zacisnęła zęby, uchwyciła silniej drut w dłonie i zaczęła się wspinać.
Gdy po, wydającej się trwać wieki męce, dotarła na samą górę, jej ociekające krwią dłonie, okrutnie piekły i chwilowo ledwo nadawały się do użycia. Na szczęście nie rozcięła dłoni zbyt mocno, krwawienie nie było mocne, a rany głębokie.
Z góry miała dobry widok. Zobaczyła jak pod burdel, podjeżdża samochód dostawczy z piekarni “Rostowscy”. Wysiadło z niego paru ludzi i wesoło przywitało się z Krzychem.
Włożyła dłonie do kieszeni bluzy - na razie to musiało wystarczyć. Przyklękła na skraju dachu i wytężyła słuch, starając się dosłyszeć, o czym Krzysiek rozmawia z przybyłymi.
- Tak jak zwykle, dla waszych lepszych mamy dziewięćdziesięcio procentową, dla reszty czterdziestki. Wszystkiego po piętnaście kilo - mówił ktoś z przybyłych, niski, łysiejący mężczyzna, w okularach przeciwsłonecznych. Dwóch wysokich, potężnych mężczyzn, stało po jego obu stronach.
- Cena jak zwykle? - Spytał Krzych.
- Trochę podskoczyła... ostatnio musieliśmy wam więcej załatwiać, a więcej nie dostajemy niż zwykle - odpowiedział mu, zdejmując okulary i podając jednemu ze swoich przybocznych, który schował je do kieszeni kurtki.
- No dobra... to będziesz musiał z panem Ranem pogadać. Teraz przyjmuje handlarza, ale za godzinkę będzie wolny. Chcecie się zabawić w Harlu, albo na dwójce?
- Czemu by nie... - mężczyzna wzruszył ramionami.
- Świetnie. W takim razie... - Krzysiek nagle zamilkł, widząc, że zza rogu ulicy, wychodzi Jason. - Chwila... niech przejdzie. Może to klient...
Cela zdziwiła się, że Jason jest sam, ale nie zareagowała w żaden sposób.
W uliczkę pod nią, wbiegł Romek, nawet nie zdyszany, mimo iż chyba musiał wykonać spore okrążenie. Ukrył się za rogiem, czekając aż Moore znajdzie się bliżej czwórki mężczyzn. Niski stanął niewinnie za plecami swoich dwóch ochroniarzy.
W pewnym momencie pewne było, że Husky ich nie ominie, Krzysiek postąpił krok na przód, wkładając ręce w kieszenie dresowej bluzy.
- Mogę w czymś panu pomóc? - Zawołał.
- Tak! Bardzo bym prosił - odpowiedział podchodząc jeszcze. Jeden z dwójki rosłych ochroniarzy, postąpił parę kroków w przód, wstrzymując Jasona gestem dłoni.
- Bliżej nie trzeba... - powiedział stanowczo.
- Szukałem drogi do poleconego mi butiku i... - mówił Husky, gdy w końcu znalazł się na wyciągnięcie ręki od dłoni mężczyzny, z prawej ręki wystrzeliły szpony, które wbiły się w otwartą dłoń ochroniarza, który zawył wściekle z bólu. Romek wybiegł z uliczki, Krzysiek wyciągnął z jednej kieszeni kastet, z drugiej nóż sprężynowy, drugi z pracowników piekarza, sięgnął po pistolet, ale nie wyjmował go jeszcze z kabury, patrząc jak Krzych doskakuje do Jasona, który dopiero co, z trudem wyszarpnął czarne pazury. Uchylił się przed cięciem noża, ciosem z pięści uzbrojonej w kastet, uskoczył jeszcze dwa razy, jakby od znudzenia, aż w końcu przechwycił dłoń Krzyśka, w której ten trzymał nóż i wykorzystując siłę jego ruchu przy kolejnym ataku, zmienił sprawnie jej tor i ostrze wbiło się w gardziel mężczyzny, który poleciał zaraz na ziemię, charcząc i dławiąc się własną krwią, trzymając za nóż.
Ochroniarz wyciągnął pistolet i strzelał, jednak do Romka, którego dostrzegł z tyłu. Pięć pocisków odbiło się z brzdękiem od łusek chłopaka, dziurawiąc tylko jego ubranie. Gdy Romek znalazł się przy nim, wytrącił mu broń, zablokował jeden cios i uderzył czołem w czoło wroga, które nagle stało się wklęsłe.
Niski mężczyzna, leżał na chodniku przerażony, Jason stanął nad nim, chowając pazury.
- Znamy się? - Spytał przekrzywiając głowę.
Łysielec pokręcił nerwowo głową, zaczął czołgać się do tyłu niezgrabnie.
- Na sto procent?! Na pewno?! Tak?! A nie nazywasz się Michał Rostowski może?! - Krzyczał do niego.
- Mo... może - wystękał.
- To chodź! Pewnie pamiętasz, co kiedyś kazałeś jednemu ze swoich sługusów zrobić dla niejakiego Alberta. Pamiętasz jak miał na nazwisko?! - Krzyczał ciągnąc go za fraki po chodniku, w stronę krawężnika.
- Wi... Williamson! - Próbował uderzać słabymi, trzęsącymi się ze strachu rękoma, w rękę Jasona, która silnie go trzymała.
- Brawo! - Warknął, rzucając go na ulicę. Odwrócił go, twarzą do krawężnika, przyklęknął, chwytając za włosy. - Wiesz co się teraz stanie?!
Cela wiedziała - sądziła, że wie, w każdym razie - odwróciła się więc gwałtownie.
- Połóż górną szczękę na krawężniku! Już! - Krzyknął. Gdyby dziewczyna była bliżej, usłyszałaby zgrzyt zębów o chodnik, ale i tak słyszała już za wiele.
Zapadła dłuższa chwila ciszy, jedynie szloch Michała wypełniał lekko opustoszałe ulice. Romek stał nad ochroniarzem, któremu Jason zniszczył rękę i pilnował go, jednak nie spuszczał wzroku z Husky’ego. Ten w końcu znowu uklęknął przy Rostowskim, wyjął z jego kieszeni kluczyki i podźwignął go do góry.
- Dawaj tego żyjącego tutaj - rozkazał Romkowi, który posłusznie wykonał polecenie. Jason otworzył drzwi do dużego bagażnika minivana, pozbawił Michała przytomności i wpakował do środka. To samo zrobił z jego ochroniarzem, po czym zamknął bagażnik.
- Chodźmy. Alan i Cela już pewnie mają kłopoty - powiedział w końcu, ruszając do drzwi. Zajrzeli przez małą szybkę, nikogo nie widzieli, więc Jason wykonał w szkle otwór pazurem i otworzył drzwi od środka. Weszli wypuszczając na zewnątrz odgłosy strzelaniny.
Kiedy dziewczyna spojrzała ponownie w dół, ulica była znów pusta. Mogła tylko domyślać się, co się będzie działo w środku - i była wdzięczna sobie i losowi, że nie musi tego oglądać. Obtarte ręce to niska cena za ten luksus. Miała świadomość, że na nic się tam nie przyda, przeciwnie, jej obecność tylko by rozpraszała. Usiadła na dachu i czekała.
Wieczór zamienił się w noc, strzały ustały szybko, jednak nie krzyki, pojedyncze i krótkie, zbiorowe i przeciągłe. Nikt z odległego sąsiedztwa, nawet jeśli słyszeli, zdawał się nie przejmować. Pewnie wiedzieli, co tu się dzieje i wiedzieli, że lepiej się w to nie pakować.
W końcu z budynku ktoś wyszedł. Cela mimo mizernego oświetlenia na ulicy, świetnie widziała, że był to Pies, ćpun który wcześniej otworzył jej i Alanowi drzwi. Stanął dwa metry przed drzwiami, umazany we krwi, trzymając swoją starą strzelbę. Cały się trząsł i patrzył pusto w chodnik pod sobą.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline