Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2013, 08:13   #164
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





BIBERHOF, 2 VORGEHEIM, WIECZÓR




- I ja bym o rzeczy kilka zapytać pragnął. O piwniczce męża swego ukrytej wiedziała Bauer Pani i co we niej spoczywać raczy? - zapytał khazad.

- Wiedziałom. Majontek nasz. - odpowiedziała.

- A we tej skrzynce, co na dole spoczywa sama co Bauer Pani wydaje się, że jest?

- Dorobek naszego życia i prowiant. Jakby rajd gobliński był to siem trzeba schować gdzieś, tak? Weź klucz jak prawo macie i se sam zobocz co jest. Mój stary ma kluczyk do kłódki.

- I tylko Bauer Herr zaglądać tam zaglądał czy raczył okiem rzucić kto na to, co we niej siedzi? - drążył krasnolud.

- Dziatki nie wiedzom po co skrzynka. Straszyć ich nie trza bandytami i goblinami, ani żeby chlapnęły komu o tym, że tam złoto leży. - kobieta była zła. - A co? Powiadajom że krasnoludy, to nosem zwęszyć mogom złoto, to i chyba prawda to, bo żeś wyniuchoł. Tylko temu pleciudze Gottcie nie godoj o tym, bo zaraz całe sioło będzie mieć nas na jęzorachh, że my takie bogate, i tako dalej... Nie trza tu zawiści i złodziejstwa kusić...

- Waszym złoto i waszym skrycie wasze. Biberhof mieszkańcom inszym do tego nic. Już, że zaglądać nikt tam nie zaglądał z dzieci waszych wiem, a czy Bauer Pani spozierać raczyła?

- Gdzie spozierać, bo siem gubiem?

- Do piwniczki i skrzyneczki takoż.

- Do piwniczki stary tylko schodzi i on kluczyk ma. On głowa wiosk... domu znaczy się...

-Bauer Pani wybaczyć raczy, żem tak sobie przeskoczę na temat inszy. O Stompera zapytać bym chciał.

- Kogo?

- Stompera Guntera. Z Oberwil domokrążcę, co to sprzed lat kilku pamiętać go można.

- Sprzed lat kilku? - zamyśliła się. - Tego co zabitym był na drodze? Co go zbójcy napadli? Dawno to było Arno... Co z nim?

- Jakby Bauer Pani go widzała. Tegoż nie innego. Bauer Pani widzieć go razu ostatniego widziała kiedy? Na długo to przed utrupieniem jego było?

- Dobrze nie pamiętam. To był rok trudny... To było albo przed albo po goblińskim rajdzie... Chyba po... Stratne my wtedy byli... Całe sioło było... Szwagra utłukli wtedy... Więcej gęb do karmienia nam wpadło... znaczy się , e tam, nieważne... - zaczerwieniła się. - Był we wsi tego roku, ale nie spamiętam dokładnie. Pewnikiem nie na zimę. Zimą to te domokrążce z Oberwill do nas nie zachodzom...

- Jeśli kombinuję dobrze całkiem, to odwiedzać Stomper wszystkich raczył we wsi?

- Tego nawiedzoł z kim interes mioł Arno. No jak to wszystkich? Winkel by go pogonił jakby do wszystkich drzwi pukoł. - stuknęła się w czoło. - U nas był to pamiętom, ale jak przez mgłę. To ył trudny rok... Po Rajdzie Alfred został wójtem choć mój stary bardziej siem nadawał... Może tera by my byli więcej wszyscy rozwinięci i Biberhof kwitło by a nie takie to na uboczu jak w ślepej kiszce. Przyjedzie do nas, ten kto się zgubi, zabłądzi lub do barona jedzie i służbę u nas przenocować każe. Dla interesu naszego to nie służy... Taki wójt jak ze mnie księżna, ot tyle ci powiem na ten temat. A teraz jeszcze kapłana dał utłuc. - nakręcała się coraz bardziej. - Zobacz jakie jego rządy som dla nas wypaśne... Ale niech łowca przyjedzie.. Zobaczy... Winnych ukara, wieś oczyści z tego Alfreda. Teraz to już nie mam co gęby na kłódkę zwartej trzymać, bo już niedługo po wszystkim będzie. Byle tylko sigmaryta olej miał we łbie i sioła nie spalił za czyn przeklęty jednego i głupotę rządów drugiego... - westchnęła.

- Bauer Pani mowić dalej raczy. O tym, co we, za przeproszeniem Bauer Pani, facjacie trzymać już nie trzeba.

- Jużem powiedziała. W końcu osoba należycie stosowna do wioski wzięcia pod swe przewodnictwo się znajdzie. Syn tego sioła i człek enteligentny, małżonek mój siem znaczy. - zadarła nos do góry.

- A ostatnie to, co Bauer Pani rzec raczyła o czynie jednego przeklętym... Osobą drugą wójt nasz, a pierwszy ten?

- A co to ja śledcza jestem Arno? Skąd mnie to wiedzieć? Jużem mówiła, ze ci niekogo nie wytknę! - zaczęła podnosić nieco ton. - Tak dronżysz i dronżysz jakbyś myśloł, że ja wiem kto ojca Franciszka ukatrupił... A ja mówię, ty się zastanów czy ta historyja siem nie powtarza... - zrobiła wymowną minę zaglądając krasnoludowi w oczy.

- O Stomperze Bauer Pani raczyć mówi?

- Gdzie o Stomperze? Stompera na szlaku utłukli a sigmarte zarżnęli nieludzko. Słyszałam co mu zrobili... A kto siem z życiem zachowoł całe swoje sioło pod miecz i ogień łowcy Czarownic oddając, he? I tera tutej zaciągnoł niby przypadkiem ten sam smród, hę?

- O czym mowa wiem już - skinął głową khazad.

- Wykluczonym być to nie może, bo i wszystko pod rozwagę wzięte być musi. Do Stompera tematu powrócić bym chciał. Bauer Pani co obwieś ten wcisnąć chciał pamięta może? Czy Bauer Herr pogonić go pogonił? Jako to wtedy było?

- Nie pamiętom. Dawno to było. Za dawno. Tomasa pytajcie. Tylko po tym jakeś głupoty na niego wykrzykiwoł przed chałupom na wieś całom, że to mój stary maczoł w księdze przeklętej zdobyciu palce i śmierci domokrążcy, bo teraz to już wiem od ciebie, że o niego to chodziło, to nie wiem czy małżonek chcieć będzie z tobom godać.

- Fryderykowy podarek dla Bauera Herr zobaczyć można? O z winem butelkę rozchodzi się - zmienił temat khazad.

- A to ja wiem gdzie ona jest? Mój to podarek abo ja pije takie trunki? - wzruszyła ramionami. - nie wiem gdzie jom Tomas ma. Może już jom wypił na festynie?

- A gdzież Bauer Herr był, jako Stompera tłukli? - raz jeszcze zmienił temat.

- No wiesz? Co za pytanie... Na pewno nie przy Stomperze... Kto to spamięta gdzie był tydzień temu? A co dopiero kopę lat... W wiosce zapewne...











- Bauer Herr... - zaczął Arno. - Żona wasza kłam słowom wypowiedzianym waszym zadała w Stompera temacie. W nieświadomości swej zeznania wasze podważyć raczyła. Co zatem o Stomperze powiedzieć mi raczycie?

Bauer nie chciał za bardzo z nikim rozmawiać. Dopiero po słowach Arno powiedział:

- Bandyty go zabiły A co żona mówiła takiego? - obruszył się.

Krasnolud wykręcił paskudnie brodatą gębę.

- Co żona Pańska mówiła lepiej Herr niech powie. Mówić mam jako zeznawać macie?

- Jam już zeznawał.

- Jako zeznawaniem wykręty zwać można, to i prawdę nawet mówicie. Jednako wykrętów ja uznawać nie uznaję. Ostatnie ze Stomperem spotkanie raczy Bauer Herr opisać.

- Nie pamiętam. Już mówiłem. Dawno było to. Pamięci na stare stara nie ma się tak dobrej jak za młodu... Pewnie coś kupiłem, bo to wszak był wędrowny kupczyna. Zresztą o opinii mieszanej jak i ten Furc przybłęda...

- Wina butelkę zobaczyć bym chciał. Coście ją od Fryderyka ojca w Słońca Dzień otrzymali.

Piwowar długo przyglądał się krasnoludowi.

- Dobrze. Czekaj. Przyniosę. Na jednej nodze.

- A jakie to wino było? Skąd? – kahazad zastąpił mu drogę.

- Z Averlandu.

- Gdy Angelę zapytam o wina pochodzenie we składziku Fryderykowym, jako myślicie? Co odrzeknie?

- Że ma wissenlandzkie. - odpowiedział od razu. - Wiem, bo na festynie się skarżył, że Furc mu wcisnął liche z Wissenlandu, a on chciał... - zaciął się. - On chciał jakieś inne. Nie pamiętam jakie. Ale co ma wissenlandzkie wino do tego, hę?








BIBERHOF, 3 VORGEHEIM, O PORANKU






Straż do późnego wieczoru dnia poprzedniego przedstawiała wójtowi dowody jakie obciążały podejrzanych w sprawie morderstwa Fryderka Gottlieba. A byli nimi wedle dowodów, poszlak i przekonań wiejskiej milicji: domokrążca Furc, starszy wioski Tomas oraz nowicjuszka Sigmara Angela. Do później nocy w oknie Izby Zgromadzenia palił się światło. Długo po tym jak strażnicy rozeszli się do swych chałup. Wilki wyły niedaleko w lesie. Podeszły wyjątkowo blisko wioski, co wielu brało za zły omen. Kruk siedział na skończonej szubienicy nie wydając z siebie żadnego dźwięku.

Rankiem młodzi śledczy obudzeni przez najstarszego syna wójta udali się zgodnie z intrukcją do Izby Zgromadzenia na wiejski sąd. Miejsce było wypełnione szczelnie tłumem mieszkańców Biberhof. Wszyscy wieśniacy, ubrani w odświętne, wyjściowe stroje, oczekiwali dobrego wieszania po sprawiedliwym procesie. Strażnicy wiejscy czuli na swych barkach ciężar odpowiedzialności gdy twarze najbliższej rodziny, krewnych, znajomych i starszyzny obracały się na nich. Oczy zgromadzonych szukały ich spojrzeń. Gwar ucichł zastąpiony cichym szmerem, gdy przez rozstępujący się tłum szedł Alfred Tannenaum i Otto Miller prowadzący skrępowanego więzami Tomasa Bauera. Szedł górując nad tłumem z dumnie podniesioną głową ostentacyjnie utykając na lewą nogę. Doprowadzony na środek wszedł do prowizorycznej drewnianej ambony zbitej dnia poprzedniego z surowych, nieheblowanych desek.

Strażnicy wiejscy zwrócili uwagę, że nawet znajome gęby zbrojnych ludzi Bertholda były obecne w tłumie wyróżniając się herbowymi barwami barona.










Słońce stało w zenicie z góry z ciekawością zaglądając do Biberhof. Z rękoma opuszczonymi wzdłuż tułowia i skrępowany linami wokół grubego brzucha i szerokiej piersi, Tomas Bauer czerwony ze wściekłości wił sie i kopał, gdy Arno z Gotte i Jostem pakowali piwowara na stojący przed Izbą Zgromadzenia wolnostojący, pusty, drewniany wóz. Woytek z Erykiem uchwycili za orczyk i postronki i pociągnęli skazanego na plac za toczącymi się dwoma, dużymi kołami pojazdu szło całe Biberhof w milczeniu. Szloch rodziny piwowara przebijał się przez krakanie wron i skrzypienie wozu do czasu gdy Bauer nie zagłuszył wszystkiego donośnym, wściekłym krzykiem.

- Wy chędożone głupce! Maluczcy! Jam niewinny! – darł się ochryple, gorączkowo oglądając na wieśniaków. - Niechaj kiła jaja wam harata! Oby pies was w rowie jebał, koń kopał a po śmierci nikt nie zakopał! Niech wiater nawieje wam gnoju kupę i gnijcie tak kobyle zady, ryje świńskie, kij wam w dupe, kurwa wasza mać! – pluł przy tym obficie po strażnikach i gawiedzi.

Zaciągnięty na szafot opierał się coraz mniej. Nogi mu drżały. Rozbiegane, rozszerzone oczy szukały ratunku. Strażnicy założyli na szyję Bauera grubą linę ręką ściągając węzeł, żeby pętla nie była za luźna.

- Ja niewinny! Kto twierdzi inaczej to kłamca jest wierutny i buc, za co może w rzyć pocałować mnie! – wył do tłumu a zwłaszcza uwijających sie przy nim strażników. – Niech wszyscy bogowie przeklną was za wasz udział w tym! Byście cierpieli los podobny coście mi zgotowali! Niech wasze potomstwo będzie zmutowanym ścierwem!

Kiedy piwowar nie szczędził obelg strażnicy ustawili się za szafotem gdzie mieli za zadanie odciągać linę. Gdy tylko powróz naprężył się potok przekleństw z ust grubego piwowara uciął sie zastąpiony rzężeniem a tum gapiów wydał z siebie jęk, ktoś krzyknął „Morderca!”, ktoś inny „Kultysta!”, ktoś wiwatował, gdy nogi starego Bauera drgały rozstając się z deskami szafotu. Podciągnięty stopę ponad pokład podwyższenia wierzgał czerwony na jeszcze grubszej niż zwykle twarzy. Strażnicy co niemało krzepy wykazali w ciągnięciu za linę, na znak wójta obwiązali jej koniec o pień drzewa pod którym stał szubieniczny słup.

Skazaniec z wybałuszonymi oczami i sinym językiem długo jeszcze rzęził, świstał i trząsł się. Śmierć przez wieszanie w Starym Świecie nie była ani łatwą ani prędką. Nawet kiedy wszyscy rozeszli się pętla, która za cisną ani za luźna być nie mogła, zatroszczyła się, żeby Tomas Bauer męczył się długo i powoli.

Najbliższym świadkiem tego był Bert i Kacper Winkel, którzy zakuci w dyby zaraz po wieszaniu mordercy sigmaryty, do końca towarzyszyli piwowarowi w agonii. I potem, gdy smród od trupa zapychał im na placu nozdrza nic nie mogli poradzić na to, że choć wzrok mogli odwrócić od ucztujących na piwowarze krukach, to ich skrzeczenie za dnia i nocy docierało do ich uszu.









Dwa dni potem do wsi zajechali konni uprzednio przystanąwszy przed bramą Biberhof przy drodze, gdzie z grubej gałęzi starego drzewa dyndał chudy trup Furca. Poważny mężczyzna, o surowym obliczu, w czarnych szatach, dosiadał karego ogiera a towarzyszyła mu eskorta ludzi barona. Berthold i jego trzej kompani. Nie spiesząc się , stępa wjechali do wsi nie przystając na placu.

Łowca Czarownic lodowatym wzrokiem zmierzył Berta a kiedy ich spojrzenia sie skrzyżowały domokrążcy przeszły ciarki po zdrętwiałym, narywającym ostrym bólem krzyżu.

Sługa kultu Sigmara spędził na osobności z wójtem wiele godzin w Izbie Gromadzenia. Wieśniacy wyjątkowo tego dnia kręcili sie przy placu, karczmie i Wspólnej Sali niby pogrążeni w swych codziennych obowiązkach. Zwłaszcza Gotte przystawał co raz nieopodal okien i drzwi gdzie Alfred Tannebaum rozmawiał z łowcą. Szewczyk musiał poprawiać onuce, zbierać wysypane gwoździki, co niezdarnie wymckły mu się z kubełka...

Późnym popołudniem drzwi otwarły się i stanął w nich odziany w czerń rycerz mówiąc twardym głosem.

- Przedstawię sprawę przedstawicielowi Lektora w Wurtbadzie. W moim odczuciu przedstawione przez ciebie fakty mówią, że wypełniliście wolę Sigmara w zgodzie z imperialnym prawem. Gdyby jednak zaszła potrzeba, to usłyszysz od Kultu w stosownym czasie.

To powiedziawszy łowca czarownic dosiadł konia i odjechał kłusem w kierunku zamku barona.










Bert wrócił do domu tydzień potem zaniesiony do chałupy przez przyjaciół ze straży. Jego ojciec nie miał takiego szczęścia. Z dyb trafił prosto do lochów barona, gdzie miał gnić do wiosny.

Młody Winkel zamartwiał się leżąc obolały w barłogu co to będzie. Wyrzucony z cechu domokrążców. Napiętnowany we wsi. Rodzina bała sie w chałupy nosa wysuwać, żeby nie spotkać się z krzywym słowem. Strach jednak inny zaglądał mu w oczy co będzie dalej. Bo wiedział, że wkrótce zajrzy im do oczu głód. Uspokoiła go matka pokazując mu pewnego dnia małą sakiewkę pełną złotych koron dzięki którym mieli przezimować. Nic nie mówiła. Nie musiała. Bert poznał woreczek Furca zarekwirowany przy jego aresztowaniu.

- Do wiosny wytrzymamy. Potem ojciec twój wróci. I damy radę. On coś wymyśli... – mówiła załamując spracowane ręce.








Eryk wraz z braćmi z nadania barona co jak sie okazało cichym wspólnikiem browaru Bauera był, za pośrednictwem Bertholda umył ręce od wszystkiego, co mogło go wiązać ze skazanym kultystą i zrzekł się wszelkich praw do domostwa i budynków gospodarczych piwowara. Wszystko stało się teraz własnością rodziny gałęzi Eryka i Woytka, jako że najbliższych piwowara wypędzono ze wsi kijami i kamieniami po odjeździe Łowcy Czarownic. Bo jak to mawiały stare kumy, kobita kręci łbem męża a jak łeb zepsuty to i szyja też... Czy miało co z tym wspólnego, że plotka poszła po siole, że piwowary w bogactwach ukrytych w piwniczce się opływały, kiedy innym często źle sie wiodło i po prośbie nie raz się szło stukać w ich drzwi o pożyczkę i ratunek? Nim straż zdążyła zareagować chata piwowara została splądrowana i spalona i tylko dzięki bliskości stawu i rzeczki udało się ugasić płomienie, że się Beczka Piwa nie zajęła nimi.










Arno z Erykiem nie dali siołu kamieniami zbyt długo odprowadzać żony starego Bauera, jego córki i synów. Joni i młodzi Tannenbaumowie również odciągali swe matki i siostry. Najbardziej było szkoda małego Alexa, który odchodząc prowadzony przez matkę za rękę, długo wpatrywał się bez słowa i absolutnie żadnych emocji, nie mrugnąwszy powiekami ni razu, w stojącego na uboczu szewczyka... Krasnolud nie znalazł w oczach starej piwowarki żalu czy nienawiści. Kobieta z godnością przyjmowała los jaki ją spotkał ciesząc się, że dzieci ma zdrowe. Za murem wioski, gdy niegdyś pierwsza rodzina Biberhof załadowała się na stary wóz po Furcu zaprzężony w konia przemytnika, Arno odprowadzał ich długo wzrokiem a oni jego. Na kolanach Marleny Bauer spoczywał wór pobrzękując chicho na koleinach. Khazad dotrzymał słowa.












W Jostowym domu znowu poprawił się nastój starego Schlachtera. Przechowalnia Morra była znów otwarta odkąd świątynię Simara zamknięto na cztery spusty do czasu, jak głosiła wiejska wieść, przyjazdu nowego kaznodziei... Jost omijał łukiem drzewo z dyndającym Furcem, któremu wilki obgryzły kulasy aż do kolan. Pewnego dnia zniknął zupełnie a została po nim tylko wystrzępiona, bezwładnie wisząca lina. Czasami zapuszczał się pod chatę Huberta lecz za każdym razem była tak samo opuszczona.












Tydzień po odcięciu truchła piwowara, które na dobre wpisało się już smrodem w krajobraz placu, Angela Apfel przywitała w świątyni starego sigmaryckiego kapłana. Opuściła z nim Biberhof jeszcze tego samego dnia na odchodne pełnym satysfakcji ukradkowym uśmieszkiem żegnając Mariankę, która wracając z lasu stała przy drodze z toporem w dłoniach.

Ostatniego dnia Vorgeheim Millerówna zapuściła się w las nieco dalej niż zawsze. Tam, gdzie była tylko raz jeden. Gdzie tajemnicę jej blizn strzegły stare drzewa. Słońce przebijało sie snopem oświetlając niegdyś zarośnięte krzewem i mchem wejście do ruiny, które jak stara studnia kilkoma, ułożonymi w okrąg, zmurszałymi kamieniami wystawało z ziemi przykryte dzisiaj... Drewnianą klapą? Po odsunięciu, starożytne schodki stały otworem. Uprzątnięto porastającą ją niegdyś roślinność. Z toporem w ręku i duszą na ramieniu zeszła na dół odpalając zatkniętą na dole w ścianę pochodnię, co wzięła się tam nie wiadomo skąd. W środku nic nie było takim jakie pamiętała z dzieciństwa. Kamienna komnata była uprzątnięta z gruzów. Na jednym z płaskich bloków skalnych leżały narzędzia. Myśliwskie i rzeźnickie noże. Pod ścianą kości. Zwierząt. Zbadała ostrożnie ślady na ziemi. Dawno nikogo tam nie było. Wychodząc w kącie stromych, kamiennych schodków znalazła ususzona plecionkę z gałązek wiązu.






KONIEC
PROLOGU






 

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 09-04-2013 o 23:54.
Campo Viejo jest offline