Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2013, 19:43   #15
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Carminy di Betto (fragment pisany z Maurą)

Było jeszcze wcześnie, gdy pod kamienicę w której mieszkała di Betto podjechał powóz, w dodatku taki, który dobrze pamiętała z minionej nocy. Takim samym wracała z Watykanu. Wysiadł z niego uzbrojony mężczyzna, o smagłej, ogolonej twarzy, z trochę tylko zbyt szerokim nosem i włosami, którym nie zaszkodziłoby spotkanie z grzebieniem.
Kamienica, ściśnięta bocznymi kolumienkami niczym gorsetem, ze starą klatką schodową i balustradą z rdzewiejących, ale elegancko wykutych prętów, była jak podstarzała, ziewająca zalotnica. Z jednego okna wyglądała powiewająca firanka, niczym negliż, z drugiego łypnęły na wojaka oczy starszej pani, która z emocji wychyliła się ciut za daleko, prezentując imponujący, choć zwiędły biust, okryty zszarzałym szlafrokiem. Na beczce pod gałązkami kapryfolium siedziała ładna, białoruda kotka, przyglądając się mężczyźnie z chłodną ciekawością. Z kamienicy po sąsiedzku, gdzie mieściła się mała piekarenka, dobiegały fałszywe, ale entuzjastyczne tony popularnej piosenki, śpiewanej ochrypłym basem.

-E se io muoio da partigiano,
o bella, ciao! bella, ciao! bella, ciao, ciao, ciao!
E se io muoio da partigiano,
tu mi devi seppelliiiiiir...


- Pan do kogo? - Giuliana Rossi, jędzowata, pobożna i wszechstronnie zorientowana dama zamrugała rzęsami, strojąc zwiędłą twarz w pełen nadziei uśmiech, jeszcze bardziej wychylając się z okna.
- Dama? - firanka w niższym oknie o zielonych okiennicach uchyliła się i wyjrzała rozczochrana, jasna głowa i różowy dekolt, okryty tylko peniuarem, głowa zadarła się ku górze, skąd dobiegał głos jędzy - Giuliano, widziałaś moją Damę, uciekła mi rano...
Carmina ucichła, patrząc zdumiona na powóz i na stojącego przed kamieniczką wojaka.
-Szukam panny Carminy di Betto, malarki. Gdzie ją mogę znaleźć? - zawołał mężczyzna, do nikogo konkretnego, ale licząc na jakąś odpowiedź.
Mina Giuliany skwaśniała, niczym śmietanka w gorące południe. Kobieta wsunęła siwiejący lok za ucho i mocniej okryła sie połami szlafroka.
- To i znalazłeś waść, drzeć się nie było trzeba. A Dama ZNOWU wspinała sie po kapryfolium. Niszczy moje kwiatki, Carmino. Liczę, że weźniesz to pod uwagę przy płaceniu za czynsz...
I łypnęła okiem na wojaka. Nie myślała odejśc i stracić widowisko.
- Zaraz zejdę! I otworzę! - pośpiesznie zawołała blondynka, po czym zniknęła za firanką. Kiedy po minucie była już na dole, otwierając drzwi, jej negliż znikł, zastąpiony szarą, prostą suknią domową. Ale włosy nadal były rozczochrane.
-Przepraszam, że o tak wczesnej porze pannę niepokoję, lecz takie otrzymałem rozkazy - przeprosił brunet. -Cesare Borgia, dowódca wojsk papieskich chciałby się z panną widzieć - a jeszcze po chwili dodał - obawiam się, że sprawa jest nagląca.
Carmina zamrugała oczyma; były to ciepłe, brązowe oczy o barwie orzechów, kontrastujące z kolorem pszenicznych włosów dziewczyny. Tysiąc myśli. Cesare? Dopiero co pożegnała go wczoraj... obraz stał nadal w sypialni, zawiązany w płótna, nawet go nie ruszyła... nie mogło chodzić o obraz...
- Tylko się ubiorę... - spojrzała na swoje bose stopy w domowych chodakach i zarumieniła się.
-Borgia sugerował też, że powinna panna wziąć ze sobą coś do... szkicowania - znalazł odpowiednie słowo.
Potrzebowała tylko kilku minut, sukni nie zmieniła, dopięła tylko do niej biały, koronkowy kołnierz, wciągnęła pończochy, wzuła ciżemki i spróbowała coś zrobić z włosami, lecz z irytacją tylko splotła je w warkocz, zupełnie wiejski. Szlag... Nie sądziła, że może negocjować lub odmawiać. Nie w sytuacji wczorajszego zamachu...
- Giuliano, zaopiekuj się Damą! - krzyknęła, zamykając drzwi. Zaburczało jej w brzuchu - nie zdążyła nawet zjeść śniadania. Pod pachą niosła szkicownik w grubej oprawie, o miękkich, welinowych kartach, w sakwie na ramieniu komplet grubych ołówków, sepii i ochry, nożyk do ostrzenia, białe wapno i drzewny węgiel w otulinie. Spojrzała na wojaka, wyciągając doń dłoń na powitanie.
- Carmina di Betto, panie. Jestem gotowa.
Mężczyzna uderzył się otwartą dłonią w czoło. -Ależ oczywiście, prostak ze mnie - rzucił cicho pod nosem. -Giulio Orsini, kondotier na usługach Ojca Świętego - przedstawił się i pokłonił, całując wyciągniętą dłoń.
Po paru minutach Carmina siedziała już w powozie sunącym przez rzymskie uliczki w kierunku Watykanu. Orsini nie umiał, albo nie chciał wytłumaczyć, dlaczego została „zaproszona”, ale z łatwością można było się domyślić, że rozchodziło się o wydarzenia zeszłej nocy. Ale przecież opowiedziała już wszystko co widziała, trudno jej zatem było zgadnąć, czego chciał Cesare. No, ale przecież wkrótce się dowie.

do Marco Viscontiego (fragment pisany z Kellym)

Stanie na warcie to bardzo niewdzięczna robota. Nuda w połączeniu z odpowiedzialnością. No i jeszcze do tego nogi cierpną, jak tak człowiek bezczynnie stoi. Marco mógł tylko nasłuchiwać, jak atmosfera w Pałacu się uspokaja, jak późną nocą zebrani przez Cesare goście dostali pozwolenie by się rozejść i zmęczeni opuszczali apartamenty. Wreszcie, po godzinach straży, przyszedł by go zluzować Oliverotto, władca Fermo, wraz z jakimś swoim przybocznym.
-Szalona noc, czyż nie? – zagadnął. Da Fermo ignorował zazwyczaj formalności i procedury w kontaktach z innymi, chociaż samemu wymagał by formalności dopełniać wobec niego.
- Szalona pewnie będzie jeszcze bardziej nad rankiem, kiedy Michelotto zacznie wszystkich przesłuchiwać - odparł Visconti, trzymający ciągle wyciągnięta szpadę. - Dobrze, że już jesteś, póki co wszystko wydaje się pod kontrolą. Bez względu czy owa nierządnica działała samodzielnie, czy miała wspólników, Jego Świątobliwość czuje się dobrze oraz podrzemuje od jakiegoś czasu. Sam słyszysz, jak chrapie. Skoro zaś tak, także pójdę sie przespać, bowiem pewnie Valentino będzie chciał przedyskutować parę spraw ze swoimi oficerami.
-W Rzymie już co gorliwsi komendanci myślą, jak łapać spiskowców, to my przecież nie możemy być gorsi - zgodził się Oliverotto. -Valentino pewnie zerwie nas wszystkich z rana skuteczniej od koguta. Dziwka na pewno nie działała na własną rękę. Nigdy tak nie działają. Zawsze jest jakiś opiekun - najwyraźniej kondotier był specjalistą w dziedzinie kurtyzan.
- Może, pytanie, czy tylko jako alfons, czy jako bandyta. Cesare rozkochał wiele dziewcząt, niektóre udawały się ponoć do klasztoru, kiedy je porzucił, nie zdziwiłbym się, gdyby któraś postanowiła pomstę. dobra pogdybać możemy. Idę się przedrzemać na jakiejś ławie. Poślę też służącego po jakiś nowy przyodziewek, żeby jak nas obudzą, można było szybko wskoczyć pod trochę studziennej wody oraz przywdziać coś, co się nie lepi - Visconti bowiem, przeciwnie do wielu innych, nie lubił śmierdzieć. Inni kondotierzy zresztą poznali już ową słabość do względnej czystości. Kiedy walka to walka, ale podczas postojów Pizańczyk lubił zażywać kąpieli, kiedy zaś była możność, także pływać. Pewnie było to efektem wychowania nad morzem, gdzie właściwie niemal wszyscy chłopcy uwielbiali taplanie się czy w rzece, czy też w Morzu Liguryjskim nawet.


Zmęczenie i wino sprawiły, że Marco nie obudził się skoro świt. Szczerze mówiąc wcale się nie obudził, a raczej został obudzony przez służącego, który przyniósł mu świeże ubrania. Gdy świadomość wygrała wreszcie nierówną walkę z porannym rozkojarzeniem, Visconti mógł ocenić, że słońcu już bliżej do zenitu, niż horyzontu. Przystąpił zatem do porannej toalety. Nie zdążył już jednak nawet solidnie wyschnąć, nim przybył do niego da Fermo, rzucając prosto z mostu.
-Czas się zbierać, Valentino nas oczekuje. Słyszałem, że zbiera dzisiaj sporą gromadkę.

do Lukrecji Medycejskiej

To była bardzo dziwna i bardzo długa noc, dlatego też po powrocie do domostwa Lukrecję szybko zmorzył sen. Nawet jeśli w głowie myśli kołatały jak szalone i domagały się uwagi, to ciało ciążyło ku łóżku i nieświadomości. Poranek powinien przynieść wytchnienie i chwilę czasu, by wszystko to, co się zaobserwowało uporządkować. Albo i nie. Mogło się przecież tak zdarzyć, że sen błogi zostanie przerwany przedwcześnie i myśli rozpierzchną się w porannym niewyspaniu. I tak właśnie stało się, gdy Lukrecję rano przebudził jej mąż.
-Doprawdy żono nie wiem co wczoraj robiłaś ze swym bratem i jest to pewnie nie moja sprawa, ale pod domem stoi watykański powóz z jakimś posłańcem. Mówi, że jest komendantem jakiegoś Baglioniego, mówi ci to nazwisko cokolwiek? -w głosie Jacopo pobrzmiewał nie tyle niepokój o swą lepszą połowicę, co o własny, nienaruszony spokój. Lukrecji zaś miano to mówiło niewiele. Owszem, nawet je kojarzyła, tylko miała problem z przyporządkowaniem mu twarzy. Szczególnie kiedy była niedospana i najwyraźniej musiała wstać i przygotować się na przyjęcie owego posłańca.


Komendant był młody, lecz wyraz jego twarzy nie był tak tępy jak dwóch gwardzistów, którzy zeszłej nocy na pałacowych schodach zaskoczyli ją i brata. Blond włosy opadały mu do ramion, co w połączeniu z gładkim licem ujmowało mu trochę męskości. Nie zdawał się jednak wrażeniem takim przejmować, szczególnie, że natura pobłogosławiła go wzrostem, pozwalającym patrzeć na większość mężczyzn z góry.
-Pani, racz wybaczyć niezapowiedzianą wizytę, w dodatku o tak wczesnej porze. Jestem wdzięczny, że przyjęła mnie pani w tak krótkim czasie – rozpoczął dwornie i z należnym ukłonem. -Jestem podkomendnym kondotiera Gian Paola Baglioniego, wiernego sługi papieża i jego syna, a miano me brzmi Giafranco Savoy – dopełnił formalności. -Rozkazano mi nie wracać do Watykanu nim pani ze sobą tam nie zawiozę. Czy mogę tedy liczyć na pani współpracę?
Rzecz jasna współpraca współpracą, ale Lukrecja chciała wiedzieć czym sobie na tak wczesne wizyty w ogóle zasłużyła. Savoy gotów jednak był rozwiać te niejasności.
-Wczorajsze wydarzenia wymusiły na księciu Walencji natychmiastowe działania. Mnie wiadomo tylko tyle, że pani obecność w Watykanie bardzo by mu teraz pomogła.
A gdyby mu pomogła, to byłby wdzięczny, choć to pozostawiono w sferze oczywistych domysłów. Niebezpieczeństwo, którego z pewnością doszukiwałby się zaraz jej brat, było raczej niewielkie. No bo po pierwsze, nie mogła stracić twarzy odwiedzając samotnie Watykan. W końcu to samo serce Kościoła, nawet jeśli w praktyce często nie dało się go odróżnić od burdelu. Zaś gdyby Borgiowie życzyli jej źle, to nie przyjeżdżaliby po nią powozem pod jej własny dom. Decyzja o wyruszeniu mogła być zatem tylko jedna.

do Roberto Tavaniego

Ostatecznie list został odwleczony na następny dzień. Wszystko zdąży sobie uporządkować a i przez jedną dobę nie zdoła niczego zapomnieć, szczególnie że winem aż tak bardzo się nie opił. Giuseppe ze swych zadań wywiązał się należycie, to i nic przed udanie się na spoczynek nie przeszkadzało. Przeszkodziło jednak w solidnym wyspaniu się to, że ten sam pracowity Giuseppe, obudził swego pana porą nadto wczesną w obliczu późnego zaśnięcia. Aby przed słuszną krytyką choć trochę się ustrzec, gdy tylko dobudził Tavaniego od razu oznajmił:
-Kardynał Michiel pilnie chce się z wami widzieć panie. Mówi, że to pilne – sztuka władania słowem nie leżała wśród silnych stron sługi, to i potworki zdaniowe czasem mu się zdarzały. Sens jednak przekazany został jak należy. Czego to jednak purpurat mógł nagle chcieć, kiedy zeszłej nocy dość miał czasu, by wszystko przedłożyć.

-Co się do ciężkiej choroby wczoraj działo w Pałacu Apostolskim? – zaczął gniewnie patriarcha Konstantynopola. -Miałem opuszczać miasto, gdy dotarła do mnie wieść, że Borgia chce mnie widzieć. Jeśli coś wiesz Tavani, to lepiej dla ciebie, byś mi po drodze wszystko powiedział – Giovanni miał już swoje lata, a i od młodości pisane mu były kapłańskie szaty, a nie żołnierska zbroja, lecz lata spędzone w roli inspektora papieskich armii nadały mu stosownej, wojskowej maniery gdy był poirytowany. Nie było nawet sensu teraz składać protestów, albo wzbraniać się przed opuszczeniem domu. Jedyne co Roberto mógł zrobić, to w drodze wysondować, czego to Borgia mógł chcieć od swego weneckiego kardynała.

do wszystkich

Zaproszenia Cesare na poranne spotkanie nie były bynajmniej indywidualne. Jego apartamenty, wczoraj jeszcze będące sceną śmierci niedoszłej morderczyni, dziś był już uprzątnięte i gościły kilka zebranych osób. Obecni byli kondotierzy Vitelozzo Vitelli, Gian Paolo Baglioni, Oliverotto da Fermo, Mario Visconti i Giulio Orsini; kardynałowie Giovanni Michiel i Alessandro Farnese, a także poseł wenecki Roberto Tavani. W towarzystwie tym szczególnie wyróżniały się trzy osoby. Agostino Chigi, bardzo wpływowy rzymski bankier, ubrany jak przystało na jego fach i pozycję bogato i elegancko, choć jego barwne szaty mogły niektórych razić krzykliwością. Lukrecja Medycejska, córka samego Lorenzo Wspaniałego, siostra kardynała Giovanniego i żona Jacopo Salviatiego. Oraz Carmina di Betto, znana w Rzymie jako nauczycielka malarstwa i kobieta żyjąca wbrew konwenansom.
-Nie jest raczej zagadką dla żadnego z was – rozpoczął Cesare Borgia – dlaczego zostaliście tutaj wezwani. Nawet jeśli jeden wróg papiestwa gnije we francuskim lochu, inni czyhają na jego życie. Moim obowiązkiem jest chronić mego ojca, lecz nie jestem w stanie zrobić tego sam. Wczoraj udało się powstrzymać rękę dzierżącą nóż, lecz głowa który ten plan umyśliła znajduje się na wolności. Nie wszystkie też osoby będące wczoraj na uczcie udało się zatrzymać i przesłuchać – mówiąc to, spojrzał na Orsiniego.
-Choć kazałem pozamykać wszystkie wyjścia z pałacu, gdy tylko doszły mnie wieści co się tutaj działo, to mam świadków, którzy widzieli jak jednej z kurtyzan udało się uciec przez mury ogrodu, a dwóch służących umknęło przez kuchnię – zdał krótko. -Resztę moi ludzie wyłapali na korytarzach i poprowadzili na przesłuchania.
-Właśnie... Vitelozzo, Baglioni, czego się dowiedzieliście – Borgia przeniósł swą na uwagę na kolejnych kondotierów.
-Na uczcie trzeba było wielu sług, część została najęta specjalnie na tę okazję – odparł Vitelli. -Ci, którzy służą w pałacu od dawna wydają się równie zaskoczeni wydarzeniami, co i my. Ale co do tych nowych... są problematyczni. Mało którzy znają się nawzajem, nie pisnęli niczego ciekawego, ale Michelotto wciąż... wypytuje tych, których trzeba było łapać na korytarzach. Są najbardziej podejrzani, bo tylko winni uciekają z miejsca zbrodni.
-Dziwki za to były bardziej pomocne – włączył się w dyskusję Baglioni. -Wiemy skąd jest morderczyni, wiemy gdzie zarabiała. Nazywała się Isa. Panienki zarzekają się, że nic nie wiedziały o jej planach. Ja bym im tam wierzył.
- A to dlaczego? – spytał papieski syn.
-Bo je dokładnie przepytałem. A kurewskie więzi nie są jakieś szczególnie silne.
-Co o tym myślicie, kardynale Michiel? Służycie już czwartemu papieżowi, wiecie o watykańskich intrygach więcej, niż ktokolwiek inny – Borgia zapytał patriarchę Antiochii, który zdawał się tym pytaniem na początku zdziwiony.
-Cóż, cóż... – zaczął, szukając słów.-Nie można ukryć tego, że Ojciec Święty ma wrogów, nie tylko Sforzów, których ostatnie porażki wprost wynikają z ich opozycji wobec Tronu Piotrowego. Próba morderstwa była przygotowana słabo i świadczyła o desperacji, lub braku czasu. Może to więc Sforzowie, ale może i Malatesta, czy Manfredi, którzy sprzeciwiają się zwrócić papieżowi ziemie, które jemu przynależą – gdybał. -Zastanawiać się można długo, ale po pierwsze trzeba odnaleźć uciekinierów i szukać śladów, które prowadzą od morderczyni. Jeśli to uciekinierzy byli w spisku umoczeni, to też jako pionki. Świadkowie, co to mieli szybko donieść o powodzeniu, bądź niepowodzeniu operacji. Tylko jak ich szybko złapać, kiedy Rzym ogromny, a szczur ukryć się może w byle kanale.
-I o tym pomyślałem – zapewnił Cesare. -Zeszłego wieczoru pan Tavani bardzo słusznie zaproponował sporządzenie listu gończego z podobizną. A tak się składa, że nadobne damy, które dziś goszczę, to odpowiednio świadek naoczny i utalentowana malarka – zwrócił uwagę zebranych ku Lukrecji i Carminie.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 29-04-2013 o 20:51.
Zapatashura jest offline