Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2013, 22:21   #126
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Stryj, Sprzęgło, Doktorek




Worki z żywnością ciążyły z każdym przebytym metrem. Kolejny krok i kolejny. Ciężar rósł i rósł. Ileż, do cholery, mogą ważyć takie wory z rzepą i ziemniakami?

Mimo październikowego chłodu ich czoła zrosił pot. Za nimi domostwo Bociana płonęło już w najlepsze.

Leśna ścieżka, pełna wykrotów i wybojów, jawiła się niczym tor przeszkód. A płuca płonęły żywym ogniem z każdym przebytym metrem. Jak chata nieszczęśliwych Bocianów.


Beniaminek, Tunia




Szybki marsz, jaki narzucili Gwardziści nawet im odpowiadał. Gdzieś tam, w Grabniku coś się paliło. W Grabniku, gdzie poszli ich przyjaciele. Co prawda nie słyszeli strzałów, niemniej jednak niepokój rósł z każdym przebytym krokiem.

Ujrzeli ich w tej samej chwili, co ludzie Zawiei.

Stryj, Sprzęgło i Doktorek targali przerzucone prze plecy wielkie wory wypełnione jedzeniem. Na szczęście przygnieceni ciężarem dobytku nie zareagowali na tyle szybko i sprawnie na ludzi z GL. Co prawda, na przyszłość, musieli wyciągnąć z tego nauczkę. Bo gdyby zamiast ludowców byli naziści? To byłoby po chłopakach.

- Są z nami – uprzedził Gwiazda, nie wiadomo kogo – czy ludzi z zaopatrzeniem, czy Zawiei.




WSZYSCY




Dziesięciu żołnierzy z Gwardii Ludowej przyglądało się z pożądliwością w oczach w worki z jedzeniem.

- Poruczniku Gwiazda – powiedział niespodziewanie Zawieja. – Ja w sprawie waszych apanaży. Podzielcie się.

Widać było, że Gwardziści potrzebują tych zapasów. Tak samo, jak potrzebowali ich żołnierze ze zgrupowania, którym dowodził kapitan Zając.

- Nie ma mowy, poruczniku – pokręcił głową Gwiazda. – Mamy swoje rozkazy.

- Jeden worek – negocjował z uporem wąsaty dowódca ludowców.

- Nie ma mowy – Gwiazda nie zamierzał odpuścić.
Po żołnierzach z Gwardii Ludowej przeszedł gniewny pomruk. Dało się słyszeć kilka niewybrednych komentarzy pod kierunkiem „zaborczych kapitalistów” i „pazernych paniczyków”. Sytuacja stawała się napięta. Żołnierzy AK było dwukrotnie mniej, a dysponowali posobnym uzbrojeniem, co drugi oddział partyzantów.

- Weźmiecie prowiant we wsi – zaproponował Gwiazda chyba zdając sobie sprawę z tego, że może dojść do niepotrzebnego rozlewu krwi i walki, której wyniku łatwo nie dało się przewidzieć.

- Wieś się pali.

- Tylko jedna chata – powiedział Doktorek, który w końcu złapał oddech po wysiłku.

- Tylko jedna – uśmiechnął się Zawieja szelmowsko. – A nie, no to wszystko w porządku, jak tylko jedna chata. To na pewno reszta zrzuci się na jakiś wywczas dla leśnych ludzi.

- Co się tam stało? – Gwiazda wykorzystał okazję, by odciągnąć myśli Gwardzisty od zapasów dla zgrupowania.

- Nasz informator nie żyje – Doktorek na wszelki wypadek postanowił nawet po śmierci nie zdradzać tożsamości Bociana.

- Szkopy?

- Trudno powiedzieć.

- Przynajmniej napełnijcie nam chlebaki – Zawieja nie dał się zbić z pantałyku. Gdzieś od strony Grabnika dało się słyszeć ludzkie okrzyki. Widać było, że miejscowi wzięli się pewnie za gaszenie pożaru.

Gwiazda spojrzał na starszą od siebie, wąsatą twarz porucznika ludowców. Przez chwilę szacował go wzrokiem, jakby wahając się.

- Stryj, Doktorek, Sprzęgło – Gwiazda spojrzał na podkomendnych. – Rozsupłajcie worki.

A potem znów spojrzał na Zawieję.

- Bierzcie. Byle nie za dużo.

- Dobry z pana człowiek, poruczniku – Zawieja wyciągnął dłoń w stronę AK-owca.

Po chwili wahania Gwiazda uścisnął prawicę ludowca.

Kilka minut później, uszczupleni o część zapasów żołnierze AK rozstali się z partyzantami z GL. Na kilku umorusanych twarzach widać było coś na kształt wdzięczności. Ale znaczna część ludowców wyglądała na niezadowoloną z obrotu sprawy. Podobnie zresztą jak Beniaminek. Stary wiarus walczył przeciwko bolszewikom w bitwie warszawskiej i doskonale wiedział, że idee niesione od wschodu są jeszcze gorsze niż te, przyniesione w cieniu swastyki.



* * *


Słonce stało dość nisko, kiedy Gwiazda w końcu pozwolił im na dłuższy odpoczynek.

Puszcza wokół nich była cicha i na swój sposób piękna.

Pajęczyny babiego lata migotały w październikowym słońcu.


- Dobrze. Teraz mówcie, co się stało w Grabniku – powiedział Gwiazda.

Więc Doktorek zaczął składać raport, nie omijając najmniejszego szczegółu. Gwiazda zacisnął zęby, a Tunia wyraźnie zbladła.

- Szwaby – powiedział z pełnym przekonaniem Beniaminek, kiedy już po raz kolejny upewnił się, że żaden ludowiec nie śledził ich marszruty. – Chcą nas zastraszyć. Nas i naszych sprzymierzeńców.

Przez chwilę zastanowili się nad słowami Mazura. Gwiazda wydawał się być przekonany. Nawet Stryj i Doktorek zaczęli się zastanawiać, czy przypadkiem strzelec wyborowy nie trafił w sedno. Tylko Sprzęgło miał wątpliwości. Zbrodnia w Grabnik, jego zdaniem, musiała mieć inne podłoże, ale wymykało się na razie jego analizie, jakie to mogło być podłoże. Miał za mało danych do agregacji.

- Dobrze – Gwiazda wstał z miejsca. – Bierzemy się za worki i ruszamy. Zaraz będziemy na miejscu.


* * *

- Stój, kto idzie?! – nerwowy głos zatrzymał ich na wąskiej ścieżce wspinającej się na wysoką, piaszczystą skarpę. Za nią właśnie w ziemiankach, kryło się zgrupowanie Zająca. Znali się z widzenia. Nie raz obie grupy partyzantów łączyły siły przed jakąś większą akcją.

- Gwiazda – rzucił dowódca i po krótkiej wymianie haseł i odzewów wspięli się ścieżką na szczyt wzniesienia, za którym znajdował się partyzancki obóz.

Od razu widać było, że coś jest nie tak. Na ich spotkanie wyszedł sam Zając. Brodaty i zarośnięty w towarzystwie Dzika i Wiktora – dwóch swoich najbardziej zaufanych ludzi.

- Gwiazda – Zając potarł swoją brodą. – Mamy kłopot. Zielony nie dotarł.

- Jak to, nie dotarł?

- Normalnie. Nim zrobi się ciemno, mamy zamiar wysłać zwiad.

- Możemy iść, panie kapitanie.

Zając spojrzał na zmęczonych ludzi, których przyprowadził ze sobą Gwiazda.

- Nie – pokręcił głową dowódca zgrupowania. – Idź do Mareczka. Przekaż mu zapasy. Zjedzcie coś. Odsapnijcie. Rozmówimy się, jak wrócimy.

- W pobliżu kręcą się ci z Gwardii Ludowej, kapitanie – zameldował Gwiazda. – A w Grabniku ktoś zamordował w okrutny sposób Bociana.

- Cholera – kapitan potarł zarośniętą twarz w zakłopotaniu i zmęczeniu. – Czy zwłoki… były rozszarpane.

Gwiazda spojrzał w stronę ludzi, których wyznaczył na doniesienie zapasów. Cała trójka skinęła głową jednocześnie.

- To nie pierwszy raz. Co więcej, tak samo wymordowano jedną z naszych drużyn. Sierżanta Kosa i jego chłopaków. Wszystkich, co do jednego. Mamy przypuszczenie, że hitlerowcy wytresowali kilka psów do polowań na partyzantów.

W dalszej rozmowie przeszkodził im wysoki, chudy partyzant z sierżanckim wąsem pod nosem.

- Kapitanie – zasalutował przepisowo nowo przybyły. – Sierżant Żagiel melduje zwiad gotowy do wymarszu.

- Idziemy.

Zając spojrzał na nich poważnym wzrokiem.

- Wrócimy jeszcze przed zmrokiem. Wtedy pogadamy.

- Tak jest, panie kapitanie – odpowiedział regulaminowo Gwiazda.

- Idziemy do Mareczka i odpoczywamy – przekazał rozkazy swoim ludziom.


* * *

Powoli robiło się zimniej i ciemniej. Partyzanci ze zgrupowania kapitana Zająca rozpalili kilka małych ognisk. Nad obozowiskiem rozeszła się przyjemna woń pieczonych ziemniaków i cebuli – żołnierze dobrze spożytkowali przyniesione przez kolegów zapasy. Znalazło się nawet kilka jajek i w ten sposób powstała pożywna jajecznica, którą dostał każdy w obozie.

Pośród obozowej braci Tunia ze zdziwieniem ujrzała jeszcze jedną kobietę. Dziewczynę w podobnym do niej wieku.

Obie dziewczyny szybko ze sobą porozmawiały. Dziewczyna nazywała się Anna, chociaż wszyscy wołali na nią Luśka, i była łączniczką oddziału z Warszawą. Przenosiła meldunki z i do stolicy udając szmuglerkę jedzenia ze podwarszawskich wiosek. Okazało się nawet, że obie dziewczyny uczyły się przed wojną w jednej szkole, chociaż Luśka była trzy lata starsza, więc chodziła do innej klasy.

Im ciemniej się robiło, tym częściej ludzie popatrywali pomiędzy drzewa – wypatrując i nasłuchując powrotu Zająca i jego ludzi.

Kiedy zrobiło się naprawdę ciemno i gwiazdy zamigotały na wyjątkowo czystym niebie do ich ogniska podszedł porucznik Wiktor – jeden z zastępców Zająca.

- Gwiazda – porucznik z drugiego zgrupowania przykucnął przy nich. – Idziemy na Otulinę.

Znali tą miejscowość tylko z nazwy. Nigdy ich zgrupowanie nie zapuszczało się tak daleko na zachód.

- Stamtąd miał przyjechać pułkownik Zielony – wyjaśnił Wiktor. – Pytanie do ciebie i twoich ludzi. Idziecie z nami, czy pilnujecie obozu. Zdecydujcie. Wyruszamy za kwadrans o ile kapitan nie wróci.

Gdzieś pośród drzew zahuczała sowa. Tunię przeniknął dziwny dreszcz. Miała wrażenie, że ktoś obserwuje ją spośród pogrążonego w ciemnościach lasu.

Ktoś albo … coś.
 
Armiel jest offline