Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2013, 11:16   #178
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Ride the snake, ride the snake
To the lake, the ancient lake,
The snake is long, seven miles
Ride the snake...he's old, and his skin is cold


- Kiedyś słuchaliśmy wróżów, świętych ludzi. Liczyłam, że ty mi powiesz.

Przypatrywał się Wężowi z chłodną uwagą. Płomienie wydobywały jaskrawe tony z barw farb pokrywających twarz i dłonie Gaudimedeusa. Ona też patrzyła, nieruchoma odbijała się w kawałku lustra wiszącym na szyi astrologa. Oczy Cykady, które oglądały tysiąclecie, miały za sobą pustkę. Czy dowodzi to, że nie można oszukać natury, pomyślał, oszukaliśmy śmierć ciał, ale duszę czeka nieuchronny rozpad?

- Jeszcze zanim Dona Luisa wyszła, chciałem Wam rzec...- zaczął powoli Gaudimedeus - ...że tylko jedna z Was dwóch...że jednej jeno przyjdzie w czas tej zamieci zamknąć powieki po raz ostatni, ostateczny. Teraz jednak już tego nie chcę. Wszystko się odmienia. Większy szacunek zaczynam mieć do siebie zawiedzionego w swoich pragnieniach, niż głoszącego prawdy ostateczne. Jestem tak daleko od świętości, jak jeszcze nigdy nie byłem. Zamiaruję rzeczy, które wcale mnie do niej nie przybliżą.

Usiadł naprzeciwko. Szata złożyła się na posadzce, w fałdach utworzyły się nieprzeniknione cienie. Inny cień zakrył część twarzy Gaudimedeusa.
- Jednak Twa prośba Pani rozpaliła coś w mym sercu. - rzekł głośniej - Dziecko, które w nas mieszka, ufa, że istnieją gdzieś mędrcy znający prawdę. Nie mogło zatem umrzeć nawet w Tobie, nawet po tylu wiekach rzezi, gwałtu i rozczarowań. Nieważne, że mędrców nie ma i nigdy nie było. Przemówię. Zwięźle, jak na mnie oczywiście, z szacunku do Twej natury.

Usta wyrzuciły z siebie kilka cichych zaklęć w obcym języku. Potok zdań przemienił się nagle w słowa zrozumiałe.

- Po tysiącu lat jest tylko jedna rzecz, która ma znaczenie. Śmierć. Widzisz ją w snach, odzianą w czerwień ognia i krwi, otoczoną aurą zemsty i gniewu. Tak, nadejdzie, o Pani. Ale ja widzę morze...Głębinę, w której nie rozchodzi się dźwięk. Czerń, która nie zna gniewu ni pomsty. Wielkie zapomnienie, przekształcające wszystko czego pożądasz i wiesz, w obojętność i spokój. Wszystko zniknie, a Ty znów staniesz się dzieckiem, Cykado. Nie możesz pragnąć nic więcej niż to.
Zamilkł, ale to nie był jeszcze koniec.

- Ale tacy jak ty po prostu nie umierają, Pani. Nigdy. Na lądach pozostanie żywa twa sława. - dodał ciszej - Jedyne, co pozostaje. Będzie ona wielka, to już sobie zapewniłaś. Ale od Ciebie zależy jaką będzie miała barwę. Będzie ciemna czy jasna, czerwona czy błękitna? Mędrzec przygląda się niebu, ale mu nie pomaga. Nie, nie powiem Ci co powinnaś zrobić. U kresu zabijałbym to, co w Twej istocie Pani najważniejsze. Wolność, wolność wyboru i każda inna. Zanim wybierzesz wiedz jednak. Widziałem morskiego Węża, dosiadanego przez Obcego, kogoś spoza naszego miasta. Wąż musi zadać sobie pytanie, czy unosi on jeźdźca tam gdzie istotnie pragnie? Czy może to jeździec wiedzie go za własnymi celami. Wąż morski musi zapytać sam siebie: czy nadal jest wolny?
Astrolog odczekał chwilę.

- Każdy z nas stanie po jakiejś stronie w tym konflikcie. - powiedział wreszcie - Wszystkie gwiazdy ustawiają się w porządku. Odnalazłem Celestina, w mieście, w czas zarazy. Przedstawił mi ofertę wyboru właściwej strony. Widzę, że spotkamy się znowu, a wtedy nadejdzie czas odpowiedzi. Gdy odmówię, będzie chciał mnie zniszczyć. Pewne źródła jako przyczynę zarazy wskazują Rękę Boga, Azra'ela, który przybył, by wywrzeć boską zemstę... Miano Malkavian - pochodzi z Hebrew Malak...- usta Manuela wymawiały obce słowa ze zmienionym akcentem -..., znaczy Anioł. Drugie znaczenie z Malak to “Król. “ Wspomina się Malach, który zamierzał zniknąć, pochodzenie słowa to Maal, które odnosi się do kogoś kto popełnił poważny grzech lub naduzycie. Czy wiesz już Pani, kto nim jest? Gwiazdy są już prawie w porządku. Co Ty uczynisz Pani, jako jedna z nich, tylko Twoja wola, ale upewnij się że naprawdę będzie Twoja. Pamiętaj jeno, że w Ferolu są istoty. Nie tylko te spokrewnione, które zwykliśmy brać jako jedyne w naszych rachunkach. Dusze, które będą płonąć, gdy do miasta przypłynie statek a na murach nie będzie obrońców. Pomyśl o nich. Pomyśl o Azra’elu. Pomyśl o Celestinie. Pomyśl o swojej śmierci. Na koniec pomyśl o sławie, jaką zamierzasz po sobie zostawić. Rzeczy piękne zawsze są trudne.

Gaudimedeus zamilkł tak nagle, jak wcześniej zaczął swój monolog i znieruchomiał. Milczał wytrwale. Najwyraźniej powiedział już wszystko co zamierzał.




* * *


- Musicie wypuścić Bajjaha! - nalegał Aimar, wisząc dłońmi na prętach swego więzienia. - Wiem, żeś ty go pochwycił, wiem to! Musicie zwrócić mu wolność! Jeśli nie on, to władzę przejmie Hamilkar. Albo syn jego, Custodio, boście go z niewoli wypuścili, i Aznar Idoya, syn Malafrenowy... Jeden pies! Hamilkar i tak go związał! On zrobi wszystko, co mu stary kazał! Pójdzie na miasto, wymorduje kogo podleci, a co z armii zostanie, pójdzie oblegać Oko Zachodu. Tego chcecie? Tego chcecie?

Manuel milczy, i milknie też młody sługa.
- Bo jeden z was chciał. - mówi wreszcie więzień - Ekkehard z Coruny przyobiecał Hamilkarowi, że miasto będzie bezbronne. Przyobiecał mu głowę Pani z Oka Zachodu. W zamian za jedną rzecz... za martwego Aznara Idoyę. Nie wiem po co. Nie wiem dlaczego. Ale nie możecie do tego dopuścić. Uwolnijcie Bajjaha!

Gaudimedeus staje bokiem, wpatrzony gdzieś w pełgający ogień. Kraty, które obejmują dłonie sługi, przypominają teraz kratkę konfesjonału.

- Hamilkar związał Aznara, powiadasz...- zamyśla się głęboko astrolog, przeciągle, długo słychać tylko miarowo spadające na kamień krople.
- Dona de Todos powiedziała, że Zeloci mają już przywódcę. - ozywa się wreszcie, nie zwracając wzroku ku więźniowi - Mogła mieć jego na myśli, jak sądzisz? A może....Może jest jeszcze ktoś. Może Dona sama jeszcze nie wiedziała, o kim tak naprawdę mówi. Czasem każdy może stać się wieszczem.
Milknie, by dać do zrozumienia że czeka na odpowiedź.

- Czasem i ślepa kura w ciemności uderzy dziobem po omacku i w coś trafi! Chcesz ryzykować, że poniewczasie dowiesz się, w co? I jakie będą tego konsekwencje? - milknie, zaciska zęby i przemawia ponownie. - Bajjah chciał się sprzymierzyć z siostrą księcia. Widział ją na tronie z morskiego drewna. Chciał, by władała po przewrocie, bo jest starsza i ostrożniejsza, i łagodniejsza niż jej brat. I niezamieszana w sprawy Ferrolu. Dlatego przybyliśmy na bal...Bajjah nie chciał wielkiej wojny. Chciał tylko odzyskać, co nasze, i żyć potem w pokoju.

- Chcesz, bym uwierzył żeś przyszedł tu po to, by przekonywać nas o zwolnienie twojego pana? - głos Manuela stał się mocniejszy - Dlaczego w takim razie przybyłeś jak złodziej, chowając się za plecami łotrów. Jaki jest prawdziwy powód, dla którego podjąłeś takie ryzyko? Mów.
- Wierz w co chcesz! Mogłem wejść to wszedłem. Dowiedziałbym się gdzie go trzymasz - to bym go uwolnił - warknął Aimar.
- Żeby plan tak wielce pokojowego przewrotu Bajjaha i Dony się powiódł...- zaznaczył astrolog nie zmieniając tonu - ...pierwej i tak trzeba było by zatrzymać nieumarłych, którym zajedno czyje miasto spalą. Czyimi dłońmi mieli tego dokonać... Czy twoim zdaniem armia Zelotów wystarczy, by nawiązać walkę z Mehmedem i jego sforą, by walkę te zakończyć zwycięsko?
- My - na lądzie. Na morzu flota księżnej Coruny - wycisnął z siebie niechętnie. - Miała czekać, aż damy znak, żeśmy gotowi.
- Jaki to miał być znak?
- Czerwony dym z wieży kapitanatu. Znak, żeśmy na miejscu i trzymamy port w rękach.

Gaudimedeus skinął głową. Potem po prostu zarzucił połę szaty i wyszedł, nie oglądając się za siebie.




* * *


-Świat kończy się. - zaczął Manuel cicho, po tym jak swoim zwykłym krokiem czapli zajął z wolna pozycję na zimnej posadzce lochu - Może być to, że to nasza ostatnia okazja do rozmowy, wielki Hamilkarze.

Patrzył spokojnym wzrokiem, tam gdzie splątane włosy zasłaniały oblicze wiszącego na łańcuchach wampira.

- Jestem też ostatnim, który kiedykolwiek zejdzie tutaj, do twojej samotni. Wszyscy odeszli. Wysłuchasz mnie, czy też odrzucisz, jak wcześniej swojego syna?
- Skoro świat się kończy, cóże nam pozostało innego nad puste dysputy, by skrócić czas oczekiwania?

Astrolog z szacunkiem kiwnął głową.
- Zatem, Hamikarze...Gdybyś miał wymienić jedno pragnienie, które jeszcze w tobie pozostało. Gdybyś był skłonny się z niego zwierzyć. Jakie by to pragnienie było?
- Głowa Pani z Oka Zachodu niewątpliwie by mnie ucieszyła... w ostatni dzień świata, pierwszy czy jakikolwiek inny. Choć bardziej bym pragnął, aby się przyczołgała, błagając o litość, zanim ją zabiję... a twoje, czarnoksiężniku?

Pytanie to zdumiało astrologa. Długą chwilę poświęcił na wejrzenie wewnątrz samego siebie, zmagając się z wątpliwościami. Dłoń musnęła tkwiącą na palcu obrączkę, palec powoli przesunął się po inskrypcjach.

- Ja? - powiedział głucho, nawet smutno - Wiesz, właściwie nie powinienem mieć żadnych. Reguła mojego klanu, tak niezrozumiała dla Zelotów, mówi że jedynym moim pragnieniem ma być zawsze tylko pragnienie mojego przełożonego. Tyle lat żyłem posłuszny tej prostej zasadzie. Ale teraz moich przełożonych tu już nie ma, a mimo to odpowiedź na to proste pytanie nie jest dla mnie tak prosta jako dla ciebie. Odpowiem jednak, obiecuję. Zanim rozmowa ta dobiegnie końca, odpowiem. Daj mi jedno trochę czasu do namysłu.

Dłoń dalej błądziła po okrągłym kształcie na szczupłym palcu astrologa.

- Pragnienie doskwiera nawet źródłom. Wracając do twojego pragnienia. Pragnień w ogóle. Są pośród nich takie, które można spełnić. Są też... te inne. Dobrze wiesz, że Cykada nigdy nie będzie błagała litości, bo znasz siebie który też jesteś taki sam jak ona. Głowy możesz pragnąć, ale tę już ci przyobiecano, prawda?
- Wypierać się swych pragnień nie będę - więzień uśmiechnął się chwacko i wesoło... jak na więźnia.
- Miałem jednak na myśli...- Manuel nie spuszczał teraz spojrzenia z hardego oblicza Hamilkara - ...te skryte. Nawet, gdy chcesz umrzeć, jest w tobie jakiś ogromny żal z powodu tego pragnienia. Wszyscy oddający się na łaskę nicości to czują. Są pragnienia, które przepełniają nas samych smutkiem. Mimo iż nie chcemy wcale się ich wyrzekać.
Zelota milczał. Jego twarz nie wyrażała niczego szczególnego... i możliwe że to oznaczało, iż on takowych problemów nie posiada.

Astrolog odwrócił nieco głowę, ruszył, wyglądało to jak powolna przechadzka po lochu. Światło ognia zamigotało w lustrzanym kawałku uwieszonym u jego szyi.
- Powiedziałeś poprzednio, że ten świat trzeba zatrzymać. - zatrzymał się wreszcie, stojąc bokiem i w pewnym oddaleniu od jeńca. - Zniszczyć go, ale stworzyć na zgliszczach nowy i lepszy. Skupmy się na tym nowym świecie. Gdyby nadszedł dla ciebie pierwszy dzień nowego życia... Jak właściwie ten świat miał wyglądać? Ekkehard i księżna Coruny na tronie. A ty? Co miało dla ciebie pozostać, gdy już dokona się ostatnia zemsta? Czy miało być coś jeszcze poza głową Cykady na grocie twojej włóczni?

- Byłoby to zaiste niezwykłe i cudownie przewrotne, gdyby los Anny Pallotino i Ekkeharda splótł się tak ściśle, aby ich tyłki musiały się podzielić jednym krzesłem. Nie wiem, które z nich napełnia mnie większą odrazą... tak, życzę im tego władztwa wspólnego z całego serca. Są młodzi... jak i załoga tej ohydnej maszkary, co się z wyłania z głębin i w głębiny na powrót ucieka. Gdy jesteś młody, rozpamiętujesz to, co możesz zdobyć. Gdy przybywa ci lat, ważne zaczyna być to, co straciłeś... Nie ma tu nic, co pragnąłbym zachować. W ten nowy dzień, z pożogą za plecami, odjeżdżam, czarnoksiężniku. Z tymi synami u boku, których gangrelska suka nie zdołała mi odebrać.
- Zatem zemsta. - powiedział po długiej chwili astrolog - Zemsta, zemsta i tylko zemsta. Nic więcej. Jeszcze niedawno nie rozumiałem takich jak ty. Nie rozumiałem, że zemsta potrafi wybić się ponad wszystkie motywacje, zadecydować o najważniejszych wyborach. Nawet jeśli obiekt zemsty dotknął kogoś, kogo miłujesz.

Astrolog zatoczył małe koło i ponownie stanął naprzeciw więźnia.
- Ale dziś...- twarz Manuela Amaya, znaczona barwnymi malunkami zdawała się pulsować, oczy nie mieć tęczówek i płonąć jednolitą jaskrawą barwą - ...dziś zrozumiałem.

Przez moment sprawiał wrażenie, jakby miał się rzucić na jeńca. Nic podobnego nie stało się jednak. Tylko usta astrologa poruszały się, bezgłośnie.
- Tym bardziej...- dopiero te słowa stały się wyraźne - ...że twoje ostatnie słowa, choć mądre, a może właśnie dlatego, jasno wskazały mi właśnie które z dwóch sprzecznych rozwiązań mam wybrać. Jest u mnie dwóch jeńców Hamilkarze. Zdecydowałem, że jeden z nich opuści dziś te lochy, wolny tak jak stoi. Ten drugi...

Nie dokończył. Zasłuchał się w trzaskanie ognia, nieruchomy.
- A ten drugi zginie - dokończył za niego Hamilkar i parsknął twardym śmiechem. - Z dwóch sprzecznych rozwiązań te dwa są najbardziej odlegle i najmocniej się ze sobą kłócą - istnienie i nieistnienie. Czyż nie tak?

Milczenie. A potem...
- Obiecałem odpowiedź. A zbliżamy się do końca.

Astrolog znów patrzył prosto na Hamilkara, otwarcie i spokojnie.

-Gdy jesteś młody, rozpamiętujesz to, co możesz zdobyć. - zaczął - Twoje własne słowa. Gdy przybywa ci lat, ważne zaczyna być to, co straciłeś...Gdy to rzekłeś, nagle poczułem się staro. Wiem, to śmieszne z perspektywy kogoś tak... starożytnego jak Ty. Jednako od pojawienia się na horyzoncie żagli tego galeonu towarzyszy mi utrata tego, co dla mnie najważniejsze. Każda z tych rzeczy była jednocześnie zawsze moim wielkim pragnieniem. Straciłem więc stronice ksiąg, które były mi cenniejsze niźli życie, jako mi się wydawało. Straciłem kogoś, komu udało się wzbudzić we mnie zapomniany żar prawdziwego uczucia. Odeszła, a przez straszny czyn który popełniłem dla niej, odeszła niosąc w sercu nienawiść do mnie, zapisując mi śmierć na kartach swojej własnej księgi.

Kroki poniosły się echem. Gaudimedeus wyjął pochodnię z żeliwnej oprawy wbudowanej w mur. Wrócił z nią na poprzednie miejsce. Pochylił głowę, zaraz jednak ją podniósł i przyglądał się płomieniowi tańczącemu na końcu trzymanej przez siebie pochodni.

- Ale co najbardziej zdumiewające, okazało się, że gdy rozpadał się sam obiekt, powolnej destrukcji ulegało także, jakże niezniszczalne podług mojej dawnej miary, pragnienie. - ciągnął - Z każdą płonącą stroną moich ksiąg, spala się na moich oczach me łaknienie absolutnej wiedzy i nie jestem już taki pewien jak kiedyś czy łaknienie to powinno cnotą być nazywane, czy jeno żądzą jako wszystkie inne. Gdy ta, która przesłaniała mój świat, stała przede mną i mówiła bym jej czekał, i oboje dobrze wiedzieliśmy że ona nie przyjdzie...Gdy odeszła, przesłoniony uprzednio świat okazał mi się nagle w innym świetle i ujrzałem kogoś innego, kto może bliższym mi jeszcze, czegom dotąd nie zauważał.

Opuścił znów głowę. Teraz przyglądał się z fascynacją odbiciu ognia swej pochodni w spoczywającym na jego piersi nieregularnym kawałku lustra.

- Jak zatem wierzyć swoim pragnieniom? Jak wierzyć, że niezmienne i największe? Coraz bardziej skłaniam się ku temu by dać wiarę myśli następującej. Jest w nas coś niezmiennego, pierwotnego. Często skrywamy to nawet przed samym sobą. Jak kropla jest obrazem morza, tak każda nasza myśl jest przejawem tego, co w nas najgłębsze. Nie znamy swej natury, albowiem zbyt wcześnie doszliśmy do przekonania, że znamy ją doskonale. Jednak możemy dostrzec ją przelotnie w swoich wyborach i czynach. Możemy złożyć sobie jej obraz patrząc na płochliwe jej, nietrwałe odbicia w lustrach pragnień właśnie. Odbicia mogą się zmieniać, mogą mówić prawdę lub być wykrzywione. Ale to, co odbijają, nie zmienia się.

Hamilkar zagrzechotał łańcuchami.

- Ach, dość tego rzewnego pienia. Nawet nuda oczekiwania na koniec świata i nuda uwięzienia nie uczyni twych wywodów ciekawymi... Czyń, co masz czynić. Jak masz gest, zabierz mnie pod gwiazdy i zdejmij łańcuchy, abym nie zdychał jak rab w cuchnącym lochu. Nie masz, to żryj piach, czarnoksiężniku. O wiele mnie nie przeżyjesz.

- Zbyt wiele słów. Słuszność jest przy tobie, zawsze były one moją słabością. - przyznał astrolog.

Gaudimedeus odwrócił się powoli, już sunął w stronę drzwi. Zatrzymał się dopiero przy nich, jeszcze raz stanął przodem do więźnia.
- To nie kwestia gestu. - odparł - Nie jestem ja królem, szafującym swoją łaską. To raczej kwestia konieczności.

Zgrzytnęły zawiasy. Manuel stanął na tle czarnej czeluści.
- Ten, kto związał się z gwiazdami, nie cofa się. Do następnego spotkania, Hamilkarze.

Drzwi domknęły się głucho. Stary wampir pozostał sam ze swoimi myślami oraz ze swoim, być może naprawdę jedynym, pragnieniem.



* * *


Pozostał w mroku, ze swoimi myślami. Z czynem, który jak sądził, należało popełnić niezależnie od konsekwencji. Zimny podziemny korytarz zboru Tremere odpowiadał nastrojowi, jaki panował we wnętrzu astrologa. Posłani do lochu Hamilkara ludzie nie wracali jakiś czas, ale Manuel Amaya czekał cierpliwie. W końcu rosłe postury powracających drabów pojawiły się w wilgotnym korridorze. Tremere wyłonił się z mroku i zadał pytanie samym spojrzeniem.

- Gotowe, panie. - zameldował krótko mężczyzna z przodu, niosący pochodnię.
- Żadnych problemów?
- Nie. Poszło szybko i sprawnie.
- Dobrze. - powiedział Manuel - To ma pozostać tylko między nami. Kiedy wyjdę na powierzchnię, zostaniecie dodatkowo i sowicie nagrodzeni.Idźcie na dziedziniec i postępujcie dalej według planu. Czekajcie mnie, rychło do Was dołączę.

Astrolog słuchał oddalających się kroków ludzi pnących się po kamiennych stopniach ku powierzchni. Gdy zacichły, poruszył się i zdecydowanie ruszył z powrotem w kierunku więzienia Hamilkara. Już czas. Podszedł do drzwi, zatrzymał się, ale tylko na chwilę. Zgrzyt klucza w ciężkim zamku przeciął ciszę lochów zboru Uzurpatorów, a potem Tremere wszedł powoli do środka domykając za sobą starannie drzwi. Odgłos przekręcanego klucza rozległ się w podziemiach raz jeszcze i zapadła głucha cisza.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 10-04-2013 o 11:23.
arm1tage jest offline