Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-11-2012, 11:38   #171
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Hamilkar pozostał sam ze swymi myślami oraz swymi łańcuchami w podziemiach tremerskiego zboru, a uczestnicy dopiero co zakończonej pogawędki rozeszli się po siedzibie klanu. Manuel, pozostawiwszy otwartą furtę dla rozmowy z Giordano, skierował swe kroki wyżej, bocznym przejściem pnąc się po schodach ku piętrom, gdzie spodziewał się zastać już Grazianę. Mijając koniec korytarza, gdzie czeluść wykusza odsłaniała widok na dziedziniec, zatrzymał się by wyjrzeć. To, co zobaczył sprawiło że postanowił przejść kawałek na krużganki i poświęcić chwilę na obserwację sytuacji z jednego z tych mało rzucających się posterunków, których pełno architekci pozostawili w siedzibie Tremerów.

Giordano był już na dziedzińcu, a zarówno jego rozmowa z piękną cyganką jak i właśnie zapowiadanym niespodziewanym gościem były na równi dla astrologa interesujące co ogólny przebieg wydarzeń na otwartej przestrzeni tam piętro niżej. Bo działo się tu dziś więcej, niż to zwykle bywało w senne noce, pełne tylko dyskretnego stukania butów na bruku czy szelestu skrzydeł tremerskich wartowników. Przede wszystkim najęci przez człowieka klanu zbrojni załoganci zaczęli się już gromadnie rozkładać na dziedzińcu, z właściwą swojej profesji niedbałością o zachowanie ciszy na podobnych postojach. Panował gwar, pełny rubasznego męskiego śmiechu i pokrzykiwań, czy chrzęstu oręża. Żołnierze komentowali w najlepsze wdzięki wydzierającej się na Giordano Dolores i rozważając, co by to było, jakby się z nią im zdarzyło...Manuel przebiegał wzrokiem po ekwipunku i aparycji najemników, z zadowoleniem kiwając głową, aż do momentu w którym wyłowił wzrokiem pośród galerii zakazanych mord pewne znajome oblicze...

No być nie może.

A jednak.

Może to nie on?

A jednak to on.

Godzina podarowana skazanemu na śmierć warta jest życie.


Stał tam sobie trochę z boczku i oglądał sobie okolicę taksująco. Sługa Bajjaha, nad którym Manuel się zlitował. Gaudimedeus zagryzł wargi, kompletnie zaskoczony. Przeniósł wzrok na tajemniczę dziewczę, które pojawiło się przed kłócącymi się kochankami. Przestawało mu się to podobać, parę rzeczy należało natychmiast uporządkować. Wychylił się z krużganka. Czujny jak zwykle sługa imieniem Pedro wychwycił ponaglający wzrok astrologa, a widząc skinienie ruszył biegiem schodami by stanąć przed Gaudimedeusem.

- Co to za dzierlatka, którą wpuściliście do Giordano? - zapytał z cienia Amaya, nie spuszczając wzroku z dziedzińca - Wrażenie mam, jakbym ją gdzieś oglądał...
- Jaśnie pan ma słuszność. - odparł cicho służący - To persona służbie tremerskiej znana. Smarkula to Catalina, wieloletni ghul i główna służba wywiadowcza Ravnoski Sary.
- Wy jej wrota otworzyliście?! - syknął gniewnie Manuel, ale zaraz zniżył ton - Posłuchaj. Słuchajcie każdego słowa, najlepiej niech kto zapisze i przynieście mi rychło. Jak tylko rzecz z panem Giordano dziewczyna zakończy, zadbaj by znalazła się po drugiej stronie muru i tam już pozostała. Uważajcie na nią.

Obrócił nieznacznie twarz ku załogantom.

- Rotmistrza nie widzę żadnego. Podkomendnych jeno.
- Jest i rotmistrz. - powiedział szybko Pedro - Na pokojach.
- Prowadź.

Rotmistrz wycieczki faktycznie już był, a że był on personą zborowi znaną i zaufaną, to wpuszczono go już na pokoje, z czego chętnie skorzystał. Siedział w kuchni, popijał i podszczypywał służące, przy tych czynnościach właśnie zastali go Manuel i Pedro, wkraczający do kuchennych pomieszczeń. Romistrz był. typem o mordzie zawodowo zakazanej i takich rozmiarach, że w futryny większości drzwi się nie mieścił. Wbrew pierwszemu wrażeniu, nie był to człek głupi, o czym Tremere dobrze wiedział. Nazywał się don Espiridion Yves Galego, z urodzenia był szlachcicem, a z zawodu i zamiłowania mieczem do wynajęcia.
- Zostaw nas. Gotujcie zaraz mojego konia do drogi.

Galego powiedział,, że Eli biega jeszcze po karczmach i szuka ludzi. Na początek Manuel rotmistrza dyskretnie wypytał o znajomą twarz pośród żołnierzy. Skąd się w ekipie wziął, czy go zna i tak dalej, a zwłaszcza żeby szczególnie mieć na faceta oko bo co do lojalności typa Manuel może mieć zastrzeżenia, być może. Dał też Espiridionowi zacny klejnocik na dobry początek, z zaznaczeniem by szczególne baczenie na spokojnego astrologa on i jego ludzie w najbliższym czasie mieli - bo wrogów Amaya wokół siebie ma ostatnio więcej niż zwykle.
- To zalecenia na później. - zakończył Manuel - Teraz jednak pierwsze zadanie dla Ciebie. Dyskretnie, bez zamieszania na cały dziedziniec, wezwij tego człowieka na stronę. Potem zamknijcie go w podziemiach, Pedro zaprowadzi cię do odpowiedniego miejsca. Będę chciał z tym jegomościem zamienić słowo, jeśli zdążę jeszcze przed naszym odjazdem.

Kuchnia wnet opustoszała, a Manuel udał się szybkim krokiem tam gdzie zamierzał od początku, czyli ku komnatom Graziany. Zastał ją, gdy odbierała meldunek od służby o wydarzeniach na dziedzińcu.



- Inkwizycja?
- Władza miała deprawować. Niekoniecznie pozbawiać rozumu.


Milczeli oboje.
- Co z drogimi gośćmi...? Mogliby przyjechać dosłownie chwilę za późno...
Patrzył na nią, widział, jak nie w smak jej wizyta dwóch starych potworów. Ale Tremere znali protokół dyplomatyczny.
- Nie zdążymy odjechać. Przygotowania jeszcze nie ukończone.
- Pojmuję.
- Proszę, byś je powitał i poprowadził do odpowiednio godnej sali. - ozwała się cicho Graziana - Ja przybędę, jak się wszyscy usadzą.
Gaudimedeus wpatrywał się niewzruszenie w jej oczy.
- Przybędziesz...- powtórzył melodyjnie.
- Tak.
- Zatem...
- Poczekaj...

Zbliżyła się.

Słowa zaczęły opuszczać jej usta, słowa przeznaczone jedynie dla niego. Kilka zdań jeno, ale jakże istotnych. Słuchał uważnie. Nie odezwał się. Ona w końcu zamilkła, stali wpatrując się w siebie. Odblaski ognia igrały na ich twarzach, w studniach oczu.

Astrolog milczał jeszcze, a w końcu skinął i bezgłośnie opuścił komnatę z rękoma ukrytymi w szerokich rękawach długiej szaty. Nie obejrzał się.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 15-11-2012 o 11:42.
arm1tage jest offline  
Stary 27-11-2012, 19:43   #172
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sytuacja była na swój sposób zabawna. Wampir, pan i władca ghuli był dosłownie obsobaczany przez swą niewolnicę teoretycznie spętaną więzami krwi.
Co więcej kobieta, stanu niższego, cyganka w dodatku ośmieliła się go spoliczkować.
Giordano był zazwyczaj szarmancki wobec kobiet i na tyle młody jak na wampira, by ludzkie nawyki nadal były w nim silne. Niemniej Dolores przekraczała wszelkie granice swym zachowaniem. W Zelocie zawrzał gniew.
Giordano wysłuchał w spokoju co miała do powiedzenia mała ghulica, po czym chwycił Dolores za pukle i delikatnie przyciągnął jej twarz przed swe oblicze. Po czym zaczął mówić zimnym głosem.- Miła moja... coś ci wyraźnie pomyliło. Nie jestem Saban, nie jestem gładkim kuglarzem, ni poetą... Nie jestem twoim gachem, by ci nadskakiwać. I nie jestem kimś... kogo możesz sobie policzkować i bezkarnie obrażać. I nie jestem twoją marionetką Dolores. Jestem Giordano... Zelota. Pamiętaj o tym. Obiecałem ci moją krew i dostałaś ją. Obiecałem ci krew Celestina. I zamierzam go znaleźć i ubić wraz z całą tą bandą z okrętu Mehmeda. I nie obiecałem ci nic innego.
- Doprawdy? - wysyczała. - Doprawdy?
Nie miała z nim żadnych szans, i doskonale to wiedziała. Toteż i wcale nie próbowała walczyć, wyrywać się z uścisku czy szamotać - stężała jak słup soli, i tylko ciemne oczy w zeszpeconej odpychającym grymasem twarzy płonęły ogniem gniewu i buntu.
- Doprawdy? To cóżeś nad jeńcem deklarował? Bo mi wychodzi, że zemsty zaprzestanie! Wychodzi mi, że komuś kłamiesz - nam albo czarownikom, i inaczej wyjść nie chce. I w sumie za jedno, komu... i tak i tak twe słowo okazuje się gówno warte! Jak mam ci ufać? Co? CO?!
Katalina wodziła niechętnym spojrzeniem od Zeloty do jego ghulicy, i wstrzeliła się w wyrzuty Cyganki, gdy ta brała oddech:
- To wiejemy czy nie? Cykada jedzie z siostrą książęcą. Jak pryskamy, to teraz...
-Moja zemsta, moja sprawa. Nie twoja.- mruknął w odpowiedzi Giordano, delikatnie głaszcząc szyję Dolores.- Nic ci do Hamilkara. A Tremere potrzebujemy. Jeśli chcesz dorwać Celestina to potrzebujemy wszelkich sojuszników. Mogę poświęcić moją zemstę ku temu. Bo wiedz moja słodka, nie ścigam Celestina z powodu Sabana. Mehmeda, Celestina i resztę zarazy z okrętu chcę zniszczyć, bo to wynaturzenia gorsze niż my. I żeby ich pokonać, trzeba wznieść się poza zemstę czy babskie fochy.
Puścił cygankę i spojrzawszy na staruszkę w ciele smarkuli, rzekł.- Jeśli ci droga skóra to uciekaj, znajdź Sarę... zabierz Dolores, jeśli jej zemsta się wypaliła i tylko żal pozostał. Ja zostanę w Ferrolu. Będę walczył z upiorną załogą, choćby u boku szaleńców.
Rzekł z uśmiechem obnażając kły.-Dotrzymam tobie słowa Dolores, albo zginę próbując. Ale ty nie musisz na to patrzeć. Jedź z Sarą i dziewuszką. Uciekaj z miasta. To już nie miejsce na
delikatne kwiaty. Osty się jeno ostaną na tej ziemi.
Splótł dłonie i rzekł.- Ale wpierw, powiedz mi malutka czy słyszałaś może Aznarze Idoyi ? I czy domyślasz się może czemu Ekkehardowi tak zależy na jego rychłym zgonie?
- Nigdy cię nie opuszczę - szepnęła Dolores, a jej słowa zlały się z odpowiedzią staruchy uwięzionej w ciele dziecka.
- Książęcy syn... syn Malafreny. Nie zawsze w zgodzie z ojcem, póki Lasomobra żył. Teraz jeden z przywódców buntowników z wąwozów. Czemu Ekkehard chce go zabić? Hm? Bo się ruszyli?
- Co? - szepnęła Dolores, zatykając usta dłonią.
- Zeloci opuścili wąwozy.
-Chcą zdobyć miasto, czy uciekają tak jak i reszta?- spytał zaciekawiony Giordano. W jego głosie nie było bowiem słychać ni cienia strachu, jedynie ekscytację. Bo czyż wampir rzucający wyzwanie stworom, którzy uciekli z objęć Tanatosa miałby się bać jeszcze śmierci... nawet tej ostatecznej? Szanse na to że zginie w walce były ogromne..
- Na razie to ponoć nie wiedzą. Na razie bardzo brakuje im przywództwa. Dwóch im się zgubiło, Hamilkar i Bajjah... wiecie coś o tym, hę?
-Nie bardzo... A co z Sarą?- spytał Giordano ignorując próbę wyciągnięcia od niego informacji.
- Tu leży pies pogrzebany! Nie wiem! Nie było jej w jej schronieniu.
- Acha... To liczysz, na to że teraz będziemy jej gorączkowo poszukiwać, skoro ty jej nie znalazłaś?- spytał retorycznie Giordano próbując przejrzeć intrygi dziewczęcia.
- No... skoro jesteśmy w jednej bandzie... to tak. Właśnie tak, jak primogen był łaskaw zauważyć!
Giordano tylko się uśmiechnął.-Dolores roześle swoich ludzi na jej poszukiwania, ja sam jestem tu raczej piątym kołem w naszym wozie. Zresztą... muszę się jeszcze rozmówić i astrologiem i prigomenką Tremere.
- Eh - skomentowała Katalina i wzniosła oczy ku nocnemu niebu, a Dolores zapytała, czy to znaczy, że ją odprawia.
-Trzeba rozesłać ludzi, niech większość szuka zaginionej Sary, a kilku pilnuje dróg do miasta. Jeśli rebelianccy Zeloci się zbliżą do bram Ferrolu, chcę o tym wiedzieć. Poszukam zaginionej Ravnoski jak tylko zakończę sprawy w zborze.-zadecydował Giordano i skierował swe kroki do budynku.
- Dzięki ci, primogenie - odparła Katalina i zabrzmiało to nawet szczerze.

Giordano skinął głową i nawet uśmiechnął się zawadiacko, po czym ruszył do komnat astrologa by rozmówić się z nim. Nie wiedział czy uda mu się spotkać z primogenką Tremere, ale mężczyzna wydawał się być bardziej chętny ku spotkaniu.

I jak się okazało na miejscu, bardziej... bardziej podobny do Iblisa.
Astrolog zjawił się, przychodząc z głębszych komnat.Poobwieszany amuletami i z magicznymi zapewne malunkami na obliczu. Jego dziwne spojrzenie przywodziło wzrok szaleńców, a usta jakby cały czas coś cicho mamrotały, pomiędzy normalnymi zdaniami...

- Primogen... - szepnął na powitanie Gaudimedeus, stając za wykonanym z czarnego drewna biurkiem - Cokolwiek masz do powiedzenia, spieszsz się. Spieszsz.. One zaraz tu będą.
-One?- zdziwił się Giordano maskując pewien niesmak. Nie lubił być określany mianem primogena. Bo zważywszy na sytuację w mieście to określenie było kpiną z jego sytuacji.
- One. - potwierdził, kręcąc jednak głową na boki - Siostra. I morski wąż. Nie turbuj się mianem, widzę że wysokie aspiracje chwilowo nie znajdują pokrycia w sprawach doczesnych. Ale czymże bylibyśmy bez ambicji. Tak jak przesądy zrodziły astronomię, tak ambicja wytwarza elokwencję a wielokroć rodzi rzeczy daleko większe. Sztuki i nauki zawdzięczają często swoje powstanie naszym wadom, można zaryzykować takie stwierdzenie.
Dłonie poruszające się powoli wraz ze słowami astrologa, znikły nagle w obszernych rękawach.
- Jako mówią, armia twoich ziomków niebawem będzie pod murami, drogi Giordano. - odezwał się znowu, głosem jakby trzeźwiejszym - Armia bez dowódcy. Cóż stoi na przeszkodzie byś to dziś odmienił swe miano primogena z czysto nominalnego, na rzeczywiste?
-I ja o tym myślał. Ale nie wiem czy ten zamiar się powiedzie. Zeloci za wroga mają Panią Zwierząt, za wroga mają Księcia. A jam primogen z jego woli, a sojusznik jej. I wróg porządku, który oni wspominają z sentymentem.- rzekł w odpowiedzi Włoch. Po czym uśmiechnął się drapieżnie.- Choć... zamierzam ich przekonać do swej sprawy. Siłą jeśli będzie trzeba. Bądź co bądź... Nie zostanie kamień na kamieniu w Ferrolu jeśli będziemy się kryć, zamiast zbrojnie wystąpić.
Potarł podbródek mówiąc.- Alem nie po to tu przyszedł, tylko w sprawie upiornego okrętu i mian ich władców. I legendy. Skoro walczyć zamierzam z potworami z opowieści, to i opowieść i słabości znać muszę. Celestinowy ghul wiele opowiedział, ale ty... patrzący w gwiazdy i w przeszłość, wiesz pewnie więcej o tym przeklętym okręcie. Znasz legendy o nim.
- Okręt to figura jeno...- oczy astrologa znowu się zamgliły - Ważni ci, którzy stoją u steru. Jako w istotach, dusza i ciało. Ciało bez duszy upadnie, okręt bez sterników w toni się pogrąży. Chcesz wiedzieć o ich słabości? Zdradzę Ci największą. A imię jej: jedność.
-Celestinowy sługa wspominał, że Ali na okręcie się nie zjawił. A Rabia jeszcze nie umarła powtórnie. Jeśli złapiemy kapadocjankę i zakołkujemy jeno. Okręt niepełny będzie.- rzekł Giordano uśmiechając się triumfalnie.
- Wielu próbowało Rabię odnaleźć...- zauważył znów zaskakująco przytomnie Manuel - Nikomu się nie zdało...Trzeba widocznie sprawniejszego myśliwca...- popatrzył czujnie na Giordano - Łowczy skonał, niech żyje łowczy.
-Nie powiedziałem, że łatwo będzie. Myślę jednak że schroniła się w Niebla del Valle. Ja bym się tam skrył na jej miejscu. No i jeszcze Salome... Ją też trzeba złapać. -rzekł w odpowiedzi Włoch ni to do siebie, ni to astrologa, głośno zastanawiając.
Jego rozmyślania przerwały hałasy z ulicy, Giordano podszedł do okna i spojrzał przez nie.
I widząc co się dzieje, skomentował ten widok słowami.-Popularny stał się wasz zbór ostatnimi czasy.
Nie czekając na odpowiedź astrologa, szybko opuścił jego komnatę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 29-11-2012 o 18:14. Powód: uzupełniony o spotkanie z Astrologiem
abishai jest offline  
Stary 29-11-2012, 13:20   #173
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Kareta dony do Todos zatrzymała się przed zborem Tremerów. Kostaki pierwszy wyskoczył. Pomógł Luise wysiąść z powozu. Niechętnie, i to na wyraźne polecenie dony, podał również rękę Cykadzie. Ta jednak odrzuciła jego pomoc prychając jednocześnie z pogardą. Góral spojrzał z wyrzutem na Ventrue.
Dona Luisa Ignacia de Todos ruchem ręki zasugerowała swej towarzyszce, aby to ona szła pierwsza. Ale Gangrelka nie miała zamiaru ruszyć się pierwsza. Żadna z cór Kaina nie chciała przyjąć palmy pierwszeństwa. Gagnrel z dezaprobatą patrzył na to wszystko. Jednakże obie bynajmniej w miejscu nie stały małymi kroczkami do przodu postępowały.
Kostaki począł walić pięściami w drzwi, gdy już obie koło niego znalazły się.
Drzwi się otworzyły, i Luisa znalazła się twarzą w twarz z tremerskim sługą. A Cykada zrobiła krok w tył i z krzywym, pogardliwym uśmieszkiem poczęła się przyglądać co też stara Ventrue pocznie.
Luisa widziała kątem oka ów uśmieszek na twarzy swej towarzyszki.
- Z drogi. - Luisa odepchnęła służącego nim ten zdążył cokolwiek wypowiedzieć.
Biedak zatoczył się i upadł.
Dona de Todos nie zwracał już na niego więcej uwagi. Cykada podążyła z nią.
- Widzę, że dzika krew nie tylko w Gangrelach, ho ho ho. - Rzuciła mijając podnoszącego się z ziemi sługę.
Ów sponiewierany człowieczek poczekał spokojnie aż minie go Góral i pobiegł gdzieś prędko, z pewnością na skargę do swych panów.
- Partycjuszko. - Cykada pokazała swoim ślicznym paluszkiem gargulce na dachu. - Patrzą. Obserwują. Jak myślisz, kogo??
- Boisz się ich?? Pani na Oku Zachodu?? - Spytała Luisa przyglądająca się maszkarą na dachu.
- Co najwyżej brzydzę.
- To ich nie dotykaj. - Rzuciła Luisa. - Zachowujesz się jak patrycyjska córa.
Tymczasem z drugiej strony ktoś nadchodził. Powoli, krok za krokiem zbliżał osobnik wielce nie pasujący do tego miejsca. Zelota.
Na widok obu kobiet Giordano uśmiechnął się i skłoniwszy dworsko rzekł.- Widać, że Iblisa głos nie jest wart uwagi, skoro dwie najbardziej wpływowe kobiety Ferrolu zdecydowały się go... zignorować?
Luisa wydała z siebie pogardliwy pomruk.
- Nie tylko my. - Dodała uśmiechając się ironicznie.
-Ja? Żebrak z dalekiego kraju? Primogen bez pobratymców. Ja się nie liczę w tutejszej polityce.- rzekł z wesołym uśmiechem Zelota.-Co was tu panie sprowadza? Plotki głoszą, że inkwizycja straciła ważną personę ostatnio.
- Bynajmnie nie oni nas tu sprowadzają. - Rzekła bez zająknięcia Ventrue. - I nie kłam młodzieńcze. - Wycelowała w niego swój suchy i pomarszczony palec.
-Nie kłamię. - uśmiechnął się bezczelnie Giordano.-Nie twierdzę, że nie mam sojuszników i pomocy, ale... gdzież mi tam do twoich wpływów pani czy lady Moshiki.
Tu skłonił się towarzyszącej Luisie Pani Zwierząt.
- Sojusznicy... brzmi jak jakaś cudzoziemska potrawa, z dużą ilością kardamonu - rozdwojony język pani na Oku Zachodu przesunął się po czerwonych wargach. - Do rzeczy, Giordano. Ktoś porwał syna Fulgencia, wierszokletę zasranego po pachy uwielbieniem piękna przyrody, piękna kobiet i piękna jako takiego... Tremerzy coś wiedza, czy tak sobie, nic szczególnego?
Zelota zamarł słysząc te słowa. Powoli łączył ze sobą to co powiedzieli lirnik celestinowi i Astrolog. Tak, tak, tak! To miało sens!
-Nie mieli poety. Ali nie pojawił się po śmierci na statku. Z jakiegoś powodu... nie odrodził się. Potrzebowali poety. Porwali więc syna Fulgencia!- rzekł dochodząc tego wniosku. -Zabrali więc go w zastępstwie. Statek jest wtedy silny, gdy załoga jego pełna.
- Kto porwał?? - Wtrąciła się Luisa. - Gdzie go trzymają?
-Celestin. Mehmed, poprzedni Książę... porwali by załogę uzupełnić.- stwierdził krótko Zelota.
- A mówiłaś, że oni się w pył rozsypali?? - Dona spojrzał z wyrzutem na Panią Zwierząt.
- Bo się rozsypali. Trzeba wpierw zemrzeć, by dołączyć do załogi. Każdy w Ferrolu ci potwierdzi, że nikt z nich istnieć już nie powinien. Jedynie Ali uciekł od tych więzów w śmierć ostateczną.-wtrącił się Giordano zanim Cykada miała okazję odpowiedzieć.
- Chyba się twoja zemsta jak ten proch posypała, Pani na Oku Zachodu. - Rzuciła sakrastycznie Luisa.
- Z rozkoszą rozgniotę łeb żmiji po raz kolejny - Cykada wzruszyła ramionami. - Wolałabym jednak, aby był to raz ostatni. Zabijanie nie nudzi się nigdy, ale może zmęczyć, nawet dzieci Kaina.
- Doprawdy?? - Spytała ironicznie Luisa. - Nawet wrogów pozbyć się nie potraficie. Widać mój braciszek kochany dobiera sobie godnych siebie towarzyszy.
Kostaki skoczył przed Luisę, jakby dostrzegł jakąś zapowiedź ataku. Spojrzał w oczy Pani Zwierząt i skurczył ramiona, zmalał jakby, zwijając się do jej stóp. Cykada parsknęła tylko z pogardą.
- Dokonaj tu czegokolwiek, zabij kogokolwiek, choćby i wstać miał potem, a potem ozorem kuj, dona Luisa - zaśmiała się. - Wielkie obietnice szły za twym imieniem, wielkich czynów i wielkiej polityki. Tymczasem tylko gadasz, odkądś w Ferrolu stanęła, a jak się już do czynów wzięłaś, zabiłaś jeno pionka inkwizycji, niepotrzebnie i głupio, z konsekwencjami się nie licząć.
- Zanim dwie kotki skoczą sobie do oczu, powinny wiedzieć, że olbrzym bez głowy kroczy do miasta. Zeloci z gór ruszyli, ale bez przywództwa. Hamilkar w tremerskich lochach siedzi, los tego drugiego jest mi nieznany. Salome się skryła i być może zamierza dołączyć do upiornej załogi. Takoż i Rabia, tylko w jej przypadku to jest pewnik. Ja odszukam primogenkę Ravnosów i może przekonam do zostania w mieście... może nie.- rzekł Giordano zasypując dwójkę kłócących się ze sobą kobiet nowinami.-Takoż i radzę mniej wzajemnego dogryzania, a więcej działania.
- Zeloci mają przywódcę. - Powiedziała dona de Todos, ale bardzo cicho. Po czym odezwała się głośniej. - Głupio to wrogów narobiliście sobie. Głupio to postąpiliście wierząc, że Damaso na książęcym krześle zasiadający to dobre rozwiązanie. Może i masz rację, że niepotrzebnie pionka inkwizycji wysłałam do jego boga. Może. Ale to mój problem. I to nie najważniejszy. - Po czym zwróciła się bezpośrednio do Giordano.- O jakim statku mówisz??
- O statku... z wczoraj, o statku upiorze o burtach z ludzkich paznokci. O statku i załodze... i krakenie, którego owa załoga raczyć sprowadziła.- rzekł w odpowiedzi Giordano zdziwiony jej pytanie.
- Znam plotki. - Odpowiedziała spokojnie. - Czy ktoś widział ten statek?? I gdzie??

- Jam go widział.-

Astrolog stał wysoko, u zwieńczenia schodów. Giordano nie zdziwiła jego aparycja, bo przecież w takim stanie go już oglądał, ale uwadze gości z pewnością nie uszło parę szczegółów. Tremere ubrany był w powłóczystą, lśniącą bielą szatę, o kroju z pewnością wschodnim. Gdy nieruchomo stał przodem do nich, zdawała się całkiem biała, lecz gdy po pierwszych słowach Manuel ruszył schodami na dół, boki szaty zdradzały bogate barwne hafty, które musiały przeobrażać się w jakiś wielki ornament na całe plecy. Kaptur szaty był opuszczony, i teraz jasność ubioru kontrastowała z twarzą i rękoma Tremere. Wyglądało to tak, jakby najpierw Gaudimedeus pokrył sobie skórę czymś oleistym, o kolorze ciemnych oliwek, a dopiero na tym stworzył barwnymi farbami niepokojące malunki. Były to kolorowe pasy, grube, malowane prawdopodobnie palcami, przypominające do złudzenia plemienne wzory, ich zawijane esy-floresy ciągnęły się też po szyi oraz przedramionach, znikając odpowiednio za kołnierzem i w szerokich rękawach. Do wizerunku astrolog uznał za stosowne dołożyć sporo biżuterii, co pasowało do wschodniego sznytu. Na palcach tkwiły pierścienie o różnych wielkościach, a z szyi, czasem na łańcuchach a częściej na rzemieniach, zwisał pęk wielu wisiorów, drewnianych i kościanych amuletów. Największa ozdoba, na grubym rzemyku, wyglądała po prostu jak zawieszony na wysokości brzucha duży nieregularny kawał lustra,w którym tańczyły odblaski gdy ktoś z oczekujących się poruszał.

- Widziałem go w moim śnie. - dokończył astrolog, stanąwszy wreszcie przed przybyłymi gośćmi. Teraz dopiero można było dostrzec jego oczy, oraz stężałą twarz. Sprawiał niepokojące wrażenie, prawdopodobnie był pod działaniem jakichś środków odurzających, pobłyskujące pośród ciemnych barw białka oczu buzowały wątpliwą świadomością, to pojawiającą się nagle z przenikliwym wejrzeniem, to znikającą pod powierzchnią mętnego spojrzenia - w tej fazie usta astrologa mamrotały cichutko jakieś obco brzmiące frazy. W przerwie między nimi zaczął wyrzucać z siebie kolejne słowa.
- O statek pytacie u progu, a rzecz to niełatwa. Bo też niełatwe jest życie. Życie to żegluga. Zdążamy do portu któremu wieczność na imię. Egipt, Babilon, Hellada...- gorączkowo tłumaczył, przeplatając słowa dziwnymi wtrętami - …imperium Romulusów także, i inni też, wszyscy przedstawiali żywot jako żeglowanie, trudną przeprawę pośród burz. Podczas potopu Noe z rodziną i zwierzętami znalazł w arce ocalenie, skąd wysłał gołębia, który powrócił z gałązką oliwną w dziobie. W czasach wczesnochrześcijańskich mały statek z gołębiem, trzymającym gałązkę, umieszczany na grobowcach był symbolem duszy, która dotarła do bezpiecznego portu zbawienia. Teologia Europy mianem statku określa Kościół Chrystusa. Kościół Chrystusa ze statkiem, który podąża przez niebezpieczne morze życia do bezpiecznego portu – raju.

Zatrzymał się, błysk świadomości zakwitł w nieprzytomnym spojrzeniu.
- Mógłbym tak dłużej. - lekki uśmiech przeznaczony był dla dam - Ale nie godzi się gości o pustym żołądku przy dysputach trzymać. W imieniu zboru Tremere pragnę powitać tak znamienite osobistości w naszych skromnych progach. Zapraszam do naszych najlepszych komnat, gdzie oczekuje już przednie jadło i stosowny do waszych podniebień napitek. Pani Graziana niebawem do nas dołączy. Proszę za mną.

- Co za pieprzenie. - Odezwał się Góral. - Luisa, ty weź idziemy od tych...
Dona de Todos uciszyła go ruchem ręki.
- Ucztę mam już za sobą. - Odezwała się dona. - A chłodne, nocne powietrze dobrze wpływa na umysł. - Za zapytaniem spojrzał na Cykadę.
- Pani na Oku Zachodu niezwykła chyba, by opuszczać uczty na swoją cześć wyprawione? - przesunął się lekko Gaudimedeus - Po co zatem wpadacie do mojego domu jak po ogień? Tremere zasad protokołu przestrzegają, jako przyjaciół was w klanowej siedzibie witając. - popatrzył bezosobowo na donę de Todos - Mimo że już od progu patrycjuszowska krew od zniewagi zaczyna, zbyt śmiało sobie nie z własną przecież służbą poczynając. Jeśli naszymi sojusznikami się mienicie, Dom Tremere o szacunek sojusznikowi, ale bardziej jeszcze gospodarzowi krewny, się przez usta mojej osoby upomina. Jeszcze raz zatem...Szacownych gości witam, i na ucztę prosimy, gdyż w progu nikogo, a zwłaszcza rodów znamienitych, nie zwykliśmy przyjmować.
-Ja na uczcie nie zabawię. Inne mnie zobowiązania ciągną w miasto, acz... żałuję, iż mnie nie będzie na niej.- Giordano skłonił się kobietom w pas i pożegnawszy się w ten sposób, zamierzał się oddalić.
- Primogenie...- astrolog z zawodowym szacunkiem, oszczędnym skinieniem głowy cicho pożegnał Giordano.
Cykada powiodła spojrzeniem od Zeloty do Uzurpatora.
- Prowadź zatem - skinęła Manuelowi. - I nie obwijaj prawdy w symbolikę, z łaski swej. Głowa mnie od tego boli wierutnie.
Gaudimedeus skłonił się w odpowiedzi, po czym skinął na służbę, ci już otworzyli drzwi ukazując szeroki korytarz prowadzący dalej, ku schodom wyłożonym dywanem.
- Tędy, raczą panie się kierować. - wykonał powolny, ale zamaszysty gest pomalowaną dłonią. - Czujcie się jak u siebie.
Ruszył jednak dopiero, gdy i goście zwrócili się ku komnatom, zrównując krok z Cykadą.
- Racz wybaczyć, pani. - rzucił zwiewnie, nie przestając bezgłośnie stawiać stopy za stopą - Ale trzeba będzie się zdecydować. Albo brak bólu głowy...- chwilę mamrotał swoje dziwne, niezrozumiałe terminy - ...ale i brak prawdy... Albo prawda, prawda i ból.
- Prawda?? Prawda zawsze stoi po stronie silniejszego. To co dziś nam powiesz i będziesz zapewniał, ze to najświętsza prawda jutro może kłamstwem się okazać.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 29-11-2012, 13:42   #174
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
- Prawda?? Prawda zawsze stoi po stronie silniejszego. To co dziś nam powiesz i będziesz zapewniał, ze to najświętsza prawda jutro może kłamstwem się okazać.

- To dlatego...- obrócił nieco głowę astrolog, nie przestając prowadzić gości po stopniach na piętra- ...że rozprawiasz pani o prawdzie posługując się mową. Dowiedziono, że nie można zdefiniować pojęcia prawdy w obrębie języka, do którego to pojęcie się odnosi. Tako rzecze Eubulides, uczeń Euklidesa z Megary.

Doszli. Słudzy rozsunęli się, Manuel pchnął ciężkie odrzwia, za którymi ukazała się imponująca sala rycerska, wyrychtowana do biesiady. Stoły uginały się od jedzenia i zacnych butelczyn, wyglądało na to że sprowadzono nawet muzykantów.

- Słowa dony de Todos prowadzą zaś nas do konkluzji...- powiedział stając między framugami, rozkładając ręce w geście zaproszenia do środka - ...że powinienem zamilknąć, gdyż to miałbym do powiedzenia nie jest sprawdzalne a więc dla was nieprzydatne. Cóż, może to i znakomita rada, przyznaję. Nie zwykłem się narzucać. Tymczasem, jeśli to nie przydam się do czego innego, pozwólcie dostojne panie, iż zachęcę do zajmowania miejsc za stołami. Jakież by nie były wasze zachcianki, nie krępujcie się je wspomnieć, gdyż w ramach moich możliwości moim pragnieniem jest spełnienie ich jak największej ilości.

- Na ile im ufasz?? - Zwróciła się dona do Gangreli, ale tak by tylko ta ją słyszała.
- Całym mym sercem i całą duszą swoją - odparła Cykada z emfazą i na tyle głośno, by słyszeli wszyscy. Zapewne nie miała złudzeń, że jakiekolwiek słowo w ich zborze wypowiedziane umknie uwadze Uzurpatorów. - Do sedna, czarnoksiężniku - obróciła się do Manuela. - Do sedna najkrótszą drogą, oto ma zachcianka.

Służba, w liczbie jednego służącego na każdego z gości, poprowadziła do przygotowanych miejsc, wysokich i obitych szczodrze krzeseł przypominających trony. Manuel stanął za swoim, oparłwszy upierścieniowane dłonie na oparciu. Protokół nakazywał, by to goście zasiedli pierwsi, ale nie zakazywał się w tym czasie odzywać.

- Zatem...- nieznacznie pochylił ufarbowaną głowę - Służę. Omińmy pozostałe nam zwyczajowe grzeczności i formuły. Nie przybyłyście tu dla naszych zacnych trunków, jak sądzę. Czego chcecie?
- Ekkehard z Coruny. - Odparła dona de Todos.
- Nie ma go u nas. - spokojnie rzekł astrolog - Sami radzibyśmy go tu widzieć, lecz wygląda na to że się ukrywa.
- W mieście. A dokładniej w męskim klasztorze. Ciekawam kto ma tam wpływy?? - Zapytała ironicznie.
- Po ostatnich wydarzeniach...- zauważył Manuel niewinnie - ...powiedziałbym, że to naprawdę dobre pytanie. Tak, Ekkehard przybył do miasta. Pragnę zwrócić waszej uwadze, że nie pojawił się jednak w zborze klanu, co zdawałoby się naturalne. Pozostaje to dla nas pewną zagadką.
- Fakt, że pomaga w rekrutacji załogi tego jednego statku, też jest dla was zagadką??
- Też więc słyszałyście. - zamyślił się Amaya - Nie, oczywiście nie. Ale to mógłby robić z dala, rękoma popleczników, bezpieczny od miasta tchnącego zarazą. Nie może być to jedyny powód dla którego ktoś o jego pozycji fatyguje się tu osobiście.
- Przypisujesz mi niemal boskie cechy. - Parsknęła z pogardą.
- Wybacz pani, ale nie pojmuję. - zwrócił się ku niej przodem, zabrzmiało to naprawdę szczerze.
- A ja nie pojmuję, jak członek tak poukładanego klanu może wam zniknąć?? Nie wiecie gdzie on jest. - Było to stwierdzenie, nie pytanie. - Lub nie chcecie powiedzieć. A wziąwszy pod uwagę jego związki z owym statkiem nasuwają mi się dwie rzeczy. I obie nie są pochlebne dla was. Wszak zbór was naszym przyjacielem się mieni.
- Dona niepotrzebnie się unosi...- dość łagodnym tonem ozwał się Gaudimedeus - Nie jest on członkiem naszego zboru. Więcej, jest wyższym rangą od nas przełożonym dużego zboru w Corunie. My, Tremere, nie szpiegujemy własnych przełożonych. To kwestia szacunku, szacunku i zaufania. Choć wiem, że w innych klanach różne bywają zwyczaje.

Manuel splótł ręce w koszyk, patrzył z takim samym spokojem, choć w półprzytomnych oczach.
- Przynajmniej jasny się staje cel wizyty. - dodał wolno - Z listem oskarżenia jaśnie pani w naszych drzwiach staje.
Gdy oczekiwał na kolejny głos przy stole, usta wymalowanego astrologa poruszały się, jak u człowieka w gorączce, wyrzucając cichutkie i dziwne zbitki słów, brzmiące nieco z arabska, gdyby się z bliska i uważnie przysłuchać.
- Chcesz mi powiedzieć, że to nieprawda?? - Dona de Todos też była spokojna. Stała tak naprzeciw Uzurpatora.

- Czy jeśli powiem, że kłamię...- jak i ona, nadal nie zajął miejsca na krześle, na którego oparcie znów wróciły jego długie palce - ...nie podążymy teraz razem w otchłań sprzeczności? Widzę stos piasku...Pani wyjmujesz z niego po kolei następne ziarna. Dojdziesz do momentu, gdy zostanie tylko ostatnie, jedno. Czy nadal będzie to stos? A jeśli nie, kiedyż to przestał nim być?

- Zaczynam wierzyć, że twoje słowa mają jedynie na celu ukryć niewiedzę. Panią na Oku Zachodu już głowa od twego pustego mielenia ozorem rozbolała. Czekasz aż i ja podobnej przypadłości się nabawię?? - Luisa najpierw spojrzał na Cykadę, a później na swojego rozmówcę, a z ust jej nie schodził przyklejony uśmiech.

Manuel nie uśmiechał się. Cykada zapatrzyła się w okno i nie wyglądała na cierpiacą na migrenę. Raczej na zamyśloną.
- Wiem jedno. Pani na Oku Zachodu zawsze mówiła sama za siebie, nie sądzę by coś się w tym względzie zmieniło. - odpowiedział nie zmienionym tonem - Niewiedzy natomiast nie zwykłem ukrywać, zacząłem od tego że klan nie posiada takich informacji, pani natomiast mając uszy na to zasklepione mnoży zarzut za zarzutem. Dom Tremere nie cofa swej obietnicy, by pomóc tak jak tylko jest w stanie. I robi to. Ale nie ma zamiaru pod swoim dachem znosić kolejnych zniewag, w tym najgorszej - że sami mamy coś wspólnego z wielkimi kłopotami, które was dotykają. Które dotykają nas wszystkich. Mój dom właśnie spłonął, spłonęło niemal wszystko co miałem, łącznie z rezultatami wieloletnich klanowych badań. To też element naszego perfidnego tremerskiego planu?!

Coś zabuzowało w jego oczach, choć nie zmienił się ton ani wyraz twarzy, jednak coś w postawie, sposobie bycia było inne. Niezwykłe dla tych, którzy dobrze Manuela znali.


- Jeśli więc przybywacie jako przyjaciele, to usiądźmy do jadła i rozmawiajmy jak przyjaciele. - powiedział głośniej - A jeśli jako inwizytorzy, przedstawcie jawnie wasze oskarżenia i róbcie, coście i tak już zamierzyli. Czy to wyczerpuje pani definicję czegoś, co wreszcie nie jest pustym mieleniem ozorem, dona de Todos?
- Oszczędź mi biadolenia o twoich stratach doznanych w wyniku pożaru. Wy Tremerzy potraficie wiele poświecić dla wyższego dobra jakim jest was własny klan, włączając to wasze własne istnienie. Powiadasz jak przyjaciele mamy rozmawiać, hmmm...?? Póki co każde me pytanie zbywasz jakąś mętną wypowiedzią, która do niczego nie prowadzi. Stawiam pytanie jasno. Po co Ekkehardowi z Coruny Rzemieślnik i to poeta?? Po co poeta na tym przeklętym statku??

- Usiądziemy wreszcie?
Gaudimedeus dał znak służbie, która widocznie uprzedzona, zaczęła rozlewanie trunków do dużych kielichów, stawiając je na stole przed miejscami, niezależnie od tego czy ktoś już na nich zasiadł, czy nie.
- Po raz pierwszy nie posłyszałem zniewagi, po raz pierwszy też pani raczyłaś rzeczywiście postawić pytanie, na które znajoma nam jest odpowiedź i które jest jednoznaczne. - powiedział uprzejmym tonem astrolog, ujmując swój kielich z winem - Odpowiadam zatem. Posłużę się uproszczeniem, bo język magii którym należałoby objaśnić to zagadnienie, z pewnością znów poczytałyby panie za bełkot, od którego jeszcze mogłyby rozboleć niewzwyczajone głowy. Wyobraźmy sobie więc konstelację, gwiazdozbiór. Każda z gwiazd ma swoją nazwę. Jaśnieje tylko wtedy, gdy pod nią ma kogoś kto odpowiada jej gwiezdnemu, nadanemu ręką twórcy gwiezdnej mapy, mianu. Statek popłynie jeno wtedy, gdy zajaśnieją nad nim wszystkie z gwiazd.

Upił długi łyk, nie odstawiając kielicha na stół.
- Na mapie jedną z nich oznaczono mianem “Poety”. Sternik potrzebował więc, by i ona zajaśniała. W mieście dotkniętym zarazą niełatwo o kogoś, kto byłby godny tego miana. Gdy zaś czas nagli, trudno być wybrednym.
Popatrzył na Luisę.
- Oto okruch naszej wiedzy. - powiedział nieco śpiewnie - Od przyjaciół, dla przyjaciół. Teraz zaś szukamy rewanżu. Kogo miałaś pani na myśli, mówiąc że Zeloci mają przywódcę?

- Zostawmy na chwilę Zelotów, to diabeł nam znany i znane nam są sposoby, na jakie można z nim walczyć. Twierdzisz, panie Amaya, że porwany syn Fulgencia, hm... rozumiem że zajmie miejsce Alego, którego przypadkiem ubiłam? - wcięła się nagle Cykada. - Rozumiem, że nie powinniśmy do tego dopuścić, bo... coś tam? Czy klan Twój podjął jakieś kroki w tym kierunku? A ogólnie, czy klan twój podjął jakiekolwiek kroki w sprawie tego galeonu? Może winniśmy znaleźć Rabię... i wycisnąć z niej to, czego Damaso wycisnąć nie potrafił czy też nie chciał przez pół wieku z okładem? A może winniśmy pójść w morze i walczyć, póki... ekhm, gwiazdozbiór nie jest kompletny? - uśmiechnęła się szeroko. Ostatnia opcja chyba najbardziej przypadła jej do gustu. Zawierała wszak palenie i przelew krwi.

- Tak, pani. - astrolog zrewanżował się Cykadzie pełnym szacunku, choć znacznie mniej szerokim uśmiechem - Tak właśnie twierdzę. Syn Fulgencia zajmie miejsce Alego. Tak, nie powinniśmy do tego dopuścić. Każdy sposób jest dobry, by któraś z gwiazd nie zajaśniała. Nie powinniśmy dopuścić, bo dopełni się moja przepowiednia, którą jak sądzę jasno objawiłem na balu w Zamku Słońca.

- Jasno? - zdziwiła się szczerze Pani Zwierząt. - Dobrze, niech będzie tym razem na twoim. Czy zaglądając w gwiazdy ustaliłeś, które jeszcze możemy powstrzymać przed wędrówkami po nieboskłonie? I co twój klan robi w tym kierunku, poza jakże hojnym dzieleniem się wiedzą, tym razem za darmo, jak mniemam? - nie popuściła ani na piędź, a Graziany nadal nie było...

- Każdego można powstrzymać. - odparł po krótkim namyśle - Pod warunkiem, że zna się jego słabość. Naturalnie zatem winniśmy zaczynać próby od tych, których lepiej znamy i którzy są bliżej. Primogen Zelotów planuje łowy na Rabię, dla przykładu. My, Dom Tremere, skoro już musimy udowadniać nasze oddanie sprawie, dzielimy się wszystkim tym co mamy. A że rzeczywiście gromadzenie wiedzy przedkładamy nad oręż, jako pani sama doświadczasz, na wszelkie pytania staramy się dać odpowiedź. W tej sprawie wszelakoż nikt po naszej stronie nie posiada pełnej wiedzy, i jeśli ktoś twierdzi że wie wszystko, jest w błędzie. Tak, robimy to bezinteresownie, choć inni zwykle muszą słono płacić za nasze tajemnice. Co jeszcze? To my byliśmy na wybrzeżu gdy nastąpił atak krakena, również dzięki naszemu wsparciu tak drogi sercom żeglarzy port jeszcze istnieje. To my jako jedyni, czas którzy inny poświęcają porachunkom, rabunkom czy ocalaniu własnej skóry, pracujemy nad poznaniem przyczyny trawiącej miasto zarazy. To my wreszcie nie skąpimy własnego złota, by w czas zawieruchy zorganizować siły które będą w stanie przynajmniej częściowo opanować chaos, który nie skończy się nawet jeśli oddali się groźba upiornego okrętu. Zaprowadzić porządek, za który odpowiedzialność powinni mieć właściwie ci, którzy mienią się władcami dziedziny.

Zamikł na moment. Usta wymamrotały parę cichych formuł, a potem Tremere powrócił do wątku.

- Skończyłem spowiedź. - skłonił uprzejmie głowę - Z naszej strony, to tylko tyle. Tylko, jak mniemam, w obliczu tego co zaraz usłyszymy, co też waszym siłom udało się ustalić czy też uczynić, by zaradzić nadchodzącemu nieszczęściu.
- Czyli wiemy komu dziękować za uratowanie portu?? Za porządek w mieście?? - Pani Zamku Słońca przyglądała się uważnie Tremerowi.
- Za uratowanie portu, tak. Choć jest to tylko częściowo nasza zasługa. Dzięki naszej wiedzy o zgubnej dla potwora słabości do wysokich dźwięków, którą wykorzystałem, kraken znieruchomiał i ostrzał prowadzony przez działa był w stanie go odstraszyć. Za porządek? Nie, jeszcze nie. Mamy za to zamiar się przydać, jeśli przyjdzie do jego zaprowadzania. - odpowiedział niewruszonym tonem.

- Powiem ci coś o twoich przepowiedniach. Krojos zapytał wyroczni o wojnę z Persją, którą zamierzał rozpocząć i wyrocznia odpowiedziała, że jeżeli ją zacznie to zniszczy bogate i potężne państwo. Przegra wojnę. Ale przepowiednia się sprawdziła. Bo zniszczył swój własny kraj. Twoja też taka jest. Słuchamy jej i wierzymy, że jest dla nas pomyślna.

- Nie. - odpowiedział astrolog. - Nie jest ona dla WAS pomyślna. Tego nigdy nie powiedziałem.

Wypowiadając te słowa, które wyrzucił z siebie zmienionym, głębszym głosem, sprawiał najmniej przytomne wrażenie w przebiegu całej rozmowy. Ciało drżało lekko, palce dłoni poruszały się, w oczach płonął zimny ogień.

- Jesteś kolejny, który sobie przypisuje uratowanie portu. - Pokręciła głową z niesmakiem i westchnęła. Kiwnęłą na swojego towarzysza. - Chodź Kostaki. Wolę metody Cykady niż ich. - Ruszyła ku drzwiom. - Nie musicie mnie odprowadzać, znam drogę.
- Dona de Todos...- Manuel, jakby nagle oprzytomniały, uznał za stosowne wstać i zawiesił głos, gdy Luisa odchodziła od stołu. Ale dokończył tylko poważnym - To był dla nas zaszczyt.

Dona Lusia Ignacia de Todos przystanęła, odwróciła się.
- Dla mnie również. - Skinęła uprzejmie głową. - Dla mnie również. - Po czym odwróciła się szybko i opuściła dom Uzurpatorów.

Gaudimedeus wbrew jej wcześniejszej sugestii odprowadził jednak Luisę, choć jedynie spojrzeniem. Gdy ucichły kroki, zwrócił całkowitą uwagę ku znajdującej się po przeciwnej stronie stołu Pani na Oku Zachodu.

- Nawet nie spróbowała trunku...- nadał swej twarzy wyraz udawanego frasunku - Żywię nadzieję, że Pani nie spieszysz się aż tak jak Dona? Specjalnie dla wyjątkowych gości kazałem wytoczyć nasze najdroższe skarby. Ot, choćby ta niepozorna butelka. Nieznane jeszcze szerzej wino z kastylijskiej doliny Ribera del Duero...Nie trzeba przepowiedni, by spodziewać się niebiańskiej rozkoszy na podniebieniu...
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 29-11-2012 o 13:52.
arm1tage jest offline  
Stary 07-02-2013, 17:04   #175
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Gaudimedeus


- Brzęczysz jak to robactwo, od którego imię mi nadano – Pani Zwierząt przeniosła na niego spojrzenie i z trzaskiem wyłamała palce pokrytych odciskami dłoni. - Niektórzy możni może gustują w twej muzyce. Dla mnie jest ona męcząca. Powiedz mi, magu... wróżyłeś królom, dostojnikom kościelnym i innym wielkim panom... tak, tak. Wiem to. Wiem masę rzeczy podobnych tej właśnie – bezużytecznych bzdur obciążających niepotrzebnie pamięć. Nieważne. Pytałeś gwiazd o moje przeznaczenie? Oczywiście, że pytałeś... - odpowiedziała sama sobie i jednak sięgnęła po kielich. - Zatem rzeknij mi teraz, coś zobaczył.

Nie było w niej napięcia, jakie na ogół widział w oczach oczekujących na wróżbę. Pod rozbawieniem była tylko pustka. Cykada widziała już wszystko, co pragnęła zobaczyć. Usłyszała i wypowiedziała wszystkie ważne słowa. Dokonała wszystkiego, co jej było pisane – i sama była kowalem własnego losu. Jedynym, co ją jeszcze podniecało była własna śmierć – w potokach krwi, wrzasku bitwy, w ogniu zemsty.

Wąż morski dosiadany przez Obcego... kto kogo wiedzie? Czy to Obcy steruje potworem, czy wąż unosi swego jeźdźca tam, gdzie chce?

Ale Manuel we wróżbie, którą postawił lata temu widział tylko morze, spokój głębiny. Jednocześnie zapomnienie – tam, na dnie – i sława na ziemi.

Pani. Tacy jak ty po prostu nie umierają. Nigdy.

- Co zamierzasz? - pyta Manuel, by zyskać na czasie.
- A nie wiem – tysiącletnia Gangrelka wzrusza pomału ramionami. - Chciałam sobie zabić kogoś... Iblisa. Ale teraz nie jestem do końca pewna, czy to właściwe. Celestina, mojego syna, Mehmeda i Malafrenę, ale nie jestem już pewna, czy to cokolwiek da. Zelotów... ale ile można ich w sumie zabijać... Kiedyś słuchaliśmy wróżów, świętych ludzi. Liczyłam, że ty mi powiesz.

***

Godzina podarowana skazanemu na śmierć warta jest życie. Manuel stał przy kracie, ogień pochodni omiatał jego sylwetkę drgającym, krwistym kręgiem. Sługa Bajjaha nie przestawał mówić. Gdyby słowo mogło wskrzesić zmarłego, gdyby mogła to zrobić żarliwość serca – to Bajjah al-Idrisi w tej chwili zstąpiłby z zaświatów. Z żył Manuela wyciekłaby krew ukradziona, by oblec Zelotę na powrót w ciało... jednak nic takiego nie mogło mieć miejsca. Tylko obca, nowa i skłonna do uniesień część duszy astrologa drgnęła i zapałała do młodzieńca gwałtownym upodobaniem – do tej młodości, siły, lojalności, bezkompromisowego oddania, prostoty sądów i odwagi – i było to uczucie, które już przecież żywił, znalazł je teraz jak zagubioną w szczelinie między deskami podłogi lśniącą monetę.

- Musicie wypuścić Bajjaha! - nalegał Aimar, wisząc dłońmi na prętach swego więzienia. - Wiem, żeś ty go pochwycił, wiem to! Musicie zwrócić mu wolność! Jeśli nie on, to władzę przejmie Hamilkar. Albo syn jego, Custodio, boście go z niewoli wypuścili, i Aznar Idoya, syn Malafrenowy... Jeden pies! Hamilkar i tak go związał! On zrobi wszystko, co mu stary kazał! Pójdzie na miasto, wymorduje kogo podleci, a co z armii zostanie, pójdzie oblegać Oko Zachodu. Tego chcecie? Tego chcecie?

Manuel milczy, i milknie też młody sługa.
- Bo jeden z was chciał. Ekkehard z Coruny przyobiecał Hamilkarowi, że miasto będzie bezbronne. Przyobiecał mu głowę Pani z Oka Zachodu. W zamian za jedną rzecz... za martwego Aznara Idoyę. Nie wiem po co. Nie wiem dlaczego. Ale nie możecie do tego dopuścić. Uwolnijcie Bajjaha!

***


Komnata Graziany była pusta. Na toaletce leżały grzebienie, pościel na łóżku była wzburzona, a w powietrzu unosił się zapach jej perfum. Jakby wyszła przed chwilą. I tylko na chwilę. Christobal Mendoza siedział przy otwartym oknie, jego grube palce gładziły krzew o białym kwieciu, zwiędłe płatki lepiły mu się do skóry. Manuel przysunął sobie krzesło i usiadł obok ghula. Przed ich oczami Ferrol dogorywał w uścisku zarazy.
- Odeszła.
Kupiec pokiwał tylko głową.
- Zostawiła cię.
Znów tylko skinięcie.
- Nie powinienem tego mówić, ale powiem – nawet nie spojrzał w jego stronę. - Żeś go zabił, to było najmądrzejszą rzeczą, jaką żeś mógł dla niej uczynić. Ale co za diabeł cię podkusił, młody panie, by się jej do tego przyznać?

***


Szczupłe, blade palce Mewy zacisnęły ostatni węzeł. Tobołek wylądował na stosie podobnych sobie. Gangrelka uniosła ręce nad głowę i zawiązała skołtunione włosy w nieporządny splot na karku.
- Jadę z tobą – oznajmiła. - I nie możesz mnie zatrzymać.

Giordano

Sara, nad której głową wciąż wisiały Krwawe Łowy, nie mogła opuścić miasta pokazując przy bramie własną twarz, tego Giordano był pewien... zresztą, w czas zarazy któż by uległ słowom dziwki, gdyby kazała sobie wrota otworzyć, rozkazami granda Andrade zamknięte? Musiała oblec się w maskę, zaś o ile Dolores mogła mu o Sarze opowiedzieć, to...
- ... jest próżna. Jest chciwa, ale przede wszystkim jest próżna...
... to na pewno wybór przebrania podyktuje jej właśnie własna duma i pragnienie splendoru, zachwytu w oczach patrzących.

Kiedy więc minęły dwie długie godziny, które spędził na schodach Czerwonej Passionario patrząc na wypalone szkielety okrętów uwięzionych w zatoce portowej, był niemal przekonany, że jeśli Sara opuściła miasto, uczyniła to skrząc się niczym skrzydła motyla, z wielkim przytupem i pompą. Jakież więc było jego zdumienie, gdy z pamięci strażników, podprawionej odpowiednio brzęczącymi argumentami, nie dało się wydobyć żaden takiej persony, która dziś opuściłaby miasto.

Za to co ciekawe, miasto dwukrotnie opuścił Armand Delacroix! Pierwszy raz niedługo po zmroku, hrabia wyjechał samotnie niewielką furtą... a ledwie godzinę później w nielichej obstawie wyjechał po raz drugi główną bramą. Ot, i zagwozdka.

- Nie ma jej – jazgotała mu Catalina nad uchem swoim wkurwiającym, piskliwym głosikiem małej dziewczynki. - Musimy szukać za miastem. Musimy znaleźć zbrojnych, którzy będą nas chronić. Zwierzaki polują jeszcze na Rabię. Mogą być i oni, chociaż śmierdzą wierutnie zepsutą rybą. Tylko mnie to przeszkadza, tobie nie, co, szlachetny primogenie? - zawiesiła głos znacząco, tak, wiem i o tym, o wszystkim wiem, to miała znaczyć ta poza – Albo przytulmy się do Tremerów, na szczęście jeszcze nie zdążyłeś napluć im na rękę. Wiem, że Amaya szukał ludzi na rajd poza mury. Też mogą być. Mi tam zajedno, kogo zabiją zamiast mnie! A tobie? Musimy znaleźć Sarę! Nie odejdę stąd bez Sary!

Giordano zaczynały świerzbić ręce. Z ostatniej przechadzki do strażników miejskich powróciła Dolores i usiadła obok niego z szelestem sukien. Pokręciła tylko milcząco głową na znak, że nie dowiedziała się niczego nowego.

- Musimy stąd uciekać – powiedziała ponuro Catalina. - Ten okręt już tonie. Poznaję to po tym, że Szczury się ewakuowały – zarzuciła głową w stronę wejścia do Passionario. - Najpierw Salome, a dziś Jokanaan. Nie widziałam go od zmroku. Jego ghule też nie. Czas na wielkie wyjście. Ostatni gasi światło!
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 08-02-2013 o 16:01.
Asenat jest offline  
Stary 08-03-2013, 18:35   #176
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Spojrzenie Giordano, zmęczone i znudzone. Spojrzenie drapieżnika, który może w tej chwili może i drzemał, ale... w następnej, może się zerwać złamać kark jak zapałkę, przypomniało zapewne Catalinie, jak kilka chwil temu strofował Dolores. Zirytowany Zelota bywał niebezpieczny.
-Nie ufam Tremere. Może i astrolog jest po naszej stronie... ale reszta tego klanu?- wzruszył ramionami.-Bierzemy Zwierzęta i ścigamy i...Rabię... Sarę...kogo uda się znaleźć. Rabię ubijamy, Sarę.. przekonujemy, jeśli napotkamy Zelotów, to...się zobaczy. Potrzebuję katowskiego dwuręcznego miecza i sfory gangreli. I to zaraz...
Spojrzał po obu ghulicach.-A jak będziemy z dala od miasta. Możesz uciekać Catalino, możesz uciekać jak daleko cię nóżki poniosą. Ja nie zamierzam, mam tu cały okręt do wytrzebienia.
I wrócę do Ferrolu. Poza tym...- brujah wzruszył ramionami.-Salome nie uciekła. Dołączyła do załogi jeno, a Jokanaan... zapewne jako ich posiłek.
- Dajesz słowo, słowo honoru Zeloty, że będziesz chronił Sarę i nie dasz jej skrzywdzić ani nie skrzywdzisz jej sam? - Catalina była równie nieubłagana jak on.
-Tak, nie dam jej skrzywdzić.- wzruszył ramionami Brujah.- Słowo honoru, zresztą... Ona nie jest z takich, która da się skrzywdzić, nieprawdaż?
To Catalinie wystarczyło. Razem z Dolores znikły wśród pustych o tej porze uliczek miasta, zostawiając Giordano sam na sam w boju z czekaniem.
Ciężki to był bój dla gorącokrwistego i niecierpliwego Zeloty. A jego ofiarą była beczka z deszczówką, na której to Zelota wyładował swój gniew.
Nie minęła godzina, a obie kobiety wróciły z oddziałem. Dwunastka Zwierząt w tym Miecznik, którego Giordano lubił i któremu ufał. Oraz dwóch gangrelskich ghuli. I dwa pojone wampirzą krwią psy na dokładkę.
Jednym z Zwierząt okazał się Miecznik znany już Giordanowi.
To podniosło Zelotę na duchu, Miecznik niewątpliwie pomoże mu utrzymać całą grupę w ryzach.

Pozostało się poradzić obu ghulic które znały Ferrol i Sarę lepiej od Miecznika o Zelocie nie wspominając.
Catalina radziła znaleźć Sarę i czym prędzej czmychnąć z tej domeny. Ale gdzie szukać Sary, tego już cwana blondyneczka nie potrafiła poradzić.
Dolores zaś wspomniała o tym jak Camillo hrabia Vargas z Toreadorów uzyskał od Księcia ziemie wraz z samym Castro los Mauros. I że gadał że miejsce nadal jest straszne, ale największe zło już stamtąd wyszło. Po czym zasypała Zelotę pytaniami.
-Czemu jednak uważasz, że tam jest Rabia? Nie lepiej jej szukać w domu? Może tam wróciła? A właściwie to czemu... nie uważasz, że dołączyła do statku? Przecież to by było najrozsądniejsze wyjście.
-Może i dołączyła, ale jeśli nie... ostatnio jej siedzibę przetrząsnąłem. Nie skrywa się w niej. A Castro los Mauros to idealna kryjówka, nieprawdaż? Miejsce które wszyscy unikają, a które ona zna niczym własną sakiewkę.- odparł z ironicznym uśmieszkiem Giordano.
Buta Zeloty była na pokaz jeno. Tak naprawdę młody wampir czuł, że porusza się po omacku nie wiedząc co uczynić.
Pozostało tylko zgromadzić uzbrojenie i środki transportu, czym zajęli się Cyganie Dolores.
Giordano nie wiedział skąd wzięli oręż i konie. I nie zamierzał pytać.
Po chwili orszak konny ruszył w kierunku bramy i... być może Rabii, może Sary... a może Zelotów.

Brujah zdawała sobie sprawę z zagrożenia, więc... na szpicy jechał on sam, a tuż przy koniu biegły owe ogary. Po bokach jego Miecznik i najsilniejsi ze Zwierząt. Dalej słabsze wampiry osłaniające centrum, w którym to Dolores na jednym koniu z Cataliną jechały.
Końcówkę zamykali cygańscy ghule.
Wszyscy pod bronią i to ciężką, dwuręczne miecze, topory, włócznie, ciężkie kusze.
Jak na wojnę... i to nie byle z kim.
Po prawdzie nie było to dziwne w obecnej sytuacji. Ignorowanie zagrożeń czających się za miastem było co najmniej niefrasobliwością. Podobnie jak ignorowanie Cykady, dlatego też przed wyruszeniem na łowy posłał umyślnego do lady Moshiki z listem w którym informował ją o swych zamiarach łowów na Rabię w ruinach przeklętego zamku.
Nie było czasu na spotkanie oko w oko Władczynią Zwierząt.
Nie było czasu do stracenia...

Zbliżali się do bramy, spora grupa zbrojnych pod jego dowództwem. Strażnicy zatrzymali ich. Jeden z nich krzyknął.- Gdzie jedziesz panie?! Bramy zawarto nie bez powodu! Tam na zewnątrz...
- Wiem co jest na zewnątrz. Dlatego nie jadę sam.- rzekł w odpowiedzi Giordano wskazując na uzbrojonych po zęby towarzyszy.
Niecierpliwym ruchem dłoni wskazała bramę i zerkając na dwójkę wampirów Cykady rzekł.- Otworzyć mi ją!
Nie przejmował się ostrzeżeniami i błaganiami strażników. Nie miał czasu na to, nie miał ochoty wysłuchiwać. Ruszał w dalszą drogę uparcie zmierzając w obecnie wyznaczonym przed siebie kierunku. I wizja zagrożeń roztaczanych przez strażników, bynajmniej nie trwożyła Giordano. Podczas pobytu w Ferrolu i w okolicach widział już gorsze bestie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 23-03-2013, 15:20   #177
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Luisa


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ufyJHRculYM[/MEDIA]

Nie ma większej straty ponad odejście potomstwa, gdy samemu żyje się nadal, ze świadomością jałowości swego istnienia. rozpaczy niż ta, którą nosi w sercu rodzic osierocony przez swe dziecko. Luisa straciła wszystkie te dzieci, gdy zmarł jej mąż, nie miała już dla niego ani jednej łzy. Wiedziała, że nawet możną Inez, jej dumną matkę, uderzyłaby wieść o śmierci Damaso. Nawet słaby, nawet odległy, nawet głupi, pozostawał jej potomkiem.

Dlatego też rozumiała każdy gest i każde słowo Fulgencia. Mistrz Toreador powrócił już do swej wystawnej kamienicy, na jej tarasie, wysoko ponad umierającym miastem, przyjął ją i zapłakał. Rwał włosy z głowy, raz po raz zrywał się ze swego miejsca. Rozpacz kazała mu biec, natychmiast, i zrobić coś, rozpacz nie cierpiała bezczynności, rób coś, rób, choćby i w pustkę miały się obrócić twe czyny, ruszaj i czyń!

Kostaki stał oparty o balustradę, przedziwnie spokojny i milczący. Luisa pozwalała Mistrzowi Fulgencio się wypłakać. Jego twarz niczym maźnięcia malarskiego pędzla ozdobiły krwawe szlaki łez, kiedy Luisa uznała, że dość już, że wystarczy. Podeszła do Rzemieślnika i własną koronkową chusteczką otarła jego policzki. A potem uniosła ku niemu wyblakłe oczy, wypowiedziała pytanie i rozkaz, i na chwilę uwolniła go od bólu.

- Mów! - rzekła, i Fulgencio przemówił.
Luisa nie spodziewała się ujrzeć grubej linii, czerwonej kreski, która pół wieku podzieliła miasto, toteż nie zdziwiły jej jego słowa. Zawsze jest kilku, którzy są fanatycznie wierni którejś ze stron, i cała rzesza niezdecydowanych lub dość mądrych, by nigdy nie znaleźć się po przegranej stronie.

- Malafrena był dobrym księciem... może nie szczególnie sprawiedliwym, wyrozumiałym czy szczidrym, ale dość dobrym, by wielu chciało żyć w jego domenie. Gdy nagle Damaso zaczął opowiadać o okropieństwach, jakie kapadocki doradca księcia Mehmed czynił w Niebla del Valle, nikt nie chciał mu uwierzyć. Ja uwierzyłem... Damaso kochał Malafrenę. Służył mu z serca, nie z wyrachowania, wierz mi, dona, umiem to poznać. Wiedziałem, że musiało się zdarzyć coś strasznego, że wystąpił przeciwko niemu. Potem... widziałem na własne oczy. Byłem jednym z pierwszych, którzy poparli przewrót i twego brata. Potem byli i inni, ale to głos i zbrojni Cykady ostatecznie przeważyli szalę na naszą stronę... tak jak w oblężeniu szale przeważyły zdrada Rabii, która otworzyła nam bramy i zdrada Celestina, który wzniecił pożar... tak, oni byli wiernymi sługami Malafreny. Zdradzili w ostatniej chwili, by przeżyć.

Opowiedział o rytuale, który przerwało ich wtargnięcie, o Mehmedzie i Malafrenie pośród wzorów na posadzce, widmowym konturze statku unoszącym się w powietrzu i stosach ciał ofiar, trupim zaduchu odejmującym dech i zdrowy rozsądek. Każde słowo wydobywało się z trudem z jego ust. Nie chciał o tym mówić. Nie chciał o tym pamiętać.

- Ha, statek - ozwał się nagle Kostaki. - I ci tam, wskrzeszeńcy, jak mówili Uzurpatorzy. Luisa?
- Słucham cię, mój drogi?
- U nas w górach, jak się czary czyniło i ofiary składało, to zawsze w tych samych miejscach. Czarownik, uważasz, jest jak pies. Zawsze wraca w miejsce, co je obsikał, by obszczać po raz kolejny.
- Sądzisz?
- Sądzę... że bym kości rozprostował, ha...
 
Asenat jest offline  
Stary 10-04-2013, 11:16   #178
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Ride the snake, ride the snake
To the lake, the ancient lake,
The snake is long, seven miles
Ride the snake...he's old, and his skin is cold


- Kiedyś słuchaliśmy wróżów, świętych ludzi. Liczyłam, że ty mi powiesz.

Przypatrywał się Wężowi z chłodną uwagą. Płomienie wydobywały jaskrawe tony z barw farb pokrywających twarz i dłonie Gaudimedeusa. Ona też patrzyła, nieruchoma odbijała się w kawałku lustra wiszącym na szyi astrologa. Oczy Cykady, które oglądały tysiąclecie, miały za sobą pustkę. Czy dowodzi to, że nie można oszukać natury, pomyślał, oszukaliśmy śmierć ciał, ale duszę czeka nieuchronny rozpad?

- Jeszcze zanim Dona Luisa wyszła, chciałem Wam rzec...- zaczął powoli Gaudimedeus - ...że tylko jedna z Was dwóch...że jednej jeno przyjdzie w czas tej zamieci zamknąć powieki po raz ostatni, ostateczny. Teraz jednak już tego nie chcę. Wszystko się odmienia. Większy szacunek zaczynam mieć do siebie zawiedzionego w swoich pragnieniach, niż głoszącego prawdy ostateczne. Jestem tak daleko od świętości, jak jeszcze nigdy nie byłem. Zamiaruję rzeczy, które wcale mnie do niej nie przybliżą.

Usiadł naprzeciwko. Szata złożyła się na posadzce, w fałdach utworzyły się nieprzeniknione cienie. Inny cień zakrył część twarzy Gaudimedeusa.
- Jednak Twa prośba Pani rozpaliła coś w mym sercu. - rzekł głośniej - Dziecko, które w nas mieszka, ufa, że istnieją gdzieś mędrcy znający prawdę. Nie mogło zatem umrzeć nawet w Tobie, nawet po tylu wiekach rzezi, gwałtu i rozczarowań. Nieważne, że mędrców nie ma i nigdy nie było. Przemówię. Zwięźle, jak na mnie oczywiście, z szacunku do Twej natury.

Usta wyrzuciły z siebie kilka cichych zaklęć w obcym języku. Potok zdań przemienił się nagle w słowa zrozumiałe.

- Po tysiącu lat jest tylko jedna rzecz, która ma znaczenie. Śmierć. Widzisz ją w snach, odzianą w czerwień ognia i krwi, otoczoną aurą zemsty i gniewu. Tak, nadejdzie, o Pani. Ale ja widzę morze...Głębinę, w której nie rozchodzi się dźwięk. Czerń, która nie zna gniewu ni pomsty. Wielkie zapomnienie, przekształcające wszystko czego pożądasz i wiesz, w obojętność i spokój. Wszystko zniknie, a Ty znów staniesz się dzieckiem, Cykado. Nie możesz pragnąć nic więcej niż to.
Zamilkł, ale to nie był jeszcze koniec.

- Ale tacy jak ty po prostu nie umierają, Pani. Nigdy. Na lądach pozostanie żywa twa sława. - dodał ciszej - Jedyne, co pozostaje. Będzie ona wielka, to już sobie zapewniłaś. Ale od Ciebie zależy jaką będzie miała barwę. Będzie ciemna czy jasna, czerwona czy błękitna? Mędrzec przygląda się niebu, ale mu nie pomaga. Nie, nie powiem Ci co powinnaś zrobić. U kresu zabijałbym to, co w Twej istocie Pani najważniejsze. Wolność, wolność wyboru i każda inna. Zanim wybierzesz wiedz jednak. Widziałem morskiego Węża, dosiadanego przez Obcego, kogoś spoza naszego miasta. Wąż musi zadać sobie pytanie, czy unosi on jeźdźca tam gdzie istotnie pragnie? Czy może to jeździec wiedzie go za własnymi celami. Wąż morski musi zapytać sam siebie: czy nadal jest wolny?
Astrolog odczekał chwilę.

- Każdy z nas stanie po jakiejś stronie w tym konflikcie. - powiedział wreszcie - Wszystkie gwiazdy ustawiają się w porządku. Odnalazłem Celestina, w mieście, w czas zarazy. Przedstawił mi ofertę wyboru właściwej strony. Widzę, że spotkamy się znowu, a wtedy nadejdzie czas odpowiedzi. Gdy odmówię, będzie chciał mnie zniszczyć. Pewne źródła jako przyczynę zarazy wskazują Rękę Boga, Azra'ela, który przybył, by wywrzeć boską zemstę... Miano Malkavian - pochodzi z Hebrew Malak...- usta Manuela wymawiały obce słowa ze zmienionym akcentem -..., znaczy Anioł. Drugie znaczenie z Malak to “Król. “ Wspomina się Malach, który zamierzał zniknąć, pochodzenie słowa to Maal, które odnosi się do kogoś kto popełnił poważny grzech lub naduzycie. Czy wiesz już Pani, kto nim jest? Gwiazdy są już prawie w porządku. Co Ty uczynisz Pani, jako jedna z nich, tylko Twoja wola, ale upewnij się że naprawdę będzie Twoja. Pamiętaj jeno, że w Ferolu są istoty. Nie tylko te spokrewnione, które zwykliśmy brać jako jedyne w naszych rachunkach. Dusze, które będą płonąć, gdy do miasta przypłynie statek a na murach nie będzie obrońców. Pomyśl o nich. Pomyśl o Azra’elu. Pomyśl o Celestinie. Pomyśl o swojej śmierci. Na koniec pomyśl o sławie, jaką zamierzasz po sobie zostawić. Rzeczy piękne zawsze są trudne.

Gaudimedeus zamilkł tak nagle, jak wcześniej zaczął swój monolog i znieruchomiał. Milczał wytrwale. Najwyraźniej powiedział już wszystko co zamierzał.




* * *


- Musicie wypuścić Bajjaha! - nalegał Aimar, wisząc dłońmi na prętach swego więzienia. - Wiem, żeś ty go pochwycił, wiem to! Musicie zwrócić mu wolność! Jeśli nie on, to władzę przejmie Hamilkar. Albo syn jego, Custodio, boście go z niewoli wypuścili, i Aznar Idoya, syn Malafrenowy... Jeden pies! Hamilkar i tak go związał! On zrobi wszystko, co mu stary kazał! Pójdzie na miasto, wymorduje kogo podleci, a co z armii zostanie, pójdzie oblegać Oko Zachodu. Tego chcecie? Tego chcecie?

Manuel milczy, i milknie też młody sługa.
- Bo jeden z was chciał. - mówi wreszcie więzień - Ekkehard z Coruny przyobiecał Hamilkarowi, że miasto będzie bezbronne. Przyobiecał mu głowę Pani z Oka Zachodu. W zamian za jedną rzecz... za martwego Aznara Idoyę. Nie wiem po co. Nie wiem dlaczego. Ale nie możecie do tego dopuścić. Uwolnijcie Bajjaha!

Gaudimedeus staje bokiem, wpatrzony gdzieś w pełgający ogień. Kraty, które obejmują dłonie sługi, przypominają teraz kratkę konfesjonału.

- Hamilkar związał Aznara, powiadasz...- zamyśla się głęboko astrolog, przeciągle, długo słychać tylko miarowo spadające na kamień krople.
- Dona de Todos powiedziała, że Zeloci mają już przywódcę. - ozywa się wreszcie, nie zwracając wzroku ku więźniowi - Mogła mieć jego na myśli, jak sądzisz? A może....Może jest jeszcze ktoś. Może Dona sama jeszcze nie wiedziała, o kim tak naprawdę mówi. Czasem każdy może stać się wieszczem.
Milknie, by dać do zrozumienia że czeka na odpowiedź.

- Czasem i ślepa kura w ciemności uderzy dziobem po omacku i w coś trafi! Chcesz ryzykować, że poniewczasie dowiesz się, w co? I jakie będą tego konsekwencje? - milknie, zaciska zęby i przemawia ponownie. - Bajjah chciał się sprzymierzyć z siostrą księcia. Widział ją na tronie z morskiego drewna. Chciał, by władała po przewrocie, bo jest starsza i ostrożniejsza, i łagodniejsza niż jej brat. I niezamieszana w sprawy Ferrolu. Dlatego przybyliśmy na bal...Bajjah nie chciał wielkiej wojny. Chciał tylko odzyskać, co nasze, i żyć potem w pokoju.

- Chcesz, bym uwierzył żeś przyszedł tu po to, by przekonywać nas o zwolnienie twojego pana? - głos Manuela stał się mocniejszy - Dlaczego w takim razie przybyłeś jak złodziej, chowając się za plecami łotrów. Jaki jest prawdziwy powód, dla którego podjąłeś takie ryzyko? Mów.
- Wierz w co chcesz! Mogłem wejść to wszedłem. Dowiedziałbym się gdzie go trzymasz - to bym go uwolnił - warknął Aimar.
- Żeby plan tak wielce pokojowego przewrotu Bajjaha i Dony się powiódł...- zaznaczył astrolog nie zmieniając tonu - ...pierwej i tak trzeba było by zatrzymać nieumarłych, którym zajedno czyje miasto spalą. Czyimi dłońmi mieli tego dokonać... Czy twoim zdaniem armia Zelotów wystarczy, by nawiązać walkę z Mehmedem i jego sforą, by walkę te zakończyć zwycięsko?
- My - na lądzie. Na morzu flota księżnej Coruny - wycisnął z siebie niechętnie. - Miała czekać, aż damy znak, żeśmy gotowi.
- Jaki to miał być znak?
- Czerwony dym z wieży kapitanatu. Znak, żeśmy na miejscu i trzymamy port w rękach.

Gaudimedeus skinął głową. Potem po prostu zarzucił połę szaty i wyszedł, nie oglądając się za siebie.




* * *


-Świat kończy się. - zaczął Manuel cicho, po tym jak swoim zwykłym krokiem czapli zajął z wolna pozycję na zimnej posadzce lochu - Może być to, że to nasza ostatnia okazja do rozmowy, wielki Hamilkarze.

Patrzył spokojnym wzrokiem, tam gdzie splątane włosy zasłaniały oblicze wiszącego na łańcuchach wampira.

- Jestem też ostatnim, który kiedykolwiek zejdzie tutaj, do twojej samotni. Wszyscy odeszli. Wysłuchasz mnie, czy też odrzucisz, jak wcześniej swojego syna?
- Skoro świat się kończy, cóże nam pozostało innego nad puste dysputy, by skrócić czas oczekiwania?

Astrolog z szacunkiem kiwnął głową.
- Zatem, Hamikarze...Gdybyś miał wymienić jedno pragnienie, które jeszcze w tobie pozostało. Gdybyś był skłonny się z niego zwierzyć. Jakie by to pragnienie było?
- Głowa Pani z Oka Zachodu niewątpliwie by mnie ucieszyła... w ostatni dzień świata, pierwszy czy jakikolwiek inny. Choć bardziej bym pragnął, aby się przyczołgała, błagając o litość, zanim ją zabiję... a twoje, czarnoksiężniku?

Pytanie to zdumiało astrologa. Długą chwilę poświęcił na wejrzenie wewnątrz samego siebie, zmagając się z wątpliwościami. Dłoń musnęła tkwiącą na palcu obrączkę, palec powoli przesunął się po inskrypcjach.

- Ja? - powiedział głucho, nawet smutno - Wiesz, właściwie nie powinienem mieć żadnych. Reguła mojego klanu, tak niezrozumiała dla Zelotów, mówi że jedynym moim pragnieniem ma być zawsze tylko pragnienie mojego przełożonego. Tyle lat żyłem posłuszny tej prostej zasadzie. Ale teraz moich przełożonych tu już nie ma, a mimo to odpowiedź na to proste pytanie nie jest dla mnie tak prosta jako dla ciebie. Odpowiem jednak, obiecuję. Zanim rozmowa ta dobiegnie końca, odpowiem. Daj mi jedno trochę czasu do namysłu.

Dłoń dalej błądziła po okrągłym kształcie na szczupłym palcu astrologa.

- Pragnienie doskwiera nawet źródłom. Wracając do twojego pragnienia. Pragnień w ogóle. Są pośród nich takie, które można spełnić. Są też... te inne. Dobrze wiesz, że Cykada nigdy nie będzie błagała litości, bo znasz siebie który też jesteś taki sam jak ona. Głowy możesz pragnąć, ale tę już ci przyobiecano, prawda?
- Wypierać się swych pragnień nie będę - więzień uśmiechnął się chwacko i wesoło... jak na więźnia.
- Miałem jednak na myśli...- Manuel nie spuszczał teraz spojrzenia z hardego oblicza Hamilkara - ...te skryte. Nawet, gdy chcesz umrzeć, jest w tobie jakiś ogromny żal z powodu tego pragnienia. Wszyscy oddający się na łaskę nicości to czują. Są pragnienia, które przepełniają nas samych smutkiem. Mimo iż nie chcemy wcale się ich wyrzekać.
Zelota milczał. Jego twarz nie wyrażała niczego szczególnego... i możliwe że to oznaczało, iż on takowych problemów nie posiada.

Astrolog odwrócił nieco głowę, ruszył, wyglądało to jak powolna przechadzka po lochu. Światło ognia zamigotało w lustrzanym kawałku uwieszonym u jego szyi.
- Powiedziałeś poprzednio, że ten świat trzeba zatrzymać. - zatrzymał się wreszcie, stojąc bokiem i w pewnym oddaleniu od jeńca. - Zniszczyć go, ale stworzyć na zgliszczach nowy i lepszy. Skupmy się na tym nowym świecie. Gdyby nadszedł dla ciebie pierwszy dzień nowego życia... Jak właściwie ten świat miał wyglądać? Ekkehard i księżna Coruny na tronie. A ty? Co miało dla ciebie pozostać, gdy już dokona się ostatnia zemsta? Czy miało być coś jeszcze poza głową Cykady na grocie twojej włóczni?

- Byłoby to zaiste niezwykłe i cudownie przewrotne, gdyby los Anny Pallotino i Ekkeharda splótł się tak ściśle, aby ich tyłki musiały się podzielić jednym krzesłem. Nie wiem, które z nich napełnia mnie większą odrazą... tak, życzę im tego władztwa wspólnego z całego serca. Są młodzi... jak i załoga tej ohydnej maszkary, co się z wyłania z głębin i w głębiny na powrót ucieka. Gdy jesteś młody, rozpamiętujesz to, co możesz zdobyć. Gdy przybywa ci lat, ważne zaczyna być to, co straciłeś... Nie ma tu nic, co pragnąłbym zachować. W ten nowy dzień, z pożogą za plecami, odjeżdżam, czarnoksiężniku. Z tymi synami u boku, których gangrelska suka nie zdołała mi odebrać.
- Zatem zemsta. - powiedział po długiej chwili astrolog - Zemsta, zemsta i tylko zemsta. Nic więcej. Jeszcze niedawno nie rozumiałem takich jak ty. Nie rozumiałem, że zemsta potrafi wybić się ponad wszystkie motywacje, zadecydować o najważniejszych wyborach. Nawet jeśli obiekt zemsty dotknął kogoś, kogo miłujesz.

Astrolog zatoczył małe koło i ponownie stanął naprzeciw więźnia.
- Ale dziś...- twarz Manuela Amaya, znaczona barwnymi malunkami zdawała się pulsować, oczy nie mieć tęczówek i płonąć jednolitą jaskrawą barwą - ...dziś zrozumiałem.

Przez moment sprawiał wrażenie, jakby miał się rzucić na jeńca. Nic podobnego nie stało się jednak. Tylko usta astrologa poruszały się, bezgłośnie.
- Tym bardziej...- dopiero te słowa stały się wyraźne - ...że twoje ostatnie słowa, choć mądre, a może właśnie dlatego, jasno wskazały mi właśnie które z dwóch sprzecznych rozwiązań mam wybrać. Jest u mnie dwóch jeńców Hamilkarze. Zdecydowałem, że jeden z nich opuści dziś te lochy, wolny tak jak stoi. Ten drugi...

Nie dokończył. Zasłuchał się w trzaskanie ognia, nieruchomy.
- A ten drugi zginie - dokończył za niego Hamilkar i parsknął twardym śmiechem. - Z dwóch sprzecznych rozwiązań te dwa są najbardziej odlegle i najmocniej się ze sobą kłócą - istnienie i nieistnienie. Czyż nie tak?

Milczenie. A potem...
- Obiecałem odpowiedź. A zbliżamy się do końca.

Astrolog znów patrzył prosto na Hamilkara, otwarcie i spokojnie.

-Gdy jesteś młody, rozpamiętujesz to, co możesz zdobyć. - zaczął - Twoje własne słowa. Gdy przybywa ci lat, ważne zaczyna być to, co straciłeś...Gdy to rzekłeś, nagle poczułem się staro. Wiem, to śmieszne z perspektywy kogoś tak... starożytnego jak Ty. Jednako od pojawienia się na horyzoncie żagli tego galeonu towarzyszy mi utrata tego, co dla mnie najważniejsze. Każda z tych rzeczy była jednocześnie zawsze moim wielkim pragnieniem. Straciłem więc stronice ksiąg, które były mi cenniejsze niźli życie, jako mi się wydawało. Straciłem kogoś, komu udało się wzbudzić we mnie zapomniany żar prawdziwego uczucia. Odeszła, a przez straszny czyn który popełniłem dla niej, odeszła niosąc w sercu nienawiść do mnie, zapisując mi śmierć na kartach swojej własnej księgi.

Kroki poniosły się echem. Gaudimedeus wyjął pochodnię z żeliwnej oprawy wbudowanej w mur. Wrócił z nią na poprzednie miejsce. Pochylił głowę, zaraz jednak ją podniósł i przyglądał się płomieniowi tańczącemu na końcu trzymanej przez siebie pochodni.

- Ale co najbardziej zdumiewające, okazało się, że gdy rozpadał się sam obiekt, powolnej destrukcji ulegało także, jakże niezniszczalne podług mojej dawnej miary, pragnienie. - ciągnął - Z każdą płonącą stroną moich ksiąg, spala się na moich oczach me łaknienie absolutnej wiedzy i nie jestem już taki pewien jak kiedyś czy łaknienie to powinno cnotą być nazywane, czy jeno żądzą jako wszystkie inne. Gdy ta, która przesłaniała mój świat, stała przede mną i mówiła bym jej czekał, i oboje dobrze wiedzieliśmy że ona nie przyjdzie...Gdy odeszła, przesłoniony uprzednio świat okazał mi się nagle w innym świetle i ujrzałem kogoś innego, kto może bliższym mi jeszcze, czegom dotąd nie zauważał.

Opuścił znów głowę. Teraz przyglądał się z fascynacją odbiciu ognia swej pochodni w spoczywającym na jego piersi nieregularnym kawałku lustra.

- Jak zatem wierzyć swoim pragnieniom? Jak wierzyć, że niezmienne i największe? Coraz bardziej skłaniam się ku temu by dać wiarę myśli następującej. Jest w nas coś niezmiennego, pierwotnego. Często skrywamy to nawet przed samym sobą. Jak kropla jest obrazem morza, tak każda nasza myśl jest przejawem tego, co w nas najgłębsze. Nie znamy swej natury, albowiem zbyt wcześnie doszliśmy do przekonania, że znamy ją doskonale. Jednak możemy dostrzec ją przelotnie w swoich wyborach i czynach. Możemy złożyć sobie jej obraz patrząc na płochliwe jej, nietrwałe odbicia w lustrach pragnień właśnie. Odbicia mogą się zmieniać, mogą mówić prawdę lub być wykrzywione. Ale to, co odbijają, nie zmienia się.

Hamilkar zagrzechotał łańcuchami.

- Ach, dość tego rzewnego pienia. Nawet nuda oczekiwania na koniec świata i nuda uwięzienia nie uczyni twych wywodów ciekawymi... Czyń, co masz czynić. Jak masz gest, zabierz mnie pod gwiazdy i zdejmij łańcuchy, abym nie zdychał jak rab w cuchnącym lochu. Nie masz, to żryj piach, czarnoksiężniku. O wiele mnie nie przeżyjesz.

- Zbyt wiele słów. Słuszność jest przy tobie, zawsze były one moją słabością. - przyznał astrolog.

Gaudimedeus odwrócił się powoli, już sunął w stronę drzwi. Zatrzymał się dopiero przy nich, jeszcze raz stanął przodem do więźnia.
- To nie kwestia gestu. - odparł - Nie jestem ja królem, szafującym swoją łaską. To raczej kwestia konieczności.

Zgrzytnęły zawiasy. Manuel stanął na tle czarnej czeluści.
- Ten, kto związał się z gwiazdami, nie cofa się. Do następnego spotkania, Hamilkarze.

Drzwi domknęły się głucho. Stary wampir pozostał sam ze swoimi myślami oraz ze swoim, być może naprawdę jedynym, pragnieniem.



* * *


Pozostał w mroku, ze swoimi myślami. Z czynem, który jak sądził, należało popełnić niezależnie od konsekwencji. Zimny podziemny korytarz zboru Tremere odpowiadał nastrojowi, jaki panował we wnętrzu astrologa. Posłani do lochu Hamilkara ludzie nie wracali jakiś czas, ale Manuel Amaya czekał cierpliwie. W końcu rosłe postury powracających drabów pojawiły się w wilgotnym korridorze. Tremere wyłonił się z mroku i zadał pytanie samym spojrzeniem.

- Gotowe, panie. - zameldował krótko mężczyzna z przodu, niosący pochodnię.
- Żadnych problemów?
- Nie. Poszło szybko i sprawnie.
- Dobrze. - powiedział Manuel - To ma pozostać tylko między nami. Kiedy wyjdę na powierzchnię, zostaniecie dodatkowo i sowicie nagrodzeni.Idźcie na dziedziniec i postępujcie dalej według planu. Czekajcie mnie, rychło do Was dołączę.

Astrolog słuchał oddalających się kroków ludzi pnących się po kamiennych stopniach ku powierzchni. Gdy zacichły, poruszył się i zdecydowanie ruszył z powrotem w kierunku więzienia Hamilkara. Już czas. Podszedł do drzwi, zatrzymał się, ale tylko na chwilę. Zgrzyt klucza w ciężkim zamku przeciął ciszę lochów zboru Uzurpatorów, a potem Tremere wszedł powoli do środka domykając za sobą starannie drzwi. Odgłos przekręcanego klucza rozległ się w podziemiach raz jeszcze i zapadła głucha cisza.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 10-04-2013 o 11:23.
arm1tage jest offline  
Stary 07-05-2013, 12:49   #179
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Pomysł udania się do Niebla del Valle niezbyt przypadł jej do gustu. Była już zmęczona tym miastem,. Jego problemami. Pani Matka wiele obiecywała sobie po tej domenie, jakież będzie je zdziwienie gdy ją sobie wreszcie obejrzy. Ale, żeby Inés Íñiguez de Uceda mogła zaszczycić tych wszystkich maluczkich swą obecnością, choćby i chwilową, jej dziecię, Luisa, musiała wszystko przygotować. I niestety udać się w to uważane przez wielu za przeklęte miejsce. A to wiązało się z wyprawą po za mury.
Kobiecie o jej statusie nie wypadało podróżować samej, po za tym nie wiadomo było co ich w czasie samej drogi spotka. ani z czym im przyjdzie się zmagać na miejscu. Jej pięciu zaufanych to było zbyt mało, by tak ryzykować. Mogła wprawdzie poprosić o wsparcie Fulgencio, wszak jego syna miała odszukać i uratować. Ale szybko odrzuciła ten pomysł. Wszak przysługi oddawane innym członkom Rodziny były niezwykle cenna monetą. Zamek Słońca miał swoją własną armię.
Luisa poleciła by przyszedł do niej rządca, Diego de la Vega.
- Wzywałeś mnie pani?? - Pokłonił się nisko.
- Jedziemy do Niebla del Valle. - Kostaki odezwał się pierwszy.
- Ależ pani. - Straszy mężczyzna patrzył przez chwilę na swoją nową panią ze dziwieniem. - Niebla del Valle jest przeklętym miejscem. Tak uważał hrabia Vargas
Dona de Todos w spokoju wysłuchał szlachcica.
- To bajki dla głupich chłopów i zniewieściałych fircyków. - Góral zaśmiał się głośno.
-
- Twój hrabia nie miał dość ikry by tam pojechać i to sprawdzić.
- Dość tego. - Uciszyła ich obu ruchem ręki. - Kostaki wystarczy. Pan de la Vega przygotuje nam ludzi.
- Jak sobie życzysz pani. - Pokłonił się stary szlachcic i wyszedł.
- Taki to by się zesrał prędzej niż opuścił te mury, które i tak mu bezpieczeństwa nie zapewnią gdy tylko zabraknie innych, silniejszych.
- Kostaki. - Luisa położyła mu swoją kościstą, pomarszczoną dłoń na ramieniu. - Przyjacielu, cenią twą siłę i odwagę.
Góral uśmiechnął się szeroko.
- Ale i mądrość i oddanie de la Vegi.
Gangrel coś wymamrotał, ale Luisa tego nie dosłyszała, lub dosłyszeć nie chciała.
Dona udała się do swych komnat by przebrać się w stój wygodniejszy do jazdy konnej i takiej podróży.
Gdy pojawiła się na dziedzińcu zbrojni już czekali, razem z jej wiernymi sługami. Luisa nie za bardzo ufała tym tutaj. Nie znała ich. Nie wiedziała czy może na nich liczyć. Miała tylko taką nadzieję.

Kostaki ukląkł przy jej wierzchowcu, złożył ręce tak by stworzyć dla nie stopień i pomógł wsiąść na konia.
Luisa zabrał z zamku połowę zbrojnych, nie mogła wszakże zostawić swojego nowego domu zupełnie bez ochrony, zwłaszcza w obecnych, jakże niespokojnych czasach.

Bramy Ferrolu były zamknięte z powodu zarazy, a opuścić mury mogli tylko ci, których nazwiska ukochany jej brat podał straży. Niestety jej nazwiska nie było na owej liście. I nie pomogło nawet pokrzykiwanie Kostakiego. Strażnicy byli nie ugięci, choć wyczuwała ich strach i to wyraźnie. Śmierdzieli jak kupa łajna, ale nieugięcie pozostali.

Luisa była już mocno poirytowana tym, że jej brat niby to przypadkiem zapomniał dodać jej nazwiska do owej listy. Będzie musiała z nim o tym poważnie porozmawiać.
Machnęła ręką nakazując podejście do siebie dowódcy straży. Góral pomógł mu podjąć szybciej decyzję popychając go do przodu.
- Pani. - Odezwał się strażnik jąkając się. - Nie mogę cie wypuścić. Otrzymałem wyraźne rozkazy. - Obejrzał się za siebie, sprawdzając czy Gangrel nadal za nim stoi. - Tylko osoby na liście. - Wskazała pergamin.

Dona de Todos nie patrzyła się na to co on pokazywał, tylko prosty w oczy tego wystraszonego mężczyzny. Krew w jej żyłach zawrzała. Krew będąca dziedzictwem Kaina i dająca takim jak ona moc narzucania swej woli.
- Twego nazwiska tutaj nie ma, pani. - Dowódca straży chciał spojrzeć na pergamin, który trzymał w reku.
- Patrz na mnie. - Odezwała się stara Ventrue. - Moje nazwisko jest na tej liście.
Czuła jeszcze słaby opór, gdy kręcił głową w niemym zaprzeczeniu.
- Moje nazwisko jest tam. - Powtórzyła swym władczym, choć nie podniesiony tonem. - Mogę więc swobodnie opuszczać miasto jak i do niego wracać.
Strażnik opuścił obie ręce. Jego opór został złamany.
- Tak pani. - Odprał niewyraźnie. - Wybacz moje niedopatrzenie pani.
- Mogę więc swobodnie opuszczać miasto jak i do niego wracać. - Powtórzyła raz jeszcze Luisa z Ventrue, aby mieć pewność, że dobrze ją ten człowiek zrozumiał.
- Kostaki ruszamy. - Stara wampirzyca uznała, że już wystarczająco długo obdarzała swą uwagę ten puch marny.
Dowódca straży skłonił się nisko uprzednio dając znać, że brama ma zostać podniesiona.
Jej orszak opuścił miasto.
- A mogłem to też po swojemu załatwić. - Odezwał się niezadowolony Kostaki.
- Mogłeś. - Przytaknęła mu Luisa.
- Więc dlaczego...
- Bo jesteś mi potrzebny cały i zdrowy. I nie było potrzemy marnowania twej siły na tych tam. - Delikatnym ruchem ręki wskazała na strażników pozostałych za murami. - Dążysz się jeszcze zabawić dzisiejszej nocy, wierz mi druhu.

Gdzieś w oddali zawył jakiś wilk. Odpowiedział mu inny, bliżej nich. A także coś innego. Jakieś mniejsze zwierze. Chwilę później na ich drodze stanął jeleń o rozłożystych rogach.
- Co u licha?? - Zdziwił się jeden z jej zbrojnych gdy obok rogacza stałą jeszcze dzik i kilka innych zwierząt różnych gatunków.
Dzikie zwierzęta ich zaatakowały. Ruszyły na nich wcale się nie bojąc. Towarzyszący jej zbrojni szybko uporali się z atakującymi zwierzętami. Sami też odnieśli kila ran, ale niezbyt poważnych.

- To nie jest normalne. - Odezwał się po wszystkim Kostaki.
- Nie, nie jest. - Zgodziła się z nim Ventrue.
- Zwierzęta się tak nie zachowują, nie zbijają się w stada złożone z osobników różnych gatunków.
- Co o tym zatem sądzisz?? - Zapytała się stara kobieta.
- Zostały zmanipulowane. - Odparł Góral. - Ktoś wydał im rozkaz.
- Stawiałabym na kogoś z twoich. Tylko kogo??
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 31-05-2013, 23:07   #180
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Gaudimedeus


Koń spanikował. Nigdy nie lubił tych bydląt, zbyt są głupie przy swojej sile, i nie wiedzą co ze swą mocą czynić. Ten konkretny, karosz z tremerskiej stajni, postanowił zrzucić jeźdzca i z oczami szalonymi ze strachu popędzić wprost na wilczą watahę. Wprost na swą zgubę, bestie zawisły zębami na miękkiej skórze gardła, obaliły rumaka na ziemię.

Nim to się jednak stało, Manuel de Amaya zeskoczył lekko z siodła na ziemię. Tkaniny jego odzienia szeptały o tysiącletnich tajemnicach, gdy chował dłonie w rękawy. Patrzył na pożywiające się bestie bez obaw czy strachu, i bez jednego drgnienia. Miał ludzi od tego, by bronili jego cielesnej powłoki. Światło gwiazd skrzyło się srebrzyście na haftach jego szaty, przez chwilę poświęcił temu migotaniu skrawek swej uwagi. Na prawym rękawie, tuż przy kciuku, skrzepła już niewielka plamka krwi o ostrej woni i sile budowanej przez wieki. Reszta tej krwi toczyła się pomału przez serce astrologa.

Krew tej dziewki, co stanęła pomiędzy nim a wilkami jest rzadka i rozwodniona. Manuel czuje to, choć Mewa nie krwawi. Wystarczy sam zapach skóry, zapach krwi sączy się przez nią w noc. Jej krew jest słaba. Ona jest słaba, on jest potężniejszy niż skały i niż morze. Dzieli ich wiele pokoleń, dzieli ich klan. Dzieli ich wszystko. Ale to ona stoi przed nim z długim sztyletem w ręku, długonogi, szczupły cień. I nie da się odprawić, jak mu zapowiedziała w zborze... Manuel czuje zdziwienie. To zdziwienie należy do Hamilkara, za którego od wieków nikt nie chciał walczyć ani umierać z własnej woli... to zdziwienie nie może należeć do Bajjaha, bo Bajjah w głębi serca był przekonany o tym, że zasługuje na całą miłość i całe wybaczenie świata.

Postąpiła krok w przód, chlasnęła szeroko ostrzem po oczach atakującego wilka. Atakującego Manuela, bo jej zdawały się nie zauważać, dopóki nie zaczynała z nimi walczyć. Kolejny wilczur uskoczył i minął ją bokiem. Zbrojni krzyknęli, jednym głosem, jak jedno ciało.

Manuel wyciągnął ręce, na palcu zamigotała obrączka. Chwycił bestię za kark i nasadę ogona, podniósł wysoko nad swoją głowę, a potem opuścił gwałtownie. Zwierzęcy kręgosłup trzasnął jak drzazga na jego kolanie.

***

Cerber Rabii warował na drodze, jakby na coś czekał. Nie wyglądał dobrze. Oczywiście, nigdy nie wyglądał najlepiej, teraz jednak zdawało się, że zatrzymany siłą kapadockiej krwi rozkład przyszedł odebrać swoje votum.

Jasne było dla Manuela, na co pies czekał. Dla Mewy stało się jasne dopiero wtedy, gdy ogromny ogar wstał i chwiejnym krokiem podszedł do astrologa, by paść u kopyt jego konia. Spuchnięty język musnął ostre zęby.
Światło. Albo krew. Jakby to było takie proste.
- On szuka krwi – szepnęła Gangrelka. - To stary ghul. Musi pić. On...
- On umiera – poświadcza Manuel, i spogląda w zwierzęce oczy.

***

Za następnym zakrętem drogi, zamiast na zwierzęta, trafili na Zelotów. Manuel spojrzał na tego, który zdawał się im przewodzić, i pozwolił krwi przypisać obce imię do twarzy, którą widział pierwszy raz w życiu.
- Hakimie, synu Diaha. Jestem Manuel de Amaya. Chcę się widzieć z Iblisem.

***

Iblis siedzi na kamieniu przed spalonym dworem. Na drzewie za jego plecami kołysze się powieszone za nogi na sznurze kobiece blade ciało. Szaleńca otaczają go ponurzy, gniewni mężowie o oczach pełnych żądzy krwi i ciemnolice kobiety, z których twarzy nawet śmierć nie była w stanie zetrzeć obietnic tajemnych, burzących krew namiętności. Zeloci są jak niespokojne morze, tłum drga i przelewa się w granicach polany. Iblis trwa pośród nich niewzruszony jak skała, dziwnie piękny, czysty i niewinny w swym białym płaszczu.

Zeloci są na krawędzi walki, na granicy pomiędzy wiernością rozkazom a nasyceniem zemsty. Cykada to wie. Wie i chyba jej się ta wiedza podoba, uśmiech błądzi po kształtnych ustach Pani Zwierząt, chyba znalazła jakieś nasycenie.
Siedzi naprzeciwko Iblisa, mała, niska i szczupła, a jednak potężniejsza niż wszyscy buntownicy z wąwozów razem wzięci. Aby im to pokazać, aby im to podkreślić, przybyła sama, bez ludzi i bez broni, a teraz siedzi nieruchomo, uśmiecha się i czeka na słowa Iblisa.

Manuel nie zna odpowiedzi i żałuje, że nie usłyszał pytania. Gangrelka ściska jego dłoń i wskazuje na niebo nad niewidocznym morzem. Chmury się kotłują. Nadchodzi sztorm.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 31-05-2013 o 23:25.
Asenat jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172