Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-04-2013, 21:24   #17
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Cela rozpoznała symptomy - nabrała biegłości w tych sprawach w ciągu ostatnich dni - ćpun był w szoku. Albo kogoś kropnął, albo zobaczył za dużo. Ale jak to możliwe, że po prostu opuścił budynek? Nagły niepokój rozlał się po jej ciele, ściskając gardło. Widziała, jak kule odbijały się od łusek Romka, ale Husky, a zwłaszcza Alan nie byli przecież... nieśmiertelni. Nie wiedziała, co się dzieje w budynku i to tylko potęgowało strach. Dodatkowo, nocny listopadowy chłód zaczął doskwierać jej coraz wyraźniej.
Ale i tak nie bardzo widziała inne wyjście, jak czekać.
Utykając, z budynku wyszedł Alan, jego ubranie ociekało wręcz krwią, którą przetarł z twarzy, również niezbyt czystą dłonią. Pies odwrócił się do niego powoli i niepewnie.
- Aaah! - Krzyknął przestraszony unosząc strzelbę. Trzęsły mu się ręce, dłonie również, tak więc i palec który trzymał na spuście.
- Spokojnie... - mruknął Alan, unosząc dłoń w pokojowym geście. Skulił się dysząc ciężko ze zmęczenia. - To już koniec... on nie żyje. Nic nikomu nie zrobi...
- To demon! Smok! Przyszedł z tobą! - Krzyknął chłopak, cofając się o krok.
- Zostaw to... proszę. Zrobisz sobie krzywdę... albo ja ci - Alan wyprostował się po krótkiej chwili nerwowego milczenia.
- Nie! Zastrzelę cię! - Podniósł strzelbę wyżej, celując mimo iż było to zbędne.
- Nie zrobisz tego - pokręcił głową. - Znam tę strzelbę, ma poważną wadę.
- Co? - Spytał zdziwiony i rozgniewany lekko opuszczając broń, prawie że całkiem zdejmując palec ze spustu. Tyle wystarczyło Alanowi, by ostatkiem sił doskoczyć do Psa, który zaczął znów unosić broń, Hughes skierował lufę wyżej, przechwycił sprawnie strzelbę i wypalił, w głowę ćpuna, od dołu. Padł na ziemię, właściwie bez głowy, rozbryzgując swój mózg i kawałki czaszki na chodnik.
- Jego właściciele są idiotami... - powiedział na głos do siebie, odrzucając pustą strzelbę na bok.
Po chwili z budynku wyszedł Jason, niósł już prawie całkiem przytomnego Rana, wciąż zakutego w kajdanki. Husky też nie był w świetnym stanie, jednak można było być pewnym, że krew na jego ubraniach, w mniejszości była jego własną.
- To może teraz mi powiesz, gdzie ona jest?! Przez całą tę juchę, gówno i krew, nie potrafię prawie jej wyczuć... jest chyba daleko. Nie wiem! - Warknął do Alana.
- Da sobie radę... w środku nie byłaby bezpieczniejsza - odpowiedział. - Musimy ich wyprowadzić... to wóz Michałka? - Spytał patrząc na samochód piekarza.
- Ta... - Jason położył jak najmniej delikatnie Rana na ziemi. - Część z nich nie da rady już się ruszać... mają najróżniejsze choroby. Nie wiem... może z dziesięć osób będzie w stanie opuścić to miejsce i przeżyć.
- Odpocznij chwilę, ja ich sprowadzę. Chyba dalej czekają na schodach - Alan klepnął Husky’ego w ramię, wchodząc znów do budynku. - I nic mu na razie nie rób! - Krzyknął jeszcze. ]

Ocelia nie bardzo wyobrażała sobie zejście po drucie na ten moment. Obeszła budynek dookoła, sprawdzając elewację. Sprawdziła też, czy jest normalne zejście z dachu - schodami.
Klapa do środka bloku, już chyba od dawna nie istniała, w postaci bardziej pokaźniej, niż strzępy paru przegniłych desek. W środku było ciemno, mokro i zimno, ale z pewnością dało się tamtędy wyjść.
Cela spojrzała w dół, a potem zeskoczyła, lądując na jakiś deskach - była to chyba suszarnia, albo inne wspólne pomieszczenie pod dachem. Zaczęła rozglądać się wewnątrz szukając schodów.
Wyszła na klatkę schodową, wiatr wiał przez całkiem, lub częściowo wybite okna, tylko miejscami zabite deskami. Na ścianach panował grzyb, a powietrze było przesiąknięte zapachem zgnilizny i gówna, niezmywalnym pod wpływem deszczu, który spływał tu gęsto, przy każdej ulewie, nie tylko z dziury, którą weszła tu Ocelia. Droga na sam dół wydawała się wolna, ale schodząc, za niektórymi drzwiami słyszała słaby, duszący kaszel, lub odgłosy wymiocin, czy ostatnie westchnienia umierających. Zupełnie jakby budynek był czymś na styl wysypiska śmieci, dla burdelu Rana...
Szła ostrożnie, jakby obawiając sie, że podłoga załamie się pod jej ciężarem. Odór panujący w tym miejscu powodował, że oddychanie stawało sie problematyczne. Odwinęła zapięty wysoko golf w bluzie, zasłaniając usta i nos. Syknęła z bólu, kiedy materiał bluzy dotknął policzka, ale to było lepsze niż ten smród. Zewsząd dochodziły jakieś odgłosy, powinna schodzić na dół, ale cierpienie, które słyszała zza kolejnych drzwi nie pozwoliło jej pozostać obojętną. Podeszła do jednych z nich - spróchniałe deski ledwie trzymały się zawiasów, klamki dawno nie było. Pchnęła je delikatnie i zajrzała do środka.
Tutaj również brakowało światła, ale jej oczy już przyzwyczaiły się do mroku, w którym i tak widziała lepiej niż inni. Powoli ruszyła krótkim korytarzykiem, z podrapanymi ścianami i zdartą do połowy, stęchłą tapetą w kwiatki. Pod jedną ze ścian w następnym pokoiku, leżała młodsza od niej dziewczyna, która jednak wyglądała na tyle starszą, by umrzeć dwukrotnie, czego zresztą należało jej życzyć, biorąc pod uwagę okropny stan w jakim się znajdowała. Ktoś odciął jej stopy i nie starał się za bardzo, przy zajmowaniu się ranami. Nie miała na sobie żadnych ubrań, przez co na ciele widać było wiele, małych, ciętych ran, guzów i siniaków. Oczy miała ciemne i podkrążone, jedno całe wypełniło się krwią, ropa wypływała spod spuchniętej powieki. Niezdarnie ogolono jej włosy na głowie i łonie, często wyrywając kawałki skóry i zostawiając dłuższe włoski, które zaplątywały się w rany. Jej ręce zwisały bezwładnie i co chwilę, lekko się wznosiła, prychając nosem, nie będąc w stanie więcej kaszleć. Chyba nawet nie dostrzegła Ocelii, czekając na śmierć, gdy okropne życie, tak kurczowo się jej trzymało.
Dziewczyna podeszła do leżącej. Widok był porażający, ale Cela wiele już zdążyła zobaczyć, w ciągu ostatnich dni. Na tyle wiele, żeby nie uciec z krzykiem, nie zemdleć, ale też na tyle wiele żeby wiedzieć, że dla dziewczyny nie ma już żadnej szansy.
Przyklękła i delikatniej dotknęła jej rozpalonego czoła.
- Cii .. Będzie dobrze - powiedziała. - Śpij.
Wyjęła iniektor ze środkiem usypiającym i wstrzyknęła dziewczynie dwie dawki.
Niemal natychmiast zapadła w swój ostatni sen, prawdopodobnie nie zdając sobie z tego sprawy. Na jej szczęście, nie będzie miała szansy już się wybudzić.
Cela dopiero po dłuższej chwili dała radę podnieść się na nogi. Łzy ciekły jej po twarzy. Wiedziała, że nie wejdzie już do żadnego innego pokoju. I że nie zapomni cierpienia na dziewczyny. Ale nie da rady przyjąć już więcej. Wyszła z pokoju i zaczęła schodzić na dół, starając się już nic nie słyszeć i nie zastanawiać się. Musiała się odciąć od tego wszystkiego. Ale jedna myśl tłukła się jej uparcie, boleśnie w głowe: jaka mają szanse w starciu z ludźmi.. z potworami, którzy nie cofną się przed .. czymś takim? Przed okrucieństwem, które wymykało się wszelkim definicjom. Żadnego. Żadnego. Przyśpieszyła, biegnąc po schodach, coraz szybciej, i szybciej.

W końcu wypadła na zewnątrz. Na może i nieświeże powietrze, ale przesączone zwyczajnym już zapachem smogu i spalin metropolii, a nie śmiercią i cierpieniem. Przy budynku obok zebrała się już spora, rozkrzyczana grupka, półnagich dziewcząt i paru chłopców, najstarsze z nich miało może dwadzieścia lat. Większość miała bardzo widoczne mutacje, jak ogon, spiczaste uszy, specyficzne powieki nad wielkimi oczami, a inni z pozoru mogli się nie wyróżniać, dopóki nie uchylali skóry, za którą znajdowało się połączenie skrzeli z płucami. Nigdzie nie było widać Romka. Jason stał w minivanie z piekarni i po chwili wytargał stamtąd ochroniarza, którego najwyraźniej przed chwilą, znowu ogłuszył. Zatargał go w stronę grupki.
- Hej! Cioty! Jeśli chcecie dalej żyć w jednym pokoiku, dając dupy, każdemu kto tylko przejdzie przez drzwi, to nie będziemy was powstrzymywać. Ale jeśli chcecie się na takich i gorszych ludziach zemścić, to tutaj macie pierwszą okazję! - Warknął, przekrzykując grupkę i rzucając im pod nogi zwalistego mężczyznę. - Jest osobistym ochroniarzem, jednego z największych dilerów hery, cracku i haszyszu w tym mieście, a zarazem waszego dostawcy. Więcej dragów pod naszą opieką nie dostaniecie i macie się z tego cieszyć!
Alan stał przy swoim samochodzie, wypatrując nerwowo skraj ulicy.
- Jason! Spróbuj znaleźć Ocelię. W końcu ktoś nawet tu przyjedzie! - Krzyknął, kierując spojrzenie na siedzącego w środku Rana, który zaczynał już coś mruczeć pod nosem.
Cela podbiegła do minivana.
- Jason! - zawołała - Muszę ci coś.. chodź.
Odwrócił się do niej zaskoczony.
- Co... Nic ci nie jest? Jak się tam znalazłaś?! - Spytał podbiegając.
- Gdzie Romek? Musicie iść..tam.. - pokazała budynek - ja nie dam rady. Tam jest.. . wszystkie te osoby, co się już nie nadawały do niczego.. im nic nie pomoże, Jason. Nic. Ale trzeba im pomóc umrzeć.
Otworzył usta na chwilę, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
- Naprawdę chcesz żebym to zrobił?
Pokiwała głową. Łzy leciały jej po twarzy.
- Nie ma innego wyjścia..Gdzie Romek? - powtórzyła.
Spuścił głowę, drapiąc się po karku.
- Odbiło mu... nie zważał kogo sieka. Musiałem go zabić... przepraszam.
Cofnęła się gwałtownie, potknęła o krawężnik i upadła na chodnik.
Szybko uklęknął przy niej, kładąc rękę na jej ramieniu.
- Ja...On po prostu... nie chcę ci tego opisywać, ale nie było innego wyjścia. Wybacz. Wiem teraz kiedy należy się powstrzymać przed tym, sam to sobie udowodniłem, jakąś godzinę temu, ale... to nie był ten moment. Przykro mi - mówił nie odważając się na nią spojrzeć.
Dziewczyna cofnęła się znowu, podnosząc ręce w stopującym geście.
- Nie mów nic do mnie - rozkazała i i podniosła się na nogi - I nigdy, przenigdy mnie nie dotykaj, rozumiesz? Nigdy. .
Ktoś z grupy mutantów, nagle nastąpił ochroniarzowi na głowę. Ktoś inny go kopnął, wrzeszczeli do niego, coś o tym, przez, co musieli przejść, co robić, tylko dlatego, że ktoś ciągle trzymał ich na haju.
- Hej! Hej! Już! Starczy! - Warknął Alan podchodząc. - Zabierzemy was w bezpieczne miejsce, przysięgam. Trochę za miastem, odziejemy, nakarmimy i wyślemy na jebany odwyk! Mam to powtórzyć znowu w innych językach?
Ktoś pokręcił głową i zwrócił się do reszty grupy, która powoli się uspokajała. Nie mieli podstaw by wierzyć, że Alan i Jason byli godni zaufania, mogli być tylko pewni, że są wrogami Rana i chyba zdawało się to im wystarczającą nadzieją, na poprawę.
- Husky! Czas na nas! - Zawołał Hughes. - Minuta! - Dodał po chwili, domyślając się, co powiedział Ocelii.
Przepchnęła się przez tłum mutantów i podeszła do Alana.
- Urządzili tam sobie.. śmietnik - powiedziała, pokazując na budynek - Ale większość ciągle żyje... Trzeba coś... Nie ma im jak pomóc. Ale nie mogą tak zostać.. żywi.
Pokiwał głową.
- Nie bardzo mamy na to czas... jeśli do tej pory nikt nie wezwał policji, to my musimy to zrobić. Może oni coś... - Westchnął ciężko, przecierając czoło. - Nie dam już rady. Jason też już nie powinien. Na litość... nawet my mamy swoje limity! - Rozłożył ręce zrozpaczony.
- Rozumiem.. rozumiem. Przepraszam. Wiem, że ...- potrzasnęła głową. zrezygnowana. - Wezwiemy policję. Mogę prowadzić - zaproponowała, wskazując na vana.
- Pojedź tym z piekarni. Wtedy ze mną zmieszczą się wszyscy więźniowie, a Jason weźmie Rana do drugiego, razem z Rostowskim i będzie ich pilnować - Husky podszedł do nich powoli. - Daj jej kluczyki - powiedział, a Moore posłusznie wykonał polecenie. - Przenieś Rana na tył, razem z Michałkiem i pilnuj ich. Reszta zmieści się ze mną.
- Dobra - pokiwał głową, idąc po mężczyznę do drugiego samochodu.
- Cela... to, co się tam stało... twój przyjaciel zabijał nie tych, co powinien, rzucił się na mnie. Prawie zginęliśmy...
- Nie chcę o tym słuchać - potrząsnęła głową, przerywając mu gwałtownie - Odprowadzę samochód. Pomogę wam ich odwieźć. I koniec. Kogo mam zabrać?
- Jason pojedzie z tamtymi z tyłu, obok ciebie nikt nie będzie siedział. Lepiej będzie nie trzymać za dużo osób w jednym samochodzie z Ranem, to nie jest dobry pomysł - wyjaśnił szybko. - Co masz na myśli, z tym “i koniec”? - Spytał niepewnie.
- Czyli mam jechać sama? - doprecyzowała. Była już spokojna, można nawet powiedzieć, że ruchy miała wolniejsze niż zwykle - Odprowadzę samochód. - powiedziała i wsiadła do auta.
Z tyłu, na pakę wsiadł Jason, wrzucając tam też Rana. Cela nie widziała, co się działo z tyłu, nie było nawet odsuwanej kratki, ale słyszała śmiech mężczyzny. Moore zastukał w ściankę, po zamknięciu drzwi, dając znać, że może ruszać. Alan zaczął jechać, ze sporą ilością pasażerów, nie za szybko, by nie wyrządzić im krzywdy, bo z tyłu minivana był lekki tłok.
- No, no, no, no... czyż to nie moja ulubiona zabawka?! - Zawył rozbawiony Ran.
- Jak plecy? - Spytał po chwili Jason.
- Wspaniale! Dzięki! Laski lecą na blizny. Jak tyłek?! - Po tych słowach krzyknął z bólu. - Hohoho! Wrażliwa sfera? - Znowu wrzask, tym razem przeciągły. - Puść! Puść! - W końcu przestał.
- Bądź już cicho... jeszcze będziemy mieli okazję porozmawiać - rzucił Husky.
- Oby kochany... stęskniłem się, za twoimi silnymi rękami i...
- Morda! - W końcu zapadła cisza.

Cela siedziała wyprostowana za kierownicą. Jechała spokojnie, nie za szybko, wrzucając migacz na każdym zakręcie i zatrzymując się przed każdą zieloną strzałką przed skrętem w prawo. Twarz miała zupełnie spokojną i nie zwracała żadnej uwagi na rozmowę za sobą. W ogóle jej nie słyszała, skupiona na prowadzeniu. Musiała się odciąć, nic nie czuć. Jeśli by pozwoliła sobie na przeżywanie czegokolwiek - rozpadłaby się na kawałki. Kierownicę ściskała tak mocno, że zbielały jej kostki w dłoniach, mimo to nie czuła bólu poranionych rąk.
Ulice na szczęście były puste, choć co chwilę zdawało się jej, że słyszy syreny policyjne, na szczęście było to złudzenie, albo były daleko. Ostatecznie dojechali do rezydencji
Cela zaparkowała równoległe obok schodów, po czym zgasiła silnik. Na razie nie wyglądało na to, że planuje opuszczać samochód - ciągle siedziała sztywno, ściskając kurczowo kierownicę.
Alan wysiadł z drugiego samochodu, wypuszczając wszystkich pasażerów, którzy zaczęli rozglądać się po otoczeniu z ciekawością i dozą strachu, bądź nieufności. Zaprowadził ich do środka, przekazując instrukcje.
- Wysiadamy? - Spytał z tyłu Ran, tuż przed tym, jak drzwi się otworzyły. - Sam potrafię... Au! - Wrzasnął nagle. Po chwili Jason wprowadził Rana i Rostowskiego do środka rezydencji.
Ocelia została w samochodzie, czekając aż wszyscy odejdą. A potem dalej siedziała. Nie była w nastroju do gadania z innymi. Nie była w nastroju do niczego. Z jednej strony - widziała sens ich wypadu w tamto miejsce. Nikt nie zasługiwał na to, żeby być traktowany w .. taki sposób. Jak zwierzę. Dużo gorzej niż zwierzę, jak przedmiot. Przedmiot jednorazowego użytku, papierowy kubeczek, albo gumka - raz użyć i do śmieci.
Z drugiej strony - Romek nie żył. Wszyscy wokół niej umierali...Pieprzenie, że nie potrafił się pohamować i inne pierdoły.. pieprzenie. Pewnie by potrafił, w normalnych okolicznościach, gdyby dostał czas, żeby przywyknąć do mutacji. Gdyby za nim nie szła.. gdyby go nie zabierali.. gdyby, gdyby.. I po co przywieźli tu tego sadystycznego zboczeńca?! Zamiast go załatwić na miejscu. Oparła czoło o kierownicę. Pożałowała, że.. Pierwszy raz w życiu czuła taką nienawiść, że gotowa była zabić. Przez sekundę pojawiała się w niej taka gotowość. O sekundę za długo. Nie mogła tu zostać. Ale też nie miała dokąd iść. Frustracja narastała. Nie znosiła bezradności.
Z domu wyszedł Alan, wciąż utykał i miał na sobie brudne ubrania.
- Co robisz? Chodź, będziemy cię potrzebować. Mutantów powierzyłem Adamowi, zakwateruje ich. Jakby co... - powiedział od niechcenia, otwierając drzwi do samochodu.
- Nie chcę - odpowiedziała nie ruszając się.
Zwiesił głowę wzdychając.
- Wiem, że nie chcesz... ja też nie, ale jeśli zostawimy Rana samego z Jasonem, to wiele z przesłuchania nie wyjdzie, same tortury. Musimy nad nic zapanować. Poza tym możliwe, że będzie wiedział coś, co i ciebie zainteresuje...
- Pieprzenie - rzuciła - Niech się pozażynają, nic mi do tego. Po cholerę go tu przywieźliście? Ty i ten drugi.. - poszukała słowa, ale dokończyła tylko - ten drugi.
- Co? Jason? - Skrzywił się, domyślając się o, co jej chodziło, czemu mogła unikać imienia. - Bo Kamil słusznie, uważa, że Ran może wiedzieć, gdzie jest jego stary przyjaciel, który obecnie jest zapewne przywódcą ROPy i jednym z głównych... przedsiębiorców w Johannesburgu. To drugie już ma miejsce od dawna.
Wzruszyła ramionami.
- Nic mi do tego. - milczała przez chwilę - Romek tam.. został?
Przetarł oczy zmęczony.
- Nie jestem pewien... trochę mnie oszołomił, zanim Jason się nim zajął. Na chwilę zemdlałem, a jak się obudził Husky mnie niósł. Niewiele widziałem z ich walki. Słuchaj... - powiedział zmieniając temat, na poprzedni. - Ran spytał kim jesteś ty... nie tak cię nazwał, ale nieważne. Ważne, że chyba skojarzył twoje nazwisko, jeśli więc, łaskawie byś raczyła... - zacisnął dłoń na klamce od drzwi, zwieszając nerwowo głowę. - Chcę to już mieć za sobą.
- Kurcze, Alan... ty miałeś 300 lat, żeby się do tego przyzwyczaić. Ja tydzień. Więc wybacz, że nie mam w sobie twojego radosnego entuzjazmu. - pokręciła głową, zrezygnowana - Dobrze, chodźmy to skończyć.
Wysiadła z samochodu i poszła w stronę rezydencji.

Wchodząc, po lewej stronie słyszeli spore poruszenie, najpewniej uratowani mutanci, otrzymywali instrukcje od Adama. Alan jednak ruszył na górę. Wszedł do jednego ze skrajnych pokoi, podobnego do tego, który należał do Ocelii. Przykuty do krzesła siedział Ran, z krwią w okolicach ust, patrzył na Jasona, z uniesionymi brwiami, ten zaś stał oparty o ścianę, tuż obok drzwi. Hughes zamknął je za sobą.
- O proszę... jest nawet mój sukkub - mruknął Ran, uśmiechając się.
- Wybór Randal - powiedział Alan, ignorując jego wypowiedź. - Albo rozmawiasz z nami szczerze i dostajesz szybką śmierć, albo ja i Ocelia wychodzimy i zostajesz z Jasonem.
Zapadła chwila ciszy, która ciągnęła się niemiłosiernie, gdy Ran wbijał wzrok w podłogę.
- Bez opcji, w której wychodzę stąd żywy? - Spytał w końcu, unosząc głowę.
Husky pokręcił głową.
- A chociaż kaleką?
Znowu zaprzeczenie.
- Niemową? Kastratem? Czymkolwiek innym niż workiem mięsa i kości? - Pytał z coraz bardziej szczerą rozpaczą w głosie.
- Szczerze wątpię... - mruknął Moore.
- Chcę jednak dalej negocjować. Jeśli wybiorę szybką śmierć, z mówieniem prawdy, dostanę coś jeszcze - rzucił z uśmiechem, patrząc na Ocelię.
- Nie - zaprzeczył od razu Jason.
- W takim razie pytanie i odpowiedź, za pytanie i odpowiedź - zaproponował.
- Po co trupowi wiedza? - Spytał Alan.
- Dla świętego spokoju - odparł wzruszając ramionami i opierając się pewniej na krześle.
- Niech będzie - zgodził się Hughes. - Wcześniej, jak pytałeś o Ocelię, dziwnie zamilkłeś na dźwięk jej nazwiska. Znasz ją? Kogoś o tym nazwisku?
- Nie i tak. Kamil żyje?
- Tak. Chcesz go o coś spytać? - Jason zwrócił się do Celi.
Podeszła, zatrzymując się w odległości około metra od Rana. Nie, nie bała się go. Raczej obawiała się swoich reakcji.
- Warat - powtórzyła - Kogo znasz o tym nazwisku? Znałeś?
- Osobiście nie miałem przyjemności, ale Nigr mówił o nich na okrągło, osiemnaście lat temu. Wcześniej też... ale jakoś wtedy. Warat to, Warat tamto. Kochał tego gościa, mówię ci - zaśmiał się, oblizując wargi. - Clara coś o mnie mówiła? - Spytał Alana.
- Nic dobrego - odparł szybko.
- Ale co mówił?! - dopytała Cela niecierpliwie.
- Ugh - wywrócił oczami. - No, że świetny pracownik. Chciał żeby go tylko karmić, dawać dach nad głową i zapewniać obiekty i materiały do badań. Ledwo co mu płacił, a efekty mówią same za siebie. Potem się ostro pokłócili... - pokiwał głową. - Gdy uciekaliście z Johannesburga... to ty zabiłeś Mike’a Storma? - Spytał Jasona.
- Ta...
- A stawiałem na niego... - pokręcił łbem, zasmucony.
- Był lekarzem, prawda? Pracował przy mutacjach? O co się pokłócili? Czy on żyje? - dziewczyna zarzuciła Rana gradem pytań. Nie miała wątpliwości, że rozmawiają o jej ojcu.
- No coś... jak go znalazł to rozszarpał żywcem. Był bardziej jednym z tych szalonych naukowców - zachichotał. - Przy muta... zaraz, zaraz. To są cztery pytania. Gdzie jest Kamil?
- Kraków. Szpital wojskowy. Reszty się domyślisz, odpowiedz na resztę pytań.
- Tak... nie pracował przy mutacjach, tylko przy mutantach. Pokłócili się o to, że... głupio to mówić, ale... gość miał dwa udane eksperymenty tworzenia mutantów i o dziwo ten, którego nazywacie 2N nie był jednym z nich. Zgadniesz Alan?
- Mów. Potem będziesz mógł pytać do woli. Nie denerwuj mnie - warknął podchodząc i stając nad nim.
- No tak, tak - pokiwał posłusznie głową. - Pierwszy udany mutant, którego stworzył od podstaw... o nim niewiele wiem. Drugi zaś... jakby to ująć... poślubił go, uciekł z... nią i zrobił jej dziecko. Jak widać dwa - skinął na Ocelię. - O dziwo ty jesteś znacznie ładniejsza od tego drugiego, pierworodnego.
- Co? - też podeszła bliżej, jak Jason - Przecież mutacje były od zawsze.. Więc jak mógł .. stworzyć, moją matkę i mieć z nią dzieci.. Mam brata? To wszystko nie trzyma się kupy. On coś ściemnia.- pokręciła głowa, zrezygnowana, nie wierzyła w to wszystko - Powie, co chcecie usłyszeć. W takich warunkach każdy by powiedział.
- Nie wiem jak ją stworzył! W życiu gościa nie widziałem, ale sporo narozrabiał. Chyba po prostu udało mu się... nałożyć mutacje na nią... nie wiem! Czy ja wyglądam na naukowca?! Mówię co mi Nigr mówił. Dawno temu - odpowiedział, lekko przestraszony, na zarzuty.
- 2N to jej starszy brat? - Spytał Jason, krzywiąc się. - Serio? Trochę mi się nie zgadza jego wiek... chyba, że rośnie naprawdę szybko.
- Z tego, co pamiętam, mógł na bieżąco zmieniać wzrost, nie? - Podpowiedział Ran.
- Niee... nie wierzę ci - pokręcił głową Alan. - Gdzie Nigr? Od niego dowiemy się czegoś bardziej rzeczowego.
- Hej! A moje pytania?! - Krzyknął oburzony, uspokoił się, gdy Moore uklęknął przy nim, kierując szpon w stronę kolana. - No kur... dobra. Był tutaj, u mnie w domu w sensie, trochę przed marszem. Pogadać o starych czasach, podupczyć... takie tam. Potem powiedział, że jedzie do Johannesburga i nie wróci do Polski, póki jego dzieci, jej nie oczyszczą. Trochę mu się na łeb rzuciło, to całe przywództwo nad ROPą... - uśmiechnął się kącikiem ust.
- Tylko jemu, co? - Alan przewrócił oczami. - Gdzie dokładniej urzęduje?
- Nie wiem... długo go tam nie było. Siedział tu, nawet o tym nie wiedziałem, chyba od jakichś dwóch lat i teraz wrócił, jak umocnił pozycję lidera w ROPie. Możemy to już skończyć? - Spytał wzdychając.
- Nie - zaprzeczył Moore, patrząc na Ocelię. - Pytaj, jeśli chcesz.
- Po co pan Kamil pojechał do szpitala w Krakowie? - spojrzała na Alana - Mam wrażenie, że wiedzą to wszyscy, poza mną. I kim jest Nigr? No i co się stało z moimi rodzicami... - dokończyła.
- Jest tam parę osób, które pracuje nad mutantami, w bardziej humanitarny sposób i którzy mogą wiedzieć, co się stało, z jego przyjacielem w Johannesburgu, który przedstawił mu jakąś tam teorię na temat leczenia i genezy zwierzoludzi. Dokładnie mi się nie zwierzył, chyba chce najpierw wszystko sprawdzić - odpowiedział jej Jason.
- Nigr to do tej pory największy skurwiel jakiego spotkaliśmy. Wsypał założyciela ROPy chcąc zająć jego miejsce, które najwyraźniej objął dopiero niedawno. Założyciel aren gladiatorów w Czerwonej Dzielnicy i osoba, która złapała do ów aren Kamila, mnie i Jasona, a później odsprzedała go Ranowi do jego burdelu. Ponadto torturował najbardziej nieposłusznych wojowników - dodał Alan spoglądając na Moore. - Można wymieniać dość długo.
- Nigr... strasznie się wkurwił jak ojciec i ta babka uciekli. Jak już ich znalazł, kazał ich zabić, co strasznie wkurzyło 2N’a, który został z nim, ale po tym od niego uciekł i chyba poważnie ocipiał - wzruszył ramionami na tyle, na ile pozwalały mu dłonie, skute pod spodem krzesła. - Nie wiem, co robili przez ten czas, kiedy ich szukał.
Ocelia potarła skroń, wyraźnie przytłoczona ilością informacji.
- Chyba wolałabym tego wszystkiego nie wiedzieć i myśleć, że po prostu zginęli w wypadku... - powiedziała cicho. - Na pewno było by prościej.
- Co z nim zrobicie? - spytała Alana, konsekwentnie ignorując Jasona.
- Właśnie! Co? - Dołączył się Ran.
Alan zwiesił głowę.
- Chcesz go o coś spytać? - Powiedział do Jasona, ten tylko pokręcił głową. Hughes wyjął zza pasa ten sam rewolwer, który Ocelia znalazła w pokoju Rana.
- Alan! - zaprotestowała.
- Dla kogo była ta kula? - Spytał Rana, ignorując Celę.
- Dla mnie... gdyby on się zjawił - odpowiedział po dłuższej chwili, patrząc na Jasona.
- Chcesz?
- A widzisz inne wyjście, lepsze dla mnie? Tak przynajmniej nie dam mu tej satysfakcji - mruknął z uśmiechem.
- Jestem tu... - warknął Husky.
- Alan - powtórzyła Cela, ale bez przekonania. - Nie chcę na to patrzeć.- odwróciła się i skierowała do drzwi.
- Nikt ci nie będzie tego kazał - odpowiedział, nie kierując na nią wzroku. - Rozkuj go - rzucił do Jasona.
Ocelia rzuciła jeszcze spojrzenia na Rana i wyszła.
Po chwili usłyszała jeszcze raz jego głos.
- Nie wiem, jak ktokolwiek był w stanie powiedzieć jakieś ostatnie słowa... kiedykolwiek. Mam taką pustkę w głowie... - powiedział tuż przed hukiem wystrzału.
Ocelia drgnęła, ale stłumiła krzyk. Egzekucja. Tylko takie słowo pojawiało się jej w głowie. Oczywiście, zasłużył, za to wszystko, co zrobił innym, co jej.. zrobił i próbował. Ale ciągle wierzyła, że takimi sprawami powinna zajmować się policja. Samosąd. Rozumiała samoobronę, ale takie coś... oczywiście zasłużył. Ale to tylko mocniej nakręci spiralę przemocy.
- Połowa drogi? - Usłyszała po dłuższej chwili głos Alana.
- Jedna piąta, bym powiedział - odpowiedział Jason. - Czemu pozwoliłeś mu to zrobić samemu?
- Dość dziś zabiłeś. Idź. Posprzątam.

- Choć tyle - pomyślała Cela - Choć tyle...
Ruszyła na górę. Po kilku krokach zatrzymała, przerażona swoim tokiem myślenia - uświadomiła sobie, że poczuła ulgę, bo Alan nie zabił człowieka, tylko zastraszył na tyle, że tamten sam popełnił samobójstwo. Nieźle musiała mieć popieprzone w głowie, jeśli takie rzeczy robiły jej różnicę. Nieźle musieli jej napieprzyć w głowie, poprawiła samą siebie.
Wróciła do swojego pokoju, przeszukała szafki i znalazła wodę utlenioną. Krzywiąc się, zdezynfekowała sobie zadrapania na dłoniach i kolanach. Ściągnęła bluzę, sukienkę, majtki i wepchnęła do kosza na śmieci. Prostując się, zobaczyła swoją twarz w lustrze - smugi brudu, kurz i makijaż rozmyte jej łzami. Stłuczony policzek pulsował siniejąc powoli. Skurwiel. Nie żył. Romek też nie żył. Skurwiel. Skurwiel.
Weszła pod prysznic. Woda była gorąca, powoli rozmrażała tę lodową obręcz, która ściskała dziewczynę od wewnątrz. Najpierw zaczęły jej drżeć broda, potem całe ciało, a w końcu popłynęły łzy. Ciało nie słuchało jej, nie mogła przestać trząść się, kompletnie rozbita wewnętrznie. Wyszła w końcu spod prysznica, nie zajmując się zakręcaniem kranu. Wróciła do pokoju, zabarykadowała drzwi i skuliła sie w łóżku. Sen nie chciał przyjść, nie mogła przestać płakać. Ciągle trzęsąc się uklękła obok kosza, wygrzebała sukienkę i wyjęła z kieszeni środek nasenny. Połknęła trzy pozostałe tabletki, popiła czymś z karafki na biurku, nie rejestrując nawet smaku. Skuliła się pod kołdrą. Najpierw przyszło przyjemne, kojące odrętwienie a w końcu sen odciął wszystkie bodźce, przynosząc spokój.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline