Walka w której Flakorwij po raz kolejny czuł się wyśmienicie. Rozwalił paru żołnierzy Imperium ale niestety sam odniósł parę mniej i bardziej szkodliwych ran. Na całe szczęście konował orkowy dobrze wiedział jak takimi ranami się zając, dlatego ork dość szybko poczuł się lepiej. W całym zamieszaniu nie zwrócił uwagi czy zakuty w pełną płytową zbroje rycerz padł a jeżeli padł, to nie widział w jakim momencie i kto go ubił. Jednak cała ta walka i mordobicie skłoniło tępego jak przecinak Flakorwij do pewnej refleksji, którą wyraził nagłos -
Od takej jatki to mi siem topur tempi. Muszem se go naoszczyć rzeby jeszcze obaczyć co ludki majom w lepkach. ***
Żarcia faktycznie było pod dostatkiem. Przez pierwszy dzień po oblężeniu Flakorwij niemalże ciągle coś żarł, chrupał, gryzł i przeżuwał. W większości były to pewnie ciała ludzi, ale nie wiadomo do końca, bo ork podnosił i wsadzał do swojej śmierdzącej gęby wszystko, co wyglądało smakowicie.
Flakorwij siedział gdzieś pod jakimś domem i rzucał swoje mało inteligentne spojrzenie na każdego przechodzącego obok orka bądź gobosa. Siedziało mu się niezwykle wygodnie, bowiem siedział swoim sporym dupskiem w starej, niedużej studni, co idealnie sprawowało funkcje wygodnego tronu. Gdy jego wódz się odezwał Flakorwij słuchał uważnie by nie zapomnieć jakiegoś szczegółu.
-
Dziwnego problema? - ork podrapał się po głowie -
No to suchamy wodza.
Wódz zaczął wyjaśniać sprawę.
-
Ja żem mojim tempym łepem zaczaił. Wodzu daje nam kolejne barco warznowskie zadanie. Jak bendom tam jakie wrogowie do klepania to bendom mnieli wyklepane mordy w drugom strone. No i przeniesiem cosik ciekaweko do rzarcia.