Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-04-2013, 10:40   #89
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Odejście Wyrma
Kiedy tylko Arethei, Gallan i Woodes dołączyli do reszty drużyny, Nitram powtórzyła im historię Wyrma, który dotychczas opisywał lokację i to, jak obóz jest zbudowany. Nie powiedział on już jednak niczego, co usłyszeli wcześniej o obozie łowców niewolników. Zdążył dodać zaledwie parę szczegółów co do faktów, które już znali, na przykład tego, że jeśli zamierzali zagłębić się w podziemne ruiny pod obozowiskiem, powinni przeć dokładnie na północ i nie zbaczać w żadne odnogi korytarzy, ani także nie schodzić niżej niż jedną kondygnację lochu. Powody były te same, co zwykle. Pomimo tego jednak, Wyrm przestrzegł, żeby nie spodziewali się prostej drogi, która miałaby ich zaprowadzić do Olhiviera. Choć od wejścia do podziemi do kompleksu zajmowanego przez łowców niewolników dzieliło zaledwie niecałe pół mili, to Athanglas wątpił, żeby stan lochów pozwalał na prostą drogę do obozowiska. Lochy były stare, może zostały zbudowane za czasów upadku Myth Drannor. Zraniony łowca podrapał się po głowie i dodał po chwili, że jego łowcy do ruin nie wchodzili, jednak podróżnicy mogli przyjąć za pewnik, że wiele odnóg korytarzy po prostu się zawaliło.
Pewność ta natomiast brała się z faktu, że wejście, o którym mówił Wyrm, zawaliło się samo. Znajdowało się ono w miejscu, gdzie z dawien dawna stała jak przypuszczali łowcy - strażnica dawnego zamku, jednak po kupce kamieni nie wywnioskowali nic. Zapewne tunel obsunął się sam, kiedy tylko kamienie zmurszały na tyle, by zawalić się pod własnym ciężarem.
Kto jednak wybudował nieistniejącą już fortecę i kto zadał sobie trud zbudowania tuneli rozciągających na około pół mili pod dawnym miejscem kasztelu, tego nie było wiadomo, a prości najemnicy z okolicznych wiosek takich jak Ostoja nie pałali wielką ochotą by zwiedzać pieczary Górmroku. Dla Wyrma i myśliwych z okolicznych wiosek, najlepiej było, by to, co zostało pod ziemią, na powierzchnię nie wychodziło. Na szczęście, w okolicach Smoczego Wybrzeża niewiele było wejść do Ziemi Poniżej.
Zapewne też, jeśli cokolwiek miało wyjść z tuneli łączących powierzchnię z Podmrokiem, raczej wahało się z okazaniem swojej obecności. To znaczy - cokolwiek poważniejszego niż różnorakie odmiany szczurów, o które nietrudno było wszędzie.
Największym zagrożeniem, jak skomentował Wyrm - tak długo, dopóki mieli na myśli tylko i wyłącznie obóz łowców niewolników - była para magów, która zazwyczaj rezydowała w namiocie herszta bandy. Athanglas nie miał jednak pojęcia, jak bardzo są potężni. Łowcy z grupy Athanglasa nie zapuszczali się aż tak daleko, by zbadać obóz należycie i dowiedzieć się, kto tak naprawdę jest w obozie.
Pomimo tego, Wyrm był przekonany, że prawie na pewno stałym strażnikiem obozu jest półork imieniem Gahor. Zapewne był on najsilniejszym z wojowników, którzy mogli stanąć na ich drodze - i stąd lepiej by było, by uniknąć go.
Jeśli zatem awanturnicy mieli szczęście, to jedyne, na co natrafią, to puste i opuszczone z dawna korytarze wypełnione tylko kurzem. Jeśli.


Po skończeniu swoich uwag, Wyrm powstał.
- A ty Rivvil - rzekła Xendra - jeśli mieć coś jeszcze do wyp.. wypo.. do dodania, lepsza mówić teraz. Co jeszcze musieć wiedzieć o obóz i łowcach.
- Nie - oparł spokojnie. - To wszystko, co miałem do przekazania. Może poza liczebnością obozu... Dwadzieścia... Lub trzydzieści łowców niewolników. Tyle najwyżej spotkacie w samym obozie.
Spojrzał po zgromadznych.
- Czas na mnie. I na was także, jak sądzę.
Dorien otworzyła usta, chcąc zaprotestować, jednak Athanglas uciszył ją gestem.
- Wiecie już wszystko, co ja - rzekł. - Co do mnie, od czasu, kiedy tylko znalazłem klucz, straciłem zbyt wielu przyjaciół. Być może wy znajdziecie dla niego jakieś przeznaczenie, albo przynajmniej go zniszczycie.
- Dokąd pójdziesz? - zapytała Nitram.
Wyrm wzruszył ramionami, zbierając rozrzucone części swojego ekwipunku. Sztylet wyciągnął z pochwy jednego z martwych najemników i schował go za pas, razem ze sporą kuszą, którą przepasał przez ramię.
- Wracam do Ostoi - odparł. - Jednak niedługo tam zabawię. Jeśli Bractwo wiedziało o tym, że moja kwatera znajdowała się tutaj, to ukrywanie się na wsi niewiele mi pomoże. Zbyt wiele mam interesów i porachunków na Smoczym Wybrzeżu, żeby po prostu stąd uciec. Jednak nie moja rodzina - wyraz jego twarzy stężał, jak gdyby chciał ukryć wzbierającą emocję - nie powinni mieć nic wspólnego z tym, co się tutaj dzieje. Muszę ostrzec ich i resztę moich przyjaciół.
Odczekał chwilę i kontynuował już swoim zwykłym tonem:
- Jednak nie myślcie, że zostawię was z tym wszystkim. Jeżeli wydostaniecie się żywi z obozu albo nie skończycie na targu niewolników, to pytajcie o mnie w Westgate, w tawernie o nazwie Czarne Oko. Znajdę was i może podzielę się wieściami, jeśli jakieś znajdę.


Droga do ruin

- Więc... - zaczęła Drakonia uszczypliwym tonem w stronę Woodesa. - Mamy przeklęty klucz, który niechybnie ściągnie na nas jakieś nieszczęście. Kurwa. Kurwa!
Leśna ścieżka wiła się w dół, nierzadko zahaczając o przydrożne zarośla i odsłaniając czasem resztki bruku z dawno zarosłego traktu; być może, sądziła Dorien, była to jakaś odnoga Szlaku Kupieckiego, wiodąca do ziem Srebrnych Marchii. Jednak Dorien nie odzywała się.
Jak się później miało okazać, razem z Wyrmem drużynę opuścili także Ultar i Vermil, przyjaciele Rannes i Nua’vill. Ręce Ultara, pomimo zaklęć leczących kapłana Sune, nadal pozostawiały sobie dużo do życzenia, a uzdrowiciel ze wsi mógłby pomóc. Ponadto, jak argumentował Lanterion, kupiec i kapłan (czemu gorliwie przytakiwał Bechel) nie prezentowali ze sobą zbytniego wsparcia dla drużyny, jako że kapłan nie był wprawiony w fechtunku, kupiec natomiast nie znał się na walce w ogóle.
Jeśli wędrowcy chcieli bezpiecznie przeprawić się przez Szlak Kupiecki, musieli dołączyć do jednej z karawan przybywających z dalekiego Tethyru, co poradził im Wyrm. Ludzie, którzy przybywali z południa, byli zawzięci co do tego, by zrobić interesy, toteż karawany zatrzymać było trudno; zapewniały one względne bezpieczeństwo.
Ultar i Vermil obiecali czekać na Rannes w Westgate, kiedy tylko skończą swoje interesy w Pros. Lanterion dodatkowo obiecał jej zaopiekować się krewkim kupcem i strzec go, a także i siebie, przed niebezpieczeństwem.
- Ponadto - zapytał wtedy z wyrzutem Ultar - jak wyobrażasz sobie grupę prawie dziesięciu ludzi rozbijającą się po podziemiach z misją cichego uratowania krasnoluda? Lanterionie, czy wiesz, ile pieniędzy straci Dom Bechel, jeśli jutro nie zjawię się w Pros?
Pożegnali się jednak z Lou i Xendrą przyjaźnie, jakkolwiek nieco pospiesznie. W drużynie pozostali Gallan, Arethei, Nitram, i, oczywiście, Woodes, Rannes i Nua’vill. Arethei i Gallan pozostali w drużynie, zapewnie wiedzeni chęcią zysku i splądrowania ruin zamku, zaś młoda kapłanka Lathandera została z poczucia zaangażowania. Znając Dorien, nie opuściłaby ona nikogo, jeśli wybierałby się na niebezpieczną wyprawę, nie mówiąc już o prawie pewnej śmierci, jakim był wypad do obozu łowców niewolników.
Noc była jeszcze młoda, a nie minęła jeszcze godzina od czasu, kiedy wybiła północ. Do brzasku pozostało dużo czasu. Nadchodzące godziny miały przesądzić o losie krasnoluda, to jest, jeśli jeszcze żył.
Byli coraz bliżej obozu. Światła obozu, choć nadal docierające do nich z daleka przez listowie i poplątany labirynt gałęzi, były coraz lepiej widoczne. Bór był tutaj szczególnie gęsty, pełny dziur, połamanych konarów i haszczy.
Tymczasem, Drakonia kontynuowała.
- Gdybym tylko wiedziała wcześniej, czym jest ten klucz, to wsadziłabym mu go w rzyć, razem z jego kuszą i...
- Drakonio,
- powiedział Gallan, marszcząc brwi - Obóz jest niedaleko. Czy mogłabyś być nieco ciszej? Na pewno wystawili zwiadowców
- Czy nie rozumiesz? -
odparowała diablica. - Wpakował nas w najlepszy dla siebie interes. I to niby dlaczego? Bo ma powody, do cholery. Niezłe wytłumaczenie sprawy. Zatrzymał klucz, który bez dwóch zdań był przeklęty, bo on miał powody. Brand, przecież ten najemnik kłamał. Wrobił nas. Czemu i dlaczego - mieliśmy tego dowieść, kiedy mieliśmy okazję. On rzuci wszystko i ucieknie do przytulnego Westgate, o ile w ogóle o nim jeszcze kiedyś usłyszymy,, podczas gdy my mamy na swoich karkach łowców niewolników, magów, klątwę i... Bractwo Ośmiu Sztyletów.
Drakonia zamilkła, nagle nad czymś zamyślona, kiedy tylko skończyła mówić. Nie było to podobne do niej. Westchnęła.
Woodes tymczasem miał okazję wreszcie spojrzeć na parę chwil do sakiew, które uniósł wcześniej z ciał drabów, których wspólnie zabił razem z Drakonią i Brandem. Nie znalazł jednak niczego o zbyt wielkiej wartości. Poza zwykłymi śmieciami, które zazwyczaj mają jakieś znaczenie dla osoby, które je nosi, takich jak miedziany amulet i żelazny pierścień, Woodes znalazł tylko pięć sztuk złota w monecie Cormyru i srebrny naszyjnik, który mógł być warty co nieco, jeśli by go sprzedać.
- Masz rację - odrzekła wreszcie. - Uratujmy krasnoluda, ukradnijmy, co się da i obyśmy już nigdy nie musieli tutaj wracać.
- Jestem natomiast ciekawy,
- niziołek dodał, wyczuwając ton diablicy - czy Jack rzeczywiście miał rację, mówiąc, że mogliśmy natrafić na dwie zwalczające się grupy. Moglibyśmy jakoś to wykorzystać.
Dorien, włączywszy się do rozmowy, tylko wzruszyła ramionami.
- Nie wiemy niczego pewnego.
- A jednak ponieśli śmierć tylko dlatego, by zabić tego, kto ukradł klucz. Nawet, jeśli mieli sami umrzeć.
- Może po prostu mógł powiedzieć nam coś, czego nie chcieli, byśmy wiedzieli? Cóż z tego zresztą, skoro kiedy tylko wrócę do swojego laboratorium, zwykły czar poznania powinien załatwić sprawę z tym, czym naprawdę jest klucz.

Drakonia syknęła z dezaprobatą.
- A może zamiast gdybać bez sensu, przyjmiemy najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie, to znaczy: natrafiliśmy na dwóch drabów w lesie, którzy zamiarowali się zabić najemników i okraść ich przywódcę, a łup podzielić między sobą. Chcieli ukraść klucz, więc poszli pomóc trzeciemu i przy okazji zaszlachtować Woodesa. Mieli pecha, spotkali nas.
- To... Nie brzmiało aż tak prosto.
- A ty -
mruknęła diablica - za to brzmisz zupełnie tak, jakby rozum dorównywał twojemu wzrostowi.
Niziołek poczerwieniał ze złości, jednak sytuację rozwiązała Dorien, pospiesznie dodając:
- Klucz jest niewątpliwie potężnym artefaktem. Sytuację można wyjaśnić na wiele sposobów - wyrzekła pospiesznie. - Jednak, jak już mówiła Drakonia, nie mamy niczego pewnego. Poza tym...
- Nie, Dorien -
powiedziała nagle Drakonia. - Spójrzcie! Tam!
Spojrzeli.



Mrok i czaszka

Obóz nie mógł się znajdować od nich niewiele więcej niż pół mili, jednak mieli szczęście: pobliski las był tak gęsty, że nie przepuszczał nawet światła Księżyca. Gdyby nie oczy diablicy i elfów, zapewne nigdy nie dojrzeliby ruin strażnicy.
Strażnica, a w każdym razie - to, co z niej zostało - w żadnym wypadku nie prezentowała się na budowlę. Najwyższym fragmentem, który sięgał nieco powyżej bioder Lou, był rozbity kikut parunastu kamieni, które zapewne kiedyś składały się na całość wieżycy. Tu i ówdzie znajdowały się fragmenty zrujnowanej wieży, choć równie dobrze mogły być to tylko wystające kamienie brukowe. Gdyby nie wskazówki Wyrma, że w tym miejscu rzeczywiście wznosiła się strażnica, to każdy rozsądny przechodzień wziąłby te wszystkie kamienie za ruiny jakiejś dawno nieużywanej chaty.
Dorien zapaliła kolejną pochodnię, po czym wręczyła ją Woodesowi.
Różnica ukazywała się dopiero wtedy, kiedy wstąpiło się w krąg strażnicy. Schody prowadzące pod ziemię były małe i strome, zaś kiedy tylko Woodes zszedł na dół, jedyne, co napotkał, to żelazną kratę zamkniętą na zardzewiałą kłódkę, która blokowała przejście do podziemnego korytarza. Wyłamanie tych drzwi na niewiele jednak by się zdało, ponieważ korytarz prowadził tylko paręnaście kroków pod ziemię - dalej był zawalony.
Kiedy tylko ustalono, dokąd prowadził korytarz, łatwo było wywnioskować, gdzie mniej więcej na powierzchni mógło znajdować się miejsce, w którym korytarz się zawalił. Przebrnąwszy parę chwil w zaroślach i cierniach, po chwili, ich oczom ukazał się w ziemi otwór. Po prostu dziura. Nie było żadnych runicznych inskrypcji, dziwacznych rzeźb, niczego. Po prostu banalna dziura, która ziała ciemnością.
Pierwsza weszła Drakonia. A zaraz potem - Dorien z pochodnią, kiedy tylko diablica potwierdziła, że na dole jest bezpiecznie. Zejście nie było zbyt trudne - ot, wystarczyło zsunąć się po kamieniach i już się było na dole.
Wnętrze tunelu było o wiele bardziej wilgotne i duszne niż powierzchnia. Tu i ówdzie ze szczelin między kamieniami wyrastały małe rośliny, zaś same kamienie, którymi było ułożone wnętrze tunelu, były spękane, a spora ich część skruszała i leżała teraz na posadzce. Ścieżka prowadziła najpierw na zachód, jednak kiedy tylko napotkali rozwidlenie korytarzy, skręcili na północ, jak poradził im Wyrm. Korytarz zniżał się w dół.
Niekiedy napotykali kolumny mające przytrzymywać sklepienie, ale znajdowały się w podobnym stanie rozkładu, co i reszta otaczających ich ruin. Czasem też znajdowali zardzewiałe resztki oręża, popękane dzbany. Śmieci.
Zapewne już ktoś wcześniej plądrował te podziemia, ku rozczarowaniu Gallana i Drakonii. Prawdziwość tej teorii zdawały się potwierdzać wrota, które zawsze napotykali wyłamane, a także kraty, które większość czasu były wygięte.
Niekiedy natrafiali na puste cele - pomieszczenia, w których nie znajdowało się absolutnie nic, wyjąwszy może narośle na skale albo przeżarte rdzą ogniwa łańcucha.




Pierwsze zamknięte drzwi były sygnałem, że dostali się tam, gdzie nie życzono sobie obecności nikogo. Zatem Wyrm mówił prawdę - łowcy niewolników używai podziemi jako klatki dla swojego towaru.
Potem rzeczy nieco się skomplikowały.
Oczywiście, nie drzwi. Drzwi nie stanowiły żadnego problemu. Mógł je sforsować Woodes, ale Drakonia mogła to zrobić ciszej, kiedy tylko z kieszeni wyjęła parę wytrychów i zaczęła manipulować przy dosyć topornym zamku.
Jednak drzwi nadal nie chciały się otworzyć, pomimo tego, że mechanizm zamka szczęknął miło, kiedy tylko diablica skończyła swoją robotę. Tutaj w istocie przydał się wojownik, który razem z Rannes mogli zaprzeć się o drzwi, które osunęły się o parę cali.
Odór, który dobiegł ich zza drzwi, doprowadziłby najbardziej trzeźwego człowieka o zawrót głowy. Były one zabarykadowane, a następne paręnaście minut zajęła im energiczna dekonstrukcja zapory z desek, skrzyń i beczek, a także i śmieci. Jakiekolwiek istoty żyły tutaj, mogli być pewni, że oprócz małego wysypiska, postanowiono zrobić sobie w tej odnodze korytarza wychodek.
Coś się zmieniło. Rozplanowanie, a także sama budowa tego korytarza były inaczej rozplanowane, a także miejsce to było ciut bardziej zadbane, na tyle, na ile oczywiście mogą być podziemia. Zauważyli, że ze ścian częściej też zaczęły wystawać rury i fragmenty raczej prymitywnej instalacji, która miała służyć nie wiadomo czemu.
- Możemy to wszystko wysadzić, jeśli rzeczy pójdą wyjątkowo źle - rzekł Gallan do Xendry i Rannes szeptem, przekraczając kraty. - Drakonia ma przy sobie dalej moje mikstury wybuchowe, które sporządziłem jeszcze w Ostoi. Prawda, Arethei?
Diablica tylko skinęła głową i kontynuowała wędrówkę
Korytarz prowadził do kolejnych drzwi, tym razem otwartych, po czym odbijał w prawo. Tu napotkali na dwa pomieszczenia zlokalizowane naprzeciwko siebie:
Pierwsze było, jak sądzili, jakiegoś rodzaju magazynem. Oprócz parunastu sztuk broni, na które składały się buzdygany, parę pik i berdyszy, pokój ten wypełniały głównie skrzynie wypełnione jedzeniem o raczej podłej jakości, z czego najlepszy towar prezentowały pęki suszonego mięsa i skóry wypełnione średniej jakości winem.
Woodes zauważył, że sklepienie tego magazynu jest wyjątkowo popękane i w złym stanie. W istocie, było ono tak spękane, że światło pochodni dochodzące z poziomu wyżej prześwitywało przez kamienny sufit.
Drugie pomieszczenie wypełniały rury, ktore zauważyli wcześniej na ścianach korytarza, a także maszyna, której zastosowania nie mogli odgadnąć; wydawała ona cichy i monotonny dźwięk, niekiedy wypuszczając z siebie kłęby pary, które unosiły się do sporej wielkości kanałów wentylacyjnych, do góry.
Kiedy wyszło się z tych dwóch pomieszczeń, tunel rozwidlał się: jedna jego odnoga prowadziła prosto, druga zaś odbijała ponownie na północ.
Odnoga, która prowadziła na prosto, prowadziła tylko do celi - tam mogli zobaczyć figury istot, które schwytali wcześniej łowcy niewolników, ciche i zmęczone. Nawet nie poruszyli się, kiedy wędrowcy przybyli z pochodnią; cele bowiem znajdowały się w mroku, oświetlane tylko z rzadka lampami olejowymi znajdującymi się na hakach, o małym i migotliwym płomieniu. Korytarz był ciasny.
Odnoga korytarza odbijająca znowu na północ była w istocie schodami prowadzącymi do wyższego poziomu, jednak drzwi były zamknięte. Nie był to zwykły zamek. Zdawało się, że drzwi, oprócz zwykłego mechanizmu, chroniło także zaklęcie. Na drzwiach widniała runa, która lśniła lekko we wszechobecnej ciemności.


Zwiedzanie podziemi zakłóciło jednak przybycie istoty, która przekroczyła zamknięte drzwi na schodach prowadzących do wyższej kondygnacji lochu. Wędrowcy ledwo ukryli się przed jego wzrokiem. Potężna, niemal trzymetrowa postura olbrzymiego ciała garbiła się wszędzie tam, gdzie sklepienie lochu było niższe. W niestałym świetle pochodni mogli zobaczyć, że istota, oprócz nieproporcjonalnie wielkiego ciała o szarej skórze, posiada także bardzo małą głowę. W nagiej kości czaszki błyszczały małe, świecące oczy. Stwór, czymkolwiek on był, robił piorunujące wrażenie; szczególnie tyczyło się to jego przesadnie umięśnionych ramion, wielkich jak pnie małych drzew.
Xendra zauważyła coś. Na prawym ramieniu stwora widniał tatuaż, bardzo podobny do święcącego runu znajdującej się na drzwiach zamkniętych drzwi.
Olbrzym zniknął za drzwiami, by wyłonić się minuty później z beczką dłoniach, jedną z tych, które widzieli w magazynie z jedzeniem. Zajrzał on tylko jeszcze do więźniów, po czym wykonał nad drzwiami znak i przekroczył je, zamknąwszy je za sobą.
Nie było wątpliwości, że nie był to ostatni raz, kiedy dozorca przyjdzie do tego miejsca.

 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 14-04-2013 o 11:03.
Irrlicht jest offline