W swojej chęci oddalenia się od potwora Francesca zawędrowała aż na początek korytarza. Stąd mogła zobaczyć widok za oknem - a był on niesamowity, niemal bajkowy. Ulica, chociaż niezbyt szeroka, była pokryta czymś w rodzaju bruku, takim jednolicie szarym, na oko twardym materiałem; chodniki - czyste i wybrukowane szerokimi płytami, a obok trawnik, na którym w równych odstępach rosły również drzewa. Tak jak drzewa, na chodniku umieszczone były również wysokie słupy z metalu, które kończyły się na górze taką jakby klatką o okienkach z szybek, w której środku bardzo jasno płonęła kula tajemniczego światła. Świeciło ono jaśniej niż jakakolwiek świeca, niemal zmieniając noc w dzień - a przynajmniej w rodzaj zmierzchu czy też świtu. Na ulicy było kilku przechodniów, ubranych w bardzo dziwne stroje. Nie było stąd zbyt dobrze widać, ale Francesce wydawało się, że nigdy nie widziała takiego rodzaju materiału. Nosili też osobliwe fryzury, a jakaś kobieta nosiła spodnie i krótkie włosy. Chodnikiem szła jakaś obejmująca się para, nieco dalej niski chłopak rozdawał coś wszystkim przechodniom - jakieś małe kawałki pergaminu?
Korytarz zakręcał, prowadząc do starych, dawno nieużywanych drzwi z zardzewiałą klamką. Z sufitu korytarza zwisała na grubym, śliskim sznurku jakaś bańka ze szkła, wewnątrz której bystre wampirze oczy mogły dostrzec cieniutki drucik. Do czego toto mogło służyć? W każdym razie - oryginalna ozdoba, ale trochę dziwna. Jak wszystko tutaj, w miejscu, które na oko było miastem, w którym nawet powietrze pachniało zupełnie inaczej. Chociaż ten ohydny zapach zgnilizny dochodził chyba z piwnicy...
Tymczasem stwór z ósmej trumny już w pełni wynurzył się ze swojego dotychczasowego schronienia. Powykręcane kończyny istoty ruszały się niezależnie od siebie, w sposób tak nieskoordynowany, jakby miał się zaraz sam rozpaść. Pomarszczona skóra stwora była jakby jedną wielką blizną, nie wiadomo, po czym - po oparzeniach? Okropnych cięciach? W kilku miejscach jej fałdy zwisały luźno, jak skóra na podgardlu ropuchy, i istne ropusze brodawki w zupełnie niespodziewanych fragmentach... a przede wszystkich ohydny odór zgnilizny. Istny koszmar rodem z marzeń Tzimisce, lecz nie było to dzieło Diabłów, a ludzkich magów. Mimowolne dzieło, warto dodać.
Ów odrażający stwór niemrawo uniknął miecza Gabora, najwidoczniej biorąc osłonę za atak. Wpadł za to na tarczę Richarda, zawadzając po drodze o resztki swojej trumny, doszczętnie ją rozwalając i ciskając odłamkami na pół piwnicy. Duża tarcza, która tak dużo problemów sprawiła przy wciskaniu jej do trumny, teraz również stawiła opór i potwór zrezygnował z przekopywania się przez nią do jej właściciela. Z nadludzką szybkością postąpił krok w tył - i choć ta szybkość była wampirza, jedno z całą pewnością nie było wampirze. Refleks. I ból. Stwór wręcz nadział się na miecz Gabora, którego wcześniej nie zauważył. Nie zwracając jednak uwagi na klingę w klatce piersiowej, zaczął machać rękami, usiłując rozszarpać wampira na strzępy. Sytuacja patowa z drobną przewagą potwora - powoli przesuwał się po klindze, a Gabor nie miał jak poruszyć mieczem. Bez ingerencji Richarda się nie obejdzie...
Jeden z odłamków trumny potwora uderzył w wieko skrzyni Luki. Stuk-stuk - coś zapukało w trumnę wampira. Załomotało wręcz. Widać na zewnątrz robiło się gorąco...
__________________ Mole książkowe są zagrożone. Chrońmy ich naturalne ostoje! (biblioteki!)
Wkurzyłam kogoś? Coś pomyliłam? Sorry, ale biblioholik na odwyku to jeden wielki kłębek nerwów. Wybaczcie. |