Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2013, 21:20   #97
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY


Kiedy sanie z badaczami tajemnic wjechały do osady, mieszkańcy osady Kitula porzucili swoje zajęcia i, kiedy tylko zaprzęgi zatrzymały się, spokojnie podeszli po skrzypiącym śniegu do kawalkady.

Zarówno tubylcy, jak i członkowie ekspedycji, przyglądali się sobie z ciekawością, ale i odrobiną rezerwy. Mieszkańcy byli niscy, jak większość ludów zasiedlających Syberię, i nosili proste ubrania ze skóry karibu.

Chance otworzył swoje pakunki i zaczął rozdawać ludziom kolorowe paciorki, herbatę, sól i cukier, które mieszkańcy przyjęci z coraz szerszymi uśmiechami na twarzach. Kiedy B.E. Chance próbował wkupić się w łaski Jakutów, reszta ekspedycji mogła obejrzeć lepiej wieś, która rzekomo oddawała cześć yeti. Nie było za wiele do oglądania. Wszystkiego raptem siedem tych dziwnych, stożkowych szałasów w tym jeden znacznie okazalszy i większy od innych. Ludzi we wsi nie było zbyt wielu. Naliczyli ich dwudziestu siedmiu – w różnym wieku i różnej płci. Po przyjęciu darów mieszkańcy poprowadzili przybyszy właśnie w stronę tego największego z domostw.

- Chodźmy – ponaglił członków wyprawy podekscytowany B.E. Chance.

Przy saniach pozostali jedynie Buriaci, którzy zajęli się rozładunkiem i oporządzaniem reniferów.

Idąc w stronę domostwa szybko zorientowali się, iż mieszkańcy osady Kiutla to gadatliwy ludek. Towarzyszący im ludzie szczebiotali, zarzucali ich pytaniami, które Taksa i Han próbowali na bieżąco tłumaczyć: o pogodzie, o drodze, o miejscu, z którego pochodzą, o to czy w wyprawie biorą udział wolni mężczyźni szukający dla siebie żon.

W końcu jednak jeden z Jakutów odsłonił przed nimi zmarzniętą skórę, pełniącą rolę drzwi do największego domostwa i ludzie zamilkli z szacunkiem. Po chwili wszyscy weszli zaciekawieni do miejsca, które budziło taki szacunek.


* * *


Miejsce okazało się dość małe, jak na liczną grupę i tubylców, którzy weszli zaraz za nimi. Centralną część domostwa – podobnie jak w indiańskich tipi – zajmowało spore palenisko. Za nim, na solidnych krzesłach, siedziały trzy sędziwe kobiety a przed nimi stał młodzieniec, na oko niewiele starszy niż dwadzieścia lat, ubrany w podobny strój, co reszta mieszkańców wioski, z tym, że obszyty czerwoną nicią w krzyż o ostrych ramionach – jakucki symbol szamanów. To musiał być młody Kiutl.

Jedno spojrzenie w ciemne oczy młodego mężczyzny wystarczyło jednak, by go polubić. W ciemnych oczach skrywała się pokorą, mądrość i pogoda ducha.

Chata śmierdziała – zapachem ludzi, dymem oraz intensywną wonią reniferów, których mocz – jak się później dowiedzieli – służył do garbowania skór pokrywających żerdzie stanowiące szkielet chaty. Szybko jednak nosy przyzwyczajały się do tego niezbyt przyjemnego melanżu.

Po wstępnych rozmowach goście zostali zaproszeni do zajęcia miejsc wokół paleniska, a miejscowi – poza staruszkami i Kiutlem – usiedli pod ścianami schronienia. Nadszedł czas na prezentacje. Taksa i Han służyli za tłumaczy, i po chwili amerykanie wiedzieli już, że trzy staruszki nazywają się Riga, Tula i Minsza i pełnią coś w rodzaju rady starszych wsi, mimo, że jej głową był młody szaman.

W międzyczasie dołożono do paleniska i po chwili w chacie Jakutów zrobiło się naprawdę gorąco. A w kilka minut później kilku tubylców przyniosło gliniane półmiski z jedzeniem: parującymi kawałkami mięsa, gęstą zupę rybną i coś, co przypominało pierogi.

Chance mówił, a Taksa tłumaczył jego słowa. Powiedział o tym, że szuka tutaj swojego serdecznego przyjaciela – Henryka Michalczewskiego, że podążą śladem białego mędrca Stadlinga, że przybył tutaj, jako przyjaciel, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej na temat Boga Zimy, Tobby.

- Teraz podróżni odpoczną, wieczorem spotkamy się raz jeszcze, przy ogniu i porozmawiamy – zdecydował Kiutl, a B.E. Chance zaakceptował jego decyzję skinieniem głowy i pelnym szacunku pokłonem.


* * *

Kiedy wyszli na zewnątrz okazała się, że ich Buriatcy woźnice nie próżnowali i w międzyczasie, na skraju osady Kiutla rozstawili dobrze im znane namioty, tak że badacze mogli udać się bezpośrednio na odpoczynek. Do wieczora nie pozostało już tak wiele czasu. W sam raz, by złapać oddech i rozpakować najważniejsze rzeczy. Lub po prostu przespacerować się po obozie, przy zaciekawionych spojrzeniach mieszkańców, życzliwych, jak nikt, kogo do tej pory mieli okazję poznać w tym zamrożonym kraju.

Szczególnie Natalia przykuwała powszechną uwagę. Od samego początku chodziła za ią mała dziewczynka, która przyczepiła się niczym cień. Poprzez tłumacza panna Kellly mogła dowiedzieć się, że mała nazywa się Rinni i jest niemową. Ale dziecko miało czarujące spojrzenie, które zdawało się roztapiać lody.


* * *

Zgromadzili się przy palenisku, którego żar palił ich pliczki i rozgrzewał wyziębione ciała. Światła ogniska skakały po ich twarzach i rzucały na ściany chaty niespokojne cienie.

Tym razem znów zebrała się cała osada, a większość ludzi przyodziała chyba specjalne, odświętne stroje naszywane ozdobnymi wzorami i paciorkami. Kobiety, o charakterystycznych rysach twarzy, wpatrywały się w mężczyzn z pozorną nieśmiałością, ale ich oczy błyszczały niespokojnie, kiedy któryś z młodszych przybyszy zatrzymał na nich dłużej swoje spojrzenie. Szczególnie zniewalająca była piękność o bladej skórze, zielonych oczach i wyraźniej domieszce rosyjskiej krwi.

Nazywała się Irimi i była wnuczką Tuli – jednej z tutejszych kobiet – członkiń rady starszych. I, jak się dowiedzieli, wykonawczynią pieśni, którą Jakuci powitali ich zaraz po przyjeździe.

Wieczór spędzony przy ogniu był niezapomniany. Po raz pierwszy od wyruszenia na tą koszmarną wyprawę, zetknęli się z ludźmi obcymi, zupełnie innymi, niż mieszkańcy Japonii, Władywostoku czy później rosyjscy rezydenci miast syberyjskich. Jakuci ze wsi Kiutla byli ludem obcym, łagodnym, mądrym, otwartym na przybyszy.

Wieczór przebiegał według utartego schematu. Najpierw Kiutl opowiedział o swoim dziadku, wielkim szamanie Waminie i o tym, jak wszedł on do serca Angary by pokłonić się pradawnym bogom. Potem staruszki z rady kobiet opowiedziały historię pełną niezrozumiałego i trudnego do przetłumaczenia mistycyzmu. W ogólnym skrócie dotyczyła ona wilków i zimy. Potem każdy gość musiał opowiedzieć swoją historię. A miejscowi wysłuchali jej z zainteresowaniem. Co ciekawsze Kiutl obiecał wpleść do zbioru opowieści jego osady i przekazać dalej, innym osadom. Była to zapewne jakaś prawdziwa forma wyróżnienia.

- A teraz chcielibyśmy posłuchać o Henryku Michalczewskim. Wiemy, że tutaj był – łagodnym tonem zażyczył sobie B.E. Chance.

A Kiutl zaczął opowiadać.

- Był tutaj Henryk. Mądry człowiek z daleka o sercu niespokojnym, jak wichry z Angary. On i jego dwaj kompani. Ci dwaj mieli serca zimne, jak kamienie w rzece. I oczy chytre, jak oczy padlinożernych zwierząt. Trzy noce temu wyruszyli szlakiem pokręconych korzeni. Tym, który zaczyna się przy drzewie ofiary dla Boga Zimy. Mimo, ze t niedobrze tam iść i Tabba zły. Kiutl ostrzegał. Kiutl mówił nie. Ale Henryk i jego dwaj koledzy: Igor i Wasyl – upierali się. Chcieli czegoś. I ich serca pochłaniał mrok. Kiutl ostrzegał. Oni poszli i nie wrócili. Ani wczoraj, ani dzisiaj. Tabba zły.

- Opowiedz nam o Tabbie?

Tym razem opowieść podjęły trzy staruszki, uzupełniając się zdanie po zdaniu. Ich mamrotliwe glosy usypiały większość słuchaczy. Z tej opowieści dało się jednak zrozumieć tyle, że Tabba to Bóg Zimy. Jest obrońcą zamieszkujących Jakutów, który odpędza Trzy Wiatry i Mroczne Niebo, walczy ze złem w Białym czasie. Tabba jest tym, który leczy śnieżną ślepotę, leczy śnieżny kaszel, pomaga zagubionym odnaleźć drogę do domu i przywraca zmarłych łowców. Jednak Tabba jest bóstwem złożonym. Jest obrońcą ludzi, ale nie ich przyjacielem.

- Wiem, że składacie daninę Tabbie przy drzewie ofiarowania - powiedział wprost Chance. – Wiem, że robicie to w noc przed pełnią, czyli pojutrze. Chciałbym wziąć udział w ceremonii. Zobaczyć, jak to się odbywa. Czy, szlachetny Kiutl, pozwoli mi i moim przyjaciołom wziąć udział w tym zaszczytnym wydarzeniu. Przybyliśmy z daleka, by pokłonić się bogu Zimy. Wszyscy widzieliśmy już Biały Czas i walczyliśmy z duchami Trzech Wiatrów. Ina zaświadczy. Han zaświadczy. Przebyłem długą drogę i moi przyjaciele również, by ujrzeć Tabbę na własne oczy. By pokłonić mu się w noc składania daniny. Czy dostąpimy zaszczytu, czy nasza wyprawa będzie niepotrzebną drogą. Kiutl mądry. Kiutl zdecyduje. My przyjmiemy każdą jego decyzję.

- Zgoda – powiedział młody szaman spoglądając na gości. – Widzę, że wasze serca i wasze intencje są czyste.

- Sami będziemy mieli daninę dla Tabby – powiedział ucieszony B.E. Chance. – Widziałeś zapewne tą wielką skrzynię na naszych saniach. Są tam podarunki, takie jak daliśmy ludziom Kiutla, tylko więcej. Dla Tabby.

Ostatnie słowa B.E. Chance’a wyraźnie ucieszyły szamana.

- Jutro pokażę wam drzewo. A teraz idziemy na spoczynek. Już późno.

Miał rację. Głowy same opadały im na piersi.



* * *

Tej nocy wszyscy spali, jak zabici. Nie męczyły ich ani sny, ani żadne dźwięki dochodzące z lasu.

Za to obudziło ich wycie wiatru i jakiś harmider.

Kiedy wyszli na zewnątrz okazało się, że w nocy zaczęła się zamieć śnieżna. Ale nie to było najgorsze. Jakuci rozpaczali nad zagrodami, w których trzymali psy potrzebne im do polowań i ciągnienia mniejszych sań. Okazało się, że wszystkie zwierzęta, co do jednego, leżą martwe.

Rozpacz i żal mieszkańców wsi łamała serce. Zagniewany i smutny Kiutl próbował przekonać do czegoś zrozpaczone Rigę, Tulę i Minszę. Staruszki spoglądały złowrogo w stronę wychodzących z namiotów przybyszów. Widać było, że to w nich dopatrują się przyczyny.

- Wiem, co sądzicie – powiedział B.E. Chance spoglądając prosto na młodego szamana. – Przysięgam ci jednak, na wszelkie świętości, że to nikt z nas. Naprawdę. Nie mamy nic wspólnego ze śmiercią tych nieszczęsnych zwierząt.

Bo to, że psy zostały otrute, było jasne dla każdego, nawet laika. Wokół pysków nieszczęsnych zwierząt zastygła piana zmieszana z krwią. Część zwierząt jeszcze żyła. Wiła się w konwulsjach skamląc boleśnie, a pomiędzy nimi krzątała się bezsilna i zrozpaczona Irimi, próbując pomóc męczącym się psom.

- Ja wam wierzę – zapewnił szaman po wysłuchaniu tłumaczenia słów B.E.Chance.

- Zaprowadzisz nas do drzewa daniny.

- Zaprowadzę.

Jeden z konających psów zaskomlał przeraźliwie, a potem wyrzucił z siebie krew i wymioty i wyzionął ducha. Mała Rinni, stojąca pośród zszokowanych i milczących mieszkańców, zasłoniła twarz dłońmi i wydała z siebie dziwny, przejmujący dźwięk, który zabrzmiał prawie tak samo, jak przedśmiertny jęk psa zaprzęgowego.
 
Armiel jest offline