Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2013, 21:42   #19
Yannar
 
Yannar's Avatar
 
Reputacja: 1 Yannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znany
post wspólny


Dziwnym trafem wśród rozmawiających dominowali obywatele jej stron. Toskański akcent Carminy medyceuszka rozpoznała błyskawicznie uśmiechając się do swojego odkrycia. Trudno było nie zaintrygować się jej osobą, która tak nietypowy los obrała. Jakże ona radzi sobie samodzielnie wśród tak nieprzyjaznego środowiska? Jak się utrzymuje? Jakimi ludźmi otacza? Czy ktoś stoi za nią? Miliony znaków zapytania rozbłyskiwały w jej umyśle, jak iskry tańczą na pomiędzy krzesiwem i hubką. Jej prostota była rozbrajająca i zupełnie nieadekwatna do miejsca. Łatwo zatem było przeoczyć jej postać wśród tłumów tych odrealnionych postaci. Carmina dzięki takiej aparycji pewnie wiele widziała. I wiele wiedziała. Lukrecja podeszła do niej bliżej i odczekała dyskretnie w pobliżu. Kiedy tamta zakończyła miło gawędzić z Viscontim, nachyliła się do niej by szepnąć kładąc na jej ramieniu dłoń w ledwo wyczuwalny sposób.
-Chętnie pomogę.

Zupełnie nieznany medyceuszce Pizańczyk wydawał się budować z dziewczyną nić porozumienia. Najwyraźniej tych dwoje znalazło wspólny język a wzajemnie okazywana sympatia nie stanowiła tajemnicy dla obserwatorów. Zwróciła na niego uwagę chyba po raz pierwszy. Miała tę skazę, że jej wzrok przyciągali strzeliści mężczyźni, więc siłą rzeczy ci średniego wzrostu jakoś ginęli jej w tłumie. Dopiero powyższy dialog sprawił, że skupiła swój wzrok na nim na dłużej. Przyglądała się jego mimice, gestykulacji i doborze słów a nawet ubiorowi by stworzyć portret jego charakteru. Ciągle jednak nie potrafiła go ocenić ani pozytywnie, ani negatywnie. Lukrecja pozostawiła szybko te rozważania na rzecz samego Cesare. Błyszczał jak wypełniony słońcem miedziany talerz umiejscowiony na ciemnej ścianie. Skupiał nieznaną jej siłą uwagę przybyłych w sposób tak koncentryczny, iż nie jedna soczewka pękła by z zazdrości. Nabyta od innych energia aż kipiała z jego źrenic. Nawet sprężystość jego kroków oddawała ową tajemniczą właściwość. Jednak budził w niej obrzydzenie, które skrzętnie trzeba było ukryć. Jakaż to szkoda, że choć nie sepleni. Uśmiechnęła się po raz kolejny do siebie. Sytuacja spisku coraz mniej ją interesowała. Dystans jaki obrała sprawiał, że z trudem powstrzymywała ziewanie. Tliła się w niej nadzieja, że dyskusja szybko się skończy a ona usiądzie przy Carminie by zobaczyć jakim talentem malarskim Stwórca obdarzył tę śmiałą kobietę.


Roberto był lekko niewyspany, toteż nie wtrącał się w rozmowy, ani też nie przyglądał za bardzo pozostałym osobom. Był Wenecjaninem dopiero co przybyłym do miasta, nie miał kontaktów ani znajomości wśród tutejszego półświatka, czy też wśród gminu. Miał tylko jedną jasnowłosą ladacznicę, którą zachował dla siebie. I która mogła wiedzieć wiele, albo nic. Ale wszak nie zdążył jej przesłuchać. Pozwolił więc godniejszym od siebie i bogatszym w monety i sługi dyskutować o planach ujęcia spiskowców.



-Nie ma zatem co zwlekać - stwierdził Borgia. -Nie będziemy Paniom przeszkadzać w tej ważnej pracy. Panno di Betto, jako że malowała panna te pokoje, nie muszę jej nigdzie prowadzić. Doskonale wiesz, gdzie będziesz mieć spokój i dobre światło do pracy. Jeśli raczyła by pani jej towarzyszyć, pani Lukrecjo - okazja by panie spędziły chwilę czasu sam na sam pojawiła się błyskawicznie. -A my, póki jesteśmy w tym gronie musimy omówić jeszcze jedną sprawę. Jeżeli jest ktoś w Rzymie, kto mógłby rzucić światło na tę sprawę, to zapewne nie zaryzykuje tego jeno z dobroci serca i bogobojności. Potrzeba nagrody.
-Mieliśmy już okazję to przedyskutować, książe - potwierdził Farnese -wraz z szanownym panem Chigi.
-Mój bank, zawsze przychylny Kościołowi - podjął bankier, odzywając się w tej grupie po raz pierwszy; miał bardzo cichy głos, jakby nawykły do tego, że ludzie i tak go słuchają bez konieczności przekrzykiwania kogokolwiek -gotów jest wesprzeć watykański skarbiec złotem. Czyny niecne nierzadko podparte są chciwością, czemu zatem nie moglibyśmy wykorzystać ludzkiej chciwości do naszych celów?
-Ha, jak dziwki usłyszą o nagrodzie, to same przetrząsną swój burdelik w poszukiwaniu dowodów - ze śmiechem stwierdził Baglioni, lecz radość szybko w nim wygasła. Wszak złoto, które otrzyma dziwka, to złoto, którego nie otrzyma Baglioni. Z chwilą, gdy nagroda zostanie ogłoszona publicznie, szanse na jej otrzymanie zmaleją w obliczu konkurencji.
-Miejmy taką nadzieję Gian Paolo. Miejmy taką nadzieję - rzekł Borgia. -Korzystając z tego, że chwilowo czekamy na wynik prac pań de’Medici i di Betto, pozwolę sobie porozmawiać na osobności z kardynałem Farnese i panem Chigi. Pieniądze to nużący temat, a panowie z pewnością znajdą w swoim gronie lepszy - zakończył i skierował się z dwójką dostojników do wyjścia. Tyle, że mógł nie mieć do końca racji. W sali zapanowała nerwowa cisza, której nikt nie kwapił się jakoś przełamywać. W końcu, gdy zaczęło się to przeciągać na tyle długo, że stało się nie do wytrzymania, ciszę przerwał Roberto Tavani, pytając o samopoczucie papieża. Nie był to temat neutralny, który mógłby rozluźnić atmosferę, ale przynajmniej był adekwatny. Da Fermo wraz z kardynałem Farnese zapewniali, że papież jest w dobrym zdrowiu, lecz nie można się było przecież spodziewać, że próbę zamachu zignoruje. Nie ignorował przecież poprzednich, knutych przez della Rovere, czy też przez Sforzów. Tylko jakoś nikt nie chciał zwrócić uwagi na to, że zarówno kardynał della Rovere, jak i spiskowcy Sforzów pozostawali na wolności. Jak zatem można było zagwarantować, że i głowa spisku z zeszłej nocy nie umknie przed karą?




Carmina z przyjemnością opuściła komnatę, zabierając ze sobą donnę Lukrecję. Pałac Apostolski rzeczywiście znała jak własną kieszeń. I to znała tak, jak nigdy nie pozna oficjalny gość. Gdy jej ojciec, tu nazywany PinturicchUiem, dostał od papieża zlecenie na dekorację sześciu sal i dodanie wieży do pałacu Mikołaja I, miała piętnaście lat. Drobna, jasnowłosa dziewczynka szybko stała się ulubienicą służby, wyłudzała od kucharek orzechy i pomagała ojcu malować freski. Tu dorastała w ciągu trzech lat pobytu, tu straciła i niewinność - przy czynnym udziale Cesare - i wiarę - to uczyniła juz sama, podglądając życie Watykanu. Teraz prowadziła Lukrecję kilkoma korytarzami, skręciła za aksamitną kotarą, wspięła się schodkami, by znaleźć w południowym skrzydle pałacu, tam, gdzie bogate komnaty ustępowały miejsca tym mniej uczęszczanym. I oto był; jej pokoik, gdzie nocowała niegdyś z ojcem, o dziwo niemal nie zmieniony, nadal pod oliwkowej barwy ścianą stało skromne łoże, w rogu stół, u okna fotel o zszarzałym, aksamitnym siedzisku. Za oknem gałęzie magnolii pokrywały plamy blasku. Carmina przysiadła na łożu, wskazując Lukrecji fotel. Jej orzechowe oczy były zarazem smutne jak i zaciekawione, pogładziła swój notes i postawiła sakwę u nóg.
- Witam w moim świecie - powiedziała cicho.


Lukrecja szła w znacznej bliskości za plecami Carminy. Plecy dziewczyny kołysały się wraz z biodrami, kiedy przemierzała pałacowe korytarze ale szczególnie, gdy ta znajdowała się na schodach. Dla mężczyzny widok mógłby być kuszący, mimo że młoda malarka zachowywała nadzwyczajną skromność Nie to bowiem budziło zmysły, co było lubieżnie pokazane, ale to co mądra kobieta skrywała jako tajemnicę. Nie ta bowiem zawładnie na dłużej męskim umysłem, która sama pod strzałę podbiega, ale ta która da się złowić dopiero temu z najwytrawniejszych łowczych. Na tych rozważaniach minęła jej droga do tego tajemniczego, skromnego pokoju. Kilka niezbędnych sprzętów nie dodawało wnętrzu pompatycznej urody, raczej jakiś rzadki rodzaj uroku. Wyczuła sentyment w głosie Carminy, kiedy ta zaprosiła ją do środka. Usiadła wygodnie w fotelu patrząc jej prosto w oczy. Wysłane spojrzenie było pełne ciepła i ciekawości. Udało się znaleźć z dala od krzykliwych mężczyzn, w ciszy i spokoju mogły się bliżej poznać. Wyznaczone zadanie raczej było dla niej okazją niż celem. Medyceuszka poczuła jak przez jej ciało przelewa się fala spokoju. Rozluźniła napięte mięśnie pleców i prostując szyję odpowiedziała równie cicho.
-Czuję się zaszczycona. Od jakiegoś czasu obserwuję Cię i podziwiam. Skąd w tak młodej osobie tyle odwagi? Skąd siła by przeciwstawić się światu i iść skromnie po swoje? Posłała jej delikatny uśmiech, jak komplement wieńczy gładkie słowa, tak mimika jej twarzy gładziła wypowiadane słowa.


Carmina wzruszyła ramionami - nie z lekceważeniem, z zakłopotaniem tylko.
- Pochodzę ze wsi, nie nauczono mnie wielkich manier. Miałam być mamma, jak wszystkie kobiety u nas, byłam najmłodsza z rodzeństwa. I najbardziej krnąbrna. Taki duch niespokojny... Malowałam od małego brzdąca, ojciec przymykał oko na ten upór, a matka płakała. Dla niej jestem kobietą upadłą
Wyjęła szkicownik w grubej oprawie, o miękkich, welinowych kartach, z sakwy na ramieniu komplet grubych ołówków, sepii i ochry, nożyk do ostrzenia, białe wapno i drzewny węgiel w otulinie. Spokojne ruchy, ciepłe spojrzenie. Usmiechnęła się do Lukrecji.
- Mam małą szkołę malowania dla tak samo krnąbrnych panien, trochę zamówień wpada dzięki znajomym, trochę za portrety... jakoś sobie radzę.To popatrz na razie na wstępny szkic, będziemy uzgadniać szczegóły.
Grubym ołówkiem o szarym graficie zaczęła rysować na kartce notesu zarys męskiej twarzy.


- Niespokojne duchy potrafią odmienić losy całego kraju. Medyceuszka wodziła wzrokiem za ruchem dłoni sprawnie wypuszczającej spod grafitowego stożka kształty twarzy poszukiwanego mężczyzny. Nawet jeśli nie bardzo mają na to ochotę. Dodała z nieskrywanym smutkiem w głosie. Taki indywidualizm z reguły kończył się albo pomnikami albo stosem. Światło wkradające się przez jedno z wąskich okien padało wprost zebrane w warkocz włosy dziewczyny tworząc wokół jej głowy świetlistą aurę wraz z ogonem przypominającym ten od komety. Szara suknia tworzyła kontrast dla tego pięknego zjawiska. Lukrecja zastygła zauroczona tym widokiem. Gdyby tylko była w swojej Florencji mogłaby objąć ją swoim patronatem, a tak cóż... pozostawało Carminie dobrze życzyć, by okrutny los z nią akurat obchodził się łaskawie... lub modlić się za tą młodą malarkę, ale akurat w siłę swojej modlitwy powątpiewała. Stwórca wielokrotnie pokazywał jej, że jej pragnienia nie są Jego pragnieniami.
-A więc radzisz sobie. Brawo. Jeśli sława twojego talentu rozejdzie się między arystokracją, za kilka lat powinnaś mieć reguralne dochody. Spojrzała na coraz gęściej utkaną siatkę kresek tworzoną na papierze. [i]Nie miałam okazji się mu dłużej przyglądać niż mgnienie oka. W głowie utkwiły mi jego wielkie ciemne wąsiska... i krzaczaste brwi.


- Wąsiska. Brwi. Brązowa szata. Twarz pociągła, nos rzymski, szczęka wydatna, grdyka cofnięta. Ramiona zgarbione...- rysowała szybko, starannie, z wprawą, przenoszącą na kartę wyrazisty rys ni to smutnej, ni zaciętej, jakby chłopskiej twarzy. Skończywszy szkic, zaczęła rozjaśniać kredą, cieniować sepią, opuszkiem palca rozcierając kontury, wzmacniając tło... - Na tej uczcie signore Cesare podesłał mi dwa dobre kontrakty, oby doszły do skutku. Starczy na czynsz za kamienicę i szkołę, a może nawet na naprawę dachu. Mam ozdobić jeden salon bogatemu kupcowi, a drugi przyśle mi swoją córkę, by ją trochę malować nauczyć. Snobizm jest w cenie. Choć przyznam ci się, że najbardziej lubię malować twarze, jest w nich coś magicznego, prawda? Ty masz piękną twarz, pani. - wyciągnęła dłoń i dotknęła policzka i łuku brwiowego Lukrecji palcami. - [i]Twój mąż musi być szczęśliwy, mając tak urodziwą żonę.[\i]-
Odsunęła notes, pokazując szkic Lukrecji. - Podobny?


Kontakt skóry policzka z jej dłonią był zaskakujący i... miły. Lukrecja trzymała chłodny dystans do ludzi, więc nikt nie przekraczał tak swobodnie bariery wokół niej. Chyba do tej pory musiała rozsiewać jakieś lodowe iskry. Coś się w niej zmieniało, topniało. Wczoraj ktoś ją całował, dziś młoda dziewczyna ot tak wyciągnęła ku niej dłoń. Proste ludzkie gesty a jakże odległe od florenckich doświadczeń. Rzym, Watykan były co prawda położone na południe, ale gdzież im tam było do typowej południowej swobody obyczajów, widać jednak było już tu pewien luz, którego musiała się nauczyć. Widząć, że praca dobiega końca, wstała nad Carminą i spoglądała na gotowy już prawie portret przez jedno z jej ramion.
- Tak... lepiej bym go nie opisała. Miał taki błysk w oku. To było... nieco przerażające. Zmieniła ton na mniej oficjalny z lekką nutą rozbawienia. Mój mąż? Roześmiała się gardłowo. Jedyne co widzi to pośladki karczmarek lub odkryte walory pijanych dziewek. Ależ Carmino! Romantyczna miłość jest tylko w pieśniach bardów, życie niesie ze sobą twarde prawa i twarde warunki. Przypuszczam, że od dnia zaręczyn jest mu wszystko jedno jak wyglądam. Każde dobre małżeństwo to układ, spisany przez dwa rody. Nijak szukać w nim adoracji czy zachwytów. Im szybciej się z tym pogodzisz, tym mniej rozczarowań poczujesz.
Położyła dłoń na jej ramieniu i nachyliła się ku szkicowi.
- Myślę, że nie przesunęłabym ani jednej kreski. To im wystarczy do poszukiwań.


Carmina nieco szerzej otworzyła oczy na szczere wyzwanie donny Lukrecji. W brązowych tęczówkach zamigotalow spółczucie, wstała, pakując przybory malarskie i zamykając notes.
- A więc pokażmy efekt naszej pracy signore Cesarowi. Proszę mnie kiedyś odwiedzić w pracowni, pani Lukrecjo. Od Via Aurelia za kościółkiem santa Domenica w lewo, uliczka nazywa się Via Virginia. Pytać o szkołę malarską dla panien.

Ruszyła ku drzwiom, na moment obejrzawszy się za okno, w słońce. A potem znikła w korytarzu, wzywając Lukrecję do siebie...




***
Praca z nieocenionym udziałem Maury, wspierającym MG, "niedoprzeoczenia" Abishai
 
__________________
Błędy uczą nieufności do świata i do siebie. *T. Konwicki*

Ostatnio edytowane przez Yannar : 15-04-2013 o 22:55.
Yannar jest offline