Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-04-2013, 11:08   #12
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Post wspólny Graczy -część I

Kapitan zaklął siarczyście, spluwając przy tym na bruk. Następnie poprawił kapelusz i sprawdził, czy wygodnie sięga do kordelasa. Spojrzał jeszcze po towarzyszach, aż w końcu postąpił krok w przód, stając twarzą twarz ze strażnikiem. Przez chwilę taksował go bystrym okiem, kiedy ten zaczął ich ponaglać.
- Spocznij, żołnierzu. Przecież nikt tu nie szuka problemów - zaczął spokojnym i miękkim tonem. Mierzyli się na spojrzenia, niczym para szermierzy. Max od razu wywnioskował, że nie stoi przed nim jakiś tam strażnik bramy. Od tego biła stanowczość i zdecydowanie, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Szanse na wyperswadowanie żołnierzowi, żeby ich zostawił w spokoju, były raczej nikłe. Ale kto nie ryzykuje ten nic nie ma. - Wołają mnie Fanrath Dersh. Jesteśmy tylko garstką poszukiwaczy przygód, którym uroiło się bieganie za wyimaginowanym skarbem. Rozumiem, że twoja praca jest bardzo ważna dla zapewnienia bezpieczeństwa temu miastu. Jako iż nie chcemy już więcej sprawiać kłopotów, zamierzamy je opuścić.

Strażnik zmierzył kapitana wzrokiem. Zrobił podejrzliwą minę, ale szybko spoważniał i powiedział: Nikt teraz nie opuści miasta. Przedstaw pozostałych towarzyszy.
Pytający kiwnął ręką na jeden z patroli i grupę poszukiwaczy “wyimaginowanego” skarbu otoczył zgrabnie patrol ośmiu dodatkowych strażników.

Caria zauważyła poruszenie przy bramie. Nie pchała się jednak do strażników, przeciwnie, cofnęła się nieco dbając o to, żeby za plecami mieć ścianę i z tego bezpiecznego - w miarę - miejsca obserwowała rozwój sytuacji.
Caria odsunęła się nieznacznie od grupy, jednak strażnicy, którzy otoczyli grupę nie przepuścili jej. Musiała stać teraz tak, że była powiązana z resztą towarzyszy.
Marika wsadziła rękę do kieszeni i oparła się nonszalancko o mur. Odruchowo obracając palcami swój ulubiony pierścień obserwowała sytuację. Fałdami szerokiej tuniki okryła miecz. Jednocześnie dyskretnie i powoli przesuwała się coraz dalej od grupy. Na dobrą sprawę nawet nie poznała nowych towarzyszy i właściwie nie do końca wiedziała z kim ostatecznie miała podróżować. Za dużo ludzi kręciło się w tym miejscu. Jej idealny szarobury podróżny strój niemal zlewał się z szarzyzną i brudem miasta czyniąc z niej nieatrakcyjną i kruchą dziewczynę, zupełnie nieszkodliwą, która przeszkadza dorosłym w pracy. Z niepokojem obserwowała zamieszanie. Nie zamierzała uciekać. Czekała na moment w którym mogłaby włączyć się do ewentualnej walki. Powoli zbliżyła się do jakiegoś straganu i udała zainteresowanie skórzanymi sakiewkami. Kogoś tu miała ochraniać. Super. Szkoda tylko, że na razie nie widzi tego gościa. Tak czy inaczej, zamierzała wywiązać się z zadania. Odruchowo pogłaskała głownię miecza. I obserwowała dalej. Jeden facet z drużyny właśnie wdał się w dyskusję ze strażnikiem. To jakiś palant, chociaż... może mu się uda. Marika rozejrzała się za jakimś koniem i wypatrzyła jednego przy dość odległej karczmie. Zaczęła kalkulować. Zdąży podbiec i ukraść konia czy nie...

Marice udało się odłączyć od grupy. Jednak jakiekolwiek próby opuszczenia kordonu jakim otoczona była okolica bramy była niezwykle ryzykowna. Mimo oddalenia się, ktoś nadal mógłby ją powiązać z grupą, gdyby chciał.
Niras podrapał się po policzku. Już od paru dni zapominał o goleniu się. Skupiał się na myślach odciągających go od przytłaczającego tłumu. Nie lubił tłumu. Nienawidził go. Odnajdywał tych ludzi, jako wartościowe obiekty, tylko jeśli leżały na stole przed nim, gotowe do rozcięcia, do przygotowania do pogrzebu, lub gotowe na śmierć. Wszyscy byli idiotami... Spojrzał na strażnika przewracając oczami. Tylko kontroli im brakowało. Stał w miejscu, niech ktoś się wytłumaczy za nich wszystkich, a reszta niech się nie rzuca w oczy... też dobrze. Jak ktoś przejął inicjatywę, to niech ją trzyma. Chociaż Niras najchętniej wyjąłby coś ze strażnika i nakarmił tym jego kolegów - natrętów...
- Potrafię sam się przedstawić panie - powiedział, uśmiechając się Niras, rzucając krótkie spojrzenie Maximilianowi. - Tokr Młodszy - powiedział po prostu, pierwsze lepsze imię i przydomek, jakie wpadło mu do głowy, z pomieszania personali dwóch ostatnich ofiar. Nie licząc tych, co napadli Roberta.

Choć nie było tego widać na jego twarzy, Max zaczął coraz bardziej się niepokoić. Strażnicy mieli przewagę w liczbie i wyposażeniu. Poza tym przy bramie nigdy nie stoją słabi żołnierze. Kapitan zdawał sobie sprawę ze zbliżającego się zagrożenia. Nie znał swoi towarzyszy i nie mógł wiedzieć, jak sobie radzą z walką. Sam nie jest jakimś słabiakiem, a można rzec, że wręcz przeciwnie. Walka to jeden z jego żywiołów. Ale na morzu, kiedy ma pod stopami pokładowe deski. Potrafi zręcznie manewrować i kąsać skutecznie niczym wąż. Wie też jak, gdzie i kiedy posyłać swoją załogę. Na lądzie sprawy wyglądają inaczej. Cokolwiek by się nie wydarzyło, musi próbować do samego końca. Nie mógł przewidzieć wyniku tej potyczki. Rzucił kolejne spojrzenie na kompanię. Jednego mężczyzny brakowało, może był gdzieś w pobliżu, a może dopadł go ktoś po drodze. Kapitan zauważył, że rudowłosa kobieta znacznie oddaliła się od grupy. Szczwana lisica.
- Tamte dwie panie - wskazał na Carię i Catalinę - to Enthara Arvil oraz Katerina “Pąk Róży”. Ten jegomość to Gajusz Serman, a tamten w czerwonym stroju - Walery Norka. Chociaż nikt ich nie kojarzył, wolał dla bezpieczeństwa wymyślać imiona. Innym powodem było to, że sam ich prawdziwych nie znał.
- Od kilku tygodni poszukiwaliśmy grobu pewnego człowieka. Korsarza dokładnie. Kiedyś kapitanował na dalekich morzach, gdzie też wzbogacił się jak żaden inny. Rok temu przypłynął do tego miasta. W porcie powiadają, że kiedy przyszedł czas jego śmierci, udał się do okolicznej jaskini, w której załoga pochowała go z częścią złota. Wiemy gdzie to jest i teraz zamierzaliśmy się tam udać. - Maximilian próbował jak mógł zaciekawić strażnika. Po kilkunastu miesiącach recytowania pirackich opowieści nabrał wprawy w opowiadaniu bajek. Musiał ich w coś wplątać. Gdyby powiedział, że wyruszają do innego miasta, strażnik dopytywałby się gdzie zmierzają, kim są i jaki mają w tym cel. Fortel z poszukiwaczami skarbów wydawał się obłędny, a sam żołnierz mógł ich wziąć za dziwaków. I na tym mu zależało. Niech strażnik uzna ich za obłąkanych i niegroźnych, a nóż puści ich, byleby tylko nie robili zamieszania. - Rozumiem też, że nikt nie może opuścić miasta. Takie masz rozkazy i wręcz podziwiam twoją gorliwość. Mało osób może wierzyć opowieściom o niestworzonych skarbach, ale kto potwierdzi to, że są całkiem mylne? Kapitan William za swojego życia zgromadził kopce złota. Logicznym jest, że załoga nie wzięła ze sobą wszystkiego. Tak postępują piraci. Musieli to gdzieś zakopać, a co jest lepszym miejscem na zakopanie skarbu, niż grób kapitana, który nawet po śmierci będzie go strzegł? - zrobił chwilową pauzę, upewniając się w zachowaniu strażnika. W końcu, nieco ściszonym tonem, tak aby jego ludzie nie usłyszeli, rzekł: - Skarb ten jest za duży jak na naszą piątkę. Jestem pewien, że jeszcze zostanie cały garnek złota, który mógłby powędrować w ręce solidnego i wiernego swojej sprawie żołnierza. Nawet gdyby to wszystko okazało się tylko bajką, nie mamy dokąd się udać. Jesteśmy bez grosza, a wszystkie cenne rzeczy zastawiliśmy w tutejszym lombardzie, po to by skolekcjonować sprzęt na wyprawę. - Kolejna krótka chwila milczenia. - Więc jak będzie? Nie masz nic do stracenia. Jeżeli chcesz nas zakuć w kajdany, to równie dobrze możesz to zrobić później.

Nie wszystkie słowa docierały do uszu Markusa i chyba nawet był z tego zadowolony nie musiał za dużo pamiętać i ewentualnie kłamać. Kapitan gadał jak nakręcony i Markus miał nadzieje, że opowie dokładnie tę samą bajeczkę kolejnym razem. O ile podanie jakichś nazwisk było jeszcze sensownym, acz ryzykownym, pociągnięciem; to opowiadanie o jakimś lombardzie było już głupie. Lombardów w mieście było kilka i można było łatwo sprawdzić historyjkę... Steintenberg miał nadzieję, że kapitanowi nie wpadnie do głowy jakieś przekupywanie strażników. Jasne, że brali wszyscy, ale tu jednak było to zbyt niebezpieczne i propozycja taka mogła zostać źle odebrana...
 
Aschaar jest offline