Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-04-2013, 23:27   #13
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
post wspólny Graczy, cz. II

Robert spojrzał na otaczających go strażników. Nie bał się ich zbytnio. Wiedział, że po aresztowaniu jeszcze tego samego dnia powinni zostać wypuszczeni, chyba że będą o coś podejrzani, ale tego się nie obawiał. Gdyby strażnicy czegoś od niego chcieli, to przyszli by do jego domu, a nie robili zasadzkę pod bramą, o której ktoś może poinformować poszukiwanych i wtedy nic z zasadzki nie wyjdzie. O wiele bardziej obawiał się zachowa “Fanratha”. Co prawda starał się ich wyplątać z tej sytuacji, ale jeżeli jedno z nich zostanie rozpoznane to zginą wszyscy, a Robert nie chciał nie wypełnić misji. Wyciągnął z kieszeni jabłko i zaczął je jeść. Popatrzył na resztę grupy. Pięć osób... pięć z siedmiu. Ruda kobieta, która im towarzyszyła oddaliła się od grupy.
- Suka... - powiedział pod nosem. Spojrzał na swojego towarzysza, który toczył rozmowę ze strażnikiem – „Oby mu się udało” - pomyślał.

Caria zatrzymała się, dodatkowo strażnicy odcięli ją od muru. Niedobrze, nie lubiła sytuacji, kiedy za plecami miała innych, zamiast stabilnej ściany. Kapitan.. mówił, rozkoszując się brzmieniem własnego głosu. Dać mu skrzynkę, żeby go wszyscy widzieli... rapier, żeby mógł nim wymachiwać.. zwróciłby na siebie uwagę strażników i spokojnie by przeszli. Ale poświęcenie towarzyszy nie było dobrze widziane. Chyba. Caria nie do końca rozumiała funkcjonowanie organizacji. Czy żeby chronić list powinni oddać swoje życie? Chyba nie miała takiej gotowości na ten moment... “ Takie masz rozkazy i wręcz podziwiam twoją gorliwość” spiżowy głos kapitana rozciął powietrze .. pamiętała to zdanie, było w jakiejś księdze, a może na szkoleniu je słyszała.. Miała tylko nadzieję, że strażnicy byli szkoleni z innych ksiąg.
Co innego było niepokojące. Kapitan łgał jak z nut - każdy to widział - ale w sumie opowieść była dość spójna. Popełnił jednak błąd, podając ich nazwiska. Co z tego, że fałszywe. Jeśli ich pojmą i odpytają jeszcze raz - nie było pewności, że każdy zapamięta nazwisko przypisane mu przez kapitana. To raz. Dwa - jej nazwisko było znane. Miała nadzieję, ze twarz nie.. Naciągnęła głębiej kaptur peleryny i wymacała sztylet na udzie. Nie planowała dać się pojmać, ostatnie wydarzenia uczyniły ją nieco nieufną. Na tyle nieufną, żeby podejrzewać, że ta cała sytuacja nie była przypadkowa, a została zaaranżowana.

Marika stała przy straganie i czekała na właściwy moment. Miała plan, ale nie chciała psuć bajecznej historii jaką snuł kapitan specjalnie dla strażników. Na wszelki wypadek obserwowała też potencjalnych pomocników, którzy pomogliby jej zrobić zadymę. Wypatrzyła kilku kandydatów i spokojnie czekała. Może obejdzie się bez zamieszania.

Cyklon spokojnym stępem podjechał pod bramę. Zarżał cicho i potrząsnął grzywą, na co Titania poklepała go po karej szyi. Odruchowo sięgnęła do rękojeści miecza. Nie znała możliwości innych, niepokoiło ją, że ktoś może jej zawadzać w trakcie walki.
Rozejrzała się stwierdzając tymczasowy brak zagrożenia.
Podjechała na pobocze, bacznie obserwując jegomościa wdającego się w rozmowę ze strażnikiem. Stanęła bokiem, niepozornie sięgając po lekturę, jednocześnie podsłuchując dyplomację delikwenta. Gdy wskazał ją i jeszcze jedną kobietę, udawała zaczytaną. Oczywiście nie puściła mimo uszu imienia wymyślonego na poczekaniu - skwitowała to przewracając oczami. Kapitan tak się wkręcił, że jego opowieść w niektórych momentach była ciężka do przełknięcia.
Już nieco mniej zainteresowana rozmową, zeskoczyła z siodła i podała koniowi jabłko na otwartej dłoni. Gdy wierzchowiec jadł, Titania gładziła go po miękkich chrapach z wielką czułością. W ciszy czekała na rozwój wydarzeń, póki co, niczego nie planując.

- Przednia historia. Naprawdę. Z ciekawości wysłuchałem jej do końca. Widzisz tylko, mój panie - ciągnął strażnik, ostatnie dwa słowa wypowiadając ironicznie. - Panna Dax jest nam znana. Oddajcie broń i poddajcie się, inaczej będziemy musieli użyć siły.
Strażnik położył dłoń na rękojeści miecza, a reszta dobyła broni.
Kapitan nerwowo omiótł otoczenie drżącym okiem. A więc koniec gadania, trzeba wymyślić coś innego. „Jest ich zbyt wielu. Rozbiją nas w kilka minut.” pomyślał. Jakkolwiek ciężko było mu to przyznać, tym razem walka nie załatwi wszystkiego. Są zmuszeni się poddać. Daleko nie uciekną, jeśli by tego spróbowali, a z więzienia zawsze można nawiać. Tak przynajmniej sądził.

- Tym bardziej niejasne jest dla mnie, czemu żądacie identyfikacji, skoro rozpoznajecie moją osobę - Caria zsunęła kaptur i podeszła bliżej dowodzącego strażnika. - Wiecie, ze nie jestem poszukiwana. Doświadczyłam wielkiej tragedii ostatnimi czasy, straciłam rodzinę, a samotnej kobiecie w żałobie należy się od straży ochrona i pomoc, nie bezpodstawne opresje! Kto jest waszym przełożonym?
- Przyznaję też, ze popełniłam niejaką pomyłkę, wybierając Kapitana
- zgromiła mężczyznę wzrokiem - na szefa mojej obstawy. Albo on źle zdefiniował swoją rolę. W każdym razie opuszczam Miasto, a nie mogę podróżować sama. Proszę nas przepuścić.
- To wiele wyjaśnia.
- Strażnik stał w zadumie przez chwilę. Zaczął się pocić.
- Dobrze. Będziecie mogli opuścić miasto, lecz dopiero o zmroku. I bez niego - wskazał palcem na kapitana. - Za kłamstwo obetnę gadowi język. Ach.... i musimy was przeszukać.
- Nie sądźcie go, panie, zbyt surowo
- poprosiła Caria, zaglądając strażnikowi w twarz - Nie zbywa mu na męstwie, ale przemyślny zbyt nie jest... Najpierw działa, potem dopiero rozum uruchamia. Nic złego na myśli nie miał, a już na pewno obrazić was nie było jego intencją. Pomóc mi chciał, a kłopotów narobił, dureń jeden... Ja nie mogę czekać do wieczora. Rodzina dalsza się mnie spodziewa, niepokoić się będą... Cała moja rodzina tutaj, panie strażniku, rodzice, brat., wszyscy zarżnięci, jako te zwierzęta, dopiero co po ich pochowałam.. - broda zaczęła jej drżeć, złapała strażnika za przód kaftana i rozpłakała się, wciskając twarz w jego pierś.
Strażnik niebywale się zakłopotał. Popatrzył nerwowo na otaczających go towarzyszy. Oni również byli zmieszani.
- Przykro mi, panno Dax, ale taki mamy rozkaz. Nikt nie opuści miasta do zmierzchu tą bramą... - Teraz strażnik zniżył ton głosu, tak, że słyszała go tylko panna Dax. - Ale mogę was wyprowadzić z miasta. Tylko musicie oddać broń i dać się odprowadzić...
- Oczywiście, panie strażniku, dziękuję bardzo
- wydukała dziewczyna, nie przestając szlochać - pewnie mają broń, nie interesowałam się tym. Ale ochrona musi mieć jakąś broń, prawda?
- Dobrze, teraz ją oddajcie, proszę wydać rozkazy swoim ludziom panno Dax.
- Strażnik zmiękł całkowicie.
- Następnie proszę się udać za mną, pod eskortą moich ludzi.

Caria pokiwała głową, oderwała się od strażnika i obtarła twarz ręką.
- Kapitanie... - powiedziała, zwracając się do von Spirita, jako “dowódcy” swojej “obstawy” - Ten strażnik to uczciwy i rzetelny człowiek. Przeproście go za wasze słowa - w swojej mądrości pojął, że to była nieudolna próba ochrony mojej osoby. Potem wyjdziemy z Miasta, pod jego eskortą, abym zdążyła na spotkanie z rodziną. Strażnicy przechowają naszą broń.

Niras ucieszył się, że farsa się w końcu skończyła. Był już prawie gotów do walki, kiedy Caria całkiem sprawnie nieco uspokoiła sytuację, mieszając wszystkim w głowach. Przynajmniej jedna osoba, która nie starała się wszystkiego załatwić nędznymi kłamstwami, bądź mizerną dywersją. Wszystko co mówiła, nie było prawdą, ale sprawnie ją omijała, grając na emocjach strażnika. Konr stał spokojnie, gotów oddać broń. Przeszukanie mogłoby dość kłopotliwe, gdyby kazali zdjąć mu zbroję. Nie był jednak jednym z tych, którzy okazywali zdenerwowanie, bądź je łatwo odczuwali.

Max przez chwilę miał ochotę zdzielić strażnika w tę surową mordę. Powstrzymał się jednak, przez wzgląd na rychłą śmierć i inne nieprzyjemności z tym związane. Póki co szkodził, miast pomagać. Kto zresztą kiedykolwiek go zapewnił, że początki należą do najprostszych?
- Ja... - zaczął, zachowując zimne oblicze. Zdał się jednak na wymuszony uśmiech. - Głupio wyszło. Nie chciałem nikogo okłamywać na czyjąś niekorzyść. Życie me bym oddał za panienkę Carię! - dodał z werwą, sięgając ręką w jej stronę. - Nie pozwoliłbym jej wpaść w kłopoty i próbowałem oszczędzić jej nieprzyjemności. Moja to wina, mam wybujałą wyobraźnię. Od dziecka marzyłem o podróżach morskich, a stać mnie jedynie było na zakup tego beznadziejnego stroju - zawiesił głowę i umilkł na moment. - Jeśli taka jest cena za to, aby moja panienka miała bezpiecznie kontynuować podróż, jestem gotowy oddać się pod waszą władzę. - Teatralnie wystawił przed siebie ręce, jakby czekał, aż skują go w kajdany. „Kurwa, same komplikacje” pomyślał.

- Zdajcie broń i ruszajmy. - Strażnik odwrócił się, a ci, którzy otoczyli zebranych podeszli by odebrać ich broń.

Caria nie oddała sztyletu, “zapominając” o nim z powodu emocjonalnego poruszenia. Jeśli jednak jakiś strażnik zapytałaby ją wprost – bez wahania pozbyła by się broni.

Marika wzruszyła ramionami.
- A co mi tam, niech będzie. - powiedziała i podeszła odpinając miecz. - Macie panie strażniku. Tylko uważajcie na niego bo to trochę sentymentalna dla mnie rzecz. Mój ojciec mi go wykuł i chciałabym go mieć z powrotem. No wiecie. To taki babski miecz. Lekki, dla słabej kobiecej dłoni z wyrytym imieniem mojego byłego, co prawda ale zawsze mile wspominanego chłopaka. O tutaj. - uśmiechnęła się przyjaźnie pokazując wydrapane imię na głowni.

Titania odpięła swój miecz i podała go jednemu z wartowników.
Nie spodziewał się, że będzie aż tak masywny, praktycznie ugiął się pod jego ciężarem. Zmarszczył brwi i wyczekująco spoglądał na jeźdźca. Catalina odpięła łuk i kołczan od siodła, po czym podała go mężczyźnie. W duchu uśmiechnęła się, że długi zwiadowczy płaszcz zakrył arsenał noży do rzucania. Rozłożyła ręce, dając do zrozumienia, że to wszystko.

Robert oddał broń z wyraźnym grymasem na twarzy.
„Co to za eskorta bez broni?” - pomyślał po czym wsiadł na konia i ruszył z resztą grupy. Rozejrzał się po towarzyszach. Panna Dax, Którą mieli rzekomo chronić szła piechotą, a kilku jej gwardzistów jechało konno. To musiało dość dziwnie wyglądać. Robert zbliżył się do niej i wyciągnął rękę.
- Panno Dax, proszę wsiąść na konia, od drogi piechotą będą panią boleć nogi - powiedział najlepiej jak tylko potrafił i uśmiechnął się do niej uprzejmie.
- Dziękuję - powiedziała Caria, łapiąc mężczyznę za przedramię. Wybiła się zwinnie i po chwili - z Roberta niewielką pomocą - siedziała już w siodle za jego plecami.

Wyglądało na to, że jednak strażnik da Kapitanowi spokój i nie wrzuci go do lochu. „A szkoda, oszczędziłbym sobie całej tej wycieczki i przesiedział w klimatyzowanej celi. Zjebałeś, to teraz trzeba opróżnić ten kielich goryczy” – pomyślał.
Zamaszystym ruchem dobył kordelasa, na co żołdacy musieli się wzdrygnąć, nadstawiając w jego szyję własny arsenał. Max jednak, jak gdyby nic się nie stało, przełożył rękę na koniec ostrza i podsunął broń pod nos domniemanego kapitana straży.
- Poszukiwacz bez broni to marny poszukiwacz - odburknął, zmuszając się do wyszczerzenia zębów.
Osobiście miał sentyment do tej broni. I bez wciskania jakiś kitów - nie była to ani porządna, ani względnie drogocenna rzecz. Nie kazał go wykuć u żadnego ze szlachetnych kowali, ani nie usiekł owym mieczem głowy smoka. Ot, zwykły piracki kordelas, zdobyty po jakimś umrzyku, będący teraz idealnym dopełnieniem jego korsarskiego image’u. Jak to mawia: “dziewki lecą na duże miecze”.
Po całej ceremonii odstąpił krok w tył, oparł okryte czarnymi rękawicami pięści o biodra i wypiął dumnie pierś, czekając na rozwój sytuacji.

Całe zamieszanie zdążało w zgoła nieoczekiwanym kierunku i Markus mimowolnie pomyślał, że zdecydowanie lepiej było od razu tak podejść do sprawy. Drużyna w eskorcie strażników zmierzała najwidoczniej do bramy i to wzbudziło czujność mężczyzny. Za bramą mogło się już stać wiele rzeczy... W każdym razie - skoro chwilę temu zrobił wiele, aby go z grupą nie połączono, teraz nagle nie mógł do tej grupy się dołączyć... Postanowił, że spróbuje wyjść z miasta "na chama" przypinając się do idących... To było ryzykowne, ale mogło się udać... Zresztą, jak tylko ta durna brama się otworzy to może dać w długą i zatrzymać się daleko za bramą wprowadzając dodatkowy zamęt i zamieszanie... Cała ta sytuacja wyglądała bowiem na "dziwną"...
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline