Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2013, 12:15   #21
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Cathil obudziła się nad ranem. Jej wzrok od razu padł na zabudowania pod drugiej stronie rzeki. Nie widziała wozu. Istniała duża szansa, że krasnoluda już dawno tam nie było. Na jego miejsu nie czekałaby na rozwój wydarzeń i wzięła nogi za pas. Musiała jednak mieć pewność.

Wyciągnęła z torby linę i sprawdziła ją na całej długości, wykonała odpowiedni węzeł, oplotła się w pasie i na krzyż wokół tułowia i ramion.

Poszła na pomost, z którego wczoraj uciekł im prom. Zaczepiła swoją prowizoryczną uprząż o grubą linę. To była jedyna możliwość przejścia na drugą stronę rzeki. Cathil sprawdziła jeszcze raz solidoność zastosowanych węzłów, owinęła dłonie szmatami, zahaczyła nogi o linę i zaczęła swoją powolną wędrówkę. Ręka, ręka, noga, noga i dalej, w pełnym skupieniu.

Bułka z masłem takie przejście będąc uwieszonym liny - wydawać by się mogło. Tymczasem dziewczyna pokonawszy jedną trzecią drogi już odczuła zmęczenie w rękach. Lina, która zdawała się z brzegu dobrze naprężona, pod jej ciężarem wygięła się w dół i Cathil widziała jak kilka metrów dalej zwisa kilka centymetrów na spienioną powierzchnią wody.

Nurt rzeki był bystry a wystające kamienie powodowały zdradliwe zawirowania, które widziała gdy tylko wykręciła wystarczająco głowę. Tak więc przesuwała się ciągle do krytycznego punktu, ręka, ręka, noga, noga a wilgotny wiatr podrywał krople wody i rosił jej twarz. Gdy dotarła już prawie do środka liny, ta była już tak wygięta, że poczuła strumień wody na plecach. Lodowaty strumień, nieprzyjemnie mokrej wody. Nie było wyjścia. Chociaż czuła jak ręce jej mdlały, to wiedziała, że jest w połowie drogi i równie daleko ma w obie strony. Parła więc dalej naprzód. Powoli, nieustannie. Zanurzyła się już do połowy w strumieniu wody i teraz walczyła nie tylko ze swoją słabością lecz również z silnym strumieniem, który chciał ją zepchnąć w dół. Przez chwilę głowę zalała jej woda. Szarpnęła się, prychnęła, zebrała w sobie i przesunęła się znowu dalej. Za chwilę była za krytycznym, najniższym punktem. Ręce mdlały lecz czuła, że sobie poradzi. Lina wznosiła się już powoli.

I gdy już zaczynała wygrywać i czuć się pewniej noga zawinięta wokół liny ześliznęła się z niej. Silny strumień uderzył obracając nią całą. Osłabione ręce nie wytrzymały uderzenia i fiknąwszy koziołka plasnęła twarzą w wodę. Prąd od razu porwał ją w dół. Szarpnęło w pasie. To prowizoryczna uprząż, którą przywiązała do liny zatrzymała ją w miejscu niemal przecinając na pół. Rzuciło ją na duży, omszały głaz. Uderzyła o niego brzuchem a następnie kolanami.

Uderzenie pozbawiło ją tchu, wypompowując z niej powietrze jak z przebitego miecha kowalskiego. Wir wciągnął ją pod wodę, która zaczęła jej się wlewać w usta i nos. Czepiając się kurczowo liny, pociągnęła ją mocno, raz jedną, później drugą ręką. Udało jej się wydostać ponad powierzchnię wody.

Wdech. Płuca świszczały. Znowu pod wodę. Ciągnąć linę... ciągnąć. Wdech. Białe mroczki przed oczami. Kolejne centymetry. I krok za krokiem, szarpana na linie jak latawiec na wietrze. Gdy dotarła do promu i padła wyrzygując wodę, była przemoczona do suchej nitki, zziębnięta i wyczerpana. Gdyby teraz ktoś podszedł do niej, mógłby zrobić z nią wszystko a nie dała by rady stawić oporu nawet kilkuletniemu dziecku. Świszczała i harczała walcząc o powietrze.

Uniosła głowę. Nikt nie przyszedł jej zarżnąć. W oddali przez mgłę widziała rozmazany kształt, który mógł być chatką. Tylko kot, czarny kot, siedział na brzegu i lizał swoje lśniące futro czerwonym języczkiem. Przetarła oczy dłonią, prychnęła wodą prosto na kota, choć nie była pewna, czy jest prawdziwy. Nie mogła jeszcze odpoczywać, jeszcze nie teraz. Na pół pełznąc, na pół raczkując jak nieporadne niemowle dopchała się do rosnących przy pomoście haszczy, sturlała się w nie i tak jak padła, tak leżała, próbując zebrać siły.

Płuca bolały. Płuca paliły żywym ogniem nieprzywykłe do oddychania wodą. Ile tam leżała? Nie miała pewności, lecz gdy już była w stanie udźwignąć się na nogi, słońce było w połowie drogi do zenitu. Sierściucha nie było. Zebrała się na nogi, wyciągnęła nóż zza pazuchy, gotowa go użyć na każdym, kto się do niej zbliży i ruszyła w stronę chatki - szukać krasnoluda, albo chociaż jakiejś odpowiedzi. Gdy upewniła się, że wozu nie ma w pobliżu, zakradła się pod ścianę i zajrzała przez okno. Zobaczyła pustą izbę. Skromne meble. Światło dnia padało na drewnianą podłogę. Ani żywego ducha.

Nieco ślamazarnie wspięła się na parapet i starając się uważać na ewentualne pułapki lub ataki z ukrycia, wtoczyła się niezgrabnie do wnętrza chaty. Właściwie, używając kolokwializmu, zwaliła się z parapetu na podłogę. O cichym wejściu, czy przyjęciu postawy bojowej raczej nie mogło być mowy. Podniosła się. Omiotła pomieszczenie wzrokiem. W rogu izby stało łóżko, którego z okna nie widziała. Leżał na nim, jak się chwilę później okazało, młody mężczyzna. W plecy wbitą miał strzałę, teraz złamaną przy kubraku. Nie żył.

Rozmasowując zbite biodro podeszła bliżej do trupa. Przez chwilę patrzyła na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wreszcie otrząsnęła się z zamyślenia i zaczęła przeszukiwać chatkę. Nie lubiła jak przydatne rzeczy się marnowały. Z najbardziej przydatnych rzeczy znalazła kilka miedziaków, zapewne zapłatę za przeprawę. Reszta nie przedstawiała dla niej żadnych wartości.

Zgarnęła pieniądze do kieszeni i rozejrzała się za jakimiś ubraniami, które nie były tak zniszczone, ani mokre, jak te które miała na grzbiecie. Zgarnęła co było do zgarnięcia i opuściła chatkę, tym razem przez drzwi - nie było co się wygłupiać, krasnoluda dawno tu nie było. Dolezła do promu i spróbowała go ruszyć. Wolała nie powtarzać swojego ryzykownego tańca na linie. Prom kołysał się, przywiązany niedbale do pomostu. Odczepiła go i zaczęła powoli ciągnąć w kierunku drugiego brzegu, gdzie zostawiła towarzyszy niedoli. Powoli, wytrwale. Była zmęczona zmaganiem z żywiołem a zajęcie, którego się podjęła wcale nie było proste. Musiała często odpoczywać lecz w końcu, gdy słońce minęło zenit udało jej się dostać z powrotem na drugą stronę rzeki.

Gdy wreszcie przybiła do brzegu, niemal spełzła na suchy ląd i uwaliła się tuż przy ognisku.

- Gzargha nie ma - powiedziała, przymykając oczy - Zabiłam przewoźnika. Niechcący.

Znachorka ożywiła sie na te słowa, zmusiła Cathil do badania, zadawała irytujace pytania. Zmęczona łowczyni chciała po wszytkim uciec, wstała i chciała odejść by lizać w samotności rany. Kesa jednak zrównała się do niej, nie dając jej spokoju. Cathil chciała odwarknąć, ale dała za wygraną. Przeszła kawałek w stronę rzeki.

- Masz w płucach trochę wody - powiedziała Znachorka - Organizm sobie z nią poradzi, albo i nie. Nie wiadomo, od czego to zależy. Ale jeśli zaczniesz się dusić, kaszleć masz mi powiedziec, a ja ci pomogę. Rozumiesz?

Cathil trochę to zaniepokoiło, podrapała się po głowie i przytaknęła.

- Problem z oddychaniem. Mam powiedzieć - powtórzyła instrukcje. Znachorka wydawała się być miła, opiekuńcza. Cathil poczuła rumieniec na policzkach. Nie wiedziała co wlaściwie się dzieje. Dawno nikt nie okazał jej takiego zainteresowania.

- Dobrze - Kesa skinęła głową - Potrzebujesz mnie, zebym ci pomogła, a ja potrzebuję ciebie, zebyś mnie mogła obronić. Rozumiesz? Potrzebujemy siebie nawzajem

To Cathil rozumiała bardzo dobrze. Na jej twarz wrócił zwykły grymas.

- Coś za coś - burknęła - To wszystko?

- Nie. W nocy, kiedy spaliśmy nad brzegiem, widziałam ciebie, jak sie nade mną pochylasz, z nożem. - Nie pytała, stwierdziła fakt - Jeśli mi coś zrobisz, nie będe mogła ci pomóc. Wiecej - potrafię szkodzić, tak, zeby nie było tego widać. Nie nożem. Inaczej. Rozumiesz? Potrafię leczyć, ale też powodować choroby. Nie chcę cie więcej widzieć z nożem nade mną. To jasne?

Cathil słuchała słów kobiety z coraz większym zdziwieniem i rosnącym gniewem. Nie zrobiła tego o co ją posądzała. Dlaczego Kesa sądziła inaczej? Czy widziała to o czym mówiła we śnie? A może Cathil zrobiła coś i nie pamiętała? Zdarzało się i tak.

- Opowiadasz bajki - fuknęła, wyminęła znachorkę i ruszyła dalej w mrok.

- Poczekaj. - Kesa mówiła spokojnie, stanowczo.

Cathil nie słuchała.

- Zostaw mnie w spokoju, wiedźmo - warknęła przez ramię.

- Pamiętaj, co powiedziałam. Potrafię zmusić tą wodę, co masz w płucach, żeby było jej więcej. Może już to robię? Utopisz się. Jeśli mnie zabijesz - nie pomoge ci.

W głowie Cathil zawrzało. Przestała myśleć. Czuła zagrożenie, czuła strach, czuła kajdany zaciskające się wokół grdyki. Musiała się wyrwać. Jej ciało poddało się odruchowej reakcji. Krok do przodu przekształcił się w obrót w miejscu, z ramienia spadł łuk, druga ręka sięgnęła po strzałę. Gdy stała twarzą w stronę znachorki, miała już naciągniętą cięciwę. Kobeta stała blisko, na tle ognia, jej sylwetka rysowała wyraźny kształt, zaproszenie dla Cathil. Dźwięk grającej cięciwy zakończył ich znajomość, w ten, czy w inny sposób.

I znów w przeciągu 2 dni strzała leciała do celu. Znów w stronę niewinnej osoby. Znów w plecy. Ponownie dosięgła celu... Głuche łupnięcie i powietrze, które uszło z płuc Kesy po uderzeniu. Jednak coś było nie tak. Obraz padającej zielarki stawał się zamazany. Powietrza było dosyć. Uszło przecież z płuc przeciwniczki. Daczego więc miała takie olbrzymie problemy z zaczerpnięciem choć haustu. Zdawać by się mogło, że zielarka zdążyła ją przekląć. Łuk wypadł z dłoni i uderzył o ziemię.Ta wyruszyła na spotkanie łowczyni i jak matka przytuliła jej twarz do siebie. NIgdy jeszcze tak wyraźnie nie odczuwała. Miękka trawa na policzku, chłodna ziemia pod nią. A więc to koniec. Cathil podniosła zamglony wzrok, poczuła łzy na policzkach. To była całkiem ładna noc ... powoli spadała w ciemność ... dalej nie było już nic ...
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 18-04-2013 o 12:21.
F.leja jest offline