Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-04-2013, 10:38   #100
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Mieszkańcy osady Kiutla stali się nieufni względem obcych. Wczorajsza życzliwość, zmieniła się w podsycaną strachem rezerwę. Sytuację odrobinę poprawił fakt, że dzięki podpowiedziom Iana i szybkiej reakcji miejscowych kobiet udało się uratować kilka psów. Nieszczęsne zwierzęta były słabe, ale rokowały spore nadzieje na wyzdrowienie.

Śledztwo prowadzone przez badaczy przed południem dało im niewiele więcej informacji, niż udało się ustalić wcześniej. Truciciel był jeden. Przybył do wsi w nocy, podrzucił zatrutą karmę zwierzętom i wycofał się na zachód. Tam, za namową Amerykanów, udało się trzech miejscowych myśliwych, by dokładniej poszukać śladów tajemniczego złoczyńcy. Istniała jednak obawa, że dmący śnieg zamazał już tropy. Niemniej jednak Jakuci wyruszyli bez zwłoki w drogę.

Nim wysłani w drogę zwiadowcy wrócili, Kiutl przyszedł do członków wyprawy i wyjaśnił im, że gotów jest wypełnić złożoną wczoraj obietnicę. Po krótkich przygotowaniach do drogi, polegających na zebraniu najpotrzebniejszych, ale nie obciążających zanadto rzeczy i przypięciu do stóp śnieżnych rakiet, wyruszyli w zaśnieżoną tajgę. Towarzyszył im również Han, który miał posłużyć jako tłumacz.


* * *

Tajga w miejscu, do którego prowadził ich mody szaman, nie wyróżniała się niczym specjalnym. Smukłe drzewa trzeszczały na wietrze i mrozie pochylając nad podróżnymi skute lodem iglaste gałęzie. Z powietrza sypał się drobniutki, lśniący w słonecznym blasku, śnieżny pył. Wędrowcy mogliby nawet zachwycać się tym pięknym widokiem, gdyby nie trud, jaki kosztowało ich forsowanie głębokiego, dziewiczego śniegu. Całą swoją energię musieli skupić na tym, by nie zapaść się zbyt głęboko w tej naturalnej przeszkodzie i dotrzeć na miejsce bez zbyt częstego wygrzebywania się z zaspy.

W końcu jednak dotarli na miejsce, którym okazała się niewielka, zasypana śniegiem polana ze stojącym na jej środku rozłożystym, ośnieżonym drzewem.


Kiutl zaczął coś mówić i Han przetłumaczył słowa Jakuta.

- Kiutl mówi, że to drzewo dzieci Tabby. Możecie iść wokół, ale nie podchodzić. Musicie trzymać się dziesięć kroków od drzewa. Tylko w noc można wejść w cień. Inaczej Tabba zły. Czy rozumiecie?

B.E. Chance potwierdził, że rozumie i zwrócił się do swoich lekko już wymarzniętych towarzyszy.

- Nie podchodzimy do drzewa. Nie chcę obrazić szamana. Rozejrzyjmy się jednak wokół. Może znajdziemy coś ciekawego.

Zaczęli rozglądać się wokół drzewa i w najbliższej okolicy szukając … czegokolwiek.

Obok drzewa wypatrzyli kilka małych kopczyków śniegu, jednak byli zbyt daleko, by ocenić, czym one są.

Świeżo spadły śnieg utrudniał zadanie, a słońce odbijające się od białej warstwy dosłownie ranił oczy, nawet skryte za zadymionymi szkłami okularów przeciwsłonecznych, ale jednak bez większego trudu Ianowi udało się odszukać coś, co zmroziło mu włosy na karku. Stare i prawie nowe ślady. Były wielkie, odciśnięte w wielu miejscach i z początku wziął je za tropy niedźwiedzia. Ale po chwili zrozumiał, że bardzo się myli. Ślady pozostawiło coś wielkiego, ciężkiego, coś, co musiało przypominać przerośniętego goryla. Z bijącym sercem, licząc na to, że padli ofiarą mistyfikacji Jakutów, Ian podzielił się z resztą odkryciem. Podobne ślady wypatrzył również Han oraz sam B.E.Chance i Arturo. Nawet jemu, chociaż nie nawykłemu do takich przemyśleń, sprawa zaczynała coraz bardziej fascynować.

Jeszcze jedno dało się z odnalezionych tropów odczytać. Prowadziły od drzewa w przeciwną stronę do wsi, w stronę kamiennych wzniesień zasypanych zlodowaciałym śniegiem. W stronę owianej złą sławą, niezbadanej Tarczy Syberii zwanej również Angarą, jej sercem.

Do obozowiska Jakutów wrócili zmordowani forsownym marszem przez śniegi, dwie godziny przed zmierzchem. Czas, który im pozostał wykorzystali na odpoczynek i sprawdzenie ekwipunku.


* * *

- Wiedziałem – Chance nie kryl nie tyle wściekłości, co i satysfakcji. – Wiedziałem! – powtórzył głośno spoglądając z nienawiścią w kierunku, w którym oddalały się ślady.

Kiedy bowiem obudzili się rankiem, po przespanej w miarę spokojnie nocy, okazało się, że nie ma w obozie Taksy. Przewodnik, który odnalazł dla nich wieś Kiutla, zniknął w nocy razem ze swoim ekwipunkiem.

- Nie można ufać ludziom mieszanej krwi – powiedział Kirgin po rosyjsku. – Są w niej złe duchy, które ciągle szarpią Szuszę w stronę mroku.

Han nic nie powiedział. Han wiedział swoje.

Nie było jednak zbyt wiele czasu, by organizować pościg, czy zadziałać coś w tą stronę. Taksa na pewno znał puszczę lepiej, miał broń i nie wiadomo, jakich sprzymierzeńców. W pewien sposób jego ucieczka ze wioski nieco ich uspokoiła, jak i poprawiła stosunek mieszkańców osady do nich. Nadal im nie ufano, ale topniała rezerwa i na skośnookich twarzach częściej pojawiały się uśmiechy, gdy Jakuci spoglądali w ich stronę.

W południe, kiedy słońce stanęło dokładnie na szczycie nieba, Jakuci zebrali się na środku wsi. Badacze szybko zorientowali się, że wszyscy są uroczyście ubrani, w pięknie zdobione ubrania ze skóry i futer. Przy dźwiękach egzotycznej dla uszu amerykanów, lecz przyjemnej muzyki, w rytmie skórzanego bębna.

Kobiety rozwiesiły wielką skórę pomiędzy dwoma reniferami, na którą mieszkaniec – jeden za drugim zaczęli składać różne przedmioty. Dary dla Boga Zimy: jedzenie, świecidełka, drobiazgi codziennego użytku oraz wszystkie rzeczy przywiezione im przez B.E.Chance’a.

Brodaty naukowiec obserwował ceremoniał z podnieceniem. Na jego plecach badacze bez trudu wypatrzyli charakterystyczny pakunek, w którym do tej pory woził swoją broń na polowanie.

Śpiewy i zbieranie podarków ciągnęło się bardzo długo, prawie do wieczora. Towarzyszyło temu również uroczyste dzielenie pokarmu – mięsnej potrawki, którą kobiety Jakutów, jak się zorientowali, przygotowywały od wczoraj. Główną esencją owego gulaszu były dwa serca. Jedno karibu, drugie psa, które miały symbolizować poświęcenie wsi dla Tabby.

Nim zapadł zmrok, skóra została zawinięta i umocowana pomiędzy renifery. Wszyscy badacze bez trudu ujrzeli wymalowane na niej, prymitywnie wyrysowane, dwunożne postacie, obok których plątały się co najmniej pięciokrotnie mniejsze, ludzkie sylwetki.

Kawalkada wioząca daninę ruszyła w drogę. Poza badaczami towarzyszyło jej jedynie pięciu ludzi, w tym młody Kiutl i Irimi. Składanie ofiary mogli obserwować tylko badacze i Han, jako osoba, której Kiutl zaufał. Buriaci musieli pozostać w obozie.


* * *


Zmrok w lesie zapadał szybko.

Renifery przebijały się przez śnieg dźwigając ciężar darów. Drogę oświetlał im jedynie księżyc i gwiazdy. Jakuci nie wzięli pochodni czy czegoś do nich podobnego i nie pozwoli też wziąć ich badaczom.

- Dzieci Tabby są dziećmi lodu, nie ognia – wyjaśnił uparcie Kiutl i z tego, że tego typu rzeczy badacze zostawią w obozie potraktował jako warunek niezbędny do spełnienia, jeśli chcieli wziąć udział w ceremoniale.

Dlatego też szli przez coraz ciemniejszy las. Cień kołysanych wiatrem drzew wydawał się być … nienaturalny Mroźne powietrze wypełniło dudnienie bębna, w który Kiutl uderzał w charakterystycznym, powolny, monotonnym lecz zarazem dzikim rytmie. Skrzypiący pod nogami śnieg i ciężkie oddechy maszerujących ludzi były

W końcu zmęczeni ludzie dotarli do drzewa, które badacze oglądali wczorajszego dnia. Jakuci z wyraźnym lekiem i szacunkiem zanieśli skórę z darami pod drzewo i oddalili się do reszty oczekujących ludzi. Ich nasmarowane tłuszczem twarze lśniły w mroku. Powietrze wypełniło dziwne napięcie, jakby tajga wstrzymała oddech. Mroźne minuty dłużyły się w nieskończoność. Zimne, syberyjskie powietrze kąsało wszystkich pod drzewem igiełkami mrozu wciskającego się pod zesztywniałe od zamarzniętej wilgoci ochronne odzienie.

W końcu, po ponad godzinie, doczekali się ….


* * *


Postać wnurzyła się spomiędzy drzew bezszelestnie. Była gigantyczna! Okryta białym futrem, ciągnęła za sobą coś w rodzaju prymitywnych sań lub nosidła. Zebrani przy drzewie Jakuci zaczęli coś śpiewać czy bardziej mruczeć, a ten pomruk był niczym ukojenie nerwów porażonych widokiem czegoś, co nie miało prawa istnieć!

Giganteus był ogromny. Ponad trzymetrowy, futrzany kolos. Ucieleśnienie prehistorycznej siły i zwierzęcej witalności! W tej właśnie sekundzie, kiedy bestia wyszła na polanę, wszelkie resztki niewiary w istnienie yeti wyparowały, nawet z najbardziej sceptycznego umysłu!

To nie mogła być mistyfikacja! Stworzenie było … zbyt doskonałe. Żadne przebranie nie oddałoby tej gry mięśni widocznych pod futrem kolosa. Żaden przebrany człowiek nie poruszałby się w takim stroju zupełnie bez wydawania dźwięków. Nawet śnieg miażdżony potężnymi łapami nie wydawał najmniejszego dźwięku.


Bestia spojrzała w stronę Jakutów, a potem w stronę badaczy, którzy nadal oniemiali, w szoku, wpatrywali się w potwora z mitów i legend, który objawił się pomiędzy nimi. Ciemne oczy ogromnego małpoluda zdawały się skrywać niesamowitą wiedzę i mądrość.

Han padł na twarz przed człowiekiem – niedźwiedziem. Z szacunku i trwogi. Spełniły się jego modlitwy i człowiek – niedźwiedź stał przed nim pełen swojej straszliwej mądrości, pełen tajemnicy i wiedzy o prastarych duchach, które mogły pokonać wszelkie choroby. Teraz Han musiał oddać mu cześć, by człowiek – niedźwiedź spojrzał na niego przychylnym wzrokiem.


Ian spoglądał na yeti z mieszaniną niedowierzania i ekscytacji. Stwór był … piękny! Wyczuwał a nim jakąś … bratnią duszę. Jakąś … więź, chociaż ta myśl wydawała się niemal tak samo absurdalna, jak widok giganteusa.

Max też nie potrafił otrząsnąć się z szoku. W oczach człowieka śniegu ujrzał mądrość i nagle zapragnął zrozumieć tą istotę. Skoro już zburzyła jego wiarę w porządek świata, równie dobrze ten prehistoryczny, wyraźnie inteligentny byt, mógł otworzyć nauce bramy do nieznanego. Połączyć dwa światy. Zrozumienie, to był klucz do poznania yeti.

Nathalie czuła zwyczajny strach. Potężna sylwetka która, niczym duch wyłoniła się z puszczy bez najmniejszego nawet szmeru, była niczym wcielenie atawistycznego koszmaru. To nie było zwierzę, tego była pewna. To była świadoma, być może starsza od nich wszystkich istota. Istota, która spojrzała w stronę panny Kelly i … wyszczerzyła potężne kły w czymś, na ślad uśmiechu. Wbrew swojej woli dziewczyna odpowiedziała uśmiechem i nagle poczuła, ze na twarzy zamarzają jej łzy. Sama nie wiedziała, czy były to łzy strachu, czy też wzruszenia.

James nie potrafił uwierzyć w to, co widział na własne oczy. To było niczym sen. „Mac” wpatrywał się w stworzenie oniemiały, nie mogąc ruszyć. Oszołomienie dotknęło nie tylko jego ciała, ale również umysłu. Bestia spojrzała w jego stronę. Jej oczy lśniły w ciemnościach, potężna sylwetka zdawała się zlewać z otaczającą ją tajgą, jakby giganteus był niczym kameleon.

Huk strzału tuż przy ich głowie przerwał tą zaczarowaną chwilę.

B.E.Chance wykorzystał ten moment i trafił potwora prosto w pierś.
Tryumfalny krzyk naukowca, zlał się w jedno z potwornym rykiem, za ich plecami.

Odwrócili się, jak na komendę, widząc drugiego giganteusa, który stał od jakiegoś czasu, niczym bezszelestny duch tajgi, za ich plecami. Ten już nie wyglądał tak przyjaźnie.


Jednym, wściekłym uderzeniem, trafił B.E. Chance’a w pierś. Naukowiec poleciał w górę, dobrych kilka metrów nad ziemią, i z impetem walnął plecami o zamarzniętą ziemię.

Bestia za ich plecami zaryczała wściekle i wtedy, z lasu wokół nich padły strzały. Potwór odwrócił się wściekle i skoczył między drzewa, najwyraźniej stawiając do walki przeciwko niespodziewanym sojusznikom.

Kitul krzyknął coś przeraźliwie, lecz nagle złapał się za pierś i padł w śnieżną zaspę. A potem, tuż przy drzewie, runął stwór, który został trafiony przez B.E.Chance’a!

- Rukki wierch! – dało się słyszeć tubalny, twardy głos, w którym bez trudu rozpoznali głos pułkownika Ratzula.

Zawtórowała mu seria z karabinu, po której przez tajgę poniósł się przeraźliwy, bolesny ryk śnieżnej bestii.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 22-04-2013 o 11:39.
Armiel jest offline