Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-04-2013, 16:04   #46
pteroslaw
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Baron Roland Sapienza vel Zaccaria Sidorio vel Anicostin Bast wstał. Miał serdecznie dość tej sytuacji, w której z jednego bagna wpadali po pas w kolejne. A mógł przecież żyć nieskończenie długo i szczęśliwie...

Gdy gentleman, będący zapewne “prezesem” zarówno ślicznych panien z opieki medycznej jak i zdecydowanie mniej ślicznych panów z obstawy poruszył temat pieniędzy, w czarnej duszy kotołaka drgnęła nieporuszana dawno struna.

“Obym nadal miał w sobie to coś, hahaha...” pomyślał mężczyzna i pobieżnie otrzepał swój strój z pyłu ulicy.

- Cóż, nie omieszkam mu podziękować przy następnym spotkaniu.- Zapewnił, wykonując grzeczny ukłon w kierunku Prezesa, nieco może staromodny, ale wciąż akceptowalny.

Kotołak nie musiał nawet wysilać swojego krystalicznego umysłu, by opracować plan.

- Niestety, ze smutkiem muszę zapewnić, że nie dysponujemy taką kwotą.- Podjął.- Proponuję jednak pewne rozwiązanie. Zagrajmy. Nasze długi, przeciwko naszemu życiu.-

Silvo do tej pory leżał spokojnie, głównie dlatego, że nadal żałował swojej ręki, ale kto by nie żałował straty czegoś tak istotnego, jednocześnie Kruk dalej rozmyślał nad swoim zadufaniem w sobie, założył, że w wieży będzie tak samo jak w jego świecie, okazało się, że prawda była zupełnie inna. Silvo zdawał sobie sprawę, iż musi wymyślić nowe techniki, specjalnie do walk z przeciwnikami na jakich można trafić w wieży. Wtedy usłyszał co powiedział Baron, długi, albo życie. Kruk poderwał się gwałtownie, zaczął mówić, ale ton jego głosu był zupełnie inny niż w czasie walki, teraz brzmiał bardziej jak dziecko ciekawe czy uda mu się wyjść cało z kłopotów.

-Niech On mówi za siebie. Ja jestem nieco bardziej staromodny. Moja propozycja jest taka, odpracuję tą sumę. Co Pan na to?

“Głupiec.” nie omieszkał pomyśleć baron, ale nie przerwał swojej gry kornego i ugrzecznionego petenta.

Jeden z osiłków, których łączny iloraz inteligencji zdawał się nie przekraczać obwodu bicepsu Barona, który to wcale do najsilniejszych nie należał, przemówił po dłuższej chwili.

- Przyjdźcie z pieniędzmi, albo za wami ruszymi. - stwierdził, zaś wszyscy odwrócili się w kierunku drzwi.

Cóż, i tak wyszło lepiej niż Roland spodziewał się na początku. Mieli czas na zorganizowanie pieniędzy i stawką nie musiało być ich życie i zdrowie.

- No cóż... Napijmy się zatem, mon ami.-

-Za co chcesz pić kolego? Za moją utraconą rękę, czy za kupę kasy, którą musimy zdobyć?

- Możliwie za jedno i drugie. Ufaj. Moc nas prowadzi.- Rzekł kotołak, kierując swe kroki ku pierwszemu widocznemu przybytkowi wódki i pijaństwa.

Ten zaś był nad wyraz blisko, zaś los chciał, by jego nazwa głosiła dumnie iż znajduje się on “Na skraju raju”. W środku poza dwoma stosunkowo przyzwoitymi samicami, z czego jedna wydawała się być koniem, znajdowały się same obszczymordy.

Silvo pierwszy podszedł do baru.

-Piwo poproszę.- Kruk wiedział jedno, tego wieczoru zapewne wyleje dużo napoju, w końcu nieprzyzwyczajony był do używania do picia lewej ręki. Postanowił też poczekać, aż Baron coś zamówi, mieli w końcu do obgadania sprawy dużej wagi.

Baron trzepnął swojego partnera po jedynej ręce, zanim zdołał położyć ją na blacie kontuaru.

- Nie jesteśmy tu, by pić, małpko. Jesteśmy tutaj w interesach.-

To mówiąc, rozejrzał się uważnie po sali, wzrokiem szukając stałego elementu tego typu knajp - stołu szulerów.

W każdej pijalni, szynku, czy innej tawernie musiał być przynajmniej jeden - to niepisana reguła. I zawsze siadający przy nim laicy odchodzili bez grosza przy duszy, a często również w niewolniczych kajdanach.

Nad jednym ze stołów znajdowała się jakże wspaniała tabliczka:

“Z kanciarza słodkich jaj

Zrobimy sobie raj

Przepyszna będzie wątróbka

To naszej uczciwości próbka”

Jakby dla potwierdzenia tego faktu, z tabliczki zwisało kilka mięsnych przetworów.

Cóż, była to zdaje się wrodzona gościnność mieszkańców tej strefy. Baron jednak miał swoje wierszyki na okoliczność gry w karty. Tego zawsze uczył go Bernard.

“Jeśli siadasz przy tym stole

zważ, że światło nie najlepsze,

a partnerzy, w każdym razie, przypadkowi.

Popraw pludry nim usiądziesz

i pod boki się podeprzyj

bo pewności siebie brak nowicjuszowi.

Kart nie sprawdzaj - znakowane!

Ale nie daj znać, że wiesz to,

bo obrażą się i wstaną od stolika.

Przegrasz tak, czy owak - chyba,

że oszukasz, ale zresztą:

>Nie po kartach się poznaje przeciwnika<.”

Baron zwykle stosował się do tych wskazówek. Wytrawni gracze, zwiedzeni jego uładzonym wyglądem wielkiego pana, oraz zachowaniem tak wyraźnie przesiąkniętym pewnymi cechami nowicjatu w grach hazardowych popuszczali nerwy i rozluźniali swoje praktyki. A wtedy sprytny kotołak zgarniał przynajmniej dwukrotność tego, co postawił. Oczywiście, działało to jedynie przez kilka partii, ale na późniejsze rozdania również było przewidziane kilka tajemnych sztuczek. Podszedł do stolika karcianego i nieznacznie poprawił sobie chusteczkę pod szyją i rękawy marynarki.

- Co jest lalusiu, zechcesz zagrać? - jeden z szulerów, ten posiadający najbardziej ubogie uzębienie warknął w kierunku nowoprzybyłego.

- Być może, być może...Jeśli tylko macie wolne miejsce przy kartach.

- Czekasz aż podamy ci krzesło? - warknął inny, wyraźnie urażony neutralną odpowiedzią swego rozmówcy.

Zaccaria zakasał rękawy raz jeszcze i usiadł posłusznie, przyglądając się współgraczom z ciekawością odbijającą się w jego oczach.

Miał plan. Jego wykonanie zależało jednak teraz tylko od tego, jak bardzo pijani są współgrający... oraz jak bardzo zamierzają respektować ową... “uczciwość” opisaną w wierszyku. Tak czy inaczej, zamierzał jak na razie dobrze bawić się przy pokerze.

Przetrzepał wszystkie kieszenie marynarki w poszukiwaniu czegoś wartościowego, co mógłby dorzucić do puli.

- Co to przedszkole, że na fanty chcesz grać? - zaśmiał się trzeci z graczy, który dotychczas przybierał milczącą postawę.

- Kredyty prosto z konta, innej opcji nie widzę - dodał niemalże bezzębny, który przemówł do barona jako pierwszy.

- Ja również nie widzę innej opcji, panowie
.- zgodził się natychmiast Zaccaria, by nie wypaść z roli. Mgliście zdawał sobie sprawę, że nie ma pojęcia o jakim koncie mówią karciarze, domyślił się natomiast, że widocznie każdy w Mrocznej Wieży je posiada. Kredyt zaś był, jak można się domyślić, miejscową walutą obiegową.

- Gramy w spitego szkutego - środkowy z kanciarzy wyjawił tajemniczą nazwę gry, która niemalże nie mogła mówić nic nowemu członkowi szulerskiej gry.

- Eee, pewnie nie wie co to. Patrzaj na jego łachy! - ten, który wziął głos jako pierwszy zauważył, dając Zaccarii informację zwrotną - jego gra była co najmniej dobra, skuteczna. Nawet jeśli, co wątpliwe, dał radę wziąć pod swój urok tylko i wyłącznie jednego, zapewne najgłupszego gracza, to i tak był to sukces.

- W istocie, prosiłbym o wyjaśnienie mi zasad tej egzotycznej gry.

- Eee to ten... - uraczony grą aktorską widz kompletnie się zablokował, jego rolę przejął więc bezzębny, który zdawał się być hersztem dla pozostałych.

- Rozdajemy po trzy karty, reszta jest w puli. - zaczął. - Dwie z nich możesz wymienić - czy to z pulą, czy też z dowolną kartą innego gracza. - kontynuował. Jego dłoń znalazła się nagle wśród nieco przetłuszczonych włosów, przygładzając je. Najwyraźniej miało to podkreślić wagę jego słów, dając znać że najbliższe sekundy będą zawierać w sobie kluczowy element gry.

- Wygrywa największa suma “oczek”, chyba że czyjaś suma będzie piątką. - podsumował.

- Dziękuję. Wydaje się dość łatwe...- Uśmiechnął się baron i poprawił chusteczkę pod szyją, by następnie położyć na stole obie dłonie i zacytować w myślach kolejną część nauk Bernarda.

“Gramy patrząc sobie w oczy

ręce muszą chodzić same

i pod stołem decydować o rozgrywce.

Nie drgnij, kiedy król którego w ręku masz

twą weźmie damę.

Szuler ten, kto pierwszy nazwie się szczęśliwcem.

Nie ciesz się, gdy go odkryjesz,

zwykle bywa trzech, lub czterech!

Siadłeś po to tu by zagrać UCZCIWEGO.

Swoje zapasowe asy

trzymaj długo blisko nerek

Póki nie zostanie ci już nic innego.”

Z tymi słowami w myślach Zaccaria czekał na rozdanie, czując jednocześnie przyjemny ciężar własnej talii w kieszeni koszuli. Na szczęście i jego karty i te, należące do miejscowych graczy miały identyczną koszulkę, inaczej plan byłby niezwykle wręcz utrudniony.


Rozdanie przyszło znienacka, zaś umiejętności tasowania bezzębnego były, nawet dla żyjącego od początku do samego końca świata czempiona, miłym aspektem tego właśnie wieczoru.

W pewnym momencie najróżniejsze sztuczki ustały, zaś karty zatrzymały się, tworząc idealną talię. Głupie uśmieszki wychodziły na twarze oponentów wraz z pierwszymi kartami, które otrzymali. Zaccaria spojrzał w swoje karty odruchowo, ukradkiem, jeszcze nim rozważył swą rolę. Niewątpliwie gest był za szybki by przykuć uwagę graczy tego szczebla. Jego karty to kolejno: dwójka, dziewiątka i dwójka. Dłoń wyczuła na koszulce to, że każda z kart wydaje się być znakowana.

Jak na wytrawnego gracza i pojętnego ucznia Bernarda, Anicostin Bast nie dał po sobie nic poznać, że wie o nadprogramowych symbolach na odwrocie kart.

“Zatem już wiedzą, tak? Hmm... Jestem ciekaw...”

Czuł, że dwójki pod względem oszustwa nie różnią się niemal, natomiast dziewiątka ma swój znacznik w nico innym miejscu. Kotołaka niezwykle wręcz ciekawiło, czy pomiędzy “dwójką”, a “dziewiątką” mieszczą się wszystkie pozostałe karty-liczby. Na razie jednak był czas na grę. Spodobała mu się ta nowa konkurencja, rozejrzał się więc po stole i twarzach współgraczy. Chwytał ich spojrzenia i łotrowskie uśmiechy, by odpowiadać swoim, arystokratycznym.

Kotołak zastanowił się chwilę. Było ok. 0,5% szans, że spośród wszystkich możliwości uda mu się wyciągnąć jakiegokolwiek asa, który umożliwiłby mu zwyciężający układ. Zamiast tego postanowił skupić się na osiągnięciu w miarę wysokiego wyniku. Zadeklarował więc wymianę - jedną dwójkę z środkową kartą szulera z jego lewej i drugą dwójkę z kartą z deku.

Grzecznie i cierpliwie odczekał, aż pozostali gracze dokonają ewentualnych wymian i rozpocznie się faza sprawdzania.

- Mam 29.- Zadeklarował, ukazując karty dla potwierdzenia - swoją dziewiątkę z ręki i dwie damy, które ugrał z wymiany.

- No paczaj, niby taki laluś, a jednak ugrał... - zdziwił się pierwszy z nich, rzucając na stół karty o wartości 15 oczek.

- Mnie również powalił - powiedział drugi, ukazując karty o wartości pojedyńczej dziesiątki oczek.

- No cóż, druga rundka? - spytał ten, który wcześniej tasował. W jego ręce znajdowała się najbliższa baronowi liczba - 25.

{// +30CP}

Baron z radosnym, entuzjastycznym uśmiechem kogoś, kto pierwszy raz zwyciężył w jakiejkolwiek grze zainkasował pulę i poprosił, by rozdać do kolejnej partii. Wewnętrznie zaś zmrużył oczy i przyglądał się kartom. Z tego co zauważył, karty były znaczone na lewym skraju względem patrzącego w nie gracza, by łatwo było zauważyć kod na ręku przeciwnika trzymającego karty w “wachlarzyku”. Im niżej usytuowany marker, tym niższej wagi karta. Prosta zasada, prosta sztuczka, a ile korzyści może przynieść?

Baron uniósł karty kolejnego rozdania i zerknął w nie z uwagą.

Karty po raz kolejny zatańczyły w rękach tutejszego krupiera, którego wygląd plasował znacznie niżej w drabinie społecznej, gdzieś w okolicach szanowanych przez wszystkich, lecz lubianych przez nikogo, czy też dokładnie na odwrót, konserwatorów powierzchni płaskich. Nie warto było nawet komentować tego, że trzy, może czterodniowy zarost nie dodawał mu uroku, lecz kreował wokół niego złą, nieco niebezpieczną i wrogo nastawioną aurę. Właściwie to czar, jaki roztaczała trójka magicznie prysł, czy może zmieniła się percepcja, sposób w jaki postrzegał ich Sapienza? Sam nie mógł być tego pewien, zaś nauki jego wspaniałego mentora zostawiały mu wystarczająco miejsca zarówno na interpretację, jak i błędy.

Tym razem karty, które trafiły w końcu do rąk barona nie mogły kojarzyć się zbyt dobre. Czwórka, Piątka i Walet - w teorii dawały duże szanse na zdobycie najwyższego wyniku, jednak znaki, które miały być przewagą szulerów, podpowiadały uczniowi Bernarda, że każdy ze współgraczy ma inne aspiracje.

“Hmm... To dość nieprawdopodobne, ale czyżby wszyscy oni dążyli do kończącego układu? Hmm... No dobrze, pójdźmy więc w ten gambit.” pomyślał kotołak i z niczego nie zwiastującym uśmiechem pociągnął dwie karty z deku, by zamienić je z czwórką i piątką.

Jego plan na tę turę był dość prosty - uśpić czujność karciarzy. Gdyby cały czas wygrywał, gracze mogliby zacząć coś podejrzewać, co w ogóle nie było mu na rękę. Jeśli jednak przegra partię od czasu do czasu, zachowa delikatny status quo karcianego stolika i nikt nie będzie w stanie udowodnić mu żadnej szulerki.

Kolejne rozdanie minęło gładko, głównie za sprawą nadnaturalnych wręcz umiejętności gry w karty, będących owocem jakże długiej współpracy z mistrzem wszystkich psot - Bernardem. Na nic zdały się więc podchody pozostałej trójki, a Baron, będąc pewnym że gra polega na odpieraniu całej trójki na raz, nie odczuwał żadnych kłopotów. Bezbłędnie odczytywał ich ruchy, oraz karty jakie posiadali. To samo tyczyło się karty na górze tych należących do “wolnych” - Sapienza czuł się, jakby ogrywał dzieci uczęszczające ciągle do przedszkola, zaś jego powiększający się stan konta nie dawał mu satysfakcji porównywalnej chociażby z pozbawieniem młodego osobnika cukierka.

Jedną grę wygrał wysokością kart, przy drugiej zaś ustalił sobie nieco inny cel, stwierdził że bez problemu wygra z nimi uzyskując magiczną wręcz piątkę, która miała zapewniać wygraną bez względu na wyniki pozostałych. Stało się dokładnie tak, jak przewidział, jednak mina szulerów dawała mu jawnie do zrozumienia, że powinien już sobie odejść.
+80CP

Silvo
- Nie wyglądasz na zbyt szczęśliwego - najwyraźniej barman pełnił w tym miejscu, tak jak w znanym krukowi świecie jedną z przyjemniejszych ról - był psychologiem bez dyplomu potwierdzającego jego zdolności.

Silvo wyłożył na blat kikut ręki i uśmiechnął się blado.

-Jakbyś zgadł. Ten cały Jonpa mnie sponiewierał a teraz muszę zdobyć kasę, żeby zapłacić za leczenie. Apropo, nie wiesz gdzie tu można zarobić?

- To zależy, jak bardzo cenisz swe możliwości - odparł barman.

-Mogę pracować dla każdego kto zapłaci, to oczywiste, że wolę zarobić więcej, ale liczy się każdy grosz.

- Nie do końca zrozumiałeś moje słowa - zaśmiał się blondwłosy lekarz dusz. - Jak wiele jesteś w stanie zaryzykować? - poprawił się po chwili pucowania jednej i tej samej szklanki.

-Cóż, całkiem niedawno zoorientowałem się w jednej rzeczy. Tutaj ryzykuje się wszystko albo nic. Więc myślę, że jestem w stanie zaryzykować nawet moim życiem.

- Za coś takiego z całą pewnością jesteś w stanie wiele zyskać. - dłonie mówcy bezustannie polerowały jedną i tą samą szlankę, tak jakby miało to zapewnić mu chociaż trochę spokoju, przybliżyć go do osiągnięcia szerokopojętego stanu oświecenia.

- W okolicy jest wiele klubów walk, bo, z całym szacunkiem, wyglądasz na ich zwolennika. - blondyn zaśmiał się gorzko, najwyraźniej te słowa nie kojarzyły mu się z komplementem.

- Tak samo jak i zlecenia. Zarówno na coś do zrobienia, jak i czyjeś głowy - dodał po chwili.

Czarnowłosy uśmiechnąl się lekko.

-Chyba jednak uderzę w kluby walki, to chyba nieco szybszy sposób na zarobienie pieniędzy, no i na zwiększenie swoich zdolności. Mam jeszcze jedno pytanie. Można tutaj gdzieś kupić coś w rodzaju protezy? Nie ukrywam, że przydałaby mi się jedna. No i jeśli można to ile trzeba na nią wydać?

- Jednym z szefów większych gangów jest lekarz działający magią i techniką, zapewne zdołałby ci pomóc. - odparł blondyn. - Niestety cieżko się do niego dostać, jego ochrona jest masywna i... brzydka - zaśmiał się.

-Więc chyba dochodzimy do ostatniego pytania kolego. Czy zupełnym przypadkiem gangi obserwują, lub kontrolują kluby walki?- Zapytał Silvo uśmiechając się chytrze.- No i byłbym wdzięczny za adres jakiegoś klubu, który wart jest polecenia.

- Zdziwi cię, jeśli powiem że nie mają ze sobą nic wspólnego? - twarz barmana pokrył równie chytry uśmieszek.

-Niespecjalnie, bo wiem co oznacza ten uśmiech. To jak będzie z adresem? Chyba, że nie ma nic za darmo.

- Policzyłem tylko za piwo - odpowiedział, by po chwili odłożyć szklankę na bok. Jego palce wykonały kilka ruchów, a przed twarzą Silvo pojawił się jeden z adresów.

Silvo wziął kartkę z adresem i dopił piwo.

-Cóż dzięki za wszystko. Jakbyś podtrzebował pomocy pytaj o Silvo, albo o Kruka. Chętnie pomogę.- To powiedziawszy czarnowłosy wstał z krzesła, po czym rozejrzał się po barze, szybko zlokalizował Barona grającego przy stole w karty. Silvo postanowił zostawić go tam, w końcu nie był mu nic winny. Teglo wyszedł z baru i skierował się pod adres, który dał mu barman.

Jakby na zawołanie względny spokój został przerwany przez liczne wybuchy towarzyszące widokowi kobiety-kucyka w drzwiach małego kramu. Huk przemknął przez wszystko, co znajdowało się w okolicy kilkudziesiąciu metrów, jeśli nie kilometrów. Najwyraźniej trzeba było przemyśleć ich plany...
 
pteroslaw jest offline