Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-04-2013, 08:31   #41
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Chłopak kiwną lekko głową w geście powitania po czym usiadł przy stole po turecku.
- Otrzymałem pewien dywan na początku mojej wyprawy. Pochodzi z mojego świata i powinien posiadać zdolność lewitacji czy też latania. Niestety nie wykazuje jej. - niebieskowłosy od razu mówił o co chodzi. Był w stanie zdać sobie sprawę że jest w jakimś sklepie toteż najpewniej nie ma tutaj powodów aby zachowywać się przyjacielsko. Interes to interes.
- Nie abym nie był w stanie naprawić go bez pomocy jakiegoś dziecka, ale Shao sugerował, że możesz być w stanie nam pomóc. Mam trochę tych...kredytów, jeżeli cię interesują.
- Shao? - zapytała wyraźnie zdziwiona sprzedawczyni. - Przecież przyszedłeś tutaj samotnie, może ci się wydawało? - dodała po chwili przyglądając się swemu przyszłemu klientowi. Wzięła lekki łyk herbaty, jakby miało to wpłynąć jakoś na jej zdolności koncentracji, czy też zwyczajnie ukoić nerwy... W końcu przebywanie pod jednym dachem z tym konkretnym półnagim chłopcem nie było łatwe.
Aladdyn wpatrywał się w nią mrugając co kilka chwil. Wreszcie w którymś momencie złapał swoją herbatę i wziął dość głęboki łyk. Ten palant Shao był duchem! Mógł chociaż powiedzieć a nie...
- Ehehe, Shao jest moim znajomym. Powiedział mi gdzie cie znaleźć. - wyjaśnił niebieskowłosy odkręcając nieco sytuację. - Kieszeń tryb: widoczny. - wymruczał po czym złapał urządzenie i zaczął próbować je otworzyć mrucząc komendy takie jak "dywan" "dywan jesteś w ręce" "dywan z kieszeni" "badziew" czy "dywanie pojaw się".
Urzędzenie zasypywane tak wielką ilością komend znalazło w końcu to, czego szukało, a tkanina pojawiła się na rękach Alladina.
- Wiesz, że nie musisz jej do tego pokazywać? - zaklinaczka westchnęła nie spoglądając nawet na przyniesiony jej przedmiot. Wzięła głębszsy łyk herbaty.
- Brakuje w nim magii - odpowiedziała krótko.
- Tyle sam wywnioskowałem. Jesteś może w stanie ją dostarczyć? - spytał uśmiechając się głupio do dziewczynki. W pewnym momencie szybko szepnął - Kieszeń tryb niewidoczny - tak jakby nic nigdy nie było.
- Jestem. - rozmówczyni odpowiedziała, starając się zrównać w farsie zaniżającej ich intelekt z chłopcem o długim, niebieskim warkoczu.
- Ekhem - zakaszlała głośno, dając wirtualny znak rozejmu między ich nieistniejącą zwadą. - Nie wiem tylko czemu miałabym to robić - odparła po chwili, w której napięcie zaczynało delikatnie rosnąć.
- Zapłacę oczywiście. Co innego? - spytał wprost Aladdyn. Tak przecież działają sklepy, prawda?
Osobiście chłopak nie odczuwał irytacji gospodarza domu czy też nie zwracał na to uwagi.
Był zainteresowany tym jak miasto mogłoby wyglądać oglądane od góry z latającego dywanu toteż twierdził, że może na to wyrzucić kredyty. Choć te dziwne owoce były dobre...ciekawe, czy zostanie mu reszta.
- Magię nie zawsze można zmierzyć kredytami. - sprzedawczyni odpowiedziała wyraźnie rozbawiona tym faktem. Uważnie obserwowała reakcję swego rozmówcy, wyraźnie zaciekawiona tym, czy zdoła on ujrzeć jej aluzję do umowy o wątpliwej legalności.
Aladdyn wzruszył ramionami.
- Dopiero tu wlazłem. Mogę zapłacić czymś innym...nie wiem, jakąś przysługą. Obić kogoś, wyjaśnić coś. Znam coś w stylu magii co pozwala mi poznać naturę rzeczy. - propozycje chłopaka były dość proste. W Agrabahu miast było niewiele, a każde było samo sobie państwem. Legalność czy prawo to określenia tego, kto miał najwięcej pieniędzy, więc kupował posłuszeństwo. Nie było to coś, co przez głowę Aladdyna przejdzie samo z siebie.
- A może twoja ręka? - zaśmiała się głośno, by po chwili wskazać na “obcy” element w ciele Alladyna.
“Nie podoba mi się” - zakomunikowała przedziwna istota. “Śmierci demonem” - dodała po chwilli, przesyłając tylko surowe informacje. Niebieskowłosy poczuł, że bliższa sferze strona ciała zaciska zęby.
Chłopak podrapał się w głowę.
- Nie dam sobie odciąć ręki za naprawę dywanu. To niedorzeczne. - stwierdził nieco zaskoczony taką propozycją.
"Jeżeli nie tak potężny jak Djinn, to może będziemy w stanie uciec, gdyby się wnerwił." odparł Aladdyn kuli. Zrobił to jednak w myślach, na spokojnie. "Ale chyba nie myślisz, że my musimy przed czymś uciekać. - Odczarowanie również nie wchodzi w grę. - dodał uśmiechając się, zrozumiał, że kobieta musiała wiedzieć o obecności kuli. Jaki inny powód miałaby aby prosić go o rękę? O rękę? Aaah! Chłopak dostał swojego rodzaju oświecenia, najpewniej okropnie błędnego.
- Przepraszam, ale jeszcze cię nie znam. Zresztą, od kiedy to kobiety składają tą propozycję?
Kobieta zaśmiała się głośno, pozbawiając swój wizerunek ułamka przyjemnych cech, które jeszcze posiadał. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że popełnia błąd, wykroczenie, które w języku francuskim, czy też w łacinie miałoby nazwę podobną do śmiertelnej choroby, czy czegoś niewybaczalnego: “Faux Pas”.
- Drogi chłopcze, pierwsza z twoich interpretacji była znacznie bliższa prawdzie. - domniemana zaklinaczka odparła z wyraźnym rozbawieniem.
- Oh. To dobrze. - powiedział Aladdyn, co zabrzmiało dwuznacznie. - Cóż, ręki nie oddam. Jak nie ma innej opcji to sam sobie poradzę.
- Ay, ay, wszyscy teraz się targują - zaklinaczka westchnęła głośno wyrażając swe niezadowolenie tym jakże prostym i powszechnie wiadomym dla wszystkich mieszkańców piątego piętra faktem.
- Zawsze możesz “obić mordę” tego kogoś - powiedziała, zaś przed jej ciałem pojawił się holograficzny ekran z głową krokodylego celu.


- Gdzie go znajdę? - spytał Aladdyn uśmiechając się lekko. Prorok wiedzy robi za zabójcę aby dostać ulepszenie do dywanu. Ciekawe to rzeczy potrafią się dziać w tym świecie. Choć może raczej tu chodziło o charakter Aladdyna. - Groźny jest? Wygląda. Nie, abym sobie nie poradził ale jednak.
- Oi, oi. Nie poznasz natury jego właśnie schronienia? - zaklinaczka zaśmiała się głośno, wpatrując się w holograficzny ekran.
- Na twoim miejscu wzięłabym jakieś wsparcie - dodała po chwili zastanowienia. - Nie wygladasz na zbyt silnego... - zakończyła z rozbawieniem, prowokując tym samym swego rozmówcę. Filiżanka poruszyła się powoli w kierunku jej ust, zaś wspaniały zapach dotarł do niej, powodując delikatny ruch nieco zadziornego nosa.
Aladdyn zaczął analizować siedzącą przed nim postać wzrokiem. W końcu zatrzymał się na jej klatce piersiowej. - A ty na zbyt dojrzałą. - odparł w końcu. - Jeżeli doniosę jego łeb to udowodnię swoje zdolności, prawda? Jeżeli nie chce mi mówić gdzie go znajdę, to wskaż mi gdzie szukać jego nory. To na tym piętrze? Nie widziałem tu jeszcze krokodyli...czy tam aligatorów...czegoś... - Czymś się różni krokodyl od aligatora? Nowe pytanie zrodziło się w umyśle Aladdyna który był pewien, że czymś się różnią. Być może później sobie przypomni.
*Plask*
Uderzenie otwartą dłonią było tak szybkie, że mimo swej nieopisanej stereotypowości stało się niemożliwym do zablokowania. Twarz Alladyna zdobiona była teraz odciskiem dłoni, degradując tym samym jego tożsamość do poziomu tego, co ludzie w najbliższym większości świecie nazywają “Aleją sław”.
- Poradzisz sobie - odparła krótko.
Aladdyn zaczął masować policzek z nadzieją, że ukoi to niewielki ból. Czuł jednak satysfakcję. Jak gdyby wygrał argument, czy coś w tym stylu.
- W takim razie chyba będę szedł? - stwierdził i podniósł się, aby obrócić się na pięcie i skierować do wyjścia. Miał od pogadania z Shao.
- Będę czekać. - zaklinaczka odpowiedziała, zaś niebieskowłosy odniósł wrażenie, jakoby jej słowa poklepały go po plecach, ku pokrzepieniu serca blondyna. Shao zgodnie z przewidywaniami czekał na niego przed budynkiem.
- Jak poszło? - zapytał spokojnie.
- Słabo. Spławiła mnie. - Odparł Aladdyn. Prawdą było, że chłopak doszedł do wniosku jakoby zlecenie mu czyjejś głowy na podstawie samego obrazka było po prostu rodzajem sformułowania "wypierdzielaj". Choć pewnie jeżeli natknie się na aligatora, to spyta go o zaklinaczkę. Niebieskołosy spojrzał się na Shao i ni stąd ni zowąd przytulił go. - Czemu mi nie powiedziałeś, że jesteś zaledwie duchem! Potępienie, żyć po śmierci. Ale nie bój nic, możesz mi towarzyszyć ile pragniesz! - odrzucił go równie nagle. - W końcu jestem Aladdyn, potomek rodu Cassima oraz przewodnik niewiedzących. Znajdziemy kiedyś twój cel, przez który nie odszedłeś do nieba. - była to nagła zmiana postawy i zdecydowanie nie pasowała do chłopaka. Choć w sumie przypominała i scenę z kulą, którą przyjął z radością. - Chociaż nie abym cię lubił czy cokolwiek w tym guście. - no to już bardziej po jego języku.
Niebieskowłosy założył ręce na biodrach i odezwał się do niego - Czas na plan B. Gdzie tu da się kupić zwoje z magicznymi komendami? Sam sobie oczaruję dywan.
- Zależy od tego, jak bardzo mają być złożone - domniemany duch odpowiedział całkowicie spokojnie, jakby słowa o jego poprzedniej śmierci odbijały się od nieistniejącego ciała.
- Eh...może poziom podstawowy na początek? Bądźmy rozsądni. - odparł Aladdyn nieco zażenowany. Właściwie nigdy nie używał magii samej w sobie, mimo że jego zdolności były jej pokrewne.
 
Fiath jest offline  
Stary 03-04-2013, 21:44   #42
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Wojownik rzucił okiem na swego wierzchowca. Był spokojny, nie okazywał jak na razie żadnydch emocji.

-[i] Hej, chłopcze! Pewny jesteś że powinieneś starać się mnie pokonąć samemu? - uśmiechnął się delikatnie. W jego dłoniach uformowały się dwa sztylety. Cisnął je w kierunku młodzieńca. Chciał zobaczyć czy jego atak go dosięgnie. Sztylety były jednocześnie konstruktami. Jeśli miną przeciwnika, eksplodują łańcuchami, oplątując go, i zostawiając podatnym na atak. Jednocześnie, już nieprzydatny wierzchowiec rozpłynął się w małe jeziorko magmy. W razie jakichkolwiek ataków Igneus był gotów był uformować chroniącą go tarczę. W razie najgorszego zawsze pozostawał jego Semitan Vastatoris. Uśmiech nie znikał z jego ust, gdy sztylety podążały w kierunku jego przeciwnika.

Fioletowowłosy stał w bezruchu, najwyraźniej nie kłopocząc się jakąkolwiek reakcja. Przynajmniej do chwili, gdy te były oddalone od jego twarzy o niecały metr, wtedy to instynktownie skrzyżował ręce, niczym najbardziej prymitywna z możliwych zasłon. Torrens miał powody by rozszerzyć swój uśmiech, przeciwnik nie miał szans uniknąć tego ataku.

On jednak stał w bezruchu, jakby zaakceptował to, co miało stać się z jego ciałem. Najwyraźniej był jednością z wyrokami losu, lub też posiadał jakiegoś asa w rękawie.



Fioletowa energia która tworzyła wcześniej procę teraz utworzyła dwa dyski - każdy z nich zneutralizował atak pojedyńczego szkieletu.

- To teren stalowej gwardii, kim jesteś by zakłucać spokój? - chłopak zapytał, zaś fioletowe dyski zniknęły z jego rąk.

Torrens wzruszył ramionami, na razie wstrzymując się od atakowania. Niemniej rozrzucił dookoła kilka kulek, które potoczyły się, na razie jak gdyby bez żadnej wrogiej intencji.

- Wstrzymujesz wędrowca zabijając jego wierzchowca, i pytasz o zakłócanie spokoju? Kimże ty jesteś, by stanowić prawo? - spytał spokojnie Igneus, cały czas gotów do obrony.

- Spytaj się każdego, kogo mijaliście po drodze. - westchnął fioletowooki. - Nie był to dla nich zbyt miły spacer. - kolejne słowa opuściły jego usta dopiero po dłuższej chwili.

Igneus uśmiechnął się ponuro.

- Powinieneś nauczyć się niezwykle ważnej rzeczy, chłopcze. Sprawiedliwość waszej grupy... - kulki wyskoczyły wysoko w górę - Jest niczym wobej mojej sprawiedliwości - Kulki eksplodowały na róźnej wysokości, wystrzeliwując setki małych magmowych igieł w kierunku młodzieńca ze wszystkich stron.

Przedstawiciel stalowej gwardii zareagował dokładnie tak jak poprzednio. Ciężko więc spodziewać się jakichkolwiek innych efektów - te jednak nadeszły. Głównie za sprawą niezdarnych ruchów chłopca, który nie zdodał wyłapać wszystkich igieł. Jego kurtka była lekko przysmażona, zaś na twarzy pojawiło się pojedyncze draśnięcie. Fioletowe dyski zniknęły znacznie szybciej niż poprzednio, zaś między obiema dłońmi pojawiły się wyładowania energii. Pojedyńcza kulka wystrzeliła w kierunku Igneusa.

Torrens uśmiechnął się delikatnie. Masa magmy uformowała ścianę, zasłaniającą go od młodego. Jednocześnie zrobił delikatny unik w bok, wbijająć dłoń w podłoże. W tym samym czasie zza pleców jego przeciwnika wystrzeliła ręka z magmy, chwytając go za podstawę czaszki, i w zamierzeniu, miażdząc ją jednym ściśnięciem.

Tym razem Igneusowi dopisywało szczęście - fioletowy pocisk minął jego ciało gdy ten zmieniał swe położenie. Najwyraźniej dziwna energia nie robiła sobie nic z tego, co stało na jej drodze. Tuż za pierwszym pociskiem nadszedł drugi, zaś magmowy wojownik instynktownie przemienił się w swoją żywołową formę. Nim jednak usłyszymy o jego defensywie, spójrzmy znacznie wyżej, na powierzchnię jednego z pobliskich bloków, na którym to znajdował się fioletowowłosy.

Członek stalowej gwardii nie stracił płynności umysłu ani ciała, tym razem rozsądnie ustawił dysk, tak by ten zniwelował cały atak Torrensa. Ofensywa która miała być końcem chłopca ostatecznie zmieniła tylko nieco strukturę dachu, otaczając go z kilku stron małymi fragmentami lawy.

Igneus nie miał jednak okazji by przemyśleć ten fakt, drugi pocisk przemknął bowiem przez jego płynne ciało... raniąc je jednak dokładnie tak, jakby w tym właśnie fragmencie znajdowała się tam jego forma stała.

Ignues upadł na moment na jedno kolano. Zdolnościi jego przeciwnika były z całą pewnością irytujące. Dziura ziejąca teraz w jego ciele zasklepiła się, choć ciągle nieco go osłabiała. Uniósł się, namierzając swego przeciwnika.

- Conflagrationem Magnum! - Ryknął, posyłając olbrzymią magmową pięść... w budynek na którym stał jego przeciwnik. Była ona z całą pewnością dość duża był zawalić go jednym ciosem.

Gignatyczna, stworzona z lawy pięść była wystarczająco silna, by pojedyńczy strzał nie zdołał zniszczyć jej konstrukcji. Czerwona niczym wyobrażenie o jedynym kolorze zemsty dłoń zetknęła się z powierzchnią budynku, ten zaś zaczynał powoli upadać do kolan Igneusa. Najwyraźniej raz na jakiś czas bogini fortuny uśmiechnie się nawet do niego.

- Tri-shot - przeciwnik, który leciał teraz głową w dół nie zamierzał jednak poddać się zbyt łatwo - wystrzelił w kierunku Torrensa trzy pociski, które przebijały się przez kolejne warstwy betonu, zapewniając członkowi stalowej gwardii nieco czasu na rekację nim ten zetknie się z powierzchnią ziemi, coś jednak umykało jego uwadze - część zasobów jego przeciwnika z jednego, pozornie nieudanego ataku był tak blisko jego osobistości.

Torrens machnął dłonią, a resztki magmy pozostające z pięści uformowane w ostrza uderzyły ze wszystkich stron w gwardzistę. Zaraz potem sprobował uniknąć nadciągających pocisków, czekając na upadek swego przeciwnika na ziemię.

Trzy pociski, które zostały wystrzelone jeden po drugim za nic robiły sobie stojące na drodze przeszkody - parły do celu tak, jakby był on jedyną rzeczą która dla nich istniała, jakby Torrens był jedynym elementem wszechświata. Ohh, smutna byłaby to sytuacja i jakże złością przepełniona, lecz nie o tym ma być mowa. Głównym aspektem tej historii była potyczka między członkiem stalowej gwardii oraz posiadacza magmowego daru.

Ciało zareagowało błyskawicznie, jednak unik nie był wystarczająco szybki - na lewej nodze Igneusa pojawiły się płonące bólem przecięcia, ciężko bowiem było nazwać to ranami, ot - kilka płytkich rozcięć, ukazujących nieco mięska zewnętrzemu światu - przemiana w lawę nie dawała zbyt wiele, zaś Torrens zaczynał rozumieć, że fioletowa energia pochłania magię.

Antymagiczne dyski pojawiły się w dłoniach chłopca, jednak nie zdążyły zablokować większości ciosów - chłopak upadł bezwiednie na nowopowstałe gruzowisko. Tym, co dawało do myślenia Igneusowi był fakt, że był on domniemanym strażnikiem porządku, zaś hałas z całą pewnością przyciągnie tutaj więcej tego typu osobistości.

Z jednej strony... ulotnienie się z miejsca wydarzeń mogło pomóc. Z drugiej... są tacy których nie należy zostawić żywcem.
Torrens ruszył w kierunku gruzowiska, by spróbować odnaleźć ciało Gwardzisty.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
Stary 07-04-2013, 20:24   #43
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
- Yo... - Odrzekł Strife, wyszarpując za pistolety. - Powiedz mi czy przebywa tutaj dziecko, dziewczynka z metra cięta. - Ton Jeźdźca był jakiś nienormalnie poważny. Celując z obu pukawek w dziwnego gościa szepnął przez ramię do Makaia.

- Możesz ją zlokalizować? I przepraszam za to “zamknij ryj” które wcześniej powiedziałem. - Odczytanie mimiki twarzy Strife było w tym momencie niemożliwe poprzez maskę, jedynie jego ślepia jakoś intensywniej się jarzyły.

- Dziecko? - drugi z zamaskowanych ukrywał się w bieli, nie zaś czerni, zaś ton jego głosu nie musiał zdradzać, on emanował zdziwieniem.

- Źle zrozumiałeś... Inne piętro... budynek.. nimfa... pamiętasz? Kapłan, umysł... Zdziwienie, nie tutaj... .Brak zrozumienia, zbyt szybko... brak przemyślenia, dziewczyna inny świat, portal, problem, nie wiem... miejsce, nowe ciało... Użyteczne, być może... pułapka... Kapłan tłumacz, On wiedzieć... Środek.. Nimfa, pieśń wie... On powinien pomóc... Brak zrozumienia... Dla Raynera... - Rayner był wyraźnie zakłopotany tą sytuacją

Strife nadal stał w idealnym bezruchu, co dziwne nawet przestał sie odzywać. Po kilku sekundach, schował broń do kabur. Przykucnął sobie i zaczął coś gmerać palcem po podłożu.

- Może ja rzeczywiście jestem upośledzony? - Rzekł łamiącym się głosem, a jego głowa opadła między kolana.

- Problem... Rayner... mowa.... Wy....Składnia... zdania, niepoprawne...Miejsce... Nimfa... Ona odpowiedzieć.... Kapłan musi... inaczej... pułapka...Nimfa mówić.. Ciało...Jednak sprawa... ważna... Nie... dziewczynka... obietnica...sprowadzenie... Czerwono białe istoty. Kim człowiekiem ludzi są CI ? - Rayner wskazał na zamaskowaną istotę

- Jam jest WISE Steelguard. - istota, która bazując tylko i wyłącznie na jej głosie zdawała się być mężczyzną przemówiła.

- Witam. - to Makai w końcu dał radę zdjąć z głowy kask, a jego zmierzwione włosy rozlały się po twarzy. - Wybacz, chyba zaszło pewne nieporozumienie, związane z kwestią różnic językowych. -powiedział i uśmiechnął się lekko, po czym szepnął do Strifera. - Siedź cicho teraz...proszę.- naukowiec poprawił okulary na nosie, cos mówiło mu, że istota może być problematyczna. Skupił na niej swój wzrok by wstępnie ją przeanalizować, przynajmniej póki trwała rozmowa. - Pozwolisz, że rozejrzymy się po tym miejscu? Nic nie zniszczymy, tego możesz być pewny.

- Spoko - istota przybrana w nieskończone wręcz pokłady bieli przemówiła, zaś pomimo maski znajdującej się na jej twarzy, jego goście mogli przysięgnąć, że właśnie uśmiechnął się od ucha do ucha.

- A czego szukacie? - dodał po chwili zaciekawiony swymi goścmi. Jego osobowość była jedną wielką niewiadomą, nawet Makai o niemalże nieograniczonych zdolnościach przetwarzania informacji nie potrafił wymyślić na jego temat niczego szczególnego. W tym jednym aspekcie Strife go przegonił - jego umysł pełen był już dowcipów jak i obelg dotyczących przedstawiającego się imieniem “WISE” członka stalowej gwardii. Makai skupił się jeszcze bardziej, na chwilę przymykając oczy - wnikliwa analiza zawsze była męcząca. Jedynym efektem tych badań była jednak przedziwna sygnatura energetyczna, którą ciężko było porównać z czymkolwiek.

Rayner wykorzystał sytuacje, że to właśnie Makai go trzymał, by zadać mu jedno pytanie

~ Zauważyłeś że ma bardzo podobny sposób mówienia do Strifera ? Czy jest to jakaś specjalna cecha wśród waszego gatunku ? - Lalka była tym naprawdę zainteresowana, wiele musiał się jeszcze dowiedzieć o ludziach.

~Wspaniale czyli jednak umiesz normalnie się komunikować! Tak do dość typowa cecha dla osobników niskiej inteligencji, ich zdania są krótkie i często brak im zdecydowanej treści i przekazu. To cecha typowa chyba dla wszystkich gatunków. ~- odparł w myślach naukowiec, taki sposób porozumiewania przychodził mu bez problemu, następnie w jego głowie pojawiły się kolejne słowa. - ~Teraz powiedz mi dokładnie o co Ci chodziło z tym dzieckiem. I od teraz póki jesteś z nami, zawsze mnie pierwszemu wszystko przekazuj.~- zakomunikował młoda personifikacja mądrości i inteligencji, a następnie Makai otworzył usta z których popłynęły słowa. - Tego co każdy w swym życiu winien szukać. Wiedzy. - szarowłosy rozejrzał się po kościele - Historia to zaś najlepsza nauczycielka, wierna i cierpliwa. Dla tego trafiliśmy tutaj.

Jeździec bez wypowiedzenia jednego słowa, zaczął krążyć po obiekcie, cały czas mając ręce oparte na kaburach. Szukał... czegoś. Sam nie wiedział czego, znaczy wiedział niby ze tutaj miała być domniemana dziewczynka. Przy rozglądaniu się ożył swego nadzwyczajnego wzroku, by wypatrzyć coś wartego uwagi.

~ Ja się nie odzywam... Przekazuje po prostu proste myśli a twój mózg sam Je sobie dostosowuję. Tak długo jak mnie dotykasz a Ja jestem w tej formie, mogę komunikować się z Tobą za pomocą myśli jak i czytać Je, ale mam wrażenie że to już zauważyłeś, prawda ? Jak posiadam “naczynie” czyli po prostu żywe ciało, jestem w stanie znacznie wzmocnić moje zdolności telepatyczne. Jednak... Nie lepiej będzie, jeśli będę przekazywał moje słowa każdemu z was w tym samym czasie ? Nie znam waszego gatunku, jednak nimfa wspominała o “kulturze”.

-~Inni przetworzś jest w sposób prosty, który może prowadzić do pewnych komplikacji ,takich jak ta teraz. Co dokładnie mówiła Ci nimfa, a dokładniej rzecz ujmując co przekazała? To ważne o ile nie chcemy by kolejna walka została wpisana w historie tez wieży.~

~ Ona siedzi w głowie tego kapłana... Spotkałem Ją kiedy próbowałem poczytać w jego myślach. Wpierw opowiedziała mi o pieśni która bywa myląca a także powiedziała mi że w tym budynku znajdę Ciało, które będę mógł użyć. Sądzę jednak że ta sprawa nie jest najważniejsza... Chciałeś dowiedzieć się o dziewczynce, prawda ? Może po prostu Ci pokaże ? Jest to dużo szybsze aniżeli słowa mimo że nasza rozmowa nie zabiera wiele czasu w “Realnym” świecie.

- ~Pokaż.~-odparł krótko zamyślony naukowiec. -~ A jeżeli chodzi o ciał oto zapewne na myśli miała jakieś zwłoki które tu się znajdują, lub pancerz.~ -dodał jeszcze, bowiem jego dydaktyczna natura musiała postawić na swoim.

~ Ciało nie będzie dobre, nie zawiera wystarczająco dużo energii by wzmocnić moce. Może jednak się poruszać więc to zawsze coś. Jeśli chodzi o zbroję, nie będzie dla mnie żadną pomocą - nie jestem wojownikiem i nie będę mógł w niej się poruszać.... Ja nie potrafię chodzić... Jednak teraz skup się na moich myślach, twój mózg za dużo pracuje... Wtedy też Rayner przekazał geniuszowi wszystkie swoje wspomnienia związane z pomieszczeniem pełnym kwiatów, tym w którym spotkał Kenya-Shura, aczkolwiek ich dialog w całości pominął

~[i] Mam nadzieje... że zinterpretujesz to dobrze...[i]

Makai oglądał pokazane mu sceny w milczeniu, analizował i interpretował. Był w tym dobry, ba był w tym bardzo dobry. Ale to co zobaczył w ogóle nie spodobało się młodemu geniuszowi. Chłopak zacisnął pięść patrząc na to jak Rayner zostawia dziewczynkę samą - znowu samą. Jego delikatna ręka opadła na głowę lalki, nie można było tego nazwać ciosem, Makai nie miał siły by zadawać uderzenia, jednak miał być to symbol dezaprobaty.

-~Jesteś idiotą.~- skomentował krótko w myślach. -~Zostawiłeś dziewczynkę na pastwę losu, a teraz chcesz ją ratować? Wiesz jak nazywają to ludzie? Oczyszczeniem sumienia. Gdyby Ci na niej zależało znalazłbyś sposób by mogła iść dalej.~ - niewiadomo dla czego, pokazana mu sytuacja bardzo tknęła chłopaka, który zwrócił się do odzianego w biel strażnika kościoła.

- Jeżeli to problem możemy zaraz wyjść. - następnie zaś przy pomocy telekinezy klepnał Strifera w tył głowy, chciał dać mu do zrozumienia by ten podszedł do wózka, nie miał jednak na to subtelniejszej i dyskretniejszej możliwości.

~ Obiecałem że po nią wrócimy, tak więc staram się dotrzymać słowa. Ja sam według mojej rasy jestem “dzieckiem”. Jednak w tym przypadku nie było innego wyjścia, nie sądzisz ? Jak narazie wszyscy ludzie jakich spotkałem, pokazywali niesamowite umiejętności. Nie rozumiem twojej złości, tak naprawdę do końca sam nie rozumiem słowa sumienie. Nie jest to cecha która się mnie tyczy, nie czuje się źle że Ją tam zostawiłem, ale z tego powodu że obiecałem Jej że Ją uratuje. Jeśli uważasz że to co zrobiłem jest złe - To następnym razem możesz mnie przed tym ostrzec prawda ? Ja sam jestem tutaj uwięziony, sam jestem daleko od domu... Nie jest zaś dziwny fakt że i Ona się tutaj znalazła... ?

Strife poczul klepnięcie w tył głowy, z początku nie wiedział co lub kto mógł to zrobić. Ale jedno spojrzenia na Makai’a szybko mu to wyjaśniło.

- Yyy... w takim razie przepraszam pana stożkogłowego za wtargnięcie. Nie polecam sie na przyszłość. - Jeździec ukłonił się, po czym poprawił swój fioletowy szal. - Co teraz? - Zwrócił się jeszcze do szarowłosego.

- Zaraz zadecyduje. -odparł Makai, jak zwykle samozwańczo mianując się liderem grupy. - Tak właściwie wasz duży, zidiociały przyjaciel się gdzieś zgubił. -zauważył by zając uwagę Strifera, po czym zwrócił się do Wise. - Zaszło pewne nieporozumienie, w kwestii tej dziewczynki. Błędne informacje zostały jednak już wyeliminowane, więc nie masz powodu do zmartwień - nie będziemy z heroicznym okrzykiem na ustach szarżować w twoja stronę. -stwierdził z lekkim uśmiechem naukowiec.

Ślepia Strife’a poszerzyły się nieco. - Gdzie jest El Torro?! - zapytał zaniepokojony, nerwowo się rozglądając. Może miał jakieś kłopoty? Ale wygląda na twardziela więc może sobie poradzi do czasu aż jeździec go odnajdzie. Trza było tylko zakończyć sprawę tutaj. Tylko dlaczego ten jegomość w bieli wydawał się taki neutralny? Coś tutaj nie pasowało, przynajmniej strzelcowi. Postanowił zaczekać ąz znacznie mądrzejsi od niego poprowadzą dalsza rozmowę.

- On...agresywny... Problematyczny... bezpieczniej....towarzystwa...nam,... brak...Konwersacja.... rozmowa... prosta.... łatwiejsza... Braz.... Dziwnych....zachowań...Nie....brak.... czasu, bezpieczny... wojownik... da... radę...sobie.

- Jest tylko jeden problem. - zamaskowany mężczyzna przemówił, każde zaś słowo było wypowiedziane w możliwe najbardziej łatwy do zrozumienia sposób. Zdawało się, że ton jego głosu nie zawierał nawet grama zbędnych emocji czy informacji.

- Te drzwi... Otwierają się tylko z zewnątrz - powiedział, by po chwili, dla podkreślenia tych słów pstryknąć palcem. W otoczeniu coś się zmieniło - tego pewnie byli wszyscy, jednak tylko Makai zdawał sobie sprawę, że budynek nie jest wykonany z tak normalnych materiałów jakby się wydawało. Z całą pewnością mógł powiedzieć że był on wytrzymały. Energia jaka byłaby potrzebna do zniszczenia ścian była... ogromna.

- Zawsze coś karwasz twarz... - Oznajmił Strife kiedy drzwi zatrzasnęły się mu przed nosem. Odwrócił się po tym fakcie w stronę odzianego na biało jegomościa.

- Ten budynek nie chce nas wypuścić, czy może ty królewno śnieżko? Wiesz nie chce kolejnych nieporozumień. - Po tych słowach jeździec wyciągnął obie swoje bronie, kątem oka patrząc na tą samą istotę do której przemówił. Strife czekał tylko na potwierdzenie swych obaw, po których otworzy ogień do istoty.

- Czemu miałbym przetrzymywać kilka insektów i małego duszka? - zapytał wyraźnie rozbawiony słowami, które wypowiedział ten, który przynajmniej teoretycznie był jednym z jeźdźców apokalipsy.

- KURWA! - Wrzasnął Strife wyraźnie zdenerwowany. - Powiedz nosz do kurwy nędzy czy mam cię wziąć za wroga! - Tupnął i wycelował obiema brońmi w WISE’a. Strife nienawidził wręcz gdy ktoś nie wyrażał się wprost, co zresztą nie powinno dziwić tych którzy go już zdążyli poznać.

- Odłóż broń. -stwierdził Makaiki szorstko, a na pocieszenie rzucił jeźdźcu kolejnego chrupka, w kształcie obiektu które dzieci rysowały by przedstawić kości dowolnego stworzenia. - Jest smaczny. -dodał i delikatnymi ruchami rąk wprawił swój wózek w ruch podjeżdżając do jednej ze ścian. Przejechał po niej dłonią, z zamyśleniem mrucząc coś pod nosem. Tak ciężko było by je zniszczyć, nawet on musiałby wyprodukować coś co zdolne byłoby uderzyć w obiekty z mocą niewyobrażalnie wręcz dużą, a to mogło być niebezpieczne zarówno dla jego zdrowia, jak i przebywających tu osób. Ale przecież nie tylko niszcząc dało się opuścić budynek.

Chłopak spojrzał na podłogę, powinna być najsłabszą strukturą w tym miejscu, zważywszy że w świątyniach posadzka musiała być piękna i gustowna, a co za tym idzie, niezbyt gruba. Szarowłosy przyłożył palec do skroni masując ją lekko i spróbował delikatnie podnieść cztery płyty, które leżały obok siebie na planie kwadratu. Te jednak nie poruszyły się co Makai skomentował lekkim ruchem brwi.

- Będzie trzeba się wysilić... -westchnął geniusz a na jego kolanach nagle znikąd pojawił się laptop, z podłączonymi dwoma malutkmi sondami. Szarowłosy począł jeździć po sali, przykładając sondy do różnych miejsc, urządzonka natomiast miały zczytać dokładna wartość energii i przetransportować dane do laptopa, który zaczął tworzyć rysunek całej świątyni z zaznaczeniem miejsc najsłabszych i najmocniejszych, oraz szybko przeliczyć jaka dokładna energia potrzebna jest by przebić lub modyfikować dane miejsca. Wózek w końcu podjechał do białego właściciela posesji, a geniusz uniósł sondy. - Pozwolisz, że na chwile to do Ciebie podczepie? -zapytał z monotonią w głosie.

- Zdziwisz się, jeśli się nie zgodzę? - zamaskowany na biało mężczyzna odmówił z wyraźnym rozbawieniem, które aż emanowało z mowy jego ciała. Jego ręka uniosła się, zaś otwarta dłoń była skierowana w kierunku inwalidy.

- Robaczki powinny znać swoje miejsce, prawda? - zapytał, wpatrując się w milczącego dotychczas kapłana.

- Robaczku? - powtórzył rozbawiony, zaś jego słuchacze nie mogli mieć pewności do kogo kieruje te właśnie słowa.

[i] ~ Nie będzie łatwiej... Jeśli po prostu sam opuszczę ten budynek i wrócę z jakimś ciałem lub kimś kto otworzy te drzwi... ?[i] Przekazał wiadomość tym razem do obydwóch mężczyzn.

[i] ~ Nie trzeba wszystkiego komplikować, prawda...?[i] - Chwilę później głowa maskotki opadła bez ruchu a On sam wrócił do swojej pierwotnej postaci, po czym postarał się po prostu wlecieć w ścianę. Co zakończyło się... w dość szokujący dla Raynera sposób, gdyż... Zderzył się z nią ! W swojej prawdziwej formie... gdzie był nie materialny, z całą pewnością było to coś dziwnego, coś co przytrafiło mu się pierwszy raz. Przyglądał się przez chwilę ścianą, po czym spróbował raz jeszcze i kolejny... To nie miało sensu. Postanowił wrócić do towarzyszy, jednak tym razem do ciała Strife`a, by móc z nim porozmawiać...

- Nie możliwe... Nawet Ja jestem blokowany przez coś dziwnego, po prostu zderzam się ze ścianą... Nie wiem jak to możliwe, jednak... Postaraj się go nie zabijać... Dlaczego ? W jego głowie znajdują się informacje - ale uważaj, może być nie bezpieczny jeśli to ON stworzył taką barierę lepiej będzie poczekać... - Po tych słowach jego głos ucichł a On sam znalazł się spowrotem w maskotce.

- Brak... możliwości... Nie...rady... przejść...dam... Dziwne... Problematyczne...energia

- Niech ci będzie, ale tylko ten raz! - Strife zacisnął zęby po czym pociągnął za oba spusty. Cóż jeżeli zagranie jeźdźca zadziała, strażnik będzie musiał trzymać się tej profesji do końca życia gdyż Strife miał zamiar postrzelić mu kolana.

- Idioto nie! -krzyknął Makai starając się zatrzymać pociski mocą swego umysłu. - Zdurniałeś?! Czemu wszyscy w tej wieży tak bardzo dążą do walki! -krzyknął naprawdę rozeźlony naukowiec.

[i] ~ Przepraszam Cię Makai. Jednak tym razem zgadzam się z Strife, nie mamy czasu na szukanie czegokolwiek, jeśli zdołamy przejąć jego umysł, być może znajdziemy stąd wyjście jak i dowiemy się czegoś więcej o naszej obecnej sytuacji. Nimfa nie wysłała nas tutaj bez powodu, pozbycie się osoby wrogo nastawionej do nas jest dość powszechną cechą wśród wielu gatunków. Lepiej będzie jeśli po prostu nie pozwolisz mu się skupić na walce a wtedy stanie się dużo łatwiejszym celem... I nie... nie próbuj go powstrzymywać, nie tym razem Makai. Wiem że masz w tym wiele racji, jednak w tej walce MY nic nie stracimy, Strife odczuwa że to jego żywioł, jeśli zdoła go pokonać będziemy o krok bliżej... Tylko nie może go zabić... puki nie oczyścimy mu umysłu...[i] - Raynera zaczęły irytować wieczne zagadki, raz już pominął walkę i musiał przez to zostawić jedną osobę, tym razem nie chciał tego powtarzać ufał że jego towarzysz poradzi sobie z takim zagrożeniem.

Bez problemu można sobie wyobrazić to, że osobnik uważany tutaj za tego złego może zaraz powiedzieć “Dokladnie tak, jak planowałem”, jednak to nie było w stylu WISE. Po co miałby marnować swe słowa na kilka robaków, z których jeden nawet nie ma ciała? Moc umysłu Makaia była równie silna co ograniczona. Niestety szarowłosy musiał jeszcze poznać wszystkie z ograniczeń, przecież z magią spotkał się nie dawniej niż kilka dni temu... Nie miał możliwości oddziaływać bezpośrednio na pociski.

Te jednak nie uczyniły żadnej szkody swemu celowi, zwyczajnie mijając go na swej drodze. Czy ataki jeźdzca zawsze były tak wolne, czy może to czynności podjęte przez Makaia odnosiły jednak efekty?

Tyle pytań, żadnych odpowiedzi. Zwłaszcza że kolejny członek bankietu zamierzał właśnie ruszył swe ręce. Kleryk wykonał pojedynczy młynek swoją laską tylko po to, by wskazać na przedstawiciela stalowej gwardii, najwyraźniej dawał znak, że jest gotowy do działania. Czymkolwiek miało ono być...

Woda, która oplątała głowę szarowłosego nie zdołała dosięgnąć twarzy znacznie szybszego jeźdźca. Coś było nie tak, nawet Strife był pewien, że jest w stanie rozróżnić wodę i jej brak, ta zaś wyraźnie pojawiła się z... nikąd. Nie było jej wcześniej, czemu więc plątała teraz głowę inwalidy?

- What the flying fuck?! - wycedził tylko Strife nie bardzo odnajdując się w sytuacji. Do tego nie trafił?! To musiała być jakaś czarna magia lub inne voodoo którym jeździec nie mógł wiedzieć.

Do tego dlaczego Makai był duszony wodą? Z nikąd w dodatku! Ale też żywioł automatycznie skojarzył z pewnym osobnikiem w pomieszczeniu. - “Dlaczego go kurwa nie zastrzeliłem?!” - Skarcił się w myślach. Jeździec wyskoczył w powietrze i odwrócił się głową w dół, następnie odwracając się kilka razy wokół własnej osi wypalił ponownie z pistoletów. Na przemian Charybdis miała uderzyć w kleryka, Scylla zaś w Stożkogłowego i na odwrót.

TO wszystko wydarzyło się tan nagle, Rayner tym razem sam popierał walkę jednak nie spodziewał się że sprawy przybiorą aż tak negatywny obrót ! Ponownie... Ponownie podjął złą decyzje z całą pewnością nie nadawał się do tego, jednak nie mógł znów odejść, musiał tym razem coś zrobić... Cokolwiek. Rayner ujrzał ze swojej perspektywy kapłana, nie mógł tylko siedzieć i liczyć że to inni zrobią wszystko za niego. Wybił się z lalki z całej sił, siła z jaką Ją opuścił odrzuciła Ją lekko na bok za wszelką cenę starał się dostać w stronę kapłana, zbliżyć się na tyle by wejść w jego umysł... By powstrzymać to szaleństwo, nie miał innej możliwości, tak naprawdę nie mógł nic zrobić, jego forma nie pozwalała mu na nic innego.

Woda, jeden z czterech głównych żywiołów, otaczał jego głowę, topiąc go. Jednak jakiż był to problem dla chłopca który zgłębił tajniki fizyki i matematyki. Nagle na twarzy szarowłosego pojawiła się maska tlenowa, a butle z tlenem zmaterializowały się przy jego wózku. Ponadto na okularach pojawiły się gogle umożliwiające swobodne widzenie pod wodą. Szarowłosy zaczerpnął powietrza, a gdyby mógł westchnął by zasmucony - znowu przemoc, znowu walka. W jego dłoniach pojawiło się magnum z jednym jedynym pociskiem, który wypalił w stronę osobnika w bieli, jednak chłopak nie był głupi. Wiedział że nie trafi, zbyt pięknym było by trafienie. Dla tego za osobnikiem z ziemi wyrosło coś w kształcie tarczy strzeleckiej, jednak było to potężne pole magnetyczne, miało ono chwycić pocisk i odbić go w miejsce, gdzie stożkogłowy znajdzie się po uniku - ot taki prosty sposób by sprawdzić jak zareaguje dziwak.

Jeździec znalazł się wysoko ponad głowami zgromadzonych, niemalże dotykając stopami dachu - jak osiągnął taką wysokość, oraz co ważniejsze, szybkość - głowiło nawet chłopaka, który właśnie ustawiał coś przy butli tlenowej.

Strife wykonał dwa obroty, ostrzeliwując każdy ze swych celi dokładnie po razie każdą z broni w momencie, w którym z lufy drugiego, ukrytego pod postacią spętanego swymi chorobami inwalidy, wyborowego strzelca w tej przypadkowej mieszaninie osób, wymknął się pocisk o kalibrze, który przy odrobinie szczęścia mógłby konkurować z Charybdis.

Nabój leciał, zaś jeździec kontynuował swe obroty, wystrzeliwując wszystkie zgromadzone w magazynku swej, zresztą jednej z nielicznej, kochanki, dopiero wtedy rozpoczął martwić się o to, jak zamierza wylądować na ziemi...

Nie było to jednak tym, co najciekawsze na arenie, którą zdawał się być teraz kościół. Kapłan stwarzał kolejne wodne zapory, które jednak pękały pod naporem nie tyle wzmocnionych, co zwyczajnie stworzonych z magicznej energii jeźdźca, pocisków. Gdy pierwszy z nich, szczęśliwie dla zielonookiego zetknął się z jego skórą, zawył z bólu, jednak instynktownie stworzył oddzielającą go oraz pozostałych dużą, okrągłą tarczę, ta zaś przyjęła pozostałe pociski, rozpływając się po ostatnim pocałunku Charybdis.

- Tarcza Nereid - przemówił przez zaciśnięte zęby oszukany kleryk.

Jeśli zaś chodzi o WISE’a, to... stał on niewzruszony, uśmiechając się głupio. Nawet Makai z trudem zdołał uchwycić moment, w którym jedna z wystających z jego rękawic żyłka rozcięła, czy też zablokowała wszystkie ataki, nawet ten jeden, o dziwo - materialny.

Rayner bez problemu odnalazł drogę do zajętego walką umysłu kapłana, po raz kolejny odwiedzając nimfią kobietę.

Palce Makai zatańczyły na klawiaturze laptopa, którego ekran był teraz widoczny dla gwardzisty. Literki pojawiały się z każdym uderzeniem palców naukowca o klawiszę, sprawiając iż mimo wody dookoła głowy mógł porozumiewać się z oponentem.

- Szkoda że tak wyszło, ale w związku z zaistniałą sytuacją jestem zmuszony rzucić Ci wyzwanie. Nie mogę zatrzymać się w tym miejscu, tak więc wybacz mi jeżeli walka zaczęła się wbrew twym intencją. Pamiętaj jednak że to robaki mogą żyć bez ludzi, a nie ludzie bez robaków. - gdy ostatnia litera pojawiła się na ekranie, woda dokoła głowy Makai nagle doznała nowych walorów kolorystycznych - czerwień krwi, która spłynęła z nosa chłopaka, wydostała się delikatna stróżka spod aparatury dostarczającej mu tlenu, by zmieszać się z wodą. Krew zwiastowała natomiast powstanie czegoś niezwykle skomplikowanego, a w wypadku Makakiego coś nazwanego skomplikowanym, mogło zadziwić najtęższe umysły zgromadzone w wieży. Otóż nad głowa Wise pojawiła się okrągła płaska płyta, z której poczęły wypływać strumienie energii, wprost na ciało gwardzisty. Sztucznie zwiększona grawitacja, właśnie pod jej wpływem znalazł się teraz obrońca kościoła, strumienie mocy z każda chwilą zwiększały się, sprawiając że siła napierająca na wroga, była wstanie aktualnie zgniatać metal i sprawić by żadna zwykła istota nie mogła poruszać się pod jej naporem. Laptop na kolanach chłopaka zaś przeistoczył się nagle w długolufowe urządzenie, które podłączyło się do kół wózka. Makai pstryknął jakimś guzikiem, a nagle powstały miotacz ognia posłał swe zgubne płomienie w stronę opancerzonego i poddanego przymusowemu obciążeniu strażnika. Mógł odbijać pociski, ale czy powstrzyma ogień i grawitację?

- Podczas naszej ostatniej rozmowy wspominałaś coś o ochronie prawda ? Mówiłaś że pomagacie sobie na wzajem, czyż nie... Właściwie to jak na razie... Dość słabo Ci to idzie, wiesz jakie są szansę że twój... Kapłan umrze ? Jest aktualnie w najgorszej pozycji. Zaatakowałaś wrogów o których nic nie wiedziałaś, myślisz że woda jest im w stanie cokolwiek zrobić ? Niestety, ale teraz jesteśmy wrogami... Prawda ? To w tym celu nas tutaj ściągnęłaś... Jednak - Ja mogę uratować jeszcze twojego kapłana w końcu i Ty dotrzymasz wówczas słowa, teraz rozmawiasz ze mną więc nie możesz go bronić, jego szanse znów zmalały...

Nagle duszek zaatakował mentalnie kapłana, starając się zdominować a wręcz usmażyć jego umysł, nasłał na niego tysiące myśli o czerwono-białych istotach a zarazem starał się przejąć nad nim kontrolę w tej chwili zupełnie ignorując nimfe... W końcu obaj byli w jego umyśle, tak więc tylko w taki sposób będzie mógł się jej pozbyć.

Jeżeli coś kiedyś wzlatuje, musi też w końcu spaść. To także dotyczyło Strife’a, widząc jak spada głową w dół, schował Charybdis do kabury i wylądował na dłoni. Trwał w tej pozie może setną sekundę, gdy nagle błysnął by pojawić się za klechą.

- Strzał w plecy no jutsu! - Rzucił pod nosem, prując ze Scylli w kleryka.

Niewątpliwie największym zagrożeniem, jakie dotychczas spotkało Makaia na jego jakże krótkiej drodze po niezliczonych piętrach boskiej wieży było zbytnie wykorzystanie zdolności danych mu przez bogów. Przynajmniej gdyby nie liczyć... wszystkiego co mogło dotknąć jego ciała, wózek inwalidy nie był zaś czymś, co mogło zapewnić mu jakąkolwiek przewagę, czy też siać dezinformację o złożonej budowie jego ciała. Prawdopodobnie kopnięcie przeciętnego człowieka byłoby wystarczające aby pozbawić geniusza przytomności...

Swoisty portal, a właściwie coś, co mogło go przypominać, będąc tak naprawdę zwiastunem potężnego ataku był całkiem... normalny, jeśli by nie rzec - nudny. Może jednak było zamierzone przez swego twórcę? Miało uśpić czujność członka stalowej gwardii.

Energia, która rozpoczynała swój zbawienny prysznic na powierzchnię ciała WISE’a nie sprawiała mu zbyt wielu przeciwności, wręcz przeciwnie - żyłki zwisające z jego rękawic zaczynały być coraz jaśniejsze, podkreślając tym tylko biel jego stroju.

- Pluskwy naprawdę są potrzebne? - zapytał wyraźnie rozbawiony, zaś sekundę po tym w jego stronę wystrzeliły wiązki ognia - kolejnego prezentu od genialnego dziecka, które nie do końca rozumiało istotę obdarowywania, a co za tym idzie - z całą pewnością nie obchodziło świąt.

Ogień błyskawicznie pokrył wszystko co znajdowało się w pobliżu ubranej w biały strój istoty, jak i, co całkiem logiczne - ją samą. Niestety dla Makaia, ciało jego celu zaczynało tylko błyszczeć białą energią.

- Jakby to powiedział wasz komik, RAID# atakuje - zaśmiał się, zaś z pod jego nóg w kierunku najaktywniejszego z agresorów, którego szare włosy za sprawą krwistej wody coraz bardziej zmieniały barwę, wystrzeliły trzy igły w kolorze pereł. Makai jednak był w stanie bez problemu na to zareagować...

Jego wózek zaszurał po podłożu gdy chłopak przy pomocy swych rąk wprawił go w ruch, tak by pounikac kolców, z bezpiecznej odległości. Coś mówiło mu, że dopuszczanie ich za blisko siebie może być problematyczne.

Jego zdolność analizy podpowiadała mu, że energia, która miała powstrzymywać przeciwnika od ruchu skupiała się w poszczególnych, wystających z jego rękawic żyłkach, te zaś świeciły białą energia tym bardziej, im więcej jej przyjęły. Lekko przysmażone ubranie przeciwnika, które na chwilę ukazało się przez ognistą zasłonę, wskazywało na to, że albo on sam nie posiada takich zdolności, albo może zasilać je tylko konkretnym typem energii.

Jeśli chodzi zaś o strzelca, to zręcznie uniknął on bolesnego kontaktu z podłożem, jednak jego szybkość nie była tak wielka jak normalnie gdy nie był on do tego przygotowany, a ciężko o to, gdy akurat stoi się nawet nie na jednej nodze, co ,jak w przypadku ułańskiej fantazji jeźdźca, ręce. Zamaskowany co prawda nadal był znacznie szybszy niż swój cel, zaś pierwsze pociski opuściły komorę jego ukochanej, spotykając się jednak z nieco inną niż poprzednio, fioletową wodą.

- Ohh, Dakuwaqa#, już? - zapytał wyraźnie zdziwiony kleryk, ciecz zaś uderzyła w dłoń strzelca, skutecznie uniemożliwiając mu celowanie. Fioletowa substancja tworzyła teraz trzy małe kulki, każda na wysokości głowy kleryka, zaś coś dziwnego podpowiadało Strife’owi... że powinien uciekać.

Jeśli zaś chodzi o duszka i jego spotkanie z nimfą - na jawnie wrogie intencje Raynera ta odpowiadała tylko coraz bardziej kojącym, przyjemnym dla ucha śpiewem, jednak wizja otrzymania nowego ciała była dla osobnika pełniącego póki co rolę maskotki drużyny była kusząca, zaś jego motywy - stosunkowo czyste.

- Nie-nie oszukałam cię - wydyszała przez skrzywioną za sprawą grymasu bólu twarz. Biało-czerwone istoty powoli dominowały wymiar, zaś tylko nieliczne z nich padły usypiającej pieśni pani tego miejsca.

- oopsie daisy! - Warknął pod nosem widząc pociski kleryka, wolał odbić się od podłoża jeszcze w powietrzu błyskając z drogi dziwacznych kulek. Móżdżek Strife’a niemal się zagotował gdy wymyślił kolejne zagranie. Miał zamiar chwycić ponownie za Charybdis i wypluć wszystkie pociski w tarczę klechy, następnie ze Scylli postrzeli stożkogłowego. Jednak pociski ze tej broni powinny odbić się od jego pancerza z powrotem do kleryka. Strife miał tylko nadzieję, że WISE uzna pociski Scylli za tak słabe, ze nie kwapi się ich nawet unikać.

Tak jak krzyczący Makai nie zwiastował dobrze dla jego wizerunku osobnika inteligentnego, tak działania Strife’a dawały jawnie do zrozumienia, że to właśnie jeździec wychodzi na prowadzenie gdy chodzi o inteligencję. Przynajmniej, gdy za jej definicję wziąć zdolność rozwiązywania nowo powstałych problemów, w tym powiem strzelec radził sobie wyśmienicie. Jego orle oczy zdołały bez problemu wychwycić to, jak może wykorzystać niesamowicie wytrzymały biały pancerz stożkogłowego przeciwnika. Nie dość, że zasypany pociskami z Charybdis, będącej bestią najcięższego z możliwych kalibrów, kleryk nie był w stanie okiełznać jednej z największych morskich bestii, zaś klasztor na kilka chwili pokrył się warstwami dymu, to drobinki wody - ostatniej z zasłon, którą domniemany zdrajca był w stanie wykorzystać została bez problemu zniszczona przez ataki drugiej z kochanej zamaskowanego zwiastunu apokalipsy.

Zanieczyszczenia powietrza opadły nienaturalnie szybko, jakby chciał pochwalić się otoczeniu tym, co właśnie ujrzały, czego były świadkami, a nawet - w czym brały udział. Lewa ręka celu zaczepiła się jednej z lamp... szkoda tylko, że jej właściciel ciągle znajdował się na zimnej posadzce pomieszczenia. Nie było to jednak najgorszym elementem tego widoku, a fontanna krwi wypływającej po niezbyt złożonej operacji amputacji dziwnie rozbawiała strzelca. Tym, co z całą pewnością było najokrutniejszym z elementów był fakt, który obwieścił WISE, zrzucając ze swego barku głowę byłego poplecznika.

Strife widząc co uczynił, schował Charybdis do kabury. Rechocząc za maską rzucił do nieboszczyka.

- HIGH FIVE! Oj wybacz, przecio wity nie masz... - rzekł okrutnie, nie czując żadnej skruchy. Nawet jeżeli się pomylił co do oceny, nie będzie tego żałował. Jak mawiają “Better safe than sorry.” Zaraz po tym odwrócił się w stronę odzianego w biel adwersarza. Jednak bardziej niż przeciwnik jego uwagę zwrócił Makai, który wyglądał... nieco inaczej niż poprzednio.

- Nowa fryzura? - Rzucił pod nosem. Sądząc że uprzejmym było by zapytać...zapytał:

- Podać ci pomocną dłoń? - Mało się nie popluł gdy kontem oka, ujrzał rękę klechy z dala od właściciela.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 07-04-2013, 20:28   #44
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Siedzacy na wózku chłopak złapał się za klatkę piersiowa gdy jego serce uderzyło szybciej niż powinno. Nie mógł walczyć w ten sposób, wróg używał magii jak i elementów których naukowiec nie znał, by je przetestować musiałby zużyć zbyt dużo mocy, a tym samym uszkodzić swe ciało w zbytnim stopniu. Jednak Makai miał jeszcze jeden sposób na prowadzenie potyczek... sposób z którego wczesniej nie zdawał sobie sprawy, moc która pozwalała wykorzystać mu siłe jego mięśni do walki. Co prawda stworzenie warunków i tak go osłabi, ale w połączeniu z jego zdolnościami reakcji pozwoli mu przetestowac przeciwnika, bez potrzeby z dalszego korzystanie z mocy umysłu. A zarazem... pozwoli mu poczuc sie użytecznym?

Pamiętasz zapewne drogi słuchaczu gdy Maki sprawił że jego kości zrosły się. Tak więc nie myśl że to wszystko do czego zdolny był ten geniusz, chociaż trochę dziwiło go to jak szybko podjął te decyzję. Czyżby zaczął zmieniać sie przez osoby które poznawał?

Szarowłosy zawsze uważał że jest najdoskonalszym bytem... ale wieża udawadniała mu jak bardzo przeciętnym człekiem był, jak wiele istot wykształciło moc większa niż umysł.

Aladyn i jego zdolności metamorfozy.

Prosty Strifer i umiejętności tworzenia pocisków na które nawet Makai nie mógł wpłynąć.

Człowiek w złotej masce i jego mentalne ataki.

Rayner i jego moc atakowania umysłów.

No i Wise który umiał pochłaniac energię.

Zas on po prostu siedział na wózku. Mógł analizowac ich ruchy, zrozumiec ich... a potem mieć nadzieje że nie zabije sam siebie próbując pokonac ich. W ostateczności i tak musiał liczyć na to, że ktos będzie przy nim by pilnowac jego pleców. Tak jak zawsze Sora dbała o niego.

Ale przede wszystkim chłopak okdrył że wszyscy oni... potrafią czerpać z życia prostą radość. Teraz gdy odkrył że jego moc wcale nie zapewni mu wiecznego przetrwania, zrozumiał coś bardzo smutnego - nigdy dotąd nie zaznał prawdziwej radości. Nie miał przyjaciół, jedynie jedną kobietę której teraz szukał. Jego życie było puste, a szczery śmiech za żadko w nim gościł.

Makai nie wiedział jak smakuje miłość, czym jest mieć prawdziwego wroga, jak to jest rywalizować z przyjaciółmi o bycie najlepszym. Jak smakuje życie.

Woda dookoła głowy chłopaka zniknęła nagle, to maska tlenowa, przemieniła się w zbiornik który po prostu wessał ciecz. A szarowłosy odetchnął... wstając z wózka, który wątłą dłonia odtrącił na bok.

- Robaki, robaki ciągle o nich mówisz... - powiedział postanawiając na chwile... przestać być logicznym i ułożonym Makaiem, chciał sprawić sobie pierwotna radość, z robienia rzeczy które normalnie uznał by za totalny idiotyzm.

- A wiesz jak bardzo robaki przewyższają inne gatunki? -zapytał i jego palce zatrzasnęły się delikatnie na okularach ściągając je z twarzy chłopaka, która nagle zaczęła pokrywać się żyłkami. Makai zaciśnął zęby z bólu, gdy całe jego ciało zaczęło wibrować, a na czole pojawiały się czarne plamki, które po chwili przyjęły kształt czegoś przypominającego czarne perły. Oczy stały się nagle jak gdyby zimniejsze, a przy okrzyku bólu z brody chłopaka wyskoczyły dwa małe szczypce.

Wątłe dotąd ręce nagle zyskały zarysowanych mięśni, a cała sylwetka chłopaka przybrała wyrazu. Mimo że ta operacja sprawiała że jego wnętrzności skręcały sie z bólu, coś - nie wiedział co - kazało mu sie uśmiechać, czy nawet śmiać. W końcu czuł się wolny, jak gdyby zrzucił cięzkie łańcuchy.

Makai dyszał ale czuł radość, szczęście że w końcu zrobił coś szalonego.

- Wiesz co to ewolucja? Bo własnie pokazałem Ci jej przyspieszony proces. -wysyapał chłopak, prostując się.

- Wiesz... nie moge tu zginąć... -zaczął mówić powoli naukowiec dając pokierować się emocją, a teraz czół narastający w nim gniew.

- Bo jest ktoś kto czeka na mnie w tej wieży! - krzyknął, by nie powiedzieć ryknął hardo, kierując spojrzenie wszystkich swoich oczu, tak jak i tych nowo powstałych na Wise.



Owady, istoty doskonałe mimo że niedoceniane. Czy Wise wiedział że mrówka królewska jest w stanie podnieść stókrotność swej masy? Czy słyszał o tym że nogi konika polnego pozwalałby mu porzeskoczyć budynek gdyby ten był rozmiarów człowieka?

Makai natomiast wybrał pająka, japońska odmianę ośmionogiego stwora, który żywił się głownie karaluchami. Chłopak przerobił swoje mięsnie, dodał enzymy, zmienił to co było niezbędne, sprawiając, że mimo iż jego ciało było słabe, to teraz urosło w siłę. Jednak wybór tego owada miał jeszcze inną, karte przetargową.

Włoski które pokryły ciało Makaiego.

Czujniki wykrywające ruch, niezbędne w polowaniu na szybkie i zwinne karaluchy. Te włosy wykrywały drgania powietrza, przekazując mózgowym receptorą, na podstawie drgań i ruchów mas powietrza gdzie zaraz znajdzie sie przeciwnik. Zaś w połączeniu z reakcją Makaia powinno dać mu to szansę w walce w zwarciu.

- Nigdy się nie biłem... ale czuje że może być to ciekawe doświadczenie. -stwierdził chłopak napinając swoje nowe mięsnie i zaciskając dłonie. Jego szarewłosy zafalowały gdy pierwszy raz w swoim życiu ruszył w czyjąs stronę biegiem.

- Ohh... - Wise westchnął zrzucając głowę tego, kto, przynajmniej teoretycznie rozpoczął kościelną masakrę. Przeciwnicy religii z całą pewnością będą twierdzić, że był to jeden z rytualnych mordów.

- Więc powinienem wziąć podobiecznego Sory na poważnie? - stożkogłowy zapytał, zaś jego ciało zaczęło emanować białą energią. Żyłki które znajdowały się przy jego rękach błyszczały jak nigdy - najwyraźniej poprzednie działania, jak i rykoszet pocisków Strife’a naładowały je w pełni, wyleciały w stronę Makaia. Oczy chłopaka spojrzały na żyłki, a on odruchowo chciał wykonac minmalny ruch ciałem... ale jego mięśnie zaskoczyły go swoją mocą, zamiast typowej definicji minimalizmu, Makai skoczył w bok na najbliższa ścianę, a jego dłonie i nogi przywarły do niej, tak że teraz wisiał pod kątem prostym do podłoża.

- Niezwykłe... czuje się taki lekki. - powiedział zamyślony, odciągając jedną dłoń od ściany i przyglądając się jej, pierwszy raz w życiu zwracając uwagę na swoje ciało nie zaś na umysł.

Tym co zaskoczyło szarowłosego był nie tylko fakt jak jego ciało zareagowało, ale również, kiedy rozpoczeło to robić, tu zaś, był wyraźny problem - umysł nie działał już tak sprawnie, musząc zadowolić się półśrodkami i bazując bardziej na reakcji opartej na refleksie, niż na skomplikowanych mieszankach wyższej matematyki, fizyki, oraz właściwie wszystkich nauk ścisłych. Makai wyskoczył, jednak w ferworze walki wyraźnie zapominał o tym, że wystrzelone w jego kierunku żyłki zdawały się być przeładowane energią. Nie trudno więc spodziewać się tego, co akurat się stało - blisko nieco zbyt realistycznej wersji spidermana pojawiła się średnich rozmiarów eksplozja, on zaś, po raz pierwszy w życiu mógł poczuć coś, co było chociaż blisko prawdziwego bólu. Krzyk wydarł się z jego gardła mimowoli, ucichł zaś, gdy to zostało zamknięte uderzeniem z kolana. Najwyraźniej bycie wojownikiem różni się nieco od fizyki...

- Podać ci pomocną dłoń? - Jeździec mało się nie popluł ze śmiechu, gdy kątem oka, ujrzał rękę klechy z dala od właściciela. Na razie się nie mieszał, tylko przeglądał swoje pistolety czy wszystko jest z nimi w porzadku. Jednak cały czas nie tracił czujności, gotów odskoczyć na wypadek ataku na jego skromną osobę.

Makai złapał się za twarz tarzając się po ziemi. Cóż za okropne uczucie, czy to własnie był ból? Ale czemu ciągle żył... dlaczego? Przeciez jego ciało powinno było odmówić posłuszeństwa od najsłabszego nawet uderzenia... a teraz przyjął w twarz atak kolanem - jedna z najsilniejszych cześci ludzkiego ciała. Czy to właśnie był smak życia, czy to znaczyło czuć cokolwiek? Ale przede wszystkim czy to przez to musiała przechodzić Sora, za każdym razem gdy cos jej sie nie udało? A przecież zawsze była usmiechnięta...

Makai wstał na drzących nogach i pslunął krwią na ziemię, nie było to spektakularne odrzucenie nadmiaru posoki, bowiem nie miał w tym wprawy, dla tego sporo czerwonej cieczy opadło na jego ubranie.

- Nie wtrącaj się. -rzuci łw stronę Strifera. - Pierwszy raz w życiu mam okazje coś poczuć. Nie chce by ktos mi to zabrał. -po tych swłoach ugiał nogi ale poczuł że całe jego ciało drga. Zniknęła nagle oczy pająka, zas całe ciało pokryły chitynowe płytki. Z nóg i pleców Makaiego wyrosły zas dziwne tuby przypominające trochę silniki.

- Och...- Makai obejrzał się na swoje plecy i wyszczerzył zęby zabarwione krwią. - A to ciekawe... -ocenił i spojrzał na Wise. - Wiesz co to? -zapytał wesoło kciukiem wskazując za siebie. - Bo ja już tak... -stwierdził a jego oczy błysnęły podnieceniem, gdy wyobraził sobie co zaraz będzie w stanie poczuć. - Niektóre gatunki takzwanych topików używają powietrza by przyspieszyć swoje ruchy? -zapytał gdy tlen i inne składniki dookoła zostały pobierane przez tubę. - ale wiesz co jest najciekawsze? - zapytał retorycznie gdy cała podłoga zadrżała przed startem. - Że dzięki temu mogą przebyć w ciągu sekundy dystans równy stupiędziesięciu długościa ich ciał. Sprawdziwym czy to zadziała? -gdy padły te słowa Makai odbił się od posadzki używając tego daru od losu, by ustalic swój życiowy rekord na setkę. A przy okazji pierwszy raz w życiu strzelic kogoś pięścią w twarz.

WISE nie ruszył się nawet o centymetr, pięść Makaia niemalże uderzyła w jego twarz, zatrzymując się jednak na białym pancerzu otaczającym jego ciało.

- Oj? - stożkogłowy zaśmiał się głośno, zaś spod nóg Makaia zaczynały wyrastać białe kajdany.

- To dobra odpowiedź. -stwierdził chłopak, gdy kolejne nowe uczucie zawitało w jego ciele- niepewność. Chłopak miał plan, ale pierwszy raz nie wiedział czy uda mu się go zrealizować. - Konik polny. -podał nazwe kolejnego owada, bowiem czuł jak jego nogi zmieniając się same z siebie, nie kontrolował już ewolucji, ale czy nie było to na pewien sposób piękne. - Jako człowiek potrafiłby preskoczyć budynek. -mówią to zacisnął dłoń, pierwszy raz czując w niej siłę. Uchwycił pewnie hełm przeciwnika, napinając swoje wzmocnione przez moc konika polnego nogi. - Wytrzymały na zgniatanie, czy na rozciąganie też? -zarzucił podstawowa formułka z wytrzymałości materiałów i odbił się by przeskoczyć wysoko nad białym wojownikiem... najlepiej z jego hełmem albo i głowa w dłoni.

- Może jednak jesteś coś wart - ten, który nie musiał ruszać się przez cały pojedynek skomplementował swego przeciwnika, opisując nie tyle efekty jego akcji, co fakt, że podejmował kolejne próby. Makai wyskoczył wyżej, niż kiedykolwiek wcześniej, ciągnąc za sobą głowę przeciwnika, jednak, po raz kolejny podczas tej jednej walki, to jego inteligencja, nie ciało, zawiodła geniusza. Jego nogi zyskały dużo, ręce jednak - ciągle były słaby, zaś, gdyby wykonał ten manewr na normalnym człowieku, zapewne urwał by jego głowę... i swoje ręce.

- Żartowałem - powiedział, zaś wokół Makaia pojawiły się trzy powoli wirujące dyski, które z dziwnym, niemym rozbawieniem zbliżały się do jego ciała. Co ciekawsze, chłopak nie był w stanie zlokalizować żyłek - gdy tylko wykorzystały one zgromadzoną energię, przestały świecić.

Chłopak wylądował, a od razu otoczyły go dyski - twory przeciwnika. Dyszał...nie ze zmęczenia, a z radości że w końcu może się ruszać tak jak zawsze chciał. Jednak nie mógł pozwolić by to przytłumiło jego inteligencję. Siła i umysł z tymi dwoma asami mógł pokonac wise nie mógł tylko szaleć. Chociaż było to takie pociągające, skakać i biegać, uderzać i być uderzanym. Chłopak powoli rozumiał czemu lud z jego świata oddał sie tym czynościa w tak dużym stopniu.

Wise chciał go osmieszyć pokazaż, że nie ważne co zrobi będzie nikim, dla tego dyski były wolne. A jak wiadomo błąd wroga, przyjacielem atakującego.

Makai znowu wyskoczył i mimo że dalej uśmiech gościł na jego twarzy to tym razem miał zamiar zachowac zimna krew. Uniósł sie do góry zostawiając dyski pod soba, a w powietrzu począł się obracać - było to takie proste gdy znało się fizykę. Tym samym Makai wykonał pierwsze w swym życiu salto, które sprawiło że jego nogi dotknęły jednej z kolumn, by znowu odbić sie od niej i nadając tej słabej jeszcze parę minut temu sylwetce jeszcze większej prędkości. Tym razem jednak nie miał zamiaru popełniac błędu - tylko jego nogi były silne, więc nimi musiał atakować. Spojrzeniem ocenił... przeanalizował zbroje wroga, miał zamiar wykonać jeszcze jedno salto i poteżnym koppnięciem trafić w miejsce na hełmie gdzie przed chwilą uderzyła jego pięść. Dokładnie w ten sam punkt. Szarowłosy miał zamiar przebić się przez zbroje nawet jeżeli miała to być ostatnia rzecz jaką zrobi w życiu.

- Widzisz jak na robaka przystało mam zamiar być bardzo irytujący.- rzucił w stronę Wise pedząc przez powietrze, dzięki mocy jaka dawały mu nogi polnego skoczka.

Ten, który przedstawił się jako członek stalowej gwardii zmienił nieco swoje nastawienie wobec przeciwnika, tym razem zamierzał on... Zaatakować. Może i nie było to nic nadzwyczajnego, jednak przez cały czas był pasywny, jakby nie zamierzał ranić, lecz tylko sprawdzać przeciwnika. Gdy Makai wystrzelił w kierunku stożkogłowego, wykonując przy tym kopnięcie opadające na jego głowę, ten zwyczajnie przybrał postawę niczym bokser i... uderzył prawym prostym w nogę byłego już inwalidy.

Powietrze wystrzeliło w każdym kierunku, dając znać, że efekty obu ciosów zostały zanegowane, szczęśliwie dla geniusza bez wyrządzania przy tym jakichkolwiek ran. Limik łask fortuny jednak chyba właśnie się wyczerpał, a żyłki zacisnęły się na jego nodze. Wszystko miało swoją cenę, zaś szarowłosy ciągle nie był typem zdolnym do walki wręcz na wysokim poziomie, wykorzystywał więc fizykę do tego, by zadawać możliwie najbardziej skuteczne ciosy, zapominał jednak o tym, że z nie wszystkich pozycji da się podjąć defensywę.

Dokładnie tak było tym razem, zaś chłopiec, mimo szczerych chęci nie miał możliwości ucieczki. Broń przybranego w biel oplątała prawą nogę, która to wyprowadzała kopnięcie, zaś były, oraz możliwie przyszły, inwalida, był teraz za łasce swego przeciwnika. Ten zaś, jak gdyby nigdy nic przyciągnął Makaia do siebie.

Każdy, kto próbował rozegrać tą scenę w myślach, zapewne szykował teraz lewą rękę do wyprowadzenia uderzenia... Tak też było i tym razem, a intensywna, biała poświata była czymś, co zapewniało inteligentego chłopca o tym, że zetknięcie będzie bolesne.

Chłopak spojrzał na nadlatująca pięść oszołomiony, kolejny jego plan nie wypalił, a co gorsza nie miał jak uciekać. Jego niezawodna dotąd metoda obrony - unik była niemożliwa, zas pięść zbliżała się coraz szybciej ku jego twarzy, zas energia wskazywała na to że albo cios będzie silniejszy niz na to wskazywał, albo co gorsza buchnie płomieniami. W umyśle geniusza na chwile zagościła panika, myśli biły się o pierwszeństwo jedna za drugą...

~*~


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=8pi6kFYR8zk[/MEDIA]

-Hej Makai. - Sora obracała się na jednym z krzeseł na kółkach, wesoło rozkładając ręce, gdy chłopak na wózku z maską ochrona na twarzy, łączył ze soba jakieś dwa skomplikowane elementy.

- Hym? -odparł naukowiec, nie odrywając oczu, ukrytych za brudną szybką, od idealnie dobranego płomienia.

- Nie kusi Cię czasem by stąd wyjść? By iść coś zobaczyć, by zwiedzić coś nowego? -zapytała dziewczyna o oczach białych niczym manifestacja puchu, który co zimę okrywał większość planet, odchylając do tyłu głowę.

- Nie.- odparł krótko chłopak, swym monotonnym tonem. - Wszystko czego mi potrzeba moge zbudowac lub zobaczyć na ekranie. -dodał lekkim ruchem wskazując monitor jednego z komputerów, które stanowiły lwią część jego miejsca zamieszkania.

- Ale nie uważasz, że miło byłoby czasem poczuć coś na własnej skórze? -zapytała dziewczyna, a jej nogi zatrzymały krzesło, tak że teraz wpatrywała się w plecy naukowca, w tej dziwacznej pozie, jaką zajmowała na krześle.

- Po co? Dokładnie wiem jakie by to było. Ba, wiem więcej niż mógłbym poczuć. Znam dokładną tempearatuę, siłę a nawet bakterie które mogłyby zamieszkiwć cokolwiek. -odparł chłopak nie rozumiejąc jak dziewczyna może tego nie rozumieć, przecież odpowiedź była oczywista.

- Ale nie uważasz, że nauka to nie wszystko co ciało może wyczuć? Że jest coś jeszcze?

- Oczywiście że nie! Dzięki nauce czujesz, nie da sie poczuć więcej niż to opisuje fizyka. -odparł z lekkim uśmieszkiem Makai. - Czasem jestes tak nawina, że nie moge w to uwierzyć.

Dziewczyna patrzyła chwile w milczeniu na plecy szarowłosego, by wstac po chwili z krzesła. - Wychodzę. Chcesz iść ze mną? - odparła zarzucając na siebie jeden z płaszczy które kiedys stworzył jej Makai.

- Nie. Baw sie dobrze. -odparł zbyt zajęty nauką geniusz, by przejmować sie takimi dziecinnymi sprawami. Ot zwykłe reakcje chemiczne, którym ulegali słabi, chciała wywołać w nim poczucie winny lub wykoprzystać ich przyjaźń do tego by posłuchał jej bezsensownych teroi. Żałosne.

Dziewczyna nic nie odpowiedziała, a po chwili drzwiczki windy zamknęły się za nią z cichym sykiem.

Makai nawet nie wzruszył ramionami, po prostu całkowicie skupił się na urządzeniu które konstruował.

Czas pędził niczym strzała wypuszczona po to by powstrzymac genialnego mieszkańca świata Pięciu osi przed rozwikłaniem tajemnicy białej kości.

- Sora możesz podac mi tą małą ściereczkę, której używam do czyszczenia komputerów? -rzucił chłopak wystawiając za siebie rękę.

Odpowiedziała mu cisza.

- Sora? -chłopak odwrócił się od skończonego wynalazku - komputera tak małego że można była trzymać go na kciuku. Dziewczyny jednak nie było w kryjówce, ukrytej w wnętrzu planety. Jeszcze nie wróciła? Co mogła robić tak długo?

- Sora? -powtórzył zaniepokojony chłopak, podjeżdżając do komputera, który monitorował wszystko na planecie. Dziewczyny nie było w wykazie osób.

- Sora! -krzyknął, a kółka jego wózka wpadły do windy, gdzie nacisnął guzik, tak szybko i mocno na ile pozwoliło mu jego wątłe ciało. Maszyna ruszyła do góry, by niespodziewanie po chwili zatrzymac się na piętrze, którego wcześniej nie było. Drzwi rozsunęły się, a Makai trafił do miejsca w którym nigdy wczesniej nie przebywał, do pomieszczenia które nie miało prawa istnieć na tej planecie. Miejsca przypominającego dziedziniec zamku, na końcu którego znajdowały się olbrzymie otwarte wrota.

Kobieta o spojrzeniu anioła, stała przed nimi, niczym zaczarowana, przyglądając się temu co było za nimi, jednak co widziała? Tego Makai nie mógł stwierdzić.

- Sora! -te same słowa po raz kolejny tego dnia opuściły gardło zdesperowanego inwalidy.

Dziewczyna wolno odwróciła się w jego stronę uśmiechając sie lekko smutnym uśmiechem.

- Przecież dobrze wiesz jak to jest prawda? Przeciez nauka Ci na to odpowie. -odparła z żalem w białych oczach, po czym przekroczyła świetliste przejście, a potężne wrota z trzaskiem zamknęły się za nią, freski zdobiące odrzwia zdawały się szydzić z naukowca, który na swym wózku niemal rozbił sie o ich powierzchnię.

- Sora, Sora, SORA!! -chłopak juz nie krzyczał, on darł się, waląc dłońmi w kamienne wrota, co sprawiało że kości jego delikatnego ciała, wręcz pękały. Co sie działo ,czemu czuł się tak dziwnie. Czym było to uczucie? Czemu łzy ciekły mu po policzkach, czemu jego organizm tak reagował, przeciez powinien być to kontrolować.

Czemu?

- Wpuście mnie... -wyjęczał chłopak w stronę bramy przez łzy. Ta jednak niezwzruszona, pozostawała zamknięta, odcinając go od jedynej osoby, która kiedykolwiek poświęciła mu więcej uwagi, niż to potrzebne by kopnac inwalidę.

- Otwórzcie się...- łzy ściekały po twarzy dyszącego chłopaka, z którego dłoni ciekła krew, jednak wciąż nie było odzewu.

- Nie odbierajcie mi jej...- kolejna fraza, a dokładniej ruch strun głosowych, sprawił że powietrze zadrżało.

- Nie jesteś godny by wejść. - w głowie chłopaka robrzmiał dziwny głos. - Nie masz tu zresztą czego szukać. Przeciez wszystko już masz. -wrota zdawały się kpić z mężczyzny o szarych włosach.

Makai uniósł przekrwione oczy do góry, zaciskając zęby i w milczeniu patrząc na kamienie które nie chciały odpuścić.

- Przecież dobrze wiesz co sie dzieje... to tylko chemia i biologia prawda? - wrota kontynuowały swoją tyradę, gdy chłopak powoli odsuwał sie od nich, pierwszy raz cierpiąc na bezsilność. Jego wózek odwrócił się powoli tak że teraz to plecy Makaiego znajdowały sie przed przejściem.

- Nie nie doceniajcie mnie...- rzucił w przestrzeń powoli odjeżdzając z miejsca swej największej porażki. A nie wiedząc czemu drzwi zdawały się uśmiechać, do sylwetki odjeżdżającego chłopaka.

~*~


”Straciłem Cie dla tego, że nic nie rozumiałem. Przybyłem tu po Ciebie nie dla tego by Cie uratować, ale by znaleźć zbawienie dla siebie. Teraz to rozumiem, to że nigdy nie żyłem. Ja po prostu wysunułem toerię życia, łudząc się że tak własnie powinno ono wyglądać. Dlatego nie mogę przestać się wspinać póki Cie nie przeproszę. Póki nie powiem Ci jak głupi byłem. Póki nie poczuję dotyku twoich dłoni. Póki razem z toba nie usiądę na trawie by poczuć jak zimna i wilgotna jest od rosy. Póki nie powiem Ci jak bardzo dziękuje za to że ze mną byłaś.” - Makai przymknał oczy gdy powiew wiatru wytworzony przez atak wroga był już wyczuwalny na jego twarzy. - Dla tego nie moge przegrać, pierwszy raz gdy czuje cokolwiek... - te słowa już wypłynęły z jego ust, niczym szept, który miał poruszyć jego dusze do działania. Zaś łza spływająca z czarnego oka, mogła być jedynie potwierdzeniem tej obietnicy. W czasie gdy myśli zajęły dusze chłopaka, jego ciało postanowiło bronić tych marzeń. Nie było szansy na unik, blok nie mógł dać nic po za utrata rąk. Ale organizm miało swój sposób na defensywę.

Zniknęły mięśnie pozwalające skakać, pojawiły się za to inne, nowe i twardsze. Skóra na całym ciele pokryła się warstwą dziwnego pancerza, który o ironio był idealnym przeciwieństwem odzienia Wise. Niczym Ying i Yang, biały i czarny walczyli teraz ze sobą.

Karaluch.

Jego pancerz pokrył całe ciało chłopaka, tuż przed uderzeniem. Zbroja stworzenia tak niepozornego a tak wytrwałego. Ciało tego robaka, mogło wytrzymać niemal wszystko. Od zimna, po ogien czy nawet promieniowanie. Ale najlepiej sprawdzało się przeciwko naciskowi. Przełamanie tego pancerza nawt przy użyciu magi czy techniki nie mogło być za łatwe.

Pięść zaś gruchnęła w twarz geniusza by sprawdzić tą tezę...

Ahh, jak pięknie musiała wyglądać twarz geniusza, która jeszcze kilka chwil temu była całkiem urocza, teraz zaś... przypominała jedno z najmniej pozytywnie kojarzonych stworzeń na tej planecie, zwłaszcza przez bardziej uroczą, lecz słabszą płeć. Prawdopodobnie gdyby Sora zobaczyła teraz jego twarz zdecydowała by się na długotrwałe unikanie tego osobnika. Ot, dla bezpieczeństwa, a może nawet i przyjemności.

W końcu co dobrego może wyniknąć z nie tyle bliższych, co jakichkolwiek kontaktów z człowiekiem karaluchem? Cóż, ludzie z całą pewnością są uprzedzeni, a granicę wyznacza tylko niezmierzony ocean zwany głupotą. Pięść stożkogłowego zbliżała się tylko po to, by skonfrontować poglądy geniusza z rzeczywistością.

Jednak, jak powszechnie wiadomo, są rzeczy zdecydowanie bliższe estetom niż widok miażdżonej czaszki, przenieśmy się więc do gasnącego umysłu kapłana, oraz bliskiego spotkania Raynera z bóstwami ofiarującymi martwej już istocie swe łaski.

- No cóż, twoi towarzysze chyba właśnie pozbawili go życia... - przemówiła nimfa, zaś świat mimo bycia nieustannie torpedowanym wizjami biało czerwonych istot, nie uginał się. Jedyną zmianą, którą można było zaobserwować był fakt, że światło które dotychczas pojawiało się znikąd, zaczynało gasnąć, a wraz z nim - wszystko, czym atakowała niematerialna istota, intruz tego martwego już świata. To, co właśnie obserwował było znacznie bliższe ostatnim uderzeniom serca, z trudem podtrzymującą nieistniejącą już świadomość przed końcem. Przynajmniej póki ważniejsi od kapłana nie załatwią swoich spraw.

Wracając jednak do normalnego, materialnego, a co za tym idzie, znacznie bardziej brzydkiego i okrutnego świata, pokryta białą energią pięść ciągle zbliżała się do twarzy Makaia, a może to on zbliżał się do niej? Nawet jego nieograniczona wręcz inteligencja miała problem z rozdzieleniem obu sił i stwierdzeniem, która z nich dominuje. Jedno było pewnie - nie wpływało to zbytnio na jego los.

Strife był już bliski wymyślenia tego, jak dokładnie zamierza wyśmiać człowieka-karaczana, jego umysl działał na maksymalnych, czyli w porównaniu do Makaia wyjątkowo niskich, obrotach, a on osiągnął gotowość. Wiedział już jak może wykorzystać ten dar od losu i przybliżyć innym sylwetkę jeźdzca apokalipsy, który zwiastował tylko śmiech i nieskończone wręcz fale szyderstwa.


- Biały Kieł! - słowa stożkogłowego przemknęły przez cały budynek, dominując świadomość wszystkich zgromadzonych. Ułamek sekundy później do uszu wszystkich dotarł dzwięk silnego uderzenia, które spotkało się z całkiem wytrzymałym pancerzem. Ambasador karaluchów w świecie zwanym ludzkim z całą pewnością właśnie teraz powinien odlecieć w kierunku ścian, stykając się z tą niemożliwą do poruszenia barierą. To jednak nienastąpiło, zamiast tego, do bólu pochodzącego z uderzenia nadszedł drugi, jeszcze większy - to jego noga własnie teraz uniemożliwiała jego ciału spełnienie prawa zachowania pędu...

Ból był jeszcze wiekszy gdy podrzucono go nieco wyżej, uwalniając tym samym jego nogę.


- Biały Monsun! - zakomunikował stożkogłowy, zaś ciało chłopaka zostało wystrzelone w powietrze. WISE przybrał postawę, która komunikowała że walka nie ma dalszego sensu. Był wyprostowany, rozluźniony, żaden z jego mięśni nie był w pełni napięty.

Moment, w którym ciało byłego inwalidy zetknęło się z powierzchnią ściany, został podsumowany przez świat kilkunastoma głośnymi wybuchami, nadchodzącymi z każdej możliwej strony. Nawet ziemia rozpoczynała delikatnie drgać. Energia, która trzymała ich w środku tego pomieszczenia zniknęła, pozostawiając tylko opary po poprzedniej blokadzie.

- Ohh, szybko skosztowali rajskiego jabłka... - westchnął stożkogłowy, po raz kolejny zastygając w bezruchu. W jego ręce zmaterializował się mały kryształowy naszyjnik.

- Dajcie to waszemu koledze gdy wróci. - powiedział wyraźnie rozbawiony. Biała energia pokrywająca jego ciało zniknęła, on zaś wykonał krok przed siebie. Pod jego stopami pojawiło się dziwne przejście, zwyczajna dziura w rzeczywistości.

- Będę na was czekał. Nie zawiedź mnie, ani Sory. Jest taka słodka - zaśmiał się głośno. Jego ciało spadło w otworzoną pod nim przestrzeń. Zniknął, tak jak dziura, która zamknęła się tuz za nim.

Makai dosłownie spłynął po ścianie, a jego tyłek dotknął zimnej podłogi. Krew zalewała jego twarz z której opadały szczątki pancerza króla insektów. Głowa wisiała bezwładnie, jak gdyby młode geniusz był już tylko powłoka pozbawioną duszy, jak gdyby życie uleciało z niego przy pomocy kościstych dłonie jednego z jeźdźców.

Ręcę opadły na posadzkę, ale umysł chłopaka czuł to czego martwy nigdy nie powinien zaznać - ból. Wszystko go bolało, ale przede wszystkim duma.

Przegrał, pierwszy raz kiedy na prawdę chiał wygrać odniósł porażkę.

-...ani Sory. Jest taka słodka - do uszu Makaia dotarły ostatnie ze słów Wise. Czyli mężczyzna wiedział gdzie jest dziewczyna. Czy to on ją tu sprowadził, czy to on wysłał jej zaproszenie zwane ideeą i ciekawością przez które przekroczyła bramę. Jak śmiał mówić że jest słodka, kiedy tak naprawde nie znał jej, na pewno nie umiał docenić jej uśmiechu i tego jak pomocna była.

- Jeszcze... - wydukał Makai z trudem łapiąc oddech gdy Wise własnie szykował się do skoku w portal. -... po nią wrócę... - dodał gdy jego dłoń poczęła sunąc po ścianie by znaleźć w niej oparcie, a obolałe ciało, niczym na sznurkach poczęło dźwigać się do góry. - Już raz wam powiedziałem... - kolejna kilka z trudem wyartykułowanych słów wypadło z ust naukowca który stanął na chwiejnych nogach, a włosy opadły na jego zakrawioną twarz, tak że jedynie jego czarne oko, po którym spływały stóżki krwi z rozciętego czoła, łypało na Wise. - Nie... niedoceniajcie mnie... -dodał wykonując kilka kroków w stronę zbrojnego, lecz ponownie upadł na ziemię bez sił.

- Ale najpierw... trochę odpocznę... -dodał czując jak słaby jest, a jak przyjemnie kojąca jest zimna posadzka.

- Zapraszam do stalowego ogrodu. - Makaiowi odpowiedział już tylko głos, bowiem ciało stożkogłowego zniknęło już w przejściu.

Owadzie elementy zaczęły znikać z ciała geniusza, a po chwili to zostało już bez jakichkolwiek zmian.

Ale czy aby na pewno?

Dłonie Makaiego jak icała sylwetka zdawała się nie być taka krucha, a wzrok mimo że zmęczony to jakiś bardziej hardy. Pierwszym co się stąło, było nagłe przestawienie kości nosowej na swoje dawne miejsce. Żebra powoli też zaczęły tworzyć się na nowo, jednak to zajmie chwile nim całe ciało chłopaka znowu będzie gotowe do poruszania się.

Ale czy to problem, przecież mógł stworzyć sobie nowy wózek, stary bowiem zniszczony został w czasie walk. Myśli naukowca skupił na obiekcie... ale powietrze zadrgało jedynie i nic wiecej się nie stało.

Ahh czyli straciłem tez to... - pomyślał chłopak... z uśmiechem. W końcu był wolny od przeszłości niemal całkowicie. Ostatkiem sił stworzył jedynie jeden przedmiot, zdjęcie Sory, które zacisnął w dłoni.


 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 08-04-2013, 15:32   #45
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
- Pomoże mi ktoś wstać? -rzucił słabym głosem w stronę Strifera. - Nie chce znowu wracać na wózek... -dodał spoglądając na szczątki swego pojazdu.
Bowiem to nie ciałochłopaka w czasie tej walki przeszło największą ewolucję, a jego umysł i poglądy. W końcu miał powód by żyć i wspinać się dalej.
Wybuchy zewsząd zaniepokoiły nieco Strife’a, podczas wstrząsów starał się utrzymać równowagę. Chwiejnymi krokami zblizył się do szarowłosego.
- No już, wstajemy! - Chwycił go pod ramię, starając się dzwignąc go do góry. - Co teraz? - zapytał od niechcenia rozglądając się dookoła. MIał nadzieję że jeszcze wapdnie na stozkogłowego, i odstrzeli mu ten... stożkowy łeb.
- Jak to co... -wymruczał Makai zarzucając rekę na szyję Strifera, kiedy chłopak wstał z wózka okazało sie iz całkiem wysoka z niego osoba. - Idziemy rozwiązac test i ruszamy na wyższe poziomy, by znaleźć ten stalowy ogród... a wtedy, hym jak bys ty to powiedział... I will kick this fucker ass. -zakomunikował geniusz lekko się uśmiechając. - Dziękuję. -dodał jeszcze nie rpecyzując czego tak właściwie dotyczą jego słowa. - Jest jeszcze ktoś kogo powinniśmy zabrac ze soba wyżej?
- Violet...VIOLET!!! - Nagle przypomniał sobie Jeździec. - Muszę ją znaleść... Torro też! Kurwaaa... - Zaklął. - YO RAY! Zwijamy się jeżeli mnie słyszysz... - Dodał po chwili człapiąc wraz z Makaiem przez drzwi, wcześniej łapiąc za lalkę. To piętro przestawało już być tak zabawne jak się z początku wydawało. Musiał odnaleść resztę “applów”, i podążyć do celu... gdzie kolwiek się on znajdował. - Kieszeń! Znajdź Violet i Torro! - Wydał polecenia kuli mając nadzieje że wskażę mu ich lokacje.
- Kieszeń nie znajdzie dwóch osób. A przynajmniej nie tak szybko. -zakomunikował geniusz, wyjmując z kieszeni okulary, które cudem przetrwały jego walkę i zarzucił je na nos. - Idź po tego swojego tempego kumpla o czerwonych włosach, ja ze swoja kiszenia znajde ta całą Violet po czym spotkamy się... na głównym placu. -dodał po chwili Makai prostując się z trudem na własnych nogach, które bolały jak diabli. - Widziałeś może kostur kapłana, przydałaby mi się teraz podpora. -rzucił do Strifera, by ten poczuł sie potrzebny, oraz w pewien sposób akceptowalny przez Makaia, który dobrze wiedział gdzie znajdowały sie części stroju i ciała klechy. Cóż może i mógł chodzić, ale ciągle był tym samym geniuszem, którego cięzko było zaskoczyć jeżeli chodzi o rzeczy opisywalne fizyką.
- Jestem... Dziękuje wam obu że zabiliście mnie... Co się tam właściwie stało ? przekazał im w myślach Ray
- Makai... Nie wysilaj się, może mam Cię na chwile zastąpić ? Widziałeś prawda co działo się z ciałem Strifera kiedy dopuścił mnie do niego, prawda ? Nie będziesz wysilał swojego mięsistego ciała - Zaproponował Rayner.
- Kostur... ta widze! - Rzucił Strife, błyskając do przedmiotu, łapiąc go i wracając zanim Makai mógł sie nawet zachwiać. - Trzymiej... - Podał kostur jednak podejrzliwie zerkał na niego. - Jesteś pewien że chcesz to gówno tachać ze sobą? Jak nas znów woda zaatakuje? - Pokręcił głową po czym dodał: - Mówisz że ja znajdziesz... Dobra idź, Wygląda jak Rarity tylko że tak chodzi na dwóch kopytkach. Jakby coś... tak. - Wyjaśnił Jeździec. - Jak tylko ją znajdziesz na kieszeń pisaj czy jest cała i zdrowa. Ja znajdę Torro, tak z innej beczki on nie jest głupi, on jest źle zrozumiany! - Wyszczerzył się.
- Dyskusje na temat inteligencji zostawmy na inny raz. -westchnął naukowiec i oparł sie na kosturze. - Rayner.. nie zrozum mnie źle, ale właśnie o to chodzi że chce wysilać to ciało. -odparł szczerze a nastepnie wprowadził w kieszeń odpowiednie dane.
- Dobra to widzimy się niedługo, wtedy wytłumacze wam plan jak moim zdaniem przejść dalej. A nie sądze bym sie mylił. -dodał poprawiając okulary i wspierając się na kosturze ruszył za swoja kieszenią... aczkolwiek przydałoby sie kupic jeszcze jakies nowe ubrania, ale to może gdy znajdzie juz ta całą Violet. I co Strifer mógł mieć na myśli mówiąc o kopytkach?
- Nie rozumiem was... I waszej chęci męczenia własnego ciała. Jest to tak dziwnę tak nienormalnę... Jednak dziwnie to wygląda kiedy nie używasz wózka. Może gdybyś więcej chodził to byłbyś w stanie poruszać się lepiej ? - Jego stwierdzenie nie było z całą pewnością złośliwe, jednak bardzo go dziwił fakt że jest w stanie używac własnych nóg
- Przynajmniej wiesz że żyjesz! - Dorzucił Strife, uśmiechajać się łobuzersko. - Załatwiłeś sprawę z tą wodną laską? Znaczy tą co we łbie siedziała temu goścowi? -


******************

Ray- Nimfa

- Nie chciałem takiego końca... Jednak zdrada w tym świecie bywa nadwyraz okrutna. Niestety zawiodłaś tego człowieka - prawda ? Czuję jak gaśnie świadomość jest to dziwne uczucie... Uczucie które przyprawia mnie o dziwny stan... - Rayner przestał męczyć w sposób i tak wykończony i martwy praktycznie już umysł
- Nie posłuchałaś mnie a Ja spędziłem więcej czasu z tymi istotami Ty zaś przywiązałaś się do jednej. Czy Ty także teraz umrzesz... ?
- Nie umrę, lecz zapewne zniknę na długo - nimfa odparła po dłuższej chwili zastanawiania się.
[i] - Nadal jesteś związana z tym umysłem prawda... Jesteś tylko resztką jego zamysłu, gasnącym światłem... Twoje “wodne” królestwo w którym uczyłaś mnie słowa “kultura” przepadło na wieki... Jednak czy ktoś nie wykożysta tego już i tak osłabionego umysłu ? Cały czas jesteśmy w jego myślach dlatego też mogę przybrać taką postać jak Ty... W końcu to tylko myśli kształtują się nawet ten martwy mózg ma jeszcze taką siłę - Rayner stał już przy niej wyglądając jak martwy kapłan
- To są jego ostatnie myśli... Czy też moje ? - Wyciągnął ku niej rękę
- Jednak Ja nie jestem wojownikiem, nie jestem mordercą,jestem w końcu tylko dzieckiem które wierzy że może uratować wszystko co tutaj istnieje, każde życie, każdy oddech tych cielastych istot. Dlaczego by nie zostać moim zamysłem ? Ja nie jestem osobą organiczną jednak mogę wesprzeć twoje gasnące światło i być może znaleźć CI nowy dom... ? Jednak nie będę na Ciebie naciskał w końcu to nie “kulturalne” prawda ? Jednak Ty otrzymałaś zaproszenie...
- Zostać twym zamysłem? - przez twarz pani tego umierającego już miejsca przemknął grymas zdziwienia. - Co dokładnie masz na myśli? - zapytała, próbując odnaleść to, co jego gość chciał przekazać. Zapewnić jej nowy dom, czy jednak możliwe jest rzucanie tak wielkimi słowami niczym małym wietrzykiem?
- W ludzkim zamyślę istnieje twierdzenie “bóg”. Z tego co zauważyłem odmienia się przez osoby i rodzaję przynajmniej tak jest w tym języku. Ty jesteś zaś “bóg” przynajmniej tak intepretuje to mój “umysł”. Może Rayner chcę być “bóg” ? A może jest to poprostu dziecięca bezmyślna obietnica ? Która jednak z czasem będzie w stanie uratować nie jedną isotę ? Obaj korzystamy z umysłów jednak Ty posiadasz ciało prawda... ? Nie jesteś tylko zarysem, czyż nie ? Moim ciałem jest tylko i wyłącznie dziecięca zabawka, niezdolnym do niczego, Ty jednak jesteś w stanie bronić innych - zawiodła Cię tylko duma, nie czujesz się winna jego śmierci ? Możesz spróbować się zrekompensować - czyż to nie ludzkie ? - Spojrzał na nią z lekkim grymasem
- Czy pragniesz mojego wybaczenia ? Może właśnie przejąłem resztę jego życia by z Tobą porozmawiać ? Spójrz jak wiele dróg Ci oferuję...
- Czemu miałabym robić coś, co ludzkie, jeśli nie jestem człowiekiem? - pani miejsca przemówiła, zaś jej głos był pełen wątpliwości. Z jednej strony zapewne chciała zgodzić się na propozycję Raynera, jednak coś wyraźnie przed tym ją powstrzymywało.
- Jeśli stanę się twoim konceptem, co będę mogła czynić? Nawet teraz nie mam jak ukazać swego ciała w normalnym świecie - zapytała po chwili.
- Ile czasu spędziłaś w umyśle tego człowieka ? Ja tylko parę chwil a zaczęło mi na nich w dziwny sposób zależeć, zacząłem nawet przywiązywać wiekszą uwagę to czyności jaką wykonują, zacząłem rozumieć co to jest ból kiedy byłem w Ciele Strife, ujrzałem wybitne umysły ludzkie z których byłem w stanie się tak wielę nauczyć... Jednak kapłan Cię akceptował stałaś się częścią Jego.. Stałaś się jego świadomością i wsparciem, czyż nie ? Jak wobec tego możesz tak błacho podchodzić do istneń ludzi ? - Uśmiechnął się przyjaźnie Rayner w zamyśle kapłana
- Staniesz się częścią drogi, która chcę poznać ten świat i opuścić wierze. Wówczas będziemy mogli sobię pomóc nawzajem. Być może będziemy w stanie nadrabiać swoję wady... Poza tym zostaniesz moim głosem rozsądku albowiem tego często mi brakuje. Mam wrażenie że potrafisz czytać moje myśli tak samo jak i Ja innych o dziwo nie zrobiłem tego w stosunku do Ciebie, wiesz dlaczego ? Ponieważ to nie kulturalne ! - Na jego ustach tym razem zagościł szeroki uśmiech a dłońmi przedstawił wizerunek napisu “kultura” w sposób podobny do tego którym wcześniej obarczyła go Nimfa.
- Czas dobiegł końca, więc muszę się zgodzić, lub przepaść - powiedziała, zaś Rayner znalazł się na zewnątrz konającego umysłu, jednakże było go... jakby nieco więcej.
 
Cao Cao jest offline  
Stary 21-04-2013, 16:04   #46
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Baron Roland Sapienza vel Zaccaria Sidorio vel Anicostin Bast wstał. Miał serdecznie dość tej sytuacji, w której z jednego bagna wpadali po pas w kolejne. A mógł przecież żyć nieskończenie długo i szczęśliwie...

Gdy gentleman, będący zapewne “prezesem” zarówno ślicznych panien z opieki medycznej jak i zdecydowanie mniej ślicznych panów z obstawy poruszył temat pieniędzy, w czarnej duszy kotołaka drgnęła nieporuszana dawno struna.

“Obym nadal miał w sobie to coś, hahaha...” pomyślał mężczyzna i pobieżnie otrzepał swój strój z pyłu ulicy.

- Cóż, nie omieszkam mu podziękować przy następnym spotkaniu.- Zapewnił, wykonując grzeczny ukłon w kierunku Prezesa, nieco może staromodny, ale wciąż akceptowalny.

Kotołak nie musiał nawet wysilać swojego krystalicznego umysłu, by opracować plan.

- Niestety, ze smutkiem muszę zapewnić, że nie dysponujemy taką kwotą.- Podjął.- Proponuję jednak pewne rozwiązanie. Zagrajmy. Nasze długi, przeciwko naszemu życiu.-

Silvo do tej pory leżał spokojnie, głównie dlatego, że nadal żałował swojej ręki, ale kto by nie żałował straty czegoś tak istotnego, jednocześnie Kruk dalej rozmyślał nad swoim zadufaniem w sobie, założył, że w wieży będzie tak samo jak w jego świecie, okazało się, że prawda była zupełnie inna. Silvo zdawał sobie sprawę, iż musi wymyślić nowe techniki, specjalnie do walk z przeciwnikami na jakich można trafić w wieży. Wtedy usłyszał co powiedział Baron, długi, albo życie. Kruk poderwał się gwałtownie, zaczął mówić, ale ton jego głosu był zupełnie inny niż w czasie walki, teraz brzmiał bardziej jak dziecko ciekawe czy uda mu się wyjść cało z kłopotów.

-Niech On mówi za siebie. Ja jestem nieco bardziej staromodny. Moja propozycja jest taka, odpracuję tą sumę. Co Pan na to?

“Głupiec.” nie omieszkał pomyśleć baron, ale nie przerwał swojej gry kornego i ugrzecznionego petenta.

Jeden z osiłków, których łączny iloraz inteligencji zdawał się nie przekraczać obwodu bicepsu Barona, który to wcale do najsilniejszych nie należał, przemówił po dłuższej chwili.

- Przyjdźcie z pieniędzmi, albo za wami ruszymi. - stwierdził, zaś wszyscy odwrócili się w kierunku drzwi.

Cóż, i tak wyszło lepiej niż Roland spodziewał się na początku. Mieli czas na zorganizowanie pieniędzy i stawką nie musiało być ich życie i zdrowie.

- No cóż... Napijmy się zatem, mon ami.-

-Za co chcesz pić kolego? Za moją utraconą rękę, czy za kupę kasy, którą musimy zdobyć?

- Możliwie za jedno i drugie. Ufaj. Moc nas prowadzi.- Rzekł kotołak, kierując swe kroki ku pierwszemu widocznemu przybytkowi wódki i pijaństwa.

Ten zaś był nad wyraz blisko, zaś los chciał, by jego nazwa głosiła dumnie iż znajduje się on “Na skraju raju”. W środku poza dwoma stosunkowo przyzwoitymi samicami, z czego jedna wydawała się być koniem, znajdowały się same obszczymordy.

Silvo pierwszy podszedł do baru.

-Piwo poproszę.- Kruk wiedział jedno, tego wieczoru zapewne wyleje dużo napoju, w końcu nieprzyzwyczajony był do używania do picia lewej ręki. Postanowił też poczekać, aż Baron coś zamówi, mieli w końcu do obgadania sprawy dużej wagi.

Baron trzepnął swojego partnera po jedynej ręce, zanim zdołał położyć ją na blacie kontuaru.

- Nie jesteśmy tu, by pić, małpko. Jesteśmy tutaj w interesach.-

To mówiąc, rozejrzał się uważnie po sali, wzrokiem szukając stałego elementu tego typu knajp - stołu szulerów.

W każdej pijalni, szynku, czy innej tawernie musiał być przynajmniej jeden - to niepisana reguła. I zawsze siadający przy nim laicy odchodzili bez grosza przy duszy, a często również w niewolniczych kajdanach.

Nad jednym ze stołów znajdowała się jakże wspaniała tabliczka:

“Z kanciarza słodkich jaj

Zrobimy sobie raj

Przepyszna będzie wątróbka

To naszej uczciwości próbka”

Jakby dla potwierdzenia tego faktu, z tabliczki zwisało kilka mięsnych przetworów.

Cóż, była to zdaje się wrodzona gościnność mieszkańców tej strefy. Baron jednak miał swoje wierszyki na okoliczność gry w karty. Tego zawsze uczył go Bernard.

“Jeśli siadasz przy tym stole

zważ, że światło nie najlepsze,

a partnerzy, w każdym razie, przypadkowi.

Popraw pludry nim usiądziesz

i pod boki się podeprzyj

bo pewności siebie brak nowicjuszowi.

Kart nie sprawdzaj - znakowane!

Ale nie daj znać, że wiesz to,

bo obrażą się i wstaną od stolika.

Przegrasz tak, czy owak - chyba,

że oszukasz, ale zresztą:

>Nie po kartach się poznaje przeciwnika<.”

Baron zwykle stosował się do tych wskazówek. Wytrawni gracze, zwiedzeni jego uładzonym wyglądem wielkiego pana, oraz zachowaniem tak wyraźnie przesiąkniętym pewnymi cechami nowicjatu w grach hazardowych popuszczali nerwy i rozluźniali swoje praktyki. A wtedy sprytny kotołak zgarniał przynajmniej dwukrotność tego, co postawił. Oczywiście, działało to jedynie przez kilka partii, ale na późniejsze rozdania również było przewidziane kilka tajemnych sztuczek. Podszedł do stolika karcianego i nieznacznie poprawił sobie chusteczkę pod szyją i rękawy marynarki.

- Co jest lalusiu, zechcesz zagrać? - jeden z szulerów, ten posiadający najbardziej ubogie uzębienie warknął w kierunku nowoprzybyłego.

- Być może, być może...Jeśli tylko macie wolne miejsce przy kartach.

- Czekasz aż podamy ci krzesło? - warknął inny, wyraźnie urażony neutralną odpowiedzią swego rozmówcy.

Zaccaria zakasał rękawy raz jeszcze i usiadł posłusznie, przyglądając się współgraczom z ciekawością odbijającą się w jego oczach.

Miał plan. Jego wykonanie zależało jednak teraz tylko od tego, jak bardzo pijani są współgrający... oraz jak bardzo zamierzają respektować ową... “uczciwość” opisaną w wierszyku. Tak czy inaczej, zamierzał jak na razie dobrze bawić się przy pokerze.

Przetrzepał wszystkie kieszenie marynarki w poszukiwaniu czegoś wartościowego, co mógłby dorzucić do puli.

- Co to przedszkole, że na fanty chcesz grać? - zaśmiał się trzeci z graczy, który dotychczas przybierał milczącą postawę.

- Kredyty prosto z konta, innej opcji nie widzę - dodał niemalże bezzębny, który przemówł do barona jako pierwszy.

- Ja również nie widzę innej opcji, panowie
.- zgodził się natychmiast Zaccaria, by nie wypaść z roli. Mgliście zdawał sobie sprawę, że nie ma pojęcia o jakim koncie mówią karciarze, domyślił się natomiast, że widocznie każdy w Mrocznej Wieży je posiada. Kredyt zaś był, jak można się domyślić, miejscową walutą obiegową.

- Gramy w spitego szkutego - środkowy z kanciarzy wyjawił tajemniczą nazwę gry, która niemalże nie mogła mówić nic nowemu członkowi szulerskiej gry.

- Eee, pewnie nie wie co to. Patrzaj na jego łachy! - ten, który wziął głos jako pierwszy zauważył, dając Zaccarii informację zwrotną - jego gra była co najmniej dobra, skuteczna. Nawet jeśli, co wątpliwe, dał radę wziąć pod swój urok tylko i wyłącznie jednego, zapewne najgłupszego gracza, to i tak był to sukces.

- W istocie, prosiłbym o wyjaśnienie mi zasad tej egzotycznej gry.

- Eee to ten... - uraczony grą aktorską widz kompletnie się zablokował, jego rolę przejął więc bezzębny, który zdawał się być hersztem dla pozostałych.

- Rozdajemy po trzy karty, reszta jest w puli. - zaczął. - Dwie z nich możesz wymienić - czy to z pulą, czy też z dowolną kartą innego gracza. - kontynuował. Jego dłoń znalazła się nagle wśród nieco przetłuszczonych włosów, przygładzając je. Najwyraźniej miało to podkreślić wagę jego słów, dając znać że najbliższe sekundy będą zawierać w sobie kluczowy element gry.

- Wygrywa największa suma “oczek”, chyba że czyjaś suma będzie piątką. - podsumował.

- Dziękuję. Wydaje się dość łatwe...- Uśmiechnął się baron i poprawił chusteczkę pod szyją, by następnie położyć na stole obie dłonie i zacytować w myślach kolejną część nauk Bernarda.

“Gramy patrząc sobie w oczy

ręce muszą chodzić same

i pod stołem decydować o rozgrywce.

Nie drgnij, kiedy król którego w ręku masz

twą weźmie damę.

Szuler ten, kto pierwszy nazwie się szczęśliwcem.

Nie ciesz się, gdy go odkryjesz,

zwykle bywa trzech, lub czterech!

Siadłeś po to tu by zagrać UCZCIWEGO.

Swoje zapasowe asy

trzymaj długo blisko nerek

Póki nie zostanie ci już nic innego.”

Z tymi słowami w myślach Zaccaria czekał na rozdanie, czując jednocześnie przyjemny ciężar własnej talii w kieszeni koszuli. Na szczęście i jego karty i te, należące do miejscowych graczy miały identyczną koszulkę, inaczej plan byłby niezwykle wręcz utrudniony.


Rozdanie przyszło znienacka, zaś umiejętności tasowania bezzębnego były, nawet dla żyjącego od początku do samego końca świata czempiona, miłym aspektem tego właśnie wieczoru.

W pewnym momencie najróżniejsze sztuczki ustały, zaś karty zatrzymały się, tworząc idealną talię. Głupie uśmieszki wychodziły na twarze oponentów wraz z pierwszymi kartami, które otrzymali. Zaccaria spojrzał w swoje karty odruchowo, ukradkiem, jeszcze nim rozważył swą rolę. Niewątpliwie gest był za szybki by przykuć uwagę graczy tego szczebla. Jego karty to kolejno: dwójka, dziewiątka i dwójka. Dłoń wyczuła na koszulce to, że każda z kart wydaje się być znakowana.

Jak na wytrawnego gracza i pojętnego ucznia Bernarda, Anicostin Bast nie dał po sobie nic poznać, że wie o nadprogramowych symbolach na odwrocie kart.

“Zatem już wiedzą, tak? Hmm... Jestem ciekaw...”

Czuł, że dwójki pod względem oszustwa nie różnią się niemal, natomiast dziewiątka ma swój znacznik w nico innym miejscu. Kotołaka niezwykle wręcz ciekawiło, czy pomiędzy “dwójką”, a “dziewiątką” mieszczą się wszystkie pozostałe karty-liczby. Na razie jednak był czas na grę. Spodobała mu się ta nowa konkurencja, rozejrzał się więc po stole i twarzach współgraczy. Chwytał ich spojrzenia i łotrowskie uśmiechy, by odpowiadać swoim, arystokratycznym.

Kotołak zastanowił się chwilę. Było ok. 0,5% szans, że spośród wszystkich możliwości uda mu się wyciągnąć jakiegokolwiek asa, który umożliwiłby mu zwyciężający układ. Zamiast tego postanowił skupić się na osiągnięciu w miarę wysokiego wyniku. Zadeklarował więc wymianę - jedną dwójkę z środkową kartą szulera z jego lewej i drugą dwójkę z kartą z deku.

Grzecznie i cierpliwie odczekał, aż pozostali gracze dokonają ewentualnych wymian i rozpocznie się faza sprawdzania.

- Mam 29.- Zadeklarował, ukazując karty dla potwierdzenia - swoją dziewiątkę z ręki i dwie damy, które ugrał z wymiany.

- No paczaj, niby taki laluś, a jednak ugrał... - zdziwił się pierwszy z nich, rzucając na stół karty o wartości 15 oczek.

- Mnie również powalił - powiedział drugi, ukazując karty o wartości pojedyńczej dziesiątki oczek.

- No cóż, druga rundka? - spytał ten, który wcześniej tasował. W jego ręce znajdowała się najbliższa baronowi liczba - 25.

{// +30CP}

Baron z radosnym, entuzjastycznym uśmiechem kogoś, kto pierwszy raz zwyciężył w jakiejkolwiek grze zainkasował pulę i poprosił, by rozdać do kolejnej partii. Wewnętrznie zaś zmrużył oczy i przyglądał się kartom. Z tego co zauważył, karty były znaczone na lewym skraju względem patrzącego w nie gracza, by łatwo było zauważyć kod na ręku przeciwnika trzymającego karty w “wachlarzyku”. Im niżej usytuowany marker, tym niższej wagi karta. Prosta zasada, prosta sztuczka, a ile korzyści może przynieść?

Baron uniósł karty kolejnego rozdania i zerknął w nie z uwagą.

Karty po raz kolejny zatańczyły w rękach tutejszego krupiera, którego wygląd plasował znacznie niżej w drabinie społecznej, gdzieś w okolicach szanowanych przez wszystkich, lecz lubianych przez nikogo, czy też dokładnie na odwrót, konserwatorów powierzchni płaskich. Nie warto było nawet komentować tego, że trzy, może czterodniowy zarost nie dodawał mu uroku, lecz kreował wokół niego złą, nieco niebezpieczną i wrogo nastawioną aurę. Właściwie to czar, jaki roztaczała trójka magicznie prysł, czy może zmieniła się percepcja, sposób w jaki postrzegał ich Sapienza? Sam nie mógł być tego pewien, zaś nauki jego wspaniałego mentora zostawiały mu wystarczająco miejsca zarówno na interpretację, jak i błędy.

Tym razem karty, które trafiły w końcu do rąk barona nie mogły kojarzyć się zbyt dobre. Czwórka, Piątka i Walet - w teorii dawały duże szanse na zdobycie najwyższego wyniku, jednak znaki, które miały być przewagą szulerów, podpowiadały uczniowi Bernarda, że każdy ze współgraczy ma inne aspiracje.

“Hmm... To dość nieprawdopodobne, ale czyżby wszyscy oni dążyli do kończącego układu? Hmm... No dobrze, pójdźmy więc w ten gambit.” pomyślał kotołak i z niczego nie zwiastującym uśmiechem pociągnął dwie karty z deku, by zamienić je z czwórką i piątką.

Jego plan na tę turę był dość prosty - uśpić czujność karciarzy. Gdyby cały czas wygrywał, gracze mogliby zacząć coś podejrzewać, co w ogóle nie było mu na rękę. Jeśli jednak przegra partię od czasu do czasu, zachowa delikatny status quo karcianego stolika i nikt nie będzie w stanie udowodnić mu żadnej szulerki.

Kolejne rozdanie minęło gładko, głównie za sprawą nadnaturalnych wręcz umiejętności gry w karty, będących owocem jakże długiej współpracy z mistrzem wszystkich psot - Bernardem. Na nic zdały się więc podchody pozostałej trójki, a Baron, będąc pewnym że gra polega na odpieraniu całej trójki na raz, nie odczuwał żadnych kłopotów. Bezbłędnie odczytywał ich ruchy, oraz karty jakie posiadali. To samo tyczyło się karty na górze tych należących do “wolnych” - Sapienza czuł się, jakby ogrywał dzieci uczęszczające ciągle do przedszkola, zaś jego powiększający się stan konta nie dawał mu satysfakcji porównywalnej chociażby z pozbawieniem młodego osobnika cukierka.

Jedną grę wygrał wysokością kart, przy drugiej zaś ustalił sobie nieco inny cel, stwierdził że bez problemu wygra z nimi uzyskując magiczną wręcz piątkę, która miała zapewniać wygraną bez względu na wyniki pozostałych. Stało się dokładnie tak, jak przewidział, jednak mina szulerów dawała mu jawnie do zrozumienia, że powinien już sobie odejść.
+80CP

Silvo
- Nie wyglądasz na zbyt szczęśliwego - najwyraźniej barman pełnił w tym miejscu, tak jak w znanym krukowi świecie jedną z przyjemniejszych ról - był psychologiem bez dyplomu potwierdzającego jego zdolności.

Silvo wyłożył na blat kikut ręki i uśmiechnął się blado.

-Jakbyś zgadł. Ten cały Jonpa mnie sponiewierał a teraz muszę zdobyć kasę, żeby zapłacić za leczenie. Apropo, nie wiesz gdzie tu można zarobić?

- To zależy, jak bardzo cenisz swe możliwości - odparł barman.

-Mogę pracować dla każdego kto zapłaci, to oczywiste, że wolę zarobić więcej, ale liczy się każdy grosz.

- Nie do końca zrozumiałeś moje słowa - zaśmiał się blondwłosy lekarz dusz. - Jak wiele jesteś w stanie zaryzykować? - poprawił się po chwili pucowania jednej i tej samej szklanki.

-Cóż, całkiem niedawno zoorientowałem się w jednej rzeczy. Tutaj ryzykuje się wszystko albo nic. Więc myślę, że jestem w stanie zaryzykować nawet moim życiem.

- Za coś takiego z całą pewnością jesteś w stanie wiele zyskać. - dłonie mówcy bezustannie polerowały jedną i tą samą szlankę, tak jakby miało to zapewnić mu chociaż trochę spokoju, przybliżyć go do osiągnięcia szerokopojętego stanu oświecenia.

- W okolicy jest wiele klubów walk, bo, z całym szacunkiem, wyglądasz na ich zwolennika. - blondyn zaśmiał się gorzko, najwyraźniej te słowa nie kojarzyły mu się z komplementem.

- Tak samo jak i zlecenia. Zarówno na coś do zrobienia, jak i czyjeś głowy - dodał po chwili.

Czarnowłosy uśmiechnąl się lekko.

-Chyba jednak uderzę w kluby walki, to chyba nieco szybszy sposób na zarobienie pieniędzy, no i na zwiększenie swoich zdolności. Mam jeszcze jedno pytanie. Można tutaj gdzieś kupić coś w rodzaju protezy? Nie ukrywam, że przydałaby mi się jedna. No i jeśli można to ile trzeba na nią wydać?

- Jednym z szefów większych gangów jest lekarz działający magią i techniką, zapewne zdołałby ci pomóc. - odparł blondyn. - Niestety cieżko się do niego dostać, jego ochrona jest masywna i... brzydka - zaśmiał się.

-Więc chyba dochodzimy do ostatniego pytania kolego. Czy zupełnym przypadkiem gangi obserwują, lub kontrolują kluby walki?- Zapytał Silvo uśmiechając się chytrze.- No i byłbym wdzięczny za adres jakiegoś klubu, który wart jest polecenia.

- Zdziwi cię, jeśli powiem że nie mają ze sobą nic wspólnego? - twarz barmana pokrył równie chytry uśmieszek.

-Niespecjalnie, bo wiem co oznacza ten uśmiech. To jak będzie z adresem? Chyba, że nie ma nic za darmo.

- Policzyłem tylko za piwo - odpowiedział, by po chwili odłożyć szklankę na bok. Jego palce wykonały kilka ruchów, a przed twarzą Silvo pojawił się jeden z adresów.

Silvo wziął kartkę z adresem i dopił piwo.

-Cóż dzięki za wszystko. Jakbyś podtrzebował pomocy pytaj o Silvo, albo o Kruka. Chętnie pomogę.- To powiedziawszy czarnowłosy wstał z krzesła, po czym rozejrzał się po barze, szybko zlokalizował Barona grającego przy stole w karty. Silvo postanowił zostawić go tam, w końcu nie był mu nic winny. Teglo wyszedł z baru i skierował się pod adres, który dał mu barman.

Jakby na zawołanie względny spokój został przerwany przez liczne wybuchy towarzyszące widokowi kobiety-kucyka w drzwiach małego kramu. Huk przemknął przez wszystko, co znajdowało się w okolicy kilkudziesiąciu metrów, jeśli nie kilometrów. Najwyraźniej trzeba było przemyśleć ich plany...
 
pteroslaw jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172