Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-04-2013, 19:03   #18
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
W domu panowało spore zamieszanie, na głowę zwaliło się mieszkańcom, znacznie więcej młodocianych mutantów, mimo to Ocelia czuła się samotna jak nigdy. Adam wręczał Jason’owi tace z jedzeniem, które ten zanosił i zostawiał pod drzwiami, gdy nie spotykał się z odpowiedzią, codziennie jednak znajdował czas, by zapukać raz i trochę posiedzieć pod jej drzwiami, chcąc coś powiedzieć, lub po prostu pobyć.

Wrócił też Serafin, który nie wydawał się być zaskoczony ilością osób, jakie go przywitały, gdy wjeżdżał na teren posiadłości. Zapewne nowi lokatorzy, zdążyli się czegoś dowiedzieć, o ich gospodarzu.

Cela w końcu ogarnęła się, podobno co człowieka nie zabija, to go wzmacnia. Podobno. Żałowała, że nie wypytała Rana o więcej rzeczy odnośnie jej rodziców, to teraz wydawało się jej najważniejsze. Dowiedzieć się o nich jak najwięcej i pomóc mutantom, więzionym w tak nieludzkich warunkach. Myślała czasem, że warto znaleźć inną drogę, niż zabijanie, ale Alan i Jason mieli inne zdanie na ten temat. Jasona unikała konsekwentnie, nie mogąc mu wybaczyć tego, co zrobił Romkowi. Bała się go. “Odbiło mu”. A jakby jej kiedyś odbiło? Jason był niebezpieczny.

Zmęczona bezczynnością zeszła w końcu na dół i znalazła Alana.
- Hej - powiedziała - Mogę jakoś pomóc?
Wyglądał na bardzo zmęczonego, albo jakby wziął dużo heroiny. Wielkie wory pod oczami, wyblakła cera, przekrwione oczy, nieład we włosach i ogólne niechlujstwo.
- Jeśli możesz uciszyć, tę gównarzerię, to byłoby super. Non stop pytają o wszystko. O wszystko! Każdy szczegół z mojej, naszej historii, nawet za czasów, kiedy świat jak długi i szeroki o mutkach nie słyszał - pokręcił głową. - Myślałem, że twoje małe zainteresowanie naszą globalną sytuacją jest złe, ale to jednak pieprzone błogosławieństwo. Jak chcesz pomóc to zrób coś z Jason’em bo dręczy go sumienie i parę innych rzeczy. Gówno mi pomaga. Kamil pewnie będzie chciał z całą naszą trójką pogadać później. Da ci znać. Zdrzemnę się - mruknął idąc na górę, rzucając ostatnie spojrzenie grupce, otaczającej Serfina, który i tak był wyraźnie widoczny, pomimo małego tłumu.

Przecisnęła się przez grupę mutantów, podchodząc do pana Kamila
- Wrócił pan - stwierdziła - Dzień dobry.
- Cześć Ocelio - powiedział uśmiechając się i czochrając jej włosy, jak u małego dziecka. Mógłby zmiażdżyć je głowę, pomiędzy kciukiem, a palcem wskazującym, niczym ona puszkę piwa pod butem. - Jak się trzymasz?
- Różne. - uciekła wzrokiem - Dowiedział się pan czegoś w Krakowie?
- Och tak. Wszystko wam opowiem... przepraszam - powiedział przechodząc obok młodzieży, która ustąpiła mu miejsca. - Wszystkim wam, którzy pochodzicie zza granicy, załatwimy dokumenty i zapewnimy powrót do domu. Reszta otrzyma odpowiednią pomoc i jeśli będzie chciała udzielić nam jej, będą mile widziani. Przetłumaczcie to sobie - przedstawił głośno, wchodząc do środka. - Słyszałem też o wszystkim, co tu się działo... mniej więcej tego samego o tobie i twoim ojcu i matce, dowiedziałem się tam. Może nieco więcej - dodał niepewnie. - Nie wiem, czy Jason powiedział mi wszystko, co zapamiętał, albo czy zapamiętał wszystko. Dziwnie się zachowywał - ruszył po schodach w górę.
- Nie nazwałabym tego “dziwnie” - zacisnęła wargi, idąc za nim na górę - Zabił mojego przyjaciela. Odwaliło mu.
- Z tego, co też słyszałem, temu przyjacielowi poważnie odbiło. Zamordował parę osób, które próbowaliście uratować i chciał to samo zrobić z Alanem. Myślę, że można nazwać to działaniem w samoobronie - powiedział spokojnie. - Nic nie jest czarno-białe. Choć winy Jason’a jest w tym sporo, to miał swoje uzasadnione powody, by tak działać.
- Nie wiem, nie było mnie tam... To prawda, nic nie jest czarno-białe. Ale teraz.. nie potrafię mu już zaufać. Romek był moim najbliższym przyjacielem. Niepotrzebnie tam poszedł, wyraźnie nie był gotów.
- Nikt tak naprawdę nie jest. Nigdy nie wiemy czego oczekiwać... nawet sobie nie wyobrażasz - pokręcił wielkim łbem, wchodząc do swojego pokoju. - Myślę, że jest jedną z niewielu osób, które możesz zaufać. Gdyby wtedy, w ferworze walki, zabroniłabyś mu tykać Romka, zrobiłby tak. Może twój przyjaciel by was wtedy wszystkich zabił... może by się otrząsnął. Jak się okazało, jesteś nam bardzo potrzebna Ocelio - dodał jeszcze po dłuższej przerwie, stając w ogromnych drzwiach. - Jeśli nie możesz przebywać w pobliżu Jason’a, każ mu odejść, lub ja to zrobię. - Powiedział smutno.
- Nie słucha mnie.. kazałam mu już, ale nie słucha. - westchnęła - Zostawmy go. Czego się pan dowiedział o moich rodzicach? - zapytała.
- Co robili w tym szpitalu, dlaczego cię zostawili, kto ich zamordował... proszę jednak, daj mi chwilę na... jak to się mówi? Ogarnięcie się? Zjaw się u mnie za godzinę, z Alanem i Jason’em proszę. Wszystko powiem, co tylko zechcesz. Godzinkę - poprosił.
- Oczywiście. Przepraszam - powiedziała i odeszła.
- Dziękuję... - mruknął, zamykając drzwi.

- Wow! Ty go znasz? - Usłyszała głos, z głębi korytarza, gdzie stała dziewczyna w jej wieku, z niewiarygodnie skośnymi oczami i spiczastymi uszami, z bardzo bladą skórą. Niemal podbiegła do Ocelii. - Jaki on jest? To prawda, co się o nim mówi? Zanim tu przyjechałam, już wiele słyszałam, ale pan Hughes jeszcze tak wiele wyjaśnił... kim jesteś w ogóle? Nie pamiętam cię z domu? - Mówiła, zalewając Ocelię szybką falą pytań.
- Hej - uśmiechnęła się - Jestem Cela. Znam go, mieszkam tu już trochę. Z widzenia, można powiedzieć.
- Ach... - powiedział trochę zawiedziona. - Ala. Sporo się o nim słyszało, w domu, legenda. Nie myślałam, że go zobaczę, więc rozmowy nie oczekuję, ale i tak... wow! - Dodała jeszcze, znów ucieszona. - Ciebie też uwolnili z jakiegoś szajzu?
- Można tak powiedzieć. A co o nim się mówi? Co słyszałaś, znaczy?
- Że... w skrócie? Że to taki Spartakus zwierzoludzi - wytłumaczyła z szerokim uśmiechem. - Najstarszy i najsilniejszy i w ogóle... szkoda, że niezbyt przystojny.
- Nigdy nie myślałam o nim w tych kategoriach - zaśmiała się Cela - Przystojności. Spartakus? Jak ten od powstania niewolników, tak?
- Nie inny... choć to chyba naciąganie porównanie, tak mi się wydaje. Ale jeśli Serafin to jego prawdziwe nazwisko, to dość dziwny zbieg okoliczności, nie?
- W sensie? - nie załapała.
- No to były największe, najlepsze z aniołów, serafiny. Spartakusa postrzegano... jako świętego to mało powiedziane. Tutaj może słabiej jest znany, ale jak byłam w tym jebanym Johannesburgu... - pokręciła głową, odpędzając złe wspomnienia, obojętnym uśmiechem.
- Tak, człowiek czuje się przy nim bezpiecznie, to prawda. - popatrzyła na dziewczynę - I jak się stamtąd wydostałaś? uciekłaś?
- Niee... Byłam w posiadaniu Rana i przewiózł mnie tutaj, gdy zlikwidował swój ostatni dom tam. Ma jeszcze parę takich domów w Polsce, ale żadnego w Czerwonej Dzielnicy, czy w ogóle poza tym krajem. Znaczy... miał - uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając szereg białych zębów. O wygląd swoich niewolników, Ran dbał.
- I jak tam było? - zapytała Cela, siadając na schodach - Będę tam jechać... do Johannesburga.
- Sodoma i Gomora, piekło, krew, mord, gwałt... potworności nie do opisania, skrywane niezwykle kłamliwą otoczką ludzkości... pośrodku miasta, jest wydzielony teren, na którym każdy może zrobić wszystko z mutantem. Wszystko. Zabijają się ku ich uciesze, torturują ich by zaspokoić żądze krwi, albo zwyczajnie wyżywają się seksualnie. Jeśli jedziesz tam żeby komuś pomóc... - pokiwała głową z niemym uznaniem.
- Zupełnie jak u Rana na pierwszym piętrze, tylko na większą skalę - wypowiedź Ali nie zaskoczyła specjalnie dziewczyny, dość się już nasłuchała i sporo zobaczyła, przez ostatnie dni - Mam nadzieje, ze uda się to przerwać. Nawet nie ja, ja się zaplątałam przypadkiem, pan Kamil ma.
Spojrzała na dziewczynę. Ona zdecydowanie nie rezydowała na pierwszym piętrze..
- Jak się znalazłaś u Rana? - dopytała - Świetnie wyglądasz, nie jakbyś była do czegoś zmuszana. Godziłaś się tam... pracować?
- Z początku nie... potem nie było już wielkiego wyboru - odpowiedziała wstydliwie. - Albo raczej, nie był zbyt przyjemny.
- Tak.. pewnie tak - zgodziła się Cela - W sumie dobrze, że nic ci się nie stało, prawda? To najważniejsze. Tylu mutantów ostatnio zginęło...
- Jakoś sobie poradziłam... chociaż trzeba się mocno zdeprawować żeby przetrwać - chrząknęła, odwracając wzrok. - Na mnie już czas. Pewnie się jeszcze zobaczymy, nie? Na razie.
- Na razie - pożegnała Alę, która wyraźnie poczuła się nieswojo. Cóż, opowiadanie o tym, jak się człowiek daje obracać innym, nawet w obawie o swoje życie, nie może być proste. Choć Cela była daleka od tego, żeby decyzję Ali jakoś oceniać, czy osądzać. Po prostu było jej żal dziewczyny.
Wstała i poszła na górę.

Alan zapukał do jej pokoju, po około godzinie.
- Chodź! Narada! - Zawołał zaspany.
- Nie można tego przełożyć? - zapytała patrząc na Alana - ledwie trzymasz się na nogach.. jestem pewna, że godzina, czy dwie, zwłoki niczego nie zmienią - powiedziała, idąc za nim.
- Długo to nie zajmie. Zresztą bywałem w gorszych stanach. Bycie zaspanym nie jest takie znowu tragiczne - mruknął otwierając przed nią drzwi. Na końcu pokoju, za biurkiem, siedział Kamil, a przed nim stał Jason, zwieszając głowę, jakby skarcony.
- Dołączcie do nas - powiedział Serafin. - Myślę, że wypadałoby zacząć od omówienia tego, co zaszło u was w ostatnich dniach i co zrobimy z Michałem Rostowskim, który trochę mnie zaskoczył swoją obecnością...
- Nas też - rzucił Alan kiwając głową. Jason ustąpił mu miejsca siedzącego, stając za jego fotelem, zostawiając Ocelii drugi.
- Myślę, że Jason chętnie pozbędzie się Rostowskiego - palnęła Cela, zanim zdążyła się powstrzymać - To ostatnio jego ulubione zajęcie.. - dodała jeszcze, siadając.
- Zaznaczam, że miałem do tego okazję, ale się powstrzymałem. Wiem kiedy ktoś stanowi zagrożenie i musi się skończyć... - powiedział cicho.
- Cóż... tak... Ocelio, wątpię by Husky zabijał twojego przyjaciela bez powodu. Rozumiem jednak, że masz do niego... pretensje - to słowo dziwnie zabrzmiało i zdawał sobie z tego sprawę, jednak najwyraźniej odwykł od takich rozmów, gdy śmierć stała się dla niego dość normalna. - Ponadto, bazując na tym, co i Alan, i Jason mi powiedzieli, już samo wpuszczanie tego Romka, na teren posiadłości było niezbyt rozsądnym ruchem. Mimo iż mógł ci się wydawać normalny, wielu mutantów popada w schizofrenię...
- Od razu chcieli go zabić... - potrząsnęła głową Cela, nie słuchając - Nie pozwoliłam, to wykorzystali okazję, kiedy mnie nie było. Mówiłam, żeby mu nic nie robić! - krzyknęła, przestając nad sobą panować. Emocje w niej wezbrały, zerwała się z fotela i złapała Jasona za przód koszulki - Mówiłam, tak?! Ile mam razy powtarzać, żebyś usłyszał?! - krzyczała, szarpiąc go.
- Nawet moje posłuszeństwo ma swoje granice, gdy idzie o życie innych! Miałem mu pozwolić zabić więcej niewolników, Alana i siebie?! - Odwarknął, nie wyrywając się jej.
- Chłopak oszalał! Nastąpił jednej dziewczynie na czaszkę! - Alan również wstał, denerwując się, czerpiąc z emocji Celi. - Prawie pozbawił mnie przytomności, jednym pchnięciem, przy okazji lekko rozwalając nogę! Może i na ciebie by się rzucił, gdybyś tam była! Chciałabyś dać się zabić?!
- Nie wierzę! - krzyknęła do Alana - Najpierw mówiłeś, że nic nie wiedziałeś i kazałeś mi pytać się... tego.. tego rzeźnika - wyrzuciła z siebie - a teraz coś zmyślasz!
Odwróciła się na powrót do pana Kamila - Ja widziałam! Widziałam wcześniej, ile on ma z zabijania satysfakcji. To go kręci... jednych kręci zboczony seks, a jego kręci zabijanie! Zabijał, jak nie było zagrożenia, bo lubi i tyle! Nie było potrzeby, wmawiałam sobie, że musiał, że chciał mnie chronić.. ale przecież widziałam! Wtedy, po marszu... - ręce się jej trzęsły, zacisnęła je na oparciu fotela, znów patrząc na Jasona. - A Romka od początku nie znosiłeś i tylko czekałeś na okazję! Po co go tam zabrałeś? Po co? No powiedz! - rzuciła mu w twarz.
- Nie widziałem jak Jason go zabija - wtrącił Alan. - A Romek sam chciał pomóc... nadawał się do walki.
- Coraz lepiej nad sobą panuję... - powiedział Jason, przez zaciśnięte zęby. - Nie chciałem tego robić. Wiedziałem, że ci na nim zależy, ale nie mogłem mu na to pozwolić.
- Dokładnie! - podchwyciła jego słowa - Nie mogłeś pozwolić, żeby mi na nim zależało! Albo jemu na mnie! To jest słowo - klucz! O to chodzi, nie o żadną schizofrenię. Jesteś zazdrosny, i tyle! Ale to nie powód, żeby kogokolwiek mordować, rozumiesz?!
- Przekręcasz moje słowa, zresztą... - westchnął, zwieszając głowę. - Do niczego tak nie dojdziemy... nie zabiłem go z zazdrości, czy jakichkolwiek innych osobistych pobudek. Nie oczekuję, że zrozumiesz, lub będziesz chciała bym przepraszał, bo nie jest to rzecz, za którą się przeprasza, ale przysięgam, że wtedy, sytuacja tego wymagała i był to wypadek, którego nie chciałem - powiedział, uspokajając się z trudem.
- Po prostu ci już nie ufam - Cela usiadła na fotelu. Powiedziała wszystko, co chciała i teraz powoli się uspokajała - A jeśli uzna, że sytuacja bedzie tego wymagała, żeby i mi przydarzył się “wypadek” - cudzysłów był wyraźnie słyszalny w jej głosie - Jaką mogę mieć pewność? Jaki procent pewności?

- Ocelio... - mruknął siedzący do tej pory cicho i spokojnie Serafin. - Są sytuacje, w których człowiek błaga o śmierć. Są też takie, w których dla niego samego lepiej byłoby umrzeć... każdy z nas znalazł się w takiej i od tamtej pory żyjemy z wielkim brzemieniem. Jason właśnie otrzymał kolejne i choć doskonale wiem jak boli utrata bliskiej osoby... takiej ich ilości, w tak krótkim czasie, to czasem po prostu trzeba wybrać mniejsze zło, nawet jeśli nie jest takie znowu małe... nie oczekuję, że to zrozumiesz i jeśli uznasz, że nie możesz przebywać w pobliżu Jason’a - spojrzał na Moore’a. - Każę mu odejść.
Pokręciła głową, powoli.
- To nie było by fair, wobec pana, jeśli bym oczekiwała takich decyzji - powiedziała - To pana dom, ja jestem tu gościem. Nie mogę prosić o odsyłanie kogokolwiek. Jeśli już, to tylko mnie. - dodała po chwili - Znajdzie pan dla mnie inne miejsce?
- To nie wchodzi w grę... - pokręcił głową. - Nie do czasu waszej podróży do Johannesburga. A teraz jeśli skończyliśmy... jako tako, tę sprawę, proponuję zająć się omówieniem najbliższej przyszłości i odległej przeszłości - Alan w końcu usiadł, kiwając głową.
- Oczywiście - powiedziała Cela, zwieszając głowę - Rozumiem. Dowiedział się pan czegoś?
- Taaak... dowiedziałem się kto zamordował twoich rodziców i potwierdzam to, co Ran mówił na ich temat, choć ciężko mi w to uwierzyć. Ponadto sprecyzowałem to, co trzeba zrobić w Johannesburgu, co będzie bardzo dużym krokiem, w kierunku zniszczenia ROPy, a także, prawdopodobnie, o ile dobrze pójdzie, dowiedzenia się czegoś wartościowego o animalmanach. W końcu - westchnął.
- Kto ich zamordował? - zapytała cicho.
- Miles Iron. Niegdyś seryjny morderca, potem zabójca na zlecenie. Prawdopodobnie mutant, co jednak jest dość dziwne, bo Nigr raczej by takim nie płacił, więc albo stał się niewolnikiem, albo... albo zna bardzo paskudne metody mordowania.
- To pewne? - Spytał Hughes.
- Tak. To na pewno on - pokiwał wielką głową.
- Nic mi nie mówi to nazwisko - mruknęła Cela - Ale dlaczego? Bo zdecydował się na związek z moją matką - odpowiedziała sama sobie - Tak? A powinien robić na niej badania...
- Parę osób, które ją widziało... momentalnie się w niej zakochało. Zakładamy więc, że posiadała mutację, podobną do twojej... nie chodzi mi tu o zwierzęce “dodatki”, lecz o właściwości mózgu. Na badaniach wykazano, że wykorzystywała ponad dwa razy więcej możliwości tego organu niż przeciętny człowiek. Miles był dość popularny w Anglii dwadzieścia lat temu, jako seryjny morderca, który wlewał swoim ofiarom w gardła roztopione żelazo. Najwyraźniej, biorąc pod uwagę czas, albo znalazła go policja i musiał uciekać, albo zrobił to Nigr, który ma obsesję na punkcie seryjnych morderców.
- A jaki to ma związek z Johannesburgiem?
- Tam przebywa Nigr, zapewne Iron, tam ostatnio widziano mój... kontakt. Człowieka, który pracował u Nigra w labolatoriach, dla mnie i który ostatnio zaginął. Poza tym ostatnim razem, prawie zniszczyliśmy Czerwoną Dzielnicę... czas to dokończyć.
- Nie wiem.. nie wiem, czy się do tego nadaję. Nie potrafię... zabijać.. tak łatwo jak Jason. W ogóle nie potrafię. Przeraża mnie to.
- Bo to jest straszne... - mruknął Moore.
- Właśnie... i każdy potrafi zabić. Strzelić w głowę, wbić ostrze w serce... ciężkie jest życie z tym potem i obawiam się, że nadejdzie dzień, kiedy będziesz musiała odebrać komuś życie. Jednak postaramy się, byś nie była postawiona w takiej sytuacji - Kamil chrząknął, drapiąc się po czole. - W Johannesburgu zamieszkasz, wraz z Alanem, u niejakiego Inka. Mieszka poza Czerwoną Dzielnicą i doskonale zna rozkład metropoli... na tyle na ile da się znać plan największego na świecie miasta, wraz z samą Dzielnicą. Udzieli wam wszelkiej pomocy i sam będzie wyznaczał pewne zadania. Możecie mu w pełni zaufać. Prawda Jason?
- Tak - pokiwał głową, zapewniając. - Długo z nim pracowałem. Jest godzien zaufania.
- Dobrze... i co bym tam miała robić? Znów służyć za - skrzywiła się ledwie dostrzegalnie - przepustkę?
- Bardziej załatwiać przepustki innym - odpowiedział Kamil krzywiąc się. - Jest sporo rzeczy, które musimy odzyskać z laboratoriów. Głównie dokumenty naszego kontaktu. Ponadto potrzebujemy kogoś, kto może sprawnie przenikać do i z Czerwonej Dzielnicy. Nadajesz się doskonale ze swoją zwinnością i zdolnościami... wspinaczki? To jednak tylko część. Sabotaż będzie istotną częścią rozpadu Dzielnicy. Przygotowania trwają od dawna i czas wprowadzić je w życie. Oczywiście nie będziecie tylko we trójkę. Jason do was dołączy w swoim czasie, no i w samym Johannesburgu, jest sporo ludzi i mutantów, przychylnych naszej sprawie.
- Kiedy jedziemy?
- Za dziesięć dni. Piątek o godzinie 14:30.
- A do tego czasu?
- Jeśli nie będziesz chciała, bądź nie będziesz w stanie nic zrobić, nikt nie będzie naciskał. Jednak miejsce i sposobność do pomocy się znajdzie.
- Dobrze.. pomogę, oczywiście. A jedziemy na ile czasu?
- Aż nie osiągniemy celu... - mruknął Alan. - Bądź zginiemy - dodał wzruszając ramionami z uśmiechem.
- Nie planuję.. - powiedziała Cela, bez uśmiechu. - Muszę pozałatwiać parę spraw.. zabrać rzeczy, jakoś sprawę matury ogarnąć, nie wiem, jak to formalnie wygląda, pożegnać się z przyjaciółmi...do ciotki bym pojechała. Pożyczysz mi samochód? - popatrzyła na Alana.
- Nie mam... siostra mi zabrała. Pytaj Kamila, ma ten wóz, którym jeździliśmy szukać Aleksa... - odpowiedział.
- Sama nie pojedziesz tak daleko. Zbyt niebezpieczne - powiedział Serafin.
Zacisnęła zęby, zezłoszczona.
- Mam prawo się .. pożegnać - powiedziała. - Należy sie im to.. i mi też.
- Chociaż pojedź z Alanem, albo Jason’em, nie zabraniam ci tam pojechać, w żadnym wypadku - sprostował Kamil.
Pokiwała głową. Nie wiadomo, czy na znak, że go usłyszała, czy na znak, że się zgadza.
- Mogę iść?
- Oczywiście... - mruknął Kamil, kiwając głową.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline