Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2013, 20:22   #15
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 08:51 czasu lokalnego
Wtorek, 15 grudzień 2048
Ceelasha Biyaha, Somalia



Shade

Najemniczka opuściła prowizoryczną kryjówkę bez problemu, szybko i profesjonalnie rozglądając się dookoła. Niemal automatycznie wyłapywała większość szczegółów, tym razem jednakże, w niezbyt pewnych jeszcze promieniach świtu, nie dostrzegła zagrożeń. Tylko okolice oczu ujawniały ją jako obcą, nikt też przecież jakoś bardzo się kobietom tu nie przyglądał, jeśli takiego powodu nie miał. Ruch zaczynał się już, ludzie opuszczali brzydkie domy, pragnąc zapewnić sobie jeszcze choć jeden dzień marnej egzystencji. Kobiety kierowały się głównie w stronę centrum miasta, gdzie miał znajdować się targ. Mężczyźni jeszcze spali, lub może w tej okolicy było ich znacznie mniej, bowiem Shade zauważyła tylko kilku.
Wszędzie natomiast znajdowały się ślady trudów życia w tym kraju. Pustynia rzeźbiła obraz tej rzeczywistości, słońce wypalało ją prawie do nagiej ziemi. Wilgotne powietrze znad morza tu już słabło, uderzając w rozpadające się domy, na które przeciętny Europejczyk nie chciałby nawet spojrzeć, nie mówiąc już o zamieszkaniu w nich. Ściany zastępowane blachą, dachy tak kruche jakby same z siebie miały się za chwilę zapaść. Przemykające pod ścianami kobiety, z wzrokiem wbitym w ziemię, za wszelką cenę unikające unoszenia głowy.
Ślady jak po kulach.
Zapadłe lub wypalone ruiny, skutek wojny lub trzęsienia ziemi.
Nawet obeznana ze światem Valerie czuła się tu bardzo nieswojo. Przedmieście kończyło się niedaleko, Rusht upewniła się, że nikt się jej nie przygląda i weszła do ruin w nieco lepszym stanie, sięgając po lornetkę.

Szybko uświadomiła sobie, że nie będzie możliwości sprawdzenia wszelkich możliwości. Owszem, widziała rozciągające się wzdłuż wybrzeża Mogadiszu a także większą część trzech prowadzących do niego dróg. Jej pozycja niestety tylko nieco wychodziła powyżej poziomu pustyni, pokrytej różnorakimi przeszkodami terenowymi, a dodatkowo szkła nawet nowoczesnej lornetki nie potrafiły zupełnie zniwelować odległości i słońca, świecącego prosto w jej stronę. Pierwsze co zauważyła to kurzawa, powoli przesuwająca się w jej stronę i odchodząca od stolicy Somalii dokładnie tam, skąd wcześniej wyjechały dwa pickupy. Teraz sądząc po obłoku kurzu samochodów było więcej, mignęła jej przynajmniej jedna ciężarówka. Po dwóch pozostałych drogach, w tym jednej prawie asfaltowej, poruszało się niewiele samochodów. Przez czas spędzony na obserwacji widziała tylko dwa. Jeden z Mogadiszu wyjechał, nie niepokojony przez nikogo. Drugi, wyglądający na półciężarówkę, został zatrzymany przed zniknięciem pomiędzy zabudowaniami. Nie widziała tego dokładnie, pewna jednakże była tego, że ktoś podszedł do wozu, sprawdził coś i kierowca ruszył dalej.

Patrole czy pojedynczych ludzi zobaczyć było niezwykle ciężko. Teren pustyni praktycznie uniemożliwiał dostrzeżenie ich, a przeczesanie całego metr po metrze również nie wchodziło w rachubę. To czego była pewna, to fakt strzeżenia dróg wjazdowych przez uzbrojonych ludzi. Nie wyglądało na to, że sprawdzali bagażniki lub przepytywali, gdy zobaczyli już co chcieli. Pytanie jak wyglądałoby to, jeśli zatrzymaliby białych ludzi. Jedyne, co wpadło jej w oko bezpośrednio na pustyni, to samotny, piętrowy budynek, umiejscowiony mniej więcej w jednej trzeciej odległości od Mogadiszu do pozycji najemniczki, i jakoś w połowie licząc od drogi, po której jechała teraz krótka kolumna wozów, a pierwszą drogą na wschód od niej. A przyciągnął spojrzenie tylko z jednego powodu - na jego dachu stał uzbrojony w długą broń mężczyzna.

Nie miała potrzeby pozostawania w tym miejscu dłużej, w każdej chwili ktoś mógł ją zobaczyć. Arabskie ubranie nie pozwalało korzystać z jakichkolwiek zdolności maskujących, zwyczajnie mocno rzucało się w oczy. Z drugiej strony tutejsza kultura i być może strach działał na jej korzyść. Nikt szczególnie nie przyglądał się idącej jak i inne kobiety Valerie. Zdradzał ją akcent i kolor skóry. Ten pierwszy można w razie czego zamaskować, drugi ukrywał się sam, jeśli patrzyła w ziemię.
Widziała i słyszała jednakże wszystko. Z każdą minutą zabudowa miasta gęstniała, domy stawały się solidniejsze, choć nigdy ładne. Ślady walk czy katastrof nie zmieniały się. Zwiększała się ilość ludzi na ulicach, w niektórych pomieszczeniach pozbawionych zasłon dostrzegała całe liczne rodziny, stłoczone w miejscu znacznie za małym. Nikt nie miał nadwagi, za to dzieci z wydętymi z głodu brzuchami zdarzały się znacznie częściej.

Trzy grupy społeczne rzuciły się Shade w oczy. Pierwsza, złożona głównie z ludzi z najciemniejszą cerą, stanowili ubrani marnie, ale zwyczajnie tubylcy, mówiący w lokalnym, somalijskim języku. Prawie wszystkie lepianki zamieszkane były właśnie przez nich. Druga grupa, ewidentnie arabska, trzymała się razem, chodząc grupkami i po arabsku rozmawiając. To oni nosili stroje podobne do tego, który teraz na sobie miała Rusht. Podział ten wydawał się tym bardziej widoczny, im większą uwagę mu poświęcała. Ostatnią grupę tworzyli ludzie z bronią. Część miała coś na kształt mundurów, inni nosili się otwarcie z karabinami, zwykle starymi, rosyjskiej lub dalekowschodniej produkcji.
Wszystko tu wydawało się być na skraju wybuchu, choć podejrzewała, że miasto to bardziej traktowano jako teren neutralny. W jego centrum dojrzała nawet flagę ONZ, gdzieś się pojawiły także niebieskie hełmy. Ilość tak mała, że mogli chronić co najwyżej własne interesy.

Zagadany kupiec aż zamrugał oczami, słysząc dziwny akcent. Szybko jednak doszedł do siebie. Pewnie dostrzegł i jaśniejszą niż nawet u najjaśniejszych Arabek cerę, w jego przypadku klientka była klientką.
- Świeża, najświeższa! Prosto z morza!
- Została w nocy przywieziona?
- W nocy nie w nocy, świeżutka! Powąchać trzeba.

Uniósł rybę i podstawił jej pod nos, choć tu pojawił się oczywisty problem. Może i dobrze, bo ryba dzisiejsza to raczej nie była. Za nic w świecie nie chciał za to zdradzić swojego dostawcy. Niewiele też udało się jej dowiedzieć o transporcie publicznym - autobusy co prawda były, jeżdżąc teoretycznie co godzinę, ale tak naprawdę tak jak same chciały. Niekiedy nie było żadnego przez cały dzień, bo zatrzymywało je wojsko. A gdy jechały, to często tak zapchane, że nie dało się zmieścić Tu więc poniosła częściową porażkę, zresztą na targu można było zasłyszeć sporo, ale niewiele z tych informacji należało do grona bardziej konkretnych. Prócz dwóch. Pierwsza dotyczyła poszukiwań białych, prawdopodobnie ubranych po europejsku ludzi, którzy przylecieli rano rządowym helikopterem.
Druga plotka okazała się ciekawsza. Tu i ówdzie pojawiały się szepty, a nawet chyba konkretne transakcje, gdzie przekazywana między ludźmi była jakaś substancja. Nowy narkotyk. Nazywano go tutaj "piaskiem". Pojawił się kilka dni temu, błyskawicznie stając się bardzo popularny. Działał mocno, a przede wszystkim - trzymał długo i miał mało efektów ubocznych po zakończeniu działania. Tak przynajmniej mówiono.
Ona nie mogła zbytnio pytać. Ilość ludzi z bronią zwiększała się. Zauważyła, że spory odsetek z nich ma czerwone chusty na szyjach. Sprawdzali ludzi. I domy. A Shade zwracała uwagę akcentem i zachowaniem. Czas był się wycofać.


Wig

Arabskie ubranie, założone przez mężczyznę, nie chroniło przed rozpoznaniem tak dobrze, jak kobiece. Faceci nie zasłaniali całej twarzy, nawet nasunięta na usta i nos chusta pozostawiała dużą część jasnej skóry doskonale widoczną. Tutejsi Arabowie byli znacznie ciemniejsi od standardowego Anglika - jakiego Wig chcąc nie chcąc przypominał. Na jego szczęście kobiety nie podnosiły wzroku z ziemi, a mężczyzn na przedmieściu kręciło się bardzo niewielu.
Peter szybko zdał sobie sprawę, że znalezienie odpowiedniego miejsca wcale nie będzie łatwe. Rudery były tu wszędzie, ale każda mająca mniej więcej dach i przynajmniej trzy ściany, posiadała także mieszkańców, zwykle całkiem sporą ich ilość. Znalazł kilka zupełnie zawalonych budynków, w których skryć się mogła może jedna osoba, mająca na dodatek zerowe pole widzenia. Po kilkunastu minutach kręcenia się po najbliższej okolicy, odnalazł parterową chatę, na poły kamienną na poły lepiankę z dziurami uszczelnionymi blachą. W środku śmierdziało straszliwie, światła także prawie nie było, bo zasłonięte okna nie wpuszczały nawet powietrza. Nie było praktycznie żadnych sprzętów, tylko kilka brudnych szmat i sienników.
Nagle jedna z tych szmat poruszyła się nagle, okazując się prawie całkiem czarną, skuloną i zasuszoną staruszką. Powiedziała coś ostro, chrapliwym, wysokim głosem.
- Czego tu?!
Wypluł z siebie translator. Znalezienie pustego budynku najwyraźniej było jednak niemożliwe w tej okolicy.


Zahe

Informacje spływały szybko, zwykle rozproszone, zebrane automatyczną wyszukiwarką, trafiając do przetworzenia i przejrzenia. Satelity umożliwiały połączenie z ogólnodostępną siecią z dowolnego miejsca na Ziemi, przesyłając dane z niewyobrażalną prędkością. Tylko co z tego, skoro w internecie rzadko można było znaleźć konkretne, poszukiwane informacje. Wszystkie firmy działały na wewnętrznych, kablowych sieciach, broniąc się wszelkimi sposobami przed zdalnymi dostępami do swoich baz. Rzecz jasna nie zawsze udawało się to tak skutecznie, jak mieli nadzieję - to właśnie tych luk szukała Blue, przekopując się przez terabajty zupełnie zbędnej wiedzy. Na kilku forach znalazła mgliste powiązania Umbrelli z Mogadiszu, plotki i przypuszczenia, nic prawdziwie wartościowego dla profesjonalistki w takich działaniach. Na pół-oficjalnych kanałach Somaliskiego rządu, przebijając się przez strony tłumaczone automatycznie z tutejszego języka, wywnioskowała kilka innych rzeczy.

Przede wszystkim kraj, mimo wyklęcia przez wiele organizacji, prowadził regularny handel, głównie z Azją, ale także i Rosją czy kilkoma innymi krajami afrykańskimi. Broń, amunicja, sprzęt, żywność, artykuły bardziej luksusowe dla tutejszej "elity". Dałoby się temat drążyć, tylko na razie wydawało się to bezcelowe. To co prawdziwie zainteresowało Zahe, to kontrakt wydobywczy z firmą nazywającą się "Hummels & Co.". Co dokładnie mieli wydobywać, tego nie podawano, za to miejscem miało być Mogadiszu i najbliższe okolice, a kontrakt zawarty został kilka lat wcześniej. Firma nawet miała zatrudniać miejscowych. Z ogólnodostępnej sieci hakerka nie mogła dostać się nigdzie głębiej, dokument pewnie widziało kilka osób na krzyż i teraz trzymano go w jakimś sejfie, lub przynajmniej wewnętrznej rządowej sieci. Co zwracało to jednakże uwagę dodatkowo, to fakt, że firma organizowała regularne rejsy transportowców, wystarczyło przejrzeć logi portowe. Ostatni z nich odbył się dwa dni temu. Listy pracowników zdobyć nie mogła, jakby wszystko działo się poza netem. Biorąc pod uwagę stopień rozwoju tego kraju - była to całkiem możliwa hipoteza.

Jedyna oficjalna elektrownia, zasilająca całe Mogadiszu i jego okolice... nie wychodziła nawet "na zewnątrz". Musieli posiadać automatyczne i komputerowe systemy, te jednak nie były dostępne. Blue nie znalazła nic, prócz nielicznych informacji o awariach prądu. Wydawały się dość regularne, ale bez dodatkowych wskazówek nic to nie dawało. Emisja energii, czy nawet moc generatorów były niedostępne. Kobieta wiedziała, że mając wejście do sieci elektrowni wyciągnęłaby wszystko, teraz pozostawała bezradna.
Obraz ogólny wyłaniał się dla niej jeden: tym krajem rządziła anarchia. Nic nie było uporządkowane, niewiele operacji przeprowadzano internetowo. Prawdopodobnie, gdyby wyłączyła strony internetowe rządu Somalii, zorientowano by się dopiero po dłuższym czasie. Laboratorium Umbrelli musiało być wysoko skomputeryzowane, tylko co z tego, skoro obecnie nie mogła go odnaleźć. Praca hakera w tym miejscu zdecydowanie nie należała do łatwych. Za to póki nie podłączała się do wewnętrznej sieci korporacji, mogła czuć się względnie bezpieczna w wirtualnym świecie.



W "kryjówce" nie działo się praktycznie nic. Dzieciak płakał od czasu do czasu, ogólnie jednak tubylcy nie opuszczali pomieszczenia na parterze, prócz jednego wyjątku, kiedy to najstarsza dziewczyna wyszła po wodę i placek. Tę samą wodę, którą w tym samym czasie postanowiła zbadać Jeanne. Tylko czy na pewno chciała wiedzieć co w niej jest? Nie mieli przecież własnych zapasów, a w okolicy pewnie nie było innego źródła tego jakże życiodajnego napoju. Aparatura błyskawicznie przeanalizowała skład, wyrzucając na ekran całą listę przeróżnych bakterii. Nawet dla zupełnego laika, woda ta żyła własnym życiem, aż dziwne, że nie przemieszczała się bez pomocy. Większość bakterii była niegroźna, wszystkie ginęły w temperaturze stu stopni celcjusza. Tylko z zagotowaniem wcale łatwo nie było, dom nie miał prądu czy gazu, a jedynie prehistoryczną kuchnię na drewno, trudno tu dostępne. Napić się było można bez większych konsekwencji, ale stałe korzystanie z takiego źródła wody mogło już prowadzić do problemów żołądkowych jeśli nawet nie do czegoś więcej.

Przez dłuższy czas na zewnątrz również panował spokój. Kręciło się wokół coraz więcej ludzi, nic jednakże nie zwróciło większej uwagi żadnego z dwóch wartujących najemników. Kane otrzymał odpowiedzi na swoje pytania, krótkie i zwięzłe:
"Brak możliwości stałej obserwacji satelitarnej, przyciąga uwagę. Aktualne zdjęcia co godzinę. Brak możliwości bezpośredniej interwencji, o ile sytuacja nie stanie się krytyczna".
Raver przeczekał swoją wartę, nudząc się dość mocno. Prawie z ulgą zamieniał się z O'Harą, choć gapienie się przez okno wcale nie poprawiało sytuacji. Zahe była ciągle zajęta grzebaniem w sieci, Øksendal zamartwiała się wodą.
Aż w końcu coś zaczęło się dziać. Wcale nie przyjęli tego za pozytywną zmianę.

Najpierw dziewczyna wymaszerowała z bocznego pomieszczenia z małym dzieckiem na rękach. Gdy Irlandczyk zastąpił jej drogę, uniosła głowę.
- Muszę iść. Muszę pracować. Przynieść wodę. Jedzenie.
Próbowała się przepchnąć, ale O'Hara jej nie przepuścił. Ryzyko było za duże. Chyba tylko strach nie pozwolił jej krzyczeć. Do kryjówki wróciła Shade, a potem zdyszany, spocony przewodnik, który w oczach miał jeszcze więcej strachu niż poprzednio.
- Szukają! Mam przepustki, ale Czerwoni przeszukują domy. Zaraz tu będą!
Czuć było, że daleko mu do zachowywania zimnej krwi w trudnych sytuacjach. Niestety nie mieli nikogo innego w chwili obecnej. Ghedi wskazał na ziemię.
- Tu piwnica, można przeczekać.
Fox siedzący ciągle na posterunku przy oknie odezwał się do komunikatora.
- Ośmiu ludzi na pickupie, dwieście metrów na zachód. Zatrzymali się.
Faktycznie sprawdzali domy, choć tego już dokładnie nikt z ich obecnej pozycji sprawdzić nie mógł. Zgadzało się to jednak z tym co widziała Shade na mieście i choć pewnie to sprawdzanie miało im sporo czasu jeszcze zająć. Jeanne zauważyła, że LuQman żuje coś, co nie mogło być gumą. Szeroko rozwarte źrenice sugerowały raczej narkotyk, a chwila obserwacji pozwalała stwierdzić, że było to coś roślinnego. To także mogło powodować dodatkową nerwowość, którą zresztą zauważyli wszyscy. Valerie mogła chwilowo wykluczyć "piasek", bowiem z jej obserwacji wynikało, że jego objawy wyglądały inaczej. Przewodnik wydawał się nie zauważać tych spojrzeń, nerwowo wyglądając przez okno.
- Przepustki do miasta. Ale bez broni. I za ładne kobiety. Będą pytać. Sprawdzać! Lub strzelać. Oni myślą, że wy rządowi. Że jakieś specjalisty do zniszczenia oporu!
 
Sekal jest offline