Uniesienie ciężkich muszkietów okazało się trudniejsze, niż myślał. Nie wspominając o przystawieniu ich do demona i wystrzeleniu. "Stój w miejscu, pendejo..." - zaklął w myślach, zagryzając wargi i walcząc z omdlewającym ramieniem. Nacisnął spusty. Huk go niemal ogłuszył, a silne szarpnięcie wyrwało mu muszkiet trzymany w lewej ręce. Kolba tego z prawej boleśnie uderzyła go w bok. Będzie siniec jak malowany.
Tylko jedna z luf była dobrze ustawiona w momencie strzału. Reakcja stwora przywołała na oblicze Estalijczyka szeroki uśmiech. - I co ty na to, paskudo?! - zawołał, spodziewając się jakiejś bolesnej formy śmierci w odpowiedzi. Nic takiego się nie wydarzyło. Kolejne ataki pozostałych uczestników potyczki zatrzymały Złego. Pospołu zdołali go pokonać.
Zmęczony jak diabli Ramirez oparł się o ustawiony na szorc muszkiet, próbując przybrać minę zwycięzcy. Zachwiawszy się kilkakrotnie machnął w końcu ręką i usiadł tam gdzie stał, na ziemi. Napięcie powoli opuszczało go, co poznał po narastającym bólu w zranionej ręce i głowie. Pomacał się po zlepionych krwią włosach. - Ale mnie walnął... przyjdzie prać wszystko - westchnął z nieudawanym żalem, oglądając krytycznie zaplamiony krwią strój.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |