Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-04-2013, 16:20   #99
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
- Sigmar w was bracia! Krzyczał odziany w pełną zbroję płytową rycerz. Po bujnym i kolorowym pióropuszu, który zatknięty był na szczycie hełmu rycerza, nie było już śladu... Vagrahh ściął go swym toporem. Po prawdzie celował w głowę ludzkiego wojownika, ale ścięcie tej kolorowej kity też było niezłe, szyderczy uśmiech wykwitł na gębie czarnego orka. Szkoda tylko że zaraz po tym uśmiechu, Vagrahh dostał potężny cios mieczem w łeb... świat zawirował a grupa snotlingów tańczyła frywolnie przed oczyma Kiełrwija przez klika chwil, jednak nawet wtedy dobry humor nie opuszczał orka. Vagrahh czuł obecność innych orków, zapach krwi i potu, a co najważniejsze, zapach ludzkiego strachu. Ostrze miecza które wystawało teraz z uda Kiełrwija, trzymane było przez sikającego ze strachu człowieka. Vagrahh chciał już zadać mu cios rewanżu, ale Flakorwij był szybszy... jego topór wybebeszył ludzika. - Ten był mój Flakorwij! Jesteś mi winien jednego gupiego ludzika! Wrzeszczał Vagrahh. Flakorwij nie skontrował, zajął się rąbaniem kolejnego człowieka, jak zwykle robił to bardzo dokładnie. Vagrahh odwrócił się szybko do kolejnego strażnika, który chciał podejść czarnego orka od tyłu, ale i ten padł martwy. Mordobij w swym krwawym szale zmasakrował obrońcę miasta. - Na Gorka i Morka! Wszystkie ludziki chceta mi ubić? Mordobij uśmiechnął się szeroko, był cały umazany we krwi, wyglądał jak na orczego woja przystało... strasznie znaczy w rozumowaniu Imperialnych ludzi. Kiełrwij był wściekły. To już kolejna walka gdzie nie przyszło mu się zabawić jak należy, w zamian za to jego chłopaki pozwalały sobie na folgowanie i widać bogowie im sprzyjali. Vagrahh postanowił że musi porozmawiać z szamanem Snuffem o tym wszystkim, może trza będzie złożyć jakąś ofiarę by Gorka i Morka przebłagać. Co do chłopaków jednak, to Vagrahh był z nich dumny... nie odczuwał tego tak dosłownie, ale na swój sposób rozumiał że świetni są z nich woje. Fortuna nie sprzyjała Vagrahhowi, ale Flakorwij i Mordobij dzielnie walczyli i chronili Kiełrwija, trza było to im przyznać. Kogosh zniknął gdzieś w czasie walki. ~ Pewnie już nie dycha... to samo z Ghajukiem pewno. Pomyślał czarny ork. Nawet przez myśl mu nie przeszło że szaman może nie żyć. Od tego momentu walka nie trwała już długo. Jej zakończenie przyszło wraz ze śmiercią ludzkiego rycerza. Wiele toporów i siekaczy spadło na ciało człowieka. Vagrahh ryknął tylko przeciągle i rozejrzał się po pobojowisku w poszukiwaniu łupów.

***

Trzy dni i trzy noce trwała uczta pośród ruin miasta. Przez wszystkie owe dni i noce słychać było płacz i jęki ludzi, czasem odgłosy walki. W zaułkach i piwnicach wciąż kryli się ludzie, miejsca takie były odszukiwane przez gobosy które wciąż były spragnione krwi... szczególnie tej której nikt nie bronił mieczem, krwi ludzkich dzieci, kobiet i starców, zatem przeciwników w sam raz dla goblinów. W całym tym zamieszaniu odnalazł się Ghajuk, choć ranny to wciąż ze swym ciętym i przebiegłym językiem. Vagrahh nie mógł powiedzieć że cieszy się na jego widok, ale ten gobos udowodnił już że ma mocny kark co to ten jego gobliński łeb nosi, a rada tego sprytnego pokurcza była często warta więcej niż można by przypuszczać. Kogosha wciąż nie było, ale to się mogło wkrótce zmienić, w końcu były jeszcze stosy orczych ciał do obejrzenia, może tam się jego cielsko zapodziało. Czarny ork był najbardziej zawiedziony faktem że szaman nie żyje. Pomyśleć by można że najpotężniejszy z nich wszystkich, a jednak padł pierwszy. To rzucało zupełnie nowy cień podejrzeń na moce orczych czarowników. Vagrahh zaczął zastanawiać się czy jego strach przed szamanami jest uzasadniony.

~ Może te szamany gupie som? Może bać siem ich co nie ma... może nas wszystkich oszukują by co lepsze konski żarła do gemby wchłononć? Do tego tera musiał siem Snuff zabić na mieczu tego ludzika, akuratnie jak żem go chciał o coś tam zapytolić. Vagrahh wiedział że aby zostać wodzem musi mieć szamana i to najpotężniejszego jakiego można sobie wymyślić... a bogów przebłagać? Tych ostatnich Kiełrwij postanowił sam obdarować jak się tylko sposobność nadarzy.

Podczas trzech dni odpoczynku i lizania ran, Vagrahh zdołał spłacić dług u Bgula i Grabbera. Ilość zdobyczy była spora. Grabber zadowolił się dużą ilością krasnoludzkiego mięsa które Kiełrwij mu znosił, z Bgulem było trudniej. Szczęściem Ghajuk podpowiedział Vagrahhowi co i jak. Z domu ludzika w którym dziwnie śmierdziało, Vagrahh zabrał komplet narzędzi i mnóstwo butelek z dziwnymi płynami w środku. Po drodze do dzielnicy w której obozowisko rozbił Crubnash ze swymi chłopakami, Vagrahh strzaskał połowę butelek, ale druga ich część, na szczęście zadowoliła Bgula. Orczy felczer zaczął węszyć eliksiry, kilka z nich wypił, inne dał do wypicia rannym, większość jednak zatrzymał i ukrył w swej torbie. Wyglądało na to że Vagrahh dotrzymał słowa, to jednak nie było wcale ważne bo żaden ork nie kłopota się dotrzymywaniem słowa, no chyba że czarny ork czarnemu orkowi, to co innego. Po dłuższym namyśle, Kiełrwij zrozumiał że teraz wypada dać coś Ghajukowi za pomysł z narzędziami i miksturami z domu miejskiego medyka. Okazuje się że życie to niekończące się przysługi i długi. Czarny ork postanowił zakończyć na razie ten łańcuch spłat i zadecydował że Ghajukowi po prostu daruje żywot przy następnej okazji kiedy będzie chciał go zabić. To była uczciwa wymiana według zamysłu Vagrahha, któż zresztą śmiałby zaprzeczyć? Na pewno żaden ork.

Poszukiwania Kogosha przyniosły w końcu efekt. Chciwe gobliny chciały okraść Kogosha z jego broni i ekwipunku. Tak jak Vagrahh podejrzewał, ktoś rzucił cielsko rannego orka na stos z trupami. Szczęściem ork ocknął się na czas, znaczy zaraz przed tym jak podłożono ogień pod stos orczych ciał. Najpierw gadano o tym by orki zjeść, ale że żarła było dużo postanowiono więc podziękować bogom za pomyślną walkę, a zatem spalono ciała orczych wojowników. Brak stopy zastąpiony przez metalową protezę spowodował że Kogosh co krok dostawał nowe przezwiska. Kutonogi, Rdzawostopy, Kogosh Blaszany Kulos... i podobne. Cóż taka była cena za utratę stopy i dziwną nakładkę zrobioną i założoną przez Bgula Kogoshowi. Widać było jednak że ork jest zadowolony z tej nowej wojennej rany. Vagrahh poklepał Kogosha wielką łapą i udawanie pozazdrościł blizn i chwały. Śmiechu było przy tym nie mało, Kogosh był pijany w trupa, tak działało grzybowe wino podane pacjentowi przez Bgula przed operacją zakładania protezy. Vagrahh nie zapomniał jednak doskonałego węchu Kogosha, być może dzięki niemu wszyscy żyli, kto wie. Czarny ork wyrył w pamięci że na nosie tego jednostopego orka można polegać.

Vagrahh za resztę łupów jakie zdołał zgromadzić, wymienił się z orkami martwego H'taga na parę płytowych orczych butów i kolcze nogawice. Inżynierowie żyjący na Wielką Wodą posiadali jeszcze mnóstwo innych cennych i użytecznych przedmiotów, ale Kiełrwij nie miał już nic na wymianę. To i tak było wiele, znacznie więcej niż Vagrahh kiedykolwiek posiadał. Ork odział się w czarne skórzane szarawary, kolcze nogawice i nowe pancerne buty. Zarzucił potem na siebie swe brudne i zmierzwione futro. Siekacze znalazły miejsce na plecach dzięki dwóm sznurkom. Mały tobołek zrobiony z kawałka skóry, który służył Kiełrwijowi za torbę, wypełnił się ludzkim mięsem i orczym twardym chlebem. Do pasa Vagrahh przypiął skórzanymi rzemieniami głowę Snuffa, którą odciął od ciała szamana, pierwszego dnia po bitwie. Zrobił to na znak szacunku i liczył na to że czaszka czarownika przyniesie mu szczęście i ochronę przed magią... stała się swego rodzaju talizmanem Vagrahha. Do tego wszystkiego, czarny ork założył swą futrzaną czapę, która nie pasowała już tak jak kiedyś. Była podarta i zniszczona ciosami rycerza. Metalowa obręcz czapy była skrzywiona przez potężne cięcie ludzkiego woja... kto wie, może ta czapa uchroniła Vagrahha od losu Snuffa. Potężny, dwuręczny Blachobij Vagrahh chwycił w swe potężne łapska i poszedł na naradę z Crubnashem. Wódz wzywał czarnego orka i jego chłopaków. Przeklęty spasiony Crubnash znów miał jakieś zadanie dla Kiełrwija... znów! Tak jakby tylko czarny ork, Flakorwij, Mordobij, Kogosh i Ghajuk byli w jego watasze. Vagrahh wiedział że w końcu będzie musiał się zmierzyć z Crubnashem... wcześniej czy później nadejdzie czas wodza Vagrahha Kiełrwija.

Z zamysłu wyrwał Vagrahha głos Crubnasha... wciąż żyjącego wodza, niestety. Crubnash zaczął coś gadać i wyglądało na to że tra się będzie znów po krzaczorach albo dziurach jakichś nachodzić.

- Har... a wodzu. Zrobi siem, wiadoma sprawa. Szykujta siem do drogi chłopcy. Rzucił głośno Kiełrwij w odpowiedzi do wodza i zakomenderował do swych wojowników.

- A gdzie to zieleńskie widziadeło było widoczniaste ostatnim razem? Dopytywał się Vagrahh Crubnasha.
 
VIX jest offline