Zwłoki karczmarza i jego żony zostały starannie upchnięte w jednym z ich kuferków. Przestrzeń ta niestety była zbyt mała, nie była to wszak trumna, żeby ich ułożyć w odpowiedni sposób. Podwójny żal, bo nawet z nogami podciągniętymi do góry bardziej niżli to żona karczmarza przyzwyczaiła się w nocy mieć niesposób byłoby ich tam oboje upchnąć. Azali czyż kuferek raz otwarty nie winien być zamknięty? Toż to takie prawo natury - nie po to bogowie stworzyli w kuferkach zawiasy, żeby to to stało otwarte. Zatem należało to jednak jakoś spreparować, a jak to osoby niższe stanem mówią: bez młota to kurwa nie robota. Także przy pomocy tegoż niesamowitego narzędzia dało się zmiażdżyć to i łowo i zamkło się jak należy. Potem tylko odpowiednio to wsunąć gdzieś co by nie rzucało się w oczy i gotowe. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie. Oczywiście, gdy będzie trochę więcej spokoju to mięso z ich ciał przyda się - chociażby do zrobienia pysznej kaszaneczki, a i przecież i pyzy warto byłoby upichcić. Choć szaszłyczki z rożna również brzmiały zachęcająco. Ale to dopiero później, może następnego dnia.
Wąsacz to przyglądał się temu co się dzieje, a to robił co swoje. W każdym razie okazało się, że demon (skąd tu właściwie demon był?) przybrał teraz formę uśmiechniętego człowieka i swoim bezeceństwem zaraził innych, gdyż nie atakowali go. Chciał wyjść i krzyknąć, że to iluzja, ale na cóż wystawiać się na ciosy demona... i jego nowych popleczników... wszystko to wyglądało na jakieś mroczne porachunki hipnotyzujące żywych. Może jednak nie wszystko stracone i da się uratować dusze tych nieszczęśników schwytanych w złowieszcze sidła chaosu. Wąsacz poszukał wzrokiem jakiejkolwiek broni dystansowej. Z ukrycia wycelował w łeb tej poczwary w formie ludzkiej i wystrzelił. Tylko jeden strzał. Tylko tyle można było w tym momencie zrobić. Potem ucieknie. Nie miał szans w walce jeden na jeden z demonem, a już napewno nie z demonem kontrolującym rzesze bezmyślnych niczym żywe trupy zastępów.
Jeśli natomiast nie dałoby się w żadnym razie precyzyjnie strzelić w łeb poczwarze to trzeba by obrać inną taktykę jak i strategię. Niczym sławni i złowieszczy kitajscy zabójcy zwrócić swój wzrok ku cierpliwości jedząc sobie frysztyg - bo przecie nieważne jaka pora dnia. Wąsacz zastanawiał się tylko czemu w tak wielkim pośpiechu karczmarz i jego żona uciekli niewiadomo dokąd i niewiadomo czemu. Trochę się martwił o ich zdrowie, bo przecież zwierzoludzie wciąż mogli się błąkać, a i baczyć na demony różnorakie trzeba było. Wąsacz jednak w czasie posiłku myślał o ich bezpieczeństwie tak usilnie, że można było to uznać za swego rodzaju cichą modlitwę. W jego kieszeni spoczywał nabazgrany ręką karczmarza testament, w którym przepisywał całą swą majętność na Wąsacza, bo pomimo krótkiej znajomości odkrył w nim bratnią duszę.
W kuferku ręka karczmarza wciąż była brudna od tuszu zmieszanego z krwią. |