Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2013, 10:11   #140
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Mrok skrywał jeszcze Palenque gdy tropiciel wysunął się z budynku. Rozejrzał się, dostrzegając w ciemności sylwetkę Wichra odpoczywającego pod ścianą. Wielki łeb uniósł się w jego kierunku, ale ani Petru, ani wilk nie wydali dźwięku. Wyraźnie za to było słychać mieszkańców osiedla, ziewających rozgłośnie, szykujących rolnicze narzędzia i przygotowujących się do wyruszenia na poletka. Petru słuchał tego z przyjemnością. Wiedział że nigdy nie będzie dobrym rolnikiem, ale to samo działało też w drugą stronę - wielu z tych którzy trudnili się uprawą roli nie miało odpowiedniego temperamentu i predyspozycji by być dobrym tropicielem i zwiadowcą. Co było oczywistą i całkowicie normalną koleją rzeczy. Każdy miał swoje zadania i Petru nie miał powodu uważać się za gorszego czy lepszego od innych. Dlatego teraz cieszył się tym że jest w domu, jaki by on ubogi nie był.

Odruchowo spojrzał w nocne niebo w poszukiwaniu niebezpieczeństwa a potem usiadł obok Wichra i wyciągnął krótkie ostrze. Jego wzrok był wystarczająco dobry by zaryzykować czynność skracania paznokci do akceptowanych społecznie rozmiarów bez groźby utraty palców. W tym czasie jego myśli błądziły, a miał o czym myśleć...

Spał dziś krótko a sen nie przyniósł ukojenia, obrazy wędrówki i walk których zakosztował ostatnio nie dały mu odpoczynku i w końcu zbudziły go. Zamiast przewracać się z boku na bok w swym ciasnym pokoiku przygotował się na powitanie nowego dnia. Umył się wreszcie i ogolił, oszczędnie gospodarując cenną wodą. Obejrzał swe odzienie i zbroję, brudne, pouszkadzane od ciosów i upadków. Powinien poprosić o ich naprawienie, ale świadomość tego czego się ostatnio nauczył powstrzymała go. I o tym też teraz właśnie myślał.

Nie miał jeszcze zbyt wielu czasu na doskonalenie świeżo odkrytego talentu magicznego i nadal zastanawiał się w jaki sposób go wykorzystać. I czy “talent” jest właściwym określeniem, a nie, dajmy na to, “przekleństwo”.
- Próbuj - oznajmił mu Ceth bodajże przedwczoraj. - Cóż, spójrz na to z tej strony - to “tylko” magia. Z tym da się żyć. No i magię masz we krwi, a nie, jak czarodzieje, z atramentu wylanego na papier. Z dwojga - wolałbym ją mieć we krwi, zwłaszcza na twoim miejscu. Co mam na myśli? Nieważne, uwierz mi. Pogadajmy o tym co powinieneś robić...

Więc gadali a Petru ciągle badał co jest w stanie osiągnąć. I ciągle nie mógł się pozbyć wrażenia nierealności gdy jego gesty i słowa magiczną energię kształtowały w ... cóż, zaklęcia. I nie mógł się nadziwić temu jak zmienia to jego plany na przyszłość...

Wreszcie nie mógł znieść tego natłoku myśli. Skończył przycinać pazury i podniósł się gwałtownie. Wicher wężowym ruchem wykręcił głowę w jego stronę. Petru wgapił się w jego zagadkowe, opalizujące ślepia. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniem.
- Nic, nic, śpij. Za dużo mam na głowie - tropiciel wymamrotał, czując się głupio że usprawiedliwia się przed wilkiem, stworzeniem astralnym czy czym tam był w końcu Wicher. Poczuł się jeszcze głupiej gdy stworzenie skinęło w odpowiedzi. Odwrócił się i ruszył do świątyni.

Świt się zbliżał, nastawał nowy dzień. Petru był bardzo ciekaw co przyniesie.




- Zaraz do was dołączę.

Tropiciel jeszcze przez chwilę spoglądał na ołtarz i symbole Lśniącego Boga a jego wargi poruszały się w niemej modlitwie. Lu’ccia leżała przed nim, w świątynce ukrytej w piekielnym Naz’Raghul. W małym przybytku który w niczym nie mógł rywalizować z katedrami w innych krajach, nawiedzanym przez marne kilka setek wyznawców w porównaniu z dziesiątkami czy setkami tysięcy, ba, milionami! wiernych w Esomii czy gdzie indziej. A jednak, widząc jak przybrany ojciec uzdrawia dziewczynę, czuł tylko dumę na myśl o Palenque i wierze jego mieszkańców w Pelora. Wątpliwości i lęki które przylgnęły do niego w trakcie wędrówki pierzchły z jego umysłu gdy wpatrywał się w wyobrażenie lwiej twarzy bóstwa.
- Pelor jest pierwszym wśród równych, bez Jego światła nic nie jest możliwe - zacytował na głos werset ze świętej księgi wyznawców Lśniącego Boga.

Opuścił spojrzenie na Lu’ccię. Łagodnie, z czułością, uniósł ją i przytulił do piersi. Ostrożnie zaniósł ją do przeznaczonej dla niej izdebki, by zostawić ją pod opieką jednej z na biało odzianych akolitek, Agne. Ułożył Skuldyjkę na kocu i pogłaskał po twarzy. Przelewał za nią krew i czuł że w jakiś sposób ich losy się ze sobą złączyły.
- Wydostanę cię z Naz’Raghul - mruknął. - Nie dostaną cię, dopóki mam coś do powiedzenia.



To było trudne - tak zdać relację z wyprawy do Bonampak by nie zanudzić Rady i Cetha, przekazać wszystko co istotne a uniknąć rozwlekłej opowieści. Petru przywykł do składania suchych, oszczędnych raportów ze swych wędrówek i patroli, ale dzisiaj nie udało mu się ustrzec dojścia do głosu emocjom. Czasami trzeba było na to pozwolić, o czym Starsi dobrze wiedzieli...

Odnalezienie ciał wyznawców demona Xaphana, wpadnięcie na trop Skuldyjczyków i starcie w ruinach farmy z Piewcami Unicestwienia Ravenmora. Poznanie Cetha Eap Craitha, oswobodzenie Lu’cci z miejsca odprawiania Krwawego Wiecu, walka i ucieczka. Starcie z Węszącym również, tak samo jak fenomeny pogodowe napotkane po drodze, jak na przykład popielna burza która uratowała ich przed pościgiem. Petru opowiedział też skąd Skuldyjczycy tak głęboko w Naz’Raghul się znaleźli, chwalił ich odwagę, magię druida i zmyślne wynalazki tego ludu.

Z mieszanymi uczuciami opisał przemarsz armii zmierzającej na Esomię. Z jednej strony czuł grozę na myśl o tej sile. Z drugiej...

W sytuacji w której jedna dziesiąta tej armii w zupełności wystarczyłaby do zdobycia i zniszczenia kilku osiedli wielkości Palenque, świadomość tego że kilkadziesiąt tysięcy Grzeszników wywędrowało z Naz’Raghul by - daj Pelorze - zetrzeć się na proch na murach esomijskich fortec wywoływała gorzką ulgę Petru. Wolał nie zaglądać w oczy Starszych by nie dojrzeć tego samego, co na pewno widać było w jego spojrzeniu na myśl o horrorze jaki spadnie na mieszkańców Esomii. Zresztą, o euforii nawet mowy nie było - kultystów pozostało w Naz’Raghul wystarczająco dużo by wszyscy palenquiańczycy zdawali sobie sprawę jak niewiele to zmienia.

Ale najważniejsze było by przekazać to co Ceth opowiedział mu przy druidzkim kręgu przed odbiciem Lu’cci. Położył na stół woreczek ze strączkami i mówił. O nasionach - “znacznikach”, o zieleni która dzięki staraniu męża z Amirath wyrosła wokół magicznego kręgu, o planowanej wyprawie druidów na tereny Naz’Raghul i o misji jakiej się podjął - wyszukiwania miejsc zdatnych na znaczniki. Nie wszystko rozumiał, nie do końca znał zamiary druidów, ale o szczegóły mogli dopytać Starsi. Jego zadaniem było nakreślić obraz sytuacji.

- ... dlatego uznałem że najlepiej będzie przyprowadzić Lu’ccię i jej towarzyszy do Palenque. Dotarliśmy dzięki łasce Ojca Słońce - zakończył relację. Siedzieli w budynku administracyjnym przyległym do świątyni. Pora śniadania się zbliżała i głód zaczął się odzywać w trzewiach tropiciela, ale ten był przyzwyczajony do ignorowania niewygód.

Valerian powoli pokiwał głową.

- Cóż... Uważam że słusznie uczyniłeś, wiodąc ich tutaj. Prawda jest taka, że nikt nie wie czym skończyło by się pozwolenie skazie toczyć umysł tej nieszczęsnej dziewczyny...

Vlad westchnął.

- Mogli ściągnąć tutaj kultystów. Sam mówił że była ważną częścią rytuału... Rytuał! - nieformalny obroń wioski wzdrygnął się. - Aż strach się bać co oni znowu chcieli zrobić...

- Moim zdaniem ważniejsze jest jednak odpowiednie zadbanie o nasiona. - matka Shameem podniosła delikatnie woreczek ze zdobycznymi nasionami ze zniszczonej farmy. - Zarówno tymi, jak i darem od druida...

Ceth westchnął.

- Mam imię...

- Szczegóły! - kobieta machnęła dłonią.

Vlad zaś skupił wzrok na towarzyszu Petru.

- Zakładając że dziewczyna musi trafić pod specjalistyczną opiekę w Skuld, zakładam że chcecie tam wrócić...?

- No... - druid bezwiednie przeczesał dłonią brodę. - Raczej tak...

- Świetnie! - Vlad klasnął w dłonie. - Przynajmniej rozwiąże nam to problem niespodziewanych​ gości!

Shameem pokręciła głową.

- Jak zawsze serdeczny i gościnny...

Ojciec Valerian uniósł dłoń, przeczuwając kłótnię.

- Spokojnie... - jego oczy skierowały się na Petru. - Synu... Jaka jest szansa doprowadzenia naszych gości z Palenque do granic ich domu?

Tropiciel westchnął w duchu. Nie będąc Starszym w niewielu rozmowach Rady uczestniczył, ale dobrze wiedział że są one trudne.

Bo i jakie miały być w Naz'Raghul?

Nie zamierzał przepraszać Cetha za zachowanie Vlada, bowiem przywódca miał rację. MOGLI doprowadzić kultystów do wioski. Wiedział że zrobił co w ludzkiej mocy by zmylić pościg, ale jeśli Grzesznicy dysponowali magią pozwalającą ich śledzić ... to chyba jedynie przez całe życie trzymając się z daleka od Palenque mógł sprawić by miasto było bezpieczne. Przez całą drogę do domu gorąco się modlił by kultyści nie mieli takiej możliwości, albo by chociaż ich nie odnaleźli. Samo miasto było w pewnej mierze chronione łaską Pelora przed wykryciem, ale już nawet zdradzenie kierunku marszu niosło ze sobą zagrożenie.

- Ojcze ... mogę jedynie obiecać że dołożę starań by przeprowadzić ich bezpiecznie. Wszyscy mężowie ze Skuld znają się na sztuce przeżycia, Lu'ccia zapewne również - spojrzał na Cetha szukając potwierdzenia. - Tak czy siak będą chcieli wrócić do domu, teraz może być ku temu najlepsza okazja, skoro przemarsz armii wyciągnął z Naz'Raghul znaczną część Grzeszników - powiedział.
"Ale sami wiecie że gwarantować bezpieczeństwa nie mogę" - już nie dodał. Nie było potrzeby.

- Ech... Petru, jak sam pewnie zauważyłeś za każdym razem gdy wioska była zagrożona, brałem ze sobą kilku najlepszych zwiadowców i udawałem się na pielgrzymkę...

Petru dobrze pamiętał te dni niepewności, kiedy to Valerian opuszczał Palenque wraz z kilkoma przybocznymi i wracał nieraz po tygodniu, a nie raz po miesiącu, niosąc ze sobą magiczny przedmiot umożliwiający zażegnanie kryzysu. Sam tropiciel nigdy nie był z przybranym ojcem na żadnej z jego wypraw, zaś milczący obrońcy kapłana nie chcieli mówić o tym co działo się na pielgrzymkach.

Często nie wszyscy z nich wracali, lecz żaden nie żałował drobnych poświęceń, umożliwiających ratowanie osady.

Vlad spojrzał na wieloletniego przyjaciela.

- Valerianie... Czy to rozsądne?

- Sam dobrze wiesz że w innym wypadku najpewniej zginą próbując ujść z naszej ojczyzny...

- Co chcesz przez to powiedzieć, ojcze? - Petru był spięty, nie wiedział dokąd te słowa prowadzą - Co chcesz zrobić? Czy chodzi ci raczej o to co ja mogę zrobić?

- Właśnie? - Ceth uważniej spojrzał na kapłana. - Co masz na myśli ojcze... ?

Valerian zaś westchnął.

- Nie całe Naz'Raghul jest w pełni skażone... Istnieją w nim miejsca czystej mocy magicznej, nie spaczonej chaosem. Chaos nie jest w stanie spaczyć takich miejsc, a ich moc jest w stanie chronić je sama w sobie... Sądzę że takie miejsce mogłoby wam pomóc wrócić do domu, druidzi... Każdy z odpowiednio silną wolą jest w stanie w takim miejscu dokonać rzeczy niemal niemożliwych, jeśli jest w stanie nagiąć energię do poleceń swojego umysłu... Ja tak czyniłem nie jeden raz, tworząc rzeczy potrzebne dla Palenque...

Ceth bardzo powoli uśmiechnął się.

To było ... zaskakujące. Petru wpatrywał się w przybranego ojca - nie tyle z niedowierzaniem,​ co usiłując ogarnąć możliwe implikacje.

Na razie nie był w stanie ogarnąć wszystkich.

- To dlatego Palenque mimo swej wielkości, znacznej jak na Naz'Raghul, istnieje od tak dawna? - zapytał powoli. - Ojcze, możliwe że i tym razem taka pielgrzymka będzie potrzebna, bo nie mogę wykluczyć że poganie nas tropili. Albo że jeszcze są nas w stanie wytropić - spojrzał na Vlada i skinął głową, przyznając mu rację.
- Pomogę jak tylko będę umiał, jeśli tylko Ceth wyrazi zgodę odeskortuję go i jego towarzyszy do takiego miejsca. Potrzebuję tylko trochę odpoczynku - powiedział nie wdając się w szczegóły, bo i nie było po co. Na jego twarzy i rękach od momentu wyruszenia do Bonampak przybyło blizn, a cała sylwetka wychudła od trudów i wysiłku.

- Jestem za. - Ceth uderzył dłońmi w kolana. - Odpoczniemy, zregenerujemy siły...

- W Palenque. - podkreśliła Shameem, łypiąc na Vlada.

Druid zaś pokiwał głową.
- Tak, w Palenque... A potem ruszymy.

- M'koll pójdzie z wami. - zarządził Valerian, splatając dłonie i opierając na nich brodę. - Zna drogę. Był już na kilku pielgrzymkach... Jeśli Rulf i Aust potrafią walczyć większa obstawa nie będzie wam potrzebna. A we dwóch bezpieczniej będzie wracać do Palenque - stwierdził spokojnie, uśmiechając się lekko do Petru.

- W porządku, postanowione - młody tropiciel odpowiedział z uśmiechem. Możliwe że istniało dla niego coś ważniejszego od akceptacji przybranego ojca, ale nie odkrył tego jeszcze.
- Ojcze, wezwij mnie gdy będziesz miał trochę wolnego czasu, chciałem porozmawiać. Również trochę miedzi przydźwigałem i to co niosłem do Bonampak na wymianę, bo nie zdążyłem tam dotrzeć - mówiąc to spoglądał już na pozostałych członków Rady...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 24-04-2013 o 22:44. Powód: Uzupełnienie brakującego fragmentu
Romulus jest offline