Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2013, 13:10   #23
Yannar
 
Yannar's Avatar
 
Reputacja: 1 Yannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znanyYannar wkrótce będzie znany
Lukrecja trzymając się tradycyjnie pewnego ubocza, patrzyła na świat Carminy. Dystans zawsze pozwalał na mądrzejszy osąd, dawał miejsce do różnorakich refleksji i zadumy, którą tak sentymentalnie pięlęgnowała. Dziś mogła zanurzyć się w życie zwyczajnych ludzi, zobaczyć uliczki, gdzie się nie śmiała zapuścić. Mogła oduśmiechnąć się sympatycznemu piekarzowi, mimo że słał swój uśmiech wcale nie do niej. Nastrój wręcz sielankowej swobody udzielał się i jej. Zupełnie jakby nie dotykała ich bieda, choroby, zmartwienia. Przemknęło jej przez głowę. A może... a może... nie wiążą swojego szczęścia z tym co doczesne. Śmieją się, mimo że wiatr wieje im ciągle w oczy i radują się rzeczami drobnymi, by nie ukmnęły im te najważniejsze. Rozmyślała tak, dając Carminie przywitać się ze wszystkimi, pokazać dwójce gości jej własny mikroświat i zaprosić ich do swego wnętrza, które toczyło swój rytm z dala od pałacowych niesnasek i knowań. Przywitała się tedy z sędziwą kobietą a kiedy zobaczyła słodką Damę odruchowo kucnęła wyciągając ku niej dłoń a drugą podtrzymując obfitą w swoim kształcie suknię.
-Chodź piękna Damo... chodź... Zawołała spoglądającą z daleka na nich kotkę. Jesteś esencją gracji i pewnie doskonale to wiesz, prawda? Kolejny uśmiech rozkwitł na jej policzkach. Miłość do zwierząt nosiła w sercu od zawsze. Tylko dzieci i zwierzęta kochają bezwarunkowo. Pomyślała głaszcząc koci łebek, kiedy kotka zdecydowała się do niej podejść.


Carmina otworzyła stare drzwi, a kotka, chwile poddająca się z łaskawością pieszczotom Lukrecji, niby udzielna księżna, od razu zerwała się, biegnąc przodem. Pewnie do swego mleka, bo zaraz po wejściu ukazał im sie hol kamieniczki, mroczny i przytulny, a puszysty koci ogon znikł w bocznym wejściu.
Bylo ciasno, tak, ze szli jedno za drugim. Mrok przeplatał się ze światłem. Ściany pomalowano na nasycone, soczyste kolory; terakoty, ochry, weneckiej zółci. Drewniane schody wiodły na górę.
- Tam sypialnia i wejście na loggię, nie mam salonu, by zaprosić, ale jest taras z wejściem z atelier, chodźcie!
I jasny warkocz mignal przed nimi, gdy malarka prowadziła ich do swego królestwa.
Pracownia była największym pomieszczeniem w domu. Sześć palet, sześć sztalug, stoły z farbami, wiaderka, ceberki, upozowane martwe natury, jakieś muszle, jakieś szaty, draperie, stary bujany fotel, zydle, stolik z przeslicznym dzbankiem porcelanowym w niezapominajki - głowy rzeźb, pędzle...
- Siadajcie, proszę... przynieść mleka i bułeczek?
Była przejęta, zawstydzona, ale nie onieśmielona; widac, ze wizyta cieszyła ją ogromnie.

- Mleko, bułeczki, trudno wyobrazic sobie pyszniejsze śniadanie - ucieszył się Visconti. - Bardzo chętnie sie poczęstuję i chetnie spojrzę na obrazy - mówil Marco rozglądając się ciekawie. Rzeczywiscie nigdy nie był w prawdziwym atelier malarskim. Tam, gdzie delikatnie wszystko przenikał duch artyzmu, leciutki zapach farb oraz nieokreślony klimat, jakze różny od pełnej napięcia atmosfery wewnatrz komnat pałacowych.

-Jeśli mogę skosztuję z przyjemnością. Odparła na tę zaskakującą prośbę Lukrecja. Ciasno opięta suknia nie pozwalała jej na obfity posiłek, jednak zapach unoszący się w pomieszczeniu nieuchronnie przypomniał o pustym żołądku. Usiadła gdzieś z boku i patrzyła na detale wnętrza pieszcząc oko barwami i fakturami przedmiotów. Niedbale pororzucane przedmioty tworzyły kompozycję godną samego epicentrum chaosu, łączyło je jednak jakieś niebywałe do zgadnięcia w pierwszej chwili poczucie smaku. Jakaś niewidzialna estetyczna więż między narzędziami pracy i malowanymi przedmiotami, by zakotwiczyć swe ostatnie dźwięki w obrazach. Tych gotowych i tych dopiero rozpoczętych.


Przyniosła im mleko w dzbanku glinianym, trzy kubki i talerz bułeczek, posypanych kruszonką. Pokazywała obrazy, opowiadała o swoich pięciu uczennicach, w tym genialnej Marii Anguissoli. Czas mijał szybko, spojrzenie Carminy zatrzymywało się często na twarzy Viscontiego, by potem pobiec do Lukrecji. Nie wiadomo kiedy czas wizyty przeciągnął się poza należny konwenansom. Carmina otrzepała okruszki z sukni, z zakłopotaniem patrząc na wytworną damę i jej towarzysza.
- Jestem straszliwą gadułą...


- Widocznie bardzo to ukrywasz, signorina, bowiem tego nie zauważyłem. Dostrzegłem natomiast, że jesteś bardzo gościnna oraz miła - mógłby dodać dużo więcej, jednak obawiał się, że albo speszy ją, bowiem wydawała się zakłopotana, albo po prostu odbierze to jako tanie pochlebstwo. - Masz ładne mieszkanie. Cóż, osobiście nawet niezbyt mógłbym cię zaprosić do siebie, gdyz po prostu nie mam nic, pomieszkuję zaś wyłącznie dzięki pokrewieństwu hrabiego di Modrone, kuzyna, który przydzielił mi komnatę podczas rzymskiego pobytu. Zresztą przeważnie tak czy siak jestem przy obozie wojskowym, toteż nawet nie doskwiera mi ten brak aż tak bardzo mocno. Tylko właśnie niekiedy, kiedy widzę takie miłe miejsce, majace swój klimat, jak to właśnie twoje niewątpliwie urocze mieszkanie - rzekł odruchowo przechodząc na mowę bezpośrednią, wedle wspólnej umowy. - Co do obrazów, podobaja mi się, chociaż nei znam się specjalnie na sztuce. Mają jakąś świezość spojrzenia ... pewnie te właśnie róznice barw tworzace jakby złudzenie odległości ... Signora de Medici, jak przypuszczam, pewnie swoim fachowym mogłaby lepiej ocenić wybrane dzieła - wspominając medycejską fachowość bynajmniej nie żartował. Wszyscy wiedzieli, jakie potworne wydatki poniósl jej dom na upiekszenie Florencji. Szczególnie ojciec oraz dziad, toteż opinia mecenasów sztuki przylgneła do nich na dobre. Przeciwnie prawdopodobnie niezwykle do Viscontich, uważanych przede wszystkim za wojowników. - Chciałbym wiedziec, kto piekł te bułeczki. Są wspaniałe - dodał jedząc tak, że pomimo całej etykiety aż trzęsły mu się uszy. Widać było, że mu bardzo posmakowały.

-Zadaje się, że oboje Signore nie jesteśmy u siebie w Rzymie.
Zwróciła się do siedzącego dalej od niej Pizańczyka.
- Trafia się nam tym samym niebywała okazja zobaczenia tego miasta oczami mieszkańców. Kogoś kto czuje je niemal podskórnie i intuicyjnie.
Mając na myśli Carminę, Medyceuszka, skłoniła się w jej stronę.
- Bywałem wcześniej także w Rzymie i mam tu krewnych, hrabiostwo di Modrone, ale przeważnie byłem zbyt zajęty, żeby zajmowac sie czymkolwiek poza obowiązkami. Najczęściej albo formowalismy nowe oddziały, albo szkoliliśmy nowe, albo sprawdzaliśmy ich wartość poprzedzając kampanię księcia Walencji - zgodził się Visconti ze wspaniałą przedstawicielką wielkiej rodziny Medyceuszy.

Lukrecja tymczasem nie jadła łapczywie, wkładała do ust niewielkie kęsy popijając mlekiem. Słodycz deserowych bułeczek mieszała się miło z delikatnością mleka, pozostawiając na podniebieniu wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to zakradała się do ochmistrzyni krzątającej się bladym świtem po kuchni, by pałaszować ze smakiem podobne wypieki podawane jej do rączek przez kuchcików. Wrócił jakiś ślad wspomnień. Ot twarze z którymi wyrastała od najmłodszych lat a teraz dzieliła ich wielka odległość... i poczucie straty zmieszane z ogromną tęsknotą. Odgoniła te ciągnące się jak duszący dym myśli wracając w świata obrazów i barw.
-Nasza urocza gospodyni ma bardzo wprawną kreskę. Mogłam to dziś obserwowaćw trakcie jej pracy nad portretem. Ponadto wnosi jakąś świeżość w to malarstwo, które już znam z rodzinnego domu. Tym nie mniej, by zyskać sławę potrzebna jest jeszcze długa droga, nie miej mi proszę za złe gorzkich słów...
Spojrzała ku dziewczynie ciepło łagodząc wydźwięk słów Akurat jej nie chciała kłamać.
- Dobry mecenas i jeszcze kilka lat pracy zrobi swoje. Szkoła dla panien nie wystarczy, choć zapewnia dach i wikt.

- Bułeczki piekł Pietro, nasz sąsiad, mieszka z wujkiem, Jeromem, niedaleko... widzieliście go po drodze. A sława mi niepotrzebna, chcę po prostu robić to, co lubię. A co do Rzymu i oczu mieszkańców... chodźcie ze mną na loggię na górze, coś wam pokażę.
Podniosła się, żwawo, zatańczył warkocz na plecach, zatupotały ciżemki i juz biegła na schodki na górę, by wieść ich na skromne poddasze.Po drodze minęli uchylone drzwi do sypialni; skromne sprzęty, biel niewinnej, panieńskiej pościeli. I już mogli przez stare drzwi wyjśc na balkon, z którego rozciągała się panorama rzymu, Via Aurelia, placów, dachów, zaułków i zielonych czupryn cyprysów i pinii. Carmina umilkła, patrząc; nagle cicha, zamyślona, śledząc wzrokiem kołujące gołębie.
- Dziękuję wam, że przyszliście tu dzisiaj...- szepnęła.


Medyceuszka rozejrzała się, kiedy weszła tuż po niej na niewielką loggię, która zawisła na poddaszu niczym okręt zawieszony na falach rzymskich dachówek.
-To zaczyt gościć u Ciebie. Zobaczyć Twój fragment tego Wiecznego Miasta. Odpowiedziała.
-Jakże pięknie tu musi być letnimi nocami...
Westchnęła parząc się to na pobliskie zabudowania to na linię horyzontu miasta, które zadawało się nie kończyć.
- Pora już na mnie. Obowiązki wzywają. Pozwól, że wrócę już do dzieci.


Mieszkanie niewieście było dla Marco czymś innym, niżeli klasyczne żołnierskie barlogi na kwaterach, które widywał najczęściej. Czuło się w nim klimat kobiecości, a zarazem czystosci, tak wyjątkowej, jak na warunki rzymskie. Natomiast balkon był niczym czarodziejska kula magika. Pokazywał cały Rzym, można sobie było usiąść na balkonie, popijać dobre toskańskie wino, uśmiechać się do siebie oraz oglądać Miasto. Pewnie nie największe na świecie oraz nie najpiękniejsze, ale mające przewspaniałą przeszłość obramującą je jakąś niewidzialna aureolą. Ponadto ruch, sznury ludzi, powozów, krzyczących sprzedawców. Niezwykły ruch oraz brak na tej wysokości już klasycznego smrodu ulic. Nie dostrzegało się stąd owego brudu, charakterystycznego dla wszelkich miast.
- Pozwoli pani, że odprowadzą ją do powozu wobec tego. Karoca jest do pani dyspozycji - zaoferował Marco coś, co było przecież oczywistością. Skoro bowiem zaprosił panią de Medici, odpowiadał takze za odwiezienie dostojnej signory.

Carmina spojrzała na Marco z nieznacznym zawahaniem.
- Też musisz iść? Jesli masz jeszcze chwilę, mogę oprowadzić cię po dzielnicy, aż do Tybru...

- Och nie - ucieszył się z zaproszenia, jakby nie było, przeciwnie do Lukrecji Medycejskiej nie miał dzieci - będzie mi bardzo miło. Przecież stangret może odwieźć panią de Medici w miejsce, które sobie zażyczy oraz wrócić później. Jakby nie było, to nie ja kieruję karocą. Przyznaję, że chyba nawet nie umiałbym, chociaż kiedyś próbowalem tej sztuki, ale nie na ulicach tak zatłoczonego miasta, jak Rzym. Zaraz wrócę Carmino - puścił jej wesołe spojrzenie podając Lukrecji ramię oraz prowadząc ją do oczekującego powozu.
- Pani, nie moge ugoscić cię, jak panna di Betto, na swoich progach, ale jesli będziesz miała okazję, odwiedź hrabiego di Modrone, gdzie pomieszkuję. Jestem przekonany mówiąc w imieniu kuzyna, że zostaniesz ugoszczona, jak przystało na córkę Medyceuszy. Zresztą, jesli znasz pani hrabiego, to wiesz, że wystawność jest dla niego czymś codziennym, czymś ulubionym nawet - przyznał, gdyz faktycznie hrabia, szczególnie zaś jego syn, byli uznanymi bogatymi birbantami, którzy lubili się odpowiednio bawić.

-Zapamiętam to miłe zaproszenie i chętnie zawitam w tych progach. Skąd takie przypuszczenia, że wymagam luskusu i splendoru by u kogoś się pojawić. Czy nie wystarczy zwyczajna ludzka życzliwość? Medyceuszka uniosła ze zdziwienia swą lewą brew, która poszybowała równie wysoko jak dalece zaskoczył ją tymi słowami Signore Marco. Chwyciła delikatnie jego ramię i skierowała się całym ciałem w stronę Carminy.
-Dziś był niezwykły dzień, głównie dzięki Twojej osobie. Na długo zapamiętam chwile spędzone na obserwacji twojej pracy i swoją bytność w twojej pracowni. Mam nadzieję, że niebawem nasze ścieżki przetną się ponowie, a wiedz też, że zawsze będziesz u mnie miłym gościem. Skłoniła się malarce wyczuwalnie acz z pewną dozą niepewności. [i]Wiedz i Ty Signore, że jesteś równie oczekiwany. Zdaje się, że cała nasza tu obecna trójka ma silne toskańskie korzenie, miło by było wspólnie powspominać nasze rodzinne strony. Posłała gospodyni ciepły uśmiech i trzymają się już mocniej męskiego ramienia zeszła schodami na sam dół. Dość obfity materiał sukni sprawiał jej nie mało kłopotów na wąskich schodach, toteż chwyciła pizańczyka mocniej w kilku chwilach by utrzymać równowagę. Wsiadła z ulgą do powozu a na jej twarzy malowała się troska, co też zastanie w domu po tylu godzinach spędzonych poza murami tego tymczasowego domostwa. Czy też domownicy zalegają jeszcze w łóżkach w nocnych strojach, czy też panuje już typowy chaos, jaki zastawała zawsze po swojej dłuższej nieobecności. Spojrzała na Viscontiego rozpromieniając się na pożegnanie.
-Jestem wdzięczna za użyczenie mi powozu w drodze powrotnej. Przyjmij proszę moją wdzięczność i za użyczone ramię na krętych schodach. Zatem do zobaczenia Signore Visconti. Zobaczyła jego rozbiegane oczy i tlący się gdzieś w zakamarkach ust uśmiech, który pewnie rozkwitnie, kiedy będą już z Carminą sam na sam.

- Odwieziesz signiorę, później zaś wróć - wydał polecenie czekającemu na koźle stangretowi. Widac zarówno sie nudzący sługa, jak przebierające kopytami konie ucieszyły się planowana przejażdżką. Toteż trzasnął bat, kopyta stuknęły rzeźko, powóz ruszył dziarsko nieco kołysząc się na nierównych drogach.

Lukrecja uśmiechnęła się do swojego spostrzeżenia i myśli, jaka się w niej zrodziła. Widać było żar, który błyskał w jego żyłach. Toteż nie zdziwiła się bardzo, kiedy schowawszy się za materiał zasłony, wychyliła się jeszcze zza niego by ostatni raz spojrzeć na Via Aurelia a Signore Marco pokazywał już jej swoje plecy biegnąc do wnętrza.

Popatrzył na odjeżdżający powóz, potem zaś biegiem wskoczył na pięterko do pięknego mieszkania malarki.
- Carmino. Już jestem! - właściwie bardziej krzyknął niż spokojnie powiedział.


współpraca Maura&Kelly&Yannar
 
__________________
Błędy uczą nieufności do świata i do siebie. *T. Konwicki*

Ostatnio edytowane przez Yannar : 24-04-2013 o 13:13.
Yannar jest offline