Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2013, 16:37   #62
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Są zwycięstwa o których opowiada się dumnie przy kuflu piwa i w których to złapana ryba rośnie i rośnie.
Są też i takie, które się zbywa wzruszeniem ramion. Choć Legendę adept buduje całe życie, to czasem musi ku temu dreptać małymi kroczkami, zamiast stawiać te wielkie.
Czym była ta bitwa przy wieży ? Na to każde z adeptów miało swoją odpowiedź. W każdym razie wracali już do miasta po dobrze wykonanej misji.

Na razie przemierzali dżunglę idąc z powrotem. Dżunglę parną i gorącą, przeklęty zielony gąszcz w którym chyba tylko t’skrangi mogły czuć się jak w domu.

Grass’im prowadził ich. Jego wąski ogon chłostał okoliczne rośliny niczym bicz. Grass’im był zły. Gniewnie łypał na Pustułkę od czasu do czasu. Można było niemal być pewien, że najchętniej wdałby się z nią w pyskówkę, może nawet walkę. Ale brakowało mu sensownego powodu.
Był wściekły o zostawienie Tur’samina. To było widać w jego ruchach i spojrzeniu. Był wściekły na Aune, ale... wiedział, że dziewczyna ma rację. Że logicznie biorąc powinien sobie odpuścić. Łatwiej powiedzieć niż zrobić.
Grass’im prowadził bowiem zapamiętał całą drogę. Nie on jeden co prawda, ale... Coś go pchało do przodu. Wściekłość wyrażana w każdym ruchu.

Co innego Phe’rerak... Młody t’skrang był wyraźnie zamyślony. I czasami nieobecny. Co było niepokojące, bo on zamykał pochód i stanowił straż tylnią. I nawet szturchnięcia i mocniejsze “napomnienia” Aune nie skutkowały na dłuższą metę.


Tymczasem robiło się coraz bardziej gorąco i parno w zielonym piekle dżungli Serwos. O tej porze było bardzo gorąco. O ile na samej rzece jak i na wybrzeżu, dało się to jeszcze wytrzymać, o tyle przemierzając na piechotę ten gąszcz, tak miło być przestawało.
Tym bardziej, że oba t’skrangi ( a zwłaszcza Grass’im) nie zamierzały robić postoju po drodze.
Za sobą zostawiali wieżę, za sobą zostawiali drwali i rannego poważnie Tur’samina.
Drwale byli cali i zdrowi...Trochę wygłodzeni i zmizerowani, ale nie takim stopniu jak Wydry.
Ogólnie było coś z nimi nie tak. Walka poszła za łatwo, jak na pojedynek z groźnymi upiorami Serwos, jak ich czasem nazywano.

Może nawet za łatwo? Te Hengyoke były jakieś dziwne... wycieńczone, wychudłe. Coś było z nimi tak jak być powinno. Tylko co? Nie dało się tego rozgryźć od razu. Nie było czasu na badanie wątków żywych Wydr, a martwe niewiele odpowiedzi zawierały. Może trochę odpowiedzi było w zapiskach i księdze magicznej iluzjonisty Hengyoke, którą znalazł Awicenna. Ale to wymagało dłuższego studiowania.

Choć theranin chełpił się znajomością pisma obrazkowego tej rasy, to jednak zapiski iluzjonisty Wydr były chaotyczne i dość mętne. Księga czarów traciła przez to na czytelności.
I wymagała czasu i skupienia, którego podczas wędrówki przez dżunglę Awicenna nie miał.
Minęli tymczasowe obozowisko drwali i ruszyli dalej nie tracąc czas na postoje. Powrót wydawał się o wiele męczący i dłuższy niż wyprawa, choć było to zapewne subiektywne odczucie.


Dotarli... Spoceni. Niby z pozoru taki lekki spacerek, a męczący. Ill’scuraras... dotarli w końcu do osady.

Było tu równie spokojnie, jak wtedy gdy wyruszyli. Tylko, że teraz odbywa ł się załadunek i uzupełnianie zapasów.
Marynarze i mieszkańcy niall przenosili na plecach zapasy uzupełniając ładunek. Nadzorowała to pierwsza oficer, Tersila. T’skrangijka przyglądała się z rufy na rządek tragarzy uzupełniających zapasy. Elm przelatywał od niej, do wybranych przez nią t’skrangów przekazując wiadomości.

A Diom’tress gardłował się z kilkoma t’skrangami na molo, gdy zobaczył zbliżającą się grupkę awanturników. Bosman był masywnie zbudowanym t’skrang, o łusce w kolorze morskiej zieleni. Jego ogon pokrywały jakieś łyskuwate zrosty i był mało ruchliwy jak na ogon t’skranga. W przeciwieństwie do bicza, który miał doczepiony do szerokiego pasa opinającego krótkie spodnie bordowej barwy. Był barczysty i umięśniony, co było widać, bo od pasa w górę był nagi. Był też mniej ekspresywny niż inne t’skrangi. Ale niedobory mimiki nadrabiał tubalnym głosem.

Przerwał rozmowę z t'skrangami ostrzegając.-Jeszcze do tego wrócimy!

Po czym ruszył do Grass’ima, zaczął wyrzucać z siebie kolejne pytania do niego, acz spojrzeniem wędrując i po reszcie.- Gdzie Tur’samin ? Gdzie drwale? Gdzie ten wasz pokurczowaty przewodnik? Ranniście?
Pustułka zaśmiała się krótko, pokręciła głową i klepnęła przyjaźnie po ramieniu bosmana po czym ruszyła w kierunku karczmy. Tam bowiem spodziewała się znaleźć naczelniczkę.
-Tur’samin żyje... Ale ciężko ranny został z drwalami. Posłać medyka z osady... trzeba. Nie wykurują go jednak na czas. Na moje oko poważnie oberwał.- wyjaśnił Grass’im.
Awicenna był zmęczony, był spocony i zaczynał już cuchnąć... w każdym razie wystarczająco mocno jak na jego czuły arystokratyczny nos. Przydałaby mu się ciepła kąpiel. Skinął głową tuż po Grass’imie potwierdzając jego słowa i ruszył w kierunku tartaku.
-A gdzie te drwale?- spytał Diom’tress t’skranga.
-Zostali przy wieży... wkrótce tu dotrą.- wyjaśnił Grass’im i spytał.-Xant’senes zajęty?
-Gotuje kolację. Jak nic pilnego... to trzeba poczekać. Robi się wszak zgryźliwy, gdy mu się przeszkadza w gotowaniu.-odparł Diom’tress, rozglądając się po pozostałych.- Ktoś musi Scalorowi opowiedzieć co się stało i naczelniczce portu też. Ona siedzi pewnie w tej ich karczmie, a... Scalor z Raghamem gadają z właścicielem promu.
-Jakiego znów promu ?-
spytał.
-Przypłynęła, gdyście łazili po dżungli. Z góry rzeki... - wyjaśnił Diom’tress pocierając grzebień. -Z towarami do wymiany i wieściami. Ragham i Scalor rozmawiają właśnie. A właśnie...- uśmiechnął się szeroko bosman.- Ciekaw jestem co wyście w tej dżungli tyle porabiali.
-Wydry.-
rzekł cicho Grass’im, wywołując zaskoczenie na obliczu Diom’tressa.
-Wydry... Prawdziwe Wydry?- zdziwił się bosman.- I żyjecie?
-Właśnie... Jakieś słabowite były i nieliczne. Nie tak groźne jak w opowieściach.-
stwierdził krótko Grass’im.
-Może się ktoś pod nie podszywał?- powątpiewał bosman.
-Nie... Obręcze na szyjach były prawdziwe. Nawet mamy je z sobą.- odrzekł Grass’im, a Diom’tress splunął przez ramię.- Spotkanie Hengyoke to zły omen. Nawet przelotne ich zobaczenie. A co dopiero walka z nimi.


Scalor i Ragham stali przy owym promie, niedużej w sumie łodzi w dość kiepskim stanie. Kadłub był odrapany i pokryty naroślami. Silnik parowy, widoczny poprzez dziury drewnianych ściankach go osłaniających ze wszystkich stron też nie wyglądał za dobrze. Duży żelazny bęben będący sercem mechanizmu był przerdzewiały. Podstawą konstrukcji była płaskodenna barka o małym zanurzeniu. Zapewne silnik ogniowy dodano później.

Przy tym statku stał stary t’skrang, podpierający się ciężkim kosturem i przygarbiony. Ubranie miał mocno zużyte, podobnie jak warstwową zbroję którą nosił na grzbiecie. Łuski w kolorze zieleni zblakły już całkiem i łuszczyły się. A końcówki ogona już nie miał.
W rozmowie wydawał się spokojny, a głos jego był charczący.


Ulskara w tym czasie przebywała w jadalni. Siedziała tuż przy oknie zajadając się przygotowanym dla niej obfitym posiłkiem. Były to głównie owoce rzeki, duży węgorz duszony w jakimś ostrym sosie.
A żeby się nie czuł samotny, dołączono do niego małe krewetki. Do tego jakieś zioła i przyprawy.
Jak wszystkie potrawy t’skrangów, te też były mocno aromatyczne. A zapach miły dla nozdrzy wypełniał jadalnię.

Nie była tu sama, kilku innych t’skrangów jadło podobny posiłek obsiadając ławy i rozmawiając między sobą. Ulskara jadła sama, najwyraźniej nie lubiąc gadać podczas jedzenia.
Zarówno ona, jak i znajdujący się w jadalni t’skrangi byli ubrani roboczo. Zapewne kilkanaście minut temu jeszcze pracowali.

Kucharz zaś pracował przy otwartych drzwiach w kuchni obok, gotując rybną polewkę w wielkim garze, a w mniejszym ów sos do ryb. Które to siekane kawałki były obsmażane w jakiejś panierce rozgrzanej blasze.
Zaś całkiem z boku stała duża beczka, pełna zimnego cienkiego piwa, chroniona przed gorącem w ten sposób, że zanurzona była w zimnej rzecznej wodzie, doprowadzonej do kuchni tu kanałem.


Tartak okazał się miejscem głośnym. Napędzana przez silnik okrętowy stalowy zębaty dysk ciął belki na deski z olbrzymią szybkością. Wymontowany silnik ogniowy wyglądał an stary i zużyty. Łatany wielokrotnie za pomocą stalowych płyty i ołowianych obejm, wyglądał co najmniej niestabilnie. Ale pracujące w tartaku jaszczury uwijały się przy nim jak w ukropie. Kolejny pień i kolejne rozcinanie na deski. Sortowanie ich i oznaczanie , oraz przenoszenie magazynów zajmowało tym t’skrangom mnóstwo czasu. Kręciły się wokół desek i pni czym stado zielonych mrówek wokół swej królowej. Podobnie jak większość budynków na lądzie, także i budynek tartatku były zwykłą prowizoryczną szopą, w której najtrwalszym i najważniejszym elementem był dach chroniący przed deszczem.Ściany były cienkie i zbite z nierównych desek, okna były dziurami w ścianach.

W środku zaś była owa piła napędzana za pomocą konopnych lin podłączanych do starego silnika okrętowego, który dla elfa był wielkim żelaznym bębnem z rurami do nie podłączonymi oraz dziwacznymi mechanizmami, jakich nigdy wcześniej nie widział w życiu. I wiedział, że nie dowie się od żadnego z tutejszych jaszczurów na temat tajemnic tego urządzenia.

Że nigdy nie pozna czemu to kółko z boku kręci się tak szybko i połączone konopnym sznurem z piłą napędza ją. Iluzjonista wiedział, że nie dowie się nigdy czemu, z jednej strony t’skrangi wlewały do owego silnika ogniowego wodę, a drugą zaś rozpalały ogień w środku znajdującym się tam piecu.
Nie powie mu o tym znawca jego tajemnic, stary jednooki t’skrang komenderujący swymi młodszymi pomocnikami. Ani żaden inny jaszczur. Silniki ogniowe były darem od samej Pasji Upandala dla t’skrangów Wężowej Rzeki. I zdradzenie sekretu ich działania i budowy komuś innemu byłoby świętokradztwem, na które żaden jaszczur by się nie poważył.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 25-04-2013 o 17:35. Powód: poprawki + kawałek dodany
abishai jest offline